poniedziałek, 27 lutego 2017

Nieco luźniej

Przez ferie miałam naprawdę dużo wolnego czasu. Czym to zaowocowało? Masą okazji do kompletnych odpałów. Kilkoma z nich chciałabym się z wami podzielić. xD

niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział 10.5: Pan Pazurek

 Hah, jutro mi się ferie kończą, smutek. xux
Plan był, żeby ten bonus wrzucić razem z jedenastym rozdziałem Przepaści, ale wynikły drobne... zachwiania weny, nie wiem, kiedy go skończę, więc bonusa, gotowego od kilku dobrych tygodni, wrzucam już teraz.
Ogólnie Ewajra, moja znajoma, która wygrała konkursa na tematykę tego dodatkowego rozdziałka (w sumie tylko ona dała pracę, więc nie było w czym przebierać... x'D) zdecydowała, że główną parą ma być Chica i Mangle, co mi się w sumie ładnie z głównym wątkiem pokryło. Bonus nie jest +18, jako że Ewajka woli tą dwójkę w obszarze miłości platonicznej, więc by jej nie popsuć tej pary, ograniczyłam się jedynie do opisania ich krótkiej przygody, a nie scen łóżkowych.
SPOILER: tak, zgadliście, strach Chici przed kotami wynika z tego, że w animatronicznej wersji jest kurczakiem, a kotki na taką kurkę zapolować mogą, so... xD
No, nie przedłużam, miłego czytania życzę! :)

***

Chica z rosnącym przerażeniem wlepiała wzrok w tłustego, białego kota, którego Bonnie trzymał tuż przed jej twarzą. Aż dziw, że był w stanie unieść tą kupę tłuszczu tylko jedną ręką.
Zwierzak, mimo uroczej, czerwonej kokardki na szyi i bycia nieprzyzwoicie puchatym, wyglądał dla dziewczyny jak przesadnie gruba, międzygalaktyczna bestia. Taka rodem ze starych, niskobudżetowych filmów, wykonana w animacji poklatkowej. W końcu takie bestie są najstraszniejsze.
To więcej niż pewne, że ten mały sierściuch w myślach palił całe miasta swoim niecnym, wiecznie wnerwionym spojrzeniem, życząc ludzkości powolnej, wyjątkowo bolesnej śmierci. Ponad to koty miały niezdrowy nawyk pożerania ciał swoich wrogów… i to ją w nich przerażało najbardziej.
– Chica, błagam, zgódź się! – Bonnie wykrzywił usta w przysłowiową „podkówkę” i wlepił w nią proszące spojrzenie.
Jak tak na niego patrzyła, to dochodziła do bardzo słusznego wniosku, że w pracy powinien nosić uszy psa, a nie królika, bo to był idealny szantaż na „niesłusznie kopniętego szczeniaka”.
– A nie możesz poprosić kogoś innego? Wiesz… ja niezbyt mogę, mam już plany… – spróbowała się wykręcić, uciekając przed nim wzrokiem i drapiąc się nerwowo po policzku.
Przecież nie powie mu, że boi się kotów. Facet miałby z niej polewkę do końca życia!
– Nie mam już kogo! BonBon od początku weekendu siedzi u swojej tajemniczej cizi i znaku życia nie daje, Toy Freddy’ego i Toy Chici nie znam aż tak dobrze, żeby móc im powierzyć największy skarb mojej rodziny, Puppet zalega u ojca w innym mieście i pomaga w biznesie, Scott zajmuje się Vincentem, bo mu się ostatnio nieco pogorszyło, Mangle rozłączyła się sekundę po tym, jak do niej zadzwoniłem, a Fazbear ma uczulenie na kocią sierść, co automatycznie wyklucza też Foxy’ego, w końcu oni to jak papużki nierozłączki. Wiesz jakby mnie Freddy opierniczył, gdyby rudego obsiadły kłaki Pana Pazurka i automatycznie zrobiły im celibat do czasu ich anihilacji? – Westchnął głośno, kompletnie załamany.
– Bonnie… ja naprawdę nie mogę. – Blondyna pokręciła zdecydowanie głową.
– Proszę cię, Chica, to tylko kilka godzin! Pojadę szybko na to zdjęcie gipsu i zaraz wracam! Jak chcesz, to ci zapłacę! – zaoferował, uświadamiając sobie, że łapówka może pomóc jej w podjęciu decyzji.
– Nie, nie, nie chcę od ciebie pieniędzy! – zaprotestowała szybko. – Tak właściwie to Spring nie mógłby  z nim zostać? – zapytała, unosząc przy tym jedną brew w górę.
– Nie mogę. – Złotko przeteleportowało się do nich z salonu, wyminęło Bonnie’ego i stanęło tuż obok schodów. – Debil zrobiłby dramat na cały szpital, że mu rękę obetną. Jadę w charakterze podręcznego środka na uspokojenie.
– Przesadzasz… nie prościej byłoby powiedzieć: „Idę ci robić za wsparcie mentalne, bo się martwię o twoje piękne mięśnie”? – Bonnie zatrzepotał rzęsami, na co blondyn odpowiedział mu ledwo zduszonym, ociekającym ironią, śmiechem.

piątek, 24 lutego 2017

(Miniaturka AC) Dzień 4 cz.3 - Ochrona

 Tak, nie mam co robić po nocach. QwQ
Produkcję Przepaści na razie wstrzymałam, piszcie w komentarzach, czy chcecie ten bonus do niej już teraz, bo jest skończony, czy dopiero w pakiecie z jedenastym rozdziałem (który nie wiem kiedy skończę). xD Zamiast tego zajęłam się Drogim Nauczycielem, tyle, że on też mi coś nie idzie... chyba dopadło mnie załamanie, że ferie się kończą. ;-; No i dostałam okropnego parcia na AC, stąd kolejna miniaturka mimo braku rozdziałów prowadzonych opowiadań. ;3;
Życzę miłego czytania! :)

***

– Idź to wyrzucić, byle szybko! Dostałem pilną wiadomość, że wieczorem może wpaść do nas Rauf. Chcę, żeby było tu czysto zanim się zjawi – poinformował Malik, z lekkim obrzydzeniem odkrywając, że ponad połowa blatu jego biurka została brutalnie upaćkana nieznaną, lepką substancją, będącą najprawdopodobniej sokiem z jakiegoś owocu… a przynajmniej taką zarządca miał zarządca nadzieję.
– Rauf? Szermierka mu się znudziła, czy może aż tak się za mną stęsknił? – zaśmiał się nowicjusz, próbując jakoś przetransportować ogromny wór ze szczątkami po porannej niespodziance, na dach biura. Niestety, wyskoczenie z takim balastem przez świetlik graniczyło z cudem. – Swoją drogą, powiedział mi kiedyś, że seksownie wyglądam bez górnej części szaty, tylko w samych pasach i kapturze… co myślisz, Malik? – zapytał, stojąc pod wyjściem z budynku i zastanawiając się pod jakim kątem musiałby rzucić, żeby te wszystkie śmieci trafiły bezpiecznie na górę, a nie spadły i ochlapały całą podłogę. Ostatecznie uznał to za słaby pomysł, nawet mając obie ręce byłoby to trudnym do wykonania planem.
– … Serio ci tak powiedział? – Al-Sayf zmarszczył brwi i zerknął w kierunku kochanka. – Altaïr, czy on cię przypadkiem nie podrywał?
– Owszem. Kilka razy – przyznał zdegradowany mistrz, wzruszając przy tym ramieniem. – Ej, możesz mi z tym pomóc? – poprosił.
– Jak to kilka razy? I co z tym faktem zrobiłeś? – obruszył się zarządca, zostawiając w spokoju biurko i podchodząc do swojego partnera.
– Nic. Dobra, to tak: ja wejdę na górę, a ty mi to podasz – zadecydował asasyn i zręcznie wspiął się na dach.

sobota, 11 lutego 2017

(Miniaturka AC) Dzień 4 cz.2 - Blizna

No, w pakiecie do oneshota (który najlepszej jakości chyba nie był xux) jest tradycyjnie miniaturka!
Wiem, że może nie wracam z hukiem, potrzebuję nieco czasu, żeby od nowa przyzwyczaić się do w miarę regularnego pisania i wstawiania... cóż, trochę z rytmu mi się wypadło. X"D
Choroba mocno, gorączka mocno, szczerze to mam ochotę umrzeć, głowa boli jak nie wiem. X"D
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! :)

***

Zarządca, mrużąc groźnie oczy, obserwował wyczyny swojego kochanka, który uzbrojony w miotłę, próbował ogarnąć bałagan po akcji z rana.
Altaïr zgodził się do tej czynności ubrać spodnie, które bez pasów tak naprawdę więcej pokazywały, niż zakrywały. Jak to ujął nowicjusz: „Nie chcę skąpić mojemu słońcu tych pięknych widoków!”. Szkoda tylko, że nie zapytał, czy Al-Sayf w ogóle ma ochotę cokolwiek oglądać po tym traumatycznym widoku Altaïrowego bufetu.
Dobrze, że chociaż dym z tych nieszczęsnych kadzideł udało im się w miarę szybko wywietrzyć.
– No dobra, jakoś to zaczyna wyglądać. – Szef biura oparł dłoń na biodrze i pokiwał z zadowoleniem głową. – A teraz włóż coś na siebie i idź wyrzucić te śmieci. Rany, żeby tyle jedzenia zmarnować.
– Malik, kocie, włożyć coś to ja mogę co najwyżej tobie – stwierdził asasyn z szarmanckim uśmieszkiem na ustach, na szczęście lodowate spojrzenie kochanka szybko go otrzeźwiło. Odchrząknął z lekkim zdenerwowaniem.  – Znaczy… jak sobie życzysz, miłości moja. Choć nie wiem, jak można odmówić sobie widoku mojego cudownego ciała – dodał, dobrze wiedząc jak Malik nie znosi tej jego zadufanej, lekko narcystycznej strony.
Mimo kąśliwego komentarza, posłusznie odstawił miotłę i sięgnął po swoje szaty.
– Altaïr, ostrzegam, jak jeszcze raz… Hej, czekaj. Co to jest? – Zarządca zmarszczył brwi i w dwóch krokach pokonał dzielącą ich odległość.
Stanął przed mężczyzną, uparcie przypatrując się jego lewemu biodru. Po chwili wahania położył na nim rękę i przesunął delikatnie palcem po dość sporej, jasnej kresce.
– Skąd masz tę bliznę? – zapytał. O ile dawniej, gdy obaj byli ledwie podrostkami, Altaïr obrywał na treningach niemal codziennie i zdobywał czasem nawet kilka nowych szram w ciągu tygodnia, o tyle otrzymanie tak pokaźnej blizny teraz, gdy był już wyszkolony do perfekcji i mało kto mógł mu zagrozić, było co najmniej dziwne.
Al-Sayf nie mógł zrozumieć jakim cudem wcześniej nie dostrzegł tej rysy na ciele kochanka. W końcu tyle razy widział go nago.
– Ach, to nic takiego – zbagatelizował mężczyzna, machając na to ręką. – Zwykły wypadek przy pracy.
– Opowiedz mi – zachęcił rafiq, robiąc krok w tył i tym samym natrafiając plecami na kraniec biurka, o które oparł się wygodnie. – Chętnie posłucham. Naprawdę. A sprzątanie na razie sobie odpuść, później je dokończymy.

Assassin's Creed oneshot - Wstyd

Witam wszystkich! W końcu, po... chyba czterech miesiącach przerwy, wracam na bloga. xux Taaa, nieco mi tu kurzem wszystko obrosło, ale wypadki losowe uniemożliwiały mi publikowanie. QWQ Był brak kompa, zagrożenia w szkółce, a teraz jeszcze choroba. xux
Niemniej dziękuję, że mimo mojej nieobecności tyle osób tu zaglądało i komentowało, to mnie serio motywowało i dodawało sił w gorszych okresach! :)
Nie przedłużając, ten oneshot (który miał być wstawiony równy miesiąc temu z okazji urodzin Altaïra) jest dzieckiem mocnych środków przeciwbólowych i koszmarów, nie wyszedł perfekcyjnie, szczerze mówiąc to się go teraz trochę wstydzę, ale... no chciałabym go wam dać, może się komuś spodoba. xD
Zapraszam do czytania i jeszcze raz dziękuję za całą aktywność i komentarze! :) *Idzie gorączkować i smarkać gdzieś w kącie.*
P.S.: Tama... nie czytaj tego, błagam. Q_Q

***

Młody zabójca stał przy niskim, drewnianym ogrodzeniu i opierając się o nie łokciami, z zapartym tchem oglądał ćwiczebny pojedynek Altaïra i Abbasa.
Mężczyźni z niebywałą gracją, siłą i wprawą wyprowadzali kolejne ciosy, pozwalając by ostrza ich mieczy zderzały się ze sobą w chaotycznym tańcu przy akompaniamencie metalicznego szczęku.
Z każdą chwilą obaj walczyli coraz zajadlej, aż do tego stopnia, że wzbierająca w nich irytacja i śmiałość doprowadziły do rozegrania się pojedynku, jakiego na niewielkiej arenie jeszcze nie widziano.
Młodziki i starsi stażem, kapitanowie i podrostki, wszyscy zgodnie zebrali się wokół drewnianego płotka i z nieskrywanym podziwem obserwowali zmagania walczących.
– Widzę, że dużo trenowałeś, Abbasie – odezwał się Ibn-La’Ahad, gdy jego miecz uderzył o broń przeciwnika, zmuszając go do utrzymania pozycji i siłowania się z napierającym nań ostrzem.
– Ty za to widocznie się rozleniwiłeś, Altaïrze. Czyżbyś zapomniał o ćwiczeniach gdy byłeś w Jerozolimie? A może KTOŚ sprawił, że wyleciały ci one z głowy, hmm? – Na usta Abbasa wpełzł lisi uśmieszek, który pogłębił się gdy tylko mężczyzna dostrzegł chwilowe wahanie na twarzy swojego rywala.
Trafił w czuły punkt, doskonale to wiedział. Wykorzystując moment braku skupienia asasyna, spiął mięśnie i potężnym pchnięciem odrzucił go od siebie.
Altaïr zachwiał się, robiąc kilka kroków w tył i mało brakowało, a kompletnie straciłby równowagę i runął na ziemię, automatycznie skazując się na porażkę. Udało mu się jednak ustać na nogach i sparować kolejny, mocny atak drugiego zabójcy.
Skąd w nim tyle agresji? To miała być jedynie przyjacielska potyczka, przecież ciągle takie odbywali!
Abbas nie miał zamiaru dać za wygraną i dążył do zwycięstwa za wszelką cenę, ignorując fakt, że takim sposobem mógł zrobić Altaïrowi poważną krzywdę, gdyby ten nie zdołał odpowiedzieć na któryś z jego ataków.