sobota, 18 marca 2017

Rozdział 6: Niewolnik

 Na początek: minuta ciszy dla poległego tabletu graficznego. Walczył dzielnie, służył lojalnie, odszedł z godnością. Q____Q *Wciąż ubolewa nad stratą*.
No, w końcu się wzięłam i w końcu mniej więcej w klimaty Drogiego wróciłam, także... jak ktoś na to czekał, to łapać nowy rozdział, trochu się nad nim nasiedziałam, bo kompletnie nie mogłam rytmu złapać. x-x Raczej średnio mi to wyszło, bo przynudzające rozkminy bohaterów i te sprawy... no i nadal obstawiam na ilość, nie długość rozdziałów, dlatego akcja tak się wlecze. X"D
Miłego czytania życzę! :)

***

– Czego konkretnie miałeś nie robić? – Dyrektor oparł łokcie na blacie biurka i zerknął ostro na siedzącego tuż przed nim, Bonnie’ego.
– Nie wdawać się w bójki, zwłaszcza z Foxym, nie denerwować nauczycieli, nie uciekać z lekcji i starać się omijać dyrektorski dywanik szerokim łukiem – wyrecytował znudzonym głosem, wywracając przy tym  oczami.
– A ty co zrobiłeś? – Fazbear odchrząknął wymownie, w odpowiedzi na ten mało kulturalny gest.
– Wdałem się w bójkę, zdenerwowałem pana Springtrapa, uciekłem z jego lekcji i ostatecznie wylądowałem tutaj… – Uczeń westchnął ciężko i spróbował oprzeć się wygodniej o drewniany zagłówek krzesła.
Mebel jak średniowieczne narzędzie tortur, minęło pięć minut, a jego tyłek czuł się, jakby ktoś namiętnie wsadzał mu przez ostatnią godzinę wyjątkowo gruby kij w dupę, uprzednio obsmarowawszy mu pośladki miodem i wystawiwszy je na łaskę lub niełaskę Kubusia Puchatka.
Owszem, trafił tutaj jeszcze na początku lekcji, ale Fazbear miał jakieś zebranie i sekretarka kazała mu siedzieć w poczekalni cholerne trzy godziny. TRZY GODZINY! Od dwóch mógłby być już w domu, gdyby nie zwiał z tej cholernej fizyki.
– No właśnie. Powiedz, co ja mam teraz z tobą zrobić? Nie wygląda to za ciekawie, panie Bonnie. – Dyrektor pokręcił głową i przysunął sobie pod nos jakieś papiery, na moment zawieszając na nich wzrok, a następnie podnosząc go na siedzącego po przeciwnej stronie blatu biurka, ucznia.
– Ja wiem, że słabo wyszło… i że jestem kandydatem do wyrzucenia z tej szkoły, ale proszę uwierzyć, że mi serio zależy, żeby tutaj chodzić, a ta sytuacja z dzisiaj… to jedno, wielkie nieporozumienie! – zapewnił szybko. – Dla pań sprzątających ta sytuacja z Jack-O-Bonniem mogła wyglądać kompletnie jednoznacznie i niezaprzeczalnie na moją winę, ale serio, ja i Foxy chcieliśmy tylko pomóc temu małemu… jak mu tam… no, temu pierwszoklasiście, bo go zaczepiał!
– Ach tak… i jesteś w stu procentach pewien, że jeżeli poproszę do siebie innych uczestników tej bijatyki, to potwierdzą twoją wersję wydarzeń? – Freddy uniósł powątpiewająco brwi.
– Poza Jackiem, który pewnie będzie kłamał… to tak. Raczej tak. – Chłopak przytaknął, choć trochę niepewnie. O ile nie wątpił, że ten mały blondas by go poparł, o tyle ciekawym było, co by powiedział rudy, gdyby dyro go poprosił. Kłamałby, żeby pozbyć się rywala, czy wręcz przeciwnie, pomógłby mu?
– Rozumiem. – Fazbear splótł ze sobą dłonie i ułożył je na swoim brzuchu.
Przez krótki moment trwała między nimi kompletna cisza, dyrektor nad czymś rozmyślał, a Bonnie nie był pewien czy czekać, aż mężczyzna raczy się odezwać, czy spierdalać póki nikt mu jeszcze nóżek z dupy nie powyrywał.
– Mogę już…? – zaczął licealista, ale Freddy uniósł dłoń, nakazując mu być cicho.
– To twoja ostatnia szansa, Bonnie. Jestem aż nadto pobłażliwy i wiecznie cię kryć nie będę. Biorąc pod uwagę okoliczności bójki, mogę przymknąć oko na nią, a nawet tą ucieczkę z lekcji. Ale zadzwonię do twoich rodziców, poinformuje o całym zajściu i poproszę ich na rozmowę – zadecydował Fazbear. – Możesz już iść, ale żeby mi to było ostatni raz, zrozumiano?
– T-tak panie dyrektorze! – Chłopak zająkał się lekko, nie mogąc pojąć cóż to za siła nad nim czuwała, że mimo tylu wykroczeń i notorycznego łamania regulaminu szkoły, dyro kolejny raz postanowił dać mu szansę.
Uczeń wstał, pożegnał się kulturalnie i wyszedł z gabinetu Freddy’ego, kierując się do wyjścia, bo dwie godziny ze Springtrapem były jego ostatnimi lekcjami w tym dniu. Żeńska część klasy Bonnie’ego nie miała tyle szczęścia. Panie czekały jeszcze dwie godziny wychowania fizycznego.
Chłopak wypadł z budynku jak huragan i od razu skierował się w stronę parku. Przejście przez niego było najszybszą drogą do domu rudego, u którego planował zabunkrować się na resztę dnia, jako że jego rodzina mniej więcej znała adresy znajomych, z którymi zwykle się trzymał. Wolał nie wracać do siebie póki istniała realna groźba, że Fazbear zadzwoni do jego matki.
Napisał do rodziców krótkiego SMS-a, że nocuje u kolegi i żeby się nie martwili, po czym bezceremonialnie wyłączył telefon. Dobrze wiedział, że najpierw będą wydzwaniać z wątami, że poszedł na nockę w tygodniu i to bez książek na następny dzień, a później z krzykiem, dlaczego dyrektor znowu prosi ich do szkoły.
Ta, już raz udało mu się odczuć rodzicielski gniew. To było wtedy, gdy po raz pierwszy zawisła nad nim groźba wywalenia z budy. Wolał nie przechodzić przez to ponownie.
Doskonale wiedział, gdzie mieszka Foxy. To już nawet nie była kwestia Facebooka, po prostu pamiętał jego dom z czasów, gdy jeszcze się kolegowali w pierwszych miesiącach po zaczęciu podstawówki. Chata rudzielca stała tak jebitnie naprzeciwko rzeźby krasnala.
Poważnie. Po drugiej stronie ulicy, gdzie zaczynały się tereny zielone, stał ludzkich rozmiarów, ogrodowy krasnal odlany z brązu, na którego szyi powieszono tabliczkę: „Ku chwale poległych krasnali!”.
Bonnie do tej pory nie był pewien, czy to jakiś rodzaj hołdu ze strony miasta, czy burmistrz serio postanowił wydać pieniądze na coś tak absurdalnego jedynie dla żartu. W każdym razie ten jeden, przyciągający uwagę punkt orientacyjny, pozwolił mu bezbłędnie dotrzeć do celu.
Furtka była niedomknięta, zignorował więc dzwonek i podszedł do drzwi, w które już po chwili zapukał. Zdawał sobie sprawę, że jego zachowanie do najgrzeczniejszych nie należy, ale pomyślał, że łatwiej będzie przekonać mamę rudego, żeby wpuściła go do środka, jak pogada z nią twarzą w twarz, a nie przez głośniczek domofonu.
– Dzień dobry, jest może Foxy? – przywitał się z promiennym uśmiechem, gdy otworzyła mu szczupła, dość wysoka kobieta.
Wyglądała na nieco podstarzałą, a pierwsze zmarszczki i siwe pasemka próbowała maskować tanimi kosmetykami i farbą, co niezbyt dobrze jej wychodziło.
– Foxy? Nie, nie ma go, poszedł na trening. A stało się coś? – zaniepokoiła się, marszcząc przy tym brwi i patrząc na Bonnie’ego wzrokiem, jakby ten miał zaraz obwieścić, że jej ukochany syn wpadł pod tir, jego szczątki zalali betonem po którym przespacerowało się stado słoni i który został wysłany w kosmos w charakterze zbędnego balastu, a tego zaś astronauci pozbyli się po pięciu minutach od wyjścia z atmosfery, pozwalając, by biedne zwłoki jej zabetonowanego dziecka, dryfowały przez wieczność gdzieś w odmętach wszechświata.
– Skąd, nic się nie stało! – zapewnił ją szybko, żeby kobiecina mu na zawał nie zeszła. – Po prostu… pożyczył ode mnie kilka książek ze szkoły, a jutro jest straaasznie ważny sprawdzian. Zapomniał mi ich przynieść, więc pomyślałem, że wpadnę. Ach, mogę przy okazji pomóc mu z nauką do tego sprawdzianu, nie będzie pani miała nic przeciwko, jak zostanę na noc? – zapytał z powalającym uśmiechem zawodowego Casanovy.
Wyraz twarzy matki rudego momentalnie złagodniał, a Bonnie już wiedział, że uderzył w czuły punkt. Tak, to był zdecydowanie ten nieco przestarzały typ rodzica, który mocno naciska swoje dziecko na naukę, byle tylko miało dobre oceny, zupełnie jakby one mogły w stu procentach zagwarantować mu przyszłość bogatego biznesmena.
– Sprawdzian? Foxy nic mi nie wspominał. – Kobieta pokręciła głową i otworzyła szerzej drzwi, gestem zapraszając go do środka. – Wejdź, wejdź mój drogi! Napijesz się czegoś? Może głodny jesteś? – Uśmiechnęła się szeroko, zamknęła za nim drzwi i pognała do kuchni.
Dopiero wtedy Bonnie pozwolił sobie na teatralne wywrócenie oczami.
Foxy był już praktycznie dorosłym facetem, a ta jego mamusia zachowywała się, jakby rudy nadal miał siedem lat. Gdyby był na jego miejscu, to już dawno zwiałby z chaty.
Tak, zdecydowanie był osobą, która łatwo się irytowała i podejmowała zbyt pochopne decyzje.

***

– Boże… jak dobrze…! – wyjęczał Mangle, niemal rozpływając się pod Foxym z rozkoszy.
Rudy był momentami trochę nieogarnięty, w dodatku nauczyciela lekko irytował fakt, że chłopak ostatnimi czasy coraz częściej się wykręcał, gdy ten proponował mu spotkanie, ale jedno musiał przyznać – jego uczeń nieziemsko dobrze posuwał. I to do tego stopnia, że biolog był w stanie zignorować temat dziwnego zachowania rudzielca w ostatnich dniach.
Początkowo Mangle sądził, że może licealista planuje z nim zerwać i nie wie, jak to powiedzieć, ale po dzisiejszym takie myśli na dobre go opuściły.
Rudy trzymał mężczyznę pod udami, by mieć do niego lepszy dostęp i wypychał energicznie biodra, wchodząc cały w kochanka, czemu towarzyszyły głośne jęki nauczyciela.
Nastolatek czuł, że lada moment osiągnie spełnienie; wolną dłonią chwycił więc nabrzmiałą męskość partnera i zaczął nią poruszać w rytm pchnięć. Minęło ledwie chwila i już poczuł ciepłe nasienie Mangle na swojej ręce, sekundę po tym samemu dochodząc. Zatrzymał się i przez moment tkwił tak w kochanku, póki nie złapał oddechu. Dopiero wtedy cofnął biodra, dając mu już spokój.
Zdjął zużyty kondom i rzucił go niedbale na podłogę, a brudną dłoń wytarł o kraniec prześcieradła. Biolog raczej nie powinien mieć pretensji, pościel i tak nadawało się już tylko do prania, a podłogę się umyje i tyle.
Chłopak padł brzuchem na materac obok Mangle, jedną ręką obejmując spocony, nagi tors nauczyciela. Było mu cholernie dobrze.
– Zmęczony? – zapytał biolog, uśmiechając się delikatnie i zerkając w stronę wymęczonego chłopaka.
– Trochę – przyznał rudy, podnosząc się na łokciach i sięgając ustami do warg mężczyzny, chcąc złożyć na nich krótki pocałunek. – Szykuj się na drugą rundkę. Tylko daj mi chwilę odpocząć, jestem świeżo po treningu.
– Jeszcze nie masz dość? – zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. – Słuchaj… możesz mi wyjaśnić, czemu w ostatnim tygodniu tak często mnie unikałeś? Od tamtego seksu w klasie coraz częściej się wykręcasz, kiedy cię do siebie zapraszam.
– Wcale nie – zaprzeczył od razu. – Po prostu miałem cięższe dni, nie mogłem się ze wszystkim ogarnąć, a w efekcie ciągle brakowało mi czasu – wyjaśnił, mając nadzieję, że nauczyciel nie będzie dłużej dopytywał.
– Wcześniej, jak miałeś gorsze dni, to przychodziłeś z tym do mnie. Chcę wiedzieć, czemu tym razem było inaczej. – Mangle wyraźnie nie miał zamiaru odpuścić i naciskał coraz mocniej. Wiedział, że za dużo momentami wymaga od młodszego kochanka, nie chciał mu rodzicować, ale zdawał sobie sprawę, że ten temat nie pozwoli mu spać, jeżeli teraz go nie wyjaśni. – Jak kogoś poznałeś i chcesz zerwać, to masz mi o tym powiedzieć.
– Pogrzało cię? Nikogo nie poznałem, a tym bardziej nie chcę zrywać! Skąd w ogóle taki idiotyczny pomysł?! – oburzył się Foxy, podnosząc aż do siadu.
– Wiesz… nie oszukujmy się, jest spora różnica między nami. Zdaję sobie sprawę, że może cię męczyć takie ukrywanie się i fakt, że jestem o wiele starszy, w dodatku mocno zapracowany. Wiem, że z kimś w twoim wieku byłoby ci łatwiej. – Mężczyzna uśmiechnął się gorzko i odwrócił wzrok.
Rudy zagryzł dolną wargę. Facet trafił w samo sedno.
– Mangle.  Chłopak rozkraczył się nad biodrami biologa i pochylił do niego, złączając ich wargi w krótkim pocałunku. – Fakt, jest mi z tym ciężko, bo chciałbym móc normalnie gdzieś z tobą wyjść, spędzić czas… ale to nie tak, że nie chcę z tobą być. Po prostu mam wrażenie, że pozwalasz mi tylko na seks, a nie na zbliżenie się do ciebie. W sensie takie bardziej uczuciowe – wyznał, bez krępacji patrząc kochankowi prosto w oczy.
– To całkiem urocze, ale na razie nie chcę aż tak mocno się w to angażować, bo gdybyś nagle się odkochał i mnie zostawił, trudniej by mi było się pozbierać. – Mężczyzna pogładził rudego wierzchem dłoni po policzku.
– A ty znowu swoje. Serio aż taki mało wiarygodny jestem? Zdradzam cię na lewo i prawo, że tak mówisz? – Młody wywrócił z irytacją oczami i odepchnął od siebie rękę nauczyciela.
– Skąd. Wręcz przeciwnie, pomijając twój wybuchowym charakter, jesteś bardzo dojrzały. Oczywiście jak na swój wiek. Ale dzieci… przepraszam, „młodzi dorośli”, są bardzo niestali w swoich uczuciach. Wiem, czym to się może skończyć, dlatego spróbuj mnie zrozumieć i daj mi jeszcze trochę czasu. Swojego ciała nigdy ci nie odmówię, więc chyba możesz wytrzymać jeszcze trochę w takich relacjach, jakie mamy teraz, prawda? – zapytał, uśmiechając się delikatnie do kochanka.
Rudy przez dłuższą chwilę nie był pewny, co ma mu odpowiedzieć. Z jednej strony seks z Mangle był nieziemski, w dodatku mieli wspólne zainteresowania i potrafili się dogadać, ale nie był pewien, czy zdoła to ciągnąć póki biolog nie otworzy się wreszcie na niego i nie pozwoli sobie na więcej uczuć względem swojego ucznia.
Otworzył usta, chcąc się odezwać, przerwał mu jednak głośny dzwonek telefonu. Zirytowany sięgnął po leżące na podłodze przy łóżku, urządzenie, a widząc na wyświetlaczu, że dzwoni do niego mama, bez wahania odebrał.
– Będę za kilka godzin, okej? – rzucił na wstępie, nawet nie racząc ją jakimkolwiek przywitaniem.
– Nie, Foxy. Będziesz za pół godziny. Twój kolega przyszedł i chce ci pomóc uczyć się na sprawdzian – stwierdziła twardo matka rudego.
– Zaraz, co? Jaki…? – Nim jednak udało mu się zadać pytanie, jego rodzicielka postanowiła się rozłączyć. No nie ma co, miło.
Foxy odsunął telefon od ucha i spojrzał najpierw na ekran, potem na Mangle.
– Niech zgadnę, musisz już iść? – Mężczyzna uśmiechnął się smutno, podnosząc na łokciach i muskając ustami wargi chłopaka. – Do zobaczenia w sobotę.
– Ta. Trzymaj się… i serio przepraszam, myślałem, że będę mógł zostać dłużej. – Uczeń westchnął z irytacją i posłał kochankowi przepraszające spojrzenie.
Wstał i szybko zaczął zbierać swoje ubrania, porozrzucane po całej podłodze, a nawet po kuchennym blacie dwa pomieszczenia dalej, gdzie zaczęli swoje zabawy.
Po raz ostatni pożegnał się z nauczycielem i wypadł z jego mieszkania jak błyskawica, zostawiając Mangle samego.


Udało mu się wyrobić w te pół godziny z powrotem do domu, także tyle dobrego, że rodzicielka nie będzie mu suszyć głowy za spóźnianie się.
– Kto, gdzie i jak?! – warknął na wstępie, rozeźlony do granic możliwości. Miał obawy, że jego matka wpuściła do domu nie te osoby, co trzeba i wyjdzie z tego większa rzeź.
– Foxy, nie krzycz, zachowuj się! – upomniała go, wychodząc z kuchni i wskazując na schody. – Jest w twoim pokoju. Mogłeś się bardziej pospieszyć, długo musieliśmy na ciebie czekać! – zganiła go, wygrażając trzymaną w dłoni chochlą.
– Tak, tak, wiem. Przepraszam, mamo, później pogadamy, okej? – Wyminął prędko nieco zdezorientowaną kobietę i pognał na górę, przeskakując naraz po trzy schodki.
Wpadł do swojego pokoju i… zamurowało go. Sądził, że przyszły do niego te dresy z osiedla, po kasę, ale nie. Na jego zajebistej pościeli z One Piece’a leżał sobie nie kto inny, jak sam Bonnie – najbardziej wkurwiająca menda na świecie.
– Yo, Foxy. Bunkruję się u ciebie przez kilka dni – poinformował go. Nie, to nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktów.
Rudy poczuł, jak krew zaczyna wrzeć mu w żyłach. Co to, do chuja, miało być?!

***

Spring wsunął się cicho do sypialni brata i po wyminięciu kilku drobnych przeszkód, w postaci porozrzucanych na podłodze książek i ubrań, postawił na jego biurku kubek z parującą herbatą.
– Jak się czujesz? – zapytał, siadając na skraju łóżka, tuż obok zawiniętego w kołdrowy naleśnik i wpatrzonego w ekran phone’a, Plusha.
– Jak Człowiek-Plaster. Mam wrażenie, że to przez ciebie doktorek tak mi mordę poobklejał. – Chłopak zmrużył oczy i obrócił się przez ramię, przodem do brata.
– No wiesz co? To ja się martwię, a ty mnie jeszcze oskarżasz? – Nauczyciel posłał mu wzrok zbitego psa, mając przy tym jednak rozbawiony uśmiech na ustach.
– Gdyby ktoś zaczął mi tak wygrażać i rozczłonkowywać na żywca samym spojrzeniem, to też bym pacjenta obkleił jak świeże pączki, dla świętego spokoju i własnego bezpieczeństwa – stwierdził licealista, wywracając przy tym oczami. – Serio, zachowujesz się, jakbym dżumę złapał. A sam lekarz mówił przecież, że nic mi nie jest; poboli i przestanie, z okiem też nie ma tragedii.
– Wolę dmuchać na zimne. – Fizyk wzruszył ramionami i wstał z materaca . – Kładź się niedługo. Do szkoły jutro nie idziesz, ale to nie znaczy, że zdrowym byłoby dla ciebie zarywanie nocki. Zwłaszcza w takim stanie.
– Spoko, brat. Branoc – pożegnał się młody i wrócił do pisania czegoś na telefonie.
– Branoc – odpowiedział starszy blondyn i kolejny raz był zmuszony gimnastykować się z wymijaniem wszystkiego, co postanowiło spocząć na podłodze jego młodszego rodzeństwa, by dotrzeć do wyjścia.
Nim jednak zdążył opuścić pokój, zatrzymał go niepewny głos Plusha.
– Spring, mogę cię o coś zapytać? – zaczął cicho, z wyraźnym wahaniem.
– Tak? – Nauczyciel stanął w progu, opierając się bokiem o futrynę.
– Bo… – zaczął, ale momentalnie urwał, zdając sobie sprawę, że w żaden sposób nie zdoła ominąć Springowych radarów „Widzę-Że-Coś-Jest-Nie-Tak-Mów-Mi-Natychmiast-Bo-Siłą-Ci-To-Z-Gardła-Wyrwę”. Ba, teraz pluł sobie w brodę, że w ogóle próbował zacząć z nim rozmowę! Choć prawdą było, że od kilku dni miał okropną ochotę zwierzyć się fizykowi. Mężczyzna zawsze miał na wszystko rozwiązanie, a Plush wciąż był w tym wieku, w którym ma się niezdrowe przeświadczenie, jakoby osoby w wieku osiemnastu lat i wyżej, zwłaszcza rodzice i prawni opiekunowie, byli w stanie coś poradzić na każdy problem.
No ale co miał mu powiedzieć? Nieważne jak próbowałby obejść główny temat, Spring i tak doszedłby o co mu naprawdę chodzi. Zaczynając pytaniem z serii: „Przyjmując hipotetycznie, że…”, na pewno nie oszukałby czujnego umysłu brata, który zaraz zacząłby go zamęczać toną pytań.
A co potem? Olanie Plusha, który wolałby to wszystko załatwić tak, by Springa nie dotknęło urealnienie gróźb Nightmare’a, wydzwanianie na policję, wydrapanie oczu matematykowi, który najpewniej zdążyłby sam lub przez opłaconego pośrednika, ze szkolnych komputerów podesłać zdjęcia na jakiś portal, odpowiednio je opisać i dać link dyrektorowi.
Czy uszłoby mu to na sucho? Z pewnością nie, ale to nie znaczy, że fizyk też wyszedłby z tej sytuacji obronną ręką. Pan N. był zdolny do wszystkiego i z pewnością mógłby podrobić dowody, przemawiające za winą Springa. A wiadomo – temat jest delikatny, sprawa ciężka, a ich nie stać na światowej sławy adwokata, ani prywatnych śledczych, którzy cokolwiek by w takim wypadku poradzili.
Plushtrap nie był niedojrzałym bachorem, ale i do dorosłości sporo mu brakowało. Nieważne jak wnikliwie analizował ten temat, wciąż dochodził do jednego, słusznego wniosku – nie było szans, by te intrygi matematyka nie wpłynęły jakoś na życie jego starszego brata.
Te kilka sekund błyskawicznych rozmyślań, skutecznie zamknęły młodemu usta.
– Plush, o co chodzi? – Nauczyciel uniósł brew, wciąż stojąc w progu i czekając, aż licealista raczy się odezwać. Coraz bardziej niepokoiło go zachowanie nastolatka.
– Znaczy… wiesz co, to w sumie nic takiego. Pogadamy jak trochę odpocznę, dobra? – uśmiechnął się słabo do Springa i z powrotem zakopał pod kołdrą, na co jego brat, po dłuższej chwili rozważań, czy aby na pewno dobrym pomysłem jest odpuścić, w końcu zdecydował się dać poszkodowanemu spokój i zamknął drzwi, opuszczając pomieszczenie.
Idiota. To jedno określenie plątało się w myślach młodszego blondyna, który oparł obklejony plastrami podbródek na zwiniętej w rulon poduszce i postarał się jakoś składnie odpisać Marionne’owi. Męczenie oczu wydawało mu się atrakcyjniejsze, niż rozmowa przez Skype’a i próby wysilania przemęczonego umysłu do w miarę sensownej rozmowy twarzą w twarz… czy może raczej twarzą w ekran.
Serio się cieszył, że pierwszy raz znalazł sobie kogoś, z kim może normalnie pogadać. Nigdy wcześniej nie miał prawdziwego przyjaciela. Problem polegał na tym, że nie był w stanie znaleźć osoby, z którą ot tak miałby tematy o wszystkim i o niczym. Płeć samcza klasyfikowała go od małego jako pizdusia, kujona, nudziarza i odludka, z kolei płeć piękna, bo i z dziewczynami próbował łapać kontakt, mimo lekkiej nieśmiałości, uważała go w czasach podstawówki za dobry obiekt do testowania kosmetyków ich mam, a w czasach gimnazjum za niekoniecznie atrakcyjnego chudzielca, od którego fajnie brać zadania domowe i pożyczać notatki. O jego poprzednim liceum lepiej nawet nie wspominać.
A tutaj proszę – już pierwszego dnia natrafił na faceta, z którym serio dobrze się dogadywał. Nightmarionne wyglądał na dość trudną osobę i fakt faktem, że częściej wolał słuchać, niż się odzywać, ale za to był i nie zawodził. A to dla blondyna było najważniejsze.
To jednak nie oznaczało, że odważył się powiedzieć mu o panu N.
Uśmiechnął się lekko gdy jego przyjaciel najpierw podesłał mu nieskładną, pozbawioną sensu odpowiedź na wcześniejszą wiadomość, a po niej gwiazdkę z korektą całości i dopiskiem o zrąbanej autokorekcie.
Nim zdążył mu na to odpisać, cichy sygnał dał mu znać, że ktoś jeszcze postanowił się do niego odezwać. A konkretniej Toy Freddy.

ToyFredd   21:28
Hej bedziesz jutro?

Ja   21:29
Raczej nie. Coś się stało?

ToyFredd   21:29
To mam prośbę moglbys wczesniej wstac
i przez messengera podpowiadac mi troche
na kartkowce z fizy?

Ja   21:31
Ok, jak dam radę to się odezwę.

Blondyn z głośnym westchnięciem padł twarzą w poduszkę. Coraz bardziej utwierdzał się w tym, co mówił Marionne – dupki go powykorzystują, a jak przestanie być potrzebny, to zwyczajnie się na niego wypną. Taki scenariusz był więcej niż pewny.
Kolejna wibracja obwieściła chłopakowi, że dostał nową wiadomość. Ze znużeniem zerknął na ekran.

ToyFredd   21:32
Dzieki! Ej moze chcesz wyskoczyc ze mna
i z moja paczka w sobote po poludniu na miasto?

Blondyn uniósł brwi na tą nagłą propozycję. Chcieli go przekupić, czy co? A może była jednak szansa, że nie trawiło ich tak wielkie zepsucie, o jakie Plush tą gromadkę oskarżał i chcą przyjacielsko odwdzięczyć mu się za przysługę? Jeżeli tak, to byłby mile zaskoczony.
Byłby. Gdyby nie fakt, że w sobotę idzie do NIEGO i wątpił, że będzie mógł gdziekolwiek się z nimi wybrać.

***

W całym mieszkaniu rozległ się zgrzyt przekręcanego w zamku klucza, a chwilę po tym klamka opadła gwałtownie w dół i drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka nieco zbawiennego światła – ostatniej deski ratunku dla żyjących w kompletnej ciemnicy, doniczkowych roślin.
– Słooonkooo, wróciłem! – oznajmił radośnie Vincent, kurtkę rzucając niedbale na niewielką szafkę w krótkim korytarzyku, w nim też zdejmując buty i od razu skierował się do sypialni.
Nie trudził się pukaniem, po prostu wbił do środka, szerokim uśmiechem witając związanego, nagiego Scotta na jego łóżku. Mężczyzna był zakneblowany, posiniaczony i nieźle spocony.
Nawet nie zareagował na jego przyjście. Po prostu leżał na boku, niemal kompletnie nieruchomo, od czasu do czasu wiercąc się nieco przez wywołujący lekki dyskomfort wibrator, wsadzony między pośladki.
Vincent, cmokając z dezaprobatą, podszedł bliżej, uklęknął na materacu i zdjął z jego twarzy knebel.
– Tym… tym razem przegiąłeś… – wycharczał poszkodowany. Był wściekły na mężczyznę, ale ten wydawał się nic sobie z tego nie robić. Wręcz przeciwnie, wyglądał na rozbawionego.
– Scottuś, skończyłeś tak, a nie inaczej, jedynie ze swojej winy. Nie posłuchałeś się mnie, więc teraz nie masz prawa narzekać, racja? – Woźny pochylił się i cmoknął go w nieco zarośnięty policzek. – Całą pościel mi zabrudziłeś, a przedwczoraj ją prałem.
– Przestań pieprzyć. Rozwiąż mnie i daj coś do picia – zażądał.
– Nie ma mowy, kochanie. Jak masz karę, to surową. – Vince wzruszył bezradnie ramionami, a po chwili z podłym uśmieszkiem na ustach sięgnął do jego tyłka i popchał wciąż tkwiącą głęboko w mężczyźnie, zabawkę.
Oblizał wargi, widząc jak Scott spina się cały i wykrzywia lekko wargi z bólu. Przyjemność odeszła zapewne wiele godzin temu, zostawiając po sobie tylko to męczące uczucie dyskomfortu.
– Przestań…! Vincent, ja poważnie mówię! – wysyczał wściekle mężczyzna.
– Ja też, słonko. Zresztą, pasuje ci to przecież. Kochasz, jak się nad tobą znęcam, prawda? – wyszeptał mu wprost do ucha.
– Są pewne granice. – Scott zmrużył groźnie oczy, na moment podnosząc się na związanych przedramionach, by spojrzeć Vincentowi prosto w twarz, zaraz jednak z powrotem padł bez sił na materac, gdy tylko jego kat znów zaczął poruszać wibratorem.
– Błąd, kochanie. Granicą jest tylko śmierć. – Polizał go po spierzchniętych wargach i spróbował pocałować, pieszczota jednak spotkała się z dzikim odzewem czystej furii Scotta, a to dla woźnego skończyło się przegryzioną wargą. – Ałć… – Przyłożył palce do rany, nie wyglądało jednak na to, że ten wyskok zdołał popsuć mu humor.
– Jeszcze raz zacznij prawić takie idiotyzmy, a odgryzę ci coś znacznie większego – zagroził związany mężczyzna.
– No ale nie musisz mnie już tak komplementować, dzióbku! – Vincent machnął ręką i położył dłoń na policzku, w teatralnym geście nagłego zawstydzenia. Parodie odstawiał jak zawodowy aktor.
Jedno było pewne. Coś za wesoły dzisiaj był.
– Vincent, bez żartów, wczoraj było fajnie, ale zostawiłeś mnie tutaj związanego na cały Boży dzień, ja mam jutro projekt do oddania! Bez gadania, rozwiąż te diabelne supły – ponaglił go Scott, coraz mocniej zirytowany całą sytuacją.
– No dobra, dobra. Rany, bawić się nie umiesz. A niby za takiego wielkiego masochistę się uważasz. – Konserwator powierzchni płaskich wywrócił oczami i z niechęcią zaczął uwalniać partnera.
Ślady po ciasno zawiązanych sznurach zdołały idealnie wkomponować się w blizny po poprzednich razach, kiedy ten cholerny fetyszysta go krępował i sobie na nim używał.
Z punktu widzenia osób trzecich, Vince mógł wyglądać na kompletnego psychola, a Scott na jego bezbronną ofiarę, prawda była jednak zgoła inna. Nikomu w tym związku nie działa się krzywda, obaj dobrze czuli się w swoich rolach, a gdy któryś (zwykle Vincent) za bardzo przesadzał, starczyło powiedzieć hasło bezpieczeństwa, bez którego Scott od dawna byłby uboższy o kilka części ciała. Woźnemu serio czasem potrafiło odpierdolić, zwłaszcza, gdy był w nastroju i miał pod ręką nóż. Wchodził wtedy do sypialni z buta i pytał, czy jego słońce ma ochotę na sporty wodne.
– Tak w ogóle, stało się coś, że zachowujesz się jeszcze idiotyczniej, niż zwykle? – zapytał Cawthon, wstając z materaca, gdy w końcu pozbył się sznurów. Wszystko go bolało, a kolana miał jak z waty. Bez dwóch zdań aż do jutra zabunkruje się w swojej sypialni i za żadne skarby go do niej nie wpuści. Miał projekt do wykonania, a ten idiota skutecznie przeszkadzał mu w jego realizacji.
Serio się cieszył, że udało mu się zdobyć pracę zdalną; śmiesznie by wyglądało, gdyby pracował w jakimś biurze, szef zapytałby go co się działo, że ostatnio się nie pojawiał na swoim stanowisku, a on zacząłby się jąkać, ostatecznie kończąc dyskusję stwierdzeniem, że jego chłopak go związał, zakneblował i serio nie miał jak wstać i przyjść do pracy. Żałosne i irracjonalne, nieprawdaż?
– Skoro już pytasz… to tak, stało się. – Vince położył się plecami na brudnej pościeli. – Pamiętasz jak ci mówiłem, że ostatnio zgadałem się z tym Jeremym? Tym nauczycielem? Przekonał swojego faceta na wspólną nockę w trójkąciku, także w sobotę się do nich wybieram – stwierdził, wielce zadowolony z siebie.
– Och… rozumiem – burknął Scott, zbierając swoje ciuchy zaplątane w kołdrze. – Miłej zabawy.
– Ale nie gniewasz się, co nie? – Vince złapał go za rękę, nim ten zdążył się od niego odsunąć.
– Nie. Puść mnie, jestem zmęczony – prychnął i wyszarpnął dłoń. Nie sądził, że ta informacja tak go zaboli.
Gdy się poznali, Vincent postawił przed nim sprawę jasno. Mówił, że jest sadystycznym seksoholikiem i że najpewniej w kwestii seksu nie utrzyma się tylko przy nim na długo. Dlatego właśnie Scott poprosił go, żeby nie ukrywał, gdy idzie się spotykać z innymi. Wtedy jeszcze Vince wydawał mu się być chodzącym ideałem, jedyną osobą na świecie, która naprawdę rozumiała, czego potrzebował.
Szczerze mówiąc z początku myślał, że on się zmieni. Że wyskoczy sobie na kilka przypadkowych spotkań, a potem wróci do niego i stwierdzi, że z nikim nie jest mu tak dobrze, do tego zarzuci wątpliwej jakości tekstem ze słabej, romantycznej komedii, czy coś takiego… ale minął rok. Potem dwa. A sprawy miały się tak, jak na początku.
Vincent wracał do domu, wyprawiał ze Scottem co chciał, bo ten pozwalał mu niemal na wszystko, potem umawiał się z innymi gośćmi, wyskakiwał do nich na szybki seks, wracał, kładł się, szedł do pracy i cykl się powtarzał.
– Kochanie, weź nie rób takiej miny, bo przez ciebie czuję się jak ostatni sukinsyn. Serio za każdym razem będziesz tak dramatyzował, jak będę do kogoś chodził na szybki numerek? Co ci to przeszkadza? To tylko seks, tamci goście, w przeciwieństwie do ciebie, mają tylko mojego fiuta, a nie serducho! – Tekst miał prawdopodobnie pocieszyć nieco rozżalonego Cawthona, ale dobił go jeszcze bardziej.
Bez słowa wyszedł z sypialni i już po chwili trzasnął drzwiami od łazienki.
Ciekawe, czy tym wszystkim facetom mówił to, co jemu przed chwilą…?


15 komentarzy:

  1. Za wiele nie powiem bo mam takiego podjara, że mogę się nieogarnąć.
    Podziwiam cię. Styl pisania taki cudowny, po prostu pozostaje mi ukrywać się bo twoje to cudo a moje...kurwa moje to zgniłe coś i okej. Przyjdzie ale zgnięłe, więc wiesz xD
    Pojawiło się oto i moje OTP PurplePhone...lub po prostu Vincent x Scott
    Yes, yes bejbi.
    Zimowa Schizofrenia jest oburzona zachowanie Vincenta.
    JEBANY CHUJU! MASZ UDOBRUCHAĆ TE ZASMUCONE STWORZONKO!!! JUŻ! KURWA! #%%#")++#@"@##$&&"*$&+$#"()$$





    Ty tyle. Dziękuję i czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ci dam zgniłe! Kochaj swojego pisanego syna! D:<
      Wyczuwam, że w przyszłych rozdziałach rozszarpiesz Vincenta na śmierć... X"D *Na wszelki wypadek wkłada na Bishopa zbroję, co by miał szansę przeżyć*.
      Dzięki za komentarz! :)

      Usuń
  2. *wchodzi na bloga, widzi, że jest nowy post, szczerzy się*
    "Drogiego nauczyciela" jeszcze nie czytałam, więc muszę wpierw nadrobić zaległe 6 rozdziałów, żeby należycie skomentować. Ale widzę, że z FNAF'a, więc po prostu MUSZĘ to przeczytać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i czekam na fanfica z Durarary - w sumie normalnie nie czytam opowiadań yaoi z anime, ale parę ShizuoxIzaya o dziwo uwielbiam :D

      Usuń
    2. Dzięki za koment. xD Ff z DRRR! wisi mi w głowie od jakiegoś czasu, niby mam na to pomysł, ale wciąż zwlekam z realizacją. x0x

      Usuń
  3. I pojawił się. Pojawił się on i dodał energii po ciężkim dniu życia!
    Cóż mogę rzec? Przynudzające rozkminy bohaterów wcale nie były przynudzające, bo zawsze potrafisz wcisnąć w nie coś takiego, przez co pyszczek cieszy mi się niemiłosiernie, a koszatniczki pytają się, czemu śmieję się do kompa xD
    Ale mimo, że jest zabawnie, to trzeba się też trochę zastanowić, bo Plush ma problemy. A raczej będzie miał, bo naprawdę zaczynam się obawiać, co wymyśli (nie pozdrawiam) Pan N. i jak bardzo się to na nim odbije qwq Polubiłam malucha, lubię jego brata, po co im problemy, skoro sobie jakoś radzą?
    No i nieustraszony Bonnie, który wprasza się na kilkudniowe nocowanie do gościa, z którym regularnie obija sobie mordy... Czy tchórz by tak postąpił? Nie, to strategia prawdziwego twardziela, który na dodatek wie, że ze wściekłymi rodzicami się nie zadziera - o nie!
    Mam nadzieję, że wena wróci w najbliższym czasie i szybko uraczysz mnie podobnym cudem. Pozdrawiam i przesyłam tak wiele całusków dla moich ukochanych bohaterów, co kopniaków do (nie pozdrawiam) Pana N. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I pojawiła się Tama. Pojawiła się i rozjebała Zenię swoim komentarzem!
      Twoje koszatniczki są takie miłe, skoro martwią się o swoją mamę-Tamę, która szczerzy się do gówno-opek Zeni. XDD
      (Nie pozdrawiam) Pan N. Kocham. XDDDDDD Problemy! *Tu wstaw intro z Trudnych Spraw*.
      Bo nie ma to jak gówniane, spontaniczne strategie! O tak! Nie znasz się! >0<
      (Nie pozdrawiam) Pan N. szanuje twoje kopniaki. ;3; Dzięki za duży koment, mordko! Trzym się i też pisz! Q0Q

      Usuń
  4. O, kolejny rozdział.
    Tak w ogóle to nie przepadam zbytnio za shipami yaoi, ale ty jesteś mistrzem pisania!
    I to (chyba) przez ciebie zaczęłam pisać własnego bloga.
    Rozwaliły mnie zdania z zabetonowanym Foxym i Bonniem na jego łóżku z pościelą z One Piece. lel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurde, miło mi strasznie! ^ ^ Dzięki za komentarz, pozdrawiam!

      Usuń
  5. Och nie. Biedny Scott. Vincent, kurła, weź się ogarnij, seksoholiku jeden. Bo trochę za bardzo ci odwala. No i kurczę no, nie mam już chyba nic do czytania... Poczekam, nie mam wyjścia ;D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vince od zawsze miał w sobie coś z seksualnego psychopaty. qwq
      Ano powoli się Przepaść pisze, powoli miniaturki z AC się robią, także ten. XD
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  6. Gdzie kolejny cześći?! To jest zajebiste!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ajć, wiem, że trochu mocno z tym zmuliłam, opowiadanko będzie kontynuowane zaraz po zakończeniu "Przepaści". :)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  7. To będzie kontynuowane?? *^* ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, zaraz po zakończeniu przepaści wznawiam "Drogiego Nauczyciela", najpewniej z kilkoma małymi poprawkami i lepszym rozplanowaniem. xD
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń