poniedziałek, 19 marca 2018

Rozdział 12: Początek i koniec

Łał... ostro z tą "Przepaścią" zmuliłam, co nie?
Mocno nie umiałam złożyć tego, co kłębiło mi się w głowie, we w miarę spójną całość. No, ale w końcu gorsze dni nieco ustąpiły, a ze mnie wylało się to... nie wiem, jak to nazwać. Zakończenie pierwszego sezonu? Pierwszej księgi? No, nieważne, w każdym razie jest to meta pewnego etapu w życiu głównego bohatera, ALE nie zakończenie całego opowiadanka, w końcu tytułowa przepaść wciąż nie została pokonana. ^ ^
W kwestii sceny, w której bohaterowie grają w "Pytanie czy wyzwanie?" - zadania i pytania zostały zaczerpnięte z realnej aplikacji "Erotyczna prawda czy wyzwanie", jeżeli kogoś by to interesowało. xD
Przed zaczęciem pisania tego wstępu miałam kłębowisko myśli w głowie, ale teraz jakoś nie wiem, co więcej powiedzieć, także... miłego czytania życzę! :)

***

Od pierwszego dnia znajomości, moje relacje ze Springiem chwiały się na wysokich falach opisanych jako: „nienawiść”, „zażenowanie”, „politowanie” i okazjonalnie „ruchanie”. Rany, nasze życie zaczęło się zmieniać w stereotypowe problemy nadpobudliwych nastolatek, takich z przygłupich programów dla dorastających księżniczek. Nie mogłem powiedzieć, że kiedykolwiek było między nami naprawdę zarąbiście; zaliczaliśmy wzloty i upadki, do tego dałem się wkręcić w ten cały niezobowiązujący seks, przez który ostatecznie wylądowaliśmy w sytuacji bez wyjścia. Domagałem się czegoś, czego Spring za nic nie chciał mi dać – związku, stałości, zapewnienia, że to wszystko nie jest tylko na chwilę.
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że zamieniłem się w sentymentalnego dekla, któremu nagle zaczęło zależeć, ale co poradzić? Serce nie sługa, dupę sobie wybierze i za nią będzie gonić.
Wyjąłem z szafki maszynkę i delikatnie przyciąłem nią kilka dłuższych włosków na mojej starannie wymodelowanej bródce. Idealnie. Perfekcyjnie wręcz! Raz w roku mogę się odpizdrzyć, tym bardziej, że załoga postanowiła wyprawić mi łączone urodzinki i zadbała o zorganizowanie całej imprezki z tej okazji. Słabo by było wpaść na nią w szlafroku i kapciach, bo – mimo tego, co myśli o mnie Spring – jakąś godność mam.
– Nie wysilaj się, nieważne ile godzin będziesz stał przed tym lustrem, krzywego ryja nie naprawisz – usłyszałem jadowity głos Złotka. O wilku mowa, ten to zawsze musi się zjawić w krytycznym momencie, żeby mnie dobić.
Blondyn stał w drzwiach i z wyraźnym zniecierpliwieniem czekał, aż wyjdę. Nie ma tak dobrze, jak wojna to na całego. Postanowiłem wytoczyć ciężką artylerię i odpowiedzieć Chuckiem Norrisem na ogień. To znaczy – olać Springa i złośliwie zacząć się pizdrzyć przed tym lustrem, jak rasowa, żywa Barbie.
O ile pierwsze pół minuty blondasek przetrzymał to spokojnie, o tyle po tych trzydziestu sekundach stwierdził, że zrobi to samo, co ja. Będzie udawał, że pan Bonnie Cepowski nie istnieje, a skoro tak, to nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby wszedł do środka i jakby nigdy nic zaczął się przede mną obnażać, chcąc wziąć szybki prysznic.
Tak, zostałem ochrzczony Cepowskim, po tym jak zeszłego wieczoru wywiązała się dyskusja o budowie cepa. Dużo się o sobie podczas tamtej rozmowy dowiedziałem, szczególnie zapadł mi w pamięć fakt, że taki zwyczajowy Cepowski składa się z fiuta, czarnej dziury w zastępstwie żołądka i worka treningowego w miejscu twarzy, z którego co jakiś czas wydaje niezidentyfikowane odgłosy, będące najpewniej prośbami o szybkie zakończenie jego marnej egzystencji.
Jak tak teraz o tym myślę, to powinienem był przyjebać Springowi za te obelgi; a nuż zamknąłby śliczną buźkę i nie otwierał jej aż do mojego pogrzebu.
Ostatecznie stwierdziłem, że nie ma co tracić nerwów, w dodatku tuż przed imprezką, olałem wszelkie zamierzone i niezamierzone zaczepki ze strony blondyna i pognałem do sypialni w poszukiwaniu jakiejś czystszej koszulki, bo odkryłem, że mam upierdolony rękaw.
Po ogarnięciu garderoby w równie szybkim tempie przemieściłem się do drzwi wyjściowych i po włożeniu butów oraz kurtki, jak strzała wypadłem z mieszkania.