czwartek, 20 kwietnia 2017

Prolog

 Witam wszystkich! Znowu miałam trochu dłuższą przerwę, za co przepraszam. x-x Był nieco burzliwy okres związany ze zmianą szkoły, rodzina nie do końca popierała moją decyzję i... no, było sporo kłótni. x'D Obecnie jestem chora, już prawie drugi tydzień, męczę się niemiłosiernie z bolącą głową i średnio mi idzie pisanie. Mimo wszelkich przeciwności udało mi się stworzyć... to. x'D
Jak wcześniej zapowiadałam, planowałam oddzielać rozdziały opowiadań z FNAFa czymś nowym, w pierwotnym zamyśle było opko z DMC, okazało się jednak, że muszę je nieco lepiej rozplanować, dlatego na jego miejsce wskoczyło to ff z Undertale AU!
Nim zaczniecie czytać, duża prośba - sprawdźcie najpierw opis opowiadania (Spis treści -> Fanfiction -> Undertale -> Namaluj Mój Świat), żeby nikt się nie burzył i nie zniechęcał moimi... odmiennymi od oryginalnych uniwersów, założeniami. x'D
W każdym razie zapraszam na pierwsze na blogu opowiadanie z Undertale, ze zludziałą parą Error x Ink (chyba jedyny Sanscest, który lubię w równym stopniu co Sans x Papyrus). Pewno następne z tej serii będzie coś z Fellcestem, albo Swapfell Pap x Sans. xD
Miłego czytania życzę! :)

***

Przestało być zabawnie.
Czuł tę obojętność już od kilku miesięcy, a w miarę jak podbijał nowe uniwersa, jego dotychczas emocjonujące zajęcie, stało się nużące.
Wielki Error. Niszczyciel, tyran, bezlitosny kat, plaga tego świata i ucieleśnienie najgorszych koszmarów. Mniej więcej tak definiowały go te światy, które miały czelność wciąż istnieć. Żaden z nich nie zdawał sobie jednak sprawy, że pomimo swojej miłości do rozwałki, ich oprawca zdążył się znudzić zabawą, która była dla niego w chwili obecnej jedynie przykrym obowiązkiem. To wszystko stało się zwyczajnie zbyt proste.
Brunet uniósł do ust kieliszek z winem i ledwie umoczył wargi w krwistoczerwonym płynie. Nie miał ochoty na wytrawną ucztę, jaką schodzący się kelnerzy z półmiskami, zaczęli przed nim tworzyć na blacie przesadnie długiego stołu.
Mdliło go od przepychu w jakim ostatnimi czasy zaczął żyć. Najchętniej wróciłby do swojego poprzedniego stanu majątkowego. Czyli kompletnej pustki.
Chęć zniszczenia wszystkich uniwersów pielęgnował w sobie od zawsze, nigdy jednak nie udało mu się wypełnić tego planu. Zawsze na drodze stawał mu pseudo bohaterski obrońca z wielkim pędzlem, który interweniował ilekroć Error zaczynał zabawę.
A zaczynał ją często.
Wracał po takich nieudanych akcjach do siebie i pozwalał, by wściekłość za tą niemoc się z niego wylała. Życzył temu cholernemu strażnikowi rychłej śmierci, on jednak w głębokim poważaniu miał te nieme prośby i bezczelnie egzystował sobie dalej.
Aż w końcu do życia sfrustrowanego Errora zawitał Nightmare. Wtedy przyszły, a dziś obecny Imperator Królestwa Koszmarów, zaproponował mu współpracę.
Niezliczoną ilość razy spotykał się z odmową młodego Niszczyciela, był jednak cierpliwy i rozważnie planował swoje kolejne posunięcia względem niego. Gdy wreszcie usłyszał zbawienne „tak”, od razu przystąpił do działania. Dał Errorowi armię, dał mu siłę i potęgę z którą bez najmniejszych problemów zaczął niszczyć uniwersa. Jedno po drugim upadało, niczym domki z kart.
Dawniej brunet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie spustoszenie może siać zjednoczona grupka najgorszych złoczyńców zebranych z różnych alternatywnych wersji. A teraz proszę: on, Killer, Dust, Cross i Horror (i zapewne jeszcze wielu innych, których imion nie pamiętał) w jednej drużynie, wspólnie dążący do obalenia wszystkiego, co Stwórcy śmieli wykreować.
Pierwszym uniwersum, na którym dokonał absolutnego zniszczenia, było Underswap. Cieszył się niemożebnie, czuł ogromną satysfakcję. A strażnik z pędzlem? Nim nawet głowy sobie nie zawracał. Facet pojawiał się co prawda i próbował odpierać ataki, ratować tych, którzy zostali ranni… wszystkie jego wysiłki spełzały jednak na niczym. Ich mała paczka była nie do zatrzymania. Powalali coraz to potężniejsze światy i siali spustoszenie wszędzie tam, gdzie wkraczali wraz z powierzonymi im wojskami.
Error szybko zaskarbił sobie szacunek Nightmare’a, który zaczął w nim widzieć nie tyle zabawkę, co cennego sojusznika. Dostał więc ogromny pałac w swojej pustce, będący twierdzą, z której mógł wszystkim zarządzać.
To właśnie wtedy dopadło go znużenie.
Już nawet nie musiał wychodzić na akcje. Po prostu siedział i sączył to mdłe wino, jakby wszystko było w porządku.
To, co obecnie się działo, nie było tym, czego chciał. Nie było tym, co pragnął mieć. Otoczony lojalną służbą, mający bogactwa i całą armię na skinienie palcem… nie czuł się szczęśliwy.
Nie brakowało mu towarzystwa, od zawsze nie lubił otaczać się zbyt wielkim gronem osób. Początkowo ciężko mu było wytrzymać nawet w obecności kamerdynera.
Ale nie o to chodziło. Potrzebował… czegoś nowego.
– Mój panie…? – odezwał się lokaj, odchrząkując przy tym znacząco, by zwrócić na siebie uwagę zamyślonego Errora. – Pragnę przypomnieć, że dziś mija szósty dzień od momentu uwięzienia w lochach panny Muffet. Jakie mam podjąć kroki względem niej?
– Pozbyć się. Nie jest już potrzebna. – Tyran machnął lekceważąco wolną ręką.
– Tak jest. – Kamerdyner skłonił się głęboko i odszedł w kierunku drzwi wyjściowych z jadalni.
– … Zaczekaj. –  Tym jednym rozkazem brunet powstrzymał mężczyznę przed wyjściem z jadalni. – Znasz się może na jakichś… bo ja wiem… rzeczach, które można robić, kiedy jest nudno? – zapytał nieco niezgrabnie, wypowiedź popierając hieroglificzną gestykulacją. – Ostatnio rozmyślałem nad tym, czym mógłbym się zająć w wolnych chwilach. A tych mam coraz więcej… w końcu wojska Nightmare’a, Cross i reszta odwalają za mnie całą robotę.
– Och…  Lokaj uśmiechnął się delikatnie, obracając przodem do Niszczyciela. – Mój pan poszukuje jakiegoś nowego hobby, zgadza się? Mam jedną propozycję. Sztuka.
– Sztuka? – Error uniósł brwi, krzywiąc się nieznacznie. – Mówisz o zajęciu polegającym na tworzeniu do osoby, która jest praktycznie definicją zniszczenia?
– Nikt nie powiedział, że Pan musi ją tworzyć. Wydaje mi się po prostu, że kontakt z nią sam w sobie może przynieść ukojenie. – Kamerdyner wyraził ostrożnie swoją opinię, a gdy otrzymał pozwolenie na opuszczenie jadalni, wyszedł pospiesznie, w ułamku sekundy znikając za wielkimi, zdobionymi drzwiami.
Też wymyślił. Obrazy i gliniane dzbanki mają mu pomóc? Jeszcze czego. Był na to zbyt nerwowy. Już prędzej odczułby satysfakcję dokładając te bohomazy do ognia na stosie.
Jako czysta destrukcja nie potrafił tworzyć, a ten idiota… zaraz.
Poderwał się na równe nogi, przewracając przy okazji kieliszek wina. Nie przejął się czerwoną plamą, jaka wykwitła po tym zdarzeniu na śnieżnobiałym obrusie.
Genialne. On nie umiał nawet prostej kreski narysować. Ale znał kogoś, kto był wybornym malarzem i kogo obecność tutaj pomogłaby mu uporać się ze zmęczeniem tą szarą rutyną, a przy okazji byłaby miodem dla jego łaknącej zemsty, duszy.
Bo czyż mógł wymarzyć sobie lepszą rozrywkę od złamania tego, który przez tyle lat stawał mu na drodze?
Trzeba będzie powiadomić Crossa i resztę, że zbliżają się łowy.

***

Kim byłem? Strażnikiem uniwersów. Co kochałem robić w wolnych chwilach? Malować obrazy.
Trochę nietypowe połączenie protektora z artystą, ale widziałem w życiu dziwniejsze fuzje, uwierzcie mi.
Nazywam się Ink i z wielką dumą mogę powiedzieć, że jestem współzałożycielem praktycznie każdego AU, jakie tylko istnieje.
Ostatnio wielu moich przyjaciół wpadło w poważne kłopoty. Wszystko za sprawą tego, że byłem nieuważny.
Przyznam się szczerze – zawaliłem na całej linii. Moja pewność siebie i lekka arogancja sprawiły, że kompletnie nie zwróciłem uwagi na rosnące zagrożenie. Zignorowałem fakt, że Nightmare zbierał armię lojalnych sług, a gdy wziąłem się do działania, było już za późno. Przeciągnął na swoją stronę Errora – mojego wroga i niesławnego Niszczyciela.
Stoczyłem z nim wiele bitew, ale mimo ogromnych starań, nie udało mi się uratować większości światów, które zaatakował.
Chyba sądziłem, że niemożliwym jest, by brat Dreama wyzbył się swojej chęci rzucenia wszystkich na kolana i stworzył prawdziwą, współpracującą drużynę.


Dopiero co przybyłem do Underlust. Wyglądało na to, że właśnie to miejsce miało być kolejnym celem Niszczyciela. Wciąż bolał mnie upadek poprzedniego AU – Underfell, jednego z nielicznych, które dłuższy czas dawało radę stawiać opór.
Szczerze mówiąc obawiałem się, że Red i Edge zdecydują się zasilić armię wroga, jednak ku mojemu zdumieniu, sprzeciwili się mu. Najprawdopodobniej popchnęła ich do tego duma i zwyczajna chęć mordu, ale osobiście chciałem wierzyć, że w rzeczywistości nie byli tacy źli, na jakich starali się kreować, a w chwili zagrożenia próbowali powstrzymać narastające zło.
Cóż… pomimo mojej interwencji nie udało się ich uratować. Wszystko zostało zrównane z ziemią, mieszkańcy wybici, a ja zmuszony byłem ratować się ucieczką.
Upokarzające i haniebne, ale prawdziwe. Nie miałem szans z gangiem, który Nightmare zebrał wokół siebie. Error, Horror, Dust… wszyscy nagle dostali siłę i możliwości, by mnie pokonać.
Pytanie było tylko jedno: co tak naprawdę zamierzał zrobić ich przywódca?
Gęsty, przykryty wiecznym śniegiem las, przez który biegła jedna, wąska ścieżka, zaczął się przerzedzać, a na jego końcu zamajaczyły dachy budynków Snowdin, które było moim celem.
Wciąż byłem osłabiony po ostatnich bitwach, zmusiłem się jednak do biegu, gdy usłyszałem czyjś krzyk.
Niemożliwe, by zjawili się tu tak szybko…!
Stanąłem jak wryty, gdy na mojej drodze pojawił się Killer, przyciskający do gardła rannego Papyrusa, ostry nóż.
– Nie nudzi ci się ta cała szopka, Ink? Pogódź się w końcu z faktem, że wygraliśmy. – Agresor wywrócił oczami i mocniej docisnął ostrze do nagiej skóry niedoszłego członka Królewskiego Haremu. Z nacięcia, które powstało, popłynęło kilka kropel świeżej krwi.
Co robić…? Jeżeli zaatakuję, mogę narazić Papy’ego, z kolei stanie bezczynnie ani nie polepszy, ani nie pogorszy jego sytuacji… prawdopodobnie.
Zdecydowałem się zaryzykować. Z Killerem dam sobie radę, nawet będąc w takim stanie.
– Zostaw go. – Szybko sięgnąłem po wciąż tkwiący na moich plecach, olbrzymi pędzel, jednak nim moja dłoń zdołała go chwycić, ktoś złapał mnie za nadgarstek i wykręcił go mocno. Przez całe moje ciało przeszedł prąd, a ja – wykończony i słaby  padłem z ledwie zduszonym jękiem, na kolana.
– Słodkich snów, ślicznotko. – Stojący za mną Horror zaśmiał się ochryple, sekundę później coś ciężkiego uderzyło z mocą w tył mojej głowy. Opadłem bezwładnie na śnieg.
Jak mogłem dać się tak łatwo pokonać?
Chyba mieli rację… nawet ja powoli traciłem nadzieję, że cokolwiek uda mi się zdziałać. Czemu więc nadal próbowałem? Stawiałem opór, choć doskonale wiedziałem, że moje ciało ma dość bitew, które i tak kończyły się przegraną.
– No proszę, Error. Miałeś rację, kompletnie się chłop stoczył – usłyszałem nad sobą tych kilka ostatnich słów, nim świat przesłoniła całkowita ciemność i cisza.


Gdy się ocknąłem, wszechobecny śnieg i las Snowdin zniknęły. Nade mną z kolei, zamiast kamiennego sklepienia, był sufit. Dość wysoki, kopulasty sufit. Nieco zaniedbany, a w rogach straszył czarnymi pajęczynami i zwłokami różnorakich owadów.
Minęła chwila, podczas której powoli wracałem do żywych. Nie mogłem pozbierać myśli, czułem się otumaniony i za nic w świecie nie byłem w stanie połączyć faktów. Jedyne co przychodziło mi na myśl, to konieczność ogarnięcia sobie jakiejś miotełki i pozbycia się tych strasznych pajęczyn w rogach.
Po tych rozkminach przyszedł czas na masowanie obolałej głowy i zirytowane powarkiwania z bólu, podczas których odkryłem, że moje gardło bezczelnie zamieniło się w pustynie smutku i błagań o odrobinę wilgoci, której nie byłem w stanie mu zapewnić.
Podniosłem się do siadu w poszukiwaniu czegoś do picia.
Wtedy właśnie zaczęło do mnie docierać, że pokój, w którym się znajdowałem, był mi kompletnie obcy. W rogu stała stara szafa, przy jedynym w pomieszczeniu oknie ktoś ustawił potężną sztalugę, na której umieszczono sporych rozmiarów, czyste płótno.
Właściciel tej sypialni powinien zatrudnić sobie dobrego architekta wnętrz… i sprzątaczkę.
Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie nie dostrzegłem swojego nieodłącznego pędzla. A skoro jego przy mnie nie było, to miałem kłopoty. I to duże.
Wstałem powoli z łóżka, ignorując pojawiające się przy tej czynności zawroty głowy. To właśnie wtedy odkryłem, że zarówno moje nadgarstki, jak i kostki, krępują niebieskie sznurki.
– Co jest…? – Zmarszczyłem brwi, próbując rozerwać więzy. Syzyfowa praca, ilekroć wydawało mi się, że jestem już bliski zwycięstwa z nitkowymi łańcuchami, te zaczynały gwałtownie się umacniać, a przy okazji mocniej zaciskać wokół moich nadgarstków, aż w końcu jeden z nich, ten na lewej ręce, którą Horror był wcześniej łaskaw mi wykręcić, wpił się w moją skórę na tyle mocno, bym poważnie rozważył opcję, czy odcięcie sobie dłoni nie byłoby przypadkiem mniej bolesne.
– Nie ładnie…  usłyszałem dobiegający od strony drzwi, dobrze mi znany, zglitchowany głos. – Ledwo co się obudziłeś i już próbujesz uciekać?
Error zbliżył się do mnie niespiesznie, by ostatecznie stanąć krok przede mną, uwidaczniając tym samym różnicę wzrostu między nami.
– Po co mnie tu ściągnąłeś? Jeżeli chciałeś wyrównać rachunki, mogłeś od razu mnie zabić, tak jak resztę. Nie mam zamiaru robić ci za zabawkę albo darmową rozrywkę – warknąłem wojowniczo, nie mając najmniejszego zamiaru stać się jego osobistym kozłem ofiarnym, którego będzie z niemałą satysfakcją bez przerwy upokarzał.
Jak sytuacja wymknie się spod kontroli, zwyczajnie odgryzę sobie język i się nim udławię, a co!
– No wiesz co, Ink? Znamy się już tyle lat, a ty wciąż widzisz we mnie tylko bezduszną bestię? – Brunet pokręcił głową z teatralnym smutkiem na twarzy. – Gdybym chciał się ciebie pozbyć, nie ściągałbym cię tutaj i nie męczył. Mam do ciebie szacunek, jako mojego przeciwnika. Swego czasu godny był z ciebie rywal.
– Co ma znaczyć „swego czasu”?! – Komiksowa żyłka niebezpiecznie zapulsowała na mojej skroni, nim jednak zdołałem szarpnąć się w kierunku Errora, gotowy do wszczęcia bijatyki, luźne dotąd sznurki naprężyły się gwałtownie, zatrzymując mnie w miejscu. Zresztą, nawet gdyby tego nie zrobiły, Niszczyciel nie potrzebowałby zbyt wielkiej siły do odparcia ataku. Bądź co bądź, wciąż byłem słaby, otumaniony i kompletnie bezbronny bez mojego pędzla.
– Nie masz co zaprzeczać faktom, mój drogi. Odkąd Nightmare zebrał wokół siebie wszystkich typków spod ciemnej gwiazdy i dał im siłę potrzebną do siania spustoszenia, twoje nędzne próby chronienia uniwersów stały się… kompletnie bezowocne. Być może byłeś w stanie powstrzymywać ataki Killera, czy Horrora, ale ze mną nie masz najmniejszych szans. – Rozłożył bezradnie ramiona, nawet nie próbując pozbyć się tego zadowolonego uśmieszku z ust. Zwyczajnie ze mnie kpił. – No, ale wracając do wcześniejszego pytania. Nie, nie sprowadziłem cię tutaj po to, żeby się nad tobą pastwić, głodzić, okaleczać, gwałcić, truć, nękać psychicznie i tak dalej. Nie, Pędzelku, bo tak naprawdę nie zależy mi na tobie, a na tym, co możesz mi dać. – Error obrócił się do mnie tyłem i podszedł do sztalugi z płótnem. – Domyślasz się o czym mówię? – Wskazał wymownie na leżącą na parapecie, czystą paletę,  a następnie na płótno.
Nie byłem idiotą. Niszczyciel wyraźnie sugerował, że chodzi mu o malowanie. Problem w tym, że nie miałem pojęcia co ten dupek chce osiągnąć poprzez zmuszanie mnie do tworzenia dla niego.
– Żartujesz sobie, tak? Błagam cię, powiedz, że nie mówisz serio. Error, jestem zmęczony. Cholernie zmęczony, dobrze o tym wiesz. Nieustannie walczę z tobą i innymi pomagierami Nightmare’a, który  Stwórcy tylko wiedzą  co szykuje, regularnie muszę patrzeć na zgony moich przyjaciół, których nie jestem w stanie ochronić… a ty postanowiłeś dobić mnie w najgorszy możliwy sposób – robiąc sobie ze mnie żarty.
– Nie przesadzaj, są o wiele gorsze sposoby na wykończenie kogoś. Poza tym, nie. Nie żartuję. Chcę, żebyś dla mnie malował. Jak mi się znudzisz, to wtedy cię dobiję. Szybko i bez żadnych upokorzeń. Zgoda? – Wyciągnął do mnie rękę.
– Chyba nie liczysz na to, że z radością przytaknę i ot tak porzucę te wszystkie uniwersa, które wciąż mam możliwość uratować? – Zmrużyłem groźnie oczy, wręcz rozsiewając wokół siebie aurę pogardy, jaką wywołała we mnie propozycja Errora.
– Może ujmę to inaczej… nie masz wyjścia. Albo będziesz robić to, co ci każę, albo umrzesz w tym pokoju z głodu. Moje sznurki ograniczają nie tylko twoje ruchy, ale i zdolności, więc nie licz, że uda ci się stąd jakkolwiek wydostać, albo odebrać sobie życie. JA zdecyduję kiedy i jak umrzesz. – Jak na potwierdzenie jego słów, sznurki spięły się gwałtownie, owijając ciaśniej wokół moich nadgarstków i kostek.  Daję ci możliwość robienia tego, co lubisz i odcięcia się od problemów.
Ta, akurat. Już ja dobrze znałem jego gierki i choć dawniej wierzyłem, że tę wojnę między nami da się zakończyć, moje złudzenia rozwiały się w momencie, gdy w ciągu tygodnia Error z pomocą Nightmare’a rozwalił trzy większe AU.
– Mam jedno pytanie. Zawsze mi się wydawało, że preferujesz działanie solo. Od kiedy spodobało ci się bycie czyimś psem? – Uśmiechnąłem się złośliwie. O dziwo zwykle wybuchowy Niszczyciel, tym razem postanowił zignorować moje słowa.
– A więc tak chcesz ze mną pogrywać… cóż, miłego siedzenia w samotności. Jak będziesz grzeczny to może jutro do ciebie zajrzę – stwierdził ozięble, skinieniem palca nakazując swoim sznurkom rozluźnić nieco pętle na moich kończynach, sam w tym czasie zaczął oddalać się w kierunku wyjścia z komnaty.  I radzę ci prędko zacząć coś tworzyć. Nie należę do cierpliwych – dodał, nim zamknął za sobą drzwi.
Dupek. Egoistyczna gnida. Znalazł sobie mocnego szefa, który dał mu zabawki, a teraz, gdy jego odwieczny cel zrównania z ziemią wszystkiego i wszystkich, zaczął się ziszczać, postanowił upokorzyć mnie – swojego odwiecznego rywala – i sprowadzić w to zaplute miejsce, z rozkazem malowania na czas!
Słowa nie wyrażą wściekłości, jaką w tamtym momencie czułem. Powinienem szykować się do obrony kolejnych AU, a nie siedzieć tu skuty i użerać się z destruktorem wszechświatów, który ma fochy!
Poderwałem się na równe nogi i zacząłem rozglądać za farbami. Odnalazłem spory ich zapas we wcześniej wspomnianej szafie.
Wziąłem pierwszą lepszą buteleczkę, odkręciłem ją, zamoczyłem w niej końcówkę jednego z leżących obok palety, pędzli i na płótnie strzeliłem Errorowi wyjątkowo artystycznego penisa.
Jak wojna, to na całego. Niech debil wie, że prędzej umrę, niż spełnię jego chore zachcianki!

2 komentarze:

  1. Co znaczy "Brak komentarzy"? Toż to jest zbyt dobre, żeby nie komentować!
    Także ja skomentuję.
    Nie wiem co napisać, to napiszę po prostu: lecę po więcej ;D.
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dzięki za pierwszy komentarz pod tym! :D
      Nawzajem i również pozdrawiam! :)

      Usuń