czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 6: Potwory w maskach

 Z góry życzę wszystkim miłego sylwestra! :D
Myślałam, że na święta dodam chociaż dwa, lub trzy rozdziały, ale mi to nie wyszło, za dużo obowiązków, za bardzo laptop odmawiał posłuszeństwa. x-x
Co do rozdziału, pisałam go dość długo, wiele razy wena mnie opuszczała, ale w końcu jest! Mam nadzieję, że się spodoba, kosztował mnie kilka nieprzespanych nocek. xux
Zrobię na wstępie lekki spoiler, zastanawiałam się z koleżanką co by było, gdyby między Fredbearem, Springiem i Bonniem wywiązał się trójkącik, oto efekt:
Fredbear bierze Springa od tyłu, Bonnie od przodu.
F: Jak zrobisz krzywdę mojemu słonku, to ci urwę fiuta!
S: Spokojnie, jak się zapędzi to mu go odgryzę.
B: Ej, ja tu jestem i to słyszę. Ssij, a nie gadasz!
F: Jak tyś się do niego odezwał, kutafonie jebany?!
B: Jebany to jest tu Spring. Weź go wypieprz i idziemy coś zjeść, zgłodniałem.
S: Ta, też bym coś wszamał...
F: Ja stawiam!
S: Nie mój drogi. Ja stawiam wam.
Cóż... chyba lepiej się prezentują w osobnych pairingach, chociaż kto wie, może kiedyś się skuszę na oneshota z tym trójkątem. xD 
Nie przedłużając, życzę miłego czytania! :) 

***

Obudził mnie jakiś niezidentyfikowany, pozaziemski obiekt latający.
To może brzmieć niedorzecznie, ale tak właśnie było. Człowiek śpi spokojnie, nie wymaga od świata niczego poza odrobiną ciszy i prywatności, a tu nagle jak mi coś nie spadnie na brzuch, nie wbije odnóży w wątrobę i nie zacznie wywiercać dziury w jelitach!
– KURRRRRRRRRRRRRR...! – urwałem w połowie, tracąc oddech. Momentalnie otrzeźwiałem po pięknych kilku godzinach snu i zacząłem walczyć o życie z nieznanym napastnikiem.
– Nie śpisz już? Świetnie. – Kościste kolana Springa raczyły przestać mi się wbijać w narządy wewnętrzne. Blondyn łaskawie zszedł z mojego brzucha i stanął przed łóżkiem ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Otarłem wierzchem dłoni załzawione oczy i zacząłem łapczywie łapać oddech. A niby facet taki lekki się wydawał.
Zerknąłem na niego; nadal stał obok, jakby na coś czekał. Spojrzałem na zegarek.
Na mą seksowną dupę, 4:50 rano! Nawet nie chciałem wiedzieć dlaczego Złotko nie śpi o tej godzinie, bardziej zdumiał mnie fakt, że ten pierdolony, sadystyczny pedant wyglądał jakby miał za pięć minut śniadanie z prezydentem. Widać wczorajszy Kac-Ujma-Na-Honorze kazał mu się odpizdrzyć, by nawet w środku nocy wyglądać jak żywcem z okładki porno pisemka dla gejów.
– Wstawaj, idioto. Szybko – usłyszałem nad sobą zniecierpliwiony głos blondyna.
– Jeb się, jest piąta rano! – Pokazałem mu środkowy palec i zakryłem twarz poduchą. Dzisiaj zaczynamy nową pracę, ale za trzy godziny, a nie pięć minut! Temu fiutowi chyba kompletnie już odjebało!
– To był rozkaz. Masz wstać i to natychmiast! – Odebrał mi poduszkę i odrzucił w drugi kąt pokoju. Wiedziałem, że spanie z nim w jednym pomieszczeniu jest złym pomysłem i jak widać miałem rację! Tylko że od kanapy moje plecy czuły się jak pole po dożynkach; miałem jej kategorycznie dość.
– O co ci, cholera jasna, chodzi?! Jest noc, daj mi spać, pojebańcu! – Dusza wojownika kazała mi z całych sił walczyć o kołdrę, której również próbował mnie pozbawić.
– Nie! Musisz go wyrzucić z domu! Nie będę spał, kiedy on tu jest, zabije mnie! – Udało mu się wygrać bitwę o pościel, która również skończyła w kącie na podłodze.
– Co…? – Wzdrygnąłem się z zimna, bo w mieszkaniu, bądź co bądź, było chłodno, a ja spałem w samych bokserkach. – Kto niby? – Zmarszczyłem brwi i spojrzałem ze zdziwieniem na Springa. Złotko miało koszmary, urojenia, czy faktycznie ktoś się nam tu włamał?
Zbyt zmęczony i obolały po traumatycznych przeżyciach sprzed kilku minut, nie byłem w stanie ogarnąć o co znowu chodzi blondaskowi. Dla świętego spokoju postanowiłem to sprawdzić i wracać zaraz do łóżka.
– Ktoś niebezpieczny, rusz się, bo się ukryje i go nie złapiemy! – ponaglił mnie ze zirytowaniem.
– Już, już… – Powoli podniosłem się do siadu, trzymając za brzuch. – A nie mogłeś jakoś… delikatniej mnie obudzić? No nie wiem, na przykład potrzasnąć mną, czy coś?
– Budziłem cię dobre pół godziny, piętnastoma różnymi sposobami. Nie działały, więc wytoczyłem ciężką artylerię, żeby ten morderca nie uciekł – wytłumaczył, albo raczej sądził, że wytłumaczył, bo za chuja nie mogłem zrozumieć w czym rzecz.
Blondyn poczekał aż wyjdę z pokoju, by móc bezpiecznie się przemieszczać po reszcie mieszkania ukryty za mną. Ta, nie ma to jak robić sobie z kochanego kolegi prywatne mięso armatnie. Mnie zadźgają, a on spierdoli… albo zadźga ich. Spojrzeniem.
Zmrużyłem mocno oczy gdy zapalił światło.
– No? To gdzie ten morderca? – zapytałem, rozglądając się po przedpokoju. W kuchni nikogo nie widziałem, drzwi wejściowe i okna w salonie nieruszone, na kanapie żaden Slenderman nie siedział.
– Ślepy jesteś? Tutaj jest ten mały skrytobójca! – Wskazał łaskawie palcem na blat stolika.
Co do kurwy? Spojrzałem na Springa, ale miał tak poważną i wkurzoną minę, że nie śmiałem choćby pomyśleć, że to żart.
Podszedłem bliżej… i wtedy go zobaczyłem.
Między zgniecioną paczką po chipsach, a kubkiem do połowy wypełnionym kawą, siedział sobie… pająk.
Tak. Pająk, kurwa. Mały, nieszkodliwy, najwyraźniej tak samo śpiący i zdezorientowany jak ja, pająk.

sobota, 26 grudnia 2015

Devil May Cry oneshot - Udowodnij

Witam wszystkich. :D
W końcu święta, a co za tym idzie – dużo wolnego! Pisanie idzie mi wolniej, niż sądziłam, chyba złapałam "świątecznego lenia". x-x Ale to nic, dzisiaj prezentuję wam tego krótkiego oneshota, a niedługo prawdopodobnie skończę nowy rozdział „Przepaści” i kolejną miniaturkę, tak więc do końca grudnia powinno się jeszcze kilka postów pojawić.
Od razu ostrzegam, że aby zrozumieć pewne rzeczy trzeba znać tę serię, szczególnie czwartą część, ponieważ fabuła dzieje się po zakończeniu wydarzeń z tej gry. Jeżeli nie mieliście z nią styczności, radziłabym posiłkować się DMC wiki. Oneshot niespecjalnie skupia się na głębszej fabule, pojawia się jednak kilka nazw, które mogą sprawić wam kłopot (chociażby demony lub broń głównych bohaterów).
Muszę też podziękować Tamie, która enty raz sprawdza te bazgrołki, chroniąc je przed błędami i moją osobistą gramatyką (Kali jeść, Kali pić). Dzięki, Tama! ;-;
Życzę miłego czytania. : )

***

Odkąd Nero zamieszkał wraz z Dante w Devil May Cry, niemal codziennie razem wykonywali jakieś zlecenia, zarabiając na spłatę długów mężczyzny. Tej nocy nie było inaczej, tajemniczy pracodawca zaproponował dużą sumę za wyplenienie demonów z południowej części miasta, gdzie – jak wytłumaczył – mieszczą się dwie jego fabryki, z których te stwory wypłoszyły już niemal wszystkich pracowników.
 – Coś ich tutaj podejrzanie dużo. – Nero chwycił Ramieniem Diabła próbujące na niego skoczyć Straszydło i uderzył potworem z całej siły o ziemię.
– Poważnie? – Syn Spardy wyciągnął Ebony i Ivory, z pomocą pistoletów zaczął pozbywać się idącego na nich stada mniejszych kreatur. Akurat te demony były na tyle słabe, że padały po kilku trafieniach. – Nie zauważyłem. Już się zmęczyłeś, dzieciaku? – Dante posłał młodszemu łowcy kpiący uśmieszek, od którego demoniczna ręka chłopaka zalśniła intensywniej błękitnym blaskiem.
– W życiu. Za to ty się spociłeś, staruchu. Usiądź sobie i pozwól mi dokończyć. – O wiele agresywniej odciął z pomocą Czerwonej Królowej głowę najbliższego Mroza, chwilę potem rzucając się na Blitza. W momencie, gdy przeciął go na pół, coś chwyciło tył jego płaszcza. Młody Sparda przyciągnął go do siebie nim Fault, który pojawił się nagle tuż pod Nero, zdążył zacisnąć szczęki.
– Uważaj, młody. Jeszcze cię wciągnie. – Puścił go i wbił Rebelianta prosto w nabrzmiały brzuch Megastraszydła. – Ten „staruch” chyba właśnie uratował ci tyłek.
– Ten staruch powinien się zająć własnymi sprawami, a nie próbować udowodnić mi na każdym kroku, że jest ode mnie lepszy! – warknął wojowniczo, zestrzelając Niebieską Różą kilka Szturmów skaczących po dachach budynków wokół nich.
– Nie próbuję ci nic udowadniać – zaprzeczył szybko Dante. – Ja po prostu JESTEM od ciebie lepszy.

czwartek, 24 grudnia 2015

Zapowiedź - Oneshot "Udowodnij"



Seria: Devil May Cry
Tytuł: Udowodnij
Rodzaj: Oneshot
Pairing: Dante x Nero
Przewidywany czas publikacji: Okres świąt

Witam wszystkich, w trakcie tworzenia jest nowy oneshot "Udowodnij", tym razem z DMC. Zaczęłam go pisać z myślą o świątecznym specialu, ale szybko zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę akcja nic nie ma wspólnego ze świętami. Będzie to więc taki oneshot z okazji świąt, ale niekoniecznie w ich tematyce. Z resztą jakoś nie widzę pół-demony świętujące narodziny chrześcijańskiego Boga... xux Mam nadzieję skończyć go jak najszybciej; nie będzie długi, raczej taka krótka scenka skupiająca się bardziej na stosunku, niż fabule.

niedziela, 13 grudnia 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.5 - Igraszki

 No, powoli jakoś te miniaturki idą, mamy już piątą część i kroczek po kroczku brniemy do przodu. xD Zapraszam do czytania, mam nadzieję, że się spodoba! :)

***

– Jeszcze raz odpieprz taki numer, a przez tydzień nie usiądziesz. – Malik usłyszał tuż przy swoim uchu niski, ściszony głos asasyna.
– Wątpię byś miał czym doprowadzić mnie do takiego stanu, Altaïrze. – Zarządca uśmiechnął się, z satysfakcją zerkając na niezadowoloną twarz kochanka. Nie będzie mu słodził i  go komplementował, bo wciąż był urażony dogryzkami Syryjczyka.
– Może chcesz się przekonać? – prychnął mężczyzna, pochylając się nad leżącym na materacu, partnerem.
– Jeżeli sądzisz, że dasz radę, nowicjuszu… – Malik uwielbiał go tak nazywać. Po wypadku, w którym zarządca biura stracił rękę i brata, Altaïr został zdegradowany przez Al Mualima do rangi ledwo potrafiącego posługiwać się mieczem, młodzika i musiał ciężko odpracowywać, by powoli zacząć wracać do poziomu dawnej elity.
Mimo że od tamtej chwili minęło trochę czasu i Syryjczyk nie był już kompletnym żółtodziobem w hierarchii, Al-Sayf uwielbiał obserwować jak się wkurza za każdym razem, gdy go tak nazywał.
I tym razem nie było inaczej, jego kochanek warknął pod nosem jakieś przekleństwo, po czym brutalnie zaczął zdzierać z byłego asasyna ubrania. Górna partia poddała się bez walki, bo na drodze nie stały żadne supły ani zapięte pasy.
Zsunął jego ukrytą pod ciemnym płaszczem, białą szatę z ramion w dół, tak by odsłonić sutki zarządcy. Miał zamiar zaserwować mu tak wielką dawkę przyjemności, aż Malik zacznie jęczeć jego imię i błagać o rżnięcie.
Zaczął od pocałunków na szyi mężczyzny. Niespiesznie i spokojnie muskał wargami jego skórę, tu i tam mocno się na niej zasysając, by zostawić po sobie pamiątki w postaci soczystych malinek.
– Tak chcesz pogrywać? – Zarządca zamruczał z zadowoleniem, nie protestując gdy usta jego kochanka zaczęły schodzić coraz niżej po obojczykach. Przez zsuniętą do połowy torsu szatę, miał unieruchomioną jedyną rękę, więc mógł jedynie biernie pozwalać Altaïrowi na te wszystkie pieszczoty.


Rozdział 5: Zmiany

 Witam wszystkich. :) Nowy post znowu pojawił się po dwóch tygodniach, chyba nie dam rady pisać w krótszych odstępach czasowych, bo szkoła. x-x
Ten rozdział trochę różni się od innych, przede wszystkim tym, że nie jest pisany już tylko i wyłącznie z perspektywy Bonnie'ego. Jego punkt widzenia wciąż pozostaje tym głównym, chcę jednak poinformować, że fragmenty oddzielone trzema gwiazdkami są już przedstawiane z punktu widzenia innych postaci lub robią za przeskok czasowy (takie info, gdyby ktoś się w tym zgubił).
Pojawia się też po raz pierwszy pairing poboczny, na którym to opowiadanie nie będzie się skupiać; jest on tylko smaczkiem.
To chyba wszystko, co miałam do przekazania, zapraszam do czytania. :D

***

Ustalmy pewne fakty.
Po pierwsze: wychowywałem się w kochającej rodzinie. HETERO rodzinie.
Po drugie: w życiu nie spojrzałem na faceta w taki sam sposób, w jaki patrzyłem na rozebraną, rozkraczającą się przede mną na łóżku, laskę.
Jakim więc cudem stałem teraz pod lodowatym prysznicem i próbowałem się uspokoić po – jakże namiętnym – pocałunku z osobnikiem płci męskiej?!
Nie do końca jeszcze udało mi się rozgryźć mechanizm rządzący tym światem, ale coś mi podpowiadało, że ma on iście pedalskie poczucie humoru.
Zrezygnowany zakręciłem wodę, wziąłem ręcznik i po owinięciu się nim w pasie, wyszedłem z kabiny. Może to przez szok nie do końca dotarło do mnie, co wczorajszego wieczoru zrobił Spring. Najpierw wypadek z tym dzieciakiem, potem nagle pocałunek… zwyczajnie nie ogarnąłem fiuta. A trzeba było blondaska przetrzepać po łbie za tą akcję!
W ręczniku po domu nie odważyłem się chodzić, kto wie, czy ta mała cholera nie wyskoczy mi zaraz zza rogu z wibratorem. W sumie to mało prawdopodobne, ale byłem tym wszystkim zbyt zestresowany, żeby myśleć racjonalnie.
Już ubrany i ogarnięty wyszedłem z łazienki. Springi zdążył w tym czasie wstać, albo raczej w końcu udało mu się zwlec z łóżka, bo jego podkrążone oczy stawiały wielki znak zapytania nad kwestią tego, czy w ogóle udało mu się w nocy zasnąć.
Złotko bez zwyczajowej, porannej dogryzki zastępującej nam uprzejme „dzień dobry”, zignorowało moją obecność i poszło do kuchni. Oczywiście od razu podążyłem za nim, mieliśmy sobie kilka spraw do wyjaśnienia. Nieważne, czy z pomocą przemocy słownej, czy fizycznej, za tamtą akcję wgniotę go w ziemię i zatańczę na jego zwłokach.
Widocznie dopadło go zło w postaci kaca, bo wypił na raz prawie pół butelki wody. Po ugaszeniu pragnienia nalał ją sobie do szklanki i niczym zombie zawrócił w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Na jego nieszczęście opuszczenie kuchni nie było tak proste, jak wejście do niej.
Stanąłem w przejściu w charakterze murów obronnych i nie pozwoliłem mu wyjść. Blondyn uniósł na mnie zmęczone spojrzenie i zmarszczył brwi, najpewniej chcąc dać mi do zrozumienia, że w chwili obecnej największym z jego marzeń jest wpierdolenie się przez dach jakiegoś olbrzymiego dźwigu, który usunąłby mnie z przejścia i wywiózł na inny kontynent. Nie lubię spełniać życzeń gwałcicieli ust, dlatego mimo tych wszystkich gromów, jakimi ciskał we mnie z oczu, nie odsunąłem się.
Szybko pozbierałem myśli. Musiałem mu wygarnąć, nie pozwolę tej małej mendzie od tak się panoszyć; tu mnie przeliże, tam coś powierci… nie ma tak! Facet jestem i godności będę bronił!
– Ty! Jakim prawem zmolestowałeś mi wczoraj usta?! – warknąłem, trochę za głośno, bo Złotko z bólem głowy skrzywiło się na dźwięk mojego głosu.
Spojrzał na mnie jak na wyjątkowo brzydką małpę. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się, gdy szukał odpowiednich słów. Ostatecznie nie doczekałem się z jego strony werbalnej odpowiedzi, Springi wzruszył obojętnie ramionami, z pomocą łokcia odsunął mnie z przejścia i wyszedł z kuchni.

wtorek, 1 grudnia 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.4 - Kąpiel

To już czwarta miniaturka, a nadal mamy pierwszy dzień... chyba będzie ich o wiele więcej, niż na początku myślałam. xux
Z tego co widzę, będę robić każdy dzień w około trzech/czterech częściach, czyli miniaturek będzie blisko trzydzieści. X-X''
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! :)

***

Nim Altaïr się zorientował, wsiadał już na śniadego ogiera. Malik, jadąc obok niego na podobnej maści wierzchowcu, przeszył go spojrzeniem pod tytułem: „spróbuj zwiać, a nogi ci z dupy powyrywam”.
Ta miła przejażdżka miała na celu wspólną, wieczorną kąpiel w rzece za miastem. Wcześniej ciśnięty w asasyna owoc, zostawił po sobie mnóstwo klejącego soku. Bez prania i mycia by się nie obyło.
– Wiesz, Malik… Ja nie wiem, czy to taki dobry pomysł – zaczął Ibn-La’Ahad, próbując dać kochankowi do zrozumienia, że kąpiel w czymś głębszym niż bala z wodą, była dla niego wyrokiem śmierci. Altaïr znał się na mordowaniu, był wykształcony i wysportowany, ale ani trochę nie potrafił pływać.
– Bzdura, to świetny pomysł! Jest ciepło, ty jesteś brudny, a patrole nie zapuszczają w te rejony! – Malik sprawnie i rzeczowo rozwiał nadzieje Syryjczyka na powrót do biura.
Po piętnastu minutach od przejścia przez bramę, dotarli na miejsce. Ogromne mury miasta były stąd doskonale widoczne.
– Trzeba było nie rzucać arbuzem – warknął nowicjusz, zdejmując z siebie lepkie od soku ubrania.
– Nawet gdybym nie rzucił, to i tak bym tu z tobą przyjechał. Wspólna kąpiel z dala od wścibskich spojrzeń jest zbyt kusząca. – Zarządca oblizał ponętnie dolną wargę i sam zaczął się rozbierać.

niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 4: Łzy

I znów zaczyna mnie zjadać szkoła, kolejny mało produktywny tydzień z zaledwie jednym rozdziałem. ;-; Namęczyłam się trochę nad tym, bo mój laptop umiera w agonii, jak postanowi zejść z tego świata, to już w ogóle nie będę miała na czym pisać. x-x 
Koniec listopada i grudzień zapowiada się raczej pod kątem poprawiania ocen, nie pisania. Myślałam, że jeszcze w tym tygodniu zacznę nowe opowiadanie... no ale przedmioty typu: zawodowe, fizyka, czy - o zgrozo, potrzebuję korków - matma(!), nie pozwoliły mi na dokończenie pisanego rozdziału. I tak się cieszę, że wyrobiłam się z Przepaścią na dzisiaj. x-x
No, nie przedłużając, zapraszam do czytania. c:

***

Bardzo złym pomysłem było nastawić budzik, bo – nie wiadomo czemu – po pijaku dobrą porą na wstawanie wydała mi się czwarta rano.
Czułem się, jakby jakaś upierdliwa mucha z młotem pneumatycznym siedziała mi w głowie i wierciła dziurę w czaszce. Pominę powszechnie znanego kapcia w ustach. Kac to coś, czego nikomu nie życzę i nie polecam.
Warknąłem rozeźlony, kiedy upierdliwy sprzęt zaczął tarabanić, a ja, jak na złość, nie mogłem wymacać go ręką. Otworzyłem jedno oko. Na dworze było ciemno. Tyle dobrego, że nie oślepiło mnie słońce. Dostrzegłem w końcu źródło hałasu i agresywnym chwytem spróbowałem zgarnąć je z blatu. Niestety mój mistrzowski refleks, osłabiony alkoholem, zawiódł i telefon, dosłownie zmieciony przez moją dłoń, wylądował z głośnym hukiem na panelach kilka metrów dalej.
– No ja pierrrrdolę! – jęknąłem załamany. Nie chciałem wstawać, bo świat się kręcił nawet wtedy, gdy leżałem. Zrezygnowany, sturlałem się z kanapy na ziemię i na czworaka podpełzłem do wibrującego i wygrywającego upierdliwe dźwięki phone’a. – Giń! – zakrzyknąłem wojowniczo i uwięziłem urządzenie pod poduszką.
Odetchnąłem z ulgą gdy w końcu ucichł i jedynie lekkie drgania zdradzały jego obecność. Wróciłem na kanapę; brak poduszki mi nie przeszkadzał, liczyła się tylko cisza. W końcu mogłem zasnąć…
Dupa.
W głowie echem pobrzmiewała mi złowieszcza melodyjka budzika, wprawiając ową muchę z młotem w stan dzikiej furii. Kręciłem się tak dłuższą chwilę, próbując jakoś ujarzmić pulsujący ból w skroni, co niestety nie przynosiło zamierzonego efektu. Wkurwiony wstałem trochę za szybko, co skończyło się namiętnym pocałunkiem z podłogą i kolejną dawką bólu, przy którym nieznośna Sahara w ustach była niczym.
O wiele ostrożniej, ale wciąż na chwiejnych nogach, podniosłem się, od razu łapiąc ściany, by kolejny raz grawitacja nie zechciała mi przypomnieć, że to ja tutaj jestem jej dziwką i jak zechce, to wgniecie mi mordę w glebę.
Nie zapalałem światła, bojąc się, że kurewska żarówka postanowi mnie zwyczajnie oślepić. Zdając się wyłącznie na swój nieomylny instynkt, udało mi się dotrzeć do kuchni.
Rzuciłem się na szafki, otwierając każdą po kolei i szukając szklanek, których po prawdzie nie byłem w stanie zobaczyć w tej ciemności. Gdy w końcu udało mi się je namacać, przez przypadek zbiłem trzy albo cztery podczas próby wydobycia z samych tyłów ulubionego kubka.
Wyjąłem go i podszedłem do zlewu. Odkręciłem zimną wodę… po czym nagle postanowiłem zmienić plan i wsadziłem całą głowę pod kran.
Ooo tak, tego mi było trzeba. Po zamoczeniu (przydałoby się z jakąś szczupłą blondyną po wczorajszym. Zaraz… nie, BRUNETKĄ, kategorycznie brunetką!) włosów i pozbyciu się nieznośnej suchości w gardle, w końcu byłem w stanie myśleć nieco trzeźwiej.
Kolejne dwie godziny spędziłem na wracaniu do siebie po wczorajszym piciu. Znalazłem w szafce jakieś tabletki i coś na kaca. Babcia niby kiedyś mówiła, że sok z kapusty jest dobry na takie bóle, ale skąd ja niby miałem teraz kapustę wytrzasnąć?
Powoli ból głowy ustawał, aż w końcu był niemal niewyczuwalny, choć zdawałem sobie sprawę, że to chwilowe. W międzyczasie zdążyłem wziąć prysznic i zjeść prowizoryczne śniadanie, po którym miałem ochotę rzygnąć (pedalską) tęczą, ale to szczegół.

niedziela, 22 listopada 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.3 - Na targu

Ciężkie dni nastały, za oknem coraz pochmurniej, nauki coraz więcej, wszyscy coraz głośniej na mnie krzyczą, no bo zła pogoda to i humory złe. ;-; 
Niestety, ale ta miniaturka to jedyne, co udało mi się napisać, ten tydzień był dość... pełny wszystkiego. Tak pełny, że na inspirację miejsca zabrakło. x-x Zwłaszcza po namiętnym pocałunku na lekcji wychowania fizycznego. Nosem. Z piłką. Cały dzień zmarnowałam na okłady z lodu, zamiast pisanie. ;-;
No nic, nie będę zanudzać, zapraszam do czytania!
Akcja dzieje się mniej więcej dwie godziny po ostatniej miniaturce.

***

– Powiedz, proszę, że to już wszystko… – Altaïr stał obładowany koszami i zawiniątkami, które podobno były „codziennymi zakupami Malika”.
Bzdura, nowicjusz był pewny, że te wszystkie ładunki stanowiły kolejne utrudnienie dla ich małego zakładu. Coraz głośniej wyrażał swoje niezadowolenie, ilekroć właściciel biura zawieszał mu na ramieniu kolejne pakunki.
– Nie, jeszcze musimy poszukać kilku rzeczy. – Malik zbył go machnięciem dłoni i średnio zainteresowany marudzeniem Ibn-La’Ahada, wrócił do przebierania pomarańczy na straganie.
– Na kodeks, po co ci aż tyle jedzenia?! – Syryjczyk, mający tylko jedną rękę do dyspozycji, ledwo radził sobie z utrzymaniem wiszących na niej koszyków. No, ale przecież się nie poskarży, bo wtedy starszy brat (świętej pamięci) Kadara, wygra ich mały zakład.
– Altaïrze, rusz głową. Prowadzę biuro, codziennie przychodzą do mnie dziesiątki asasynów, rannych, zmęczonych bądź głodnych po misjach, w których narażają swoje życia. Myślisz, że jakbym dał im kuskus i odprawił z kwitkiem, to byliby zadowoleni? A gdybym jeszcze nie zapewnił im zapasów na drogę do Masjafu? Zaraz chcieliby zmiany zarządcy biura! – Brunet pokręcił głową z politowaniem i ruszył zatłoczonymi uliczkami dalej, z gracją omijając każdy patrol, jako że świetnie znał codzienne trasy strażników po mieście. Jego mogliby nie poznać, ale do stroju Altaira pewnie by się przyczepili.

piątek, 13 listopada 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.2 - Kłopotliwy poranek

To już druga miniaturka z AC, jeszcze... co najmniej dwadzieścia do końca. xD
Akcja tej części dzieje się kilka godzin po poprzedniej. 
Zapraszam do czytania. c:

***

– Altaïr, może jednak ci z tym pomogę? – zapytał Malik, który od dłuższej chwili wręcz dusił się ze śmiechu.
– Sam sobie poradzę! – prychnął coraz mocniej rozdrażniony asasyn. Już od ponad piętnastu minut mocował się ze swoimi szatami. Nie, nie potrafił ich ubrać jedną ręką.
– Nigdy nie wyjdziemy na bazar, jak będziesz się tak guzdrał. – Mężczyzna westchnął ciężko, opierając się tyłem o biurko i z wolna opanowując rozbawienie.
Choć widok jego partnera, rozpaczliwie próbującego zakryć to i owo ubraniem, ani trochę mu w tym nie pomagał.
– Daj mi czas, ty pewnie też na początku nie mogłeś do tego przywyknąć! – Syryjczyk miał dość. Nie sądził, że samo wkładanie szat może być tak upokarzające.
Ten, który zabijał ciemiężców i bronił pokrzywdzonych, którego nikt nie był w stanie zwyciężyć… nie mógł sobie poradzić z ubraniem spodni.
– Owszem, nie mogłem. – Malik westchnął ciężko i zbliżył się do niego mimo protestów i zapewnień, że da radę sam. – Ale szybko przywykłem, żeby nie stać się słabszym od ciebie, nowicjuszu. – Sprawne palce bruneta szybko zasznurowały spodnie Altaïra. Zaraz po tym, jego jedyna ręka znalazła się na kroczu Ibn-La’Ahada, masując je delikatnie.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 3: Tolerancja

Witam wszystkich. :) No, w końcu trzeci rozdział Przepaści, trochę z tym zwlekałam, pojawiłby się już na weekend, ale nie chciałam dawać tak wszystkiego na raz, tu oneshot, tu miniaturka i jeszcze rozdział. x-x 
Następny jeszcze nie jest zaczęty, więc znów prawdopodobnie dłuższa przerwa będzie.
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! :)

***

– Proszę. – Spring rzucił na blat, tuż obok mnie, lekko wygniecioną kopertę.
– Hm? Co to? – zerknąłem na nią zdziwiony i przerwałem krojenie warzyw.
Już od dłuższego czasu odpowiadałem za przygotowywanie posiłków, bo dość szybko przyszło mi się przekonać, że nikłe zdolności kulinarne Złotka by nas nie wyżywiły, a prędzej otruły.
– List do ciebie, jak widać. – Blondyn oparł się o lodówkę i pokazał trzy inne koperty w swojej ręce. – Poza nim przyszły też rachunki, rachunki i… niespodzianka, rachunki! – Sarkastyczne zdumienie podkreślił zirytowanym skierowaniem wzroku ku niebu. – Dzielimy się po połowie.
– Jestem przed wypłatą! – jęknąłem żałośnie, dla podkreślenia swoich słów wywracając kieszenie spodni na drugą stronę, by pokazać mu wiejące w nich pustki.
Wytarłem ręce i wziąłem zaadresowany do mnie list, ostrożnie go otwierając.
– A ja to nie? Trzeba było tyle nie jeść, to byś nie narzekał, że w portfelu masz tylko kurz – prychnął.
– Nie mogę nie jeść, umarłbym – burknąłem, nie radząc sobie z papierem. Chyba naderwałem lekko kartkę w środku. Warknąłem zdegustowany i kontynuowałem otwieranie z drugiej strony.
– Nie mówię, żebyś nie jadł, ale do cholery nie musisz pochłaniać porcji dla trzech dorosłych osób! – Przyłożył palce do skroni, błagając chóry anielskie o cierpliwość.
– Nie przesadzaj! Tobie się wydaje, że to porcja dla kilku dorosłych, bo ty prawie nic nie jesz... no chyba, że akurat cię do tego zmuszę, chudzielcu! – Odgryzłem się. – Ile mam dać na te rachunki?
– Częściej jem na mieście – sprostował, ale dobrze wiedziałem, że to kłamstwo. Parę miesięcy mieszkania razem dużo mi o nim uświadomiło. Aż przerażało mnie, jak dobrze poznałem jego nawyki. Jedyne co wciąż rozgryzałem, to dziwne upodobanie blondyna do częstego znikania po robocie na niemal całe noce. – Dużo – powiedział oschle, najwyraźniej zirytowany rozmową.
– Springi, nie możemy się trochę inaczej podzielić? Ty zapłacisz większą część, po wypłacie ci oddam… – zacząłem, w międzyczasie rozrywając kopertę, a gdy zajrzałem do środka, zamilkłem momentalnie. – Albo zapomnij. Mniejsza, podlicz ile mam dać, nie ma problemu, zapłacę – powiedziałem, jak zaczarowany wpatrując się w banknoty na dnie koperty. Był z nimi także krótki list, wyjąłem go i zacząłem czytać.
– Tak nagle zmieniłeś zdanie? – Uniósł brwi i podszedł do mnie, obserwując uważnie. W końcu, kiedy zajęty czytaniem nie odpowiadałem, zabrał mi kopertę i wyjął pliczek banknotów – No, no… kto cię tak rozpieszcza? – zapytał, po przeliczeniu chowając je do niej z powrotem.
– Rodzice. Obiecali, że pomogą dopóki nie znajdę jakiejś lepszej pracy i nie ustatkuję się. Mają na tyle wysokie zarobki, że mogą sobie pozwolić na wspieranie mnie każdego miesiąca – wyjaśniłem, kończąc czytać krótki liścik.
– Za to ty dzięki nim możesz sobie pozwolić na nieco więcej luksusu. – Pokiwał z uznaniem głową, oddając mi pieniądze.  Dobrych masz rodziców.
– Ta, nie narzekam. – Uśmiechnąłem się zadowolony. Trochę luksusu… czyli zapłacę swoją część rachunków i będę miał kilka stów dla siebie. Nieźle. – A twoi coś ci przysyłają, czy już wyszedłeś z wieku łask? – zapytałem żartobliwie, ale Złotku widać do śmiechu nie było, bo spoważniał i spojrzał na mnie spod byka.
– Bez obrazy, ale raczej nigdy nie miałem w zwyczaju zbytnio polegać na ich pomocy – odparł chłodno i wyszedł z kuchni.
Co go ugryzło?
Wzruszyłem ramionami, stwierdzając, że Spring ma okres… chociaż i bez niego takie humorki to w jego wypadku norma. Nauczyłem się to tolerować. Nadal go nie znosiłem, z wyraźnie odczuwalną wzajemnością… niestety siły wyższe kazały mi się przystosować do obecnej sytuacji, a dzięki bolesnym doświadczeniom miałem świadomość, że to małe chuchro w kwestii sprytu zawsze będzie miało nade mną przewagę.
Zabrałem się za dokańczanie kolacji, zajęło mi to niecałe pół godzinki. W końcu wstawiłem wszystko do piekarnika i zadowolony poszedłem do salonu, zabierając ze sobą prezent od rodziców.
Byłem zmęczony po robocie i naprawdę nie miałem ochoty na robienie czegoś ambitniejszego, niż siedzenie przed telewizorem. Blondyn mimo, że starszy, miał widać o wiele więcej energii niż ja.

niedziela, 8 listopada 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.1 - Zakład

No, to mamy pierwszą miniaturkę z Assassin's Creed, życzę miłego czytania! :)

***

– Altaïr! – Malik z groźnym warknięciem odsunął od siebie rękę drugiego asasyna, wstał z materaca i zaczął się ubierać.
– No co? Znowu się wściekasz? Przecież ja tylko powiedziałem, że pewnie RĘCE cię świerzbią, by mnie dotknąć. No nie mów, że nie chcesz. Całą noc tak głośno pode mną jęczałeś! – Mężczyzna wywrócił oczami i podniósł się na łokciach, spoglądając na niemal ubranego już kochanka.
– Takie żarciki wcale mnie nie śmieszą! – Właściciel biura założył spodnie i z lekkim trudem, bo wręcz trząsł się przy tym ze złości, próbował je zawiązać tak, by nie zsuwały mu się z bioder.
– Żadne żarciki, powiedziałem to nieświadomie, a ty za każdym razem wściekasz się nie wiadomo o co! – obruszył się Altaïr, marszcząc brwi.
– Nie wiadomo o co?! To przez ciebie straciłem tę rękę, dupku! – Zarządca rzucił w Ibn-La’Ahada poduszką.
– Ale jakoś świetnie sobie bez niej radzisz, nie masz co rozpamiętywać! – stwierdził Syryjczyk, łapiąc poduszkę i odkładając na bok.
– Świetnie? Tak sądzisz? Dobrze, co w takim razie powiesz na mały zakład? Jeżeli wytrzymasz tydzień bez używania jednej ręki i ani trochę nie będzie ci to wadzić, przyznam ci rację i więcej nie będę się złościł o takie drobne żarty na ten temat. Ale jeżeli to ja wygram, przeprosisz mnie i więcej nie wspomnisz o moim kalectwie. – Właściciel biura rzucił kochankowi wyzywające spojrzenie.

sobota, 7 listopada 2015

Zapowiedź - Miniaturki "Tydzień"


Seria: Assassin's Creed
Tytuł: Tydzień
Rodzaj: Miniaturki
Pairing: Altair x Malik
Przewidywany czas publikacji: Ten weekend

Kolejna zapowiedź, po miesiącu zmuły moja wena szaleje. x-x To pierwsza na blogu zapowiedź miniaturek, nie będą wydawane regularnie, przewiduję, że będzie ich około 8 - 9, ale mogę się rozpisać i przedłużyć nawet do kilkunastu. x'D Miniaturki będą z pierwszej części serii, z moim ulubionym pairingiem Altair x Malik. Mam nadzieję, że się spodoba. :)

FNAF oneshot - Halloween u Freddy'ego

Tydzień po czasie, ale w końcu napisałam tego oneshota! Cholernie długo poprawiałam oceny w szkółce, jestem padnięta. x-x Jak myślicie, oddałam mniej więcej charaktery Scotta i Vincenta? Czy lepiej już więcej nic z nimi nie pisać? x'D

***

– No co ty, w Halloween też pracujesz? – Vincent zmarszczył brwi z jawnym niezadowoleniem, żując powoli swojego burgera.
– Tak wyszło. Zresztą, to chyba nie kłopot? Mam tylko nocną zmianę, przez resztę dnia możemy gdzieś wyjść, jak masz chęć – zaproponował Scott. W przeciwieństwie do swojego kolegi, nie widział problemu. Sięgnął na oślep do prawie pustego pudełka z frytkami. – … Zjadłeś MOJE frytki?
– Chyba żartujesz, Halloween zaczyna się w nocy, kiedy jest ciemno! O to w tym chodzi, w dzień nie ma w ogóle zabawy! – jęknął ze smutkiem. A miał takie piękne plany. – Możliwe, że przywłaszczyłem sobie kilka – przyznał. – Chcesz gryza w zamian? – Wskazał na swojego burgera.
– Nie zachowuj się jak dzieciak. Za stary jesteś żeby się w to bawić. – Strażnik wywrócił oczami i wziął od kolegi hamburgera. – Nawet dobre. Tylko nie lubię ketchupu – stwierdził i oddał mu jedzenie.
– Za stary?! – obruszył się Vincent. – Jesteś chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który go nie lubi – burknął.
– No nie obrażaj się. –Mężczyzna westchnął ciężko i wstał od stolika. – Chodźmy już, późno się robi.
– Będę się obrażał ile będę chciał. Za stary, też coś. – Vince dokończył swoje jedzenie i również wstał. Zostawił kasę na blacie i poszedł za Cawthonem do wyjścia, wciąż lekko urażony. Pracował w Halloween, kiedy mieli razem spędzić świetną noc, a potem jeszcze go obrażał. Ta zniewaga krwi wymaga! Chwila... to mu nawet ciekawy pomysł podsunęło. – Ej, Scott… a wiesz, że te nawiedzone animatroniki w Halloween stają się nieco inne niż na co dzień? Agresywniejsze, sprytniejsze? Jesteś pewien, że chcesz spędzać to święto w takim miejscu?
– Przestań, te roboty zawsze wariują, za długo tam pracuję, żeby nagle zacząć się ich bać. – Zapiął kurtkę i przyspieszył kroku.
– Co więc powiesz na mały zakład? – Vincent z przebiegłym uśmieszkiem wyszedł na przód, zagradzając drugiemu mężczyźnie drogę.
– Zakład? Co ty znowu wymyśliłeś? – Scott, chcąc nie chcąc, musiał się zatrzymać.
– Posiedzę z tobą na nocnej zmianie. Zobaczymy, który z nas dłużej wytrzyma zanim stamtąd zwieje. – Jego pewny siebie ton, irytował strażnika. – Jestem u Freddy’ego dłużej niż ty, Scott, pamiętam, co się działo rok temu, to nie było fajne.
– Idiotyczny pomysł. Daj sobie spokój, Vincent. – Nocny stróż był coraz bardziej zaniepokojony. A co jeżeli ten idiota tym razem nie robił sobie z niego jaj?
– No dobra, w takim razie jak wygrasz, to zajmuję twoje nocne zmiany na cały miesiąc – zaproponował Bishop, mając nadzieję, że ta oferta skusi Scotta.
– … Cały miesiąc? – Mężczyzna zmarszczył brwi. Miał ochotę się zgodzić, w końcu był pewien, że wygra bez problemu. W razie kłopotów zamknie się w jakimś schowku i tyle. Coś mu jednak nie pasowało w tej hojności kolegi. – A co, jeżeli ty wygrasz?
– Wtedy ty będziesz moją nagrodą. – Uśmiechnął się szerzej. – No, ale skoro jesteś pewien wygranej, to nie masz się o co martwić, nie? – Zaśmiał się i trącił go w ramię.
– Ty serio jesteś chory… – Scott pokręcił głową z dezaprobatą. – Niech będzie.

***

piątek, 6 listopada 2015

Zapowiedź - Oneshot "Halloween u Freddy'ego"


Seria: FNAF
Tytuł: Halloween u Freddy'ego
Rodzaj: Oneshot
Pairing: Purple Guy x Phone Guy (Vincent x Scott)
Przewidywany czas publikacji: Ten weekend

Oneshot mocno spóźniony, ale w końcu pojawi się na blogu. Cały październik miałam zapiernicz ze szkołą, mam nadzieję na listopad się ogarnąć i częściej coś wstawiać. x-x Co do oneshota, bardzo żałuję, że nie udało mi się go dać tydzień temu, teraz już nie czuć aż tak ducha Halloween. ;-;
Początkowo miałam zamiar napisać coś z DMC, szybko jednak odkryłam, że Halloween w głównym wątku praktycznie nic nie znaczy, dlatego zmieniłam na FNAF'a, oby to był dobry wybór, bo pierwszy raz piszę PG x PG. xux

niedziela, 11 października 2015

Thief oneshot - Pokusa

Ledwo się z obiecanym terminem wyrobiłam przez kota i szkołę, następnym razem zapowiedź dam dopiero po tym, jak rozdział/oneshot będzie cały napisany i tylko korektę będę miała do zrobienia. x-x Co do opowiadania, celowo nie ma tu opisu szlachcica, ani jego imienia, jest to postać, którą każdy może sobie wyobrazić tak, jak chce. Nie przedłużając, zapraszam do czytania. c:


***

Miasto to ponure miejsce. Wie o tym każdy, kto spędził w nim choć sekundę. Pieniądze robią tutaj za wyznacznik człowieczeństwa – jeżeli brzęczące monety wypełniają twoją sakwę, to bardzo prawdopodobne, że zostaniesz uznany za przedstawiciela rasy ludzkiej. Gorzej z tymi, którzy nie mieli na tyle szczęścia, czy sposobności, do wzbogacenia się. Takich osobników jest tutaj mnóstwo; można ich spotkać tułających się po ulicach, leżących na wilgotnych poboczach, a najczęściej rozszarpywanych przez kruki i dzikie psy w ciemnych zaułkach. Tak właśnie wygląda jego dom. Pełen niesprawiedliwości, która przez lata ciężkiej szkoły życia, powoli ukształtowała Mistrza Złodziei.
Ten skok w zamyśle Garretta miał być prosty i – co najważniejsze – udany. Czy ktoś taki, jak on,  może marzyć o lepszej okazji, niż ta? Potrzebująca pieniędzy, owdowiała niedawno baronowa i jej bogaty kuzyn szlachcic, który dobrodusznie postanowił wesprzeć swoją rodzinę, przywożąc jej kufry pełne złota. Oczy złodzieja widziały w tym wszystkim tylko jedno. Łup.
Pewnym było, że cała posiadłość biedniejącej szlachcianki będzie obstawiona strażą, gdy już zawita do niej kuzyn wraz ze swoim podarunkiem. Ryzyko było zawsze, ale czy bez niego czułby ten sam dreszczyk adrenaliny, który towarzyszył każdej kradzieży?


Jak zwykle działał pod osłoną mroku i z jego pomocą umykał przed wzrokiem uzbrojonych patroli. Poruszanie się po bujnych ogrodach, otaczających całą willę, ułatwiała mu zapamiętana dokładnie mapa, którą przed wyruszeniem tutaj otrzymał od swojego przyjaciela, Basso. Znając położenie kilku bocznych wejść do piwnic, udało mu się bez wykrycia dostać do środka posiadłości.
Nie oszczędził nic. Szukając komnaty ze skarbami szlachcica zabierał wszystko, co wpadło mu w ręce i wydawało się cenne. Samo przejście korytarzami domu baronowej wzbogaciło go na tyle, że mógłby już śmiało napełnić sobie żołądek i kołczan ze strzałami.
To go jednak nie zadowoliło. Nie był podrzędnym, niewyćwiczonym kieszonkowcem. Gdy w pobliżu było coś cennego, musiał to zdobyć.
Zgasił stojące na stole świece i ukrył się pod blatem przed nadchodzącą ochroną. Nie dziwne, że szlachcic podarował baronowej aż tyle bogactwa, dla niego to musiały być jedynie grosze, skoro miał możliwość zatrudnienia takiej ilości strażników.
Uśmiechnął się pod nosem, wychodząc spod stołu i cicho zakradł się bliżej drzwi, przy których stało kolejnych dwóch, rosłych mężczyzn. Musiał ich jakoś rozproszyć i zmusić, by choć na moment opuścili posterunek.
Garrett zauważył stojący na małej komodzie, ustawionej pod ogromnym obrazem zmarłego pana domu, szklany wazon z kwiatami. Schowany za meblem, bezgłośnie ściągnął go z blatu, wyciągnął zwiędłe kwiaty dziękując stwórcy, że w środku nie było wody i cisnął nim w głąb korytarza. Jeden z ochroniarzy, widocznie zaniepokojony, odstąpił stanowiska każąc drugiemu na siebie czekać, aż nie sprawdzi źródła hałasu.
Gdy tylko odszedł, Mistrz Złodziei wykiwał pozostałego na miejscu strażnika, gasząc wodną strzałą pochodnię zawieszoną tuż nad jego głową. Facet zaklął głośno gdy w jednej chwili zrobiło się wokół niego kompletnie ciemno i od razu wyciągnął miecz. Skierował się w stronę z której, jak mniemał, nadciągnął pocisk. Nie zauważył ukrytego w mroku złodzieja; wyminął go, dając Garrettowi pełne pole do popisu. Mistrz od razu pomknął wyuczonym, cichym krokiem do nieobstawionych chwilowo drzwi, wyciągnął z rękawów wytrychy i błyskawicznie otworzył sobie drogę do skarbu. Wsunął się do środka i zamknął je za sobą, tak więc gdy straż po krótkiej chwili wróciła na stanowiska, nie była świadoma, że nieproszony gość jest już wewnątrz.
Spodziewał się klatek z ptakami lub psami, które będzie zmuszony cichutko wyminąć, ale pomieszczenie w środku było podejrzanie puste. Poza kilkoma szafkami i starym łożem, były tu tylko niestrzeżone skrzynie ze złotem, a nieco dalej od nich stary regał z książkami.
Później pomyśli o głupocie taktycznej prawowitego właściciela bogactw, teraz był zbyt podekscytowany zdobyciem łupu. Pod kapturem i maską, nasuniętą aż na nos, widać było tylko żądne skarbów, czujne oczy, które tym razem miały zwieść złodzieja.

wtorek, 29 września 2015

Zapowiedź - Oneshot "Pokusa"


Seria: Thief
Tytuł: Pokusa
Rodzaj: Oneshot
Pairing: Garrett x bezimienny szlachcic
Przewidywany czas publikacji: Ten lub następny weekend

Witam wszystkich, w najbliższym czasie na blogu pojawi się oneshot z gry Thief. Mam nadzieję go skończyć już na ten weekend, bo nie ma być przesadnie długi, a już zdążyłam go zacząć, ale jak nie uda mi się wyrobić z pisaniem i ogarnianiem do szkółki, to musicie wybaczyć obsuwę o tydzień i poczekać do następnej soboty/niedzieli. ;-; Co do tego "bezimiennego szlachcica", tą kwestię zostawiam waszej wyobraźni, ale chyba nietrudno domyślić się, co może się wydarzyć między bogatą szlachtą i łasym na błyskotki Mistrzem Złodziei. :D

piątek, 25 września 2015

Rozdział 2: Podobieństwa

Ten rozdział miałam już napisany, dlatego tak jak obiecałam, wstawiam go po (chyba) tygodniu. Trzeci nie pojawi się w kolejny piątek, czy sobotę, jeżeli nie będę miała wystarczająco czasu na napisanie go, dlatego musicie mi wybaczyć, że poczekacie na ciąg dalszy nieco dłużej. x-x Życzę miłego czytania. ^-^


***

Nie spodziewałem się, że to chuchro ma w sobie choć trochę siły, a już na pewno, że ma jej aż tyle!
Siedziałem niezadowolony na małej kanapie, oglądając jakąś nudną komedię w tv i uporczywie dociskałem worek z lodem do lewego policzka.
Gdybym się spodziewał, że aż tak mi zasunie, to nigdy bym mu na to nie pozwolił.
Wkurzony i w dodatku mocno obolały, obróciłem głowę, zerkając na znajdujące się nieco dalej wejście do kuchni i krzątającego się po niej Springa. Początkujący (albo i nie) morderca chyba planował kolejny zamach na moją skromną osobę, a gdzie jak nie tam znajdzie do tego odpowiednią broń? Przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałem jak wchodzi do salonu i zbliża się w moją stronę.
Momentalnie przeniosłem spojrzenie na ekran telewizora. Nie nawiążę kontaktu wzrokowego z tym małym diabłem. Już nigdy.
Odetchnąłem z ulgą, gdy wyminął kanapę i bez słowa poszedł do sypialni. Czyli jednak nie zakradał się do mnie z nożem.
Po panującej za oknem ciemności mądrze wywnioskowałem, że jest już późno. A jutro poniedziałek i znowu praca.
Wyłączyłem tv i poszedłem do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Wyszedłem z niej czysty i w samych bokserkach. Od razu poczułem się lepiej, gdy brud i trud z całego dnia spłynęły ze mnie do ścieków. Powierzchownie wytarłem mokre włosy zielonym ręcznikiem, który po drodze rzuciłem niedbale na oparcie kanapy. Stanąłem przed wejściem do pokoju i nacisnąłem klamkę.
Drzwi ani drgnęły.
Co jest? Szarpnąłem mocniej, ale znów z tym samym skutkiem. Co ten mały dupek wyrabiał?!
– Śpisz na kanapie! – usłyszałem ze środka. Żyłka zapulsowała mi niebezpiecznie na skroni. Przebrzydły…. w końcu to on miał klucze do całego mieszkania. Mogłem mu je zabrać jak jeszcze była okazja, teraz to się złotowłosa rządzić będzie!
– Spring, nie wygłupiaj się i otwieraj! – warknąłem groźnie, mocując się z klamką.
– Po pierwsze, coś powiedziałem. Kanapa – przypomniał. – Po drugie, za wszelkie szkody wyrządzone temu mieszkaniu płacisz z WŁASNEJ kieszeni – podkreślił, uświadamiając mi, że to ze swojej wypłaty będę musiał pokrywać koszty naprawy wszystkiego, od tynku ze ścian na telewizorze kończąc, czemu wyrządzę przypadkową krzywdę.
Wziąłem głęboki wdech i policzyłem do dziesięciu. Pomogło. Uspokoiłem się i puściłem nieszczęsną klamkę.
– Może chociaż jakiś koc mi dasz? – zapytałem z nadzieją.
– Nie otworzę tych drzwi do szóstej rano – usłyszałem w odpowiedzi.
Nie mając innego wyjścia powlokłem się na rzeczoną kanapę, przy okazji zaszczycając pusty salon cichą wiązanką niezbyt logicznych przekleństw.
Szczęście, że sofa miała na sobie sporo poduszek, jedna wylądowała pod moją głową, resztą obłożyłem się tak, by w miarę w nocy nie zmarznąć.
Ciężko było mi zasnąć, a gdy już się udało, śniłem o psycholu z nożem. Nie ma co… pierwsza noc w nowym mieszkaniu minęła mi nad wyraz przyjemnie.

piątek, 18 września 2015

Rozdział 1: Bonnie i Springtrap

Witam wszystkich! Oto pierwszy na tym blogu post, mam nadzieję, że się spodoba. :) Jest to dość luźne, nie do końca rozplanowane opowiadanie, dlatego w razie gdybyście wykryli nieścisłości, proszę pisać w komentarzach.
No, to chyba wszystko, miłego czytania. :)

***


Gdzie trafia jełop bez grosza przy duszy? Właśnie tutaj – do Fredbear’s Family Diner, jakże uroczej, rodzinnej sieci restauracji, uprzejmie proszącej o wycieranie butów przed wejściem do lokalu, nieponoszącej odpowiedzialności za ewentualny zgon pracowników, bla, bla, bla.
Placówka szybko się rozwijała, a jej właściciele poszukiwali młodych, ambitnych ludzi na stanowisko „atrakcji”, czyli załóż zwierzęce uszy, przebierz się w tandetne ciuszki i rozbawiaj dzieciaki.
Od urodzenia marzyłem, żeby tu pracować!
To był sarkazm. Nie miałem kasy, a mieszkanie u staruszków przez całe życie nijak mi się nie widziało. Zarobię na własne lokum i poszukam czegoś lepszego, gdzie nie będą mnie wciskać w kamizelkę, zakładać królicze uszy i płacić grosze za każdą godzinę uśmiechu. TYLKO uśmiechu.
Brzmi jak nowy rodzaj tortur, prawda? To jeszcze nic. Poza faktem, że w nowej pracy szczerzyłem się i wyglądałem jak debil razem z trójką innych skazańców… znaczy pracowników, którzy mieli nieszczęście zatrudnić się w tym samym czasie co ja, dochodził jeszcze ON.
Mój największy koszmar miał około metr siedemdziesiąt wzrostu, średniej długości blond kłaki, przerażające, szare oczy i roztaczał wokół siebie aurę nadchodzącej apokalipsy. W bajkach ładni ludzie zawsze są tymi dobrymi, ale tutaj, niestety, jego blada, książęca buźka skrywała pod sobą istną bestię. Diabelnie inteligentną bestię z ciętym językiem.
Niemal cztery miesiące przepracowaliśmy w relacjach: „Dzień dobry, znów przecudnie śmierdzisz!”, „Zabawne, że mówi to ktoś, kto sypia w śmietniku” – tak pokrótce wyglądała parodia, którą zmuszony byłem nazywać znajomością.
Wkurzał mnie niemiłosiernie, dogadywał i zawsze wychodził ze wszystkiego obronną ręką.
Aż w końcu świat zaczął mieć dość naszych dziecinnych przepychanek i postanowił coś z nimi zrobić. W dość nietypowy sposób.