Iii kolejna miniaturka wpada na blog! Coraz bliżej końca, a rozdziały "Tygodnia" zrobiły się o wiele zbyt długie. Coś mi nie pykło. xux
Mam nadzieję, że w miniaturkach z DMC lepiej mi to wyjdzie. x-x
A, planuję robić na blogu generalne korekty. Wiem, że jest tutaj dość sporo literówek i niekoniecznie przyjemnych dla oka błędów, dlatego postaram się wszystko tak skorygować, by nic was już nie raziło po oczach podczas czytania.
Trzecia sprawa - dla tych, którzy są tutaj WYŁĄCZNIE ze względu na AC. Mam już zaplanowane opko mieszane (z różnych gier), w którym jedne z głównych skrzypiec odegrają postacie z AC. Nieco bardziej uwspółcześnione, bo umieszczone i funkcjonujące w naszych czasach, ale jednak z AC. xux Dlatego nie martwić się, że po zakończeniu miniaturek ta seria umrze na blogu i już nie wróci. Altaïr i Malik nigdy nie uciekną z mojej głowy. ^-^
No i nadal jestem w fazie, kiedy w pisaniu mocno wychodzi ze mnie stres (tak jak wspominałam we wstępie jedenastego rozdziału Przepaści), bohaterowie robią się przez to nieco bardziej w rozmowy i emocje, niż w humor. x-x
No, to nie przedłużam, miłego czytania!
***
– Malik…? – Nowicjusz już niemal kwadrans opierał się
łokciem na obdrapanym, drewnianym blacie starego biurka, robiącego za centrum
całej pracy zarządcy.
Papiery, pozwolenia, mapy, poczta, zawiadomienia… wszystko,
co stanowiło kwintesencję obowiązków rafiqa, lądowało na tym właśnie meblu, by
po jakimś czasie zyskać sobie atencję jednorękiego asasyna, który na moment
przeinaczał się w stuprocentowego perfekcjonistę, by z największą dokładnością
móc wypełnić każdy pojedynczy skrawek pergaminu.
Nie pomijał nic – czytał kilkukrotnie wszystko, co dostarczyły
mu gołębie, by po tym nakreślić w odpowiedzi schludne znaki, rzecz jasna
odpowiednio zaszyfrowane, na wypadek, gdyby templariusze, bądź zwykli, miejscy
strażnicy, przechwycili list.
Jak to możliwe, że te wszystkie dokumenty interesowały go
bardziej niż skruszony Altaïr, który mimo bólu w miejscu, gdzie plecy kończą
swą szlachetną nazwę, dzielnie stał naprzeciwko siedzącego przy blacie,
Al-Sayfa.
– Malik, cholero jedna, to ja powinienem stroić tu
fochy, nie ty! – wyjęczał nowicjusz, rozżalony tą niesprawiedliwością świata.
Oparł się policzkiem na blacie, a po chwili namysłu
zdecydował się na nieco śmielszy krok, a mianowicie podkradnięcie kochankowi
aktualnie wypisywanego raportu, gdy ten oderwał na moment pióro od powierzchni pergaminu, by umoczyć je w atramencie.
Dopiero wtedy cała uwaga zarządcy skupiła się na, wyjątkowo
marudnym tego dnia, kochanku.
– Altaïr, miej litość, nie zachowuj się jak dziecko i
mi nie przeszkadzaj. Mam dzisiaj sporo pracy. – Rafiq westchnął ciężko i bez
trudu odebrał mu skradziony arkusz.
– Praca i praca, a ja?! – Obruszył się nowicjusz.
– A ty marudzisz. I to więcej niż zwykle – śmiał
zauważyć zarządca, wracając do starannego kreślenia znaków na pergaminie, mimo że
Altaïr mocno utrudniał mu tę czynność swoim gadulstwem. Nie mógł się skupić.
– A ty strzelasz fochy – usłyszał po chwili urażony
głos kochanka, mocno stłumiony przez to, że mężczyzna postanowił przytulić
twarzą blat jego biurka.
– I trudno. Ja z fochami, ty marudny. Żeśmy się
dobrali. – Delikatny uśmiech wkradł się na usta Malika, niszcząc iluzję
bezwzględnej powagi, jaką próbował wokół siebie stworzyć.
– Fakt. Ale wiesz co? Fochy i marudzenie chyba się
dopełniają, nie? – Altaïr podchwycił zmianę nastroju kalekiego zabójcy i
momentalnie zmienił taktykę. Te przepychanki nawet go bawiły, a w dodatku był w
stanie zbudować sobie nimi grunt pod mały flirt.
– Być może, kochany, być może. – Zarządca odłożył
pióro, poczekał chwilę aż wszystko wyschnie, po czym zwinął pergamin w ciasny
rulonik i całkiem sprawnie obwiązał go sznurkiem. – Swoją drogą muszę przyznać,
że dziwi mnie to, jak spokojnie odreagowujesz wczorajszą sytuację. Dość…
dojrzała postawa, jak na ciebie. Choć mógłbyś darować sobie to całe jęczenie –
przyznał po chwili milczenia, najwyraźniej będąc w pewien sposób dumnym z
zachowania swojego partnera.
– Daj spokój, przecież rozumiem, że też jesteś facetem.
Chyba trochę nie fair było z mojej strony wymagać odgrywania wciąż tych samych
ról… no, sam rozumiesz. – Nowicjusz, mimo chęci, nie do końca potrafił ubrać w słowa
wszystko, co chodziło mu po głowie. A wzrok zszokowanego Al-Sayfa ani trochę nie
pomagał mu w skupieniu się. – Weź tak na mnie nie patrz, przygotowywałem sobie
tę kwestię od bladego świtu, tylko nie byłem pewny, kiedy będę mógł ją zgrabnie
wtrącić w dyskusję! – burknął, nieco speszony.
– Ty i zgrabne wtrącanie mądrych myśli? To może ja
częściej będę na górze, co? – Właściciel biura parsknął śmiechem, nie mogąc
uwierzyć, że takie słowa padły z ust jego kochanka.
Abstrakcją wydawało mu się do tej pory, by Ibn-La’Ahad
potrafił myśleć – jak na dorosłego człowieka przystało – o uczuciach i
potrzebach innych, a nie tylko o tym, jak tu zaruchać.
Sięgnął ręką do stosiku liścików i świstków, które musiał
przeczytać i odpowiedzieć na każdy z osobna. Spodziewał się kolejnego
powiadomienia o zmierzającym do niego młodziku, zdziwił się więc na widok nieco
wygniecionej, ubrudzonej koperty, zdecydowanie nie wysłanej do niego z Masjafu,
ani innych biur. Zero pieczęci, miniaturowego, tajnego kodu na boku, nic.
Otworzył ją, wyjął ze środka spory kawałek pergaminu i zaczął
czytać.
– Bardzo zabawne! Powinieneś…! – Bunt i Altaïrowe
oburzenie prędko ustąpiło czujności, gdy jego partner zaczął czytać podejrzaną
wiadomość, której treść pochłonęła go na tyle, że serio przestał go słuchać.
Zwykle Malik miał wręcz nadludzką podzielność uwagi.
Oczywiście zawsze, gdy był zajęty robotą, udawał, że praca pochłania go na
tyle, by mógł bez konsekwencji olewać swojego kochanka.
Rzecz jasna zdegradowany mistrz zbyt długo znał zarządcę, by
ten był w stanie zwieść go wręcz pracoholicznym transem, jak większość
natrętnych młodzików. I choć Altaïr zdawał sobie sprawę, że mimo ignorowania
Malik chłonie każde jego słowo, zwykle starał się mu nie przeszkadzać. Z marnym
skutkiem, ale starał.
Tym razem było inaczej. Al-Sayf kompletnie się wyłączył,
zafascynowany długim listem stracił na dłuższą chwilę kontakt ze światem,
wracając dopiero po przeanalizowaniu całego tekstu.
– Mówiłeś coś? – zapytał nieprzytomnie, w myślach wciąż
trawiąc treść listu.
– Co to jest? – Asasyn wbił podejrzliwe spojrzenie w
wymięty skrawek pergaminu.
– Dziecinny wybryk jakiegoś odważniejszego świeżaka. –
Zarządca wzruszył ramionami i złożył kartkę na pół.
– To znaczy? – dopytywał nowicjusz, najwyraźniej nie mając
zamiaru odpuścić mu tego tematu.
– To znaczy, że jakiś szczeniak podrzucił mi list
miłosny, jasne? – prychnął Malik, doskonale wiedząc, że to oświadczenie
pociągnie za sobą konsekwencje. – Tylko błagam, nie twórz sobie w głowie
jakichś porąbanych scenariuszy. Ot, młodzik chciał spróbować szczęścia, ale ja
nie mam zamiaru robić mu nadziei.
Mimo zapewnień i spokojnych wyjaśnień rafiqa, Altaïr nie
wyglądał na specjalnie przekonanego. Gorzej – jeszcze chwila, a ognie piekielne
użyczą mu swoich mocy, by mógł bez problemów spalić nadawcę tego plugawego
listu.
– Daj mi to – wysyczał wściekły nowicjusz, nagle zupełnie
poważniejąc.
– Co? Czemu? – Malik odsunął się z krzesełkiem nieco
dalej od blatu, przyciskając wiadomość do piersi, jak najcenniejszy skarb.
Oczywiście nie tyle zależało mu na świstku, co na tym, by jego narwany kochanek
nie dobrał się do treści wiadomości. Tylko by się nakręcił i jeszcze jakieś
nieszczęście by z tego wynikło.
– Nie sądzisz, że to mocno podejrzane?! Jeszcze nikt,
nigdy nie wysłał ci czegoś podobnego! Zaraz… pewnie Rauf czegoś im nagadał,
zabiję drania! – Mało brakowało, żeby podjudzony zabójca zaczął po prostu
warczeć. Widać zwietrzył na swoim terenie obecność obcego samca, który próbował
zakosić mu drugą połówkę sprzed nosa. O nie. Na to Ibn-La’Ahad nigdy nie
pozwoli!
– Altaïr, spokój! Nie pisali i nie przystawiali się, bo
wszystkich straszyłeś powolną, bolesną kastracją! Sam to przyznałeś! – Zarządca
dobitnie wypomniał mu sytuację z poprzedniego dnia.
– Ale od kiedy jesteś rafiqiem też nic takiego ci nie
dawali! A przecież od tamtego momentu nie jestem już dla nich zagrożeniem, bo
rzadko kiedy cię widuję! No, poza tym tygodniem, bo akurat mam wolne. – Mimo,
że Asasyn od dawna zdawał sobie sprawę, że brak jego obecności może popchnąć
innych do odebrania mu Malika, a nawet skusić samego zarządcę do małego skoku w
bok, powaga tej wiszącej w powietrzu groźby spadła na niego z całą mocą dopiero
teraz, gdy powiedział o niej na głos.
– Jestem nim od niedawna, może stwierdzili, że to
świetna okazja do zalotów bez obaw, że napadniesz ich w nocy z nożem! Poza tym…
to może być też twoja wina – mruknął rafiq, nieco cichszym głosem, jakby
obawiał się, że nagłośnienie pewnych faktów kompletnie wyprowadzi jego kochanka
z równowagi.
– Jak to moja? – Zaskoczony Altaïr momentalnie spuścił
z tonu i wlepił zdezorientowane spojrzenie w zarządcę.
– No twoja. Pamiętasz, jak się przystawiałeś do tamtego
szczyla, żeby mnie wkurzyć? Zresztą… ogółem ostatnio zachowywałeś się dość
swobodnie. Pewnie któryś ze świeżaków podchwycił temat, jakobyś miał się mną
już nie interesować, rozpowiedział reszcie i to są tego efekty! – stwierdził
Malik, unosząc w górę list.
– Nie zwalaj na mnie! I pokaż mi ten cholerny papier! –
Zdegradowany mistrz wręcz położył się na blacie, próbując dosięgnąć jedyną,
nieskrępowaną ręką chroniony przez jego partnera, świstek.
– A w życiu! Altaïr, przestań się wydurniać, bo…! – Nim
Malik zdołał wypowiedzieć ostatnie słowo, umilkł, czując jak kolana zalewa mu
jakaś niezidentyfikowana ciecz.
Ibn-La’Ahad zamarł w bezruchu i momentalnie przestał się
szarpać.
Obaj spojrzeli w dół, gdzie z krańca blatu ciurkiem lał się
atrament z przewróconego przez nowicjusza, pojemniczka. Prosto na siedzącego
przy biurku, zarządcę.
– Cholera jasna, Altaïr! – Malik poderwał się z miejsca jak
oparzony i odskoczył w tył, rzucając list na podłogę i bezskutecznie próbując
jak najszybciej wytrzeć ręką ogromną plamę na swojej szacie, która w
błyskawicznym tempie rozrastała się po białym materiale.
Nowicjusz skończył jedynie z ubabranym rękawem, widać jednak
było, że nie stanowiło to dla niego większego problemu.
– Wybacz, niespecjalnie. – Posłał kochankowi skruszone
spojrzenie i zabrał się z blatu. – Posprzątam to i upiorę ci tą szatę. Jak nie
zejdzie, to zawsze możesz poprosić Al Mualima o nową, prawda? – Spróbował jakoś
go udobruchać, niestety z marnym skutkiem.
– Nową?! Altaïr, ty kretynie…! – Widać było, że jakaś
wyjątkowo nieprzyjemna wiązanka ciśnie się na usta zarządcy, jednak ostatkiem
sił mężczyzna zdołał zachować ją dla siebie i bez słowa opuścił główne
pomieszczenie, kierując się do sypialni.
Ibn-La’Ahad zdołał znaleźć w tym czasie szmatę i pobieżnie
przetrzeć nią zarówno biurko, jak i podłogę.
Pojemnik nowego atramentu poszedł się kochać w krzaczki, ale
chyba nie to było przyczyną złości zarządcy. Malik był surowy i rygorystyczny,
ale przy tym sprawiedliwy i nie wyżywał się na swoim kochanku, o ile ten nie
przegiął przysłowiowej pałki do tego stopnia, by ją złamać.
Czym więc Altaïr zawinił aż tak mocno?
Za ostatnie dni Malik odegrał się kilka godzin temu, czego
efekty asasyn wciąż odczuwał w dolnej części pleców… i na twarzy, w końcu przed
seksem mocno od niego oberwał. Ledwo poprzednie siniaki zeszły, a już mu nowych
narobił!
Właściwie jeżeli spojrzeć na sprawę od tej strony, to tym
razem Altaïr serio miał powód, by być urażonym. I naprawdę mocno pluł sobie w
brodę, że nie wykorzystał sytuacji i nie wymusił na Maliku jakichś przeprosin.
Prędko sprzątnął ślady po tym małym wypadku i poszedł
sprawdzić co z rafiqiem. Przekleństwa, które jeszcze przed wejściem do sypialni
usłyszał, tylko utwierdziły go w przekonaniu, że nie, nie przeszło mu.
– Słonko, wszystko gra…? – zapytał nieśmiało, ostrożnie
wchodząc do środka. Malik był w trakcie zmieniania ubrań, choć wyglądał, jakby
w połowie tego procesu zaniechał planów. Stał w samych spodniach i tępo
wpatrywał się w trzymany w ręce, poplamiony ciuszek. – Nie wiedziałem, że masz
dwie szaty – dodał nowicjusz, podchodząc do niego bliżej.
– Bo nie mam. Znaczy… ech, przepraszam. Wiem, że czasem
zbyt ostro reaguję, teraz też nie powinienem był na ciebie krzyczeć, w końcu
nie zrobiłeś tego specjalnie. – Zarządca westchnął głośno i uniósł wyżej biały
strój… właściwie, to biało-czarny, bo cały dół upaćkany był atramentem. – To
należało do mojego brata.
– Do Kadara? – Altaïr uniósł brwi, zdziwiony tym
oświadczeniem.
– Tak. Tydzień przed tamtym wypadkiem poprosił o nową
szatę, bo ta, którą miał, była już za mała. Powinien był ją dostać lada dzień,
ale szycie się przeciągnęło, więc chodził w starej, a ta przyszła… już po
fakcie. Nie miał okazji jej włożyć. – Zamilkł na moment, wepchnął kochankowi
brudny ciuch w rękę i poszedł po swoją własną szatę, a gdy wrócił, kontynuował
wywód. – Większość jego rzeczy rozdałem młodzikom. Szkoda było, żeby zestawy
dobrych ostrzy się zmarnowały. Zachowałem jedynie kilka jego ulubionych noży i
tę szatę. Później próbowałem przekonać Al Mualima, żeby pozwolił mi odzyskać
jego ciało ze świątyni, ale się nie zgodził. Tak więc noże, które noszę u pasa
i ta szata to jedyne pamiątki, jakie mi po nim pozostały. Chyba rozumiesz,
sentymentalny ze mnie człowiek, bez kilku rzeczy po nim byłbym jak – dosłownie
– bez ręki. – Uśmiechnął się smutno, szybko wkładając na siebie szatę, na którą
– po przewiązaniu w pasie czerwonym paskiem materiału – zarzucił płaszcz.
– Rany… dzięki, teraz czuję się jak ostatni drań. –
Altaïr obejrzał trzymany w dłoni materiał. Serio głupio mu się zrobiło.
– Raczej jak ostatnia niezdara, ale mniejsza z tym.
Pójdę ją uprać pod wieczór, jak już oddeleguję wszystkich młodzików. Może choć
trochę zejdzie. Choć wątpię, bym mógł ją dalej nosić. – Poprawił płaszcz i
odebrał od partnera pamiątkę po bracie. – Byłbyś tak dobry i przyszykował
zezwolenia dla świeżaków? Zaraz powinni być, a ja potrzebuję chwili, żeby
ochłonąć.
Asasyn przytaknął niemrawo i wrócił do głównego
pomieszczenia biura.
Bez trudu odnalazł odpowiednie papiery, bo pedantyzm Malika
w kwestii rzeczy potrzebnych do pracy był nader przydatny w tego typu
sytuacjach. Nawet jak się nie chciało, to i tak wszystko się znajdowało.
Nowicjusz położył odpowiednie świstki w widocznym miejscu na
blacie i nagle coś mu wpadło do głowy. Nałożył kaptur na głowę, upewnił się, że
ma przy sobie kilka monet, po czym zręcznie wyskoczył z biura przez świetlik i
pognał na rynek. Było popołudnie, przekupki wciąż powinny stać z rozłożonymi
straganami.
***
– Proszę. Powodzenia! – Malik wręczył dwa, białe pióra parce
młodzików, która po chwili odpoczynku i uszczupleniu zapasów w jego spiżarni,
zdecydowała się w końcu wyruszyć na mało wymagającą, a jednak dla nich
śmiertelnie ważną, misję.
Odetchnął z wyraźną ulgą i wyszedł zza biurka, zaczynając
sprzątać bałagan, jaki te młokosy mu narobiły.
– Słooonko! – Wyraźnie podekscytowanego Altaïra dało
się słyszeć w całym biurze, a chwilę po tym jakże powabnym okrzyku godowym,
właściciel owego „śpiewnego” głosu wpadł do głównej izby. – Patrz co mam! –
Asasyn zaprezentował kochankowi dwa nowe pojemniczki z atramentem.
– Nie musiałeś mi odkupować… no i na co mi dwa? Jeden
by starczył na co najmniej miesiąc. – Zarządca wzruszył ramieniem, ale przyjął
prezent. – Postaw je na biurku – nakazał.
– Malik, Malik! Czekaj, to nie wszystko! – Nowicjusz,
owszem, odłożył je na blat, ale zamiast zostawić w spokoju, postanowił
otworzyć jeden z nich.
– Co ty wyprawiasz? – Rafiq zmarszczył brwi gdy jego
partner uniósł nad głowę otwarty pojemnik z atramentem i… wylał sobie całą jego zawartość prosto na kaptur.
Jasny materiał w ułamku sekundy pokrył się wielką, rosnącą,
czarną plamą, pożerającą kolejne skrawki stroju skrytobójcy.
Kaptur brudny, przód szaty brudny, plecy brudne… a
właściciel biura tylko stał i patrzył z niedowierzeniem na ten przejaw
niespotykanej wręcz głupoty, bądź jakiś rodzaj objawów przegrzania głowy, wszak
na dworze było ze trzydzieści stopni, a Altaïr biegał w pełnym ekwipunku i to w
samo południe.
– Umyję podłogę! – zapewnił szybko Ibn-La’Ahad, widząc,
że wzrok Malika z jego twarzy zaczyna uciekać na deski pod nogami nowicjusza,
na których pojedyncze, czarne krople, zaczynały łączyć się w coraz większe
skupiska.
– To oczywiste, że umyjesz. Bardziej mnie interesuje co
ty, na Kodeks, próbowałeś osiągnąć?! – Kaleki zabójca naprawdę starał się być
spokojny, ale zwyczajnie nie potrafił. Nie, kiedy miał przed oczami ufajdanego atramentem, kochanka. Może to jakiś jego nowy fetysz?
– No… to w ramach przeprosin, za tamtą szatę. Teraz
jesteśmy kwita, co nie? – zapytał zdegradowany mistrz, trochę nieśmiało,
najpewniej spodziewając się kolejnego wybuchu i długiego wykładu ze strony rafiqa.
Sekundy jednak mijały, a Malik jak milczał, tak milczał i
nie zapowiadało się na to, by jakiekolwiek obelgi, skierowane do sprawcy
dzisiejszego zamieszania, cisnęły mu się na język.
Zamiast tego na ustach Al-Sayfa pojawił się… uśmiech?
Altaïr tak rzadko widział rozbawionego zarządcę, że w
pierwszej chwili nie miał pojęcia, jak powinien się zachować, słysząc jego
śmiech.
– Ty serio jesteś niemożliwy. I dziecinny. Następnym
razem, jak będziesz chciał przeprosić, zrób to w jakiś… efektywniejszy sposób.
Nie bardziej spektakularny, tylko taki dążący do zminimalizowania szkód,
dobrze? – Wskazał wymownie na upaciane deski i strój nowicjusza. – Ale doceniam
gest… to na swój sposób urocze, choć wolałbym, żebyś tego nie powtarzał.
– Tak jest, szefie! – Ibn-La’Ahad odetchnął z ulgą.
Narobił sobie dodatkowej roboty, ale przynajmniej chwilowo udobruchał Malika, a
to już spory sukces.
– No, a skoro jesteś tak mocno skruszony i chcesz mi
pomóc z wyczyszczeniem szaty Kadara… – Rafiq zniknął na moment w sypialni, a wrócił
z niej z wcześniej poplamioną pamiątką po bracie, w ręce. – Proszę. Idź na
rynek, znajdź coś, co pomoże ci zmyć te plamy i nie wracaj tutaj, póki ten
ciuszek nie będzie biały jak zad konia Al Mualima w rocznicę powstania Masjafu,
jasne? – Wepchnął kochankowi w rękę wyżej wspomnianą szatę i jakby nigdy nic
wszedł za biurko, by zająć się segregowaniem poczty. – Ale najpierw umyj
podłogę.
– Zaraz, chwila! – zaprotestował asasyn. – Jeszcze
godzinę temu mówiłeś, że nie masz żalu i że to był wypadek!
– Tak, ale to było zanim wykazałeś się tak wielką
chęcią pomocy. A skoro już zacząłeś to przepraszanie, możesz je skończyć w
jakiś zadowalający dla mnie sposób, prawda? – Słodki uśmiech zarządcy wręcz
promieniał skrytą pod warstwą urokliwości, irytacją.
Altaïr zacisnął wargi w wąską linię i poszedł po szmatę. Sam
sobie roboty narobił. A powinien był olać.
To jak mocno uwielbiam te miniaturke nie wyraza chyba zadne slowa. Jestem pod wrazeniem caloksztaltu i to jak wplatasz komizm w wypowiedzi bohaterów. Wielokrotnie czytajac to smialam sie na glos co jest u mnie niespotykaną reakcja. Mam nadzieje,ze moj komentarz zmotywuje cie do dalszego tworzenia i,ze bedziesz tu obecna jeezcze dlugi czas. Ciesze sie, ze tu jestes i piszesz, wyrazy wspolczucia odnosnie Irapha. Życzę zdrowia i weny abys wiecej nam nie padala :) / Mandira
OdpowiedzUsuńNo jak takie słowa mają nie zmotywować? QwQ Dzięki, mordko, to naprawdę mi pomogło! Nawzajem ci z weną i zdrówkiem, bo na twoje dzieła to ja cały czas czekam! xD
UsuńPozdrawiam!
No i widzisz Altaïr, tak to jest z pomaganiem ludziom... Dasz palec, a oni urżną Ci rękę przy samym ramieniu... I od razu byś wiedział, co Malik przeżywa każdego dnia, ty łajzo ty! Szczerze to bym z chęcią przeczytała ten list miłosny xD. I fakt, trzeba się było spoufalać z młodzikami, Altaïr? To ci teraz będą próbowali podebrać zdobycz! Aż mi przykro, że to już zaraz koniec... Będę tęsknić za tą wybuchową parką!
OdpowiedzUsuńAltair już tak ma, do każdego się przyklei, każdego zbajeruje, a potem musi wypić to całe piwo, którego nawarzył. x'D
UsuńNo niestety, wszystko się w końcu musi skończyć... masło maślane mi wyszło. x'D
Dzięki za komentarz i pozdrawiam! :D