środa, 27 grudnia 2017

(Miniaturka AC) Dzień 6 cz.2 - Mapa

Nie mam pojęcia, czemu ta miniaturka wyszła taka długa... *Specjalnie wzięła mało wymagający temat na tą część, żeby zmieścić się w tysiącu słów. Nie wyszło, prawie dobiła do trzech tysięcy*.
No, w każdym razie: wow, po ponad miesiącu w końcu coś wrzucam po oneshocie! Serio chciałabym pisać więcej i szybciej, ale coś ostatnio przyszły niezbyt dobre dni, siadam do kompa, włączam Worda i przez godzinę siedzę przy nim sfrustrowana, ledwo będąc w stanie napisać przez ten czas jeden akapit. Z serii: chcieć, a nie móc. x'D
Miniaturek zostało nam niewiele, bo ledwie cztery, chyba czas zacząć wielkie odliczanie do końca... mocno smutek, przyzwyczaiłam się do tej serii. qwq Temat może i oklepany, miniaturki wychodzą za długie i ostatnio nieco w nich przynudzam, ale jednak były ze mną od - tu się naprawdę zaskoczyłam - listopada 2015 roku. Prawie tyle samo, co Przepaść. QWQ
Nie przedłużam i miłego czytania życzę! :)

***

Gdy tylko zarządca otworzył świetlik, do środka biura, z głośnym trzepotem skrzydeł, wleciały dwa białe gołębie. Dzielne ptaki przez niemal godzinę siedziały na dachu pobliskiego budynku, czekając cierpliwie, aż templariusze odejdą i rafiq będzie mógł je wpuścić.
Niestety tym razem ci mali posłańcy nie przynosili zbyt dobrych wieści.
– Altaïr, pamiętasz może tego dzieciaka, którego kilka dni temu próbowałeś wykorzystać do swojego niecnego planu wzbudzenia we mnie zazdrości i zaciągnięcia do łóżka? – zapytał Malik, odkładając krótki list z Masjafu na bok i sięgając po mały woreczek z ziarnem dla gołębi.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz, kotku. Gdzieżbym śmiał w tak nieodpowiedzialny i dziecinny sposób próbować przekonać cię do stosunku! – odparł z oburzeniem nowicjusz, zbyt zajęty czyszczeniem swoich noży i miecza, by uraczyć Al-Sayfa choćby przelotnym spojrzeniem.
Miewał takie małe napady pedantyzmu względem swojego oręża, nie dziwne więc, że jak się godzinę temu dorwał, tak do tej pory zawzięcie pucował ostrza.
– Miałbym wiele do powiedzenia w tym temacie, ale nie o to chodzi, poważnie pytam, czy kojarzysz młodzika, bo wieczorem do nas wpadnie. Nazywa się Nasir i zahaczy o Jerozolimę, na szczęście na krótko, ma tutaj tylko jeden cel do zlikwidowania, więc przyjdzie prosić o zgodę, wykończy kogo trzeba, prześpi się tutaj i z rana ruszy dalej – poinformował zarządca, skrobiąc piórem, na niewielkim skrawku pergaminu, wiadomości zwrotne do Masjafu. – Mam nadzieję, że nie jest to dla ciebie jakiś wielki problem? – Rafiq zerknął kątem oka na swojego kochanka, trafnie przeczuwając, że Altaïr nie będzie zachwycony obecnością gościa.
– Ale jak to zostanie na noc…? – Asasyn momentalnie przerwał wszelkie wykonywane właśnie czynności i posłał swojemu partnerowi niedowierzające spojrzenie zranionej orki. – Przecież tę noc mieliśmy mieć tylko dla siebie!
– Mieliśmy, ale to było zanim odebrałem spóźnioną pocztę z Masjafu i dowiedziałem się, że ktoś jednak dzisiaj do biura zawita – wyjaśnił, kończąc pisać i po zwinięciu owych zaszyfrowanych wiadomości w ciasne ruloniki, począł umocowywać je do nóżek posilających się ptaków.
Na krótki moment w biurze zrobiło się niemal kompletnie cicho, słychać było jedynie uderzanie małych dziobków o drewniany blat. Rzecz jasna Altaïr nie pozwolił Al-Sayfowi napawać się względnym spokojem zbyt długo i gdy tylko rafiq uporał się z przyczepieniem małych zwitków, zaczął rozmowę.

piątek, 24 listopada 2017

Dragon Age oneshot - Przeczytaj to

Nieco zamulam ostatnio z życiem, co nie? xux No nic, piszę tak szybko, jak jestem w stanie, także do wszystkich wątpiących: blog nie umarł i nie umrze, a jeżeli już, to na pewno bym o tym powiadomiła jakimś osobnym postem, a nie ot tak urwała i bez echa przestała tworzyć. xD
Miałam pisać "Przepaść", wiem o tym, rozdział dwunasty powoli się produkuje, ale ten oneshot po prostu musiał się pojawić. Coś mnie dźgnęło prosto w serducho, że przez te dwa lata ani razu nic z Dragon Age tu nie wrzuciłam, a przecież kocham tę grę jak jasna cholera. qwq Dlatego też, w hołdzie dla jednej z moich ulubionych par, napisałam właśnie to.
Z góry uprzedzam, że "Przeczytaj to" nie obfituje w seks, a w drobną fabułkę i delikatne czułostki Fenrisa i Hawke'a. Oczywiście mam plany na ostrzejsze teksty z udziałem tej dwójki, jednak na ich stworzenie potrzebuję nieco czasu i nastroju, jako że poruszanie tematu traumy Fenrisa, jaką ten zapewne ma po zgwałceniu przez Danariusa (w Tevinterze homoseksualizm wśród niewolników jest rzeczą pożądaną, nie uwierzę, że Magister sobie na nim nie używał), jest dość trudne. Ogólnie w tym shocie mamy delikatną, dość subtelną relację Leto z Czempionem, nieśmiałą wręcz.
Dodatkowo radzę, byście zerknęli w spisie treści na dopisane przeze mnie uwagi pod tym oneshotem, by nikt nie miał wątpliwości co do klasy Garretta i stanu świata.
No, miłego czytania życzę! :)

***

– Nie to, żebym się czepiał, Hawke, ale mogłeś wziąć z nami swojego kochasia – odezwał się Varric, gdy tylko weszli wraz z Czempionem do środka starej, zaniedbanej kopalni. Jego głos rozniósł się echem po tunelach, przyprawiając zlęknionych, stojących dosłownie kilka kroków za nimi, górników, o ciarki na plecach.
– Daj spokój, chyba nie powiesz mi, że się boisz? – Garrett posłał przyjacielowi ten swój słynny, łobuzerski uśmieszek, po czym obrócił się przez ramię i niemo zapytał pracowników kopalni, w którą stronę do smoczego leża, będącego celem ich zlecenia.
– Pójdziesz, panie, następnym korytarzem w lewo, po schodach w dół i tam zaraz drzwi będą, za nimi jest główne gniazdo – poinstruował ich jeden z najstarszych mężczyzn w grupie.
– I jesteście pewni, że smoczyca nie żyje…? – dopytał krasnolud, z wyczuwalną obawą w głosie.
– Varric się boi! – parsknął Garrett, za co dostał lekkiego kuksańca w udo, czyli na wysokości łokcia Tethrasa.
– Na sto procent pewni! – potwierdził stojący najbliżej nich, górnik. – Będzie dwa dni, jak zawalił się korytarz, w którym ta gadzina spała. Zostały tylko jej dzieci; widzieliśmy, że miała jeden miot, więc wszystkie są mniej więcej w tym samym wieku, ot podrostki, jeszcze bez skrzydeł.
– Słyszałeś? Nie ma się czego obawiać, to tylko kilka malutkich smoczątek, przepłoszymy je albo wybijemy w maksymalnie pół godziny! – Hawke poklepał przyjaciela po ramieniu i ruszył we wcześniej wskazanym mu kierunku.
– Nadal nie jestem pewien, czy to dobry pomysł… mam złe przeczucia. – Pisarz pokręcił z dezaprobatą głową. Garrett któregoś razu dostanie za swoje, jeżeli dalej będzie się tak puszył.
Krasnolud odebrał od górników pochodnię, którą podał Czempionowi po dogonieniu go, wszak to on prowadził.
Odnalezienie miejsca, gdzie znajdowało się leże, nie zajęło im dużo czasu, choć gdyby nie fakt, że Garrett dwa razy skręcił w zły tunel, z pewnością trafiliby do niego o wiele szybciej.
Na całe szczęście w suficie pomieszczenia, gdzie przebywały młode smoki, była wybita olbrzymia dziura; ich (świętej pamięci) matka zrobiła ją zapewne po to, by bez problemu wylatywać z gniazda i znosić swoim dzieciom jedzenie. A skoro w suficie mieli prymitywny świetlik, dodatkowe źródło światła nie było dłużej potrzebne, dlatego właśnie Czempion wyrzucił pochodnię.
– Robimy tak: ja je zwabiam na środek, ty zostajesz tutaj i strzelasz do każdego smoczyska, które będzie próbowało zajść mnie od tyłu. Po prostu chroń mi plecy, dobra? Jeżeli się uda, spróbujemy jak najwięcej z nich wypłoszyć z kopalni tylnym wyjściem, są za urocze, żebym ot tak je pozabijał, mając możliwość uratowania ich – zarządził Hawke, wyginając rękę w tył i wyciągając z tkwiącej na plecach pochwy, pokaźny miecz o bardzo szerokim ostrzu.
– Ty i te twoje dziwne upodobania… – Tethras uśmiechnął się z rozbawieniem i przygotował Biankę, czekając, aż lider zacznie przedstawienie.
Większość smocząt akurat spała, reszta zaś bawiła się ze sobą radośnie. Były za małe na wykazywanie się tak wielką czujnością, jak podrośnięte gady, nie dziwne więc, że zaprzestały pląsów dopiero w momencie, gdy Bohater stanął między nimi i zagwizdał głośno, zwracając tym samym uwagę zaciekawionych maluchów.
– No dobra, dzieciaczki, spokojnie opuścicie teren kopalni, a nie stanie się wam… – urwał, gdy jeden z młodych smoków, początkowo nie wykazujący żadnych oznak agresji, postanowił skoczyć mu na twarz. – Kurwa mać! – zaklął szpetnie, blokując gada płazem ostrza i odpychając z mocą w tył.

piątek, 6 października 2017

(Miniaturka AC) Dzień 6 cz.1 - Ryzyko

Znowu mnie trochu nie było, przerwa trwała... no, będzie ze dwa miesiące. Skupiłam się na korekcie starszych rozdziałów na blogu (mam nadzieję, że nie wyglądają już aż tak tragicznie i nie straszą błędami), zajęło mi to cholernie długo, bo w międzyczasie taki leń mnie dopadł, że przez ponad dwa tygodnie nie mogłam tego ruszyć, so... no, ale skończyłam je i już wracam do - mam nadzieję, że regularnego - pisania. xD
Miniaturki zaczynają trochu wchodzić w dramat... nie wiem, co ja chcę tym zabiegiem osiągnąć, chyba pokazać, że w Altaïrze coś się zmienia, że Malik zaczyna go inaczej traktować, ogólnie, że ten tydzień spędzony razem nie poszedł w krzaki i coś w nich po sobie pozostawił. W każdym razie, dzisiaj nieco poważniejsza i mniej rozbudowana część, w której poruszyłam kilka istotnych dla mnie kwestii w zakresie przemian bohaterów. Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie, miłego czytania życzę! :)

***

Jerozolimskie biuro asasynów nigdy nie należało do szczególnie głośnych miejsc, co oczywiście nie znaczyło, że opływało w absolutną ciszę. Zawsze dało się w nim słyszeć a to skrobanie pióra na pergaminie, a to gruchanie zmęczonych gołębi pocztowych, a to krzyki kupców z targu, a to znowuż wiecznie rozgadanego Altaïra.
Dziś jednak było inaczej; wszystkie te typowe odgłosy ustąpiły miejsca ciężkim krokom na dachu i wzburzonym rozmowom, stłumionym przez zamknięty świetlik. Nie wyglądało na to, by żołnierze i templariusze – których Altaïr był tak łaskaw tu zwabić – mieli zamiar szybko się ulotnić. Co prawda kilkoro z nich pobiegło przetrząsnąć tę stronę miasta, gdzie – jak sądzili – asasyn im uciekł, znaczna część grupy została jednak w miejscu, w którym trop im się urwał. Czyli pod samym wejściem do biura.
To doprawdy niewiarygodne, że zeszłego wieczoru zdegradowany mistrz był tak zagubiony i przerażony, gdy wtulał się w zarządcę i przepraszał go, choć nawet nie wytłumaczył za co, a rano magicznie mu ta skrucha przeszła, zupełnie jakby nadejście nowego dnia wymazało z niego wszelkie nieegoistyczne uczucia, zostawiając po tym, na swój sposób, uroczym Altaïrze jedynie niewyraźny zarys, zdominowany przez zwykłego Ibn-La’Ahada – tego, który nie widział nic, poza czubkiem swojego zadartego nosa, uważał, że jest jakimś cholernym, niepokonanym Bogiem, a wszelkie popełnione przez niego błędy to zaledwie małe, nieprzewidziane komplikacje w jego absolutnie doskonałych planach.
Rzecz jasna wszystko miało swoje granice i wyglądało na to, że cierpliwość Al-Sayfa właśnie się wyczerpała. Kaleki zabójca na zmianę zerkał to w kierunku pomieszczenia ze świetlikiem, jakby obawiając się, że lada chwila któryś z żołnierzy zdecyduje się zbić szybę i wtargnąć do środka, to znowuż przenosił wzrok na swojego partnera, który obecnie chodził wyznaczonym szlakiem od biurka zarządcy, do przejścia między główną izbą, a tą z wejściem do biura, raz po raz klnąc cicho pod nosem.

piątek, 4 sierpnia 2017

Gravity Falls oneshot - Fortepian

A więc w końcu, po milionie lat, na bloga wpada pierwszy BillDip. x'D
Nie jest idealny, jak do tej pory jedynie czytałam fanfiction z tą parą, sama czuję się mocno nie na siłach, ale... chcę spróbować, zwłaszcza, że już ładne pół roku mam plan na dłuższe opko z tą parą i myślę, że ten oneshot jest dla mnie świetnym treningiem przed tym właśnie opowiadankiem, które najpewniej pojawi się zaraz po tym, jak jeden z obecnie prowadzonych tworów się skończy, bo za dużo na raz prowadzę. x-x
No nic, mam nadzieję, że jakoś tragicznie nie jest, miałam ubaw pisząc to, także... miłego czytania! :)

***

Wkurzało go to. Wkurzało jak jasna cholera.
Cipher zmarszczył brwi, usiadł wygodnie w eleganckim fotelu ze sztucznej, ciemnej skóry i naciągnął na dłoń białą rękawiczkę, po chwili identyczną ubierając na drugą rekę. Materiał napiął się mocno na czubkach wyprostowanych palców.
– Spróbujmy jeszcze raz… – powiedział do leżącego na podłodze tuż pod nim, posiniaczonego i nagiego Dippera. – Powiedz mi, czy masz już dość? – Uśmiechnął się delikatnie, prostując plecy i zakładając nogę na nogę. Łokcie ułożył na bocznych oparciach fotela, dłonie natomiast splótł ze sobą na brzuchu.
Tańczące w kominku płomienie co rusz rzucały głębokie cienie na blade, wychudzone ciało Pinesa i siedzącego ledwie dwa kroki od niego, Billa. Poza tym małym skrawkiem, reszta pomieszczenia pogrążona była w półmroku, przy drzwiach do korytarza przechodzącym w kompletną ciemność, w której nietrudno było o niezaplanowaną kolizję ze ścianą, bądź jakimś meblem.
Chłopak drgnął lekko po chwili i podkulił mocniej kolana, które z wysiłkiem spróbował objąć szczupłymi, kościstymi ramionami.
Bill czekał i czekał, odpowiedź jednak nie nadeszła. Poważnie zirytowany pomasował palcami skroń i zamknął swoje jedyne oko. W miejscu drugiego znajdowała się trójkątna przepaska i tylko sam demon wiedział, co się pod nią ukrywało.
– Nie denerwuj mnie, Sosenko. Jeżeli nie powiesz mi, że masz już dość, to uznam, że chcesz, bym kontynuował. – Brzmiał spokojnie, w środku jednak cały się gotował.
Ostrzeżenie, czy może raczej groźba, nie pomogły. Cipher, klnąc coś w swoim własnym, demonicznym języku, zerwał się nagle z fotela.
Ile to już trwa? Miesiąc? A może rok? Nie miał pewności, wiedział jedynie, że minęło zdecydowanie zbyt wiele czasu, odkąd ostatni raz słyszał – wtedy jeszcze nieco dziecinny – głos Dippera.

poniedziałek, 31 lipca 2017

(Miniaturka AC) Dzień 5 cz.3 - Wyzwiska

Staram się pod koniec wracać do prawidłowych długości miniaturek. x'D
So... ja nie wiem, czy dobrze prowadzę wewnętrzną przemianę bohatera, staram się jak mogę, mam nadzieję, że coś niecoś mi wychodzi. x'D
No, jeszcze tylko dzień szósty i siódmy przed nami. Miniaturek zostało... chyba sześć. Naprawdę będę tęsknić za tą serią, miałam mnóstwo radości pisząc ją. ;-;
No nic, życzę miłego czytania! :)

***


Altaïr już ponad pół godziny błąkał się po rynku i próbował znaleźć przekupkę, która posiadałaby interesujący go towar i byłaby skłonna sprzedać go za rozsądną cenę.
Jedynym problemem było to, że zabójca ni jak nie wiedział, czego dokładnie powinien szukać. Malik powiedział: „Idź i znajdź coś, co wywabi atrament!”. Szkoda, że nie podał jakiejś konkretnej nazwy, bo Ibn-La’Ahad kompletnie się na tym nie znał. A jak kupi coś kompletnie bezużytecznego i zmarnuje kasę? Taki obrót sytuacji raczej nie obłaskawiłby Malika.
Choć, szczerze mówiąc, nowicjuszowi wydawało się, że rafiq nie ma mu tego za złe. Nawet pożyczył kochankowi swój płaszcz, żeby mógł ukryć pod nim broń i skrępowaną rękę. Dłuższe przebywanie na małym obszarze, jakim był plac ze stoiskami, z pewnością skończyłby się spotkaniem jakiegoś patrolu strażników. A ci nie mieliby litości, gdyby go rozpoznali i o ile w normalnych okolicznościach Altaïr zwyczajnie pozabijałby agresorów, albo im uciekł, o tyle teraz, z niepełnym zestawem kończyn, mógłby mieć spory problem w bardziej wymagającym starciu.
No i wciąż bolał go tyłek. O ile wstanie z poduch i podejście do biurka zarządcy było banalne, bo mimo wszystko Al-Sayf zadbał, by nie zrobić krzywdy swojemu partnerowi, o tyle błąkanie się w tą i z powrotem sprawiało, że asasyn po dłuższym czasie zaczął odczuwać dyskomfort.
– Przepraszam, miałby pan…? – zaczął rozmowę z kolejnym straganiarzem, wskazując przy tym pokaźną plamę na swoim kapturze.
– Spieprzaj stąd – odburknął facet, odganiając go ręką. – Nie zajmuj kolejki! Mam tu o wiele więcej innych klientów!
Zdegradowany mistrz uniósł brwi i zamrugał zaskoczony. Zamurowało go.
– Co proszę…? – Miał nikłą nadzieję, że się przesłyszał.
– Gówno! Kalek nie obsługuję! Ostatnio jakaś larwa bez jednej dłoni upuściła świeży arbuz i nie chciała płacić za zmarnowany owoc. Nie stać mnie na takie straty, spadaj stąd, bo zawołam straż! – zagroził.

wtorek, 18 lipca 2017

Miesiąc 1

I tak po... kij wie ilu miesiącach, w końcu wpada pierwszy rozdział opowiadanka z Inkiem i Errorem. x'D
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział - opko jest w wersji HUMANTALE, więc szkielety są tutaj przedstawione jako ludzie, w dodatku pewne fakty pozmieniałam na potrzeby opowiadanka, więc nie wszystko może się tu zgadzać z kanonicznymi wersjami.
Do tego warto coś sobie wyjaśnić, bo ktoś mnie już o to zapytał: Error mówi tutaj "normalnie", znaczy się nie w... zglitchowany sposób, że tak to ujmę, bo tworzenie kwestii w taki sposób strasznie mi przeszkadza, zarówno w czytaniu, jak i w pisaniu. Poważnie, ilekroć zerkam na ff z tą parą, drażnią mnie dialogi z Errorem, w których słowa co rusz mają jakieś "usterki". Ja wiem, że to jest urok naszego Błędzika, ale o ile w dubbingach komiksów taki zabieg brzmi cudnie, o tyle wizualnie jest to dla mnie udręka, dlatego... wybaczcie, ale u mnie jego wypowiedzi będą zapisywane bez bugów.
No, nie przedłużając - zapraszam do czytania!

***

Error wziął głęboki wdech i położył dłoń na klamce.
Chwila. Może nie powinien jeszcze tam wchodzić?
– Sir, za przeproszeniem, wszyscy czekają już tylko na pana… – wtrącił stojący tuż obok niego, Mroczny Papyrus  jeden z wielu żołnierzy armii Nightmare’a. Ten tutaj miał najwyraźniej pecha, bo jego pan przerobił go na lokaja, tym samym dożywotnio zwalniając ze służby.
Nie ma co się dziwić, przywódca ich szajki strzelił sobie tak potężne zamczysko, że bez wykwalifikowanej służby coś by się tutaj jeszcze zalęgło.
Swoją drogą, Niszczycielowi naprawdę imponowało, że szef był w stanie stworzyć na raz aż tylu wojowników, utrzymywać ich przy „życiu” w ani trochę niedeformującym się ciele, a do tego wyglądał na zupełnie odprężonego, jakby wcale a wcale nie sprawiało mu to trudności.
Error czuł, że najprawdopodobniej nikt z ich gangu nie poznał jeszcze pełnej potęgi przywódcy. I to martwiło go najbardziej.
Dobra, raz kozie śmierć. Serce miał w żołądku, płuca w gardle, ale to nic. Wejdzie do tej sali i będzie się zachowywał swobodnie, bez grama hafefobicznych lęków, czy jakichkolwiek innych oznak zaniepokojenia.
Jedynie na lidera powinien uważać. Facet tu rządził, był cholernie silny i jeżeli Error palnąłby przy nim coś głupiego, to jego głowa wróciłaby do domu bez tułowia, który Nightmare najpewniej powiesiłby sobie nad kominkiem.
Oddech.
Wszedł do środka.
W sali nie było nic oprócz długiego, suto zastawionego stołu, przy którym siedzieli wszyscy ci, których Niszczyciel od pewnego czasu zmuszony był nazywać „sojusznikami”. Panujący wokół mrok zdawał się nikomu nie przeszkadzać.
Na honorowym miejscu spoczął oczywiście szanowny gospodarz, a tuż obok niego, Cross. Miejsce po lewej stronie Nightmare’a było puste, Error śmiał więc sądzić, że przeznaczone zostało właśnie dla niego.
Hałas i harmider nie ucichł ani trochę, gdy Niszczyciel wszedł do pomieszczenia. Wręcz przeciwnie – nasilił się i tylko delikatny uśmiech lidera podpowiedział mu, by zignorował wątpliwej jakości maniery tej hołoty i zasiadł obok niego.
Cross starał się zignorować obecność nowego gościa, choć wyraźnie mu ona zawadzała. Miał coś do Errora od samego początku.
– Witaj, mój drogi. Jak mniemam, masz mi coś do powiedzenia…? – Z ust Nightmare’a nie schodził oślizgły uśmiech.
Zapewne reszta, obecna na tamtej pamiętnej obławie, zdążyła mu już wszystko wypaplać.
– Tak, mam. W kwestii Inka… – zaczął brunet, ucichł jednak gdy przywódca uniósł dłoń, a ze środka stołu wystrzelił pąk czarnych, smolistych, dziko wijących się macek.
Wszystkie zdawały się być najprawdopodobniej niematerialnymi iluzjami, bo tace z potrawami wciąż stały nietknięte. Trzeba było przyznać, że Imperator nauczył się ostatnimi czasu naprawdę wielu nowych, przydatnych sztuczek.

czwartek, 6 lipca 2017

(Miniaturka AC) Dzień 5 cz.2 - Plama

Iii kolejna miniaturka wpada na blog! Coraz bliżej końca, a rozdziały "Tygodnia" zrobiły się o wiele zbyt długie. Coś mi nie pykło. xux
Mam nadzieję, że w miniaturkach z DMC lepiej mi to wyjdzie. x-x
A, planuję robić na blogu generalne korekty. Wiem, że jest tutaj dość sporo literówek i niekoniecznie przyjemnych dla oka błędów, dlatego postaram się wszystko tak skorygować, by nic was już nie raziło po oczach podczas czytania.
Trzecia sprawa - dla tych, którzy są tutaj WYŁĄCZNIE ze względu na AC. Mam już zaplanowane opko mieszane (z różnych gier), w którym jedne z głównych skrzypiec odegrają postacie z AC. Nieco bardziej uwspółcześnione, bo umieszczone i funkcjonujące w naszych czasach, ale jednak z AC. xux Dlatego nie martwić się, że po zakończeniu miniaturek ta seria umrze na blogu i już nie wróci. Altaïr i Malik nigdy nie uciekną z mojej głowy. ^-^
No i nadal jestem w fazie, kiedy w pisaniu mocno wychodzi ze mnie stres (tak jak wspominałam we wstępie jedenastego rozdziału Przepaści), bohaterowie robią się przez to nieco bardziej w rozmowy i emocje, niż w humor. x-x
No, to nie przedłużam, miłego czytania!

***

– Malik…? – Nowicjusz już niemal kwadrans opierał się łokciem na obdrapanym, drewnianym blacie starego biurka, robiącego za centrum całej pracy zarządcy.
Papiery, pozwolenia, mapy, poczta, zawiadomienia… wszystko, co stanowiło kwintesencję obowiązków rafiqa, lądowało na tym właśnie meblu, by po jakimś czasie zyskać sobie atencję jednorękiego asasyna, który na moment przeinaczał się w stuprocentowego perfekcjonistę, by z największą dokładnością móc wypełnić każdy pojedynczy skrawek pergaminu.
Nie pomijał nic – czytał kilkukrotnie wszystko, co dostarczyły mu gołębie, by po tym nakreślić w odpowiedzi schludne znaki, rzecz jasna odpowiednio zaszyfrowane, na wypadek, gdyby templariusze, bądź zwykli, miejscy strażnicy, przechwycili list.
Jak to możliwe, że te wszystkie dokumenty interesowały go bardziej niż skruszony Altaïr, który mimo bólu w miejscu, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, dzielnie stał naprzeciwko siedzącego przy blacie, Al-Sayfa.
– Malik, cholero jedna, to ja powinienem stroić tu fochy, nie ty! – wyjęczał nowicjusz, rozżalony tą niesprawiedliwością świata.
Oparł się policzkiem na blacie, a po chwili namysłu zdecydował się na nieco śmielszy krok, a mianowicie podkradnięcie kochankowi aktualnie wypisywanego raportu, gdy ten oderwał na moment pióro od powierzchni pergaminu, by umoczyć je w atramencie.
Dopiero wtedy cała uwaga zarządcy skupiła się na, wyjątkowo marudnym tego dnia, kochanku.
– Altaïr, miej litość, nie zachowuj się jak dziecko i mi nie przeszkadzaj. Mam dzisiaj sporo pracy. – Rafiq westchnął ciężko i bez trudu odebrał mu skradziony arkusz.
– Praca i praca, a ja?! – Obruszył się nowicjusz.
– A ty marudzisz. I to więcej niż zwykle – śmiał zauważyć zarządca, wracając do starannego kreślenia znaków na pergaminie, mimo że Altaïr mocno utrudniał mu tę czynność swoim gadulstwem. Nie mógł się skupić.
– A ty strzelasz fochy – usłyszał po chwili urażony głos kochanka, mocno stłumiony przez to, że mężczyzna postanowił przytulić twarzą blat jego biurka.
– I trudno. Ja z fochami, ty marudny. Żeśmy się dobrali. – Delikatny uśmiech wkradł się na usta Malika, niszcząc iluzję bezwzględnej powagi, jaką próbował wokół siebie stworzyć.
– Fakt. Ale wiesz co? Fochy i marudzenie chyba się dopełniają, nie? – Altaïr podchwycił zmianę nastroju kalekiego zabójcy i momentalnie zmienił taktykę. Te przepychanki nawet go bawiły, a w dodatku był w stanie zbudować sobie nimi grunt pod mały flirt.
– Być może, kochany, być może. – Zarządca odłożył pióro, poczekał chwilę aż wszystko wyschnie, po czym zwinął pergamin w ciasny rulonik i całkiem sprawnie obwiązał go sznurkiem. – Swoją drogą muszę przyznać, że dziwi mnie to, jak spokojnie odreagowujesz wczorajszą sytuację. Dość… dojrzała postawa, jak na ciebie. Choć mógłbyś darować sobie to całe jęczenie – przyznał po chwili milczenia, najwyraźniej będąc w pewien sposób dumnym z zachowania swojego partnera.
– Daj spokój, przecież rozumiem, że też jesteś facetem. Chyba trochę nie fair było z mojej strony wymagać odgrywania wciąż tych samych ról… no, sam rozumiesz. – Nowicjusz, mimo chęci, nie do końca potrafił ubrać w słowa wszystko, co chodziło mu po głowie. A wzrok zszokowanego Al-Sayfa ani trochę nie pomagał mu w skupieniu się. – Weź tak na mnie nie patrz, przygotowywałem sobie tę kwestię od bladego świtu, tylko nie byłem pewny, kiedy będę mógł ją zgrabnie wtrącić w dyskusję! – burknął, nieco speszony.
– Ty i zgrabne wtrącanie mądrych myśli? To może ja częściej będę na górze, co? – Właściciel biura parsknął śmiechem, nie mogąc uwierzyć, że takie słowa padły z ust jego kochanka.
Abstrakcją wydawało mu się do tej pory, by Ibn-La’Ahad potrafił myśleć – jak na dorosłego człowieka przystało – o uczuciach i potrzebach innych, a nie tylko o tym, jak tu zaruchać.
Sięgnął ręką do stosiku liścików i świstków, które musiał przeczytać i odpowiedzieć na każdy z osobna. Spodziewał się kolejnego powiadomienia o zmierzającym do niego młodziku, zdziwił się więc na widok nieco wygniecionej, ubrudzonej koperty, zdecydowanie nie wysłanej do niego z Masjafu, ani innych biur. Zero pieczęci, miniaturowego, tajnego kodu na boku, nic.
Otworzył ją, wyjął ze środka spory kawałek pergaminu i zaczął czytać.
– Bardzo zabawne! Powinieneś…! – Bunt i Altaïrowe oburzenie prędko ustąpiło czujności, gdy jego partner zaczął czytać podejrzaną wiadomość, której treść pochłonęła go na tyle, że serio przestał go słuchać.

wtorek, 4 lipca 2017

Rozdział 11: Krok w tył

Witam wszystkich!
Tak, ostatnio zaniedbałam blog, przez kilka miesięcy nie wrzucałam kompletnie nic, było to spowodowane lawiną dość... trudnych sytuacji, która nagle zwaliła mi się na głowę i poważnie naruszyła stabilność egzystencji. Zmiana szkoły, strata Irapha - mojego kociego synka, jedynego słonka, które dawało mi siłę, potem mało nie trafiłam do szpitala przez szczepionkę na tężec, na którą - jak się okazało - zareagowałam tak skrajnie, że do końca życia nie wolno mi jej już robić, a na koniec, by o wszystkim zapomnieć, zajęłam się remontem pokoju.
Dziś wszystko jest już w miarę ogarnięte. Nowa szkoła załatwiona, rodzina przestała mieszać się w moje plany, powoli godzę się z brakiem Irapha, a remont niemal się skończył (a w każdym razie doszedł do punktu, w którym komp stoi stabilnie na nowym biurku i bez problemu mogę pisać).
Niestety (albo stety) ogromny stres z ostatnich miesięcy zaczyna ze mnie wychodzić w pisaniu. Moja niezastąpiona beta (dzięki, Tamcia, za pomoc z ogarnięciem tego ^0^) już zauważyła, że jednak jest jakaś zmiana w sposobie ukazywania przeze mnie wydarzeń. Chyba nieco odeszło mi humoru, na jego miejsce przyszedł stoicyzm, a wręcz lekki dołek emocjonalny, tak więc... no, musicie mi wybaczyć, jeszcze przez jakiś czas pewnie taka będę. Mam nadzieję, że jakoś strasznie się nie zawiedziecie.
No, a teraz zapraszam do czytania!

***

Półtorej tygodnia. Dokładnie tyle minęło od kiedy wróciłem do roboty po zdecydowanie zbyt długim chorobowym. Rzecz jasna ręki wciąż nie mogłem przesilać, stąd kolejna przysługa od Freddy’ego – załatwienie mi posady kelnera na czas kuracji, żebym przypadkiem nie nabawił się jakiejś długotrwałej kontuzji, czy czegoś w tym rodzaju, w końcu jak najszybciej musiałem znowu zacząć występować.
Gdybym miał porównywać, to młody Fazbear dosłownie robił mi za anioła stróża… Spring natomiast za diabła.
W kwestii Złotka zacząłem mieć mieszane uczucia. Jak siedziałem z gipsem, to facet był uosobieniem wzorowej pani domu i nie mam tu na myśli tych pedantycznych odruchów unicestwiania każdego pyłku, jaki miał czelność wlecieć na jego teren. To, jak się zachowywał, zaczynało podchodzić pod… bo ja wiem, zmartwienie? O ile takie uczucia miały rację bytu w tym małym uosobieniu czystej Apokalipsy.
Równo ze zdjęciem gipsu skończyła się laba. Owszem, ręka wciąż nie wróciła do pełni zdrowia, nie mogłem jej przesilać, a przez pierwsze dni musiałem wciąż wspomagać się temblakiem, mimo tego Springowi nagle wyłączyła się ta troskliwość i wróciliśmy do poprzednich, czy może raczej jeszcze gorszych, relacji. Blondyn chyba odreagowywał cały ten czas, kiedy wysługiwałem się jego pomocą, bo wyżywał się na mnie mocniej, niż zazwyczaj.
– Wiesz, może powinienem częściej kości łamać? Zdaje się, że zapach gipsu budzi w tobie głęboko uśpione instynkty macierzyńskie – stwierdziłem tonem zawodowego filozofa, na co Złotko odpowiedziało mi zirytowanym spojrzeniem, będącym najpewniej zapowiedzią nadciągającej fali bólu, który chętnie mi zada, jeżeli dalej będę brnął w tym kierunku.
– Świetny pomysł. Złam sobie coś jeszcze, a do wieczornych zabaw będziesz musiał znaleźć sobie kogoś innego, bo ja spasuje. – Spring widać średnio był w humorze na tego typu żarty.
Z jednej strony byłem w stanie go zrozumieć. Nigdy nie powiedziałby tego głośno, ale do tej pory pamiętam jego pierwszą reakcję na wieść, że wylądowałem w szpitalu.
Ciężko mu było przyznać, że zaczął się do mnie przywiązywać, w dodatku – o dziwo – ze wzajemnością.
Różnica między nami polegała na tym, że on najchętniej wykorzystałby mnie w charakterze rozpałki do grilla, ja z kolei byłbym za tym, żeby wyrzucić go przez okno. Owszem, było już kilka skrajnych sytuacji podczas których wkurzył mnie do tego stopnia, że mało brakowało, a spełniłbym tę groźbę, istniało jednak coś, co skutecznie mnie przed tym powstrzymywało.
Nie, nie miłość, od niej co najwyżej mógłbym rzygnąć cukrem. Bardziej miałem tu na myśli nudę. Tak, to zdecydowanie nuda. Gdyby nagle brakło w moim życiu jego wymyślnych komentarzy i sposobów na zrównanie mnie z glebą, zwyczajnie zanudziłbym się na śmierć. Nie mogłem wręcz żyć bez tych naszych przepychanek.
Matko, ojcze, wybaczcie mi. Chyba odkryłem w sobie wewnętrznego masochistę.
– Żebyś się nie zdziwił jak któregoś wieczorka sprowadzę sobie tabun leśnych ssaków do pokoju! – odbiłem piłeczkę, nieco skonsternowany faktem, że pierwsze co, to zaczął uderzać w czuły punkt, czyli celibat.

sobota, 22 kwietnia 2017

(Miniaturka AC) Dzień 5 cz.1 - Dominacja

Pierwsza sprawa - te miniaturki wychodzą coraz dłuższe, ledwie tysiąc słów więcej i zachaczałyby o długość oneshota... muszę coś z tym zrobić. x-x
Jestem padnięta, pisałam to przez pół nocy, prawie o piątej rano skończyłam, moje oczy chcą umrzeć. X"D
W każdym razie: zbliżamy się do końca miniaturkowej serii, bo jeszcze tylko osiem rozdziałów zostało według planu. Następną mini serię przewiduję z DMC z parą Dante x Nero (po długich spekulacjach zdecydowałam się właśnie na nich), mam nadzieję, że przypadnie wam ona do gustu, tak jak ta z AC. xD
Nie przedłużając - zapraszam do czytania! :)

***

Minęło kilka kolejnych godzin, nim Malikowi udało się odnaleźć drogę powrotną i wraz z wykończonym wierzchowcem, wrócić pod bramy Jerozolimy.
Zabije tych dwóch debili. Bez dwóch zdań. Kto by pomyślał, że instruktor szermierki i zdegradowany, asasyński mistrz zachowają się jak rozkapryszone bachory, którym w głowie tylko zabawa. Zupełnie jakby obeszły ich ewentualne konsekwencje w postaci rozwścieczonego rafiqa.
Zwierzę uwiązał przy paśniku obok stajni w pobliżu wejścia do miasta, a sam podczepił się pod wjeżdżających właśnie kupców, którym wystarczyło dać kilka złotych monet, by z dzikim entuzjazmem zaczęli zapewniać straż, jakoby Al-Sayf był ich nieodłącznym towarzyszem. Jeden z nich tak się wczuł w rolę, że w pewnej chwili zarządca serio zaczął się obawiać, czy zachowanie mężczyzny nie wzbudzi podejrzeń zbrojnych, dlatego wymknął się przy pierwszej sposobności i pomknął do biura.
Z jednej strony targała nim wściekłość, a z drugiej – skrajne przerażenie. Nie było go przez całą noc i poranek. Jeżeli w tym czasie zawitał do niego choć jeden młodzik, z pewnością w najbliższych dniach przyleci do niego gołąb z ostrzeżeniem od Al Mualima. Jeżeli żółtodziobów było więcej – wyleci z ciepłej posadzki zarządcy na zbity pysk. Jedyne co mu zostało, to modlić się, by nie zgłosił się do niego nikt ranny, bo za nieudzielenie pomocy, odpowie przed samym starcem, który nie zwykł okazywać litości w takich sytuacjach.
Biuro zastał otwarte, co tym bardziej podsyciło jego obawy. No tak, jak debile go wynosili wczorajszego wieczoru, to pewnie zamknąć nie raczyli, bo nie pomyśleli, że wtargnięcie templariuszy do biura oznaczałoby wydanie wrogom informacji cenniejszych, niż ich życia.
Ta… jakby w ogóle mieli CZYM pomyśleć.
Wpadł do środka jak huragan, a gdy przeszedł z przedsionka do głównej części budynku… zamurowało go.
Biuro prosperowało jakby nigdy nic. Wszystkie meldunki od gołębi pocztowych zostały odebrane, młodziki siedziały na poduchach w centralnej części pomieszczenia, zajadając się kuskusem i owocami… zwykły dzień w Jerozolimie, jedyną zmianą był zarządca, za którego obecnie robił Altaïr.
Al-Sayf stanął w przejściu i przyglądał się temu dziwnemu zjawisku jak zahipnotyzowany.
Sądził, że zastanie rozgardiasz i milion listów z ostrzeżeniami za lekceważenie obowiązków. Tymczasem żółtodzioby radośnie spożywały wszystko, co Ibn-La’Ahad podstawił im pod nos, zdegradowany mistrz nawet kurze pościerał, dzienna poczta była posegregowana i ułożona na kilku kupkach na blacie biurka… jego kochanek odwalił kawał dobrej roboty i serio wszystkim się zajął.
– Proszę, proszę… jak chcesz to potrafisz – odezwał się w końcu rafiq, zwracając tym uwagę drugiego mężczyzny, jak i gówniarzy, które chórem przywitały go zwyczajową formułką: „Pokój i bezpieczeństwo…”.
– Malik! Żyjesz, słonko ty moje! – Altaïr uśmiechnął się szeroko na widok właściciela biura i już chciał do niego doskoczyć, licząc na namiętny pocałunek, niestety powstrzymała go przed tym ręka Malika, stanowczo odpychająca go od jego twarzy.
– Nie przeginaj. I chodź na słówko. Mam coś dla ciebie. – Gestem kazał asasynowi pójść za sobą aż do sypialni.
Rzecz jasna nowicjusz nawet nie śmiał protestować; z największą chęcią podążył za swoim partnerem. Tylko po to, by dostać od niego z pięści w twarz, gdy zostali sami, z dala od oczu i uszu młodzików.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Prolog

 Witam wszystkich! Znowu miałam trochu dłuższą przerwę, za co przepraszam. x-x Był nieco burzliwy okres związany ze zmianą szkoły, rodzina nie do końca popierała moją decyzję i... no, było sporo kłótni. x'D Obecnie jestem chora, już prawie drugi tydzień, męczę się niemiłosiernie z bolącą głową i średnio mi idzie pisanie. Mimo wszelkich przeciwności udało mi się stworzyć... to. x'D
Jak wcześniej zapowiadałam, planowałam oddzielać rozdziały opowiadań z FNAFa czymś nowym, w pierwotnym zamyśle było opko z DMC, okazało się jednak, że muszę je nieco lepiej rozplanować, dlatego na jego miejsce wskoczyło to ff z Undertale AU!
Nim zaczniecie czytać, duża prośba - sprawdźcie najpierw opis opowiadania (Spis treści -> Fanfiction -> Undertale -> Namaluj Mój Świat), żeby nikt się nie burzył i nie zniechęcał moimi... odmiennymi od oryginalnych uniwersów, założeniami. x'D
W każdym razie zapraszam na pierwsze na blogu opowiadanie z Undertale, ze zludziałą parą Error x Ink (chyba jedyny Sanscest, który lubię w równym stopniu co Sans x Papyrus). Pewno następne z tej serii będzie coś z Fellcestem, albo Swapfell Pap x Sans. xD
Miłego czytania życzę! :)

***

Przestało być zabawnie.
Czuł tę obojętność już od kilku miesięcy, a w miarę jak podbijał nowe uniwersa, jego dotychczas emocjonujące zajęcie, stało się nużące.
Wielki Error. Niszczyciel, tyran, bezlitosny kat, plaga tego świata i ucieleśnienie najgorszych koszmarów. Mniej więcej tak definiowały go te światy, które miały czelność wciąż istnieć. Żaden z nich nie zdawał sobie jednak sprawy, że pomimo swojej miłości do rozwałki, ich oprawca zdążył się znudzić zabawą, która była dla niego w chwili obecnej jedynie przykrym obowiązkiem. To wszystko stało się zwyczajnie zbyt proste.
Brunet uniósł do ust kieliszek z winem i ledwie umoczył wargi w krwistoczerwonym płynie. Nie miał ochoty na wytrawną ucztę, jaką schodzący się kelnerzy z półmiskami, zaczęli przed nim tworzyć na blacie przesadnie długiego stołu.
Mdliło go od przepychu w jakim ostatnimi czasy zaczął żyć. Najchętniej wróciłby do swojego poprzedniego stanu majątkowego. Czyli kompletnej pustki.
Chęć zniszczenia wszystkich uniwersów pielęgnował w sobie od zawsze, nigdy jednak nie udało mu się wypełnić tego planu. Zawsze na drodze stawał mu pseudo bohaterski obrońca z wielkim pędzlem, który interweniował ilekroć Error zaczynał zabawę.
A zaczynał ją często.
Wracał po takich nieudanych akcjach do siebie i pozwalał, by wściekłość za tą niemoc się z niego wylała. Życzył temu cholernemu strażnikowi rychłej śmierci, on jednak w głębokim poważaniu miał te nieme prośby i bezczelnie egzystował sobie dalej.
Aż w końcu do życia sfrustrowanego Errora zawitał Nightmare. Wtedy przyszły, a dziś obecny Imperator Królestwa Koszmarów, zaproponował mu współpracę.
Niezliczoną ilość razy spotykał się z odmową młodego Niszczyciela, był jednak cierpliwy i rozważnie planował swoje kolejne posunięcia względem niego. Gdy wreszcie usłyszał zbawienne „tak”, od razu przystąpił do działania. Dał Errorowi armię, dał mu siłę i potęgę z którą bez najmniejszych problemów zaczął niszczyć uniwersa. Jedno po drugim upadało, niczym domki z kart.
Dawniej brunet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie spustoszenie może siać zjednoczona grupka najgorszych złoczyńców zebranych z różnych alternatywnych wersji. A teraz proszę: on, Killer, Dust, Cross i Horror (i zapewne jeszcze wielu innych, których imion nie pamiętał) w jednej drużynie, wspólnie dążący do obalenia wszystkiego, co Stwórcy śmieli wykreować.
Pierwszym uniwersum, na którym dokonał absolutnego zniszczenia, było Underswap. Cieszył się niemożebnie, czuł ogromną satysfakcję. A strażnik z pędzlem? Nim nawet głowy sobie nie zawracał. Facet pojawiał się co prawda i próbował odpierać ataki, ratować tych, którzy zostali ranni… wszystkie jego wysiłki spełzały jednak na niczym. Ich mała paczka była nie do zatrzymania. Powalali coraz to potężniejsze światy i siali spustoszenie wszędzie tam, gdzie wkraczali wraz z powierzonymi im wojskami.
Error szybko zaskarbił sobie szacunek Nightmare’a, który zaczął w nim widzieć nie tyle zabawkę, co cennego sojusznika. Dostał więc ogromny pałac w swojej pustce, będący twierdzą, z której mógł wszystkim zarządzać.
To właśnie wtedy dopadło go znużenie.
Już nawet nie musiał wychodzić na akcje. Po prostu siedział i sączył to mdłe wino, jakby wszystko było w porządku.

środa, 22 marca 2017

(Miniaturka AC) Dzień 4 cz.4 - Narkotyk

Info jest długie, ale pod jego koniec mam w nim do was pytanie, także proszę choć ostatni akapit przeczytać! ;-;
Wena była nieco kapryśna w ten weekend i po skończeniu rozdziału Drogiego nie miałam kompletnie siły na wyplucie z siebie tej miniaturki, stąd spóźnienie. x'D
Druga bardzo ważna kwestia: ta seria miniaturek powoli zbliża się ku końcowi, zostało koło dziewięciu rozdziałów. Mam pomysł na kolejną miniaturkową serię, żeby po skończeniu tej do rozdziałów nadal wrzucać takie króciutkie maluszki. Problem w tym, że o ile widzę przed oczyma fabułę, o tyle nie mam pojęcia do jakiej pary będzie ona pasować. Koncepcja: seme jest tatuażystą, do jego studia regularnie zaczyna przychodzić uke, który każdy kolejny tatuaż chce w coraz odważniejszych miejscach. Tutaj mam pytanie do was: jaka para będzie do tego pasować? Szczerze to widziało mi się Ezio x Leo, w końcu Da Vinci to malarz, a w naszych czasach mógłby robić za najlepszego tatuażystę w mieście, czy coś takiego. To po prostu do niego pasuje. Problem polega na tym, że nie mam pewności, czy poradzę sobie z prowadzeniem tej pary... nie znoszę Ezia i wątpię, by próba zrobienia z nim miniaturek wpłynęła na moje odczucia względem niego. x'D *Innymi słowy może dostać kurwicy w kluczowym rozdziale i rzucić miniaturki w pizdu*.
Kogo jeszcze byście zaproponowali do tych przyszłych miniaturek? Oczywiście nie musi być znowu z AC! Piszcie mi w komentarzach, serio potrzebuję porady. x-x

***


Biuro skończyli sprzątać w kompletnej ciszy. Altaïr – mocno rozżalony Malikową niesprawiedliwością – omijał kochanka szerokim łukiem. Wszystko, byle tylko pokazać, jak bardzo uraziło go to niedocenianie.
Aż w końcu w ich biurze zjawił się Rauf.
– Altaïr, Malik! Wieki was nie widziałem! – Szeroko uśmiechnięty asasyn wskoczył do środka i pierwsze za co się wziął, to porządne wyściskanie obu zabójców. – A co wy macie takie kwaśne miny?
– Jego zapytaj – prychnął nowicjusz, piorunując wzrokiem równie wściekłego zarządcę.
– Oj, no już, już! Stary, dobry Rauf przyniósł wam coś na pocieszenie! Od razu się rozluźnicie, chłopcy! – Mężczyzna wyraźnie nie miał zamiaru stracić humoru przez ich sprzeczki.
– Ja cię ostrzegam, jeżeli masz zamiar sprowadzić nam tu tabun roznegliżowanych ladacznic, to…! – zaczął właściciel biura, jego partner nie pozwolił mu jednak dokończyć.
– Ooo, na panienki to pewnie byś się chętnie zgodził, co?! No dalej, Rauf, skombinuj mu te nałożnice, niech się chłopak wyszaleje! – stwierdził sarkastycznie zdegradowany mistrz, dołączając do tego energiczną gestykulację wolną ręką. W całym tym zamieszaniu instruktor szermierki nie miał nawet okazji zapytać, po jaką cholerę nowicjusz skrępował sobie jedną z kończyn.
– To ja tu chyba powinienem mieć pretensje, idioto! – wtrącił na powrót zirytowany Malik, dając kochankowi mocnego kuksańca w bok.
– Kłócicie się jak stare małżeństwo – śmiał zauważyć Rauf, z niedowierzaniem kręcąc głową na widok rozgrywającej się przed nim sceny. – No nic, zaraz wam się humorki poprawią! – Mężczyzna poklepał ich obu po ramionach i wyjął z sakwy, którą miał przypiętą u pasa, niewielką fajkę, a wraz z nią woreczek pełen tajemniczej substancji.
– A to jest…? – Nad głową Altaïra wykwitł wielki znak zapytania.
– Małe cudo od zagranicznego handlarza. Sprzedał mi to taniej, bo pozbyłem się straży, która chciała skonfiskować i przywłaszczyć sobie część jego towaru przy wejściu do miasta. To co, Malik? Zamykasz biuro i się relaksujemy?
– W sumie czemu nie. Nikt już nie powinien do nas wpaść, zapowiadał się nudny wieczór, co mi szkodzi!


sobota, 18 marca 2017

Rozdział 6: Niewolnik

 Na początek: minuta ciszy dla poległego tabletu graficznego. Walczył dzielnie, służył lojalnie, odszedł z godnością. Q____Q *Wciąż ubolewa nad stratą*.
No, w końcu się wzięłam i w końcu mniej więcej w klimaty Drogiego wróciłam, także... jak ktoś na to czekał, to łapać nowy rozdział, trochu się nad nim nasiedziałam, bo kompletnie nie mogłam rytmu złapać. x-x Raczej średnio mi to wyszło, bo przynudzające rozkminy bohaterów i te sprawy... no i nadal obstawiam na ilość, nie długość rozdziałów, dlatego akcja tak się wlecze. X"D
Miłego czytania życzę! :)

***

– Czego konkretnie miałeś nie robić? – Dyrektor oparł łokcie na blacie biurka i zerknął ostro na siedzącego tuż przed nim, Bonnie’ego.
– Nie wdawać się w bójki, zwłaszcza z Foxym, nie denerwować nauczycieli, nie uciekać z lekcji i starać się omijać dyrektorski dywanik szerokim łukiem – wyrecytował znudzonym głosem, wywracając przy tym  oczami.
– A ty co zrobiłeś? – Fazbear odchrząknął wymownie, w odpowiedzi na ten mało kulturalny gest.
– Wdałem się w bójkę, zdenerwowałem pana Springtrapa, uciekłem z jego lekcji i ostatecznie wylądowałem tutaj… – Uczeń westchnął ciężko i spróbował oprzeć się wygodniej o drewniany zagłówek krzesła.
Mebel jak średniowieczne narzędzie tortur, minęło pięć minut, a jego tyłek czuł się, jakby ktoś namiętnie wsadzał mu przez ostatnią godzinę wyjątkowo gruby kij w dupę, uprzednio obsmarowawszy mu pośladki miodem i wystawiwszy je na łaskę lub niełaskę Kubusia Puchatka.
Owszem, trafił tutaj jeszcze na początku lekcji, ale Fazbear miał jakieś zebranie i sekretarka kazała mu siedzieć w poczekalni cholerne trzy godziny. TRZY GODZINY! Od dwóch mógłby być już w domu, gdyby nie zwiał z tej cholernej fizyki.
– No właśnie. Powiedz, co ja mam teraz z tobą zrobić? Nie wygląda to za ciekawie, panie Bonnie. – Dyrektor pokręcił głową i przysunął sobie pod nos jakieś papiery, na moment zawieszając na nich wzrok, a następnie podnosząc go na siedzącego po przeciwnej stronie blatu biurka, ucznia.
– Ja wiem, że słabo wyszło… i że jestem kandydatem do wyrzucenia z tej szkoły, ale proszę uwierzyć, że mi serio zależy, żeby tutaj chodzić, a ta sytuacja z dzisiaj… to jedno, wielkie nieporozumienie! – zapewnił szybko. – Dla pań sprzątających ta sytuacja z Jack-O-Bonniem mogła wyglądać kompletnie jednoznacznie i niezaprzeczalnie na moją winę, ale serio, ja i Foxy chcieliśmy tylko pomóc temu małemu… jak mu tam… no, temu pierwszoklasiście, bo go zaczepiał!
– Ach tak… i jesteś w stu procentach pewien, że jeżeli poproszę do siebie innych uczestników tej bijatyki, to potwierdzą twoją wersję wydarzeń? – Freddy uniósł powątpiewająco brwi.
– Poza Jackiem, który pewnie będzie kłamał… to tak. Raczej tak. – Chłopak przytaknął, choć trochę niepewnie. O ile nie wątpił, że ten mały blondas by go poparł, o tyle ciekawym było, co by powiedział rudy, gdyby dyro go poprosił. Kłamałby, żeby pozbyć się rywala, czy wręcz przeciwnie, pomógłby mu?
– Rozumiem. – Fazbear splótł ze sobą dłonie i ułożył je na swoim brzuchu.
Przez krótki moment trwała między nimi kompletna cisza, dyrektor nad czymś rozmyślał, a Bonnie nie był pewien czy czekać, aż mężczyzna raczy się odezwać, czy spierdalać póki nikt mu jeszcze nóżek z dupy nie powyrywał.
– Mogę już…? – zaczął licealista, ale Freddy uniósł dłoń, nakazując mu być cicho.
– To twoja ostatnia szansa, Bonnie. Jestem aż nadto pobłażliwy i wiecznie cię kryć nie będę. Biorąc pod uwagę okoliczności bójki, mogę przymknąć oko na nią, a nawet tą ucieczkę z lekcji. Ale zadzwonię do twoich rodziców, poinformuje o całym zajściu i poproszę ich na rozmowę – zadecydował Fazbear. – Możesz już iść, ale żeby mi to było ostatni raz, zrozumiano?
– T-tak panie dyrektorze! – Chłopak zająkał się lekko, nie mogąc pojąć cóż to za siła nad nim czuwała, że mimo tylu wykroczeń i notorycznego łamania regulaminu szkoły, dyro kolejny raz postanowił dać mu szansę.
Uczeń wstał, pożegnał się kulturalnie i wyszedł z gabinetu Freddy’ego, kierując się do wyjścia, bo dwie godziny ze Springtrapem były jego ostatnimi lekcjami w tym dniu. Żeńska część klasy Bonnie’ego nie miała tyle szczęścia. Panie czekały jeszcze dwie godziny wychowania fizycznego.
Chłopak wypadł z budynku jak huragan i od razu skierował się w stronę parku. Przejście przez niego było najszybszą drogą do domu rudego, u którego planował zabunkrować się na resztę dnia, jako że jego rodzina mniej więcej znała adresy znajomych, z którymi zwykle się trzymał. Wolał nie wracać do siebie póki istniała realna groźba, że Fazbear zadzwoni do jego matki.
Napisał do rodziców krótkiego SMS-a, że nocuje u kolegi i żeby się nie martwili, po czym bezceremonialnie wyłączył telefon. Dobrze wiedział, że najpierw będą wydzwaniać z wątami, że poszedł na nockę w tygodniu i to bez książek na następny dzień, a później z krzykiem, dlaczego dyrektor znowu prosi ich do szkoły.
Ta, już raz udało mu się odczuć rodzicielski gniew. To było wtedy, gdy po raz pierwszy zawisła nad nim groźba wywalenia z budy. Wolał nie przechodzić przez to ponownie.
Doskonale wiedział, gdzie mieszka Foxy. To już nawet nie była kwestia Facebooka, po prostu pamiętał jego dom z czasów, gdy jeszcze się kolegowali w pierwszych miesiącach po zaczęciu podstawówki. Chata rudzielca stała tak jebitnie naprzeciwko rzeźby krasnala.
Poważnie. Po drugiej stronie ulicy, gdzie zaczynały się tereny zielone, stał ludzkich rozmiarów, ogrodowy krasnal odlany z brązu, na którego szyi powieszono tabliczkę: „Ku chwale poległych krasnali!”.

poniedziałek, 27 lutego 2017

Nieco luźniej

Przez ferie miałam naprawdę dużo wolnego czasu. Czym to zaowocowało? Masą okazji do kompletnych odpałów. Kilkoma z nich chciałabym się z wami podzielić. xD

niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział 10.5: Pan Pazurek

 Hah, jutro mi się ferie kończą, smutek. xux
Plan był, żeby ten bonus wrzucić razem z jedenastym rozdziałem Przepaści, ale wynikły drobne... zachwiania weny, nie wiem, kiedy go skończę, więc bonusa, gotowego od kilku dobrych tygodni, wrzucam już teraz.
Ogólnie Ewajra, moja znajoma, która wygrała konkursa na tematykę tego dodatkowego rozdziałka (w sumie tylko ona dała pracę, więc nie było w czym przebierać... x'D) zdecydowała, że główną parą ma być Chica i Mangle, co mi się w sumie ładnie z głównym wątkiem pokryło. Bonus nie jest +18, jako że Ewajka woli tą dwójkę w obszarze miłości platonicznej, więc by jej nie popsuć tej pary, ograniczyłam się jedynie do opisania ich krótkiej przygody, a nie scen łóżkowych.
SPOILER: tak, zgadliście, strach Chici przed kotami wynika z tego, że w animatronicznej wersji jest kurczakiem, a kotki na taką kurkę zapolować mogą, so... xD
No, nie przedłużam, miłego czytania życzę! :)

***

Chica z rosnącym przerażeniem wlepiała wzrok w tłustego, białego kota, którego Bonnie trzymał tuż przed jej twarzą. Aż dziw, że był w stanie unieść tą kupę tłuszczu tylko jedną ręką.
Zwierzak, mimo uroczej, czerwonej kokardki na szyi i bycia nieprzyzwoicie puchatym, wyglądał dla dziewczyny jak przesadnie gruba, międzygalaktyczna bestia. Taka rodem ze starych, niskobudżetowych filmów, wykonana w animacji poklatkowej. W końcu takie bestie są najstraszniejsze.
To więcej niż pewne, że ten mały sierściuch w myślach palił całe miasta swoim niecnym, wiecznie wnerwionym spojrzeniem, życząc ludzkości powolnej, wyjątkowo bolesnej śmierci. Ponad to koty miały niezdrowy nawyk pożerania ciał swoich wrogów… i to ją w nich przerażało najbardziej.
– Chica, błagam, zgódź się! – Bonnie wykrzywił usta w przysłowiową „podkówkę” i wlepił w nią proszące spojrzenie.
Jak tak na niego patrzyła, to dochodziła do bardzo słusznego wniosku, że w pracy powinien nosić uszy psa, a nie królika, bo to był idealny szantaż na „niesłusznie kopniętego szczeniaka”.
– A nie możesz poprosić kogoś innego? Wiesz… ja niezbyt mogę, mam już plany… – spróbowała się wykręcić, uciekając przed nim wzrokiem i drapiąc się nerwowo po policzku.
Przecież nie powie mu, że boi się kotów. Facet miałby z niej polewkę do końca życia!
– Nie mam już kogo! BonBon od początku weekendu siedzi u swojej tajemniczej cizi i znaku życia nie daje, Toy Freddy’ego i Toy Chici nie znam aż tak dobrze, żeby móc im powierzyć największy skarb mojej rodziny, Puppet zalega u ojca w innym mieście i pomaga w biznesie, Scott zajmuje się Vincentem, bo mu się ostatnio nieco pogorszyło, Mangle rozłączyła się sekundę po tym, jak do niej zadzwoniłem, a Fazbear ma uczulenie na kocią sierść, co automatycznie wyklucza też Foxy’ego, w końcu oni to jak papużki nierozłączki. Wiesz jakby mnie Freddy opierniczył, gdyby rudego obsiadły kłaki Pana Pazurka i automatycznie zrobiły im celibat do czasu ich anihilacji? – Westchnął głośno, kompletnie załamany.
– Bonnie… ja naprawdę nie mogę. – Blondyna pokręciła zdecydowanie głową.
– Proszę cię, Chica, to tylko kilka godzin! Pojadę szybko na to zdjęcie gipsu i zaraz wracam! Jak chcesz, to ci zapłacę! – zaoferował, uświadamiając sobie, że łapówka może pomóc jej w podjęciu decyzji.
– Nie, nie, nie chcę od ciebie pieniędzy! – zaprotestowała szybko. – Tak właściwie to Spring nie mógłby  z nim zostać? – zapytała, unosząc przy tym jedną brew w górę.
– Nie mogę. – Złotko przeteleportowało się do nich z salonu, wyminęło Bonnie’ego i stanęło tuż obok schodów. – Debil zrobiłby dramat na cały szpital, że mu rękę obetną. Jadę w charakterze podręcznego środka na uspokojenie.
– Przesadzasz… nie prościej byłoby powiedzieć: „Idę ci robić za wsparcie mentalne, bo się martwię o twoje piękne mięśnie”? – Bonnie zatrzepotał rzęsami, na co blondyn odpowiedział mu ledwo zduszonym, ociekającym ironią, śmiechem.

piątek, 24 lutego 2017

(Miniaturka AC) Dzień 4 cz.3 - Ochrona

 Tak, nie mam co robić po nocach. QwQ
Produkcję Przepaści na razie wstrzymałam, piszcie w komentarzach, czy chcecie ten bonus do niej już teraz, bo jest skończony, czy dopiero w pakiecie z jedenastym rozdziałem (który nie wiem kiedy skończę). xD Zamiast tego zajęłam się Drogim Nauczycielem, tyle, że on też mi coś nie idzie... chyba dopadło mnie załamanie, że ferie się kończą. ;-; No i dostałam okropnego parcia na AC, stąd kolejna miniaturka mimo braku rozdziałów prowadzonych opowiadań. ;3;
Życzę miłego czytania! :)

***

– Idź to wyrzucić, byle szybko! Dostałem pilną wiadomość, że wieczorem może wpaść do nas Rauf. Chcę, żeby było tu czysto zanim się zjawi – poinformował Malik, z lekkim obrzydzeniem odkrywając, że ponad połowa blatu jego biurka została brutalnie upaćkana nieznaną, lepką substancją, będącą najprawdopodobniej sokiem z jakiegoś owocu… a przynajmniej taką zarządca miał zarządca nadzieję.
– Rauf? Szermierka mu się znudziła, czy może aż tak się za mną stęsknił? – zaśmiał się nowicjusz, próbując jakoś przetransportować ogromny wór ze szczątkami po porannej niespodziance, na dach biura. Niestety, wyskoczenie z takim balastem przez świetlik graniczyło z cudem. – Swoją drogą, powiedział mi kiedyś, że seksownie wyglądam bez górnej części szaty, tylko w samych pasach i kapturze… co myślisz, Malik? – zapytał, stojąc pod wyjściem z budynku i zastanawiając się pod jakim kątem musiałby rzucić, żeby te wszystkie śmieci trafiły bezpiecznie na górę, a nie spadły i ochlapały całą podłogę. Ostatecznie uznał to za słaby pomysł, nawet mając obie ręce byłoby to trudnym do wykonania planem.
– … Serio ci tak powiedział? – Al-Sayf zmarszczył brwi i zerknął w kierunku kochanka. – Altaïr, czy on cię przypadkiem nie podrywał?
– Owszem. Kilka razy – przyznał zdegradowany mistrz, wzruszając przy tym ramieniem. – Ej, możesz mi z tym pomóc? – poprosił.
– Jak to kilka razy? I co z tym faktem zrobiłeś? – obruszył się zarządca, zostawiając w spokoju biurko i podchodząc do swojego partnera.
– Nic. Dobra, to tak: ja wejdę na górę, a ty mi to podasz – zadecydował asasyn i zręcznie wspiął się na dach.

sobota, 11 lutego 2017

(Miniaturka AC) Dzień 4 cz.2 - Blizna

No, w pakiecie do oneshota (który najlepszej jakości chyba nie był xux) jest tradycyjnie miniaturka!
Wiem, że może nie wracam z hukiem, potrzebuję nieco czasu, żeby od nowa przyzwyczaić się do w miarę regularnego pisania i wstawiania... cóż, trochę z rytmu mi się wypadło. X"D
Choroba mocno, gorączka mocno, szczerze to mam ochotę umrzeć, głowa boli jak nie wiem. X"D
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! :)

***

Zarządca, mrużąc groźnie oczy, obserwował wyczyny swojego kochanka, który uzbrojony w miotłę, próbował ogarnąć bałagan po akcji z rana.
Altaïr zgodził się do tej czynności ubrać spodnie, które bez pasów tak naprawdę więcej pokazywały, niż zakrywały. Jak to ujął nowicjusz: „Nie chcę skąpić mojemu słońcu tych pięknych widoków!”. Szkoda tylko, że nie zapytał, czy Al-Sayf w ogóle ma ochotę cokolwiek oglądać po tym traumatycznym widoku Altaïrowego bufetu.
Dobrze, że chociaż dym z tych nieszczęsnych kadzideł udało im się w miarę szybko wywietrzyć.
– No dobra, jakoś to zaczyna wyglądać. – Szef biura oparł dłoń na biodrze i pokiwał z zadowoleniem głową. – A teraz włóż coś na siebie i idź wyrzucić te śmieci. Rany, żeby tyle jedzenia zmarnować.
– Malik, kocie, włożyć coś to ja mogę co najwyżej tobie – stwierdził asasyn z szarmanckim uśmieszkiem na ustach, na szczęście lodowate spojrzenie kochanka szybko go otrzeźwiło. Odchrząknął z lekkim zdenerwowaniem.  – Znaczy… jak sobie życzysz, miłości moja. Choć nie wiem, jak można odmówić sobie widoku mojego cudownego ciała – dodał, dobrze wiedząc jak Malik nie znosi tej jego zadufanej, lekko narcystycznej strony.
Mimo kąśliwego komentarza, posłusznie odstawił miotłę i sięgnął po swoje szaty.
– Altaïr, ostrzegam, jak jeszcze raz… Hej, czekaj. Co to jest? – Zarządca zmarszczył brwi i w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość.
Stanął przed mężczyzną, uparcie przypatrując się jego lewemu biodru. Po chwili wahania położył na nim rękę i przesunął delikatnie palcem po dość sporej, jasnej kresce.
– Skąd masz tę bliznę? – zapytał. O ile dawniej, gdy obaj byli ledwie podrostkami, Altaïr obrywał na treningach niemal codziennie i zdobywał czasem nawet kilka nowych szram w ciągu tygodnia, o tyle otrzymanie tak pokaźnej blizny teraz, gdy był już wyszkolony do perfekcji i mało kto mógł mu zagrozić, było co najmniej dziwne.
Al-Sayf nie mógł zrozumieć jakim cudem wcześniej nie dostrzegł tej rysy na ciele kochanka. W końcu tyle razy widział go nago.
– Ach, to nic takiego – zbagatelizował mężczyzna, machając na to ręką. – Zwykły wypadek przy pracy.
– Opowiedz mi – zachęcił rafiq, robiąc krok w tył i tym samym natrafiając plecami na kraniec biurka, o które oparł się wygodnie. – Chętnie posłucham. Naprawdę. A sprzątanie na razie sobie odpuść, później je dokończymy.

Assassin's Creed oneshot - Wstyd

Witam wszystkich! W końcu, po... chyba czterech miesiącach przerwy, wracam na bloga. xux Taaa, nieco mi tu kurzem wszystko obrosło, ale wypadki losowe uniemożliwiały mi publikowanie. QWQ Był brak kompa, zagrożenia w szkółce, a teraz jeszcze choroba. xux
Niemniej dziękuję, że mimo mojej nieobecności tyle osób tu zaglądało i komentowało, to mnie serio motywowało i dodawało sił w gorszych okresach! :)
Nie przedłużając, ten oneshot (który miał być wstawiony równy miesiąc temu z okazji urodzin Altaïra) jest dzieckiem mocnych środków przeciwbólowych i koszmarów, nie wyszedł perfekcyjnie, szczerze mówiąc to się go teraz trochę wstydzę, ale... no chciałabym go wam dać, może się komuś spodoba. xD
Zapraszam do czytania i jeszcze raz dziękuję za całą aktywność i komentarze! :) *Idzie gorączkować i smarkać gdzieś w kącie.*
P.S.: Tama... nie czytaj tego, błagam. Q_Q

***

Młody zabójca stał przy niskim, drewnianym ogrodzeniu i opierając się o nie łokciami, z zapartym tchem oglądał ćwiczebny pojedynek Altaïra i Abbasa.
Mężczyźni z niebywałą gracją, siłą i wprawą wyprowadzali kolejne ciosy, pozwalając by ostrza ich mieczy zderzały się ze sobą w chaotycznym tańcu przy akompaniamencie metalicznego szczęku.
Z każdą chwilą obaj walczyli coraz zajadlej, aż do tego stopnia, że wzbierająca w nich irytacja i śmiałość doprowadziły do rozegrania się pojedynku, jakiego na niewielkiej arenie jeszcze nie widziano.
Młodziki i starsi stażem, kapitanowie i podrostki, wszyscy zgodnie zebrali się wokół drewnianego płotka i z nieskrywanym podziwem obserwowali zmagania walczących.
– Widzę, że dużo trenowałeś, Abbasie – odezwał się Ibn-La’Ahad, gdy jego miecz uderzył o broń przeciwnika, zmuszając go do utrzymania pozycji i siłowania się z napierającym nań ostrzem.
– Ty za to widocznie się rozleniwiłeś, Altaïrze. Czyżbyś zapomniał o ćwiczeniach gdy byłeś w Jerozolimie? A może KTOŚ sprawił, że wyleciały ci one z głowy, hmm? – Na usta Abbasa wpełzł lisi uśmieszek, który pogłębił się gdy tylko mężczyzna dostrzegł chwilowe wahanie na twarzy swojego rywala.
Trafił w czuły punkt, doskonale to wiedział. Wykorzystując moment braku skupienia asasyna, spiął mięśnie i potężnym pchnięciem odrzucił go od siebie.
Altaïr zachwiał się, robiąc kilka kroków w tył i mało brakowało, a kompletnie straciłby równowagę i runął na ziemię, automatycznie skazując się na porażkę. Udało mu się jednak ustać na nogach i sparować kolejny, mocny atak drugiego zabójcy.
Skąd w nim tyle agresji? To miała być jedynie przyjacielska potyczka, przecież ciągle takie odbywali!
Abbas nie miał zamiaru dać za wygraną i dążył do zwycięstwa za wszelką cenę, ignorując fakt, że takim sposobem mógł zrobić Altaïrowi poważną krzywdę, gdyby ten nie zdołał odpowiedzieć na któryś z jego ataków.