piątek, 15 czerwca 2018

(Miniaturka AC) Dzień 7 cz.3 - Wracaj

No, tak oto dobrnęliśmy do ostatniej miniaturki. Seria zaczęła się 8 listopada 2015 roku i trwała aż po dziś dzień, czyli niemal trzy lata (niewiele zabrakło), ale to głównie przez to, że nie pisałem tego regularnie i robiłem z blogiem duże przerwy, a nie przez ich przesadną długość, bo w Wordzie zajęły mi ledwie 63 strony i około 31500 słów w zaokrągleniu (i tak za dużo, jak na miniaturki).
To już koniec "Tygodnia" - serii, która w pierwotnym zamyśle miała być ot luźną komedyjką, bez ambicji i głębszej fabuły, a która gdzieś tam po drodze uderzyła kilka razy w poważniejsze przemyślenia. Będzie mi tego fest brakować, fajnie mi się to pisało, mam nadzieję, że wam się równie fajnie czytało i że nie przekazałem tymi miniaturkami niczego szkodliwego/krzywdzącego (nie, homoseksualizm szkodliwy nie jest, bardziej miałem tu na myśli sprawy typu: toksyczna relacja między partnerami, gloryfikowanie gwałtu itp.).
Dziękuję za wytrwanie do samego końca! :)

***

Nasir opuścił biuro jako pierwszy; po złożeniu raportu i okazaniu posklejanego od krwi pióra, Malik zaproponował mu odpoczynek i wyjechanie dopiero nad ranem, dzieciak jednak wolał wyruszyć w podróż już teraz. Niespełna kwadrans później z biura zabrał się też informator, z zamiarem odwiedzenia bogatej dzielnicy i podsłuchania kilku osób, które prawdopodobnie mogły być w posiadaniu ważnych informacji; poza tym miał niepokojąco trafne przeczucie, że gdyby został choć sekundę dłużej, Ibn-La’Ahad poderżnąłby mu gardło (mimo wyjaśnień zarządcy, zdegradowany mistrz jakoś niezbyt chciał wierzyć, że na wpół nagi, rozwalony na poduchach facet, nie robił sobą żadnych aluzji i ABSOLUTNIE NIKOGO NIE UWODZIŁ), także koniec końców zarządca został w biurze sam na sam ze swoim kochankiem.
– Jakoś mi dziwnie z myślą, że po tym wszystkim mamy się tak po prostu rozstać. Może momentami przychodzą tu irytujące osoby i nieco brakuje mi jakichś większych potyczek, ale w gruncie rzeczy całkiem fajnie jest w tym twoim biurze – mruknął asasyn, cierpliwie czekając, aż jego partner uwolni mu rękę.
– Co fakt to fakt, bez ciebie znowu zrobi się tu cholernie cicho – przyznał rafiq, zręcznie wyplątując zdegradowanego mistrza z więzów. – No, gotowe. Muszę przyznać, nie spodziewałem się, że naprawdę wytrzymasz cały tydzień. Więcej, radziłeś sobie doskonale, więc z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wygrałeś ten nasz zakład – oświadczył właściciel biura, robiąc kilka kroków w tył i opierając się plecami o kraniec biurka.

piątek, 8 czerwca 2018

(Miniaturka AC) Dzień 7 cz.2 - Jeden jedyny

Przedostatnia miniaturka, za tydzień kończymy tą serię. QWQ
Miłego czytania życzę!

***

Nadal poddenerwowany Malik czym prędzej zabrał się za zalegające mu na biurku papierzyska, usilnie starając się ignorować ból w dolnej części pleców. Że też się nie pospieszył i nie posegregował ich sobie wcześniej! Musiał się Altaïr napatoczyć, musiał go zbajerować i oczywiście musiał go odciągnąć od pra…! Stop. Nieważne jak Al-Sayf nie próbowałby zrzucać winy na kochanka, tym razem to on sam chciał odpocząć od papierkowej roboty i nieco się zabawić.
A teraz za to płacił. Bolącym tyłkiem, górą nieposortowanych rozkazów i trzema gołębiami na blacie, niosącymi przy nóżkach kilka nowych świstków. Skąd ich dzisiaj aż tyle?
– Pokój i bezpieczeństwo z tob-PRZEKLĘTE PTAKI! – Wchodzący do biura informator o mało nie spadł z krawędzi świetlika, kiedy jakiś zdeterminowany gołąb postanowił wlecieć do środka w tym samym momencie co on i jak na złość wpaść prosto na jego twarz.
Zwierzę się zestresowało, ale ostatecznie wylądowało bezpiecznie na posadzce, podobnie jak mężczyzna, który po wypluciu kilku piór zręcznie wskoczył do biura.
– Pokój i bezpieczeństwo – odparł rutynowo zarządca, całe zajście komentując rozbawionym uśmiechem na ustach.
Informator otrzepał szaty, spojrzał z wrogością na zalegającego tuż obok jego nogi, ptaka, a ostatecznie zdecydował się go delikatnie podnieść i przenieść na Malikowe biurko, by dołączył do reszty posilających się, pierzastych listonoszów.
– Sporo ich – zauważył nowoprzybyły, rzucając krótkie spojrzenie na stadko gołębi, w międzyczasie otwierając swoją torbę i wyjmując z niej całą garść mniej i bardziej zniszczonych papierzysk. – Mam kilka ważnych informacji odnośnie zmian w nocnych patrolach, tu zapiski o tym podejrzanym typku z północnej części centralnej dzielnicy, tutaj zaznaczyłem panu na szkicu miejsca, w których często stawiają straże… – wyliczał, pokazując Al-Sayfowi z osobna każdy arkusz pergaminu. – A tu, – na sam koniec wyjął z torby obwiązany sznurkiem, zapieczętowany rulonik – tu są rozkazy dla mistrza Altaïra od Al Mualima. Mentor chce go jak najszybciej widzieć z powrotem w Masjafie.

piątek, 1 czerwca 2018

(Miniaturka AC) Dzień 7 cz.1 - Kocham

No, ostatnie trzy miniaturki mam już napisane, będę je publikować równo co tydzień. :)
Życzę miłego czytania!

***

– Ałć! Cholera by to…! – zaklął Altaïr, kiedy po raz kolejny jego policzek przyozdobiła cienka, czerwona kreska.
Mężczyzna siedział u Malika od tygodnia, nie dziwnym było, że zdążył przez ten czas lekko zarosnąć i w końcu nadszedł dzień, w którym wziął do ręki brzytwę. Problemem był fakt, że musiał się golić jedną ręką, siedząc przy niskim stoliku w biurze, a to akurat nie było zbyt wygodne.
– Nie żebym się wtrącał, ale może jednak ci z tym pomogę, co? – odezwał się Malik, bez entuzjazmu przeglądając zalegające na biurku papierzyska. Zakład swoją drogą, ale on naprawdę wolał, żeby Altaïr nie wydłubał sobie oka przez swoją upartość.
– A czy ja wyglądam, jakbym sobie nie radził? Podpowiem ci: radzę sobie. Doskonale sobie, cholera, radzę! A tych kilka zacięć to celowo zrobiłem, blizny są męskie… – burknął z poirytowaniem zdegradowany mistrz, opłukując brzytwę w misie z wodą.
– Ciesz się, że Nasir już wyszedł – mruknął Al-Sayf, zgarniając kilka świstków i chowając je pod blat. – Dzieciak najpewniej pomógłby ci siłą i upierdolił pół twarzy, żeby zachować sobie na pamiątkę.
– Taaa... ten młodzik momentami serio mnie niepokoi. I jest upierdliwy.
– Dziwisz się? Pobawiłeś się jego uczuciami, to teraz nie oczekuj, że bez wyjaśnień da ci spokój – uzmysłowił mu rafiq.
– Ale co ja mu mam wyjaśniać? Raczej zdążył przyuważyć, że jestem z tobą. Sam mówiłeś, że przez moje zachowanie chyba WSZYSCY zdążyli już to zauważyć! Poza Al Mualimem.
– Altaïr, cholera jasna! Postaw się na jego miejscu: dzieciak przyszedł do biura, spotkał swojego idola, który jawnie i okazał mu atencję zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem! Może  faktycznie sporo osób już o nas wie, ale plotki plotkami, a fakty są takie, że nie zważając na mnie, zaczynałeś się do niego przystawiać. Młody odebrał to po swojemu i teraz, jako odpowiedzialny dorosły, powinieneś przy najbliższej okazji wszystko mu wyjaśnić – zadecydował zarządca.
– Dobra, dobra, jak wróci, to z nim pogadam i trochę utemperuję, bo może faktycznie sytuacja jest za bardzo… no po prostu ZA BARDZO. – Zdegradowany mistrz wytarł dopiero co ogoloną twarz w jakąś względnie czystą szmatę i na próbę przejechał sobie dłonią po policzku, z zadowoleniem stwierdzając, że w końcu udało mu się uzyskać ten poziom gładkości, na który liczył. Co prawda rany po zacięciach piekły jak jasna cholera, z jednej ciągle wyciekały pojedyncze kropelki krwi, ale nie ma wojny bez ofiar, prawda? – I co myślisz? – zapytał swojego partnera, obracając się do niego przodem.

czwartek, 5 kwietnia 2018

(Miniaturka AC) Dzień 6 cz.3 - Gość

Ależ ja ostatnio zmulam, wydaje mi się, jakby minęła ledwie chwila, a tu proszę - kilka miechów odkąd wyszła ostatnia miniaturka. xux Staram się jakoś rozruszać i pisać szybciej, bo serio bym chciała, ale coś mi nie wychodzi. xux
No, w każdym razie życzę miłego czytania! ^ ^

***

– Nie, idioto, nie będziesz spał na dworze! – Malik powoli zaczynał tracić cierpliwość do swojego kochanka.
A nie, poprawka. Stracił ją już dawno temu, obecnie walczył sam ze sobą, żeby nie dać temu kretynowi po ryju.
– A co, kotku, martwisz się o mnie? – Ibn-La’Ahad bez krępacji usiadł sobie na blacie biurka, obserwując z góry jak rafiq przegląda stosy papierzysk, najwyraźniej czegoś wśród nich szukając.
– Bardziej niż o ciebie, martwię się o swoją robotę – stwierdził bez wahania zarządca. – Biorąc pod uwagę, ile wycierpiałem w tym biurze, a warto tu dodać, że procentowo ponad połowa tego cierpienia zaistniała z twojej winy, to naprawdę głupio bym się poczuł, gdyby zwolnili mnie z tego stanowiska, bo zasnąłeś na środku drogi i potknął się o ciebie jakiś przypadkowy templariusz. – Al-Sayf znalazł w końcu czego szukał i ułożył wszystkie potrzebne papiery na blacie, równiutko przy samej ścianie, starając się ignorować zalegającego mu na biurku, asasyna.
– Zaraz na środku drogi; znalazłbym sobie jakiś pusty ogród na dachu, czy coś w tym rodzaju. Przecież nie jestem dzieckiem, by nie umieć ogarnąć sobie miejsca do spania, nie przesadzaj. No, a przy okazji byłaby szansa, że udałoby mi się nie spotkać z tym młodym… – dodał nieco ciszej.
– Ucieczka od problemów to twój ulubiony sport, co? – Malik wywrócił oczami, zgarniając spod blatu kilka większych zwojów i odkładając je na regał za sobą.
– Od ciebie nie uciekłem – odezwał się nowicjusz, o dziwo brzmiąc całkiem poważnie.
Malik zatrzymał się z tym co robił i obrócił przez ramię, zerkając na Altaïra.
– Jestem dla ciebie problemem…? – zapytał po chwili wahania, nagle uderzony tym faktem.
Czy naprawdę był dla swojego partnera tylko ciężarem? Kaleką zrzędą, z którą wciąż się zadaje z kaprysu, a nie faktycznego uczucia?
– Oczywiście, że jesteś – przytaknął mu zabójca.
Al-Sayf przygryzł dolną wargę i spuścił wzrok. Wręcz go zmroziło na te słowa, tym bardziej, że Altaïr wypowiedział je tak naturalnie, jakby sądził, że zarządca miał tego świadomość. Malik starał się to przemilczeć i zachować nagłą falę emocji, jaka w jednej chwili zalała cały jego umysł, tylko dla siebie.

poniedziałek, 19 marca 2018

Rozdział 12: Początek i koniec

Łał... ostro z tą "Przepaścią" zmuliłam, co nie?
Mocno nie umiałam złożyć tego, co kłębiło mi się w głowie, we w miarę spójną całość. No, ale w końcu gorsze dni nieco ustąpiły, a ze mnie wylało się to... nie wiem, jak to nazwać. Zakończenie pierwszego sezonu? Pierwszej księgi? No, nieważne, w każdym razie jest to meta pewnego etapu w życiu głównego bohatera, ALE nie zakończenie całego opowiadanka, w końcu tytułowa przepaść wciąż nie została pokonana. ^ ^
W kwestii sceny, w której bohaterowie grają w "Pytanie czy wyzwanie?" - zadania i pytania zostały zaczerpnięte z realnej aplikacji "Erotyczna prawda czy wyzwanie", jeżeli kogoś by to interesowało. xD
Przed zaczęciem pisania tego wstępu miałam kłębowisko myśli w głowie, ale teraz jakoś nie wiem, co więcej powiedzieć, także... miłego czytania życzę! :)

***

Od pierwszego dnia znajomości, moje relacje ze Springiem chwiały się na wysokich falach opisanych jako: „nienawiść”, „zażenowanie”, „politowanie” i okazjonalnie „ruchanie”. Rany, nasze życie zaczęło się zmieniać w stereotypowe problemy nadpobudliwych nastolatek, takich z przygłupich programów dla dorastających księżniczek. Nie mogłem powiedzieć, że kiedykolwiek było między nami naprawdę zarąbiście; zaliczaliśmy wzloty i upadki, do tego dałem się wkręcić w ten cały niezobowiązujący seks, przez który ostatecznie wylądowaliśmy w sytuacji bez wyjścia. Domagałem się czegoś, czego Spring za nic nie chciał mi dać – związku, stałości, zapewnienia, że to wszystko nie jest tylko na chwilę.
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że zamieniłem się w sentymentalnego dekla, któremu nagle zaczęło zależeć, ale co poradzić? Serce nie sługa, dupę sobie wybierze i za nią będzie gonić.
Wyjąłem z szafki maszynkę i delikatnie przyciąłem nią kilka dłuższych włosków na mojej starannie wymodelowanej bródce. Idealnie. Perfekcyjnie wręcz! Raz w roku mogę się odpizdrzyć, tym bardziej, że załoga postanowiła wyprawić mi łączone urodzinki i zadbała o zorganizowanie całej imprezki z tej okazji. Słabo by było wpaść na nią w szlafroku i kapciach, bo – mimo tego, co myśli o mnie Spring – jakąś godność mam.
– Nie wysilaj się, nieważne ile godzin będziesz stał przed tym lustrem, krzywego ryja nie naprawisz – usłyszałem jadowity głos Złotka. O wilku mowa, ten to zawsze musi się zjawić w krytycznym momencie, żeby mnie dobić.
Blondyn stał w drzwiach i z wyraźnym zniecierpliwieniem czekał, aż wyjdę. Nie ma tak dobrze, jak wojna to na całego. Postanowiłem wytoczyć ciężką artylerię i odpowiedzieć Chuckiem Norrisem na ogień. To znaczy – olać Springa i złośliwie zacząć się pizdrzyć przed tym lustrem, jak rasowa, żywa Barbie.
O ile pierwsze pół minuty blondasek przetrzymał to spokojnie, o tyle po tych trzydziestu sekundach stwierdził, że zrobi to samo, co ja. Będzie udawał, że pan Bonnie Cepowski nie istnieje, a skoro tak, to nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby wszedł do środka i jakby nigdy nic zaczął się przede mną obnażać, chcąc wziąć szybki prysznic.
Tak, zostałem ochrzczony Cepowskim, po tym jak zeszłego wieczoru wywiązała się dyskusja o budowie cepa. Dużo się o sobie podczas tamtej rozmowy dowiedziałem, szczególnie zapadł mi w pamięć fakt, że taki zwyczajowy Cepowski składa się z fiuta, czarnej dziury w zastępstwie żołądka i worka treningowego w miejscu twarzy, z którego co jakiś czas wydaje niezidentyfikowane odgłosy, będące najpewniej prośbami o szybkie zakończenie jego marnej egzystencji.
Jak tak teraz o tym myślę, to powinienem był przyjebać Springowi za te obelgi; a nuż zamknąłby śliczną buźkę i nie otwierał jej aż do mojego pogrzebu.
Ostatecznie stwierdziłem, że nie ma co tracić nerwów, w dodatku tuż przed imprezką, olałem wszelkie zamierzone i niezamierzone zaczepki ze strony blondyna i pognałem do sypialni w poszukiwaniu jakiejś czystszej koszulki, bo odkryłem, że mam upierdolony rękaw.
Po ogarnięciu garderoby w równie szybkim tempie przemieściłem się do drzwi wyjściowych i po włożeniu butów oraz kurtki, jak strzała wypadłem z mieszkania.