sobota, 22 kwietnia 2017

(Miniaturka AC) Dzień 5 cz.1 - Dominacja

Pierwsza sprawa - te miniaturki wychodzą coraz dłuższe, ledwie tysiąc słów więcej i zachaczałyby o długość oneshota... muszę coś z tym zrobić. x-x
Jestem padnięta, pisałam to przez pół nocy, prawie o piątej rano skończyłam, moje oczy chcą umrzeć. X"D
W każdym razie: zbliżamy się do końca miniaturkowej serii, bo jeszcze tylko osiem rozdziałów zostało według planu. Następną mini serię przewiduję z DMC z parą Dante x Nero (po długich spekulacjach zdecydowałam się właśnie na nich), mam nadzieję, że przypadnie wam ona do gustu, tak jak ta z AC. xD
Nie przedłużając - zapraszam do czytania! :)

***

Minęło kilka kolejnych godzin, nim Malikowi udało się odnaleźć drogę powrotną i wraz z wykończonym wierzchowcem, wrócić pod bramy Jerozolimy.
Zabije tych dwóch debili. Bez dwóch zdań. Kto by pomyślał, że instruktor szermierki i zdegradowany, asasyński mistrz zachowają się jak rozkapryszone bachory, którym w głowie tylko zabawa. Zupełnie jakby obeszły ich ewentualne konsekwencje w postaci rozwścieczonego rafiqa.
Zwierzę uwiązał przy paśniku obok stajni w pobliżu wejścia do miasta, a sam podczepił się pod wjeżdżających właśnie kupców, którym wystarczyło dać kilka złotych monet, by z dzikim entuzjazmem zaczęli zapewniać straż, jakoby Al-Sayf był ich nieodłącznym towarzyszem. Jeden z nich tak się wczuł w rolę, że w pewnej chwili zarządca serio zaczął się obawiać, czy zachowanie mężczyzny nie wzbudzi podejrzeń zbrojnych, dlatego wymknął się przy pierwszej sposobności i pomknął do biura.
Z jednej strony targała nim wściekłość, a z drugiej – skrajne przerażenie. Nie było go przez całą noc i poranek. Jeżeli w tym czasie zawitał do niego choć jeden młodzik, z pewnością w najbliższych dniach przyleci do niego gołąb z ostrzeżeniem od Al Mualima. Jeżeli żółtodziobów było więcej – wyleci z ciepłej posadzki zarządcy na zbity pysk. Jedyne co mu zostało, to modlić się, by nie zgłosił się do niego nikt ranny, bo za nieudzielenie pomocy, odpowie przed samym starcem, który nie zwykł okazywać litości w takich sytuacjach.
Biuro zastał otwarte, co tym bardziej podsyciło jego obawy. No tak, jak debile go wynosili wczorajszego wieczoru, to pewnie zamknąć nie raczyli, bo nie pomyśleli, że wtargnięcie templariuszy do biura oznaczałoby wydanie wrogom informacji cenniejszych, niż ich życia.
Ta… jakby w ogóle mieli CZYM pomyśleć.
Wpadł do środka jak huragan, a gdy przeszedł z przedsionka do głównej części budynku… zamurowało go.
Biuro prosperowało jakby nigdy nic. Wszystkie meldunki od gołębi pocztowych zostały odebrane, młodziki siedziały na poduchach w centralnej części pomieszczenia, zajadając się kuskusem i owocami… zwykły dzień w Jerozolimie, jedyną zmianą był zarządca, za którego obecnie robił Altaïr.
Al-Sayf stanął w przejściu i przyglądał się temu dziwnemu zjawisku jak zahipnotyzowany.
Sądził, że zastanie rozgardiasz i milion listów z ostrzeżeniami za lekceważenie obowiązków. Tymczasem żółtodzioby radośnie spożywały wszystko, co Ibn-La’Ahad podstawił im pod nos, zdegradowany mistrz nawet kurze pościerał, dzienna poczta była posegregowana i ułożona na kilku kupkach na blacie biurka… jego kochanek odwalił kawał dobrej roboty i serio wszystkim się zajął.
– Proszę, proszę… jak chcesz to potrafisz – odezwał się w końcu rafiq, zwracając tym uwagę drugiego mężczyzny, jak i gówniarzy, które chórem przywitały go zwyczajową formułką: „Pokój i bezpieczeństwo…”.
– Malik! Żyjesz, słonko ty moje! – Altaïr uśmiechnął się szeroko na widok właściciela biura i już chciał do niego doskoczyć, licząc na namiętny pocałunek, niestety powstrzymała go przed tym ręka Malika, stanowczo odpychająca go od jego twarzy.
– Nie przeginaj. I chodź na słówko. Mam coś dla ciebie. – Gestem kazał asasynowi pójść za sobą aż do sypialni.
Rzecz jasna nowicjusz nawet nie śmiał protestować; z największą chęcią podążył za swoim partnerem. Tylko po to, by dostać od niego z pięści w twarz, gdy zostali sami, z dala od oczu i uszu młodzików.
– Malik! Kurwa! Za co to?! – Mało brakowało, by ten niespodziewany cios nie posłał mężczyzny na glebę.
Będzie siniak. Jak nic.
Al-Sayf miał ciężką rękę i surowe metody, do których Altaïr zdążył już przywyknąć.
– To za przywiązanie mnie do konia i wysłanie chuj wie gdzie – warknął zdenerwowany zarządca. Jego irytacja nie trwała jednak długo, bo już po chwili spuścił z tonu, zbliżył się do kochanka i złożył na jego policzku, w miejscu, gdzie trafił, krótki pocałunek. – A to za zajęcie się biurem, kiedy mnie nie było.
– … Twoja metoda kija i marchewki wprawiła mnie w dezorientację. Aż nie wiem, czy się oburzać, czy dziękować – stwierdził ostrożnie, nie będąc pewnym, czy kolejnym ruchem Malika nie będzie ponowne użycie przysłowiowego kija.
Tak na wszelki wypadek odsunął się od niego o krok. Kto jak kto, ale zarządca w stosunku do niego nie grzeszył opanowaniem. Dziwne, bo dla wszystkich innych był zazwyczaj uprzejmy. Nie miły, bo na to miał za trudny charakter.
– Wiem, że gdybym się nie zgodził na tamtą propozycję, to do niczego by nie doszło, ale… A właśnie. Rauf się już zabrał? – rafiq zmienił nagle temat, bardzo zainteresowany losami instruktora.
– Jak tylko udało nam się ogarnąć, od razu pojechał do Masjafu, ma w końcu uczniów do trenowania. No i kazał cię przeprosić, nie wiedział, że to świństwo będzie tak długo działać, efekt miał być podobno chwilowy – wyjaśnił krótko asasyn, robiąc przy tym najbardziej skruszoną minę, na jaką było go stać. – I ten… ja też chciałem przeprosić. Fakt, że sam przystałeś na to palenie, ale na konia to cię wepchnęliśmy bez twojej zgody… Są plusy, patrz ile będziesz miał wspomnień po tym tygodniu ze mną! – A wszystko podsumował szerokim, pełnym przerażenia uśmiechem. Kiedy zaczął mówić, zdał sobie sprawę, że naprawdę słabo to wszystko wyszło.
– Altaïr, zacznijmy od tego, że ja coraz mocniej obawiam się nie dożyć końcówki tego tygodnia. – Malik westchnął głośno, palcami masując pulsującą skroń. – Doceniam przeprosiny, ale one mi nie zagwarantują, że przy następnej okazji znowu mi czegoś takiego nie odwalisz.
– No to co ja mam zrobić, żebyś uwierzył, że serio mi przykro? – Mężczyźnie ręce opadły, bo liczył, że słowa wystarczą zarządcy do szczęścia.
– Nic nie robić. Właśnie w tym rzecz – uświadomił go i wyminął, wracając do głównej części biura.
Wyglądał niewinnie, ale gdzieś w podświadomości zdegradowany mistrz wyczuwał, że takie zachowanie to może być podstęp. Niewykluczone, że jego partner planuje się na nim jakoś mocniej odegrać, to w końcu Malik.
Al-Sayf jakby nigdy nic wrócił za swoje biurko, zaczynając przeglądać wiadomości odebrane od gołębi. Sporo ich przyszło, na szczęście wszystkie ograniczały się do standardowych informacji, a to o kolejnym młodziku, który wyruszył do Jerozolimy i którego Malik może się spodziewać pod koniec dnia, a to o jeszcze czymś innym.
Nie minął kwadrans, jak ostatni świeżak opuścił biuro, pozwalając kochankom na chwilę prywatności.
W innych okolicznościach byłoby to szczytem marzeń Altaïra: puste biuro, Malik nie ma specjalnie dużo roboty… iście idealna okazja do przekonania zarządcy na coś więcej.
Teraz jednak możliwym było, że Al-Sayf ma nie do końca miłe plany względem partnera. Czujność wprawionego zabójcy nakazywała Ibn-La’Ahadowi być maksymalnie skupionym i ostrożnym, a najlepiej to spierdolić z biura i do wieczora nie wracać.
Niestety, trzymał go tu ten cichy głosik w głowie… lub raczej między nogami.
– Piękny ranek, prawda? – zaczął niespodziewanie Malik, wyrywając kochanka z zamyślenia. – Słonko, cisza, spokój od zbędnych gości przez następnych kilka godzin… – Uniósł wzrok znad papierów, posyłając mężczyźnie wymowne spojrzenie.
– Coś mi sugerujesz? – upewnił się zdegradowany mistrz, podchodząc bliżej miejsca pracy kalekiego skrytobójcy.
– Być może… choć bardziej chciałbym się dowiedzieć, dlaczego to z moich ust musiały paść te słowa? Zwykle to ty zaczynasz te swoje seks-aluzje – stwierdził mało poruszonym tonem, wzruszając przy tym ramieniem i kontynuując wypisywanie papierów.
– Bo mam wrażenie, że ty coś… czekaj, masz ochotę? I tak otwarcie mi o tym mówisz? – Altaïr uniósł brwi, z niedowierzaniem wpatrując się w kompletnie obojętnego na cały temat, Malika.
Zazwyczaj ich flirt opierał się na prostym schemacie: Altaïr nalega, Malik nie chce, Altaïr rzuca wątpliwie romantycznym tekstem, Malik mu przywala, Altaïr cierpi, Malik się lituje, Altaïr przejmuje inicjatywę, Malik jęczy i świetnie się bawi.
Prosty schemat? Prosty. Właściwie to ich relacja z opisu bardziej przypominała opiekę nad psem, niż schadzkę kochanków. Tyle, że w takim przypadku należałoby nad wcześniej sprezentowanym schemacikiem podmienić plakietkę „prośba o seks” na „prośba o spacer” i zmienić zakończenie na: „Malik postanawia zbudować ogrodzenie i budę, bo nie chce mu się wychodzić z Altaïrem.”.
– Zachowujesz się, jakbyś tylko ty miał potrzeby w tym związku. – Zarządca wywrócił oczami z lekką irytacją, odłożył pióro i wyszedł zza biurka, w kilku krokach pokonując dzielącą ich odległość.
– Wydawało mi się, że twoją główną potrzebą jest przemoc wymierzona w moją osobę, a dopiero po niej seks... no i mam dziwne wrażenie, że ten prawy sierpowy był tylko wstępem do odegrania się za ten numer z koniem. – Ibn’La-Ahad szczerze wyraził swoje obawy, mrużąc nieufnie oczy, gdy Malik znalazł się ledwie pół kroku przed nim.
– Mój drogi, nie jesteś na misji, tylko w moim biurze, więc bądź łaskaw na chwilę wyzbyć się tych absurdalnych odruchów skrajnej nieufności wobec mnie. – Tak pięknego i – o dziwo – szczerego uśmiechu, Altaïr u zarządcy nie widział od naprawdę długiego czasu.
Nie zareagował w żaden sposób, gdy Malik chwycił go za przód szaty i pociągnął do pomieszczenia robiącego im za sypialnię.
Jeszcze w drodze zaczęli się całować, jeden przez drugiego próbując przejąć dominację nad tą drobną pieszczotą. Walka była długa i wyrównana, aż w końcu zmuszeni byli odkleić się od siebie i odetchnąć. Wtedy to właśnie Malik wykorzystał okazję i pchnął kochanka na stertę poduch, samemu siadając na jego biodrach okrakiem i wracając do pocałunków.
Jak na kogoś, kto niespełna godzinę temu był gotów ukręcić Altaïrowi łeb, rafiq podejrzanie aktywnie i chętnie brał udział w zabawie.
To Malik pierwszy zaczął rozbierać partnera, samemu w tym czasie pozbywając się tylko swojego wierzchniego nakrycia i to Malik zmienił pozycję, obracając Altaïra na brzuch, a samemu rozkraczając się nad jego pośladkami. A gdy Altaïr załapał, że coś jest nie tak, było za późno, bo zarządca zdążył unieruchomić mu jedyną wolną rękę, przywiązując ją do tej skrępowanej.
Zastanawiało go, ile wysiłku kosztuje Ibn-La’Ahada wytrzymywanie ze skrępowaną kończyną, skoro Malik pozwalał mu maksymalnie dwa razy dziennie na pół godziny ją uwolnić, by nowicjusz nieco mógł ją rozruszać; co do uwalniania jej na noc, wszystko zależało od humoru zarządcy.
– Ej, co jest? Malik, co ty wyprawiasz? – Nowicjusz wierzgnął, próbując jakoś wrócić do początkowego stanu pozornej kontroli nad sytuacją, Al-Sayf nie miał jednak zamiaru mu na to pozwolić.
– Jak to co wyprawiam, Altaïrku? Jeszcze się nie domyśliłeś? – zaśmiał się kpiąco, rozpinając swoje spodnie.
– Jakoś mnie ten żart nie bawi, kochanie. Zrozumiałem – nie jarać z Raufem i nie robić tego, co zrobiłem! – Asasyn zaczął się szarpać, co stosunkowo mało dało. Był kompletnie unieruchomiony.
– Proszę, proszę, czyżby RĄK ci zabrakło, kochany? – Zarządca, nie schodząc z tyłka kochanka, wyciągnął się po stojący nieopodal balsam, który miał za chwilę stać się perfekcyjnym nawilżaczem. – Wiem, że cię nie bawi, mnie też nie. Jestem poważnie wkurwiony, Altaïr, od kilku dni sobie grabisz i to naprawdę mocno.
– To pomyśl co by było, gdybyśmy mieszkali razem na stałe… Chyba musimy pójść na jakiś kompromis, prawda? – Ibn-La’Ahad obrócił się przez ramię, próbując zerknąć na Malika z nadzieją, że ten, rozproszony rozmową, popełni w końcu jakiś błąd, który zagwarantuje Altaïrowi wolność.
– Wolę nie myśleć, mieszkanie z tobą byłoby jak walka o przetrwanie. W dżungli. Nago. W jaskini pełnej tygrysów. Z patykiem zamiast miecza – podsumował zgrabnie szef biura, wylewając sobie na dłoń nieco lubrykantu. – Nie próbuj mnie zagadywać, bajerancie. Dobrze wiedziałeś, że prędzej czy później do tego dojdzie. A dzisiaj przekroczyłeś magiczną granicę mojego wkurwu absolutnego, więc chyba nie powinieneś być aż tak zdziwiony.

***

– Co jest, Altaïr? Tylko mi nie mów, że nie było dobrze. Bo było – stwierdził, wyjątkowo mocno zadowolony z siebie, Malik.
– Komu jak komu – wychrypiał poszkodowany Altaïr, zalegając twarzą w poduszce. – Malik, ty dupku…
– Nie podobało ci się? Podobało. Nie ma o czym rozmawiać – zbagatelizował zarządca, machając ręką na stękanie partnera.
– No podobało... – przyznał Ibn-La'Ahad.
– Właśnie, więc mi tu nie marudź, bo nie zrobiłem niczego bez twojej zgody, o wszystko sam mnie poprosiłeś – powiedział nieco kąśliwie kaleki zabójca.
– Ja marudzić to dopiero zacznę – burknął asasyn, obracając twarz w kierunku właściciela biura. – Mogłeś mnie chociaż jakoś ostrzec, nie byłem na to mentalnie gotowy!
– A powinieneś być od momentu, w którym postanowiłeś spędzić urlop w tym miejscu. Sądziłeś, że twoja wyimaginowana zasada „Altaïr zawsze rucha” ma prawo bytu w moim biurze?
– A nie ma…? – Nowicjusz udał wielce zdziwionego.
– Zignoruję to pytanie. Choć nie ukrywam, na co dzień wolę, kiedy to ty dominujesz. Myślenie mi się zmienia dopiero wtedy, kiedy poważnie przeginasz – przyznał Malik.
– Robiłem gorsze rzeczy, wsadzenie cię na konia i wysłanie na drugi koniec kraju nie było aż takie złe w porównaniu do niektórych sytuacji sprzed paru lat. – Altaïr zamyślił się, wspomnieniami wracając zapewne do czasów, gdy oboje byli jeszcze nastolatkami i niekiedy wykręcali sobie naprawdę wiekopomne numery.
– Tu nie chodzi nawet o tego pieprzonego konia. Gdybyś łaskawie nie wpadł na pomysł, żeby zająć się biurem do mojego powrotu, prawdopodobnie bym wyleciał. Al Mualim odesłałby mnie w trybie natychmiastowym, a co w twierdzy może robić ktoś taki jak ja? Mam na myśli… z niekompletnym zestawem kończyn? Oświecę cię: nic ważnego. Zarządzanie tym biurem pozwala mi się odciąć i nie myśleć o problemach… gdybym stracił tę posadę i gnił w papierkowej robocie w Masjafie, już dawno odechciałoby mi się żyć – wyznał Al-Sayf, obracając się na bok, przodem do kochanka.
– Mam rozumieć, że tak jakby ocaliłem twój ukochany tytuł rafiqa? – zapytał zdegradowany mistrz.
– W pewnym sensie… owszem. Ocaliłeś – przyznał Malik, uśmiechając się delikatnie.
– I w twoim mniemaniu swojego wybawcę powinno się wydupczyć, tak? – Altaïr ani trochę nie stracił na swoim optymizmie, kiedy zadawał kolejne pytanie. Wręcz przeciwnie, w jego głosie czuć było entuzjazm i tylko pulsująca żyłka na skroni świadczyła o tym, że aż tak zadowolony z obrotu spraw nie był.
– Jeżeli uprzednio naraził mnie na utratę tego „ocalonego tytułu” i to w najidiotyczniejszy z możliwych sposobów, to tak. Powinno. – Malik podjął grę i otoczył swoją wypowiedź równie przyjaznym głosem, choć czuć było, że zbliża się mała wojna między nimi.
– Wiesz co, skarbie? Uczepiłeś się mnie RĘKĄ i nogami – wypalił w końcu Ibn-La’Ahad.
– … Już suchszego pojazdu nie mogłeś wymyślić. – Zarządca oczekiwał tekstu w tym stylu… ale tak beznadziejnego? To było poniżej normy.
– No ale przyznaj, że na RĘKĘ jest ci obecny stan rzeczy. Wyczaiłeś okazję i przyznaję, że zawodowo trzymałeś RĘKĘ na pulsie aż do końca. Można powiedzieć, że zRĘCZNIE mnie podszedłeś! – I stało się. Altaïr wytoczył cięższe działa, a z każdym kolejnym żarcikiem, Malik pochmurniał coraz bardziej.
– … Koniec. Wychodzę – stwierdził Al-Sayf, wstał, chwycił po drodze swoje spodnie i pasek, po czym bez słowa opuścił sypialnię.




6 komentarzy:

  1. Jak to jest ze jak to czytam to mam banana na twarzy? XD no coz Altus musial sie doigrac i Malik zrobil to perfekcyjnie a na koniec jak zwykle Alty musial palnąć cos głupiego XD ten Malik to ma z nim siedem światów jak nie więcej XD Życzę weny i nie moge sie doczekac na Dante x Nero :* / @Dark_Glam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Altair to Altair - zawsze musi coś zmalować. XDD Hołd Malikowi za znoszenie nowicjusza!
      Dzięki wielkie za komentarz, dni chłodne i smutne, a on mi dał radość! Q0Q
      Również weny i pozdrawiam, mordko! ^0^

      Usuń
  2. Haha boże, kocham to, uśmiałam się czytając te dialogi. Jak to się dzieje,że ludzie mogą być tak kreatywni? Liczę, że na twoim blogu zagości więcej tego paringu i nadal mam minimalną nadzieje na kontynuacje thiefa! Pozdrowienia.
    /Mandira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję bardzo, miło mi słyszeć, że Ci się spodobało! :)
      Altaira i Malika nigdy nie zabraknie, już mam w planach nowy oneshot i opko z nimi, so... XD
      Thief pojawi się, ale jako opowiadanko, ten oneshot kontynuowany nie będzie, bo jest... no, oneshotem. xD Ale jestem w trakcie tworzenia Garrett x Corvo, więc niedługo może coś wrzucę. =w=
      Dzięki wielkie za komentarz, również pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Te pociski Altaïra to chyba jakieś ślepaki, ja na miescu Malika wyszłabym z sypialni tylko z powodu zażenowania, jakie wzbudziłaby we mnie pyskówka tak niskich lotów xD. No i co, w końcu Altaïr się doigrał. Za błędy się płaci, co nie? Świetna miniaturka, jak zawsze ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On się starał tak mocno, ale pyskówki mu nie wyszły. Ale się starał!
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam! :D

      Usuń