I tak po... kij wie ilu miesiącach, w końcu wpada pierwszy
rozdział opowiadanka z Inkiem i Errorem. x'D
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział - opko jest w wersji
HUMANTALE, więc szkielety są tutaj przedstawione jako ludzie, w dodatku pewne
fakty pozmieniałam na potrzeby opowiadanka, więc nie wszystko może się tu
zgadzać z kanonicznymi wersjami.
Do tego warto coś sobie wyjaśnić, bo ktoś mnie już o to zapytał: Error mówi
tutaj "normalnie", znaczy się nie w... zglitchowany sposób, że tak to
ujmę, bo tworzenie kwestii w taki sposób strasznie mi
przeszkadza, zarówno w czytaniu, jak i w pisaniu. Poważnie, ilekroć zerkam na ff
z tą parą, drażnią mnie dialogi z Errorem, w których słowa co rusz mają jakieś
"usterki". Ja wiem, że to jest urok naszego Błędzika, ale o ile w
dubbingach komiksów taki zabieg brzmi cudnie, o tyle wizualnie jest to dla mnie
udręka, dlatego... wybaczcie, ale u mnie jego wypowiedzi będą zapisywane bez
bugów.
No, nie przedłużając - zapraszam do czytania!
***
Error wziął głęboki wdech i
położył dłoń na klamce.
Chwila. Może nie powinien jeszcze
tam wchodzić?
– Sir, za przeproszeniem,
wszyscy czekają już tylko na pana… – wtrącił stojący tuż obok niego, Mroczny
Papyrus – jeden z wielu żołnierzy armii Nightmare’a. Ten tutaj miał
najwyraźniej pecha, bo jego pan przerobił go na lokaja, tym samym dożywotnio
zwalniając ze służby.
Nie ma co się dziwić, przywódca
ich szajki strzelił sobie tak potężne zamczysko, że bez wykwalifikowanej służby
coś by się tutaj jeszcze zalęgło.
Swoją drogą, Niszczycielowi
naprawdę imponowało, że szef był w stanie stworzyć na raz aż tylu wojowników,
utrzymywać ich przy „życiu” w ani trochę niedeformującym się ciele, a do tego
wyglądał na zupełnie odprężonego, jakby wcale a wcale nie sprawiało mu to
trudności.
Error czuł, że najprawdopodobniej
nikt z ich gangu nie poznał jeszcze pełnej potęgi przywódcy. I to martwiło go
najbardziej.
Dobra, raz kozie śmierć. Serce
miał w żołądku, płuca w gardle, ale to nic. Wejdzie do tej sali i będzie się
zachowywał swobodnie, bez grama hafefobicznych lęków, czy jakichkolwiek innych
oznak zaniepokojenia.
Jedynie na lidera powinien
uważać. Facet tu rządził, był cholernie silny i jeżeli Error palnąłby przy
nim coś głupiego, to jego głowa wróciłaby do domu bez tułowia, który Nightmare
najpewniej powiesiłby sobie nad kominkiem.
Oddech.
Wszedł do środka.
W sali nie było nic oprócz
długiego, suto zastawionego stołu, przy którym siedzieli wszyscy ci, których Niszczyciel
od pewnego czasu zmuszony był nazywać „sojusznikami”. Panujący wokół mrok zdawał się nikomu nie przeszkadzać.
Na honorowym miejscu spoczął
oczywiście szanowny gospodarz, a tuż obok niego, Cross. Miejsce po lewej
stronie Nightmare’a było puste, Error śmiał więc sądzić, że przeznaczone
zostało właśnie dla niego.
Hałas i harmider nie ucichł ani
trochę, gdy Niszczyciel wszedł do pomieszczenia. Wręcz przeciwnie – nasilił się
i tylko delikatny uśmiech lidera podpowiedział mu, by zignorował wątpliwej
jakości maniery tej hołoty i zasiadł obok niego.
Cross starał się zignorować
obecność nowego gościa, choć wyraźnie mu ona zawadzała. Miał coś do Errora od samego
początku.
– Witaj, mój drogi. Jak
mniemam, masz mi coś do powiedzenia…? – Z ust Nightmare’a nie schodził oślizgły
uśmiech.
Zapewne reszta, obecna na tamtej
pamiętnej obławie, zdążyła mu już wszystko wypaplać.
– Tak, mam. W kwestii Inka…
– zaczął brunet, ucichł jednak gdy przywódca uniósł dłoń, a ze środka stołu
wystrzelił pąk czarnych, smolistych, dziko wijących się macek.
Wszystkie zdawały się być
najprawdopodobniej niematerialnymi iluzjami, bo tace z potrawami wciąż stały
nietknięte. Trzeba było przyznać, że
Imperator nauczył się ostatnimi czasu naprawdę wielu nowych, przydatnych
sztuczek.
Choć, prawdę mówiąc, fakt, że macki nie były
prawdziwe, nie miał znaczenia. Sam ich widok wystarczył, by Killer przestał
wczołgiwać się brzuchem na stół, próbując tym samym dosięgnąć siedzącego po
przeciwnej stronie stołu, Dusta, Horror grzecznie odłożył nóż na swoje miejsce,
ktoś inny przestał namolnie trajkotać, aż w końcu wszystko się uspokoiło i w
pomieszczeniu zapadła całkowita cisza.
– Błagam was, nie potraficie
wykazać się nawet odrobiną kultury? Nikogo nie ciekawi, co się stało z Inkiem?
Naprawdę nie macie ochoty posłuchać krwawej opowieści, z brutalnymi
szczegółami? Protektor wszystkim nam zdążył wielokrotnie nadepnąć na odcisk,
więc może łaskawie przymkniecie jadaczki i dacie Errorowi mówić? – Może i
zabrzmiało to jak delikatna prośba, wszyscy byli jednak świadomi, że w
rzeczywistości była ona bezwzględnym rozkazem, którego złamanie mogło skończyć
się czyjąś śmiercią. – No, opowiadaj, przyjacielu. – Imperator odchylił się
nieco z krzesłem w tył i położył splecione dłonie na brzuchu.
– Znaczy, to nie… ja… – zaplątał
się Niszczyciel, chcąc jakoś naprostować sytuację.
Owszem, wcześniej kazał chłopakom
pomóc sobie w schwytaniu Pędzelka, na co przystali z sadystycznymi uśmiechami
na ustach, ale wątpił, by równie entuzjastycznie zareagowali na to, że po tej
całej akcji Ink wciąż żyje i ma się dobrze.
– Nie wstydź się, ja też nie
jestem zbyt dobrym gawędziarzem. – Nightmare machnął ręką i zaśmiał się z
lekkim rozbawieniem. – Szczerze mówiąc, to całkiem niedawno pozbyłem się fobii
na publiczne przemawianie przed większym tłumem, więc… po prostu nam to opisz.
Nikt nie wymaga, byś wysławiał się jak filozof.
Kolejny głęboki oddech.
– Chodzi o to, że nie mam o czym
opowiadać. Ink wciąż żyje i jest w jednym kawałku – wyznał.
Zaraz rozległy się oburzone głosy
tych, którym śmierć obrońcy uniwersów byłaby na rękę. Ktoś rzucił nożem, na
całe szczęście na tyle niecelnie, że brunet nawet nie musiał się odchylać, by
go uniknąć.
– Mówiłem ci, że on się nie
nadaje! – odezwał się milczący do tej pory, Cross. – To samotnik, w dodatku
zbyt miękki! Zobaczysz, będzie tak jak z Underfell!
Przez dosłownie ułamek sekundy
przywódca wyglądał, jakby miał powyrzynać wszystkich tu obecnych, od Errora
zaczynając, jednak równie szybko wrócił do swojej zwyczajowej – ni to rozbawionej, ni
znudzonej – miny, po czym z mocą uderzył otwartą dłonią w blat stołu.
Huk jakimś cudem zdołał przebić
się przez panujący harmider, względnie przywracając szajkę do porządku.
Nikt nie miał zamiaru wnerwić
Nightmare’a jeszcze bardziej, każdy złoczyńca wolał zamilknąć i posłusznie
odłożyć szykowaną już na Errora broń, niż ryzykować powolnym, bolesnym
rozczłonkowaniem.
– Underfell – lider w pierwszej
kolejności zwrócił się do Crossa – było zupełnie inną historią. Red byłby
cennym nabytkiem, owszem, ale on wybrał już lata temu i wiadomym było po czyjej
stanie stronie, gdy przyjdzie co do czego – stwierdził, lustrując ostrym
spojrzeniem wszystkich swoich gości. – A teraz, Error, wytłumacz nam co miałeś
na myśli mówiąc, że Ink wciąż żyje.
Sytuacja zrobiła się nieciekawa.
Niszczyciel uciekł wzrokiem na
lewo, nie będąc pewnym, czy już przy pierwszym jego słowie Nightmare nie straci
tej anielskiej cierpliwości i zwyczajnie go nie rozerwie.
– Postanowiłem zrobić z nim coś
innego, niż szybkie zmasakrowanie. Patrzenie na jego szczątki znudziłoby mi się
po minucie, zresztą… byłoby po tym mnóstwo sprzątania – wyznał w końcu,
starając się brzmieć obojętnie.
– Ach tak… – Nightmare
pokiwał powoli głową. A sekundę później jego dłoń zacisnęła się na przodzie
koszulki Errora, którego Koszmar przyciągnął do siebie brutalnie. Niszczyciel
wręcz wstrzymał oddech, nienawidził być dotykanym, zwłaszcza z zaskoczenia i to
jeszcze przez kogoś, kto mógł ot tak, bez najmniejszego trudu, pozbawić go
życia. – Powiem ci coś, mój drogi. Mam teraz na głowie mojego brata. Skubaniec
jest ostatnią nadzieją wszystkich AU, których jeszcze nie zniszczyliśmy. Daje
ocalałym nowe nadzieje i sny, które motywują ich do walki. – W głosie mężczyzny
nie dało się wyczuć krzty wściekłości, jaka płonęła w jego oczach. – Któryś ze
światów chroni przede mną Dreama, ukrywa go, a ja dostaję przez to białej
gorączki. Na dodatek ty stwierdzasz, że nie zabiłeś Protektora – jedynego, który
może zacząć odbudowywać uniwersa – bo ci się nudzi?! – Szef wstał, zmuszając do
tego również Niszczyciela.
– Przecież nie powiedziałem, że
go wypuszczę i pozwolę na zrujnowanie moich… naszych osiągnięć – warknął
brunet, zaciskając obie dłonie na szczupłym nadgarstku lidera. – Ink walczył ze
mną odkąd tylko pamiętam, nie mam zamiaru pójść mu na rękę i dać szybką śmierć!
Zapadła cisza, podczas której
wzrok wszystkich z zaniepokojeniem wpatrywał się w przywódcę. Jeżeli straciłby
nad sobą panowanie, nikt nie wyszedłby z tej jadalni w jednym kawałku.
W końcu Nightmare zwolnił uścisk,
puścił Errora i opadł z powrotem na krzesło.
– Ciekawe. Muszę ci przyznać, że
mnie zainteresowałeś. – Koszmar uśmiechnął się delikatnie, jak dziecko, które
właśnie odkryło nową funkcję w starej zabawce.
– Zainteresował?! – wtrącił Dust.
– Przez niego będą kłopoty! A co, jeżeli nas zdradzi?! Pozwoli Protektorowi
odzyskać siły i napuści go na nas?!
– Nie zrobi tego. W chwili
obecnej ma zbyt wiele do stracenia, by ot tak wszystko zaryzykować, czyż nie? –
Zerknął kątem oka na Errora. – Zresztą, który z was wykazałby się taką pasją i
szacunkiem, co? – Ciszę, jaka nastała po tym pytaniu, Nightmare skomentował
jedynie rozbawionym śmiechem. – Żaden. Najpewniej ograniczylibyście się do
powieszenia waszych odwiecznych wrogów na ich własnych jelitach, ewentualnie
zmusili do połknięcia małej bomby, a potem wkręcali w robienie upokarzających
rzeczy pod groźbą detonacji. Prymitywne i mało oryginalne. Długotrwałe
męczennictwo, okaleczanie w taki sposób, by się nie wykrwawił na śmierć, ale
stracił przytomność, powolne łamanie jego woli, ducha i kości, kruszenie jego
umysłu… naprawdę to pochwalam. Czasami nie wystarczy zabić. O nie, śmierć daje nam
– jako katom – jedynie chwilową satysfakcję, a męczennikowi – ukojenie. –
Koszmar wziął z blatu złoty kielich pełen czerwonego wina i upił z niego łyk. –
Nawet mi się to spodobało, masz u mnie plusa. Oczywiście jedynym warunkiem jest
to, byś nie pozwolił mu uciec. Jak usłyszę, że Ink znowu panoszy się na
wolności, twoja czaszka automatycznie zostaje zatrudniona w roli świecznika na
mojej i Crossa kolacji, jasne?
– Jasne… – mruknął zaskoczony
Error. Zgodził się. Naprawdę się zgodził. Co lepsze – nie zabił go!
– Może nawet skuszę się, by za
kilka miesięcy do ciebie wpaść i też sobie na Protektorze poużywać… – stwierdził niby od niechcenia.
– Poużywać…? – Cross zmrużył
groźnie oczy.
– W znaczeniu: poznęcać się, trochę
wyżyć, odstresować… nic z tych zbereźnych rzeczy, które sobie pomyślałeś. –
Imperator wzruszył ramionami, dość lekceważąco podchodząc do tematu.
– Wcale sobie nic nie…!
– No, to teraz czas na raporty. –
Koszmar postanowił zignorować rozeźlonego chłopaka. – Horror, zaczniesz?
***
Po dwóch tygodniach straciłem
chęci na liczenie kolejnych dni, spędzonych w tym więzieniu.
Nie mogłem powiedzieć, bym był
traktowany jakoś wybitnie źle; dostałem przyzwoity pokoik, mogłem malować ile
dusza zapragnie, odmawiano mi posiłków tylko wtedy, kiedy zamiast tworzyć
jakieś zacne dzieło, zaczynałem zamalowywać płótno i ścianę fiutami. A to
akurat robiłem niemal bez przerwy od czasu zniewolenia mnie w tej twierdzy.
Bez walki się nie poddam, wolę
umrzeć z głodu, niż ugiąć kark przed kimś, kto zniszczył wszystko, co kochałem.
… Choć jakimś małym obiadkiem bym
nie pogardził. W brzuchu mi burczało tak głośno, że nie słyszałem własnych
myśli.
Ten cały bunt i nadzieja na
uwolnienie się, sprawiły, że nie byłem w stanie myśleć o niczym innym. Może
powinienem zacząć tworzyć jakiś sensowniejszy plan…?
– Jak ci idzie? – Error z
rozmachem wszedł do pomieszczenia, niedbale trzaskając za sobą drzwiami.
Zerknął na pomazane płótno, obfitujące w plamy i niedokładne szkice penisów,
oraz środkowych palców. – Nadal? – Westchnął ciężko i oparł się plecami o jedną
ze ścian. – Swoją drogą, nie wiedziałem, że jesteś aż tak wulgarny.
– A ja nie wiedziałem, że
porywasz Bogu ducha winnych artystów i każesz im dla siebie malować –
prychnąłem, wywracając przy tym oczami.
– Powinieneś być mi wdzięczny, że
cię zabrałem do siebie, a nie zostawiłem na pastwę Nightmare’a – warknął.
– O tak, masz rację, jestem
cholernie wdzięczny za spętanie mnie – tu uniosłem w górę nadgarstki, ciasno
owinięte niebieskimi sznurkami – i uwięzienie w tym zapyziałym pokoiku! W sumie
mogłem się spodziewać, że będziesz miał ochotę się nade mną poznęcać, ale
myślałem, że zrobisz to w nieco mniej upokarzający sposób!
– Upokarzający? – Error
zmarszczył brwi i jednym krokiem pokonał dzielącą nas odległość. Oczywiście nie
cofnąłem się, a jedynie wyprostowałem, dumnie wypinając pierś do przodu i hardo
patrząc mu w oczy. – W takim razie może powinienem kazać ci się rozebrać,
przywiązać cię do stołu, rozłożyć na tobie różnorakie dania, a potem zaprosić
Horrora, Crossa i resztę na kolację, podczas której zezwoliłbym im wbić widelec
w każdą część twojego ciała, w jaką tylko sobie zażyczą? Taki sposób byłby twoim
zdaniem mniej upokarzający? – zapytał, a ton jego głosu nie pozwalał mi nawet
przez sekundę sądzić, że to co mówi, jest żartem.
On serio był w stanie to zrobić.
Pytanie tylko, czy powinienem dalej walczyć i coraz gorzej go rozsierdzać, aż w
końcu naprawdę się mnie pozbędzie?
Może mądrzej byłoby uśpić jego
czujność? Udawać posłusznego, a w szczytowym momencie uciec stąd, znaleźć swój
pędzel i wrócić do ratowania uniwersów.
Tylko czy to wypali?
Myślałem nad tym od dłuższego
czasu, wciąż jednak nie byłem pewien tej opcji. Cóż... spróbować nie zaszkodzi.
– Wygrałeś, Error. Skoro tak
bardzo chcesz, namaluję ci coś. – Westchnąłem głośno i wyminąłem go, podchodząc
do wielkiej szafy w rogu pokoju, w której oprócz farb była także półka z
płótnami.
Wybrałem sobie jedno, takie
średniej wielkości i wymieniłem nim to pomazane, które stało na sztaludze.
– Co ty? Serio…? –
Niszczyciel wydawał się być tą nagłą zmianą jeszcze mocniej zaskoczony, niż ja.
Fakt faktem, że dogryzałem mu
przez ponad dwa tygodnie. Zrobienie się posłusznym z chwili na chwilę mogło zostać
przez niego odebrane albo jako niezwykle podejrzana próba zrobienia mu wody z
mózgu, albo jako objaw kompletnego załamania psychicznego. Ewentualnie mógł
stwierdzić, że się poważnie nudzę.
– Serio. Miałbyś ze mnie
niezłą bekę, jakbym tu skonał z głodu, a skoro zdecydowałem się spełnić twoje
życzenie to oczekuję, że dotrzymasz obietnicy i zaserwujesz mi coś pysznego na
obiad. Tylko żeby, brońcie Stwórcy, nie było w tym mleka, jestem uczulony –
poinstruowałem i zgarnąłem z parapetu miękki ołówek, by nim delikatnie zacząć
szkicować wizję dzieła, jakie chciałem stworzyć.
Subtelne pociągnięcia rysika szybko
zaczęły tworzyć zarysy wzgórz, rzeki i zamku. O tak, w głowie miałem to
dokładnie zaplanowane, bo korciło mnie, żeby przelać ten widok na płótno, już
od wielu dni.
Potężna, zrujnowana wieża i
dziurawe mury fortecy, będące w tak opłakanym stanie po ostatniej, wyjątkowo
krwawej bitwie; całość zamku umiejscowiona była na wysokim wzgórzu, które
kończyło się tuż za budowlą niemal pionową ścianą, w dole zaś płynęła rwąca
rzeka, czysta i pobłyskująca w promieniach zachodzącego słońca, barwiącego
niebo na wszelkie istniejące odcienie czerwieni i pomarańczu.
Nakręciłem się, w myślach to tak
zarąbiście wyglądało, że nie mogłem tego nie namalować.
Chyba zbiera mi się na rzygnięcie
tuszem.
Kolejny raz podszedłem do
olbrzymiej szafy i podekscytowany jak małe dziecko, zacząłem szukać w niej
słoiczków z odpowiednimi kolorami farb. Po wybraniu kilku, które miały mi
starczyć na początek, wylałem nieco ich zawartości na paletę, wybrałem
odpowiednio duży pędzel i z pasją zacząłem tworzyć pierwsze, barwne kształty,
które za kilka warstw nabiorą głębi i realizmu.
Malowanie pochłonęło mnie na
tyle, że przestałem zwracać uwagę na resztę świata. Z jednej strony byłem niewyobrażalnie
szczęśliwy, ale z drugiej miałem cholerne wyrzuty sumienia.
To w porządku, że wesoło tu sobie
maluję, podczas gdy pozostałe przy życiu uniwersa są narażone na atak?
Cóż… w chwili obecnej i tak nie
mogłem nic zrobić. Musiałem liczyć na łut szczęścia, że w końcu uda mi się
zerwać te cholerne sznurki i odzyskać pędzel. Dopiero wtedy będę mógł na
poważnie wziąć się za… walkę?
Do tej pory moje starcia z bandą
Nightmare’a były po prostu niewinnymi prztyczkami w nos. Czy naprawdę będę w
stanie cokolwiek zdziałać, nawet jeżeli uda mi się uwolnić? Moja siła i
zdolności będą na takim samym poziomie, jak wcześniej.
Oderwałem pędzel od powierzchni
płótna.
Potrzebowałem naprawdę dobrego
planu. Może powinienem załatwić ich tym, czym oni mnie? Na przykład armią?
Tylko skąd miałbym ją wziąć?
– No czemu przerwałeś? – Mało
zawału nie dostałem na dźwięk głosu Errora.
Byłem pewien, że Niszczyciela od
dawna nie ma w pokoju. Tymczasem on, jakby nigdy nic, stał oparty o ścianę i z
uwagą śledził każdy mój ruch.
– Czemu tu stoisz? To mnie
peszy… – burknąłem i wróciłem do dalszego kreowania, starając się dać brunetowi
całym sobą do zrozumienia, że nie, jego skromna osoba nie jest onieśmielająca,
tylko zwyczajnie upierdliwa.
Jeżeli już miałem tu siedzieć i
malować, wolałem to robić w samotności.
– Będę stał tam, gdzie mi
się zachce. – Zrobił kilka kroków w moją stronę, aż w końcu poczułem jego
oddech na szyi. Drań wisiał nade mną i patrzył mi się na ręce. – A teraz chce
mi się stać tutaj.
Droczył się ze mną? Chciał mnie wpienić?
Jego nieszczęście, że w obecnej chwili moje nerwy były w strzępkach i tego typu
wybryki ani trochę nie wydawały mi się zabawne.
– Error, na litość Stwórców, nie
zachowuj się jak dziecko! – jęknąłem załamany i zamoczyłem pędzel w kubeczku z
wodą, by następnie po pozbyciu się z włosków starego koloru i wysuszeniu ich,
nabrać odrobinę innej barwy, którą zacząłem wypełniać nagą przestrzeń pod
zawalonym murem.
– Będę się zachowywał tak,
jak mi się…
Nie wytrzymałem i dźgnąłem go
brudnym pędzlem w twarz.
***
– Jesteś pewien, że to nie było
zbyt ryzykowne…? – zapytał leżący na wielkim łożu, nagi Cross.
Uda bolały go niemiłosiernie,
chyba nawet bardziej, niż miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę.
– Jestem pewien. Error jest
znudzony, a nie głupi; pomęczy go, wreszcie wykończy i od razu wróci mu ta
pasja, jaką emanował na samym początku – stwierdził Nightmare, wzruszając przy
tym lekko ramionami.
Mężczyzna siedział na krańcu
łoża, tyłem do swojego kochanka. W jednej dłoni trzymał lampkę czerwonego wina,
a drugą podpierał się od tyłu, z zaciekawieniem obserwując pełzającego po
podłodze, pokracznego stwora, w jakiego udało mu się przekształcić swoje macki.
Od dłuższego czasu
eksperymentował z mocami, chcąc je możliwie jak najbardziej rozwinąć. Owszem,
potrafił naprawdę wiele, ale jego głównym problemem wciąż pozostawały dwie
rzeczy: światło, które w większych ilościach mogło być dla niego zabójcze, jak
również fakt, że całkiem sporo AU było dla niego niedostępnych przez brak
neutralnej i ludobójczej ścieżki.
Parał się tym, że jego domeną
były głównie negatywne emocje; póki ktoś nie zasiał w takowym uniwersum chaosu
i nie doprowadził do kilku zgonów, świat pozostawał dla Imperatora niedostępny.
Po to właśnie była mu ta drużyna, z Errorem na czele. Potrzebował kogoś, kto
krwią wypali mu wejście w barierach do nieosiągalnych AU.
Byłoby naprawdę źle, gdyby
Niszczyciel się od niego odłączył, albo – nie dajcie Stwórcy – postanowił
stanąć po drugiej stronie barykady. Wszyscy wiedzieli, że Error jest
niebezpieczny i nieprzewidywalny, jednak dla Nightmare’a w obecnej sytuacji był
niezwykle cennym sojusznikiem. I co z tego, że Imperator był od niego
silniejszy? Gdyby Błąd użyczył swej mocy wrogowi, Koszmar miałby poważny problem.
Cross westchnął ciężko i – posykując przy tym z bólu – na
czworaka podszedł do swojego kochanka, już po chwili obejmując go i wtulając
twarz w jego plecy.
– Daj sobie na dzisiaj z tym
spokój. To nie jest męczące? – zapytał, widząc jak Nightmare na zmianę zaciska
i rozluźnia palce na biednym kieliszku.
Był spięty, każdy jego mięsień
drgał niespokojnie, a tuż pod jego skórą pulsowały pokłady używanej przez niego
magii, która chyba nie była zadowolona z tego, że zmusza się ją do wykonywania nieznanych
jej dotąd sztuczek.
– Momentami wręcz bolesne.
Ale bez tych kilku nowych umiejętności będę na straconej pozycji. Przed nami
jeszcze tak wiele walk… tak wiele pracy… – Przywódca westchnął ciężko,
odkładając wino na blat szafki nocnej i pojedynczym strzepnięciem nadgarstka
dematerializując pokraczną kreaturę. Zdolność stworzenia bestii trzy razy
większych, niż ta i możliwość ich kontrolowania, byłaby niezwykle cenna.
– I właśnie dlatego musisz
odpoczywać, póki masz na to czas. Chyba, że planujesz przegrać nim spełnisz
daną mi obietnicę. – Cross uśmiechnął się zaczepnie i musnął wargami policzek
swojego kochanka.
– Gdzieżbym śmiał. –
Nightmare obrócił się do niego przez ramię, odpłacając się jeszcze żarliwszym
pocałunkiem, a po chwili wraz z nim opadając całym ciężarem na zmiętą pościel.
***
Nie to, żeby narzędzia zawodowego
malarza były jakoś szczególnie mordercze, ale udało mi się tak celnie trafić
tym pędzlem, że Error omal w oko nie zarobił.
Z jednej strony byłem z siebie
dumny. Mało brakowało, a zabiłbym, lub chociaż poważnie okaleczył, swojego
największego wroga i to w najgłupszy możliwy sposób.
Z drugiej strony, Niszczyciel
zareagował na ten akt przemocy wyjątkowo biernie. Ot, spiorunował mnie wzrokiem
i wyszedł z pokoju. Nie wracał do mnie aż do następnego wieczoru, kiedy to
znowu usiadł sobie wygodnie na krańcu łóżka i kazał mi malować, w ciszy
obserwując moje poczynania.
Okazało się, że to nie był jego
jednorazowy wymysł. Po tygodniu zrozumiałem, że Error ma zamiar robić tak
codziennie.
Facetowi serio musiało się
nudzić, przychodził do mnie i przez kilka godzin, nie wypowiadając ani jednego
słowa, obserwował z uwagą każdy pojedynczy ruch pędzla.
Zaczynałem czuć się dziwnie.
Chciał czegoś ode mnie? Robił sobie jaja? Bawiło go to? To jakiś nowy sposób na
tortury?
Obraz, mimo poświęcania mu niemal
całych dni, szedł mi niezwykle mozolnie. Ot, naszło mnie, by zrobić bardziej
szczegółowe dzieło, a skoro miałem narzędzia i wenę, to korzystałem z niej
pełną parą.
Gdy kończyły się farby, woda w
kubeczku robiła się zbyt mętna lub zwyczajnie potrzebowałem umyć paletę, Error
pstryknięciem palców wzywał swojego kamerdynera, jednego z mrocznych Papyrusów
Nightmare’a, który spełniał wszystkie zachcianki swojego pana i to w – trzeba
mu przyznać – naprawdę ekspresowym tempie.
Errorowi chyba naprawdę
odpowiadał taki stan rzeczy, bo kiedy przychodził mnie obserwować, wyglądał na…
spokojnego. Zrelaksowanego, jak chyba jeszcze nigdy.
To w ogóle miało rację bytu?
Niszczyciel doznający błogiej euforii poprzez obserwowanie aktu stworzenia? A
może nie był aż taki zły, zgorzkniały i aspołeczny, na jakiego próbował
wyglądać?
– Ink, jak już skończysz, będę
mógł spalić ten bohomaz? – zapytał w pewnym momencie, jakby nigdy nic.
Odwołuję. Skończony dupek z
niego.
Kocham to opowiadanie ^^
OdpowiedzUsuńA dziękuję, miło mi to słyszeć. ^-^
UsuńPozdrawiam! :)
Gdyby mnie ktoś obserwował przez cały czas tworzenia czegokolwiek to jeszcze pół biedy, ale gdyby ośmielił się chociażby pomyśleć o zniszczeniu mej pracy... Skończyłby gorzej niż marnie. KROPKA NIENAWIŚCI. Po za tym rozdział super i niestety, gdy Nightmare powiedział, że sobie poużywa na Inku to tylko jedna rzecz mi przyszła do głowy... Źle ze mną ;-;
OdpowiedzUsuńWeź, ja bym się ruszyć nie mogła jakby ktoś zaczął mi się patrzeć przez ramię, jak rysuję. X'D
UsuńKropka nienawiści z tobą, najgorzej jak się starasz, wychodzi ci, a nagle osoba trzecia przychodzi i dla śmiechu kradnie ci kartkę spod rąk, po czym przypadkowo ją drze... qwq
Ze wszystkimi nami jest źle, ale w pozytywnym sensie! xD
Dzięki za komentarz i pozdrawiam! :)
Nie mam talentu plastycznego za grosz, ale umiem sobie wyobrazić, jakie musi być irytujące takie usilne 'bierne przeszkadzanie' komuś w pracy. Szanuję za ten pędzel w oko. Choć z tym poużywaniem sobie... Wiadomo, co każdy pomyślał. Przewidywalne zboczenie i tyle. Opko super, więc chcę więcej ;D.
OdpowiedzUsuńI ani się waż zniszczyć prace Inka!
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę!
Powiem Ci, że cholernie irytujące. x'D Człowiek się skupia, wysila, ręce i plecy mu odpadają, a tu jakaś randomowa osoba trzecia postanawia zakłócić owy spokój, rozerwać wenę na strzępy i zniszczyć cały nastrój swoją upierdliwością. NAJGORZEJ. X"D
UsuńPędzel w oko musiał być za taki brak poszanowania dla sztuki!
To nie ja, to wszystko Error! QWQ
Ano dziękuję, nawzajem! :)
Kiedy kolejna część??
OdpowiedzUsuńOpowiadanko będzie kontynuowane zaraz po zakończeniu "Przepaści". :)
UsuńPozdrawiam!