Staram się pod koniec wracać do prawidłowych długości miniaturek. x'D
So... ja nie wiem, czy dobrze prowadzę wewnętrzną przemianę bohatera, staram się jak mogę, mam nadzieję, że coś niecoś mi wychodzi. x'D
No, jeszcze tylko dzień szósty i siódmy przed nami. Miniaturek zostało... chyba sześć. Naprawdę będę tęsknić za tą serią, miałam mnóstwo radości pisząc ją. ;-;
No nic, życzę miłego czytania! :)
***
So... ja nie wiem, czy dobrze prowadzę wewnętrzną przemianę bohatera, staram się jak mogę, mam nadzieję, że coś niecoś mi wychodzi. x'D
No, jeszcze tylko dzień szósty i siódmy przed nami. Miniaturek zostało... chyba sześć. Naprawdę będę tęsknić za tą serią, miałam mnóstwo radości pisząc ją. ;-;
No nic, życzę miłego czytania! :)
***
Altaïr już ponad pół godziny błąkał się po rynku i próbował
znaleźć przekupkę, która posiadałaby interesujący go towar i byłaby skłonna
sprzedać go za rozsądną cenę.
Jedynym problemem było to, że zabójca ni jak nie wiedział,
czego dokładnie powinien szukać. Malik powiedział: „Idź i znajdź coś, co wywabi
atrament!”. Szkoda, że nie podał jakiejś konkretnej nazwy, bo Ibn-La’Ahad
kompletnie się na tym nie znał. A jak kupi coś kompletnie bezużytecznego i
zmarnuje kasę? Taki obrót sytuacji raczej nie obłaskawiłby Malika.
Choć, szczerze mówiąc, nowicjuszowi wydawało się, że rafiq
nie ma mu tego za złe. Nawet pożyczył kochankowi swój płaszcz, żeby mógł ukryć
pod nim broń i skrępowaną rękę. Dłuższe przebywanie na małym obszarze, jakim
był plac ze stoiskami, z pewnością skończyłby się spotkaniem jakiegoś patrolu
strażników. A ci nie mieliby litości, gdyby go rozpoznali i o ile w normalnych
okolicznościach Altaïr zwyczajnie pozabijałby agresorów, albo im uciekł, o tyle
teraz, z niepełnym zestawem kończyn, mógłby mieć spory problem w bardziej
wymagającym starciu.
No i wciąż bolał go tyłek. O ile wstanie z poduch i
podejście do biurka zarządcy było banalne, bo mimo wszystko Al-Sayf zadbał, by
nie zrobić krzywdy swojemu partnerowi, o tyle błąkanie się w tą i z powrotem
sprawiało, że asasyn po dłuższym czasie zaczął odczuwać dyskomfort.
– Przepraszam, miałby pan…? – zaczął rozmowę z kolejnym
straganiarzem, wskazując przy tym pokaźną plamę na swoim kapturze.
– Spieprzaj stąd – odburknął facet, odganiając go ręką. –
Nie zajmuj kolejki! Mam tu o wiele więcej innych klientów!
Zdegradowany mistrz uniósł brwi i zamrugał zaskoczony.
Zamurowało go.
– Co proszę…? – Miał nikłą nadzieję, że się
przesłyszał.
– Gówno! Kalek nie obsługuję! Ostatnio jakaś larwa bez
jednej dłoni upuściła świeży arbuz i nie chciała płacić za zmarnowany owoc. Nie
stać mnie na takie straty, spadaj stąd, bo zawołam straż! – zagroził.
Altaïr nie miał zamiaru ryzykować schwytania przez taką
błahostkę, nie mniej jednak był mocno zszokowany zachowaniem sprzedawcy.
Uderzyło go to tak mocno prawdopodobnie przez to, że
momentalnie pomyślał o Maliku. Zarządca musiał znosić takie nierówne
traktowanie i obelgi codziennie? W sumie to tylko jeden sprzedawca, najpewniej
raz do niego poszedł i już więcej nie wrócił, w końcu Ibn-La’Ahad od czasu ich
zakładu był na rynku wiele razy i jeszcze nigdy się z podobną dyskryminacją nie
spotkał.
Z drugiej strony nie miał wtedy płaszcza, po prostu wpadał
szybko do najbliższego straganu, błyskawicznie wszystko kupował (czasami dając
się przez to naciągnąć) i wracał do biura, więc sprzedawcy najpewniej widzieli,
że ręka jest zwyczajnie związana. Jednej przekupce się nawet tłumaczył, że to w
ramach rehabilitacji po postrzale z kuszy.
Asasyn prędko wycofał się z tej nieznanej sobie części
rynku, nie chcąc kolejny raz natknąć się na człowieka pokroju tego sprzedawcy.
Już nawet nie chodziło mu o to, że słabe nerwy nie pozwoliłyby mu zbyt długo
tkwić biernie w miejscu i nie reagować na wyzwiska. Chciał oszczędzić sobie
słuchania tego, co dzień w dzień mogło być kierowane w stronę zarządcy. To było
po prostu przykre.
Pewnie, gdyby pod takim straganem zjawił się szlachcic na
pięknym koniu i zaoferowałby tamtemu dupkowi ze stoiska kufer złota, to facet
nie patrzyłby ani na to, jakim sposobem mężczyzna wjechał na tym zwierzęciu w
środek miasta, ani na to, czy brakuje mu którejś kończyny. Gdyby Altaïr
wyglądał na przesadnie bogatego, nie odmówiłby mu, a pewnie zaczął jeszcze
lizać dupę.
Kręcił się tak po głównym placu, po kilka razy podchodząc do
tych samych sprzedawców z tym samym pytaniem, aż ci w końcu, najwyraźniej mocno
zirytowani jego upierdliwością, zaczęli go odganiać, a niektórzy wręcz krzyczeć
do niego, jak zauważali, że znowu stoi na końcu kolejki do ich straganu, że nie
mają tego, czego szuka.
Zaczęło się robić ciemno. Pojedynczy, patrolujący okolicę
strażnicy, coraz częściej wychodzili na plac, zmuszając zabójcę do przeczekiwania
ich obecności na pobliskich ławkach, w towarzystwie brudnych, bredzących coś o
kaszy, pijaków.
Marnował przez to czas, ale miał za to chwilę do namysłu. A
im bardziej wracał wspomnieniami do chamskiego kupca, tym bardziej coś ściskało
go w żołądku.
Chodził tak po rynku i dzielnicy targowej, aż w końcu słońce
całkowicie schowało się za horyzontem, a jedynym źródłem światła stały się
porozwieszane tu i ówdzie, pochodnie.
Straganiki powoli znikały, jeden po drugim kupcy zabierali
się do domu, ładując niesprzedane owoce na wózek i chcąc je zapewne opchnąć
nazajutrz jako „absolutnie świeże”, bądź też poczęstować nimi rodzinę.
Ostatnia przekupka na rynku właśnie pakowała do worka
różnorakie ozdóbki, owinięte szmatkami, gliniane naczynia i sztućce. Asasyn i
tak nie miał co ze sobą zrobić. Nie chciał na razie wracać do biura, czuł się
cholernie winny, dlatego też zbliżył się do niej i zaoferował pomoc.
Wspólnie poskładali stoisko, kulturalnie zaoferował nawet,
że zaniesie kobiecie ten cały towar do domu, żeby dźwigać nie musiała.
– Jaki pomocny z ciebie, młody dżentelmen. Takich to
teraz ze świecą tu szukać. – Przekupka pokręciła głową, wzdychając przy tym
ciężko. – Byłeś u mnie dzisiaj kilka razy, prawda?
– Tak, pytałem o coś, co pomogłoby mi się pozbyć
atramenty z materiału. Poplamiłem ulubioną szatę ukochanej, nieszczęśliwie się
złożyło, że była to pamiątka po jej zmarłej siostrze – przyznał szczerze. A to,
że w całej tej historyjce zmienił Malikowi i Kadarowi płeć, to już szczegół.
Kobieta zaczynała być miła, nie chciał ryzykować, że go zaraz od bezbożników
wyzwie.
– Wybacz, ale naprawdę nie mam nic, co mogłoby ci
pomóc. O, to tutaj, ten dom. – Wskazała na najbliższy budynek, pod którym
Altaïr przekazał jej wór. – Wiesz… moja babka kiedyś mi mówiła, że ona, jak
młoda jeszcze była, zanim trafiły do nas te wszystkie cuda z innego świata,
sprowadzane przez karawany kupieckie, to prało się kwiatkami.
– Kwiatkami…? – Asasyn uniósł brwi, choć przez panujący
wokół mrok i tak nie można było tego dostrzec.
– Takimi żółtymi, co wyrastają często pomiędzy uschniętymi
krzakami, a pod murami też całe kępy ich widziałam. Możesz spróbować, nie
gwarantuję, że pomogą, ale na pewno nie pogorszą sytuacji. – Kobieta pożegnała się
krótko z Altaïrem, siląc się przy tym na zmęczony uśmiech posłany w jego
kierunku, a już po chwili zniknęła pospiesznie za drzwiami domostwa.
Obudziła nową nadzieję w zabójcy, który nie chciał wracać do
biura z brudną szatą, kolejny raz zawodząc swojego kochanka.
Przez cały ten czas poczucie winy zdążyło urosnąć w nim do
niemożebnych wręcz rozmiarów. To nie tak, że postawił sobie za cel życia i śmierci
uprać ten cholerny strój, jakby nie mógł tego zrobić jutro. Chodziło o coś
więcej.
Słowa sprzedawcy naprawdę mocno uderzyły w nowicjusza.
Zrozumiał, że Malik nie tylko użerał się z dupkami w Jerozolimie, ale do tego
jeszcze z nim samym, osobą, która przecież powinna go wspierać i stać za nim
murem.
Wcześniej te wszystkie żarty i docinki wydawały mu się tylko
niewinnymi zgrywami, ale co jeśli Al-Sayfa za każdym razem ruszały tak mocno,
jak jego dziś ta sytuacja na rynku?
Czy do czegoś takiego w ogóle da się przywyknąć…?
Przekupka nie poradziła źle, Ibn-La’Ahad zakradł się pod
same mury, z dala od zaspanych oczu pobliskich strażników. Prędko udało mu się
wypatrzeć swój cel.
Naprawdę rosły tu jakieś kwiaty. Wciśnięte pod samym murem,
niemal niewidoczne i zakurzone, ale jednak rosły.
Altaïr nazbierał całą garść tych roślin, wsadził je do
jednej z sakw u pasa i czym prędzej wymknął się do stajni przed bramą, po
drodze zabierając sobie uwieszoną na jednej ze ścian, pochodnię. Niewątpliwie
mu się przyda, bo było już naprawdę ciemno.
Starał się nie zwrócić zbędnej atencji strażników podczas
„pożyczania” sobie jednego z osiodłanych koni, na którym to już po chwili gnał
w kierunku rzeki za miastem, w której kilka dni temu omal się nie utopił.
Zwierzę, zdyszane, parsknęło z ulgą, gdy asasyn w końcu
zeskoczył z siodła i uwiązał go przy drzewie rosnącym tuż przy brzegu, tak by
zwierzę miało swobodny dostęp do wody i mogło się napić.
Sam Altaïr wziął się do dzieła. Pochodnię wbił stabilnie w
piach przy brzegu i rozłożył się ze swoim ekwipunkiem.
Jak powinien użyć tego zielska?
Nie był pewny, czy dobrze robi, bo tamta przekupka nie
uraczyła go żadną instrukcją obsługi, postanowił jednak zetrzeć owe kwiatki na
papkę, tak jak to robiła spora część akuszerów w kwestii różnych ziółek, by
następnie wetrzeć ją mocno w materiał, a na koniec przepłukać całość w rzece,
wspomagając się wystającym z wody, większym kamieniem w charakterze swoistej
tarki do prania.
***
Jeżeli ten idiota tu wróci, to bez dwóch zdań go zajebie.
Malik siedział zniecierpliwiony przy swoim biurku i mimo
ciążących mu powiek, dzielnie nie zasypiał.
Wyjął spod blatu drugą świeczkę, bo pierwsza zdążyła się w
całości wypalić; tyle na Altaïra już czekał!
Nie mógłby zasnąć z myślą, że tego przeklętego nowicjusza
gdzieś tam w mieście nadziewają na pal. Naprawdę chętnie pobiegłby go szukać,
ale kto wtedy będzie pilnował biura?
Ostatecznie zadecydował, że rozejrzy się tylko wokół
budynku, niestety nie dostrzegł nawet śladu po asasynie.
Martwił się.
Martwił i to nie na żarty. Debil miał wyjść na chwilę, a nie
wraca od przeszło siedmiu godzin, zarządca miał prawo odczuwać niepokój!
Aż w końcu usłyszał, że ktoś wchodzi do środka przez
uchylony świetlik.
Niemal niezauważalnie odetchnął z ulgą, by zaraz potem
przybrać obojętny wyraz twarzy i z miną zawodowego pokerzysty pójść zamknąć
wejście do biura, wymijając po drodze zdziwionego Altaïra.
– Malik! Malik, uprałem ci tę szatę! Kilka plam zostało
i jest bardziej szara niż biała, ale nie jest tak źle! – Nowicjusz podsunął rafiqowi niemal idealnie czysty strój Kadara. Kaptur nowicjusza również prezentował się
o wiele lepiej.
Al-Sayf nie wyglądał na wybitnie szczęśliwego. Wręcz
przeciwnie, był wściekły jak osa. Wziął do ręki wciąż mokre ubranie, przyjrzał
mu się, a po chwili cisnął nim ze złością w niewinnego Ibn-La’Ahada, jak małym
meteorytem.
– Ty skończony durniu! Mózgu szukałeś, że tyle ci zeszło?!
Trzeba było wrócić wcześniej i chociaż mi powiedzieć, że masz zamiar zniknąć na
tak długo! Wiesz ile tu już na ciebie czekam?! I nawet nie próbuj mi wyjeżdżać
z tekstem, że niepotrzebnie i mogłem po prostu iść spać, bo następnym razem
naprawdę tak zrobię, a ty będziesz nocował na dworze! – wydarł się zarządca,
dając upust nerwom gromadzących się w nim od dobrych kilku godzin.
– Nie będzie następnego razu – zapewnił Altaïr,
odkładając szatę na blat biurka, obok którego stali i jednym krokiem pokonując
odległość dzielącą go od właściciela biura. – Przepraszam… – dodał jeszcze, a
po chwili przytulił mocno mężczyznę, opierając brodę na jego ramieniu.
– … Altaïr, ty się dobrze czujesz? – Zarządca uniósł ze
zdziwieniem brwi, bo zdecydowanie nie takiej reakcji spodziewał się po
zdegradowanym mistrzu. – No już w porządku, grunt, że nic ci się nie stało. Nie
musisz przepraszać, nie jestem na ciebie zły.
Gdyby Malik wiedział, ile za tym jednym słowem się kryło, z
pewnością nie urwałby tak szybko tematu i nie poszedłby spać, będąc
niewyobrażalnie zmęczonym po tym, pełnym emocji, czuwaniu.
Chciał go przeprosić za tak wiele. Za to, że nie był w
stanie pojąć i dostrzec żalu, jaki zarządca zapewne czuł przy każdym takim niby
żartobliwym i niewinnym naśmiewaniu się z niego. Za to, że zamiast mu pomóc,
tylko go krzywdził i to w tak głupi sposób. Za to, że był zbyt zaabsorbowany
sobą, by zrozumieć, że zarządca już dawno przestał się na niego o to wszystko
gniewać.
Altair'a zaczyna zżerać sumienie... Dobrze >:). Miałam złe przeczucia co do prania szaty z pomocą tych kwiatków, bo już przed oczami miałam żółte plamy ;-; Takie mleczyki xD Oczywiście pięknie napisane i w ogóle chciała bym mieć taki talent jak ty i, i... i może skończę lizać dupę, bo i tak piszesz BillDip'a xD Do następnego ^^!
OdpowiedzUsuńOj tak, zaczyna zżerać i to konkretnie, nagle i z mocą. XD Oczywiście ten fakt nie zabije w nim zakorzenionych wad i przyzwyczajeń, ale mam nadzieję jakoś ładnie pokazać jego chęć i drogę w kierunku zmiany. x'D
UsuńA o tych kwiatkach to mi kiedyś ktoś z rodziny mówił... choć szczerze powiedziawszy z kolorem improwizowałam i papka z owych roślinek była po prostu dobra do usuwania tłustych plam, ale kij, w tym opku mamy magiczne mlecze, wywabiające atrament. X"D
Rany, dziękuję! Piszę, piszę, powoli i z nagłą zmianą planów, ale piszę. ^0^
Trzymaj się, dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)
Już się wystraszyłam ,że Altairowi te plamy się tylko pogorszą :D Kamień mi z serca spadł gdy szata nie stała się bardziej zepsuta :) Jak zwykle genialne napisane! Kocham jak o nich piszesz i za każdym razem czekam na kolejny rozdział! Mam tylko nadzieje ,że Altairowi nie wpadnie do głowy zostawienie Maika z powodu problemów jakie mu robi :D
OdpowiedzUsuńYukiihino
Biedny Altair chyba by się poszedł utopić, gdyby kwiatki mu tą szatę kompletnie dobiły. X"DD
UsuńMiło słyszeć! :)
Nie, tutaj akurat mogę zaspoilerować, że te miniaturki są luźne, w większej części stawiają na komedię (z moim wątpliwym humorem w roli głównej), tak więc dramatów i rozstań raczej tu nie będzie. xD
Dzięki wielkie za komentarz, pozdrawiam! :)
Czy to... Nie, nie wierzę... Ale może to naprawdę... AUTOREFLEKSJA? I to w wykonaniu Altaïra? Co się tutaj stało, hu, hu. W końcu zaczyna ogarniać pewne rzeczy. Wow. Trochę mu zeszło.
OdpowiedzUsuńDobra babka, poleciła kwiatki no i cacy. Jakby było jeszcze gorzej z szatą po użyciu ich, to przynajmniej Altaïr miałby blisko do rzeki, żeby się utopić z rozpaczy.
I tak, tak, ty się martwisz, nie śpisz, a on ci mówi "och, nie musiałeś czekać, mogłeś iść spać, naprawdę". Ale to jest pułapka, i Malik o tym wie, zwłaszcza będąc z takim narcyzem jak Altaïr. Bo jeśli naprawdę pójdziesz spać, to zacznie się litania pt. "Ja już cię zupełnie nie obchodzę" w wyniku której słychający będzie chciał wbić sobie w uszy szpikulce do lodu. To na pewno przyjemniejsze niż wysłuchiwanie lamentów.
Weny życzę! :D
Lepiej późno niż wcale. XD
UsuńJeden plus nieumiejętności pływania - jak coś zjebiesz, to zawsze możesz się puścić w nurt i po problemach. X"DDDD
Dokładnie, TO KARTA PUŁAPKA ALTAIRA, rozgryzłaś go! XDD
Dziękuję, nawzajem i pozdrawiam! :D