Witam wszystkich!
Tak, ostatnio zaniedbałam blog, przez kilka miesięcy nie wrzucałam kompletnie nic, było to spowodowane lawiną dość... trudnych sytuacji, która nagle zwaliła mi się na głowę i poważnie naruszyła stabilność egzystencji. Zmiana szkoły, strata Irapha - mojego kociego synka, jedynego słonka, które dawało mi siłę, potem mało nie trafiłam do szpitala przez szczepionkę na tężec, na którą - jak się okazało - zareagowałam tak skrajnie, że do końca życia nie wolno mi jej już robić, a na koniec, by o wszystkim zapomnieć, zajęłam się remontem pokoju.
Dziś wszystko jest już w miarę ogarnięte. Nowa szkoła załatwiona, rodzina przestała mieszać się w moje plany, powoli godzę się z brakiem Irapha, a remont niemal się skończył (a w każdym razie doszedł do punktu, w którym komp stoi stabilnie na nowym biurku i bez problemu mogę pisać).
Niestety (albo stety) ogromny stres z ostatnich miesięcy zaczyna ze mnie wychodzić w pisaniu. Moja niezastąpiona beta (dzięki, Tamcia, za pomoc z ogarnięciem tego ^0^) już zauważyła, że jednak jest jakaś zmiana w sposobie ukazywania przeze mnie wydarzeń. Chyba nieco odeszło mi humoru, na jego miejsce przyszedł stoicyzm, a wręcz lekki dołek emocjonalny, tak więc... no, musicie mi wybaczyć, jeszcze przez jakiś czas pewnie taka będę. Mam nadzieję, że jakoś strasznie się nie zawiedziecie.
No, a teraz zapraszam do czytania!
***
Półtorej tygodnia. Dokładnie tyle minęło od kiedy wróciłem
do roboty po zdecydowanie zbyt długim chorobowym. Rzecz jasna ręki wciąż nie
mogłem przesilać, stąd kolejna przysługa od Freddy’ego – załatwienie mi posady
kelnera na czas kuracji, żebym przypadkiem nie nabawił się jakiejś długotrwałej
kontuzji, czy czegoś w tym rodzaju, w końcu jak najszybciej musiałem znowu
zacząć występować.
Gdybym miał porównywać, to młody Fazbear dosłownie robił mi
za anioła stróża… Spring natomiast za diabła.
W kwestii Złotka zacząłem mieć mieszane uczucia. Jak
siedziałem z gipsem, to facet był uosobieniem wzorowej pani domu i nie mam tu
na myśli tych pedantycznych odruchów unicestwiania każdego pyłku, jaki miał
czelność wlecieć na jego teren. To, jak się zachowywał, zaczynało podchodzić
pod… bo ja wiem, zmartwienie? O ile takie uczucia miały rację bytu w tym małym
uosobieniu czystej Apokalipsy.
Równo ze zdjęciem gipsu skończyła się laba. Owszem, ręka
wciąż nie wróciła do pełni zdrowia, nie mogłem jej przesilać, a przez pierwsze
dni musiałem wciąż wspomagać się temblakiem, mimo tego Springowi nagle wyłączyła
się ta troskliwość i wróciliśmy do poprzednich, czy może raczej jeszcze
gorszych, relacji. Blondyn chyba odreagowywał cały ten czas, kiedy wysługiwałem
się jego pomocą, bo wyżywał się na mnie mocniej, niż zazwyczaj.
– Wiesz, może powinienem częściej kości łamać? Zdaje
się, że zapach gipsu budzi w tobie głęboko uśpione instynkty macierzyńskie –
stwierdziłem tonem zawodowego filozofa, na co Złotko odpowiedziało mi zirytowanym
spojrzeniem, będącym najpewniej zapowiedzią nadciągającej fali bólu, który
chętnie mi zada, jeżeli dalej będę brnął w tym kierunku.
– Świetny pomysł. Złam sobie coś jeszcze, a do
wieczornych zabaw będziesz musiał znaleźć sobie kogoś innego, bo ja spasuje. –
Spring widać średnio był w humorze na tego typu żarty.
Z jednej strony byłem w stanie go zrozumieć. Nigdy nie
powiedziałby tego głośno, ale do tej pory pamiętam jego pierwszą reakcję na
wieść, że wylądowałem w szpitalu.
Ciężko mu było przyznać, że zaczął się do mnie przywiązywać,
w dodatku – o dziwo – ze wzajemnością.
Różnica między nami polegała na tym, że on najchętniej
wykorzystałby mnie w charakterze rozpałki do grilla, ja z kolei byłbym za tym,
żeby wyrzucić go przez okno. Owszem, było już kilka skrajnych sytuacji podczas
których wkurzył mnie do tego stopnia, że mało brakowało, a spełniłbym tę
groźbę, istniało jednak coś, co skutecznie mnie przed tym powstrzymywało.
Nie, nie miłość, od niej co najwyżej mógłbym rzygnąć cukrem.
Bardziej miałem tu na myśli nudę. Tak, to zdecydowanie nuda. Gdyby nagle brakło
w moim życiu jego wymyślnych komentarzy i sposobów na zrównanie mnie z
glebą, zwyczajnie zanudziłbym się na śmierć. Nie mogłem wręcz żyć bez tych
naszych przepychanek.
Matko, ojcze, wybaczcie mi. Chyba odkryłem w sobie
wewnętrznego masochistę.
– Żebyś się nie zdziwił jak któregoś wieczorka
sprowadzę sobie tabun leśnych ssaków do pokoju! – odbiłem piłeczkę, nieco
skonsternowany faktem, że pierwsze co, to zaczął uderzać w czuły punkt, czyli celibat.
A przecież miało być miło. Mieliśmy piechotką wracać sobie z
roboty. Na spokojnie, po cichutku, kulturalnie. No jak ludzie, którzy szanują
śpiących na ławkach, pijanych „proroków”, jak ostatnio telewizje zaczęły
określać naćpanych meneli, bo coraz większy ich procent zarzekał się, że
widział Boga i wie, kiedy nastąpi koniec świata. Zaczęło się od jednego
wariata, który zażądał przyjazdu telewizji pod groźbą skoku z mostu. Spełniło
się jego życzenie, narobił sensacji, pokrzyczał do kamery o zwiastunach końca i
tak rozpoczął tą dziwną modę wśród sobie podobnych. A potem przyjechała straż
pożarna, policja i wspólnymi siłami odprowadzili go na chodnik.
Naprawdę nie wiem, ile ten koleś wypił, ale brońcie mnie
chóry anielskie, bym nigdy nie sięgnął po taką ilość Wyborowej. Tamten
pijaczyna chciał skakać z mostu i ujrzał Boga. Ja najpewniej skakałbym z dywanu
i ujrzałbym te przerażające pacynki, co wychodziły ze śmietników w jakiejś
starej bajce. I teraz nasuwa się jedno pytanie: skoro Stwórca ostrzegał przed
Apokalipsą, to przed czym ostrzegałyby mnie wyłażące ze śmieci, gadające
skarpety?
– No powiem ci, że faktycznie by mnie to nie zdziwiło.
Łosie do łosi ciągnie. – Uśmiechnął się wrednie, gotów na kontynuowanie tych
zaczepek.
Nawet nie zauważyłem kiedy opuściliśmy park i zamiast iść
prosto pod blok, obeszliśmy go z drugiej strony, wzdłuż sieci różnorakich,
małych sklepików.
– Bardzo zabawne. Na nic lepszego cię nie stać? –
burknąłem, spojrzenie utkwiwszy w mijanych właśnie, sklepowych wystawach.
– Oszczędzam ciężką amunicję na później, bo – jak widzę
– opornie się dzisiaj rozgrzewasz, a kopanie leżącego to żadna satysfakcja.
– Kto tu niby leż…?! – Chęć mordu ostudziło we mnie
dostrzeżenie za jedną z wielkich szyb pewnego niezwykle interesującego przedmiotu.
Mianowicie chodziło o słuchawki. Potężne, mocne i…
niebotycznie drogie.
– Bonnie? Znowu się zaciąłeś? – Spring tyknął mnie
mocno w zdrowe ramię, najwyraźniej zniecierpliwiony moim długotrwałym
wgapianiem się jak ostatni debil w coś za szkłem i obliczaniem w głowie, ile
posiłków musiałbym sobie odpuścić, żeby na nie odłożyć. Po chwili doszedłem do
słusznego wniosku: o wiele więcej, niż są tego warte.
– Mniejsza o to, chodź – ponagliłem go, odklejając się
od wystawy. – Jak myślisz, warto przez miesiąc jeść przecenione jogurty, żeby
odłożyć na słuchawki? – Musiałem zapytać.
– Myślę, że mi taka zamiana nie zrobiłaby różnicy.
Gorzej z tobą, potrafisz wchłonąć porcję dla słonia, więc albo opakowanie
jogurtu musiałoby być wielkości piekarnika, albo umarłbyś po tygodniu.
– Przecież można wytrzymać bez jedzenia nawet miesiąc.
– To tylko statystyka, a ty mi wyglądasz na osobę nie
zaliczającą się do żadnego sztywnego wykresu, dlatego zaufaj mi i nie rób
żadnych jogurtowych akcji, bo na następny weekend zostaną po tobie tylko
wychudzone zwłoki.
***
W końcu nadszedł ten magiczny dzień, gdy ręka wróciła do
całkowitej sprawności i znów mogłem cieszyć się pełnym zestawem kończyn, a co
za tym idzie – robić wszystko to, co kochałem, a do czego miałem przez tamto
złamanie mocno ograniczony dostęp.
Gotowanie, gra na gitarze, tyłek Złotka... tyle przyjemności
mnie ominęło!
W kwestii tego ostatniego, niedługo minie rok od kiedy
wszystko się zaczęło. Rany, jak ten czas leci! Wciąż pamiętam dzień, w którym
dołączyłem do personelu Fredbear’s Family Dinner (cześć pamięci tej
restauracji) i wyprowadziłem się z rodzinnego gniazdka.
A za kilka miechów będzie rocznica mojego oficjalnego
przestawienia się z hetero na bi. W sumie jak teraz się tak nad tym
zastanawiam, to nie wiem co mną kierowało, że tak ostro wzbraniałem się przed
poszerzeniem swoich poglądów w sferze seksualnej (czyt.: co mi odpierdalało, że
segregowałem dupy jak ekolog plastiki, nie ma co wybrzydzać!). Owszem, miałem
kilka nieprzyjemnych doświadczeń jeszcze ze szkoły, w których mój kochany kuzyn
był tak uprzejmy uczestniczyć, ale gdybym twardo się zakorzenił przy
staroświeckich poglądach: „Prawdziwa rodzina…” i tak dalej, to ominęłoby mnie…
no, będzie nieco ponad pół roku dzikich seksów z panem S., których na dzień
dzisiejszy ani trochę nie żałuję.
– Mamy na wieczór jakieś plany? – zapytałem Złotko, gdy
zostaliśmy sami w szatni.
– Ja wychodzę. Ty rób co chcesz – odpowiedział, średnio
zainteresowany tematem.
– Nie możesz tego przełożyć na jutro? Dzisiaj
moglibyśmy… – Nieco okrężną drogą spróbowałem zachęcić go do zostania w domu i
potowarzyszenia mi.
– Bonnie, słonko, dziesięć kilometrów stąd, tuż przy
starym moście, jest hodowla królików. Jak chcesz, to jedź tam i wypożycz sobie
kilka, bo widać posuwać lubisz tak chętnie, jak one, więc nie będą ci odmawiać.
W przeciwieństwie do mnie. – Stał do mnie tyłem i zdejmował właśnie koszulę;
byłem pewny, że wywraca z poirytowaniem oczami.
– Daj spokój, po prostu ostatnio cienko było z seksem,
dziwisz się, że mam ochotę? – Wybraniałem się, bo jak zwykle wszystko
sprowadzało się do prostego faktu, że jestem niewyżytym gówniarzem, który w
głowie ma tylko powypinane poślady.
Oszczerstwa, powiadam! Czyżby Złotko się starzało i chęć na
małe co nieco mu spadała?
– Dziwi mnie fakt, że nie pojmujesz znaczenia słowa
„nie” i muszę się powtarzać milion razy, że nie mam dzisiaj czasu, byś
zrozumiał przesłanie. – Na zakończenie podsumował swoją wypowiedź głośnym
westchnięciem i odłożył na bok złotą kamizelkę i białą koszulę. – Dotarło? –
zapytał dla pewności, obracając się przy tym przez ramię w moją stronę.
Chyba nie do końca pojął, jak wielki błąd popełnił.
Jego zwlekanie z ubieraniem się sprawiło, że w głowie
wykwitł mi nowy, szatańsko dobry plan.
– Wiesz… – zacząłem, zostawiając swoje rzeczy w spokoju
i podchodząc do blondyna. – Skoro później nie masz czasu, to może teraz? –
zasugerowałem śmiało, w trzech krokach pokonując dzielącą nas odległość i
obejmując Złotko w pasie, a przy okazji bezczelnie macając łapskami jego nagi
tors.
– Uznam to za żart i z dobroci serca dam ci dziesięć
sekund na wycofanie się z tego pomieszczenia – ostrzegł lojalnie, z podejrzanym
spokojem reagując na mój – niskich lotów, ale jednak – podryw.
– A jeżeli wykorzystam te dziesięć sekund na coś
innego, niż taktyczny odwrót? – zapytałem, zsuwając dłoń na jego krocze.
Zareagował błyskawicznie. Już zdążyłem zapomnieć, jak mocno
to małe cholerstwo potrafi z łokcia przywalić. Nie pomógł fakt, że trafił
idealnie pod żebra.
Wycofałem się i zgiąłem w pół, ledwie wstrzymując zbierające
się w ustach chuje i kurwy.
– A trzeba było korzystać z mojej dobroci i spadać
stąd, póki miałeś okazję – stwierdził, kręcąc głową z politowaniem na moją
głupotę i średnio poruszony bólem, jaki mi zadał, spokojnie ubrał koszulkę.
– No wybacz, że czuję się odepchnięty, bo ty ostatnio
ciągle nie masz dla mnie czasu i korzystam z każdej potencjalnej okazji! –
burknąłem, gromiąc go wzrokiem.
– Już nie rób z siebie takiej ofiary. Postaraj się
uszanować fakt, że mam swoje sprawy i zwyczajnie nie mam sił się z tobą użerać.
– Wywrócił oczami, poskładał w kosteczkę robocze ubrania, które zaraz po tym
włożył starannie do swojej torby. – Ale nie, ty wolisz się fochnąć i zacząć do
mnie dobierać w najmniej odpowiednich chwilach, zarzucając oskarżycielskimi tekstami
jak tylko ośmielę ci się sprzeciwić, bo łatwiej jest zgrywać pana krwawiące
serduszko, niż rozgarniętego człowieka, prawda?
– Nie bądź taki opryskliwy. No i… zdradzisz, cóż to za
ważne sprawy, że poświęcasz im całe wieczory po pracy? – zapytałem, powoli
godząc się z faktem, że lada dzień mój wspaniały kaloryfer ozdobi męski siniak.
Złotko raczej nie było typem człowieka, który dniami i
nocami latałby po całym mieście jak kot z pęcherzem, a to do klubów, a to do
znajomych, a to nawet na zwykły spacer, dom traktując bardziej jak swoistą bazę
regeneracyjną, w której przebywałby maksymalnie osiem godzin na dobę.
A przynajmniej w moich oczach nie był kimś takim.
Przez ten cały czas mieszkania razem tylko z początku
regularnie wybywał na dłużej. Mam tu na myśli okres, kiedy jeszcze spotykał się
z Fredbearem i to do niego tak latał, jednak po tym jak zerwali, Spring rzadko
kiedy poruszał się trasą inną niż mieszkanie – praca (ewentualnie zahaczał po
drodze o sklep, jak trzeba było zrobić jakieś zakupy), niekiedy cudem udało mi
się wyciągnąć go na jakąś imprezę z naszymi wspólnymi znajomymi; co więc się
stało, że znów wrócił do tajemniczego znikania o tak późnych porach?
ZARAZ. Chwila na połączenie faktów.
Znika wieczorami, tak jak to robił, gdy był z tamtym gościem.
Nie chce powiedzieć, gdzie się szlaja. Unika seksu, zwalając na wieczne
zmęczenie.
Znika wieczorami, tak jak to robił, gdy był z tamtym
gościem.
Tak jak to robił, gdy był z tamtym gościem.
Gdy był z tamtym gościem.
WIEM JUŻ WSZYSTKO.
– Spring, chuju, znalazłeś sobie jakąś dupę na boku?! –
wydarłem się, nim zdążyłem dwa razy przemyśleć, czy aby na pewno bezpiecznym
jest ot tak oskarżyć go o chodzenie w krzaczki z kimś innym.
To był błąd. Złotko się wkurwiło i był to ten rodzaj
wnerwienia, który na pierwszy rzut oka wygląda jak poirytowanie zmiksowane z
zażenowaniem. Ostatni raz widziałem u niego tak pełną niechęci minę, gdy
niechcący powiedziałem do niego przy wszystkich „Stringi”, zamiast „Springi”.
Ciekawe, czy zniesmaczył go mój tok rozumowania, czy sama
myśl o tym, że coś takiego mogłoby mieć miejsce.
– Coś ty sobie znowu w tej chorej główce uroił? –
Ostatecznie zamiast wrzaskiem i zmieszaniem mnie z błotem, całość skomentował
jedynie ciężkim westchnięciem, błagając moją szanowną głupotę o litość i nie
psucie mu tego pięknego wieczoru.
Oczywistym było, że chciał urwać temat, zostawić mnie z
przeświadczeniem o prawdopodobnym upośledzeniu umysłowym i zmyć się, by nie
musieć odpowiadać na pytania i wysłuchiwać coraz to celniejszych teorii.
Jeszcze czego! Za długo go znam, żeby dać mu się tak łatwo
podejść!
– Nic sobie nie uroiłem, masz te same objawy co w
okresie, kiedy kręciłeś z Fredbearem! I nie zaprzeczaj, nie wyzywaj mnie od
debili, bo moja dedukcja tym razem jest na tyle mądra i logiczna, że sam jestem
nią zaskoczony! – powiedziałem swoje na jednym wdechu, celując oskarżycielsko
Sądnym Palcem prosto w pierś blondyna i jak głupi spodziewałem się, że Spring,
zachwycony i oniemiały potęgą mego geniuszu, przyzna się do wszystkiego,
dodając na koniec tekst w stylu: „Och Bonnie! Jaki ty jesteś mądry i
przystojny! Bierz mnie tu i teraz!”. Mało prawdopodobne? Ba! Wręcz niemożliwe!
A i tak gdzieś w podświadomości miałem malutką nadzieję, że tak właśnie powie.
– Piłeś coś? Ćpałeś? Czy całkowicie na trzeźwo udało ci
się skleić tak irracjonalną teorię spiskową? – Złotko uniosło sceptycznie brwi,
ani trochę niewzruszone tą podniosłą przemową. Wydawał się wręcz
zniecierpliwiony moją upierdliwością, jakby te oskarżenia spłynęły po nim jak
po kaczce. – Powtórzę, skoro za pierwszym razem nie zrozumiałeś. Nie. Nie mam
nikogo „na boku”, jak ty to ująłeś. Zresztą, nawet gdybym miał, to chyba moja
sprawa, a nie twoja, prawda?
– Jak to nie moja…? – Stałem jak osłupiały, nie do końca
pojmując jego słowa.
– Nie jesteśmy w związku, bym musiał ci się z
czegokolwiek tłumaczyć, smarkaczu. Seks jest, owszem, czasami robi się całkiem
miło, ale ty chyba nie zapomniałeś co ci mówiłem, kiedy zaczynaliśmy, prawda? –
uzmysłowił mi z wielką łaską.
Ojoj, niedobrze. Schodziliśmy na ciężkie tematy, których
przez ostatnie miesiące unikałem jak ognia.
Tak, doskonale pamiętałem co mi powiedział tamtego dnia. Ja
nie mogłem się określić, wydawało mi się to dziwne, nieprzyzwoite,
wyniszczające moralnie, a Spring zarzucił tekstem w stylu: „Co ci szkodzi? Ja
mam to, czego potrzebuję, a ty możesz zamoczyć; dzieciaka z tego nie będzie, w
chodzenie za rączkę też nie każę ci się bawić, więc czemu wciąż się wahasz?”.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, chyba o wiele łatwiej by mi było,
gdybym mu odmówił i skończylibyśmy na tym jednym, przypadkowym seksie.
Nie miałbym teraz takiego pieprzonego tornada w głowie.
– Wiesz, no… nie, nie jesteśmy. Ale przecież możemy, co
nie? – zasugerowałem nieśmiało, spierdzielając wzrokiem na lewo.
Na dłuższą chwilę zaległa między nami kompletna cisza. Ja
zacząłem nerwowo ciągnąć za kraniec swojej koszuli i gnieść materiał w palcach,
Złotko zaś stało, jakby go betonem zalali. Po jego minie śmiałem stwierdzić, że
najprawdopodobniej doszukuje się w moich słowach, tonie i gestach najmniejszych
oznak żartu. Jeszcze tylko brakowało, żeby wyskoczył z czymś w stylu: „Dzisiaj
nie jest pierwszy kwietnia, jełopie”, a już całkiem bym się załamał.
Z początku było naprawdę dobrze, z seksem nigdy nie było
problemów, bo Spring nie robił z siebie pokrzywdzonej niewiasty i nie wykręcał
się bólem głowy, a jak już kończyliśmy razem w łóżku, to pozwalał mi na ostrą
jazdę.
Dopiero później coś się zaczęło zmieniać w moim postrzeganiu
sytuacji i (jak do tej pory mi się wydawało) Złotka też. A jak zacząłem się w
to wszystko wkręcać, zrozumiałem, że zaczynało mi zależeć. Sam nie wiem, czego
się spodziewałem. Nawet gdyby blondyn zgodził się na oficjalne uznanie nas za
parę, to jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, by zaczęło być między nami słodko i potulnie,
jak w wypadku świeżo upieczonych związków z takich typowych musicali,
przeznaczonych głównie dla żeńskiej części odbiorców. Nieważne jak bardzo się
starałem, w mojej wyobraźni obraz nas, jako pary, wyglądał identycznie jak
obraz nas, jako nie-pary.
Nie chciałem by coś się między nami zmieniało, było fajnie
tak, jak było; lubiłem nasze wzajemne dogryzania sobie i swobodę, po prostu…
sam nie wiem. Chyba chciałem jakiegoś zabezpieczenia, że Spring nie zacznie za
moimi plecami latać do kogoś innego, stopniowo się ode mnie odsunie, a potem
zostawi, stwierdzając, że i tak nie byliśmy razem, ale seks był spoko.
Krępującą ciszę przerwało wbicie rudego do szatni. Dosłownie
wbicie, Foxy z kopa otworzył sobie wejście, zapewne święcie przekonany, że
pomieszczenie jest puste.
Zatrzymał się wpół kroku, gdy wreszcie nas dostrzegł i
wskazał kciukiem na znajdujące się za nim drzwi, które po tym spektakularnym
wtargnięciu zdążyły przypieprzyć klamką w ścianę, odbić się od niej (przy
okazji zostawiając po sobie spore wgniecenie) i z powrotem zamknąć.
– Mam wyjść…? – zapytał niepewnie, widząc, że chyba w
czymś nam przeszkodził.
Już otworzyłem usta, chcąc go poprosić by dał nam minutkę i
wrócił za chwilę, nim jednak zdołałem się odezwać, Złotko mnie ubiegło.
– Nie ma takiej potrzeby. I tak muszę się już zbierać –
stwierdził blondyn, wymijając mnie i rudzielca, a już po chwili znikając na
korytarzu.
– Sorry, stary. Spieprzyłem? – Rudy posłał mi
przepraszające spojrzenie.
– Nie, w sumie to uratowałeś mi dupę, bo chyba palnąłem
coś średnio mądrego… no nic, trzym się. – Chwyciłem swoją torbę z rzeczami,
poklepałem Foxy’ego po ramieniu i wypadłem z szatni zaraz za Złotkiem, mając w
głowie dwa konkretne plany.
Albo złapię dziada pod jakimś śmietnikiem i moją przecudną
perswazją zmuszę, by zdradził mi, dokąd się wybiera, albo pójdę w stare metody
i zwyczajnie wyśledzę, gdzie tak namiętnie podróżuje co wieczór.
Moje jakże kreatywne rozwiązania problemu zostały jednak
brutalnie podeptane i w sumie dobrze, że tak się stało.
Już z korytarza dostrzegłem, że w głównej sali zrobiło się
spore zamieszanie. Przyspieszyłem kroku by prędko przyłączyć się do zebranych w
pomieszczeniu pracowników i dowiedzieć się o co chodzi.
Dołączyłem do siedzących na krzesłach, przy wciąż
brudnych od pizzy i sosów, stołach, Chici i Freddy’ego. Spring też tu był, stał
nieco dalej ode mnie, bliżej wyjścia, gotowy w każdej chwili ekspresowo się
stąd ewakuować.
– Proszę o uwagę! – usłyszeliśmy wzmocniony przez mikrofon głos, stojącego na scenie, ojca Freddy'ego. – Mam dla wszystkich
ważną informację. Od przyszłego tygodnia wdrażam w życie odnowioną wersję
projektu z Fredbear’s Family Diner – restauracji, w której większość z was
miała okazję pracować nim została zamknięta. Zapewne pamiętacie przerażający
incydent, który do tego doprowadził. W tamtym momencie większość ludzi
przekreśliła przyszłość animatroników w pizzeriach. Zgodnie stwierdzili, że
roboty – zostawione choć na sekundę bez nadzoru osoby uprawnionej – stanowią
realne zagrożenie dla wszystkich wokół. Nie twierdzę, że nie mieli racji, bo w
większej połowie się z nimi zgadzam. Strach nie jest jednak powodem do
ograniczania się. Potrzeba odpowiednich ludzi z odpowiednimi umiejętnościami,
by przekonać do tego świat. Dlatego właśnie wznowiłem tą porzuconą ideę, od
przyszłego tygodnia główny skład z pierwszej sceny ma przymusowy, płatny urlop,
zobaczymy jak na ich miejscu sprawdzą się maszyny. Dziękuję, na razie to tyle
ode mnie, możecie iść.
No nie powiem, spore zaskoczenie. Niby gdzieś tam się na
boku mówiło, że pan Fazbear coś kombinuje, ale usłyszeć, że ot tak znowu
próbuje zrobić to, co szefostwo z Fredbear’s Family Diner, nieco mnie
przerażało. A nuż kolejny raz będzie z tego jakaś tragedia.
– I co o tym myślicie? – zapytałem swoją paczkę, chwilę
po wyjściu z lokalu.
Spring oczywiście ulotnił się jako pierwszy, zaraz po
zakończeniu przemowy i kij wie, gdzie go poniosło. Jak tak, to tak. Dorwę go w
domu, ostatecznie będzie musiał do niego wrócić.
– Znowu będzie z tego jakieś nieszczęście! – Biednej Chice
aż ręce opadły. – Ostatnio z Mangle oglądałyśmy taki fajny, ukraiński horror,
był w nim podobny motyw, tylko z opętanymi przez demony, figurami woskowymi…
– To był bardzo słaby horror – wtrąciła bierna i cicha
jak do tej pory, białowłosa.
– Co? Mówiłaś, że ci się podobało! – Kurczaczek najwyraźniej
poczuł się niebywale oszukany, bo aż przystanął na moment, sparaliżowany
ogromnym szokiem.
– Nie, kotku. Nie powiedziałam, że mi się podobało, bo nawet
o to nie pytałaś – sprostowała Mangle, z iście stoickim spokojem.
– Ale… No to jaki horror jest według ciebie dobry? –
Dziewczyna nadęła policzki i podbiegła, by zrównać z nami krok.
– Taki, którego nigdy w życiu z tobą nie obejrzę, bo przez
miesiąc będziesz się chować pod łóżkiem. – Kobieta niemal niezauważalnie
wywróciła oczami, a widząc, że jej dziewczyna już otwiera usta,
najprawdopodobniej w celu energicznego ciągnięcia dyskusji, schyliła się do
niej i cmoknęła w policzek, żeby nieco ostudzić blondynę.
– Ktoś mi powie o czym rozmawialiśmy, bo chyba wypadłem z
tematu…? – Foxy postanowił przerwać ten pasjonujący dialog dziewczyn i wtrącić
swoje trzy grosze.
– O tym, że zachodzisz do całodobowego i kupujesz wszystkim
coś do picia. – Freddy postawił kochanka przed faktem dokonanym, posłał mu
przeuroczy uśmiech i wręczył jakieś drobniaki. – Dla mnie Colę z lodówki, jak
możesz.
Zatrzymaliśmy się całą paczką pod niewielkim sklepem, który
jako jedyny w okolicy, wciąż był czynny. W ostatnich dniach zachodziliśmy do
niego praktycznie codziennie, robiliśmy zrzutę i jedna osoba szła kupować coś
dla wszystkich.
Zupełnie jak szczeniaki, które wciąż nie muszą martwić się
życiem. Heh, zabrzmiało jakbym był nie wiadomo jak poszkodowany przez los, ale
fakt faktem, że były momenty, kiedy zmartwienia o wszystko mnie przytłaczały. Zresztą jak chyba każdego.
W takich chwilach luźne wypady z przyjaciółmi, nawet na ten
cholerny soczek, rozmowy o niczym i śmianie się z głupot, były praktycznie
najlepszą receptą na smutki.
– No to mi weź jakieś piwo. – Dołączyłem się do masowej
zrzutki.
– Ja chcę mrożoną herbatę! – Chica uśmiechnęła się
szeroko i wręczyła rudemu kilka monet.
– Dla mnie też może być piwo. – Mangle, jako ostatnia,
złożyła zamówienie.
– No wiecie co, żeby tak podle mnie wykorzystywać… Drugi raz
z rzędu na mnie zwalacie! – zamarudził Foxy, ale bez zbędnego oporu poszedł do
sklepu.
A my w tym czasie przysiedliśmy na wysokim murku i schodach
tuż przed monopolowym. Dla każdego te chwile były inną formą wytchnienia.
Dla mnie to po prostu czas spędzony na zapominaniu o Bożym
świecie i całkowitym skupieniu się na otaczających mnie osobach; dla Freddy’ego
to jedna z nielicznych okazji do spalenia mentalnego gorsetu i wrzucenia na
luz; Foxy traktował to raczej jak jedną z tych zwykłych chwil, w której może
się napić; dla Mangle była to okazja do stworzenia przed samą sobą wymówki pod
tytułem: „Dlaczego odpuściłam sobie dzisiaj wieczorne bieganie?”; Chica chciała
się po prostu wygadać, bo przy kim jak nie przy nas mogła swobodnie poruszyć
każdy temat?
– No, skoro już zostaliśmy sami, – odezwał się młody
Fazbear, gdy tylko rudy zniknął w sklepie – chcę was zapytać co myślicie o tym,
by zrobić sobie kilkudniową wycieczkę w przyszłym tygodniu?
– Wycieczkę? A z jakiej to okazji? – Zainteresowałem
się.
– No i dokąd? – dodała blondyna.
– Foxy niedługo będzie miał urodziny. Pomyślałem, że o ile
będzie wam to odpowiadać, można zrobić nie tylko imprezę, tak jak rok temu, ale
i gdzieś się razem wybrać. Szczęśliwie się złożyło, że większość z nas będzie
miała w tych dniach wolne, więc… jak myślicie?
– Dobry pomysł! Mangle, weźmiesz sobie urlop? – Chica
przysunęła się bliżej swojej dziewczyny i posłała jej proszące spojrzenie
szczenięcych ocząt.
– Niby mam jeszcze kilka dni do wykorzystania, ale nic
nie obiecuję, kochanie. Zależy, czy szef się zgodzi. – Pogładziła ją po
włosach.
– Zgodzi się, zgodzi. Prawda, Freddy? – Kurczaczek
posłał brunetowi bardzo wymowny uśmiech, jasno mówiący, że jak nie skonsultuje
z ojcem sprawy urlopu jej kochania, to go zagryzie.
– Ja… cóż… – Lider odchrząknął i spierdzielił wzrokiem.
Wszyscy byliśmy świadomi do czego Chica była zdolna, jeżeli
chodziło o Mangle.
– Bonnie też będzie miał w tym czasie urodziny, chyba
dzień, czy dwa po Foxym – dodała białowłosa, odwracając uwagę Chici od biednego
bruneta.
– No to świetnie się składa, połączymy wasze imprezy! –
Zarządził Freddy, na co dziewczyny przytaknęły energicznie.
– Niby nie obchodzę już urodzin… ale skoro nalegacie. –
Nic nie mogłem poradzić na delikatny uśmiech, który wkradł mi się na usta.
Całkiem miło z ich strony.
Foxy w końcu raczył wrócić ze sklepu. W jednej ręce trzymał
reklamówkę pełną puszek z najróżniejszymi napojami dla nas, a w drugiej alkohol
dla siebie.
Wszyscy od razu wyciągnęliśmy ręce po swoje zamówienia, na
pierwszym miejscu stawiając napicie się, a na drugim poinformowanie rudego o
wyjeździe.
O tak, takie chwile zostają w głowie na lata. Zimne piwo,
roześmiana paczka, chłodny wieczór i lodowaty beton pod dupą to to, co Bonnie
lubi najbardziej.
– Rudy, co powiesz na wycieczkę? Z okazji twoich i Bonnie’ego
urodzin? – Jako pierwsza poruszyła temat Chica.
– Wycieczkę? W sumie spoko myśl. Tylko dokąd? – zapytał,
pijąc piwo.
– To wasze święto, więc wy we dwójkę zdecydujcie –
polecił Freddy.
Spojrzałem na rudego, a on na mnie.
– Morze? – zaproponował.
– Morze – potwierdziłem.
– Dobra, to jak to wszystko organizujemy? – zapytała
Mangle, z lekkim ociąganiem otwierając swoją puszkę.
– Mogę załatwić jakiś nocleg w dogodnym miejscu, czyli
blisko plaży, żebyśmy nie musieli pokonywać całego miasta, pełnego spoconych,
półnagich ludzi. Wystarczy mi, że nad wodą sporo takich będzie. – Fazbear
wzdrygnął się lekko, najpewniej przywołując w tej chwili jakieś nieciekawe
wspomnienia.
– Hej, a może przed wyjazdem imprezkę zrobimy tu na
miejscu? Wiecie, żeby spokojnie wszystkich znajomków pozapraszać i urządzić
jakiś większy melanż? – zaproponował Foxy, przysiadając się tuż obok mnie. –
Świetnie by było z domówki pójść na jakiś nocny pociąg i całą jazdę przespać, a
potem wysiąść z kacem i dowlec się na plażę, żeby na niej skonać… – Rudy
najwidoczniej miał swoje fetysze, które nie do końca przypadły mi i reszcie do
gustu.
– Wiesz, zamiast pociągiem możemy jechać moim autem,
tylko wtedy co najmniej dwójka z nas musiałaby zostać trzeźwa. – Freddy założył
nogę na nogę i zajął się swoim napojem.
– Jazda autem jest nudna, pociągiem będzie bardziej
dziko i wakacyjnie! No i dzięki temu wszyscy będziemy się mogli napić, bo nikt
nie będzie kierował! – Foxy nie odpuszczał, całym sobą próbując nas przekonać
do tego pomysłu.
– W sumie to nie jest zła myśl – przytaknąłem mu. – Mam
kilkoro znajomych, których chciałbym widzieć na tej imprezie i przy okazji was
z nimi zapoznać. Poza tym nie uwierzę, że ktoś wytrwa całą imprezę bez
alkoholu. Poza Springiem, oczywiście. Takie czasy. – Wzruszyłem bezradnie
ramionami.
– Wszyscy przystają na ten pomysł? – zapytał Fazbear,
przenosząc wzrok z dziewczyn na mnie, a po chwili również na swojego chłopaka.
Zgodnie przytaknęliśmy. – Niech wam już będzie… – zgodził się w końcu, całą
rozmowę podsumowując ciężkim, zrezygnowanym westchnięciem.
– Świetnie! Ja się zajmę tą imprezką! – Foxy
wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i objął bruneta ramieniem.
– To ja kupię bilety na pociąg – zgłosiłem się, jako że
zwalanie wszystkiego na innych wydawało mi się mocno niesprawiedliwe, skoro ta
impreza częściowo była też dla mnie.
– No i świetnie, czyli wszystko ustalone! No to zdrówko! –
Rudy uniósł puszkę z piwem i po chwili opróżnił ją kilkoma wielkimi łykami, za
co oczywiście dostał surowe upomnienie od Freddy’ego, który ostatnimi czasy
coraz mocniej zaczynał się martwić, że jego partner popadnie w alkoholizm.
Posiedzieliśmy tak niemal godzinę, podczas której dokładnie
dogadaliśmy się w kwestii imprezy. Zapowiadała się niezła zabawa.
***
Minęło kilka godzin od mojego powrotu do domu, nim Złotko
raczyło pojawić się w mieszkaniu.
Bez słowa zdjął bluzę, zignorował kompletnie fakt, że
przysypiałem na kanapie w towarzystwie na wpół pustej puszki Pepsi, którą
postanowiłem sobie kupić w drodze do domu, i zmasakrowanej paczki po chipsach,
którymi uświniłem praktycznie cały blat. Nie moja wina, jak się leży na brzuchu
z twarzą w poduszce to ciężko jest dosięgnąć do stolika i bez szkód dobrać się
do przekąsek.
– Pojedziesz z nami nad morze? Dogadaliśmy się z
resztą, że robimy sobie kilkudniową wycieczkę, jako że i ja, i Foxy mamy w
podobnym terminie urodziny – odezwałem się, gdy Złotko przysiadło na kanapie i
ot tak przywłaszczyło sobie mój napój, kilkoma spragnionymi łykami wypijając
całą jego zawartość.
– Mhm – mruknął niemrawo w odpowiedzi. W ogóle słuchał
co do niego mówiłem?
– To chcesz jechać, czy nie? – powtórzyłem pytanie, tak
dla pewności, czy aby na pewno wiedział w jakich tematach jesteśmy.
– Tak, chcę. Dawno nigdzie nie byłem, może być fajnie.
– Wzruszył ramionami i przetarł palcami oczy.
– Spring, wszystko w porządku? – zapytałem, lekko
zaniepokojony.
– Tak. Po prostu jestem zmęczony. – Wykręcił się, wstał
i skierował do sypialni po jeden z czystych ręczników, które trzymaliśmy w
komodzie. – Posprzątaj – polecił, wskazując na stolik.
– Zmęczony? – Jego zapewnienia mnie nie uspokoiły.
Wręcz przeciwnie, obudziły we mnie czujność antylopy, dlatego właśnie ruszyłem
szanowne dupsko i natrętnie poszedłem za nim do pokoju. – Zakładam, że nie
powiesz mi gdzie byłeś? Znowu wypalisz jakimś tekstem w stylu: „Nie jesteśmy
razem, nie masz prawa mnie kontrolować, a tak w ogóle twój ryj skrzywił się
dzisiaj bardziej, niż zwykle”? – Założyłem ręce na piersi i twardo czekałem na
wyjaśnienia.
To już nawet nie to, że miałem wrażenie, że Spring chce mi
coś powiedzieć. Ja sam chciałem wyjaśnić z nim pewną kwestię.
– Wiesz… może porozmawiamy o tym jutro. Jest już późno,
nie mam siły na dłuższą dyskusję, która najpewniej skończy się kłótnią. – Olał
mnie, chwycił pierwszy lepszy ręcznik i nim zdążyłem się odezwać, spierdzielił
pod prysznic.
Coś było na rzeczy. Pytanie tylko: co?
Spoko, nie będzie szorował się wiecznie, w końcu wyjdzie, a
ja mam dzięki temu czas do namyślenia się, co konkretnie chcę mu powiedzieć.
Usiadłem wygodnie na kanapie w salonie, włączyłem telewizor
(na moje szczęście akurat leciał jakiś program o gotowaniu, więc powinien mnie
zająć i powstrzymać przed zaśnięciem) i postanowiłem poczekać, aż ten mały
pedant zakończy swój codzienny, prysznicowy rytuał.
Naprawdę, czasami potrafił siedzieć w łazience dłużej, niż
niejedna kobieta.
„Podróże z Kucharzem” zdążyły się skończyć, zaczął się jakiś
podrzędny kabaret, na innych kanałach tylko wiadomości, na jednym leciał słaby
horror z ’94, a ja z irytacją odkryłem, że ciągle słyszę szum wody.
Ile można?!
Złotko liczyło, że się poddam i pójdę spać? Niedoczekanie.
Wstałem i poszedłem do kuchni, jako że tv nie miało mi dziś
nic do zaoferowania.
Niby głodny nie byłem, ale sklejenie czegoś jadalnego na
prowizoryczną kolację prawdopodobnie pozwoli mi odpowiednio zająć sobie czas i
nieco się rozruszać, bo już ziewać zaczynałem. Druga sprawa, że nie miałem
pewności, czy Spring dzisiaj cokolwiek jadł.
Coś tam pokroiłem, coś tam starłem, coś do czegoś dodałem i
tak po półgodzinie moje wspaniałe danie w postaci pieprzonej sałatki, którą
najpewniej przesoliłem, było gotowe!
Zaczynałem się zastanawiać, czy nie poszerzyć swojego hobby
o jakieś skomplikowane przepisy i nie spróbować upichcić czegoś bardziej
wymagającego.
Z drugiej strony jestem zalatanym człowiekiem i
prawdopodobnie nie znalazłbym na to czasu. Jebać.
Złotko zdecydowało się w końcu wyjść, świeżutkie i pachnące,
w samych bokserkach i zbyt dużej koszulce, a ja już na niego czekałem na
kanapie, wpieprzając przesolone pomidory.
– Siadaj – rozkazałem władczo, wskazując miejsce tuż
obok siebie i odkładając talerz na stolik.
Zawahał się przez chwilę, ale najwidoczniej uznał, że
zignorowanie mnie skończy się jeszcze gorzej, tak więc koniec końców, z lekką
irytacją, usiadł na tej nieszczęsnej kanapie.
– Nie dasz mi spokoju, prawda? – Oparł się wygodnie o
jedną z dwóch wielkich poduch, wzrok utkwiwszy ni to w ekranie telewizora,
który przed chwilą wyłączyłem, ni to w ścianie.
– Nie byłbym sobą, gdybym dał. Mów o co chodzi –
ponagliłem go niecierpliwie.
Złotko milczało przez chwilę, nadal wpatrzone w jakiś
nieokreślony punkt w przestrzeni. Widać starał się tak dobrać słowa, bym nie
miał szans opacznie go zrozumieć.
– O twoje zaangażowanie – wypalił w końcu.
– … Okej, obawiam się, że nie rozumiem. Rozwiń myśl. –
Zamrugałem z dezorientacją, ale nijak nie byłem w stanie pojąć co blondynowi
znowu nie pasuje.
– Pamiętasz jaką na samym początku zawarliśmy umowę?
Pozwól, że kolejny raz ci przypomnę: sam seks, bez zabawy w związki. Przyznaję,
nie spodziewałem się, że w tak krótkim czasie nasze stosunki ocieplą się do
tego stopnia, ale raczej wolałbym, żeby wszystko zostało tak, jak do tej pory.
Na poziomie seks przyjaciół, nic więcej. Rozumiesz o czym mówię? – W końcu
odważył się na mnie spojrzeć, choć wolałbym, żeby tego nie robił. Moja mina
musiała wyglądać naprawdę żałośnie.
Dobra, spoko, wiedziałem na czym polega to, w co wpadłem,
ale… sam nie wiem, chyba zaczynałem się łudzić, że Springowi też zaczynało się
to nieco mocniej podobać i mimo wszystko po namyśle zgodzi się ze mną.
Nie umiałem poukładać w sobie rodzaju uczuć, które wylęgały się gdzieś w moim serduchu i głowie, ale naprawdę zaczynałem sądzić, że
pójście o krok dalej i tak nic by nie zmieniło w naszych relacjach, a tylko
dało mi tą cholerną pewność, że Złotko z dnia na dzień nie zmieni partnera.
Niby mówił kiedyś, że nie daje na lewo i prawo, ale jaką mogę mieć pewność, że
jak znajdzie sobie jakiegoś nowego kolesia do ruchania, to będzie ze mną
uczciwy w temacie i nie zrobi akcji w stylu zapakowania się i zostawienie po
sobie karteczki z napisem: „Znudziło mi się z tobą, mam nowego fiuta, nara,
frajerze”?
Musiałem przyznać przed samym sobą, że mocno się tego
obawiałem.
– Wiem jak się umawialiśmy, ale… ty serio nie chcesz
tego rozwinąć? Pozwolić na coś więcej? Jak ty to widzisz? Że do końca
pieprzonego życia będziemy się wyzywać, a potem chodzić do innych i ruchać na
lewo i prawo bez wiedzy tego drugiego?! – Głos samoistnie postanowił mi się
podnieść, także pod koniec już praktycznie się darłem.
– Mówiłem, że będzie z tego kłótnia, dlatego chciałem
przełożyć to na później. – Blondyn wywrócił oczami. – Jeżeli posuwasz, jak ty
to ująłeś: „na lewo i prawo”, to gratuluję, tylko syfa nie złap – prychnął z
irytacją i wstał. – Jak coś ci się nie podoba, to możemy to skończyć tu i
teraz, nie ma problemu, ale przypominam ci: pomimo tego, że początkowo naciskałem, koniec końców sam się na wszystko zgodziłeś, więc teraz nie masz prawa mówić, że to ja robię coś nie tak. – Cudem
udało mu się opanować i w przeciwieństwie do mnie, zachować pozory spokoju.
– Bo nie myślałem, że, kurwa, polecę na faceta! –
Również wstałem, kompletnie nad sobą nie panując.
– Łał, nie sądziłem, że stać cię na takie wyznania,
zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę, że wyglądasz jakbyś chciał mnie udusić. –
Złotko nic sobie z tego nie zrobiło. Albo wcześniej było po mnie widać, że
zaczynam tak uczuciowo do nas podchodzić, albo serio był skurwielem bez serca i
ot tak postanowił to wszystko olać. Skłaniałem się ku opcji drugiej, choć z
małą domieszką pierwszej.
Czy jego w ogóle ruszała ta rozmowa? Znaczy… pod względem
emocjonalnym?
– Wiesz, może masz rację i faktycznie lepiej jest się z
tego wycofać. Z „seks przyjaciół” usuń „seks”, a „przyjaciele” zamień na
„znajomi” – warknąłem, wyminąłem go i poszedłem do pokoju. – Dziękuję za
rozmowę, miło było się powkurwiać, przesolone pomidory masz w kuchni –
poinformowałem i zaraz po wejściu do sypialni zaległem na swoim łóżku,
odpuszczając sobie prysznic, bo jeszcze kabinę bym rozpierdolił i byłby kłopot.
Będę jutro żałował? Pewnie tak. I to mocno.
Zakopałem się pod kołdrą z zamiarem szybkiego zaśnięcia i
wyciszenia się przez noc. Coś mi ostatnio nerwy szybko puszczały… choć fakt
faktem, że działo się tak tylko w tematach Springa. Nasza obecna sytuacja
cholernie mnie męczyła.
Nagle phone w mojej kieszeni zawibrował upierdliwie,
niszcząc moje marzenia o szybkim odpłynięciu w krainę snów.
Wyjąłem go ze spodni i po odblokowaniu zerknąłem na
wyświetlacz.
Freddy 00:34
Wybacz, jeżeli
obudziłem, Foxy nalegał, żebym Cię poinformował, że zarezerwowaliśmy hotel.
Ja
00:35
O tej godzinie żeś
hotel zarezerwował?
Freddy 00:37
Właściwie to nie…
napisałbym Ci wcześniej, ale… powiedzmy, że „nie miałem rąk”. Zaraz podeślę ci
link do hotelu, w którym będziemy.
No jak był z Foxym, to nie dziwota, że rąk mu brakło. Już po
chwili otrzymałem od niego stronę, na której znajdował się dokładny opis i
zdjęcia budynku, w którym mieliśmy spędzić tych kilka, męczących i nader
depresyjnych, dni. Ładnie, dołek mnie wziął.
Nadal zdenerwowany poszukałem szybko na necie odpowiedniego
pociągu jadącego do miasta, w którym mieliśmy się zatrzymać.
Wyświetliły mi się dwie opcje dojazdu do naszego celu…
właściwie to nie mam pojęcia czym się różniły, po prostu kliknąłem w byle którą
i już po kilku chwilach przyszedł mi PDF, który jutro albo pojutrze będę musiał
wydrukować.
Korciło mnie, żeby kupić bilety dla naszej piątki, a tego
dupka tu zostawić, no ale… sam mu zaproponowałem, powiedział, że chce, nie będę
z siebie robił ostatniego chujka.
Błyskawicznie wyłączyłem phone’a, gdy tylko usłyszałem, że
drzwi do sypialni się otwierają. Spring, cicho jak duch, przemknął obok mnie i
położył się na swoim łóżku, od razu obracając przodem do ściany.
Ta. Chyba zbliżają się słabsze dni.
***
Nie tylko Freddy zauważył, że coś się między Bonniem i Springiem
wydarzyło.
Od trzech dni obaj chodzili wściekli jak dwie wpienione
osy, gotowe rzucić się sobie nawzajem do gardeł i o ile dawniej taki stan
rzeczy był na porządku dziennym, o tyle teraz – kiedy ich relacja wydawała się
bezustannie polepszać – dziwnym było, że ponownie wrócili do pierwotnego
założenia „wiecznej wojny”.
– Może trzeba by z nimi pogadać? – zaproponował
rudzielec, gdy Freddy przyszedł do szatni na zasłużoną przerwę i usiadł tuż
obok niego.
– Nie wiem, czy powinniśmy się wtrącać, w końcu to ich
sprawa. – Lider nie tylko wyraził szczerą wątpliwość w kwestii bycia pomocnym
poprzez takie wtykanie nosa w nieswoje interesy, ale i wyraźnie dał kochankowi
do zrozumienia, że zwyczajnie obawia się wejść w tą burzę mentalnych błyskawic,
którymi mężczyźni nawzajem w siebie ciskali.
– A właśnie, że to jest NASZA sprawa – wtrąciła Chica.
– Co fakt, to fakt – dodała Mangle. – Jeżeli będą się
tak żarli przez całą wycieczkę, to nici z dobrej zabawy.
– To zabrzmi chamsko z mojej strony, ale może niech w
takim razie jeden z nich nie jedzie…? Odpoczną od siebie, to od razu się
uspokoją. – Fazbear z całych sił starał się rozwiązać problem, słabo mu to
jednak wychodziło, sądząc po minach reszty paczki.
– Bilet jest na sześć osób, szkoda by było pieniądze
zmarnować. O rany, koszmar! Jak oni się tak będą wydzierać całymi dniami i
nocami, to zwariuję! – Załamana Chica ukryła twarz w dłoniach i oparła się
bokiem o ramię swojej dziewczyny.
– Nie znalazłby się nikt na zastępstwo? Drugi skład ze
sceny nie dostanie urlopu, ale ci pracujący na uboczu, jak Mangle, z pewnością.
Puppet? BB? – Freddy wyraźnie nie miał zamiaru odpuścić.
– Już ich pytałam. Oboje nie dadzą rady w tym terminie.
No i twój ojciec raczej nie byłby zadowolony, gdyby kolejni pracownicy mu na
ten tydzień uciekli – westchnęła ciężko białowłosa. – Zdaje się, że musimy
liczyć na to, że któryś z nich ustąpi i zakopią topór wojenny na tych kilka
dni.
– Albo na to, że jeden sam zrezygnuje z wycieczki. –
Podsunął Fazbear, z cichą nadzieją, że tak się właśnie stanie.
– Mocno wątpię. Obaj nie chcą dać za wygraną, a
rezygnacja z wyjazdu tylko dlatego, że ten drugi też jedzie, byłaby oznaką
swego rodzaju kapitulacji. Szczerze wątpię, by któryś z nich był w chwili
obecnej w stanie pokazać temu drugiemu, że się poddaje. Już prędzej obaj
urządzą nam w tym pociągu krwawą rzeź – odezwał się Foxy, zaklinając pod nosem,
gdy za drzwiami do szatni kolejny raz zaczęli słyszeć krzyki (głównie
Bonnie’ego, Spring mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że nie są sami w tym
lokalu), zapowiadające, że lada moment do pomieszczenia wtargnie im huragan,
toczący batalion z burzą.
I wtedy właśnie Freddy’ego olśniło.
– A impreza? – Brunet rozejrzał się po nieogarniających
twarzach swoich przyjaciół. – Może na niej dyskretnie spróbować ich pogodzić?
– Chcesz się bawić w dobrego wróżka chrzestnego? – Rudy
uniósł sceptycznie brew. – Zaczyna mi to zajeżdżać Disneyem. Wiesz, coś w
stylu: główna bohaterka nie ma pantofli pasujących pod kolor oczu, więc paczka
jej przyjaciół robi wszystko, nawet walczy z pierdolonym smokiem, byle tylko je
dla niej zdobyć na czas, a w nagrodę dostają nic niewartą wdzięczność pannicy.
Nic niewartą, bo chwilę po jej otrzymaniu film się kończy, więc i tak nie
zdołają w żaden sposób wykorzystać zaciągniętego u nich długu.
– To wolisz całe pięć dni się z nimi użerać? – syknął
Fazbear, wskazując kciukiem na drzwi, zza których wciąż dobiegały podniesione
głosy mężczyzn.
– Ej, ale to nie jest zła myśl! – odezwała się, nagle
bardzo ożywiona, Chica. – Będzie alkohol, starczy wsadzić im go w ręce i
wygonić w jakieś ustronne miejsce, żeby sobie pogadali!
– Albo dali po pyskach… – mruknął Foxy.
– No i Spring nie pije – przypomniał Freddy.
– Ważne, że Bonnie pije! Jak dorwie coś mocniejszego,
to zaraz się potulniejszy zrobi, pogada ze Springiem na spokojnie i już będą
mieli fundament do pogodzenia się, a wycieczka tylko im w tym pomoże! I wszyscy
będziemy mieli święty spokój… – Blondyna uśmiechnęła się błogo na samą myśl.
– A propos spokoju... jakoś cicho się zrobiło –
stwierdził rudy, zaniepokojony nagłą ciszą za drzwiami.
Wszyscy momentalnie zamilkli i z niepokojem spojrzeli w
kierunku wejścia do pokoju.
– Myślicie, że to słyszeli…? – zapytał Freddy.
***
Wtedy właśnie wtargnąłem do środka z rozmachem i wycelowałem
oskarżycielsko palcem w siedzących najbliżej wejścia, chłopaków.
– Słyszałem, kurwa, wszystko! I dla waszej wiadomości:
nawet piwa na tej imprezce nie tknę! – obwieściłem wszem i wobec, ugodzony w
samą śledzionę tymi knowaniami za moimi plecami. Nie do wiary, że chcieli mnie
tak podle upić i wykorzystać!
– A ja dopilnuję, żeby ten jełop nawet piwa nie tknął!
– podkreślił Spring, wpadając do szatni tylko i wyłącznie po swoje rzeczy, bo
już kończył zmianę.
– No dzięki! W końcu się w czymś zgadzamy! – Uniosłem
ręce ku niebu, dziękując Bogu za ten prowizoryczny objaw małego cudu.
Fakt faktem, że w tym momencie obojgu nam nie byłaby na rękę
sytuacja, w której godzimy się tylko dlatego, że jeden jest nietrzeźwy i
zaczyna pierdolić o miłości w Szekspirowskich dramatach.
– Chłopaki, my to dla wspólnego dobra… te kłótnie męczą
nas wszystkich. – Mangle spróbowała załagodzić sprawę i jakoś mnie uspokoić. –
Chica od wczoraj boi się do was podchodzić bez ochrony. – Wskazała na
przytuloną do jej ręki, nieco przerażoną blondynę. – Na domiar złego większość
przerw jesteśmy zmuszeni spędzać w szatni drugiego składu, bo wy siedzicie w
tej i się wydzieracie. Bez obrazy, ale jak będziecie się tak zachowywać nad
morzem, to popsujecie wszystkim zabawę. Naprawdę nie ma sposobu, żebyście się
jakoś dogadali?
– Może niech obiją sobie mordy? – zaproponował Foxy, a
na karcące spojrzenie białowłosej, tylko wzruszył ramionami. – No co? To
najprawilniejszy sposób załatwiania męskich sporów. Napięcie schodzi i te
sprawy.
Spojrzałem z zawiścią na Złotko i podwinąłem rękawy.
– Dawaj na solo – warknąłem.
– Przykro mi, ale odmówię. Raczej nie załatwiam spraw w
tak dziecinny i prymitywny sposób. – Uśmiechnął się przesłodko, kręcąc przy tym
głową.
– Bo niby darcie na siebie ryja dwadzieścia cztery na
dobę jest dojrzałe…? – prychnęła Chica, początkowo mając zamiar przeczekać cały
incydent wtulona w swoją drugą połówkę, jednak ostatecznie postanowiła wyjść i
bez słowa spierdzielić na korytarz, kierując się zapewne do szatni drugiego
składu, która w tej chwili stała pusta, bo BonBon i reszta mieli występ.
– Brawo, panowie. Jak zacznie ryczeć, to wy ją
będziecie przepraszać i uspokajać, a nie ja. – Mangle z zażenowaniem wywróciła
oczami i poszła w ślady swojej dziewczyny.
Zostaliśmy w pokoju we czwórkę, choć zbierało się na to, że
lada moment będę w niej już tylko ze Springiem.
– Serio, ogarnijcie się jakoś, bo to się robi męczące –
odezwał się Freddy i wstał. – Skoro już jedziemy się bawić, to jedźmy się
bawić, a nie walczyć o przetrwanie i kłócić. – Po tych słowach brunet, tak jak
dziewczyny przed chwilą, opuścił szatnię, a wraz z nim wyszedł i Foxy.
Zostaliśmy sami.
Zerknąłem na blondyna, a on na mnie. Nie ma mowy, żebym
odpuścił. Nigdy w życiu.
Piszesz cudowne opowiadania *w* a wczoraj jak to przeczytałam, to pisze koleżance "nnniiieee, było im tak dobrze,Springi i Bonnie, na początku byli normalnymi sex-przyjaciółmi, potem zaczęło się z tego rodzić coś więcej,ale Spring wszystko zepsuleś! Ty nieczuły, niegodziwy, ty...!" :')
OdpowiedzUsuńA dziękuję bardzo, miło mi to słyszeć. :)
UsuńSpring jak zwykle psuje, no ale nie na rękę mu są zmiany, so... tak, nieczuły niegodziwiec z niego. XD
Dzięki za komentarz, pozdrawiam! ^-^
czytam trochę yaoi, jakiś creepypast, fanfików z fnafa, ale serio, widać że masz dużą wyobraźnię, na segregowanie dup jak ekolog bym nigdy nie wpadła xd jak ja sobie pisze jakieś wypociny na wattpadzie, to to chyba nawet 2/3 z jednego rozdziału przepaści nie jest. niby przepaść poznałam od... 9rozdziału? ALe to się nigdy mi nie znudzi! Zawsze jak mi się nudzi, to se przepaść poczytam, i dużo razy to przeczytałam (ok.3 razy, ten rozdział 4 razy), się od tego uzależniłam, więc nie waż się robić jak laski z wattpada. "O nie, moja Książka nie ma miliona wyświetleń, już mi się nie chce tego pisać". Bo stracem mój Internetowy sens życia:'3 xd
UsuńO kurde, się nie spodziewałam, że ktoś to tak mocno czyta, bo mimo wszystko to tylko pierdółkowate ff. X'D
UsuńI nie, nie piszę ani dla wyświetleń, ani pod publikę, miło mi, jak widzę aktywność na blogu, zwłaszcza w momentach kiedy mam doła, ale to nie tak, że byłabym w stanie porzucić coś, w co włożyłam tyle pracy, tylko dlatego, że nie jest popularne. xD
Jej:3 będę mieć pewność że tak nagle z dupy nie stwierdzisz "nie chce mi się tego pisać, dziękuje dobranoc" (jak już się zawiodłam na moich ulubionych książkach na wattpadzie)T-T
OdpowiedzUsuńNa szczęście już wiem że tak nie zrobisz ^w^
A jak Spring i Bonnie będą mieli dziecko, to będzie się nazywało Spring Bonnie czy plushtrap? :D xdddd
OdpowiedzUsuńJa... nie jestem pewna. X'D Przede wszystkim któryś z nich musiałby najpierw wyhodować funkcjonalną pochwę i macicę, żeby przejmować się imieniem ewentualnego dziecka. X'D
UsuńCzytałam tą książkę od początku i czekałam cały czas na kolejne części. Współczuję z powodu straty Irapha, wiem jak to boli =/ I jak zawsze, postarałaś się. Gdy tylko zauważyłam, że jest kolejny rozdział, wbiłam na bloga i zaczęłam czytać. Weny życzę =)
OdpowiedzUsuńBoli jak cholera, ale gorszy okres jakoś mi minął, teraz już wiem, że on nie umrze póki ja będę żyć i pamiętać. Ale dziękuję za te słowa. ;_;
UsuńMiło mi, że opowiadanko Ci się podoba. :)
Dzięki i pozdrawiam!
Fakt, było trochę czekania, ale ... BYŁO WARTO!!!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że czujesz się znacznie lepiej po przysłowiowych burzach i że nie porzuciłaś swojej pasji jaką jest pisanie tego bloga :)
Sprawdzam bloga przy możliwych okazjach i gdy tylko zobaczyłam rozdział, zaczęłam czytać. Jest genialny jak cała reszta <3
Trzymaj się ciepło, serdecznie pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały :)
A dziękuję bardzo, cieszę się, że rozdział Ci się spodobał. :) Naprawdę mi miło, że poświęciłaś chwilę na napisanie tego komentarza, bo wiedza, że ktoś to czyta i to jeszcze z przyjemnością, naprawdę robi ciepło w serduchu. ^0^
UsuńRównież się trzymaj i również pozdrawiam! :)
Jak patrzę na Twój blog i sposób w jaki go prowadzisz to wypadach w moich oczach jako pedantka xD. Dodając do tego, że przy kilku rozdziałach przepraszasz za obsuwę spowodowaną poprawianiem ocen to jest jeszcze ciekawiej. Chciałabym mieć w pokoju taki porządek jaki Ty tu utrzymujesz xD. Jeśli chodzi o opowiadanie to nie mogłam się odkleić przez co udało mi się je całe w jeden dzień przeczytać xD. Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału >..< Życzę weny! ^^
OdpowiedzUsuńO nie, mój pedantyzm wychodzi ze mnie bez mojej zgody. X'D
UsuńWow, to naprawdę szybko żeś to wchłonęła, cieszy mnie to. xD
Dziękuję i pozdrawiam! :)
Nie, nie, nie. Żadnych kłótni. Spring, ty dupo wołowa, weź się ogarnij, angażowanie się w związek z Bonniem nie sprawi, że ci korona z głowy spadnie, a zaręczam, że się opłaci. Do roboty i miłość rozprzestrzeniać po tym świecie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i weny życzę! :)
Spring odmawia, Spring ma fochy. XDD
UsuńRównież weny Ci życzę i pozdrawiam! :)