W każdym razie zapraszam na pierwsze na blogu opowiadanie z Undertale, ze zludziałą parą Error x Ink (chyba jedyny Sanscest, który lubię w równym stopniu co Sans x Papyrus). Pewno następne z tej serii będzie coś z Fellcestem, albo Swapfell Pap x Sans. xD
Miłego czytania życzę! :)
***
Przestało być zabawnie.
Czuł tę obojętność już od kilku
miesięcy, a w miarę jak podbijał nowe uniwersa, jego dotychczas emocjonujące
zajęcie, stało się nużące.
Wielki Error. Niszczyciel, tyran,
bezlitosny kat, plaga tego świata i ucieleśnienie najgorszych koszmarów. Mniej
więcej tak definiowały go te światy, które miały czelność wciąż istnieć. Żaden
z nich nie zdawał sobie jednak sprawy, że pomimo swojej miłości do rozwałki,
ich oprawca zdążył się znudzić zabawą, która była dla niego w chwili obecnej
jedynie przykrym obowiązkiem. To wszystko stało się zwyczajnie zbyt proste.
Brunet uniósł do ust kieliszek z
winem i ledwie umoczył wargi w krwistoczerwonym płynie. Nie miał ochoty na
wytrawną ucztę, jaką schodzący się kelnerzy z półmiskami, zaczęli przed nim
tworzyć na blacie przesadnie długiego stołu.
Mdliło go od przepychu w jakim
ostatnimi czasy zaczął żyć. Najchętniej wróciłby do swojego poprzedniego stanu
majątkowego. Czyli kompletnej pustki.
Chęć zniszczenia wszystkich uniwersów
pielęgnował w sobie od zawsze, nigdy jednak nie udało mu się wypełnić tego
planu. Zawsze na drodze stawał mu pseudo bohaterski obrońca z wielkim pędzlem,
który interweniował ilekroć Error zaczynał zabawę.
A zaczynał ją często.
Wracał po takich nieudanych
akcjach do siebie i pozwalał, by wściekłość za tą niemoc się z niego wylała.
Życzył temu cholernemu strażnikowi rychłej śmierci, on jednak w głębokim
poważaniu miał te nieme prośby i bezczelnie egzystował sobie dalej.
Aż w końcu do życia
sfrustrowanego Errora zawitał Nightmare. Wtedy przyszły, a dziś obecny
Imperator Królestwa Koszmarów, zaproponował mu współpracę.
Niezliczoną ilość razy spotykał
się z odmową młodego Niszczyciela, był jednak cierpliwy i rozważnie planował
swoje kolejne posunięcia względem niego. Gdy wreszcie usłyszał zbawienne „tak”,
od razu przystąpił do działania. Dał Errorowi armię, dał mu siłę i potęgę z
którą bez najmniejszych problemów zaczął niszczyć uniwersa. Jedno po drugim
upadało, niczym domki z kart.
Dawniej brunet nie zdawał sobie
sprawy z tego, jakie spustoszenie może siać zjednoczona grupka najgorszych
złoczyńców zebranych z różnych alternatywnych wersji. A teraz proszę: on,
Killer, Dust, Cross i Horror (i zapewne jeszcze wielu innych, których imion nie
pamiętał) w jednej drużynie, wspólnie dążący do obalenia wszystkiego, co
Stwórcy śmieli wykreować.
Pierwszym uniwersum, na którym
dokonał absolutnego zniszczenia, było Underswap. Cieszył się niemożebnie, czuł
ogromną satysfakcję. A strażnik z pędzlem? Nim nawet głowy sobie nie zawracał.
Facet pojawiał się co prawda i próbował odpierać ataki, ratować tych, którzy
zostali ranni… wszystkie jego wysiłki spełzały jednak na niczym. Ich mała
paczka była nie do zatrzymania. Powalali coraz to potężniejsze światy i siali spustoszenie
wszędzie tam, gdzie wkraczali wraz z powierzonymi im wojskami.
Error szybko zaskarbił sobie szacunek
Nightmare’a, który zaczął w nim widzieć nie tyle zabawkę, co cennego
sojusznika. Dostał więc ogromny pałac w swojej pustce, będący twierdzą, z
której mógł wszystkim zarządzać.
To właśnie wtedy dopadło go
znużenie.
Już nawet nie musiał wychodzić na
akcje. Po prostu siedział i sączył to mdłe wino, jakby wszystko było w
porządku.
To, co obecnie się działo, nie
było tym, czego chciał. Nie było tym, co pragnął mieć. Otoczony lojalną służbą,
mający bogactwa i całą armię na skinienie palcem… nie czuł się szczęśliwy.
Nie brakowało mu towarzystwa, od
zawsze nie lubił otaczać się zbyt wielkim gronem osób. Początkowo ciężko mu
było wytrzymać nawet w obecności kamerdynera.
Ale nie o to chodziło.
Potrzebował… czegoś nowego.
– Mój panie…? – odezwał się
lokaj, odchrząkując przy tym znacząco, by zwrócić na siebie uwagę zamyślonego
Errora. – Pragnę przypomnieć, że dziś mija szósty dzień od momentu uwięzienia w
lochach panny Muffet. Jakie mam podjąć kroki względem niej?
– Pozbyć się. Nie jest już
potrzebna. – Tyran machnął lekceważąco wolną ręką.
– Tak jest. – Kamerdyner
skłonił się głęboko i odszedł w kierunku drzwi wyjściowych z jadalni.
– … Zaczekaj. – Tym jednym rozkazem brunet powstrzymał
mężczyznę przed wyjściem z jadalni. – Znasz się może na jakichś… bo ja wiem…
rzeczach, które można robić, kiedy jest nudno? – zapytał nieco niezgrabnie,
wypowiedź popierając hieroglificzną gestykulacją. – Ostatnio rozmyślałem nad
tym, czym mógłbym się zająć w wolnych chwilach. A tych mam coraz więcej… w
końcu wojska Nightmare’a, Cross i reszta odwalają za mnie całą robotę.
– Och… – Lokaj uśmiechnął
się delikatnie, obracając przodem do Niszczyciela. – Mój pan poszukuje jakiegoś
nowego hobby, zgadza się? Mam jedną propozycję. Sztuka.
– Sztuka? – Error uniósł
brwi, krzywiąc się nieznacznie. – Mówisz o zajęciu polegającym na tworzeniu do
osoby, która jest praktycznie definicją zniszczenia?
– Nikt nie powiedział, że Pan
musi ją tworzyć. Wydaje mi się po prostu, że kontakt z nią sam w sobie może przynieść
ukojenie. – Kamerdyner wyraził ostrożnie swoją opinię, a gdy otrzymał
pozwolenie na opuszczenie jadalni, wyszedł pospiesznie, w ułamku sekundy
znikając za wielkimi, zdobionymi drzwiami.
Też wymyślił. Obrazy i gliniane
dzbanki mają mu pomóc? Jeszcze czego. Był na to zbyt nerwowy. Już prędzej odczułby
satysfakcję dokładając te bohomazy do ognia na stosie.
Jako czysta destrukcja nie
potrafił tworzyć, a ten idiota… zaraz.
Poderwał się na równe nogi,
przewracając przy okazji kieliszek wina. Nie przejął się czerwoną plamą, jaka
wykwitła po tym zdarzeniu na śnieżnobiałym obrusie.
Genialne. On nie umiał nawet
prostej kreski narysować. Ale znał kogoś, kto był wybornym malarzem i kogo
obecność tutaj pomogłaby mu uporać się ze zmęczeniem tą szarą rutyną, a przy
okazji byłaby miodem dla jego łaknącej zemsty, duszy.
Bo czyż mógł wymarzyć sobie
lepszą rozrywkę od złamania tego, który przez tyle lat stawał mu na drodze?
Trzeba będzie powiadomić Crossa i
resztę, że zbliżają się łowy.
***
Kim byłem? Strażnikiem uniwersów.
Co kochałem robić w wolnych chwilach? Malować obrazy.
Trochę nietypowe połączenie
protektora z artystą, ale widziałem w życiu dziwniejsze fuzje, uwierzcie mi.
Nazywam się Ink i z wielką dumą mogę powiedzieć, że jestem współzałożycielem praktycznie każdego AU, jakie
tylko istnieje.
Ostatnio wielu moich przyjaciół
wpadło w poważne kłopoty. Wszystko za sprawą tego, że byłem nieuważny.
Przyznam się szczerze – zawaliłem
na całej linii. Moja pewność siebie i lekka arogancja sprawiły, że kompletnie
nie zwróciłem uwagi na rosnące zagrożenie. Zignorowałem fakt, że Nightmare
zbierał armię lojalnych sług, a gdy wziąłem się do działania, było już za
późno. Przeciągnął na swoją stronę Errora – mojego wroga i niesławnego
Niszczyciela.
Stoczyłem z nim wiele bitew, ale mimo ogromnych starań, nie udało mi się uratować większości światów, które
zaatakował.
Chyba sądziłem, że niemożliwym
jest, by brat Dreama wyzbył się swojej chęci rzucenia wszystkich na kolana i
stworzył prawdziwą, współpracującą drużynę.
Dopiero co przybyłem do
Underlust. Wyglądało na to, że właśnie to miejsce miało być kolejnym celem
Niszczyciela. Wciąż bolał mnie upadek poprzedniego AU – Underfell, jednego z
nielicznych, które dłuższy czas dawało radę stawiać opór.
Szczerze mówiąc obawiałem się, że
Red i Edge zdecydują się zasilić armię wroga, jednak ku mojemu zdumieniu,
sprzeciwili się mu. Najprawdopodobniej popchnęła ich do tego duma i zwyczajna
chęć mordu, ale osobiście chciałem wierzyć, że w rzeczywistości nie byli tacy
źli, na jakich starali się kreować, a w chwili zagrożenia próbowali powstrzymać
narastające zło.
Cóż… pomimo mojej interwencji nie
udało się ich uratować. Wszystko zostało zrównane z ziemią, mieszkańcy wybici,
a ja zmuszony byłem ratować się ucieczką.
Upokarzające i haniebne, ale
prawdziwe. Nie miałem szans z gangiem, który Nightmare zebrał wokół siebie.
Error, Horror, Dust… wszyscy nagle dostali siłę i możliwości, by mnie pokonać.
Pytanie było tylko jedno: co tak
naprawdę zamierzał zrobić ich przywódca?
Gęsty, przykryty wiecznym
śniegiem las, przez który biegła jedna, wąska ścieżka, zaczął się przerzedzać,
a na jego końcu zamajaczyły dachy budynków Snowdin, które było moim celem.
Wciąż byłem osłabiony po
ostatnich bitwach, zmusiłem się jednak do biegu, gdy usłyszałem czyjś krzyk.
Niemożliwe, by zjawili się tu tak
szybko…!
Stanąłem jak wryty, gdy na mojej
drodze pojawił się Killer, przyciskający do gardła rannego Papyrusa, ostry nóż.
– Nie nudzi ci się ta cała
szopka, Ink? Pogódź się w końcu z faktem, że wygraliśmy. – Agresor wywrócił
oczami i mocniej docisnął ostrze do nagiej skóry niedoszłego członka Królewskiego Haremu. Z nacięcia, które powstało, popłynęło kilka kropel świeżej
krwi.
Co robić…? Jeżeli zaatakuję, mogę
narazić Papy’ego, z kolei stanie bezczynnie ani nie polepszy, ani nie
pogorszy jego sytuacji… prawdopodobnie.
Zdecydowałem się zaryzykować. Z
Killerem dam sobie radę, nawet będąc w takim stanie.
– Zostaw go. – Szybko sięgnąłem
po wciąż tkwiący na moich plecach, olbrzymi pędzel, jednak nim moja dłoń
zdołała go chwycić, ktoś złapał mnie za nadgarstek i wykręcił go mocno. Przez
całe moje ciało przeszedł prąd, a ja – wykończony i słaby – padłem z ledwie
zduszonym jękiem, na kolana.
– Słodkich snów, ślicznotko. –
Stojący za mną Horror zaśmiał się ochryple, sekundę później coś ciężkiego
uderzyło z mocą w tył mojej głowy. Opadłem bezwładnie na śnieg.
Jak mogłem dać się tak łatwo
pokonać?
Chyba mieli rację… nawet ja
powoli traciłem nadzieję, że cokolwiek uda mi się zdziałać. Czemu więc nadal
próbowałem? Stawiałem opór, choć doskonale wiedziałem, że moje ciało ma dość
bitew, które i tak kończyły się przegraną.
– No proszę, Error. Miałeś rację,
kompletnie się chłop stoczył – usłyszałem nad sobą tych kilka ostatnich słów, nim świat
przesłoniła całkowita ciemność i cisza.
Gdy się ocknąłem, wszechobecny
śnieg i las Snowdin zniknęły. Nade mną z kolei, zamiast kamiennego sklepienia,
był sufit. Dość wysoki, kopulasty sufit. Nieco zaniedbany, a w rogach straszył
czarnymi pajęczynami i zwłokami różnorakich owadów.
Minęła chwila, podczas której
powoli wracałem do żywych. Nie mogłem pozbierać myśli, czułem się otumaniony i
za nic w świecie nie byłem w stanie połączyć faktów. Jedyne co przychodziło mi
na myśl, to konieczność ogarnięcia sobie jakiejś miotełki i pozbycia się tych
strasznych pajęczyn w rogach.
Po tych rozkminach przyszedł czas
na masowanie obolałej głowy i zirytowane powarkiwania z bólu, podczas których
odkryłem, że moje gardło bezczelnie zamieniło się w pustynie smutku i błagań o
odrobinę wilgoci, której nie byłem w stanie mu zapewnić.
Podniosłem się do siadu w
poszukiwaniu czegoś do picia.
Wtedy właśnie zaczęło do mnie
docierać, że pokój, w którym się znajdowałem, był mi kompletnie obcy. W rogu
stała stara szafa, przy jedynym w pomieszczeniu oknie ktoś ustawił potężną
sztalugę, na której umieszczono sporych rozmiarów, czyste płótno.
Właściciel tej sypialni powinien
zatrudnić sobie dobrego architekta wnętrz… i sprzątaczkę.
Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie
nie dostrzegłem swojego nieodłącznego pędzla. A skoro jego przy mnie nie było,
to miałem kłopoty. I to duże.
Wstałem powoli z łóżka,
ignorując pojawiające się przy tej czynności zawroty głowy. To właśnie wtedy
odkryłem, że zarówno moje nadgarstki, jak i kostki, krępują niebieskie sznurki.
– Co jest…? – Zmarszczyłem brwi,
próbując rozerwać więzy. Syzyfowa praca, ilekroć wydawało mi się, że jestem już
bliski zwycięstwa z nitkowymi łańcuchami, te zaczynały gwałtownie się umacniać,
a przy okazji mocniej zaciskać wokół moich nadgarstków, aż w końcu jeden z
nich, ten na lewej ręce, którą Horror był wcześniej łaskaw mi wykręcić, wpił
się w moją skórę na tyle mocno, bym poważnie rozważył opcję, czy odcięcie sobie
dłoni nie byłoby przypadkiem mniej bolesne.
– Nie ładnie… – usłyszałem
dobiegający od strony drzwi, dobrze mi znany, zglitchowany głos. – Ledwo co się
obudziłeś i już próbujesz uciekać?
Error zbliżył się do mnie niespiesznie, by ostatecznie stanąć krok przede mną, uwidaczniając tym samym
różnicę wzrostu między nami.
– Po co mnie tu ściągnąłeś?
Jeżeli chciałeś wyrównać rachunki, mogłeś od razu mnie zabić, tak jak resztę. Nie
mam zamiaru robić ci za zabawkę albo darmową rozrywkę – warknąłem wojowniczo,
nie mając najmniejszego zamiaru stać się jego osobistym kozłem ofiarnym,
którego będzie z niemałą satysfakcją bez przerwy upokarzał.
Jak sytuacja wymknie się spod
kontroli, zwyczajnie odgryzę sobie język i się nim udławię, a co!
– No wiesz co, Ink? Znamy się już
tyle lat, a ty wciąż widzisz we mnie tylko bezduszną bestię? – Brunet pokręcił
głową z teatralnym smutkiem na twarzy. – Gdybym chciał się ciebie pozbyć, nie
ściągałbym cię tutaj i nie męczył. Mam do ciebie szacunek, jako mojego
przeciwnika. Swego czasu godny był z ciebie rywal.
– Co ma znaczyć „swego
czasu”?! – Komiksowa żyłka niebezpiecznie zapulsowała na mojej skroni, nim
jednak zdołałem szarpnąć się w kierunku Errora, gotowy do wszczęcia bijatyki,
luźne dotąd sznurki naprężyły się gwałtownie, zatrzymując mnie w miejscu. Zresztą, nawet gdyby tego nie zrobiły, Niszczyciel nie potrzebowałby zbyt
wielkiej siły do odparcia ataku. Bądź co bądź, wciąż byłem słaby, otumaniony i
kompletnie bezbronny bez mojego pędzla.
– Nie masz co zaprzeczać faktom,
mój drogi. Odkąd Nightmare zebrał wokół siebie wszystkich typków spod ciemnej
gwiazdy i dał im siłę potrzebną do siania spustoszenia, twoje nędzne próby
chronienia uniwersów stały się… kompletnie bezowocne. Być może byłeś w stanie
powstrzymywać ataki Killera, czy Horrora, ale ze mną nie masz najmniejszych
szans. – Rozłożył bezradnie ramiona, nawet nie próbując pozbyć się tego
zadowolonego uśmieszku z ust. Zwyczajnie ze mnie kpił. – No, ale wracając do
wcześniejszego pytania. Nie, nie sprowadziłem cię tutaj po to, żeby się nad
tobą pastwić, głodzić, okaleczać, gwałcić, truć, nękać psychicznie i tak dalej.
Nie, Pędzelku, bo tak naprawdę nie zależy mi na tobie, a na tym, co możesz mi
dać. – Error obrócił się do mnie tyłem i podszedł do sztalugi z płótnem. –
Domyślasz się o czym mówię? – Wskazał wymownie na leżącą na parapecie, czystą
paletę, a następnie na płótno.
Nie byłem idiotą. Niszczyciel wyraźnie
sugerował, że chodzi mu o malowanie. Problem w tym, że nie miałem pojęcia co
ten dupek chce osiągnąć poprzez zmuszanie mnie do tworzenia dla niego.
– Żartujesz sobie, tak? Błagam
cię, powiedz, że nie mówisz serio. Error, jestem zmęczony. Cholernie zmęczony, dobrze
o tym wiesz. Nieustannie walczę z tobą i innymi pomagierami Nightmare’a, który – Stwórcy tylko wiedzą – co szykuje, regularnie muszę patrzeć na zgony moich
przyjaciół, których nie jestem w stanie ochronić… a ty postanowiłeś dobić mnie
w najgorszy możliwy sposób – robiąc sobie ze mnie żarty.
– Nie przesadzaj, są o wiele
gorsze sposoby na wykończenie kogoś. Poza tym, nie. Nie żartuję. Chcę, żebyś
dla mnie malował. Jak mi się znudzisz, to wtedy cię dobiję. Szybko i
bez żadnych upokorzeń. Zgoda? – Wyciągnął do mnie rękę.
– Chyba nie liczysz na to, że z
radością przytaknę i ot tak porzucę te wszystkie uniwersa, które wciąż mam
możliwość uratować? – Zmrużyłem groźnie oczy, wręcz rozsiewając wokół siebie
aurę pogardy, jaką wywołała we mnie propozycja Errora.
– Może ujmę to inaczej… nie masz
wyjścia. Albo będziesz robić to, co ci każę, albo umrzesz w tym pokoju z głodu.
Moje sznurki ograniczają nie tylko twoje ruchy, ale i zdolności, więc nie licz,
że uda ci się stąd jakkolwiek wydostać, albo odebrać sobie życie. JA zdecyduję
kiedy i jak umrzesz. – Jak na potwierdzenie jego słów, sznurki spięły się
gwałtownie, owijając ciaśniej wokół moich nadgarstków i kostek. – Daję ci
możliwość robienia tego, co lubisz i odcięcia się od problemów.
Ta, akurat. Już ja dobrze znałem
jego gierki i choć dawniej wierzyłem, że tę wojnę między nami da się zakończyć,
moje złudzenia rozwiały się w momencie, gdy w ciągu tygodnia Error z pomocą
Nightmare’a rozwalił trzy większe AU.
– Mam jedno pytanie. Zawsze mi
się wydawało, że preferujesz działanie solo. Od kiedy spodobało ci się bycie
czyimś psem? – Uśmiechnąłem się złośliwie. O dziwo zwykle wybuchowy
Niszczyciel, tym razem postanowił zignorować moje słowa.
– A więc tak chcesz ze mną
pogrywać… cóż, miłego siedzenia w samotności. Jak będziesz grzeczny to może jutro
do ciebie zajrzę – stwierdził ozięble, skinieniem palca nakazując swoim
sznurkom rozluźnić nieco pętle na moich kończynach, sam w tym czasie zaczął oddalać się w kierunku wyjścia
z komnaty. – I radzę ci prędko zacząć coś tworzyć. Nie należę do cierpliwych –
dodał, nim zamknął za sobą drzwi.
Dupek. Egoistyczna gnida. Znalazł
sobie mocnego szefa, który dał mu zabawki, a teraz, gdy jego odwieczny cel
zrównania z ziemią wszystkiego i wszystkich, zaczął się ziszczać, postanowił
upokorzyć mnie – swojego odwiecznego rywala – i sprowadzić w to zaplute
miejsce, z rozkazem malowania na czas!
Słowa nie wyrażą wściekłości,
jaką w tamtym momencie czułem. Powinienem szykować się do obrony kolejnych AU,
a nie siedzieć tu skuty i użerać się z destruktorem wszechświatów, który ma
fochy!
Poderwałem się na równe nogi i
zacząłem rozglądać za farbami. Odnalazłem spory ich zapas we wcześniej
wspomnianej szafie.
Wziąłem pierwszą lepszą
buteleczkę, odkręciłem ją, zamoczyłem w niej końcówkę jednego z leżących obok
palety, pędzli i na płótnie strzeliłem Errorowi wyjątkowo artystycznego penisa.
Jak wojna, to na całego. Niech debil
wie, że prędzej umrę, niż spełnię jego chore zachcianki!
Co znaczy "Brak komentarzy"? Toż to jest zbyt dobre, żeby nie komentować!
OdpowiedzUsuńTakże ja skomentuję.
Nie wiem co napisać, to napiszę po prostu: lecę po więcej ;D.
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę!
Ojej, dzięki za pierwszy komentarz pod tym! :D
UsuńNawzajem i również pozdrawiam! :)