Nieco zamulam ostatnio z życiem, co nie? xux No nic, piszę tak szybko, jak jestem w stanie, także do wszystkich wątpiących: blog nie umarł i nie umrze, a jeżeli już, to na pewno bym o tym powiadomiła jakimś osobnym postem, a nie ot tak urwała i bez echa przestała tworzyć. xD
Miałam pisać "Przepaść", wiem o tym, rozdział dwunasty powoli się produkuje, ale ten oneshot po prostu musiał się pojawić. Coś mnie dźgnęło prosto w serducho, że przez te dwa lata ani razu nic z Dragon Age tu nie wrzuciłam, a przecież kocham tę grę jak jasna cholera. qwq Dlatego też, w hołdzie dla jednej z moich ulubionych par, napisałam właśnie to.
Z góry uprzedzam, że "Przeczytaj to" nie obfituje w seks, a w drobną fabułkę i delikatne czułostki Fenrisa i Hawke'a. Oczywiście mam plany na ostrzejsze teksty z udziałem tej dwójki, jednak na ich stworzenie potrzebuję nieco czasu i nastroju, jako że poruszanie tematu traumy Fenrisa, jaką ten zapewne ma po zgwałceniu przez Danariusa (w Tevinterze homoseksualizm wśród niewolników jest rzeczą pożądaną, nie uwierzę, że Magister sobie na nim nie używał), jest dość trudne. Ogólnie w tym shocie mamy delikatną, dość subtelną relację Leto z Czempionem, nieśmiałą wręcz.
Dodatkowo radzę, byście zerknęli w spisie treści na dopisane przeze mnie uwagi pod tym oneshotem, by nikt nie miał wątpliwości co do klasy Garretta i stanu świata.
No, miłego czytania życzę! :)
***
Miałam pisać "Przepaść", wiem o tym, rozdział dwunasty powoli się produkuje, ale ten oneshot po prostu musiał się pojawić. Coś mnie dźgnęło prosto w serducho, że przez te dwa lata ani razu nic z Dragon Age tu nie wrzuciłam, a przecież kocham tę grę jak jasna cholera. qwq Dlatego też, w hołdzie dla jednej z moich ulubionych par, napisałam właśnie to.
Z góry uprzedzam, że "Przeczytaj to" nie obfituje w seks, a w drobną fabułkę i delikatne czułostki Fenrisa i Hawke'a. Oczywiście mam plany na ostrzejsze teksty z udziałem tej dwójki, jednak na ich stworzenie potrzebuję nieco czasu i nastroju, jako że poruszanie tematu traumy Fenrisa, jaką ten zapewne ma po zgwałceniu przez Danariusa (w Tevinterze homoseksualizm wśród niewolników jest rzeczą pożądaną, nie uwierzę, że Magister sobie na nim nie używał), jest dość trudne. Ogólnie w tym shocie mamy delikatną, dość subtelną relację Leto z Czempionem, nieśmiałą wręcz.
Dodatkowo radzę, byście zerknęli w spisie treści na dopisane przeze mnie uwagi pod tym oneshotem, by nikt nie miał wątpliwości co do klasy Garretta i stanu świata.
No, miłego czytania życzę! :)
***
– Nie to, żebym się czepiał, Hawke, ale mogłeś wziąć z
nami swojego kochasia – odezwał się Varric, gdy tylko weszli wraz z Czempionem
do środka starej, zaniedbanej kopalni. Jego głos rozniósł się echem po
tunelach, przyprawiając zlęknionych, stojących dosłownie kilka kroków za nimi,
górników, o ciarki na plecach.
– Daj spokój, chyba nie powiesz mi, że się boisz? –
Garrett posłał przyjacielowi ten swój słynny, łobuzerski uśmieszek, po czym
obrócił się przez ramię i niemo zapytał pracowników kopalni, w którą stronę do
smoczego leża, będącego celem ich zlecenia.
– Pójdziesz, panie, następnym korytarzem w lewo, po schodach w dół i tam
zaraz drzwi będą, za nimi jest główne gniazdo – poinstruował ich jeden z
najstarszych mężczyzn w grupie.
– I jesteście pewni, że smoczyca nie żyje…? – dopytał
krasnolud, z wyczuwalną obawą w głosie.
– Varric się boi! – parsknął Garrett, za co dostał
lekkiego kuksańca w udo, czyli na wysokości łokcia Tethrasa.
– Na sto procent pewni! – potwierdził stojący najbliżej
nich, górnik. – Będzie dwa dni, jak zawalił się korytarz, w którym ta gadzina
spała. Zostały tylko jej dzieci; widzieliśmy, że miała jeden miot, więc
wszystkie są mniej więcej w tym samym wieku, ot podrostki, jeszcze bez
skrzydeł.
– Słyszałeś? Nie ma się czego obawiać, to tylko kilka
malutkich smoczątek, przepłoszymy je albo wybijemy w maksymalnie pół godziny! –
Hawke poklepał przyjaciela po ramieniu i ruszył we wcześniej wskazanym mu
kierunku.
– Nadal nie jestem pewien, czy to dobry pomysł… mam złe
przeczucia. – Pisarz pokręcił z dezaprobatą głową. Garrett któregoś razu
dostanie za swoje, jeżeli dalej będzie się tak puszył.
Krasnolud odebrał od górników pochodnię, którą podał
Czempionowi po dogonieniu go, wszak to on prowadził.
Odnalezienie miejsca, gdzie znajdowało się leże, nie
zajęło im dużo czasu, choć gdyby nie fakt, że Garrett dwa razy skręcił w zły
tunel, z pewnością trafiliby do niego o wiele szybciej.
Na całe szczęście w suficie pomieszczenia, gdzie przebywały
młode smoki, była wybita olbrzymia dziura; ich (świętej pamięci) matka
zrobiła ją zapewne po to, by bez problemu wylatywać z gniazda i znosić swoim
dzieciom jedzenie. A skoro w suficie mieli prymitywny świetlik, dodatkowe
źródło światła nie było dłużej potrzebne, dlatego właśnie Czempion wyrzucił pochodnię.
– Robimy tak: ja je zwabiam na środek, ty zostajesz
tutaj i strzelasz do każdego smoczyska, które będzie próbowało zajść mnie od
tyłu. Po prostu chroń mi plecy, dobra? Jeżeli się uda, spróbujemy jak najwięcej
z nich wypłoszyć z kopalni tylnym wyjściem, są za urocze, żebym ot tak je
pozabijał, mając możliwość uratowania ich – zarządził Hawke, wyginając rękę w
tył i wyciągając z tkwiącej na plecach pochwy, pokaźny miecz o bardzo szerokim
ostrzu.
– Ty i te twoje dziwne upodobania… – Tethras uśmiechnął
się z rozbawieniem i przygotował Biankę, czekając, aż lider zacznie
przedstawienie.
Większość smocząt akurat spała, reszta zaś bawiła się ze
sobą radośnie. Były za małe na wykazywanie się tak wielką czujnością, jak
podrośnięte gady, nie dziwne więc, że zaprzestały pląsów dopiero w
momencie, gdy Bohater stanął między nimi i zagwizdał głośno, zwracając tym
samym uwagę zaciekawionych maluchów.
– No dobra, dzieciaczki, spokojnie opuścicie teren
kopalni, a nie stanie się wam… – urwał, gdy jeden z młodych smoków, początkowo
nie wykazujący żadnych oznak agresji, postanowił skoczyć mu na twarz. – Kurwa
mać! – zaklął szpetnie, blokując gada płazem ostrza i odpychając z mocą w tył.
– Garrett, obawiam się, że bezpieczniej będzie dla
wszystkich, jak je po prostu wybijemy! – zawołał krasnolud, ładując bełt do
łożyska swojej ukochanej kuszy i celnie trafiając nim w łeb najbliższego
smoczątka.
– Nie, nie, czekaj, chyba mam pomysł, jak przekonać je
do wyjścia! – Hawke gestem dał znać Tethrasowi, żeby przestał strzelać, póki
Czempion ma wciąż względną kontrolę nad sytuacją. – Może po prostu zrobimy…! –
zaczął, lecz nie było mu dane skończyć.
Wtem w całej kopalni rozbrzmiał głośny huk. Obaj mężczyźni
zamarli w bezruchu, podobnie jak przestraszone gady.
Czyżby gdzieś zaczął zawalać się kolejny korytarz? Może
szkody, jakie zapewne wyrządziła Wielka Smoczyca urządzając się w tym miejscu,
naruszyły całość konstrukcji przybytku?
Z tego, co zostało po suficie, posypał się kurz, a wstrząs
ustał równie gwałtownie, co się pojawił, mimo to nikt nie odważył się nawet
drgnąć przez następne kilkanaście sekund, jakby spodziewając się, że lada
moment trzęsienie się powtórzy.
Varric przytrzymał się drewnianej futryny drzwi prowadzących
do leża i nasłuchiwał z niepokojem, Hawke jednak wydawał się powoli rozluźniać,
podobnie jak smoczęta.
– No dobra, przyznaję, to mnie zaskoczyło. – Bohater na
powrót uniósł miecz. – Wracając do…
I w tym momencie ściana za mężczyzną dosłownie eksplodowała.
Olbrzymie głazy i odłamki belek wystrzeliły w jego stronę, na całe szczęście
Czempion zdołał uniknąć większości z nich; młode smoki również nie doznały
poważniejszych szkód dzięki błyskawicznej reakcji i ucieczce.
Garrett odkaszlnął, mrużąc oczy i rozganiając dłonią
unoszący się w powietrzu pył.
– Hawke, uważaj! – wrzasnął pisarz, niestety zbyt
późno, by mężczyzna miał szansę jakkolwiek zareagować.
Nad wojownikiem, z gęstej chmury kurzu, wyłonił się
olbrzymi, gadzi pysk. Lazurowa smoczyca, wielka jak posiadłości w Kirkwall,
powarkując cicho, zawisła łbem niecałe dwa metry nad Czempionem, wpatrując się w
niego nieruchomą, wąską źrenicą.
Bohater przełknął ślinę, czując jak serce podchodzi mu do
gardła. Fala gorąca przeszła przez całe jego ciało, a otępiały umysł
mechanicznie kazał mu chwycić broń mocniej i powoli się wycofać, uważając, by
bardziej nie rozsierdzić – całkowicie żywej – matki ukrywających się pod jedną
ze ścian, maluchów.
Varric po cichu zaczął ładować bełt. Jeżeli trafi w
nieosłoniętą grubym pancerzem część ciała Wielkiej Smoczycy, możliwym jest, że kupi
przyjacielowi kilka sekund, które być może uratują mu życie.
Wszystko stało się zbyt szybko. Krasnolud nie zdążył napiąć
cięciwy, a Czempion zrobić nawet kroku w tył, gdy nagle olbrzymie szczęki
rozwarły się szeroko, a wielki łeb runął wprost na niego. Smok wyprostował się
wraz z pochwyconą zdobyczą, podrzucił ją i złapał w locie, zaczynając
energicznie zarzucać łbem na boki.
Tethrasowi przez chwilę zrobiło się słabo, gdy patrzył jak
gad próbuje rozerwać jego przyjaciela, tarmosząc go niczym wyjątkowo oporną
konserwę. Wziął głęboki oddech, pozwalając by chłodny profesjonalizm zastąpił
przerażenie; uniósł kuszę i wycelował nią w smoczy łeb, czekając, aż matka smoków nieco się uspokoi. Gdy ta chwila
nadeszła, wystrzelił, trafiając idealnie w jej wielkie, błękitne oko.
Samica ryknęła z bólu, wypuszczając bezwładne ciało Garretta
na ziemię, a po chwili przewalając się na lewy bok i z głośnym sykiem trąc
przednią łapą ranne oko, jakby w rozpaczliwiej próbie pozbycia się bełtu.
Krasnolud nie potrzebował lepszej okazji, w biegu umieścił
Biankę z powrotem w pokrowcu i dopadł do Czempiona, przekładając sobie jedną z
jego rąk przez ramię i z całych sił ciągnąc za sobą poranione, zakrwawione
ciało mężczyzny w kierunku wyjścia, modląc się przy tym, by smoczyca nie
postanowiła przeszkodzić im w ucieczce.
***
– Pilnuj, żeby codziennie brał te lekarstwa i cały czas
miał przy łóżku świeże kwiaty embrium, by przypadkiem nie zaczął kaszleć, to
bardzo ważne, biorąc pod uwagę fakt, że ma złamanych kilka żeber; dodatkowo
uważaj na niego, kiedy będzie próbował wstawać, ma skręconą kostkę. Co tam
jeszcze… ach, jeżeli mu się pogorszy, rany zaczną ropieć lub zauważysz
jakiekolwiek inne, niepokojące objawy, od razu daj mi znać. Smoki nie są jadowite,
tak jak wyverny, ale ich ślina może wywołać silny stan zapalny w kontakcie z
otwartą raną. Stwórco, to niebywałe, że jego
kręgosłup wciąż jest cały! Dobra, chyba tyle miałem do powiedzenia. Wszystko
zrozumiałeś? Wiesz co, jak i kiedy mu podawać? – dopytał akuszer, zbierając
swoje wyposażenie z powrotem do dużej, skórzanej torby.
– Tak, poradzę sobie – odparł Fenris, starając się nie
dać po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowany tą całą sytuacją.
Coś takiego nie powinno się było zdarzyć. Ot zaszedł do
Wisielca, pograł nieco w karty, napił się, a w drodze powrotnej wpadł na
Varrica, taszczącego po części na sobie, a po części za sobą, niemal
nieprzytomnego Hawke’a, który burczał jedynie pod nosem, żeby zabrali go do
domu. Były niewolnik spełnił prośbę Czempiona i pomógł pisarzowi dowlec się do
rezydencji Garretta, po drodze mordując wzrokiem wszystkich, którzy mieli
czelność koło nich przechodzić. Dla większości tych ludzi i elfów Bohater
wyświadczał niemałe przysługi w przeszłości, a dziś, gdy to on potrzebował
pomocy, nie otrzymał od nich nawet zasranego pytania w stylu: „Na Stwórcę, co
się stało?!”.
Owszem, to nie byłoby zbyt pomocne, ale przynajmniej
wykazaliby jakiekolwiek zainteresowanie stanem swojego dobroczyńcy, tymczasem
zamiast cokolwiek zrobić, woleli udawać, że nic nie widzą, strwożeni zapewne
manipulacjami Templariuszy, którzy od jakiegoś czasu próbowali pozbawić Hawke’a
jego pozycji wicehrabiego. Śmieszne, ale mimo wszystko Czempion nadal dostawał listy ze zleceniami, napisane właśnie przez takich zwykłych, szarych obywateli, co to na co dzień obrabiali mu dupę na boku, a w razie jakichś problemów pędzili do niego z płaczem.
Po odprowadzeniu Hawke do jego domu, bezpiecznym ułożeniu go
w łóżku i zleceniu krasnoludowi, by spróbował zdjąć z mężczyzny powgniataną i
podziurawioną zbroję, poleciał do najbliższego medyka. Uzdrowiciel nie był
magiem, bo takich ciężko było w ostatnich tygodniach znaleźć w Kirkwall, więc
ograniczył się do podania mężczyźnie kilku eliksirów i posmarowania go jakimiś
naturalnymi maściami, ale przynajmniej udało mu się wyprowadzić Garretta ze
stanu zagrażającego życiu, a to już ogromny sukces.
– Jesteś pewien, że nie będziesz potrzebował pomocy? –
zapytał Tethras. – W razie czego, to daj mi znać, jestem do usług. Poniekąd
czuję się winny za ten wypadek. Garrettowi zdarza się postępować nieco zbyt
śmiało nie od dzisiaj, mogłem go przekonać, żeby wziął cię z nami na to
zlecenie…
– Hawke sam sobie piwa nawarzył, Varric. Ale dzięki,
jeżeli z czymś bym sobie nie radził, to dam ci znać – obiecał elf, choć nie sądził, by miał nie podołać tak prostemu zadaniu, jak opieka nad
połamanym mężczyzną, który następny tydzień spędzi głównie w łóżku; powiedział
to, by nieco uspokoić krasnoluda, wszak ten od zawsze był dobrym i oddanym
kompanem, dodatkowo często towarzyszył byłemu niewolnikowi w karcianych
rozgrywkach o małe sumki i elf zwyczajnie nie miał serca chłodno go zbywać.
Tethras w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, a po chwili
pożegnał się i wyszedł, stwierdzając zapewne, że nic tu po nim.
Czempion spał, mimo podanych lekarstw wciąż będąc rozpalonym
i co rusz majacząc bezwiednie jakieś niezrozumiałe słowa.
Taki stan utrzymał się aż do północy. Wtedy właśnie
temperatura mu spadła, chłodne okłady przestały być potrzebne, a Fenris – do
tej pory wiernie czuwający u boku kochanka – wreszcie mógł nieco odpocząć i
przysnąć na tych kilka godzin, jak się szybko okazało, będącymi dla Leto
ostatnimi chwilami beztroski w tym tygodniu.
Już od rana zaczęła się jazda, bo Garrett był wielce
niezadowolony z sytuacji, w jakiej się znalazł. Marudził niemożebnie, a to na
ból w krzyżu, a to na źle ubitą poduszkę, a to na rwanie w kościach przy każdym
poruszeniu się; krótko mówiąc: miał pretensje do całego świata o to, że musi
leżeć w łóżku.
Do południa zdołał naprawdę nieźle rozsierdzić Fenrisa, który o ile
początkowo próbował do zachcianek i narzekań Bohatera podchodzić z uśmiechem,
usprawiedliwiając jego zachowanie żalem po przegranej bitwie i bólem, o tyle po
tych kilku godzinach cierpliwego słuchania go i latania to do kuchni, to na
rynek po najmniejszą pierdołę, elf miał ochotę albo go zadźgać, albo odgryźć
sobie uszy.
– Na litość Stwórcy, Garrett! Mam cię dość, zamknij się
wreszcie! – wydarł się ostrouchy, wstając niespodziewanie z materaca i
odchodząc kilka kroków od łóżka.
– Słońce, jak ty możesz?! Twój mężczyzna cierpi
katusze, jego ciało rozdarły smocze kły, w płuca kłują połamane żebra, a ty
mówisz, że masz mnie dość?! – Poczucie zdrady, niedowierzanie, czysta rozpacz,
zapewne takimi uczuciami chciał emanować Hawke, wypowiadając te słowa.
Niestety, jego talent aktorski od zawsze nadawał się co najwyżej do komedii, a
nie dramatów, dlatego właśnie były niewolnik perfekcyjnie wyczuł, że owo
zawiedzenie w głosie Czempiona jest zwyczajnie nieszczere.
– Gówno, a nie kłują, medyk chyba nieco zdemonizował
twoje obrażenia albo to te mikstury tak szybko podziałały, w każdym razie nie
widzę, byś jakoś specjalnie się męczył. To już gorzej było po walce z
Arishokiem, a tak nie marudziłeś! – Leto wywrócił ostentacyjnie oczami i
założył ręce na piersi. – Hawke, ja mam swoje granice. I nie waż mi się tu
teraz przytaczać Danariusa, bo co innego służyć pod przymusem, a co innego
zajmować się tobą z dobroci serca, która wyraźnie zaczyna mi się kończyć!
– Wcale nie marudzę – burknął pod nosem Czempion,
naciągając kołdrę aż pod sam nos. – Po prostu irytuje mnie ta bezczynność.
Zwłaszcza teraz, kiedy mam na pieńku z Templariuszami.
– W takim razie znajdź sobie jakieś zajęcie i dzielnie
to przeczekaj! – Ostrouchy rozłożył bezradnie ramiona.
– Niby jakie? Mam grać sam ze sobą w Kapryśny Los,
używając ciastek jako waluty? – Mężczyzna, wręcz ociekając ironią, wywrócił z
irytacją oczami.
– Niekoniecznie. Właściwie to miałem coś konkretnego na
myśli. – Były niewolnik oddalił się w kierunku niskiego biurka, na którego
blacie walało się kilka książek, wziął jedną z nich i wrócił z nią do kochanka,
przysiadając na skraju materaca, tuż obok niego. – Pamiętasz dzień, w którym
dałeś mi tamtą księgę? – zapytał.
– O rany, Fenris, ja serio nie miałem pojęcia, że nie
potrafisz czytać! Nie męcz chorego i nie wypominaj mi tego teraz, zrozumiałem,
że prezent był mało trafiony!
– Nie o tym mówię, Hawke. – Elf zmarszczył lekko brwi i
oparł łokcie na kolanach. – Chciałem zapytać, czy może teraz byś mnie tego
nauczył…? – mruknął cicho, mając szczerą nadzieję, że jego kochanek nie zacznie
się nagle wykręcać nagłym bólem w „Jeszcze nie wiem gdzie, ale bardzo mnie tam
rwie!”.
– Nauczył czego…? – Wojownik uniósł nieco
zdezorientowane spojrzenie znad książki, którą Leto mu przyniósł, a do której
Czempion zdążył się już dobrać. Jak to możliwe, że z leżącego na biurku stosu
legend, pieśni i historii o Zakonie, elf wybrał akurat Varricowe porno? Zapewne
zrobił to nieświadomie, wszak nie potrafił odczytać znaków zdobiących okładkę, a ta, jak na złość, była aż do przesady niewinna, perfekcyjnie kamuflując sobą grzeszny środek.
– Czytania, Garrett, czytania. Słuchasz co ja do ciebie
mówię? – Zmarszczka irytacji pojawiła się między brwiami elfa.
– Chłonę każde słowo, kocie – zapewnił go szybko,
uśmiechając się przy tym rozbrajająco. – Jeżeli ci na tym zależy, to pewnie,
zrobię co w mojej mocy, choć na twoim miejscu nie oczekiwałbym zbyt wiele. Prędzej
Varric pomógłby ci to ogarnąć – uzmysłowił byłemu niewolnikowi, bo nie był
typem nauczyciela pasjonata i nie uważał, by miał do takich zabiegów
cierpliwość. A jak, nie daj Andrasto, nauczy Fenrisa czytać źle?! Znaczy… to
jest w ogóle możliwe? Cóż, ze swoim szczęściem i talentem, Czempion z pewnością
dałby radę tego dokonać.
– Nie proszę o to Varrica, tylko ciebie. Między innymi
dlatego, że bez zajęcia się czymś, będziesz marudził do momentu, aż medyk
stwierdzi, że możesz znowu włożyć zbroję i biegać radośnie za każdym
paskudztwem, którego ryj ci się spodoba.
– Fen, nie mów o sobie tak brzydko. Poza tym dobrze
wiesz, że ja biegam tylko za tobą! – obruszył się brunet.
– … Ja smoki miałem na myśli, debilu – warknął elf.
– Och… – Czempion taktycznie spierdzielił wzrokiem na
lewo. – No mniejsza, zaczynajmy pierwszą lekcję! Podaj mi proszę książkę z
zieloną okładką, leży na samym wierzchu – poprosił, wskazując na biurko.
– A ta, którą ci przyniosłem nie jest dobra do nauki? –
zdziwił się Fenris, unosząc przy tym jedną brew i zgarniając z pościeli ową
lekturę.
– ABSOLUTNIE NIE.
Nauka pod okiem Hawke’a nie była aż tak nieprofesjonalna i
żmudna, jak mężczyzna przewidywał. Owszem, miał z początku trudności, bo
kompletnie nie wiedział od czego zacząć, ani ile powinien od byłego niewolnika
wymagać, ale jak już się wkręcił, to z przyjemnością odkrył, że uczenie Leto
sprawia mu masę radości. Dodatkowo był z niego naprawdę dumny.
Fenris był obecnie wolną osobą, w dodatku nieźle ustawioną,
bo Garrett pieniędzy na niego nie żałował (co z tego, że elf doskonale sam
potrafił o siebie zadbać i zarobić, Hawke czułby się niepotrzebny, gdyby od
czasu do czasu nie sprawił mu jakiegoś prezentu albo zabrał do ich ulubionej
karczmy i postawił ciepły obiad), a więc uciekinier z Tevinteru wcale nie
musiał się kształcić. Więcej, gdyby to od Czempiona zależało, Leto nie musiałby
robić nic; oczywiście taka opcja nie wchodziła w grę, elf nie pozwoliłby na
zrównanie z ziemią jego ambicji ani na całkowite uzależnienie się od kogoś. Nawet,
jeżeli owym ktosiem był Hawke.
– Naprawdę dobrze ci idzie! – pochwalił mężczyzna, z
rozbawionym uśmiechem obserwując jak elf z trudem stara się sobie przypomnieć
czym, do cholery, był ten zygzakowaty, przypominający mu stado dzikich węży,
symbol.
– Nie aż tak dobrze, jakbym chciał. Sądziłem, że to
będzie… łatwiejsze. Wiesz, całe życie mogłem jedynie obserwować jak inni
czytają, samemu nie mogąc tego robić. Wszystkim przychodziło to tak łatwo,
wręcz naturalnie, a ja odpadam przy próbie samodzielnego przeczytania
pierwszego zdania! – Załamany elf zamknął trzymaną na kolanach książkę, z niemą
furią zrzucił ją na ziemię i położył się przy kochanku, niejako zawiedziony
samym sobą.
– Hej, spokojnie, uczysz się dopiero pierwszy dzień;
sądzisz, że ja, czy nawet Varric, urodziliśmy się z umiejętnością czytania
wyrytą w głowie? Też musieliśmy przez to przechodzić jako dzieci. Wszyscy
musieli. I uwierz, że dojście do przyzwoitego poziomu nie zajmuje kilku godzin.
– Ta… – burknął Leto, przesuwając delikatnie dłonią po torsie
kochanka, na wysokości żeber luźno owiniętego bandażami, przytrzymującymi
nasączone wywarem na bazie elfiego korzenia i embrium, opatrunki.
– Nie zniechęcaj się, kochanie, jutro będziemy dalej
trenować – obiecał Hawke, krzywiąc się lekko z bólu przy próbie obrócenia się
na lewy bok. Każda zmiana pozycji była dla niego niebywale męcząca, dodatkowo
miał spore problemy przy kładzeniu się na plecach, jako że i one zostały
poranione przez smocze kły. – Święta Andrasto, jak mnie cholernie denerwuje to
bezczynne leżenie!
– Garrett, nie przeginaj, skończyliśmy lekcje dwie
minuty temu, a ty już wracasz do marudzenia? – Fenris zmarszczył z
niezadowoleniem brwi, początkowo gromiąc partnera wzrokiem, jednak gdy bliżej
mu się przyjrzał, odkrył, że Czempion był mocno zarumieniony. Elf zdjął jedną
ze swoich rękawic i przyłożył do czoła mężczyzny nagą dłoń, szybko dochodząc do
bardzo słusznych faktów. – Cholera jasna, jesteś rozpalony! Czemu nie mówiłeś,
że znowu zaczynasz się źle czuć?
– A zaczynam…? – Bohater posłał Leto nieprzytomne,
zdziwione spojrzenie, jakby w ogóle nie ogarnął, że coś niedobrego zaczyna się
z nim dziać.
– Oczywiście, że zaczynasz, w końcu masz gorączkę! –
odparł ostrouchy, zrywając się z łóżka i dopadając do stolika, na którym medyk
zostawił leki dla Hawke’a.
Szybko udało mu się odnaleźć właściwy medykament i podać go
kochankowi, a w następnej kolejności zrobić mu okłady (jako że Czempion ułożył
się na boku i wyraził kategoryczny protest w stosunku do ponownego położenia
się na plecy, elf wziął po prostu jakąś większą szmatkę, umoczył ją w zimnej
wodzie i nie za mocno obwiązał mu dookoła głowy, na wysokości czoła) i zmienić
opatrunki.
Po godzinie sytuacja była już praktycznie opanowana i
Garrettowi udało się spokojnie usnąć. Fenris czuwał przy nim do późna, póki i
jego nie ogarnęło zmęczenie, zmuszając do znalezienia skrawka miejsca na dużym
łożu i pozwolenia sobie na chwilę wytchnienia.
Niby zdawał sobie sprawę, że kto jak kto, ale Hawke
słabeuszem nie jest i to tylko kwestia czasu, jak wróci do pełni sił, mimo
wszystko cholernie się o niego martwił. Mężczyzna rzadko kiedy obrywał tak
mocno, a jak już mu się zdarzyło, to na jakichś poważnych akcjach, które
groziły śmiercią im wszystkim, a nie na pozornie niewymagającym zleceniu, z
którym śmiało miał sobie poradzić w pojedynkę.
Większość następnego dnia poświęcili na naukę. Elf coraz
lepiej rozumiał, jak działa pismo i uczył się rozpoznawania poszczególnych
znaków, choć doskonale widział, że Garrett – mimo zachęcania go i chwalenia
przy najmniejszych postępach – spodziewał się zapewne nieco energiczniejszego
tempa. Co poradzić, inna sprawa, gdy ktoś uczy się kolejnego alfabetu, a inna,
gdy pierwszego w całym swoim życiu. Fenris nie dostąpił za młodu… znaczy się, w
okresie, z którego pochodzą jego pierwsze wspomnienia po zrobieniu tatuaży,
przywileju pobierania nauk innych niż te, które były mu niezbędne jako
niewolnikowi.
– Może zacznij próbować przepisywać znaki, których nie
pamiętasz? Wtedy szybciej i łatwiej je przyswoisz – zaproponował Czempion, gdy
elf po raz trzeci zapytał go o brzmienie tego samego symbolu.
– Garrett, ja piórem co najwyżej potrafię postawić
krzyżyk, moja ręka jest przyzwyczajona do trzymania miecza, a nie…
– Och, oczywiście, że twoja ręka jest obeznana z
trzymaniem wielkiego miecza, a nie małego piórka. – Hawke parsknął śmiechem, na
co zaraz złapał się za obolałe żebra, starając się stłumić rozbawienie i
unormować oddech.
– Nie mogłeś się powstrzymać, co? – Były niewolnik
posłał mu ni to zażenowane, ni zirytowane spojrzenie.
– Daj spokój, wygłupiam się tylko. – Garrett uśmiechnął
się ciepło. – Poza tym, serio powinieneś ćwiczyć pisanie. A co jeżeli gdzieś
wyjadę i po miesiącach nieobecności w domu będę chciał wiedzieć, czy z tobą
wszystko w porządku?
– Wtedy pójdę do Varrica – oświadczył elf.
– A jak Varric wyjedzie ze mną?
– Zabrałbyś na wyjazd krasnoluda, a mnie nie? –
Uciekinier z Tevinteru uniósł brwi w udawanym, niemym szoku.
– Fenris, nie odwracaj bryłkowca ogonem! No dobra,
załóżmy, że ja i Varric wyjechaliśmy w ważnych sprawach do miejsca, w którym
nie mógłbyś się znaleźć z pewnych, nieistotnych w tym momencie, powodów. I co
wtedy? – Bohater Kirkwall wyraźnie nie miał zamiaru odpuścić.
– Prawdopodobnie będziesz musiał wytrzymać w niewiedzy
o moim staniem aż do swojego powrotu, mówi się trudno, Hawke. – Elf wzruszył
bezradnie ramionami, nie znajdując lepszej odpowiedzi.
– Otóż to! Siedziałbym Stwórca wie gdzie, w otoczeniu
podejrzanych, uzbrojonych ludzi i zamartwiał się, czy wciąż żyjesz i jesteś mi
wierny!
– Wydaje mi się, że w takim wypadku powinno być na
odwrót…
– Ale tak wcale nie musi być, kochanie! Daj spokój,
nauka pisania i tak by cię czekała w najbliższej przyszłości! – Mężczyzna wręcz
tryskał entuzjazmem, chcąc nim również zarazić sceptycznie nastawionego elfa. –
Fen, pomożesz mi wstać? – zapytał, starając się o własnych siłach dźwignąć z
materaca. Przy każdym mocniejszym spięciu mięśni, wciąż niewygojone rany po
smoczych kłach rwały go niemiłosiernie, jakby chcąc zmusić do zostania w
miejscu i trwania w bezruchu; do tego wszystkiego dochodziła jeszcze uszkodzona
kostka.
– Garrett, cholera, medyk przecież mówił, żebyś jak
najbardziej ograniczał wstawanie i przesilanie się w pierwszych dniach! –
zganił go, widząc jednak, że Hawke mało sobie robi z zaleceń lekarza, ze
zrezygnowaniem zbliżył się do niego i pozwolił na sobie oprzeć.
– Daj spokój, przecież nie jestem umierający, za
maksymalnie trzy dni będę zdrowy, słońce. Ale to uroczo, że tak się o mnie
martwisz – mruknął po chwili i dał chłopakowi buziaka w policzek, ignorując
jego zirytowane mamrotanie o kłującej brodzie.
Elf asekurował kochanka aż do samego biurka, przy którym to
pomógł mu zasiąść, samemu zajmując miejsce na krześle tuż obok.
– No, tu nam będzie o wiele wygodniej – odezwał się
Czempion, już wyciągając przed siebie rękę, chcąc ogarnąć nieco bajzel na
blacie, by zrobić im miejsce, nim jednak zdołał chwycić pierwszą lekturę, były
niewolnik uprzedził go i sam zaczął ogarniać ten mały chaos.
– Nienawidzę, kiedy ignorujesz stan swojego zdrowia,
Hawke. Nie po to wlekliśmy cię z Varriciem przez całe miasto i sprowadzaliśmy
dla ciebie najlepszego medyka, który zdarł z nas cenę jak za cały rynsztunek, –
Fenris postanowił nie wspominać o tym, że opłata za leczenie poszła z
Hawke’owych zaskórniaków, które w ostatnim czasie mocno się skurczyły – żebyś
skonał głupio, wykrwawiwszy się na środku dywanu, jak ostatni idiota – mówił ze
wzburzeniem, odkładając wszelkie książki i notatki na stosik w rogu biurka,
zostawiając przed mężczyzną jedynie kałamarzyk, pióro i czystą kartkę papieru.
– Nie ignoruję, kocie, po prostu przesadzasz i nie wierzysz
w fakt, że twój facet jest niezniszczalny. Jak smok! – Garrett wziął jedną z
książek z wierzchu i położył ją, otwartą na przypadkowej stronie, przed
przygotowaną kartką, choć nieco bardziej na środku mebla, by Leto wszystko
dobrze widział.
– Smoki też czasem giną, Hawke… – burknął ponuro elf,
przysuwając się do niego bliżej z krzesłem.
– Nie takie zarąbiste, jak ja. Dobra, mniejsza o to,
skup się.
Co prawda Fenris uczył się dopiero drugi dzień, ale i tak
był pełen podziwu dla spokoju i opanowania Garretta. Czempion zawsze wydawał mu
się dość… porywczym człowiekiem, którym rządzi przede wszystkim działanie i
szereg spontanicznie podjętych decyzji; nigdy nie kojarzył mu się on z wręcz anielską
cierpliwością, jaką obecnie się wykazywał.
Pokazał mu jak poprawnie chwycić pióro, prowadził jego dłoń
przy kreśleniu pierwszych znaków, by elf wyczuł jak się to robi, a w końcu
wytłumaczył w jakich przypadkach poszczególne dwa symbole mogą w wymowie łączyć
się w jeden dźwięk, nadając słowu zupełnie inne znaczenie, niż gdyby czytać je
oddzielnie.
Dzień był naprawdę pracowity, a pod jego koniec obaj byli
już konkretnie padnięci, aczkolwiek zadowoleni z postępów w nauce byłego
niewolnika. Elf ciągle wyrabiał sobie pismo, ale mniej więcej potrafił już
postawić pierwsze, krzywe znaki, które pamiętał.
Kolejnych kilka dni zleciało im na bardzo podobnym
schemacie: Fenris z rana odbierał pocztę z prośbami i zleceniami dla wielkiego
wicehrabiego (który nadal chętnie zajmował się pomaganiem mieszkańcom Kirkwall,
nawet pomimo swojego nowego, zaszczytnego tytułu) i wraz z Varriciem wychodził
na miasto, by nieco wspomóc swoim mieczem strapionych mieszczan, po czym wracał
do rezydencji Garretta, zajmował się jego ranami, tak jak medyk mu zalecił,
następnie razem z Czempionem jedli śniadanie, po nim elf pod okiem swojego
nauczyciela szlifował trudną sztukę czytania, a po obiedzie zasiadali do
biurka, przy którym Leto starał się napisać swoje pierwsze słowa.
Ani się obejrzeli, jak minął nieco ponad tydzień; Czempion
wrócił już praktycznie do pełni sił, a elf opanował nową umiejętność na tyle,
by być w stanie samemu czytać (z prędkością jednej linijki na pół minuty, w
dodatku strasznie przy tym sylabizując).
– Dobra, słonko, na dzisiaj chyba wystarczy, co? –
Mężczyzna przeciągnął się na krześle i spojrzał przez ramię Leto, próbując
rozczytać co też on tak zawzięcie pisze na tej kartce. – Bazgrzesz jak smok
ogonem – skomentował, gdy po kilku próbach nadal nie udało mu się rozszyfrować
ani jednego słowa.
Co się dziwić, elf w życiu ani nie pisał, ani nie rysował, a
w efekcie jego pismo wyglądało jak kulfony leworęcznego medyka. Na wyrobienie
sobie ręki potrzebował o wiele więcej czasu.
– Staram się jak mogę! – fuknął ze złością, a jednak
nawet na sekundę nie oderwał skupionego wzroku od końcówki pióra, którą starał
się nakreślić tak samo krągłe i równe symbole, jak te z książek.
– Wiem, kochany. I naprawdę jestem z ciebie dumny –
mruknął, zaraz po tym całując elfa w odsłonięty kark.
– Garrett, nie rozpraszaj mnie! Pierwszy raz tak dobrze
mi idzie! – zbeształ go, odganiając od siebie niedbałym ruchem wolnej ręki.
– No dobra, dobra, niech ci będzie, poczekam. A jak już
skończysz, to może zechcesz…?
– Jutro pójdę po medyka, jeżeli stwierdzi, że wszystko
z tobą w porządku, to może i zechcę – odparł nieco mniej zirytowanym tonem i
zamilkł, skupiając się w całości na przepisywanym właśnie słowie. – Dobra,
skończyłem. Co myślisz? – zapytał, podsuwając mężczyźnie skrawek papieru, na
którym pisał.
– Nie rozczytam tego, ale zaczyna to wyglądać coraz
lepiej! – przyznał Bohater, jednocześnie sięgając po pióro i szybko dopisując
coś w wolnym miejscu na kartce. – Ostatnie zadanie na dzisiaj, przeczytaj to.
Leto zmarszczył brwi, nieco zdziwiony tym nagłym poleceniem,
ale bez słowa sprzeciwu wziął papier w dłoń i zaczął rozszyfrowywać znaki.
Miał jeszcze ten problem, że nie potrafił patrzeć na całe
słowo, każdy symbol analizował po kolei, co znacznie utrudniało mu w miarę
płynne czytanie.
– To pierwsze, to „k”, tak? – zapytał, chcąc się
upewnić, że znowu nie pomylił znaku z innym, bardzo do niego podobnym.
– Zgadza się. Kontynuuj – zachęcił Czempion, odchylając
się nieco z krzesłem w tył.
– Ko… c? Koc? – Elf spojrzał kątem oka na kochanka,
chcąc po jego minie ocenić, czy nie popełnił błędu.
– Nie do końca; połącz „c” z następnym symbolem –
podpowiedział.
– Ach, w takim razie wychodzi „koch”! A dalej jest…
„a”? Am! Rany, a podobno to ja bazgrzę jak smok ogonem… – burknął.
– Nie czepiaj się, piszę jak potrafię! – obruszył się
Czempion, niejako dotknięty, że to właśnie Fenris mu to wypomniał.
– Nie czepiam się, po prostu twój styl znacznie
utrudnia mi zadanie! Am… Amci?
– Od „c” zaczyna się już następny wyraz.
– Ci… ę! Cię! – dokończył, z wyrazem triumfu na twarzy.
– Ja ciebie też, skarbie. – Mężczyzna uśmiechnął się
szeroko, czekając, aż ostrouchy załapie, o co mu chodzi.
Początkowo Leto nie mógł zrozumieć, czego dotyczyły słowa
jego kochanka. Dopiero po chwili wrócił wzrokiem do dopiero co odszyfrowanego
tekstu i jeszcze raz, w myślach, skleił powstałe słowa w całość.
„Kocham cię”.
– No naprawdę, na tandetniejszą zagrywkę nie było cię
stać? – Były niewolnik wywrócił oczami, pozornie słabo poruszony, choć nie mógł
zaprzeczyć, że serce zabiło mu mocniej.
Wcześniej nie miał nikogo, komu mógłby powiedzieć coś
takiego; nie miał nikogo, przy kim mógłby swobodnie wyrazić jakiekolwiek
uczucia i mimo że z Hawkiem znał się od tak dawna, na dodatek był z nim w nieco
intymniejszych relacjach, wciąż niezwykle skąpo obdarowywał go jakimiś
podnioślejszymi wyznaniami. Nawet zwykłe „kocham cię” było podświadomie
uznawane przez elfa za oznakę swoistej słabości i zbyt wielkiego przywiązania.
To jak podpowiedź dla jego wrogów, że Fenris ma dużo do stracenia.
– Wyluzowałbyś się czasem. Hawke to stwór, który wymaga
czułości, nikt cię nie zlinczuje, jak czasem powiesz mi coś od serca, wiesz? –
burknął Czempion, bo spodziewał się nieco innej reakcji, takiej trochę mniej
chłodnej.
Były niewolnik nic mu na to nie odpowiedział, zamiast tego
nachylił się do Garretta i lekko musnął ustami jego wargi. Pocałunek nie był
zbytnio wyszukany i skończył się równie szybko, co zaczął, mimo to wystarczył,
by skutecznie uciszyć i zaskoczyć wielce rozżalonego Bohatera.
– Wojownik nie powinien się tak obnażać ze swoimi
uczuciami, Hawke. Jeżeli będziesz zbyt wylewny, to każdy będzie wiedział, jak
najskuteczniej może cię zranić.
– Ważniejsze dla mnie jest to, że ty nie będziesz miał
wątpliwości co do tego, ile naprawdę dla mnie znaczysz.
Elf przez chwilę wyglądał, jakby chciał mu coś na to
odpowiedzieć, ostatecznie postanowił jednak zachować wszelkie przemyślenia dla
siebie i wstał z krzesła, chcąc odejść od biurka.
– Mniejsza. Idę spać – obwieścił, mając najwyraźniej
zamiar urwać temat.
– Fenris, mam prośbę – odezwał się Hawke, łapiąc elfa
za rękę i zatrzymując go tym samym w miejscu.
– Jaką? – zapytał Leto,
– Możesz przeczytać to jeszcze raz…?
Cieszę się, że coś wrzuciłaś :). Coś czułam, że nie skończysz z blogiem tak łatwo. One shot jak zawsze nieziemski ( w pozytywnym sensie) <3 Czekam na więcej takich i przede wszystkim na kontynuację "Przepaści" i "Drogi Nauczycielu" !
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ciepło i ciesz się nadchodzącymi świętami ! <3
Ano nie skończę, o tym mowy nie ma. XD
UsuńDzięki wielkie! W kwestii Przepaści i Drogiego - Przepaść się pisze, zaś Drogi Nauczyciel będzie kontynuowany po skończeniu pierwszego Sezonu Przepaści i Namaluj Mój Świat, jako że prowadzę za dużo ff na raz i chcę je po kolei kończyć. xD
Dziękuję, nawzajem! :)
Uch... Och... Dostałam cukrzycy.
OdpowiedzUsuńNigdy nie myślałam, że można nie chcieć jej leczyć :D.
Wspaniały oneshot, jak zwykle zresztą. Gdybym była wredniejsza, pewnie by mnie skręcało z zazdrości, a tak jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego talentu! Niesamowicie piszesz. Idealnie dawkujesz akcję, emocje, kierujesz fabułą w tak starannie dopracowany sposób, że aż mi się w głowie nie mieści, jak ktoś taki nie wydał jeszcze przynajmniej dwóch tuzinów książek ;D.
(Bo nie wydałaś, co nie? Bo bym kupiła i postawiła na specjalnej półeczce.)
Ogólnie - czegokolwiek tu nie przeczytam, moje wrażenia są zawsze takie same. Jesteś niezwykle utalentowana!
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę! :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRemont w domu, okres egzaminów, wybacz, że dopiero odpowiadam na twoje komentarze (ich ilość mnie powaliła ówó), ale nie miałem wcześniej chwili na to. QWQ
UsuńNie mam pojęcia, co odpisać na ten wodospad pochlebstw, czuję się zawstydzony i niegodny. X"DDD Ale naprawdę dziękuję, miło mi, że te bazgrołki ci się podobają. :)
A gdzie tam, ja ino tu na blogu yaoice pisuję i do szuflady swoje smoki. X'D
Również pozdrawiam i rwącego potoku weny życzę, bo książkę obecnie piszesz, nie? Każda kropla natchnienia ci się przyda, powodzenia z tym! ^0^