Myślałam, że na święta dodam chociaż dwa, lub trzy rozdziały, ale mi to nie wyszło, za dużo obowiązków, za bardzo laptop odmawiał posłuszeństwa. x-x
Co do rozdziału, pisałam go dość długo, wiele razy wena mnie opuszczała, ale w końcu jest! Mam nadzieję, że się spodoba, kosztował mnie kilka nieprzespanych nocek. xux
Zrobię na wstępie lekki spoiler, zastanawiałam się z koleżanką co by było, gdyby między Fredbearem, Springiem i Bonniem wywiązał się trójkącik, oto efekt:
Fredbear bierze Springa od tyłu, Bonnie od przodu.
F: Jak zrobisz krzywdę mojemu słonku, to ci urwę fiuta!
S: Spokojnie, jak się zapędzi to mu go odgryzę.
B: Ej, ja tu jestem i to słyszę. Ssij, a nie gadasz!
F: Jak tyś się do niego odezwał, kutafonie jebany?!
B: Jebany to jest tu Spring. Weź go wypieprz i idziemy coś zjeść, zgłodniałem.
S: Ta, też bym coś wszamał...
F: Ja stawiam!
S: Nie mój drogi. Ja stawiam wam.
Cóż... chyba lepiej się prezentują w osobnych pairingach, chociaż kto wie, może kiedyś się skuszę na oneshota z tym trójkątem. xD
Nie przedłużając, życzę miłego czytania! :)
***
Obudził
mnie jakiś niezidentyfikowany, pozaziemski obiekt latający.
To może
brzmieć niedorzecznie, ale tak właśnie było. Człowiek śpi spokojnie, nie wymaga
od świata niczego poza odrobiną ciszy i prywatności, a tu nagle jak mi coś nie
spadnie na brzuch, nie wbije odnóży w wątrobę i nie zacznie wywiercać dziury w
jelitach!
– KURRRRRRRRRRRRRR...!
– urwałem w połowie, tracąc oddech. Momentalnie otrzeźwiałem po pięknych kilku
godzinach snu i zacząłem walczyć o życie z nieznanym napastnikiem.
– Nie
śpisz już? Świetnie. – Kościste kolana Springa raczyły przestać mi się wbijać w
narządy wewnętrzne. Blondyn łaskawie zszedł z mojego brzucha i stanął przed
łóżkiem ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Otarłem
wierzchem dłoni załzawione oczy i zacząłem łapczywie łapać oddech. A niby facet
taki lekki się wydawał.
Zerknąłem
na niego; nadal stał obok, jakby na coś czekał. Spojrzałem na zegarek.
Na mą
seksowną dupę, 4:50 rano! Nawet nie chciałem wiedzieć dlaczego Złotko nie śpi o
tej godzinie, bardziej zdumiał mnie fakt, że ten pierdolony, sadystyczny pedant
wyglądał jakby miał za pięć minut śniadanie z prezydentem. Widać wczorajszy
Kac-Ujma-Na-Honorze kazał mu się odpizdrzyć, by nawet w środku nocy wyglądać
jak żywcem z okładki porno pisemka dla gejów.
– Wstawaj,
idioto. Szybko – usłyszałem nad sobą zniecierpliwiony głos blondyna.
– Jeb
się, jest piąta rano! – Pokazałem mu środkowy palec i zakryłem twarz poduchą.
Dzisiaj zaczynamy nową pracę, ale za trzy godziny, a nie pięć minut! Temu
fiutowi chyba kompletnie już odjebało!
– To
był rozkaz. Masz wstać i to natychmiast! – Odebrał mi poduszkę i odrzucił w
drugi kąt pokoju. Wiedziałem, że spanie z nim w jednym pomieszczeniu jest złym
pomysłem i jak widać miałem rację! Tylko że od kanapy moje plecy czuły się jak
pole po dożynkach; miałem jej kategorycznie dość.
– O
co ci, cholera jasna, chodzi?! Jest noc, daj mi spać, pojebańcu! – Dusza
wojownika kazała mi z całych sił walczyć o kołdrę, której również próbował mnie
pozbawić.
– Nie!
Musisz go wyrzucić z domu! Nie będę spał, kiedy on tu jest, zabije mnie! – Udało
mu się wygrać bitwę o pościel, która również skończyła w kącie na podłodze.
– Co…?
– Wzdrygnąłem się z zimna, bo w mieszkaniu, bądź co bądź, było chłodno, a ja
spałem w samych bokserkach. – Kto niby? – Zmarszczyłem brwi i spojrzałem ze
zdziwieniem na Springa. Złotko miało koszmary, urojenia, czy faktycznie ktoś
się nam tu włamał?
Zbyt
zmęczony i obolały po traumatycznych przeżyciach sprzed kilku minut, nie byłem
w stanie ogarnąć o co znowu chodzi blondaskowi. Dla świętego spokoju
postanowiłem to sprawdzić i wracać zaraz do łóżka.
– Ktoś
niebezpieczny, rusz się, bo się ukryje i go nie złapiemy! – ponaglił mnie ze
zirytowaniem.
– Już,
już… – Powoli podniosłem się do siadu, trzymając za brzuch. – A nie mogłeś
jakoś… delikatniej mnie obudzić? No nie wiem, na przykład potrzasnąć mną, czy
coś?
– Budziłem
cię dobre pół godziny, piętnastoma różnymi sposobami. Nie działały, więc
wytoczyłem ciężką artylerię, żeby ten morderca nie uciekł – wytłumaczył, albo
raczej sądził, że wytłumaczył, bo za chuja nie mogłem zrozumieć w czym rzecz.
Blondyn
poczekał aż wyjdę z pokoju, by móc bezpiecznie się przemieszczać po reszcie
mieszkania ukryty za mną. Ta, nie ma to jak robić sobie z kochanego kolegi
prywatne mięso armatnie. Mnie zadźgają, a on spierdoli… albo zadźga ich.
Spojrzeniem.
Zmrużyłem
mocno oczy gdy zapalił światło.
– No?
To gdzie ten morderca? – zapytałem, rozglądając się po przedpokoju. W kuchni
nikogo nie widziałem, drzwi wejściowe i okna w salonie nieruszone, na kanapie
żaden Slenderman nie siedział.
– Ślepy
jesteś? Tutaj jest ten mały skrytobójca! – Wskazał łaskawie palcem na blat
stolika.
Co do
kurwy? Spojrzałem na Springa, ale miał tak poważną i wkurzoną minę, że nie
śmiałem choćby pomyśleć, że to żart.
Podszedłem
bliżej… i wtedy go zobaczyłem.
Między
zgniecioną paczką po chipsach, a kubkiem do połowy wypełnionym kawą, siedział
sobie… pająk.
Tak.
Pająk, kurwa. Mały, nieszkodliwy, najwyraźniej tak samo śpiący i
zdezorientowany jak ja, pająk.
– Błagam,
powiedz, że sobie ze mnie jaja robisz. – Uniosłem brwi i przeniosłem wzrok na
Złotko. Jemu jednak do śmiechu nie było.
– Czy
wyglądam, jakbym żartował?! Ten pająk to gigant! – Pokazał rękami jak bardzo
potężny jest ten stwór. Przynajmniej w jego, mało skromnym, mniemaniu. – Zabij
to bydle. Ale już! – rozkazał władczo.
– Springi,
no coś ty, pajączków się boisz? – Szeroki uśmiech wkradł mi się na usta, gdy
zobaczyłem Springtrapową minę wkurwu ostatecznego. Zaraz zginę. Ale to nic.
Poznałem jego lęki i będę się z nich śmiał nawet po brutalnym skopaniu,
zmieleniu i zabetonowaniu w ścianie moich zwłok! Kto by pomyślał, że ten pokurczowaty
diabeł boi się czegoś tak niedorzecznie małego!
– Bonnie…
– wysyczał. Brakowało mu tylko głów węży w miejscu włosów i mielibyśmy
najprawdziwszą Gorgonę! Jak tak patrzyłem na tego przestraszonego, otumanionego
pajączka i żądnego krwi Springa, to miałem wątpliwości o kogo mu chodziło,
kiedy mówił o „mordercy” w naszym mieszkaniu.
– No
już, zajmę się nim, nie wkurzaj się tak. – Ledwo dusząc śmiech, poszedłem do
kuchni po szklankę. Przykryłem nią pajączka, który nawet się nie poruszył
najwyraźniej nie mając pojęcia, że został właśnie uwięziony pod szklanym
kloszem. Podniosłem podstawkę pod kubek, na której przysiadł i poszedłem z nim
do okna. Otworzyłem je, podniosłem szklankę i delikatnie zepchnąłem go z
podstawki na parapet, po czym zamknąłem okno.
– Musiałeś
się tak guzdrać? – prychnął Spring, patrząc na mnie z niezadowoleniem.
– Spliguś
się boi pajączków? – zasepleniłem z szatańskim uśmieszkiem na ustach.
– Nie
twoja pierdolona sprawa, deklu! – Jego zbyt nagła reakcja tylko to
potwierdziła.
Zadowolony
zawróciłem w kierunku pokoju, Blondyn jednak znalazł się w nim pierwszy i nim
zdążyłem wejść, zagrodził mi drogę do środka, podając przy tym poduchę wraz z
kołdrą.
– Ty
idziesz na kanapę – stwierdził twardo, krojąc mi ryj w plasterki przepełnionym
furią wzrokiem. Po krótkiej chwili odkryłem, że spojrzenie zaczęło mu z mojej
twarzy zjeżdżać nieco w dół. Nie dopuszczając by zaczął się lampić nie tam
gdzie powinien, wziąłem od niego pościel.
– Niby
dlaczego, co? – burknąłem niezadowolony.
– Jeżeli
ten ohydny robal wróci, ciebie pogryzie pierwszego – padła chłodna odpowiedź,
nim drzwi do pokoju zatrzasnęły mi się przed twarzą.
Podkrążone
oczy, mina jakby ktoś mnie posuwał przez pół nocy kaktusem… Bonnie, nie załamuj
się, wyglądasz ślicznie!
Moje
odbicie w lustrze nie było tego samego zdania.
Skończyło
się na tym, że przeleżałem na kanapie dwie godziny. Nie mogłem zasnąć po jakże
subtelnej pobudce Złotka.
A teraz
stałem w łazience przed lustrem i starałem się pocieszyć samego siebie, że jest
jeszcze co ratować. Może nie zaszkodzi się ogolić, zawsze to lepiej wyjść na
ogarniętego przed nowym szefem, a nie w stylu żula Jana spod Biedry.
Rozprowadziłem
gęstą pianę po całej żuchwie i policzkach, wziąłem maszynkę do golenia i
zacząłem pozbywać się zarostu, uważając, żeby nie zgolić całkowicie bródki którą
lubiłem zapuszczać.
Odpizdrzyłem
się i ubrałem w najmniej wygniecione ciuchy jakie miałem (pedantyzm Springa też
na moje nieszczęście posiadał granice, nie mogłem liczyć, że jak zobaczy te
wszystkie wymemłane koszulki, to od razu będzie chciał na łeb na szyję
doprowadzić je do stanu perfekcji).
Sądziłem,
że jak unicestwię ten busz, to zaprezentuję się nieco lepiej. Niestety moje
oczekiwania okazały się mocno zawyżone, nadal byłem jak wygłodniałe zombie po
przejściach.
Poprawiłem
czerwoną muszkę dołączoną do nowych, roboczych ubrań, które Freddy dał nam
poprzedniego dnia. Lepiej było przebrać się teraz, w pracy może nie być czasu,
w końcu otwarcie i te sprawy. Z całego stroju tylko uszu nie zakładałem.
Przecież nie będę w nich jak debil szedł przez całe miasto.
Mucha
kolejny raz się rozpierdoliła. Za cholerę nie umiałem tego dziadostwa zawiązać.
W Fredbear’s Family Diner nie musiałem się użerać z czymś takim, koszula i
kamizelka wystarczały, a teraz powymyślali sobie, kurde, nie wiadomo co.
Moja
piękna kokarda, którą z wielkim wysiłkiem uformowałem, rozpadła się chwilę po
tym jak odsunąłem od niej ręce. Na mojej szyi został sam supełek i dwa
zwisające od niego paski materiału.
– Szlag
by to! – Nie zostało mi dużo czasu, więc wyszedłem z łazienki zostawiając
upierdliwy problem w pizdu.
– Dłużej
się nie dało? – Spring stał oparty tyłem o blat szafki i wyraźnie
zniecierpliwiony czekał na mnie. Był już gotowy, całkiem nieźle się w tych
nowych ciuszkach prezentował.
Zaraz…
co?
Bonnie, karny kubełek zimnej wody i tydzień
strzelania Zdrowasiek za te niepokojące pomyślunki.
Drgnąłem
nerwowo, kiedy Złotko nagle znalazło się krok przede mną i wyciągnęło ręce w
kierunku mojej twarzy.
– Spokojnie,
nie mam zamiaru cię udusić. – Uniósł brwi, zdziwiony moim odruchami.
– No
ja nie wiem… po tej nocnej pobudce mam dobry powód, żeby się ciebie bać –
burknąłem, pozwalając by zawiązał mi tą przeklętą muszkę.
– A
wcześniej nie miałeś? – Uśmiechnął się lekko. – Gotowe. – Odsunął się nieco i
przyjrzał mi uważnie.
Zauważył
kilka niedociągnięć, to znaczy: nierówno podwinięte rękawy, które poprawił, za
słabo naciągniętą w dół koszulę, co też unormował do stanu, który go zadowalał,
przekręcił lekko muchę, żeby była równo i dopiero wtedy pokiwał głową, wyraźnie
dumny ze swej pracy.
– Już?
– zapytałem, znudzony jego zabiegami.
– Owszem.
Gdybyś codziennie się tak prezentował, a nie jak menel, to może faktycznie miałbyś
się czego obawiać w nocy – dodał, posyłając mi wymowne spojrzenie.
Zamarłem
w bezruchu wgapiony w Springa jakby właśnie obwieścił wszech i wobec, że penis
jego matki jest większy od rzeczonego kaktusa, którym ktoś permanentnie
penetrował mi dupę przez pół nocy.
– Co
proszę…? – wydukałem po chwili ciszy.
– Jaja
sobie z ciebie robię. Nie stój jakby ci ktoś kij w rzyć wsadził, za pół godziny
musimy być na miejscu. – Poszedł przodem, rzucając mi kluczyki od mieszkania.
Trochę
oszołomiony chwyciłem je w locie, włożyłem buty i wyszedłem zaraz za Złotkiem.
Rzadko
jeździłem ze Springiem do pracy, muszę przyznać, że spodziewałem się albo ciszy,
albo kłótni. Blondyn miło mnie zaskoczył, kiedy zamiast zignorować moją
obecność lub – co gorsza – zacząć robić ankietę z przechodniami na ile oceniają
powabną brzydotę mego ryja, po prostu ze mną pogadał. Ot tak, dla zabicia
czasu. Niby o codziennych pierdołach, przerywanych kąśliwymi uwagami, ale
jednak. Zauważyłem, że całkiem nieźle jest prowadzić z nim dyskusję; odpowiadał
inteligentnie i dość obszernie, a nie półsłówkami. W takich chwilach byłem w
stanie zapomnieć, jak bardzo tej małej cholery nie znosiłem.
Problemy zaczęły się już w tramwaju, gdzie
pierdyliard ludzi nagle masowo stwierdził, że musi akurat teraz jechać do pracy
lub szkoły. Ja rozumiem, że tłok w publicznych środkach transportu to norma,
ale bez przesady! Za jedyną wolną przestrzeń robiła ta ponad głowami stojących
ludzi, wśród których znalazłem się ja i Złotko. Miejsca siedzące pozajmowała
banda staruszków i małych, rozwrzeszczanych dzieci, które piszczały głośno przy
każdym zakręcie. Pierdolca szło dostać.
Łokciami
wywalczyłem sobie mały krąg sfery prywatnej, dzięki której mogłem oddychać.
Spring tyle szczęścia nie miał, był za niski, żeby tłum postawnych facetów
zwrócił uwagę na ten okruszek pod nogami. Zasalutowałem mentalnie, gdy
rozdzielił nas gruby biznesmen rozmawiający przez telefon, przekreślając tym
samym szanse Złotka na przeżycie. Przy mnie miał szansę przetrwać, ale sam w
tej dżungli – nie.
Prawie
zaliczyłem glebę, kiedy jakiś gówniarz, przeciskając się pod nogami ludzi,
stanął obok mnie i kopnął w łydkę. Cudem się nie wyjebałem na tego pulpeta w
garniaku przede mną. No myślałem, że szczawia przez okno wypierdolę! Siniak
będzie po tym jak nic! Na jego szczęście nadeszła matka, dla której wszyscy
faceci wciskali się w okna, byle tylko zrobić piękności przejście. No nie powiem,
dla takiej dupy warto rozpłaszczyć sobie nos na szybie.
Przeprosiła
mnie i wzięła tą małą, roześmianą pizdę za rękę, odprowadzając go na miejsce z
którego najwyraźniej jej uciekł. Czemu z całego tłumu ten gówniarz postanowił
kopnąć akurat mnie? Śledziłem go wzrokiem póki nie zniknął między ludźmi.
Powoli sobie uzmysłowiłem, że dostawałem od niego takiego kopa praktycznie
codziennie. Tyle, że kiedy zazwyczaj atakował butem moją łydkę, ja byłem jego
kelnerem, a on panem i władcą – klientem.
– Brawo
Bonnie, w tramwajach cię fani rozpoznają. Tylko żeby ta sława nie uderzyła ci
do głowy – usłyszałem tuż obok siebie głos Złotka. Obróciłem się w jego stronę;
jakimś cudem wciąż żył, nie był zgnieciony i udało mu się wrócić w, strzeżoną
przez moje łokcie, sferę swobodnego oddychania.
– Nie
jestem aż tak próżny jak ty – prychnąłem. – Ja pierdolę, ciaśniej tu już być
nie mogło? Przestrzeni mi brakuje!
Ledwo
to powiedziałem, a tramwaj zatrzymał się na kolejnym przystanku. Mina mi
zrzedła, gdy do środka wtoczyło się stado spoconych, przygrubych facetów w
garniturach. Co to ma być?! Epidemia biznesmenów z nadwagą?!
Każdy z
nich po kolei mówił: „przepraszam”, gdy brutalnie wpychali się między
pasażerów, szukając dogodnego miejsca do spokojnego zapacania siebie i ludzi
wokół.
Nie
zdążyłem ogarnąć kto mnie kopnął, kto popchnął, a kto uprzejmie wbił mi
pantofel w nogę, bo nagle zostałem przyszpilony do okna i unieruchomiony…
Złotkiem.
Zamarłem,
gdy blondyn przegrał z potęgą tłumu i biernie pozwolił się pchnąć na mnie.
Wypuścił głośno powietrze z płuc opierając się o mnie plecami. Po bokach
ludzie, z przodu ludzie, aż dziwne, że ten tramwaj ciągle dawał radę jechać.
– Wydłubię
ci oczy widelcem, jak komuś o tym powiesz – ostrzegł Spring, marszcząc przy tym
brwi i zerkając na mnie przez ramię.
– Nie
martw się, nie mam zamiaru – zapewniłem, starając patrzeć wszędzie, tylko nie
na niego. Przeszkadzała mi jego orientacja, przeszkadzał mi jego sposób bycia,
wszystko mi w nim w sumie przeszkadzało. Ale jak tak się o mnie oparł tym
drobnym, chudym ciałkiem, to stwierdziłem, że w sumie ma fajny tyłek.
Był
kubeł zimnej wody i karne Zdrowaśki, to teraz jeszcze muszę do tego dodać
depilację całego ciała. Tarką.
O czym
ja kurwa ostatnio myślę? Z dnia na dzień preferencje ze zgrabnych dup zaczęły
mi się przestawiać na fiuty, czy jak?!
Dotarcie
do naszego przystanku było jak wybawienie, wypchani razem z tłumem szybko
wydostaliśmy się na świeże powietrze. Poprawiłem tą debilną muszkę i zerknąłem
w stronę Złotka.
– Oficjalnie
jechaliśmy w odległości czterech metrów od siebie – mruknąłem, przeciągając się
i rozprostowując obolałe plecy. To nie była zbyt wygodna podróż.
– Dziesięciu,
drogi Bonnie. Dziesięciu – poprawił mnie. – Mamy pół godziny na dojście –
stwierdził, patrząc na zegarek w phonie. Dopiero po chwili podniósł na mnie
wzrok. – Na miejsce – dodał szybko.
Ruszyliśmy
w kierunku Freddy Fazbear’s Pizza, naszego nowego miejsca pracy. Po drodze
Spring niemal ciągle coś pisał na telefonie, zaciekawiony w końcu zerknąłem mu
przez ramię.
– Fredbear?
– Uniosłem brew. – Robisz mu za budzik czy mamusię? – Nie mogłem powstrzymać
tej kąśliwej uwagi, widząc na ekranie radosne: „Czy moje kochanie już wstało?”.
Rzygnąć tęczą można.
– To
nie twoja sprawa. – Szybko schował phone’a i przyspieszył kroku, żeby zostawić
mnie na krótki moment nieco w tyle.
– No
niby nie moja, ale przyznaj, że zamiast go budzić słodkimi eskami, mogłeś
zwyczajnie się do niego przejść i jechać z nim, a nie ze mną. – Byłem łaskaw
zauważyć, że takie rozwiązanie byłoby lepsze dla nas obu. – Inaczej, ciągle się
gryziemy, nie byłoby lepiej, jakbyś z tym swoim kochasiem zamieszkał? –
zapytałem.
Gdy
tylko Złotko doszło do krawężnika, światło zmieniło się na czerwone, a stojące
od dłuższej chwili auta natychmiast ruszyły. Blondyn zaklął pod nosem.
– Mieliśmy
plan zamieszkać tam, gdzie teraz ja i ty. Ale Fredbear miał problemy z kasą,
dość trudną sytuację w domu i nim wynajął mieszkanie, zdążyłeś go uprzedzić –
wyjaśnił krótko w odpowiedzi na jedno z moich pytań.
– A
ty nie możesz po prostu przeprowadzić się do niego? – Uniosłem brwi.
– Byłoby
ci to na rękę, co? – prychnął z irytacją. Nie tak chciałem zabrzmieć. –
Fredbear mieszka razem z ojcem… on jest człowiekiem ze staroświeckimi
przekonaniami.
– Homofob
ściślej ujmując? – Nie trudno było mi się domyślić co Springi chciał przez to
powiedzieć.
– Dokładnie.
Dlatego nie, nie mogę się do niego wprowadzić, bo jego tatuś urwałby mi łeb i
jemu przy okazji też. – Posłał mi przesłodki uśmiech i więcej się już nie
odezwał.
Na
miejsce dotarliśmy piętnaście minut przed czasem. Wszyscy byli już w lokalu,
Fredbear również, co nie umknęło uwadze blondyna, który od razu do niego
poleciał.
Wywróciłem
oczami na ten akt bezwzględnej słodkości i miłości. Zamiast zawracać sobie nimi
głowę, odszukałem wzrokiem Freddy’ego i resztę mojej paczki. Cała trójka
siedziała na scenie, poza nimi w pomieszczeniu było sporo nowych osób, których
nie miałem okazji wcześniej poznać.
– Yo,
Bonnie! – zawołał Foxy, machając do mnie ręką z hakiem i o mały włos nie
wbijając go Chice w oko.
– Foxy,
uważaj z tym! – Dziewczyna w ostatnim momencie zdążyła się odsunąć. Zmarszczyła
brwi, nadęła poliki i spojrzała na pirata ze złością.
– Sorry,
mała. – Uśmiechnął się do niej przepraszająco.
Freddy
wolał nie komentować, westchnął ciężko, kręcąc głową. Był na tyle uprzejmy, by
wziąć rudego za rękę i zdjąć mu ten hak.
– Widzę,
że się świetnie bawicie. – Zbliżyłem się do nich z rozbawionym uśmiechem.
Przysiadłem na blacie jednego ze stołów stojących tuż przy scenie, położyłem
obok swoją torbę i wyjąłem z niej królicze uszy. – No, to wracamy do zabawy. –
Założyłem swój zwierzęcy atrybut. – Muszę przyznać, Freddy, że twój ojciec zna
się na rzeczy, restauracja wygląda świetnie – stwierdziłem z uznaniem,
rozglądając się po pomieszczeniu.
Dzieciaki
oszaleją jak tu wpadną. Dobrze, że weszliśmy ze Springiem bocznym wejściem, bo
ten tłum przed pizzerią najpewniej by nas rozszarpał.
Zainteresowałem
się drugą sceną, widoczną przez duże przejście do innego pomieszczenia. Stały
na niej trzy osoby, już najwyraźniej gotowe na przyjęcie watahy dzikich
bachorów. Freddy podchwycił moje zaciekawione spojrzenie i uśmiechnął się z
dumą.
– Ojciec
przewiduje znacznie większe tłumy niż w FFD, dlatego tutaj będziemy mieli dwa
zespoły. – Spojrzał na zegarek i wstał. – Zaraz zaczynamy – powiadomił.
– No,
to połamania nóg! – Rudzielec zasalutował nam, odbierając Fazbearowi swój hak i
z szerokim uśmiechem odszedł w kierunku nowego Pirate Cove.
Freddy
śledził go przez moment wzrokiem. Zmarszczył mocno brwi, widząc białowłosą
piękność, która podała piratowi rękę. Wspólnie weszli za kurtynę ich małego
zakątka, stojącego w równej odległości od obydwu scen. Nasz lider miał do tej
panienki słabość, czy bał się, że i jej rudy postanowi wydłubać oko?
– Szkoda
tylko, że twój ojciec nie pomyślał o opłaceniu nam pralni, w takich
odpizdrzonych ubrankach będziemy musieli codziennie tam latać. – Wskazałem na
swoją, dość mocno opinająca klatę, kamizelkę i zawiązaną wcześniej przez
Springa, muszkę. Nie ma bata, żeby podczas obsługiwania klientów jakiś mały
szympans nie postanowił rzucić we mnie całym pudełkiem pizzy. Albo wrzucić mnie
w pudełko.
– Co? –
Freddy zamrugał zdziwiony, próbując doszukać się sensu w tym co powiedziałem.
Olśnienie nastąpiło po krótkiej chwili. – Ach, Chica ci nie mówiła? Prosiłem
ją, żeby przekazała. – Spojrzał karcąco na dziewczynę, która nagle postanowiła
zainteresować się przestrzenią między swoimi udami, bo uporczywie wbiła w to
miejsce wzrok, udając, że nie dosłyszała słów Fazbeara.
Ostatecznie
zmiażdżył ją jego ostry wzrok, westchnęła ciężko i zerknęła na mnie, nie
ukrywając, jak bardzo była nachmurzona.
– Miałam
ci powiedzieć, że teraz to my będziemy występować, a nie robić za kelnerów… –
mruknęła. – Freddy, sam mu to mogłeś przekazać, ja miałam wczoraj zalatany
dzień!
– Byłaś
na zakupach – powiedział nieprzekonany jej wymówkami, Fazbear.
– Otóż
to! Naprawdę sądziłeś, że będę po nich pamiętała o takiej drobnostce? – Blondyna
starała się wybronić, ale średnio jej to wychodziło.
– Chwila,
ja dobrze rozumiem? Mam występować? Dzisiaj?! – spojrzałem na nich jak
czterolatek na nową niańkę. W pierwszych odczuciach myśli sobie: „Wielkie,
nadmuchane, żółtozębe dinozaurzysko!”, ale potem ją poznaje i stwierdza, że
jest jeszcze gorzej.
– Nie,
spokojnie, dzisiaj nie będzie żadnych występów, tylko dużo gadania z
dzieciakami. Po prostu wyszczerzaj ząbki i czasem wtrącaj jakieś komentarze, a
będzie dobrze. Szkolenie robiłeś jeszcze w poprzednim lokalu, więc nie ma
problemu. – Brunet uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i zeskoczył ze sceny.
Zabrał moją torbę z blatu i wrzucił ją za kurtynę, na moment samemu za nią
znikając. Wrócił do mnie z piękną, błyszczącą gitarą. – Pięknie grałeś na
ostatniej imprezie u Foxy’ego. Teraz będziesz naszym gitarzystą. Jak mówiłem,
nie martw się, dzisiaj tylko stoisz, koncert dajesz od jutra.
– Dzięki,
że mnie wcześniej ostrzegliście, co nie. I że daliście czas na wyuczenie się
potrzebnych kawałków. – Westchnąłem ciężko, biorąc od lidera instrument. Razem
z Chicą ustawiliśmy się krok za Fazbearem; ja po jego prawej, dziewczyna po
lewej.
Na
dworze już słyszeliśmy ojca Freddy’ego, który z pomocą mikrofonu zapewniał
czekające przed lokalem dzieciaki, że to, co się zaraz wydarzy, będzie
najbardziej niesamowitą przygodą w ich życiu. Czyli podstawowa gadka, na którą
tylko rozwydrzone gówniarze się nabierały.
Zerknąłem
w kierunku drugiej sceny. Jakaś gula podeszła mi do gardła, kiedy zobaczyłem na
niej Toy Bonnie’ego. Cofnąłem się, próbując ukryć bardziej w cieniu, żeby
przypadkiem mnie nie zauważył.
Drogi
kuzynek miał najwyraźniej oczy dookoła głowy, a nawet w dupie, bo obejrzał się
akurat wtedy, kiedy wychyliłem się, sprawdzając, czy nie lampi się w moim
kierunku. No i mnie dojrzał. Uśmiechnął się szeroko i pomachał.
Do
chuja jasnego, ja nie chcę go znać!
Siła
kultury i zażenowanie wykrzywiły mi ryj na wzór Szczerbatkowego uśmiechu,
niepewnie uniosłem dłoń na wysokość twarzy i odmachałem apatycznie. Chciałem mu
tym przekazać wszystkie kurwy, dziady i chuje, jakimi bombardowałem go w
myślach, ale sądząc po jego rozanielonej minie, odebrał to raczej jako gest
przyjaźni.
Mówiłem
już, jaki z tego świata jest dupek?
– Bonnie.
– Freddy szturchnął mnie lekko łokciem przywołując do porządku. Wskazał
skinięciem na wejście do lokalu.
Odetchnąłem
głęboko i chwyciłem mocniej gitarę. Chica poprawiła włosy ręką w której nie
trzymała małego cupcake’a. Była tak samo zdenerwowana jak ja, za to Freddy
wyglądał na wniebowziętego.
Nigdy
faceta nie zrozumiem, cieszyć się tuż przed pożarciem żywcem.
O dziwo
nie było aż tak źle jak sądziłem. Pizzeria okazała się być na tyle duża i
znajdowało się w niej tak wiele atrakcji, że rozwydrzony tłum szybko podzielił
się na grupki i poszedł zwiedzać. Przy nas zostało tylko kilka młodszych
dzieciaków z którymi bez trudu daliśmy sobie radę.
Co
prawda jakiś gówniarz obsmarkał mi spodnie, gdy stanąłem za blisko krańca
sceny, ale poza tym obyło się bez ofiar. Najwięcej satysfakcji sprawił mi fakt,
że tym razem to nie ja mordowałem się z obsługą dzieciarni.
Gdy
wybiła godzina przerwy i mogliśmy wreszcie zejść ze sceny, do akcji wkroczyli
kelnerzy. Ani jednego z nich nie miałem przyjemności nigdy wcześniej spotkać.
Trzeba będzie zorganizować któregoś dnia jakąś imprę po pracy i trochę się z
nimi poznać. Tak, świetny plan, Bonnie, zaszpanuj jak dzieciak z podstawówki i
postaw wszystkim loda. Wszystkim, z wyjątkiem Toy Bonnie’ego. Jego nienawidzisz!
Chwila moment, Springowi też nie stawiaj, ten fiut jest…!
Odwołuję.
Nikomu nie postawię loda, to brzmi zbyt źle. Ale KFC, albo buda z kebabem na
rogu nie były złym pomysłem.
Klucze
od mieszkania boleśnie wbiły mi się w udo, gdy niechcący przycisnąłem je gitarą,
poprawiając chwyt. Muszę zapamiętać, żeby oddać je Springowi, będę miał kłopot
jak wyjdę z kimś po pracy na piwo, a on zamarznie na klatce.
– Wreszcie
przerwa! Ręki nie czuję! – zamarudził Freddy, gdy znaleźliśmy się już w pokoju
dla pracowników.
– A
ja co mam powiedzieć? Ty miałeś mikrofon, ja gitarę, moje plecy chcą umrzeć! –
Oparłem się z głośnym westchnięciem o ścianę i rozmasowałem barki. Przydałby
się wieczorek zmarnowany na ciepłą kąpiel, albo chociaż przespanie całej nocy
bezpiecznie w normalnym, wygodnym łóżku. – Swoją drogą, Foxy, niezłą laskę
sobie przygruchałeś. – Zaśmiałem się, posyłając rudemu wymowne spojrzenie.
– Żadną
laskę. – Zerknął nerwowo w kierunku Fazbeara.
– Nie
bądź taki skromny, Romeo. Jak się nazywa? – Ciągnąłem temat, podchodząc do
niego bliżej.
Dziwne,
zdawało mi się, czy Freddy znowu spochmurniał? Serio miał coś do tej
białowłosej śliczności?
– Mangle.
I to jedyne co o niej wiem. – Pirat zdjął hak z ręki i usiadł ciężko na niskiej
ławce.
Powstrzymałem się przed pytaniem co za tą
kurtyną z nią wyrabiał, że taki zmęczony, bo Freddy by mnie chyba zmielił na
mączkę, przerobił na chlebek, wrzucił do wody, wydobył powstałą papkę, zmieszał
ją z benzyną, całość podpalił, a jeżeli cokolwiek by się po tym akcie przemocy
uchowało – rzuciłby na pożarcie najbrzydszej ropusze w całym tym bagnie.
Zamiast
tego postanowiłem zapytać, czy by mnie z nią nie umówił, jak jemu jest
obojętna, ale nagle coś rzuciło mi się na plecy z głośnym: „Boooonieeee!”,
posłało mnie na glebę i ogłuszyło tym piszczącym głosem. Nokaut doskonały,
przez chwilę byłem pewny, że to zawodowy zapaśnik wagi lekkiej. Dopiero potem
do mojej głowy dotarła niepokojąca myśl, że to może być pewien obszczymur,
którego nie znoszę.
– Jak
ja cię dawno nie widziałem! – zawołał radośnie BonBon, najwyraźniej niezbyt
przejęty, że siedzi mi na plecach, a ja ledwo ogarniając, leżę z nosem wbitym w
kafelki. – Znowu masz długie włosy, a całe liceum chodziłeś z wygolonym bokiem;
ładnie ci tak było, po co zapuszczałeś? – zacmokał z niezadowoleniem.
– Ty…
– wycharczałem, podnosząc się na łokciach i zerkając na niego przez ramię z
mordem w oczach. Myślicie, że Stalin to było coś? Że Hitler to było coś?
Bzdura! Coś to będzie, jak wstanę i zafunduję temu małemu kutafonowi zmyślne
tortury mojego autorstwa! – Zejdź ze mnie.
– Wybacz.
– Wciąż uśmiechnięty wstał i wyciągnął do mnie rękę, chcąc pomóc mi się
podnieść. Zignorowałem ten gest, wstając o własnych siłach. – Tak się cieszę,
że będziemy razem pracować!
– No
proszę, a ja jakoś wcale. – Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego spod byka.
– Nadal
mnie nie lubisz, kuzynie? – Zrobił dzióbek z ust i wielkie, psie oczy. Ataku
mimiką powinno się zakazać, przecież teraz to ja wychodziłem na tego złego!
Rozejrzałem
się po czekającym na rozwój wydarzeń tłumie. Posłałem Chice błagalne
spojrzenie, ale ta pokręciła głową z wrednym uśmieszkiem i założyła ręce na
piersi. Czyli na pomoc liczyć nie mogłem.
– Wyjaśnijmy
coś sobie, dupku – warknąłem, średnio zadowolony, łapiąc chłopaka za tył
koszuli i wypchałem go z pomieszczenia. Szybko udało mi się znaleźć w miarę
pusty korytarz, dopiero na nim puściłem go i zmarszczyłem brwi, piorunując
wzrokiem. – Co to miało być?
– Ale
co? – Niewinnie udał tępą dzidę. – Zrobiłem coś nie tak?
– Zrobiłeś
coś mocno nie tak! – podniosłem głos i pomasowałem palcami nasadę obolałego
nosa. – Nie znamy się, cholera. Masz mnie nie tykać.
– Bonnie,
zluzuj, nadal wytykasz mi tę akcję sprzed paru lat? – wywrócił oczami,
zatrzymując wzrok na suficie. I dobrze, bo byłem tak wkurwiony, że mógłbym uznać
każde krzywe spojrzenie na mnie za prowokację do naprostowania mu tego ryja.
– Owszem.
To co zrobiłeś, było poważnie nie fair. – Nie miałem zamiaru odpuścić. – Nie
znam cię, ty nie znasz mnie, a jak zbliżysz się na odległość trzech metrów, nie
żyjesz.
– Bez
sensu grozić śmiercią komuś, kogo nie znasz, za samo zbliżenie się – zauważył.
– Nie możemy zacząć od nowa, kuzynie? Obiecuję niczego nie próbować! – Uśmiechnął
się rozbrajająco.
Zamilkłem
na dłuższą chwilę. BonBon poważnie działał mi na nerwy, wciąż nie mogłem
zapomnieć jak mnie potraktował, kiedy zaczynaliśmy liceum.
To już
Springi był mniej wkurzający. On przynajmniej doprowadzał mnie do białej
gorączki swoim cwaniactwem i inteligencją. A Toy Bonnie… cóż, on raczej
obstawiał za kartę przetargową swoje ciało, nie umysł. A taka postawa mi nie
imponowała. Wręcz przeciwnie, była żałosna. Żeby chociaż miał jaja pogrozić
pięścią, a nie wystawiać dupę.
– Nie
ma opcji. Spadaj i więcej się do mnie nie odzywaj. No chyba, że będziesz chciał
przeprosić. – Założyłem ręce na piersi.
– Za
co? – Uniósł zdziwiony brwi.
Ciśnienie
mi skoczyło. Dla niego to, co zrobił, mogło być niczym, ale u mnie został po
tym poważny uraz.
– Ty
mała gnido! – warknąłem, w kilku krokach pokonując dzielącą nas odległość.
BonBon
cofnął się przerażony aż pod ścianę. Przed rozczłonkowaniem go powstrzymał mnie
Freddy.
– Bonnie!
– Lider wyrósł jak spod ziemi. Ścisnął mocno moje ramię zmuszając do opanowania
nerwów i spojrzenia na niego.
– Co?
– burknąłem, patrząc na Fazbeara z niezadowoleniem. Musiał przeszkadzać?
– Pierwszy
dzień, a ty już chcesz sprawiać kłopoty? Nie po to ci pracę załatwiałem, żebyś
psuł mojemu ojcu dobrą opinię! Powstrzymaj nerwy, włóż głowę pod kran,
cokolwiek, tylko, na litość Boską, nie każ BonBonowi występować z sińcem pod
okiem! – Freddy rzadko się denerwował, a jak już, to potrafił otrzeźwić mi
umysł.
Odetchnąłem
głęboko i opuściłem spięte ramiona. Brunet miał rację, jakbym poszkodował innego
pracownika tuż przed występem i to jeszcze w dniu otwarcia… wolę nie myśleć, co
jego ojciec by mi zrobił, poza wylaniem na zbity pysk.
– Wybacz,
masz rację. Słabo wylecieć z roboty przez taki idiotyzm – prychnąłem
pogardliwie, posyłając Toy Bonnie’emu ostatnie, wkurwione spojrzenie, po czym
wraz z Fazbearem poszliśmy z powrotem pokoju dla pracowników.
– Co
cię napadło? – Freddy trącił mnie boleśnie łokciem w bok.
– Nie
chcę o tym gadać – burknąłem z wyrzutem i odsunąłem się poza zasięg łokci
lidera.
– W
porządku, nie wnikam w wasze sprawy, tylko proszę cię, żebyś się powstrzymywał
w robocie. Nie jesteś złym facetem, Bonnie, tylko masz strasznie wybuchowy i
nieprzewidywalny charakter. Powinieneś nad tym zapanować, bo będziesz widywał
BonBona codziennie. – Zatrzymał się tuż przed drzwiami. – Rozumiemy się?
– Sorry
za tamto. Więcej gnoja nie tknę w pracy – zapewniłem.
– Świetnie.
Nie chcę myśleć co on nawyrabiał, że aż tak go nie znosisz. Nawet Springtrapa
lepiej traktujesz! – Zaśmiał się.
Coś
mnie tknęło.
– A
właśnie, gdzie się Springi podziewa, co? – zapytałem zaciekawiony. Wśród
kelnerów go nie widziałem, na scenach też nie. Dziwne, ale miałem wrażenie, że
w jego karierze zaszły jeszcze większe zmiany, niż w mojej. Może biedny został
zdegradowany do roli wieszaka na płaszcze?
– Po
wypadku z Fredbear’s Family Diner ojciec nie chciał, żeby Fredbear i Spring
przywodzili rodzicom na myśl tragiczny los tamtego chłopca, dlatego są tutaj,
ale na uboczu – wyjaśnił brunet.
– A
konkretniej? – dopytywałem.
– W
kuchni – stwierdził poważnie Freddy.
Mimowolnie
parsknąłem śmiechem. Spring i kuchnia to odwieczni wrogowie, a teraz, jak na
złość, w niej wylądował. Naprawdę starałem się powstrzymywać, ale wyobraźnia
podsuwała mi coraz zabawniejsze obrazy z serii: „Springtrap i Kuchenne
Rewolucje”.
– Nad
wyraz cię to rozbawiło – zauważył zdziwiony Fazbear.
– Taa,
wiesz, przypomniało mi się jak poprosiłem jakiś czas temu Springa o pomoc w
robieniu kolacji – zacząłem, przerywając na złapanie oddechu.
– I…?
– Lider nadal nie widział powodu mojego rozbawienia.
– I
przypalił wodę. – Teraz i Freddy lekko się uśmiechnął, choć z całych sił
próbował zachować profesjonalną powagę.
– Nie
martw się, tylko przygotowują zamówione zestawy, do garów ich nie dopuszczają –
odchrząknął, hamując mimowolny chichot.
– Całe
szczęście, bo jego „talentu” kulinarnego nikt by nie przeżył. – Otarłem
wierzchem dłoni łzy rozbawienia. – Ile jeszcze mamy czasu? – zapytałem.
– Koło
pięciu minut. Trzeba powoli wychodzić na scenę – zarządził Fazbear.
– Zaraz
do was dołączę, tylko pójdę jeszcze szybko do Springa. – Przypomniałem sobie o
kluczach, póki mam chwilę i jeszcze o tym nie zapomniałem, oddam mu je, żeby
potem móc spokojnie gdzieś wyjść, a nie co minutę dostawać pełnego wulgaryzmów
SMS-y od rozzłoszczonego blondaska.
– Korytarzem
prosto i w lewo – poinstruował mnie Fazbear. – Tylko… – zaczął, ale po mnie
został jedynie tuman kurzu – ... się nie spóźnij.
***
– Przestań,
głupku! – zamarudził Springtrap, mało skutecznie próbując odepchnąć Fredbeara.
– Jeszcze ktoś tu przyjdzie!
– Niech
przychodzi, mi to nie przeszkadza – szepnął mu do ucha i przygryzł je lekko.
Mężczyzna
doskonale wiedział, że kochanek nie będzie się długo opierał. Wyczuwał to za
każdym razem, gdy mocniej napierał kolanem na jego krocze.
– Ale
mi przeszkadza! Fredbear, cholera… Ach! – jęknął, czując jak dłoń partnera
wkrada się między jego uda i z lubością masuje przez materiał spodni to, co się
w nich ukrywało i bardzo chciało zostać uwolnione.
– Spokojnie,
kiedy są występy nikt tutaj nie zagląda, kelnerzy mają przerwę, a kucharki w
drugiej części kuchni nawet nic nie usłyszą. – Uśmiechnął się i uciszył
blondyna długim pocałunkiem.
Spring
jeszcze chwilę się wahał nim w końcu poddał się rozkoszy ogarniającej jego
ciało i odpowiedział z entuzjazmem, zarzucając przy tym ręce na szyję Fredbeara.
Mężczyzna, zadowolony z uległości mężczyzny, podniósł go za tyłek w górę i
posadził na wolnym blacie.
– Cały
dzień na ciebie czekałem. – Polizał Springtrapa po żuchwie i zjechał ustami na
jego szyję. Przygryzł mocno skórę na niej, ale nie zostawił widocznego śladu.
Miał świadomość, że później jego partner by go za to opieprzył.
– Wiem.
Długi czas tego nie robiliśmy. – Spring uśmiechnął się delikatnie i pogładził
kochanka po policzku.
Fredbear,
zachęcony jękami i rumieńcem, który z każdą chwilą coraz intensywniej ozdabiał
policzki blondyna, rozpiął jego złotą kamizelkę, a po chwili też koszulę. Nie
zdejmował ich z niego, żeby w razie potrzeby mógł się szybko ubrać, odsłonił za
to jego szczupły tors. Przyjrzał mu się uważnie marszcząc przy tym brwi.
– Znowu
schudłeś – zauważył z niezadowoleniem. – Chyba już o tym rozmawialiśmy.
– Wydaje
ci się. – Wywrócił oczami, próbując zbagatelizować problem; widząc jednak, że
mężczyzna nie ma zamiaru odpuścić, westchnął ciężko. – To nie jest dobry
moment, później mi zrobisz kazanie – ponaglił go, podnosząc się na łokciach i
sięgając do jego paska. – Też nie chcesz dłużej czekać, prawda? – Sprawnie
uporał się z jego spodniami i wydobył z nich twardą już męskość partnera. Objął
ją dłonią i przesunął po niej kilka razy w górę i w dół, zachęcając kochanka do
kontynuowania zabawy.
Fredbear
nie mógł zaprzeczyć, że już ledwo się powstrzymywał przed zwykłym zerżnięciem
go. Spring nie miał nic przeciwko ostrzejszym zabawom, ale bardzo nie lubił,
gdy nie były poprzedzone pieszczotami.
Teraz,
kiedy sam go prowokował i równie mocno pragnął złączenia ich ciał, nie było
sensu dalej sobie odmawiać, ani przerywać na robienie mu ochrzanu.
Chwilę
później zawadzające spodnie blondyna skończyły na podłodze obok nich. Fredbear
ocierał się członkiem o wejście kochanka, co rusz napierając mocniej, ale nie
wsuwając się w niego nawet na milimetr. Uśmiechnął się rozbawiony widząc pełne
pretensji spojrzenie Springa, tak niepasujące do seksownych dźwięków, jakie
wyrywały się z jego gardła mimo prób zagłuszenia ich wierzchem dłoni.
– Aż
tak tego chcesz? – zapytał z uśmiechem. – Ostatni raz tak się rumieniłeś, kiedy
robiliśmy to po raz pierwszy. Ten miesiąc przerwy naprawdę na ciebie zadziałał.
– I
kto to mówi – burknął blondyn, odwracając wzrok, byle tylko nie spotkać
rozpalonego spojrzenia partnera. – Więcej nie róbmy tak długich przerw – dodał
po chwili ciszy.
– To
nie sprawiaj, żebym się martwił. – Fredbear pocałował kochanka w żuchwę i
rozpoczął wędrówkę ustami po jego torsie. Zatrzymał się na moment, by possać
jeden z jego sutków. – Mówiłem już, jak słodko jęczysz? Szkoda, że nie jesteś
taki na co dzień.
– Chciałbyś
– padła zirytowana odpowiedź. Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że seks bez
przygotowania po tak długiej przerwie źle się skończy.
Uklęknął
przed niskim blatem i przejechał językiem po naprężonej męskości Springtrapa.
Blondyn jęknął niekontrolowanie i podniósł się na łokciach by móc obserwować
poczynania kochanka. Przygryzł mocno wierzch dłoni, gdy Fredbear zassał się na
główce jego przyrodzenia, jednocześnie wsuwając w niego wcześniej pośliniony palec
i niemal od razu zaczął nim poruszać.
W miarę
jak mężczyzna rozciągał go coraz większą ilością palców, Spring zaczynał
oddychać coraz szybciej. Jego partner zadbał, by początkowy dyskomfort minął jak
najszybciej.
– Już
nie wytrzymam. – Fredbear przygryzł lekko dolną wargę. Podniecenie zaczynało
wręcz boleć. Wstał i chwycił kochanka w zgięciach kolan, lekko unosząc jego
biodra.
– Śmiało,
jestem gotowy. – Blondyn objął Fredbeara za szyję, gdy ten nieco się do niego
pochylił i wziął kilka głębszych wdechów, przygotowując się na coś znacznie
większego od palców. Miał nadzieję, że po wszystkim będzie w stanie normalnie
stanąć na nogach.
Mężczyzna
stłumił głośny jęk Springa kolejnym pocałunkiem. Wsunął się w niego cały i
dopiero wtedy oderwał wargi od jego ust, pozwalając mu złapać oddech. Nie ważył
się poruszyć widząc ból na twarzy kochanka, cierpliwie czekał na sygnał, że
może zaczynać.
– Już?
– zapytał, obcałowując szyję partnera z nadzieją, że te drobne pieszczoty nieco
zmniejszą dyskomfort, jaki zapewne mu jeszcze sprawiał.
– Tak
– odparł niepewnie i dla zachęty poruszył w miarę możliwości biodrami.
Mężczyzna
nie czekał ani chwili dłużej. Chwycił go pewniej pod udami i powoli zaczął się
w nim poruszać.
Wtedy
właśnie drzwi do kuchni otworzyły się z hukiem, a obaj kochankowie zamarli w
bezruchu.
– Ej,
Spring… – zaczął Bonnie, momentalnie milknąc gdy dotarło do niego przesłanie
rozgrywającej się tutaj sceny – … masz fiuta w dupie, wpadnę innym razem. – Tym
akcentem zakończył inwazyjne najście i zniknął jeszcze szybciej niż się
pojawił, dwa razy się upewniając, czy aby na pewno dobrze zamknął za sobą
drzwi, by te koszmarne obrazy nie zechciały pójść za nim i nawiedzać go
ostrością szczegółów do końca dnia.
***
Ocknąłem
się, gdy kawałek pizzy uderzył w moją twarz, po czym odkleił się i wylądował na
parkiecie pode mną. Otarłem rękawem tłusty ślad na policzku i posłałem
gówniarzowi wkurwione spojrzenie.
– Bonnie,
co jest? Od początku występu jesteś jakiś dziwny. – Freddy obrócił się do mnie,
na moment zasłaniając dłonią mikrofon. – Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył.
– Chciałbym,
przyjacielu, żeby to był tylko pieprzony duch. Chwila. Nie pieprzony.
Pieprzenia mam na dzisiaj dość. – Wzdrygnąłem się lekko, gdy gdzieś w mojej
pamięci zaświtał obraz rozciągniętego na blacie Złotka i wjebującego mu się w
odbyt, Fredbeara.
– Nie
mam pojęcia o co ci chodzi, po prostu staraj się nie doprowadzić dzieciaków do
płaczu tą miną, dobrze? – poprosił Fazbear i zaraz wrócił do rozmowy z publiką.
Aż do
końca dnia stałem na tej scenie jak struty i w milczeniu znosiłem kolejne
kawałki pizzy lądujące z zawiścią na mojej twarzy. Dzieciaki nie znały litości.
W innych okolicznościach pewnie bym się wkurwił i pogonił bachory, ale w tamtym
momencie tylko jedno chodziło mi po głowie.
Nie mam
pojęcia co to było za dziwne uczucie, ale nie pozwalało mi wyrzucić posuwanego
na stole Złotka, z głowy.
Minęło
jeszcze parę godzin, nim lokal w końcu zaczął pustoszeć. Dzieciaki i ich
rodzice wrócili do swoich domów, najwyraźniej zadowoleni z nowej pizzerii, bo
kilka razy usłyszałem piskliwe głosiki pytające mamę i tatę, czy wrócą tu
jutro.
– Ej,
ekipa! – Już przebrany w normalne ciuchy, które zapakowałem sobie rano przed
wyjściem i z torbą na ramieniu, szybko dogoniłem stojącego przy wyjściu
Foxy’ego i Chicę. – Kiedy macie czas?
– Ja
dopiero na weekend, w tygodniu jestem zalatana – odparła blondyna, zapinając
kurtkę i trochę mocniej przewiązując dołączony do niej pasek, by lepiej
podkreślał jej zgrabną figurę.
– Ja
podobnie. Czemu pytasz? – Oboje spojrzeli na mnie wyczekująco.
– Pomyślałem,
że fajnie będzie się ze wszystkimi trochę lepiej poznać i zaprosić ich po
robocie do jakiegoś baru. – Wzruszyłem ramionami.
– Świetny
pomysł! – Dziewczyna poparła mnie entuzjastycznie. – W pracy jesteśmy tak
zajęci, nawet podczas przerwy, że szczerze mówiąc nie miałam okazji się z nikim
z personelu poznać. Super by było wyskoczyć z nimi coś zjeść!
– Mi
tam obojętnie, jak Freddy będzie chciał, to mogę iść – mruknął Foxy. Facet nie
wyglądał na pozytywnie nastawionego do świata.
– A
właśnie, gdzie Fazbear? – Obejrzałem się przez ramię, ale nadciągającego lidera
nie ujrzałem.
– Poszedł
do ojca o czymś pogadać. Nie wiem, nie wnikałem. – Rudy najwyraźniej znudził
się rozmową, bo bez słowa pchnął szklane drzwi i wyszedł na zewnątrz.
Spojrzeliśmy
na siebie z Chicą i zaraz wyszliśmy za nim.
– Coś
nie tak? – zapytałem, ale odpowiedział mi obojętnym wzruszeniem ramion.
Zerknąłem na idącą po drugiej stronie pirata, dziewczynę, ale tylko bezradnie
pokręciła głową. Też nie znała przyczyny złego nastroju Foxy’ego. – Może chcesz
się gdzieś przejść, zalać smutki z kolegą i wyżalić się światu co na wątrobie
leży?
– Nie
dzisiaj. – Schował ręce w kieszenie i nawet się nie rozglądając, przeszedł na
drugą stronę ulicy. – Do zobaczyska, ludziska – pożegnał się i tyle go
widzieliśmy.
– Co
mu jest? – Chica wyglądała na zmartwioną.
Odchrząknąłem
i naciągnąłem kaptur na głowę. Strasznie pizgało.
– Nie
wiem. Może się z tą całą Mangle pokłócił? – zgadywałem.
– Wątpię.
Gdyby miał mieć tak podły humor przez kłótnię, to tylko z Freddym – mruknęła,
wpatrzona w zakręt, za którym zniknął rudy.
– No
niby się kolegują i te sprawy, ale ja zwykle jestem zdołowany jak mi laska
wygarnie niedopatrzenie w postaci zwiędłego fiuta, a nie jak kolega zwyzywa od
sukin… – kaszlnąłem – … kotów. – Kultura musi być, przy damie nie wypada
nadużywać słownictwa.
Blondyna
zerknęła na mnie z rozbawieniem.
– Potrafisz
podnieść człowieka na duchu – zachichotała cicho. – Ale ty wiesz, że oni…? –
zaczęła werbalnie, dokończyła na migi, stykając ze sobą wskazujące palce.
– Co…?
– Zmarszczyłem brwi, doszukując się w tym geście jakiegoś jasnego przesłania.
Dziewczyna
uporczywie postukiwała o siebie opuszkami palców i odchrząknęła znacząco.
Powoli w ciemnościach mojego umysłu zaczynało się układać kilka opcji.
a).
Foxy i Freddy to przyszywani bracia, spokrewnieni ze sobą od strony matki
kuzyna przyjaciela ojca tego pierwszego.
b).
Obaj są złączeni sekretem uczestniczenia w wielkich orgiach podziemnych klubów,
do których wstęp mają tylko dzięki kontaktom ojca Fazbeara.
c). …
Muszę wymyślić więcej opcji.
Tak w
sumie zaczęło mi coś świtać w kwestii tej trzeciej możliwości, ale za nic nie
chciałem tego do siebie dopuścić, odpychałem tę możliwość, bo dzisiaj miałem już
za dużo wrażeń.
– No
Bonnie, pomyśl! – zniecierpliwiła się.
– Nie
wiesz, że faceci to niedomyślne stworzenia? – Uśmiechnąłem się niewinnie,
prosząc o odpowiedź.
– O
rany, oni są parą! – Wywróciła oczami i westchnęła głośno.
– Żartujesz
sobie? – Uniosłem brwi. Zaraz z krzaków wyskoczy ukryta kamera, nie dam się
wkręcić!
– Nie
żartuję. Nie zauważyłeś? – Wyglądała na zawiedzioną moim brakiem
spostrzegawczości.
– Nie.
Jakoś żaden z nich nie palił się, żeby mnie uświadomić. – Posłałem jej jeden z
najbardziej fałszywych uśmiechów w całym swoim życiu. – Niby Freddy coś tam
mówił, że jest bi, no ale, cholera, skąd mogłem wiedzieć, że się rucha z Foxym
po chaszczach? – Przyłożyłem palce do skroni. – Ja się chyba urodziłem w zacofanej
części miasta. Powiedz, czy tutaj to takie normalne, że tamten jest gejem, a
tamta lesbą? – Uporczywie masowałem pulsującą skroń. O wiele za dużo, jak na
jeden dzień.
– A
dla ciebie to jakiś problem…? – Zmarszczyła brwi, momentalnie zmieniając ton.
– Nie,
ale odkąd się tutaj przeprowadziłem, na każdym kroku spotykam homo; zrozum, że
trochę mnie to środowisko zaczyna niszczyć. Mnie i moje przekonania, że
szczęśliwa rodzina to chłopak i dziewczyna. – Nie chciałem Chici urazić, ale z
każdym moim słowem coraz bardziej pochmurniała.
– Ach
tak. W takim razie do jutra, Bonnie. Ja idę na randkę – warknęła ze złością. –
Ze swoją dziewczyną. – Podkreśliła ostatnie słowo i oddaliła się szybkim
krokiem.
Bonnie,
debilu, krzywdzisz przyjaciół, biegnij za nią!
Nie ma
chuja, nie ruszyłem się z miejsca. Świat, w którym się znalazłem, wydawał się
coraz bardziej obcy. Za nic nie mogłem pojąć skąd taka powszechność
homoseksualnych par w okolicy. To jakieś przekleństwo, że wylądowałem w takim
towarzystwie?
Dupek
ze mnie, że tak myślę, przecież mam zajebistych znajomych.
Chyba w
tym momencie dla Chici nie różniłem się niczym od tych dresów z osiedla, którzy
wrzucają gejów do kontenera na śmieci, a lesbijki gwałcą twierdząc, że one wolą
dziewczyny bo nigdy nie były z „prawdziwym” facetem.
Westchnąłem
ciężko i sprawdziłem godzinę na phonie, który błagał o podłączenie do
ładowarki. Nie było tak późno, ale po tej rozmowie straciłem chęć na pójście
gdziekolwiek.
Ruszyłem
do domu. Przynajmniej Spring nie będzie się wkurzał, w końcu nie zdążyłem mu
oddać tych kluczy.
***
Foxy
padł na niepościelone łóżko chwilę po tym, jak znalazł się w swoim mieszkaniu.
Wyciągnął z kieszeni telefon i z lekkim wahaniem zaczął pisać do Freddy’ego.
Ja 21:29
Nadal się na mnie wkurwiasz?
Odpowiedź
nadeszła już po chwili.
Misiaczek 21:31
A jak sądzisz?
Ja 21:31
Zgaduję, że tak. Kochanie, serio
nic mnie z tą laską nie łączy, w dupie ją mam!
Misiaczek 21:33
Chyba ona ciebie…
Westchnął
ciężko, ukrywając twarz w poduszce, na której do tej pory podpierał brodę.
Ja 21:34
Kocham cię, miśku.
Misiaczek 21:38
Zacząłem wątpić.
Rudy
próbował jeszcze kilka razy do niego pisać, dzwonić, ale Fazbear przestał
odpowiadać.
Wszystko
jest, kurwa, w porządku – powtarzał sobie pirat, nim bezsilność nie postanowiła
znaleźć ujścia w kilku zimnych piwach. Po nich Foxy potrafił już tylko siedzieć
przy niewielkim stole w kuchni i czekać, aż Freddy odpisze.
***
Samotnie
ruszyłem w kierunku swojego bloku, jak zwykle wybierając skrót przez park. Mało
bezpieczny pomysł dla kruchych panienek, na szczęście ja takową nie byłem.
Przed
wejściem na klatkę zobaczyłem Złotko. Stało oparte o ścianę z komórką w ręce.
Podniósł wzrok znad ekranu dopiero, kiedy się zbliżyłem.
– Wreszcie.
Dłużej się nie dało? – warknął z irytacją. Wydawał się bardziej zdenerwowany
niż zwykle. Chyba wiedziałem przez co, postanowiłem to jednak zignorować i
przynajmniej na razie udawać, że nic się nie stało.
– Ciesz
się, że nigdzie z nikim nie poszedłem, tylko od razu grzecznie do domku
wróciłem. Inaczej dłużej byś tu sobie postał.
Albo poszedł do Fredbeara
kończyć to, co przerwałem
– dodałem w myślach.
Szybko
wspięliśmy się w milczeniu na nasze piętro. Otworzyłem drzwi i przepuściłem
Złotko przodem; przynajmniej na moją kulturę nie mógł narzekać.
Dopiero
w salonie odkleił się od telefonu i odłożył go na stolik stojący przed kanapą.
– Nie
tykaj telefonu, podglądaczu. Ja idę wziąć prysznic – ostrzegł mnie, mrużąc
groźnie oczy.
– Podglądaczu…?
– Zamrugałem zdziwiony. – Skąd miałem wiedzieć, że akurat w tamtym momencie na
miłość wam się zebrało?! – Starałem się wybronić, ale Spring odpowiedział mi
jedynie pogardliwym prychnięciem i trzaśnięciem drzwiami od łazienki.
Zakląłem
pod nosem, obrzucając blondyna zmyślnymi wyzwiskami. Oczywiście tak, żeby nie
usłyszał, bo byłbym trupem.
Szybko
zrobiłem nam kolację, usiadłem z talerzem przed telewizorem, nalałem sobie do
szklanki coli i przeżuwając powoli gotowane warzywa, oglądałem entą powtórkę
jakiejś słabej komedii; ostatnio wieczorem też na nią trafiłem. Pilot był za
daleko, a mi nie chciało się po niego gimnastykować, więc siłą rzeczy zmusiłem
się do słuchania marnych dowcipów, którymi bohaterowie zarzucali na prawo i
lewo w tym gównie.
Phone
Springa zawibrował na blacie, dając znać, że doszła nowa wiadomość. Zerkałem to
na brzęczące urządzenie, to na drzwi łazienki. Nie zapowiadało się na to, żeby
miał szybko wyjść, pedancik musiał pięć razy każdy centymetr ciała umyć. W
sumie mu się nie dziwiłem, jakby mi ktoś kutasem raczył w dupie zaparkować, to
też bym się szorował jak pojebany.
Niepewnie
odłożyłem talerz i wyciągnąłem rękę po jego telefon. Nie zabezpieczył się
przede mną hasłem, zwykłe przesunięcie palcem po ekranie pozwoliło mi odczytać
treść.
"Jutro u mnie, skarbie. Będziemy
się kochać całą…"
Dalej
nie czytałem, bo jakaś gula podeszła mi do gardła. Co to miało kurwa być, seks SMS-y na dobranoc?!
– Pojebane
– mruknąłem pod nosem i bardziej niż treścią zainteresowałem się godziną. Mniej
więcej o tej porze starałem się dzwonić codziennie do Vincenta. Facet był w
ciężkim stanie, a chwilowo poza krótkimi rozmowami nie życzył sobie ani mojego,
ani innego towarzystwa.
Sięgnąłem
do kieszeni po własny telefon, ten blondyna odkładając na miejsce. Jak na złość
się rozładował. Szlag by to.
Miałem
obawy, że jak tylko dotknę kolejny raz własności Złotka, to wyskoczy spod
prysznica i zajebie mnie gąbką za tykanie jego rzeczy.
Raz
kozie śmierć, wziąłem i znów odblokowałem jego phone’a… w tym samym momencie,
gdy ktoś zaczął dzwonić, więc siłą rzeczy odebrałem. A kto jak nie Fredbear
mógł chcieć pokonwersować z blondaskiem
o tej porze?
– Kochanie,
co do jutrzejszego… – zaczął, a ja momentalnie dostałem poważnych drgawek i
palpitacji serca. Naraz chciałem się rozłączyć, odłożyć to cholerstwo,
odpowiedzieć na propozycję seksownym: „udław się kurwa chujem”, no i z tego wszystkiego
wypuściłem telefon z ręki. A ten wpadł prosto do szklanki. Z colą.
Na
powierzchni pojawiło się kilka bąbelków, nim w końcu głos Fredbeara umilkł, a
razem z nim phone. Na dobre.
Zerwałem
się jak oparzony i włożyłem dłoń do szklanki, wydobywając z niej utopiony
telefon.
Świat
mnie nie kocha, bo chwilę po tym Spring w samych dresach wyszedł po skończonej
kąpieli, a widząc odbywający się dramat, zaraz do mnie dopadł.
– Ty
tępy ośle! – Wyrwał z moich rąk swoją własność i rozpaczliwie próbował go włączyć.
– Załatwiłeś go!
– Nie
załatwiłem, na pewno jak go wysuszymy, to zacznie działać, nie spinaj się tak!
– Sam w to nie wierzyłem.
Chyba
będę winny Złotku nowego phone’a.
***
Vincent
siedział oparty plecami o łóżko swojego zmarłego synka. Wpatrywał się w ścianę
przed sobą.
Jak do
tego doszło? Jakim cudem jego ukochane dziecko umarło? Zerknął na trzymane w
dłoniach zdjęcie, z którego uśmiechał się do niego mały chłopiec. Jego ex też
była poruszona, ale nie zadała sobie trudu, by porozmawiać, czy chociaż spróbować
pocieszyć mężczyznę. Zabrała do siebie starsze z ich dzieci i wróciła do
siebie. A on został sam. Sam w tym domu.
Sam z
koszmarami.
To
wszystko jego wina. Nie dopilnował, nie zwrócił uwagi na płacz i krzyki.
Opamiętał się, gdy było już za późno. To wszystko jego wina!
Wziął
głębszy wdech i podniósł wzrok na szafkę nocną, z której wcześniej zdjął,
obecnie trzymane w dłoniach, zdjęcie. Leżał na niej pluszowy lisi pirat.
Powoli
na ustach byłego strażnika wykwitł uśmiech. A zaraz po nim ciszę przerwał chichot,
szybko przeobrażający się w szaleńczy śmiech.
Nie. To
nie jego wina. To wina tych potworów. Potworów w maskach.
Ło matulu, co tu się stało :o Takie rzeczy w pracy? :o
OdpowiedzUsuńBonniemu chyba grom spadł na głowę, to za dużo jak na jeden dzień xD
Jak Złotko wyszło z kąpieli to myślałam, że zaraz urwie Bonniemu głowę, ugotuje w kotle ze smołą, a resztki zabetonuje w ścianie :v Bonnie chyba jednak zbankrutuje... :v
Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że Chica jest lesbijką i było to dla mnie niemałym zaskoczeniem, ale przynajmniej coś się dzieje. Zastanawiam się co takiego kuzynek zrobił, że Bonnie go tak nie cierpi :D
Oj Bonnie Bonnie, ranisz przyjaciół :C
No nic, lecę czytać kolejny rozdział :D
Pozdrawiam i życzę weny!
Haniko
Grom i to oGROMny. xD *Sucharmistrz-time**
UsuńW sumie to ktoś, kto jest już praktycznie martwy, nie może zbankrutować. xD
Zrobił coś absolutnie okropnego, ale na razie przesłania to cień niewiadomej. =w=
Również pozdrawiam i dzięki za koment! :)
Jak tylko dojechałam do słów "A dla ciebie to jakiś problem...?" to już wiedziałam, że Chica też jest homo ;D.
OdpowiedzUsuńByłam pewna, że Bonnie przyłapie Złotko na amorach z jego kochasiem i jego reakcja mnie nie zawiodła.
Świetny rozdział, jak zawsze :).
Tylko coś Vincentowi zaczyna siadać zdrowy rozsądek, to się źle skończy :c.
Co do Bonbon - chcę wiedzieć, co zrobił ;D.
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :).
Oj tak, w tym opku jest i będzie milion par na raz, odnosi się to nie tylko do tego, że lubię prowadzić kilka wątków jednocześnie, ale też ma podłoże w tym, że początkowo to opko miało być jedynym, co będzie na blogu, so... chciałam tu zawrzeć wszystkie spoko shipy. X"D
UsuńVincent jest tutaj traktowany jako Purple Guy w swojej pierwotnej roli, także... no, wiadomo, jak jego szaleństwo się skończy. QWQ
Dzięki wielkie za komentarz, również pozdrawiam! :)