Witam wszystkich. :) No, w końcu trzeci rozdział Przepaści, trochę z tym zwlekałam, pojawiłby się już na weekend, ale nie chciałam dawać tak wszystkiego na raz, tu oneshot, tu miniaturka i jeszcze rozdział. x-x
Następny jeszcze nie jest zaczęty, więc znów prawdopodobnie dłuższa przerwa będzie.
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! :)
***
– Proszę.
– Spring rzucił na blat, tuż obok mnie, lekko wygniecioną kopertę.
– Hm?
Co to? – zerknąłem na nią zdziwiony i przerwałem krojenie warzyw.
Już od
dłuższego czasu odpowiadałem za przygotowywanie posiłków, bo dość szybko
przyszło mi się przekonać, że nikłe zdolności kulinarne Złotka by nas nie
wyżywiły, a prędzej otruły.
– List
do ciebie, jak widać. – Blondyn oparł się o lodówkę i pokazał trzy inne koperty
w swojej ręce. – Poza nim przyszły też rachunki, rachunki i… niespodzianka,
rachunki! – Sarkastyczne zdumienie podkreślił zirytowanym skierowaniem wzroku
ku niebu. – Dzielimy się po połowie.
– Jestem
przed wypłatą! – jęknąłem żałośnie, dla podkreślenia swoich słów wywracając
kieszenie spodni na drugą stronę, by pokazać mu wiejące w nich pustki.
Wytarłem
ręce i wziąłem zaadresowany do mnie list, ostrożnie go otwierając.
– A
ja to nie? Trzeba było tyle nie jeść, to byś nie narzekał, że w portfelu masz
tylko kurz – prychnął.
– Nie
mogę nie jeść, umarłbym – burknąłem, nie radząc sobie z papierem. Chyba
naderwałem lekko kartkę w środku. Warknąłem zdegustowany i kontynuowałem
otwieranie z drugiej strony.
– Nie
mówię, żebyś nie jadł, ale do cholery nie musisz pochłaniać porcji dla trzech
dorosłych osób! – Przyłożył palce do skroni, błagając chóry anielskie o
cierpliwość.
– Nie
przesadzaj! Tobie się wydaje, że to porcja dla kilku dorosłych, bo ty prawie
nic nie jesz... no chyba, że akurat cię do tego zmuszę, chudzielcu! – Odgryzłem
się. – Ile mam dać na te rachunki?
– Częściej
jem na mieście – sprostował, ale dobrze wiedziałem, że to kłamstwo. Parę
miesięcy mieszkania razem dużo mi o nim uświadomiło. Aż przerażało mnie, jak
dobrze poznałem jego nawyki. Jedyne co wciąż rozgryzałem, to dziwne upodobanie
blondyna do częstego znikania po robocie na niemal całe noce. – Dużo –
powiedział oschle, najwyraźniej zirytowany rozmową.
– Springi,
nie możemy się trochę inaczej podzielić? Ty zapłacisz większą część, po
wypłacie ci oddam… – zacząłem, w międzyczasie rozrywając kopertę, a gdy
zajrzałem do środka, zamilkłem momentalnie. – Albo zapomnij. Mniejsza, podlicz
ile mam dać, nie ma problemu, zapłacę – powiedziałem, jak zaczarowany wpatrując
się w banknoty na dnie koperty. Był z nimi także krótki list, wyjąłem go i
zacząłem czytać.
– Tak
nagle zmieniłeś zdanie? – Uniósł brwi i podszedł do mnie, obserwując uważnie. W
końcu, kiedy zajęty czytaniem nie odpowiadałem, zabrał mi kopertę i wyjął
pliczek banknotów – No, no… kto cię tak rozpieszcza? – zapytał, po przeliczeniu
chowając je do niej z powrotem.
– Rodzice.
Obiecali, że pomogą dopóki nie znajdę jakiejś lepszej pracy i nie ustatkuję
się. Mają na tyle wysokie zarobki, że mogą sobie pozwolić na wspieranie mnie
każdego miesiąca – wyjaśniłem, kończąc czytać krótki liścik.
– Za
to ty dzięki nim możesz sobie pozwolić na nieco więcej luksusu. – Pokiwał z
uznaniem głową, oddając mi pieniądze. – Dobrych masz rodziców.
– Ta,
nie narzekam. – Uśmiechnąłem się zadowolony. Trochę luksusu… czyli zapłacę
swoją część rachunków i będę miał kilka stów dla siebie. Nieźle. – A twoi coś
ci przysyłają, czy już wyszedłeś z wieku łask? – zapytałem żartobliwie, ale
Złotku widać do śmiechu nie było, bo spoważniał i spojrzał na mnie spod byka.
– Bez
obrazy, ale raczej nigdy nie miałem w zwyczaju zbytnio polegać na ich pomocy –
odparł chłodno i wyszedł z kuchni.
Co go
ugryzło?
Wzruszyłem
ramionami, stwierdzając, że Spring ma okres… chociaż i bez niego takie humorki
to w jego wypadku norma. Nauczyłem się to tolerować. Nadal go nie znosiłem, z
wyraźnie odczuwalną wzajemnością… niestety siły wyższe kazały mi się
przystosować do obecnej sytuacji, a dzięki bolesnym doświadczeniom miałem
świadomość, że to małe chuchro w kwestii sprytu zawsze będzie miało nade mną
przewagę.
Zabrałem
się za dokańczanie kolacji, zajęło mi to niecałe pół godzinki. W końcu
wstawiłem wszystko do piekarnika i zadowolony poszedłem do salonu, zabierając
ze sobą prezent od rodziców.
Byłem
zmęczony po robocie i naprawdę nie miałem ochoty na robienie czegoś
ambitniejszego, niż siedzenie przed telewizorem. Blondyn mimo, że starszy, miał
widać o wiele więcej energii niż ja.
– Dokąd
znowu idziesz? – zapytałem, widząc, że Spring ubiera bluzę.
– To
nie jest twoja sprawa – uciął chłodno, najwyraźniej stwierdzając, że odpowiedzenie
mi jak człowiek jest poniżej jego godności. Dupek, pogadać nie szło kiedy miał
humorki. Niekoniecznie pozytywne.
– Może
i nie moja, ale wydaje mi się dziwne, że znikasz tak często na całe noce. – Rzuciłem
kopertę z kasą na stolik przed kanapą. Wtedy coś mnie tknęło. – Ej, Springi… a
może ty masz panienkę, co? I to do niej tak latasz zawsze po pracy? – Wredny
uśmiech wpełzł mi na usta, gdy kątem oka zauważyłem nerwowe drgnięcie blondyna.
Czyżbym trafił? Tyle czasu wszelkie sugestie i teorie spotykały się z jego
obojętnością, a teraz proszę, zupełnie inna reakcja. Wyszczerzony zbliżyłem się
do niego i trąciłem łokciem w bok. – No, to jak się zwie twoja Julia, mój ty
pedantyczny, złotowłosy Romeo?
– Jaka
znowu Julia? – Uniósł brew, kryjąc lekkie zdenerwowanie za chłodną maską
ironii. Instynkt mnie nie zawiódł, ma panienkę jak nic!
– Ta,
dla której wzdychasz wieczorami, ta, dla której kupujesz kondomy o zapachu
truskawek, ta, dla której… – zacząłem, szybko jednak przerwał mi celnie
wymierzony łokieć pod żebra.
Zgiąłem
się w pół z bólu. Następnym razem muszę pamiętać, żeby się odsunąć, zanim
zacznę robić sobie z niego jaja… błąd, następnym razem dwa razy się zastanowię,
zanim w ogóle zacznę sobie z niego te jaja robić. Takie to małe, a takie
zabójcze.
– Opanuj
się i nie udawaj, że potrafisz myśleć, bo z tego co słyszę to ci nie służy,
prymitywie. – Wywrócił oczami z nieukrywaną litością. – Nie wychodzę do żadnej
„panienki”. Już ci mówiłem, że to moja sprawa i masz się nie wtrącać. – Zapiął
bluzę i wziął leżące na stoliku klucze. – Wrócę późno, nie czekaj na mnie –
powiedział i poszedł do wyjścia.
Może to
głupie, ale stojąc tak, z rosnącą pewnością, że złamał mi wszystkie żebra,
postanowiłem dowiedzieć się za wszelką cenę, gdzie tak ochoczo pędził.
Nigdy
nie byłem aż tak zdesperowany, żeby śledzić człowieka (poprawka, demona), który
z wielką chęcią rzuciłby mnie wilkom na pożarcie, jednak tym razem ciekawość
wzięła górę. Musiałem dowiedzieć się, jaka wariatka wpakowałaby się w taki
toksyczny, sado-maso związek z samym diabłem.
Złotko
wyszło z mieszkania zostawiając mnie samego, wraz z układającym się w głowie
planem. Odczekałem chwilę nim zacząłem się ubierać i wybiegłem za nim.
Pierwszy
etap nie był trudny, po prostu biernie podążałem za nim w bezpiecznej odległości,
pilnując, żeby mi nie uciekł. Nie spieszyło mu się, więc kłopotu z tym nie
miałem. Szczerze powiedziawszy, te jego nocne wyprawy nurtowały mnie tak długi
czas, że teraz plułem sobie w brodę, że wcześniej nie wpadłem na pomysł, by się
za nim przejść. Przecież nawet się o tym nie dowie.
Zadumany
nad teoretycznym wyglądem piękności, dla której nasz kochany Spring stracił
głowę, zupełnie nie zauważyłem kiedy na najbliższym skrzyżowaniu nagle
przepadł.
Zamrugałem
zdezorientowany, rozglądając się za nim, ale on po prostu zniknął. Już prawie
mi się udało i taka porażka…!
– Cholera
jasna, mały, upierdliwy…! – Zacząłem kląć, kiedy nagle poczułem czyjąś rękę na
ramieniu.
Odskoczyłem
jak oparzony, będąc pewny, że to Spring i jego miłość do doprowadzania mnie w
stan przedzawałowy. Na szczęście tym razem to był… Freddy?
Odetchnąłem
z ulgą. Chyba nigdy tak się nie ucieszyłem na jego widok, mimo, że takie
przypadkowe spotkanie w krytycznym momencie śledztwa wydawało mi się mocno
nieprawdopodobne.
– Bonnie,
wszystko gra? – Uniósł brwi, lekko zaniepokojony moją reakcją.
– Sorry,
zaskoczyłeś mnie, nie spodziewałem się ciebie tutaj – Podrapałem się po karku,
posyłając mu przepraszający uśmiech.
– I
nawzajem. Zwykle cię tu nie widuję w tygodniu – zauważył.
Próba
wymyślenia na poczekaniu wymówki, byle tylko nie wyjść przed nim na jakiegoś
stalkera, była bezsensu. To Fazbear, więcej niż pewne, że wyczuje moje
kłamstwo.
– Powiedzmy,
że coś sprawdzam. Pewną plotkę. Słyszałeś może, że nasz drogi Springtrap się z
kimś spotyka? – zapytałem, czekając na reakcję.
– To
istnieją aż tacy masochiści? Wątpię, by to była prawda, nie wyobrażam sobie
jego i jakiejś dziewczyny… zabiłby ją spojrzeniem – stwierdził bez chwili
wahania. – Czemu cię to interesuje? I co miało znaczyć, że to sprawdzasz?
Śledzisz go? – Freddy starał się ogarnąć sytuację, ale nie widział sensu w moim
zachowaniu. Co gorsze, ja też go nie widziałem.
– A
jeżeli tak? Takie paranormalne zjawisko zainteresowałoby każdego – burknąłem,
lekko zażenowany.
– Zachowujesz
się jak gówniarz, Bonnie. Ale w sumie ci się nie dziwię. Też jestem ciekawy
kogo sobie przygruchał i zdołał zatrzymać przy sobie. – Freddy uśmiechnął się,
poklepując mnie po ramieniu. – Zdawało mi się, że wcześniej go widziałem.
Chodź, pomogę ci go znaleźć. Nie może być daleko – zaproponował.
Na tego
to jednak można liczyć. Cieszyłem się, że miałem przy sobie takiego dobrego
kumpla.
Fazbear
poprowadził mnie w miejsce, gdzie przed chwilą widział Złotko. Poszliśmy w
tamtym kierunku, chwilę się pokręciliśmy, aż w końcu go znaleźliśmy.
Scena
rodem ze starego romansidła. Blondyn czekał na kogoś, lekko zdenerwowany, w
parku pod latarnią. Było chłodno, a on wziął tylko bluzę. Ukryliśmy się na
osłoniętej cieniem rosnącego obok drzewa, ławce i w miarę dyskretnie
obserwowaliśmy rozwój sytuacji. Po maksymalnie dziesięciu minutach, naszym
oczom ukazał się ciemny zarys postaci, powoli nabierający barw w miarę, jak
zbliżał się do światła.
– Myślisz,
że to ona? – zapytałem szeptem, wytężając wzrok.
– Na
pewno. O tej godzinie nikt normalny by do tego parku nie przychodził. – Freddy
również wydawał się zafascynowany damą w ciemności.
Szła
szybko, już po chwili dostrzegliśmy kim była. Obaj ją znaliśmy.
Lub
raczej jego.
Początkowo
myślałem, że Spring lubi wysokie. Potem w oczy rzuciły mi się te
charakterystyczne, lekko rozczochrane włosy i kurtka, którą już parę razy
widziałem wychodząc z pracy.
Fredbear.
– O
stary… – Szczęka mi opadła chyba do samej ziemi. – To jednoznaczna sytuacja,
czy może Fredbear zaraz przyprowadzi mu swoją uroczą, młodszą siostrę? –
zapytałem przestrzeń z niemą nadzieją, że świat mi przytaknie i zaraz pojawi
się obok nich jakieś słodkie, złotowłose dziewczę.
Wszystkie
wątpliwości rozwiały się, kiedy pocałowali się krótko na powitanie. Pierwszy
raz widziałem u Springa taki zadowolony uśmiech.
– Nie,
Bonnie. Zupełnie jednoznaczna. – Freddy, wyraźnie zaskoczony, również wpatrywał
się w tą scenę z rozdziawioną buzią. – Spadamy stąd, czuję się jak te
wścibskie, starsze kobiety, obserwujące ludzi z balkonów. – Pociągnął mnie za
rękaw, wstając z ławki. Też miałem już dość widoków, więc nie protestowałem.
– Ale…
oni… jakim cudem? – Lekki szok zawładnął moim umysłem. Cały ten czas mieszkałem
z gejem? Widząc, że Spring i Fredbear idą w naszą stronę, skręciliśmy w inną
alejkę, byle dalej od nich. – Stary, skoczymy po dobry alkohol… a potem do
ciebie.
– Mój
ojciec może być w domu, nie wiem czy to dobry pomysł. Nie lepiej przejść się do
twojego mieszkania? – zapytał.
– Nie.
Rany, Freddy! Ja z nim mieszkam, dzisiaj nie chcę go już widzieć! – jęknąłem,
załamany tym wszystkim.
–
Mieszkasz…? – Zamrugał zdziwiony, ale widząc moją depresję i ból życia,
postanowił nie komentować. Poklepał mnie przyjacielsko po plecach. – No, to
zmienia postać rzeczy. – Westchnął ciężko. – Dobra, chodź po jakieś piwo. Jutro
praca, więc nie ma mowy o zalewaniu się w trzy dupy.
– Masz
szczęście, że mojego ojca jeszcze nie ma – mruknął Freddy, otwierając swoją
puszkę i siadając wygodnie na dużej kanapie obok mnie.
– Domyślam
się. Swoją drogą powiesz mi, co robiłeś na tamtym skrzyżowaniu? Dziwne, że
trafiłeś na mnie akurat w tak krytycznym momencie, jak jakiś pieprzony rycerz
na koniu. – Zerknąłem na niego podejrzliwie. Nie. Nie wierzyłem w przypadki.
– Byłem
w restauracji ojca, pomagałem mu nadzorować prace, ale znudziło mi się.
Wracałem właśnie do domu, kiedy zauważyłem Springa i ciebie. Widziałem w którą
uliczkę skręcił, chciałem ci tylko o tym powiedzieć, a nie zaraz iść za nim… no
ale wyszło jak wyszło. – Przechylił puszkę z piwem i upił z niej niewiele. –
Czemu wcześniej nie powiedziałeś, że mieszkacie razem?
– Bo
wtedy jeszcze tak się z tobą, Foxym i Chicą nie zadawałem, a nie chciałem
żebyście na starcie mieli ze mnie bekę. Nie planowałem z nim mieszkać. Teraz to
w sumie żałuję, że jeszcze się z tej kawalerki nie wyprowadziłem… tyle czasu
pod jednym dachem z pedałem. – Wzdrygnąłem się lekko.
– Sądziłem,
że raczej obojętna jest ci orientacja innych? – zauważył Fazbear, dopijając
alkohol i odkładając pustą puszkę na stolik.
– Nie
mam nic do homo. Ale mieszkanie z jednym z nich to inna sprawa. Bałem się
obudzić z nożem przy gardle, bo to Spring, a tak naprawdę powinienem się bać,
żeby nie obudzić się z kutasem na mordzie! – warknąłem zdenerwowany, biorąc
kolejne piwo i w błyskawicznym tempie je wypijając.
– Nie
przesadzaj, Bonnie. I nie pij już, zaczynasz mówić głupoty. Tak długo
mieszkaliście razem i jakoś nic ci nie zrobił. Było dobrze póki nie wiedziałeś,
a teraz wiesz i nagle problem? – Brunet zmarszczył brwi.
– A ty
co go tak bronisz? – prychnąłem, rzucając Fazbearowi pełne pretensji
spojrzenie. Liczyłem, że mnie poprze, a nie zacznie robić kazania.
– Nie
bronię, chcę ci uświadomić, że zachowujesz się jak ostatni dupek! – Podniósł
głos.
Pierwszy
raz widziałem naprawdę zdenerwowanego Freddy'ego. Zwykle był opanowany, pewny
siebie, taki lider idealny. W naszej paczce wiadomo było, że to on rządzi.
Skoro udało mi się wyprowadzić go z równowagi, to widać serio przeginałem. Mimo
tej świadomości, może częściowo przez alkohol, a może przez własny upór, nie
miałem zamiaru się z nim zgadzać.
Warknąłem
coś nieprzyjemnego pod nosem i wstałem z kanapy.
– Jednak
wrócę do siebie – powiedziałem, kierując się do wyjścia.
– Bonnie,
weź się ogarnij. – Freddy położył mi dłoń na ramieniu, stanowczo zatrzymując
tym gestem w miejscu.
– Jestem
ogarnięty, to ty nie rozumiesz, bo nie musisz z nim mieszkać! – Wyrwałem mu się
mocniejszym szarpnięciem.
Już nie
próbował przemawiać mi do rozsądku. Zrozumiał, że w tym momencie to bez sensu.
Naprawdę
niechętnie kierowałem się do swojego gniazdka. Po drodze rozmyślałem, czy może
nie wpaść do Foxy’ego, Chici, albo Vincenta. Jak na złość Foxy nie odbierał, a
Chica siedziała u jakiejś swojej psiapsióły, nie miałem ochoty na babski
wieczorek z robieniem mi warkoczyków i (nie)szczerym współczuciem nad moimi
prywatnymi tragediami. Do Vincenta z kolei nie miałem co zachodzić. Gość miał
ostatnio trochę problemów, wolałem mu się nie zwalać na chatę jak sam ledwo
życie ogarniał.
Poza
tym… prawda była taka, że tylko z Freddym byłem na tyle blisko, by bez obaw
powiedzieć mu co na wątrobie leży i się pożalić. Reszta raczej była tylko
znajomymi.
Zauważyłem
po drugiej stronie ulicy wciąż czynny sklepik. A co mi tam! Sprawdziłem
zawartość portfela i zadowolony, że wciąż miałem trochę kasy, zaszedłem do
całodobowego i kupiłem mocniejszy alkohol.
Zataczając
się lekko, upuściłem na chodnik pustą już butelkę. Dźwięk tłuczonego szkła
odbił się echem po całym parku, ale jakoś się tym nie przejąłem. Myślałem, że
trunek poprawi mi humor, tymczasem z chwili na chwilę byłem coraz bardziej
zirytowany.
No i co
miałem ze sobą począć? Stanąłem pod blokiem i długą chwilę zastanawiałem się,
czy wchodzić do środka. Wyobraźnia podsuwała mi różne scenariusze.
a).
Wchodzę do środka, jest ciemno, z pokoju dochodzą mnie dziwne odgłosy.
Zaciekawiony zaglądam, a tam… *cenzura*!
b).
Wchodzę do środka, pali się światło, idę do kuchni, a tam na stole… *cenzura* !
c).
Wchodzę do środka, a tam…*cenzura*!
Nie.
Nienienienienienienienie! Za chuja nie wejdę do tego mieszkania! Jeżeli Spring
tam był i to z Fredbearem, wolałem uniknąć ocenzurowanej części podsuwanych mi
przez podświadomość scen.
Bezpieczniej
będzie siedzieć na dworze. Szkoda, że nie trzymałem języka za zębami i nie
schowałem arogancji do kieszeni, może wtedy mógłbym spokojnie przekimać się u
Freddy’ego.
Życie
mocno brutalne. Westchnąłem ciężko i z rękami w kieszeniach kurtki oddaliłem
się na najbliższą ławkę.
A więc
tak się czuli bezdomni… wiatr w oczy, towarzycho skorych do dobroczynnego
zbierania datków (na własne potrzeby), dresów. Żyć nie umierać.
Kij,
lepsze to niż *cenzura* … brrr, nawet nie jestem w stanie sobie tego bez
cenzury wyobrazić.
Moja
ławka to mój pałac.
Założyłem
ręce za głowę, wyciągnąłem nogi i stwierdzając, że nawet mi wygodnie,
naciągnąłem kaptur na twarz, próbując jakoś przetrwać noc. Ławka stała w
osłoniętym miejscu, więc aż tak zimno mi nie było.
Chyba
przysnąłem, bo jakiś czas później obudziło mnie mocne szturchnięcie. Odgoniłem
ręką irytujący czynnik. Niestety to się spotkało z nieco brutalniejszym
odzewem, bo już po chwili, nie wiem jak, ale leżałem na ziemi z twarzą
wgniecioną w chodnik.
– Ja
pierdolę…! – warknąłem, czując jak policzek którym zaryłem, zaczyna piec. – Ani
się waż macać po dupie! – Pierwsza kwestia obronna, jaka padła z moich ust.
– Nie
martw się, nie zamierzam. Co jak co, ale twoja dupa to ostatnia obleśna rzecz,
którą chciałbym dotykać. – Usłyszałem nad sobą znajomy głos, już widząc oczami
wyobraźni (bo te prawdziwe czule podziwiały beton), jak Spring właśnie w tym
momencie kręci głową z wyrazem twarzy pod tytułem: „Żal mi tego idioty”.
– Polemizowałbym
– prychnąłem, podnosząc się prędko z ziemi. – Musiałeś?
– Musiałem.
Nie podziękujesz? Udało mi się naprostować twój krzywy ryj. – Uśmiechnął się wrednie.
Widać randka udana, bo humorek mu dopisywał.
– Zabawne…
jest jakiś konkretny powód zwalania mnie z ławki? Czy akurat przechodziłeś i
nie mogłeś się oprzeć takiej pokusie? – Wstałem i rozmasowałem otartą stronę
twarzy.
– I
jedno, i drugie. Masz klucze? Jest mi zimno, chciałbym się dostać do mieszkania.
Daj je i już nie przeszkadzam, śpij sobie dalej jak ostatni menel… którym, z
tego co czuję, postanowiłeś zostać. Ile wypiłeś? – Zapytał z wyraźnym
niezadowoleniem.
– Kilka
piw i coś tam jeszcze, ale to nie ważne. Widać za mało, bo nadal jestem na ciebie
wkurwiony – wybełkotałem, obmacując spodnie w poszukiwaniu właściwej kieszeni,
w której były klucze.
– Wkurwiony
na mnie? Mogę wiedzieć za co? – Uniósł brwi. Nie wyglądał, jakby jakoś
szczególnie się tym oświadczeniem
przejął.
– Dobrze
wiesz za co, cholera... masz. – Podałem mu pęk kluczy.
– No
wyobraź sobie, że nie wiem. Ale lepiej dla ciebie, żebyś jednak nie spał na
dworze. Nie lubię pijaków, jasne? Dlatego pierwszy i ostatni raz śpimy pod
jednym dachem, kiedy tak od ciebie wali. – Skrzywił się z niesmakiem, idąc
przodem.
Wciąż
lekko się chwiejąc, ruszyłem za nim. Warczałem pod nosem masę przekleństw. To
na bolący policzek, to na głowę, to na alkohol, to na Springa i jego niesmaczne
ciągoty.
Blondyn
nie zdejmował bluzy po wejściu do mieszkania. Musiał zmarznąć, w sumie nie
dziwne.
– No? Dowiem się czym tym razem
cię tak wielce uraziłem? – zapytał z lekką ironią w głosie.
– Tym
co robisz – odwarknąłem, nie będąc w stanie skleić bardziej rozbudowanej
wypowiedzi.
– To
znaczy? Tym, że stoję, oddycham, mieszkam tu, istnieję…? Eh, zresztą nie ważne.
Pewnie i tak nie kontaktujesz – westchnął ciężko, na moment znikając w pokoju.
Przyłożyłem
palce do skroni i rozmasowałem je, gdy nagle coś zostało mi rzucone na głowę.
Szybko ogarnąłem, że to czyste ubrania.
– Pod
prysznic, ale już. Nie zasnę kiedy tak od ciebie jedzie – zakomunikował
blondyn, po czym łaskawie wepchnął mnie do łazienki. Pewnie wyglądałem, jakbym
sam nie umiał do niej trafić.
Pierwszy
dryg na skutek jego dotyku przyszedł z opóźnieniem. Miałem tylko szczerą
nadzieję, że nie wejdzie tu za mną. Na szczęście nie miał zamiaru tego robić.
Nie,
nie byłem aż tak pijany, żeby przytulać prysznic i błagać go, aby przestał
płakać. A to już coś. Chłodna woda nieco mnie rozbudziła, miałem jednak
świadomość, że następnego dnia będę przeżywał męczarnie i katorgę w pracy.
Długo
byłem w łazience; chciałem pozbyć się z siebie wszystkiego, co przypominało mi
wydarzenia z dzisiejszego dnia.
Naprawdę
będę musiał pomyśleć o nowym mieszkaniu.
Z
ręcznikiem na ramionach i w samych spodniach, wszedłem do wspólnego pokoju.
Spring, jak co wieczór, czytał wyłożony na łóżku, jednak słysząc jak wchodzę,
od razu oderwał wzrok od książki.
– Miałeś
zamiar spać pod tym prysznicem? Prawie godzinę tam byłeś… jeszcze raz spróbuj
nazwać mnie panienką. – Zaśmiał się.
Nie
odpowiedziałem. Ignorując go kompletnie, zabrałem kołdrę do salonu, na małą
kanapę, a po chwili wróciłem jeszcze po
poduszkę.
– Co
robisz? – Blondyn zdziwiony przyglądał się moim poczynaniom. Odłożył lekturę i
podniósł się do siadu.
– A jak
ci się wydaje? Wynoszę się z tego pokoju – prychnąłem, nadal rozdrażniony.
–
Ponieważ…? – Zmarszczył brwi, doszukując się powodów mojego zachowania. Nie
pozwoliłem by dalej miał wątpliwości, po prostu wybuchłem.
– Ponieważ
nie mam zamiaru spać w jednym pokoju z pierdolonym pedałem! – Tym agresywnym
akcentem zakończyłem rozmowę i wyszedłem z sypialni, zostawiając go samemu
sobie.
Wrgh *^* Rozdział bardzo ciekawy, jak na mój gust. Trochę akcji, sporo króliczych sprzeczek, które uwielbiam, Fredbear kojarzący mi się tylko z jednym i oczywiście Bonnie *-* ...który również ma sporo uroku, gdy zachlany w cztery dupy udaje menela pod blokiem xD
OdpowiedzUsuńPisałam już, że cholernie podobają mi się charaktery, które im podarowałaś? Za nic bym ich nie zamieniła, szczególnie że bardzo do siebie pasują. Chociaż ciągle odczuwam psychiczny ból, gdy Bonnie dostaje z plaskacza od Złotka Q__Q
Ciekawi mnie, jak Spring zareaguje na słowa fioletowego - oleje to, czy może zacznie dociekać i sam postara się, by Bonnie opuścił chatkę.
Chcę sie tego jak najszybciej dowiedzieć, wiec życzę weny!
Pozdrawiam ^-^
Bycie menelem pod blokiem zawsze dobre! xD
UsuńNie pisałaś, ale miło słyszeć. :) Oj tam, od plaskacza nie umrze! xD
Dzięki i nawzajem. ^ ^
Jejku ;-; twój Bonnie jest taki słodki *-* chociaż do śledzenia ludzi to on się zdecydowanie nie nadaje XD chociaż na początku myślałam, że to raczej Fredbear się tam zjawił, a nie Freddy i, że zaraz rozpęta się tam piekło ;v chociaż... biorąc pod uwagę dalsze wydarzenia... ;_;
OdpowiedzUsuńTwój Bonnie ma naprawdę cudny sposób myślenia XD same najgorsze scenariusze widzi ;_;
I... i jak ja nienawidzę, gdy ktoś kończy w takich momentach ;___;
Potwierdzam, nie nadaje się do tego biedaczek. X'D Fredbear nie może się jeszcze dowiedzieć, że Bonnie mieszka ze Springiem, a spotkanie go jak śledzi Złotko byłoby zbyt podejrzane no i króliczek nie miałby ostatecznie pewności czy Fredbear i Spring są razem. xD
OdpowiedzUsuńSmutny, zgwałcony mentalnie i pijany, żadnych innych scenariuszy wyobrazić sobie nie mógł. ;u;
Zła ja urwała w krytycznym momencie, gome. QwQ
Kontrowersja...
OdpowiedzUsuńLubię to :D
Prosić prysznic, żeby przestał płakać... You made my day xD Bonnie-menel mnie rozwalił, chociaż trochę szkoda mi się go zrobiło, gdy się nadział o kant chodnika... Auć... No cóż, biedaczek takie scenariusze sobie ustalił, że deprecha go złapała doszczętnie :c Trochę nie spodziewałam się tego, że Spring... No... Ale tak mi się go żal zrobiło na koniec, kiedy Bonnie na niego tak z mordą wyskoczył :C No nic, lecę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Haniko
Z serii "jak bardzo pijany jest Bonnie". XDDD
UsuńTaa, Bonnie to ten typ człowieka, coś sobie do główki wbije, zrobi sobie depresję życia przez to... a potem stwierdzi, że w sumie nie było po co się załamywać, bo jest nawet ok. XD
Pozdrawiam i dzięki za koment! :)
"Nie mogę nie jeść, umarłbym" - takie piękne, takie prawdziwe ;D.
OdpowiedzUsuńBrawo Freddy, powiedz mu, jaki z niego dupek! Popieram!
Osz ty... ty... *cenzura*! Nie wolno wyzywać Złotka od części roweru na mojej warcie! Brzydki Bonnie, bardzo, bardzo brzydki!
Swoją drogą, rozdział super, lecę czytać dalej, pozdrawiam i weny życzę ;).
Bo grunt to proste zwieńczenie ogółu naszego istnienia. XDDD
UsuńWOOOO! >0< *Wstaje i oklaskuje Fazbeara*
Z drugiej strony ciekawe, czy bardziej urażona czuje się osoba, którą pedałem nazwano, czy rower, którego kawałek wykorzystano do obrażenia kogoś... =0=
Dzięki wielkie, również pozdrawiam! :)