czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 6: Potwory w maskach

 Z góry życzę wszystkim miłego sylwestra! :D
Myślałam, że na święta dodam chociaż dwa, lub trzy rozdziały, ale mi to nie wyszło, za dużo obowiązków, za bardzo laptop odmawiał posłuszeństwa. x-x
Co do rozdziału, pisałam go dość długo, wiele razy wena mnie opuszczała, ale w końcu jest! Mam nadzieję, że się spodoba, kosztował mnie kilka nieprzespanych nocek. xux
Zrobię na wstępie lekki spoiler, zastanawiałam się z koleżanką co by było, gdyby między Fredbearem, Springiem i Bonniem wywiązał się trójkącik, oto efekt:
Fredbear bierze Springa od tyłu, Bonnie od przodu.
F: Jak zrobisz krzywdę mojemu słonku, to ci urwę fiuta!
S: Spokojnie, jak się zapędzi to mu go odgryzę.
B: Ej, ja tu jestem i to słyszę. Ssij, a nie gadasz!
F: Jak tyś się do niego odezwał, kutafonie jebany?!
B: Jebany to jest tu Spring. Weź go wypieprz i idziemy coś zjeść, zgłodniałem.
S: Ta, też bym coś wszamał...
F: Ja stawiam!
S: Nie mój drogi. Ja stawiam wam.
Cóż... chyba lepiej się prezentują w osobnych pairingach, chociaż kto wie, może kiedyś się skuszę na oneshota z tym trójkątem. xD 
Nie przedłużając, życzę miłego czytania! :) 

***

Obudził mnie jakiś niezidentyfikowany, pozaziemski obiekt latający.
To może brzmieć niedorzecznie, ale tak właśnie było. Człowiek śpi spokojnie, nie wymaga od świata niczego poza odrobiną ciszy i prywatności, a tu nagle jak mi coś nie spadnie na brzuch, nie wbije odnóży w wątrobę i nie zacznie wywiercać dziury w jelitach!
– KURRRRRRRRRRRRRR...! – urwałem w połowie, tracąc oddech. Momentalnie otrzeźwiałem po pięknych kilku godzinach snu i zacząłem walczyć o życie z nieznanym napastnikiem.
– Nie śpisz już? Świetnie. – Kościste kolana Springa raczyły przestać mi się wbijać w narządy wewnętrzne. Blondyn łaskawie zszedł z mojego brzucha i stanął przed łóżkiem ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Otarłem wierzchem dłoni załzawione oczy i zacząłem łapczywie łapać oddech. A niby facet taki lekki się wydawał.
Zerknąłem na niego; nadal stał obok, jakby na coś czekał. Spojrzałem na zegarek.
Na mą seksowną dupę, 4:50 rano! Nawet nie chciałem wiedzieć dlaczego Złotko nie śpi o tej godzinie, bardziej zdumiał mnie fakt, że ten pierdolony, sadystyczny pedant wyglądał jakby miał za pięć minut śniadanie z prezydentem. Widać wczorajszy Kac-Ujma-Na-Honorze kazał mu się odpizdrzyć, by nawet w środku nocy wyglądać jak żywcem z okładki porno pisemka dla gejów.
– Wstawaj, idioto. Szybko – usłyszałem nad sobą zniecierpliwiony głos blondyna.
– Jeb się, jest piąta rano! – Pokazałem mu środkowy palec i zakryłem twarz poduchą. Dzisiaj zaczynamy nową pracę, ale za trzy godziny, a nie pięć minut! Temu fiutowi chyba kompletnie już odjebało!
– To był rozkaz. Masz wstać i to natychmiast! – Odebrał mi poduszkę i odrzucił w drugi kąt pokoju. Wiedziałem, że spanie z nim w jednym pomieszczeniu jest złym pomysłem i jak widać miałem rację! Tylko że od kanapy moje plecy czuły się jak pole po dożynkach; miałem jej kategorycznie dość.
– O co ci, cholera jasna, chodzi?! Jest noc, daj mi spać, pojebańcu! – Dusza wojownika kazała mi z całych sił walczyć o kołdrę, której również próbował mnie pozbawić.
– Nie! Musisz go wyrzucić z domu! Nie będę spał, kiedy on tu jest, zabije mnie! – Udało mu się wygrać bitwę o pościel, która również skończyła w kącie na podłodze.
– Co…? – Wzdrygnąłem się z zimna, bo w mieszkaniu, bądź co bądź, było chłodno, a ja spałem w samych bokserkach. – Kto niby? – Zmarszczyłem brwi i spojrzałem ze zdziwieniem na Springa. Złotko miało koszmary, urojenia, czy faktycznie ktoś się nam tu włamał?
Zbyt zmęczony i obolały po traumatycznych przeżyciach sprzed kilku minut, nie byłem w stanie ogarnąć o co znowu chodzi blondaskowi. Dla świętego spokoju postanowiłem to sprawdzić i wracać zaraz do łóżka.
– Ktoś niebezpieczny, rusz się, bo się ukryje i go nie złapiemy! – ponaglił mnie ze zirytowaniem.
– Już, już… – Powoli podniosłem się do siadu, trzymając za brzuch. – A nie mogłeś jakoś… delikatniej mnie obudzić? No nie wiem, na przykład potrzasnąć mną, czy coś?
– Budziłem cię dobre pół godziny, piętnastoma różnymi sposobami. Nie działały, więc wytoczyłem ciężką artylerię, żeby ten morderca nie uciekł – wytłumaczył, albo raczej sądził, że wytłumaczył, bo za chuja nie mogłem zrozumieć w czym rzecz.
Blondyn poczekał aż wyjdę z pokoju, by móc bezpiecznie się przemieszczać po reszcie mieszkania ukryty za mną. Ta, nie ma to jak robić sobie z kochanego kolegi prywatne mięso armatnie. Mnie zadźgają, a on spierdoli… albo zadźga ich. Spojrzeniem.
Zmrużyłem mocno oczy gdy zapalił światło.
– No? To gdzie ten morderca? – zapytałem, rozglądając się po przedpokoju. W kuchni nikogo nie widziałem, drzwi wejściowe i okna w salonie nieruszone, na kanapie żaden Slenderman nie siedział.
– Ślepy jesteś? Tutaj jest ten mały skrytobójca! – Wskazał łaskawie palcem na blat stolika.
Co do kurwy? Spojrzałem na Springa, ale miał tak poważną i wkurzoną minę, że nie śmiałem choćby pomyśleć, że to żart.
Podszedłem bliżej… i wtedy go zobaczyłem.
Między zgniecioną paczką po chipsach, a kubkiem do połowy wypełnionym kawą, siedział sobie… pająk.
Tak. Pająk, kurwa. Mały, nieszkodliwy, najwyraźniej tak samo śpiący i zdezorientowany jak ja, pająk.
– Błagam, powiedz, że sobie ze mnie jaja robisz. – Uniosłem brwi i przeniosłem wzrok na Złotko. Jemu jednak do śmiechu nie było.
– Czy wyglądam, jakbym żartował?! Ten pająk to gigant! – Pokazał rękami jak bardzo potężny jest ten stwór. Przynajmniej w jego, mało skromnym, mniemaniu. – Zabij to bydle. Ale już! – rozkazał władczo.
– Springi, no coś ty, pajączków się boisz? – Szeroki uśmiech wkradł mi się na usta, gdy zobaczyłem Springtrapową minę wkurwu ostatecznego. Zaraz zginę. Ale to nic. Poznałem jego lęki i będę się z nich śmiał nawet po brutalnym skopaniu, zmieleniu i zabetonowaniu w ścianie moich zwłok! Kto by pomyślał, że ten pokurczowaty diabeł boi się czegoś tak niedorzecznie małego!
– Bonnie… – wysyczał. Brakowało mu tylko głów węży w miejscu włosów i mielibyśmy najprawdziwszą Gorgonę! Jak tak patrzyłem na tego przestraszonego, otumanionego pajączka i żądnego krwi Springa, to miałem wątpliwości o kogo mu chodziło, kiedy mówił o „mordercy” w naszym mieszkaniu.
– No już, zajmę się nim, nie wkurzaj się tak. – Ledwo dusząc śmiech, poszedłem do kuchni po szklankę. Przykryłem nią pajączka, który nawet się nie poruszył najwyraźniej nie mając pojęcia, że został właśnie uwięziony pod szklanym kloszem. Podniosłem podstawkę pod kubek, na której przysiadł i poszedłem z nim do okna. Otworzyłem je, podniosłem szklankę i delikatnie zepchnąłem go z podstawki na parapet, po czym zamknąłem okno.
– Musiałeś się tak guzdrać? – prychnął Spring, patrząc na mnie z niezadowoleniem.
– Spliguś się boi pajączków? – zasepleniłem z szatańskim uśmieszkiem na ustach.
– Nie twoja pierdolona sprawa, deklu! – Jego zbyt nagła reakcja tylko to potwierdziła.
Zadowolony zawróciłem w kierunku pokoju, Blondyn jednak znalazł się w nim pierwszy i nim zdążyłem wejść, zagrodził mi drogę do środka, podając przy tym poduchę wraz z kołdrą.
– Ty idziesz na kanapę – stwierdził twardo, krojąc mi ryj w plasterki przepełnionym furią wzrokiem. Po krótkiej chwili odkryłem, że spojrzenie zaczęło mu z mojej twarzy zjeżdżać nieco w dół. Nie dopuszczając by zaczął się lampić nie tam gdzie powinien, wziąłem od niego pościel.
– Niby dlaczego, co? – burknąłem niezadowolony.
– Jeżeli ten ohydny robal wróci, ciebie pogryzie pierwszego – padła chłodna odpowiedź, nim drzwi do pokoju zatrzasnęły mi się przed twarzą.


Podkrążone oczy, mina jakby ktoś mnie posuwał przez pół nocy kaktusem… Bonnie, nie załamuj się, wyglądasz ślicznie!
Moje odbicie w lustrze nie było tego samego zdania.
Skończyło się na tym, że przeleżałem na kanapie dwie godziny. Nie mogłem zasnąć po jakże subtelnej pobudce Złotka.
A teraz stałem w łazience przed lustrem i starałem się pocieszyć samego siebie, że jest jeszcze co ratować. Może nie zaszkodzi się ogolić, zawsze to lepiej wyjść na ogarniętego przed nowym szefem, a nie w stylu żula Jana spod Biedry.
Rozprowadziłem gęstą pianę po całej żuchwie i policzkach, wziąłem maszynkę do golenia i zacząłem pozbywać się zarostu, uważając, żeby nie zgolić całkowicie bródki którą lubiłem zapuszczać.
Odpizdrzyłem się i ubrałem w najmniej wygniecione ciuchy jakie miałem (pedantyzm Springa też na moje nieszczęście posiadał granice, nie mogłem liczyć, że jak zobaczy te wszystkie wymemłane koszulki, to od razu będzie chciał na łeb na szyję doprowadzić je do stanu perfekcji).
Sądziłem, że jak unicestwię ten busz, to zaprezentuję się nieco lepiej. Niestety moje oczekiwania okazały się mocno zawyżone, nadal byłem jak wygłodniałe zombie po przejściach.
Poprawiłem czerwoną muszkę dołączoną do nowych, roboczych ubrań, które Freddy dał nam poprzedniego dnia. Lepiej było przebrać się teraz, w pracy może nie być czasu, w końcu otwarcie i te sprawy. Z całego stroju tylko uszu nie zakładałem. Przecież nie będę w nich jak debil szedł przez całe miasto.
Mucha kolejny raz się rozpierdoliła. Za cholerę nie umiałem tego dziadostwa zawiązać. W Fredbear’s Family Diner nie musiałem się użerać z czymś takim, koszula i kamizelka wystarczały, a teraz powymyślali sobie, kurde, nie wiadomo co.
Moja piękna kokarda, którą z wielkim wysiłkiem uformowałem, rozpadła się chwilę po tym jak odsunąłem od niej ręce. Na mojej szyi został sam supełek i dwa zwisające od niego paski materiału.
– Szlag by to! – Nie zostało mi dużo czasu, więc wyszedłem z łazienki zostawiając upierdliwy problem w pizdu.
– Dłużej się nie dało? – Spring stał oparty tyłem o blat szafki i wyraźnie zniecierpliwiony czekał na mnie. Był już gotowy, całkiem nieźle się w tych nowych ciuszkach prezentował.
Zaraz… co?
 Bonnie, karny kubełek zimnej wody i tydzień strzelania Zdrowasiek za te niepokojące pomyślunki.
Drgnąłem nerwowo, kiedy Złotko nagle znalazło się krok przede mną i wyciągnęło ręce w kierunku mojej twarzy.
– Spokojnie, nie mam zamiaru cię udusić. – Uniósł brwi, zdziwiony moim odruchami.
– No ja nie wiem… po tej nocnej pobudce mam dobry powód, żeby się ciebie bać – burknąłem, pozwalając by zawiązał mi tą przeklętą muszkę.
– A wcześniej nie miałeś? – Uśmiechnął się lekko. – Gotowe. – Odsunął się nieco i przyjrzał mi uważnie.
Zauważył kilka niedociągnięć, to znaczy: nierówno podwinięte rękawy, które poprawił, za słabo naciągniętą w dół koszulę, co też unormował do stanu, który go zadowalał, przekręcił lekko muchę, żeby była równo i dopiero wtedy pokiwał głową, wyraźnie dumny ze swej pracy.
– Już? – zapytałem, znudzony jego zabiegami.
– Owszem. Gdybyś codziennie się tak prezentował, a nie jak menel, to może faktycznie miałbyś się czego obawiać w nocy – dodał, posyłając mi wymowne spojrzenie.
Zamarłem w bezruchu wgapiony w Springa jakby właśnie obwieścił wszech i wobec, że penis jego matki jest większy od rzeczonego kaktusa, którym ktoś permanentnie penetrował mi dupę przez pół nocy.
– Co proszę…? – wydukałem po chwili ciszy.
– Jaja sobie z ciebie robię. Nie stój jakby ci ktoś kij w rzyć wsadził, za pół godziny musimy być na miejscu. – Poszedł przodem, rzucając mi kluczyki od mieszkania.
Trochę oszołomiony chwyciłem je w locie, włożyłem buty i wyszedłem zaraz za Złotkiem.


Rzadko jeździłem ze Springiem do pracy, muszę przyznać, że spodziewałem się albo ciszy, albo kłótni. Blondyn miło mnie zaskoczył, kiedy zamiast zignorować moją obecność lub – co gorsza – zacząć robić ankietę z przechodniami na ile oceniają powabną brzydotę mego ryja, po prostu ze mną pogadał. Ot tak, dla zabicia czasu. Niby o codziennych pierdołach, przerywanych kąśliwymi uwagami, ale jednak. Zauważyłem, że całkiem nieźle jest prowadzić z nim dyskusję; odpowiadał inteligentnie i dość obszernie, a nie półsłówkami. W takich chwilach byłem w stanie zapomnieć, jak bardzo tej małej cholery nie znosiłem.
 Problemy zaczęły się już w tramwaju, gdzie pierdyliard ludzi nagle masowo stwierdził, że musi akurat teraz jechać do pracy lub szkoły. Ja rozumiem, że tłok w publicznych środkach transportu to norma, ale bez przesady! Za jedyną wolną przestrzeń robiła ta ponad głowami stojących ludzi, wśród których znalazłem się ja i Złotko. Miejsca siedzące pozajmowała banda staruszków i małych, rozwrzeszczanych dzieci, które piszczały głośno przy każdym zakręcie. Pierdolca szło dostać.
Łokciami wywalczyłem sobie mały krąg sfery prywatnej, dzięki której mogłem oddychać. Spring tyle szczęścia nie miał, był za niski, żeby tłum postawnych facetów zwrócił uwagę na ten okruszek pod nogami. Zasalutowałem mentalnie, gdy rozdzielił nas gruby biznesmen rozmawiający przez telefon, przekreślając tym samym szanse Złotka na przeżycie. Przy mnie miał szansę przetrwać, ale sam w tej dżungli – nie.
Prawie zaliczyłem glebę, kiedy jakiś gówniarz, przeciskając się pod nogami ludzi, stanął obok mnie i kopnął w łydkę. Cudem się nie wyjebałem na tego pulpeta w garniaku przede mną. No myślałem, że szczawia przez okno wypierdolę! Siniak będzie po tym jak nic! Na jego szczęście nadeszła matka, dla której wszyscy faceci wciskali się w okna, byle tylko zrobić piękności przejście. No nie powiem, dla takiej dupy warto rozpłaszczyć sobie nos na szybie.
Przeprosiła mnie i wzięła tą małą, roześmianą pizdę za rękę, odprowadzając go na miejsce z którego najwyraźniej jej uciekł. Czemu z całego tłumu ten gówniarz postanowił kopnąć akurat mnie? Śledziłem go wzrokiem póki nie zniknął między ludźmi. Powoli sobie uzmysłowiłem, że dostawałem od niego takiego kopa praktycznie codziennie. Tyle, że kiedy zazwyczaj atakował butem moją łydkę, ja byłem jego kelnerem, a on panem i władcą – klientem.
– Brawo Bonnie, w tramwajach cię fani rozpoznają. Tylko żeby ta sława nie uderzyła ci do głowy – usłyszałem tuż obok siebie głos Złotka. Obróciłem się w jego stronę; jakimś cudem wciąż żył, nie był zgnieciony i udało mu się wrócić w, strzeżoną przez moje łokcie, sferę swobodnego oddychania.
– Nie jestem aż tak próżny jak ty – prychnąłem. – Ja pierdolę, ciaśniej tu już być nie mogło? Przestrzeni mi brakuje!
Ledwo to powiedziałem, a tramwaj zatrzymał się na kolejnym przystanku. Mina mi zrzedła, gdy do środka wtoczyło się stado spoconych, przygrubych facetów w garniturach. Co to ma być?! Epidemia biznesmenów z nadwagą?!
Każdy z nich po kolei mówił: „przepraszam”, gdy brutalnie wpychali się między pasażerów, szukając dogodnego miejsca do spokojnego zapacania siebie i ludzi wokół.
Nie zdążyłem ogarnąć kto mnie kopnął, kto popchnął, a kto uprzejmie wbił mi pantofel w nogę, bo nagle zostałem przyszpilony do okna i unieruchomiony… Złotkiem.
Zamarłem, gdy blondyn przegrał z potęgą tłumu i biernie pozwolił się pchnąć na mnie. Wypuścił głośno powietrze z płuc opierając się o mnie plecami. Po bokach ludzie, z przodu ludzie, aż dziwne, że ten tramwaj ciągle dawał radę jechać.
– Wydłubię ci oczy widelcem, jak komuś o tym powiesz – ostrzegł Spring, marszcząc przy tym brwi i zerkając na mnie przez ramię.
– Nie martw się, nie mam zamiaru – zapewniłem, starając patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Przeszkadzała mi jego orientacja, przeszkadzał mi jego sposób bycia, wszystko mi w nim w sumie przeszkadzało. Ale jak tak się o mnie oparł tym drobnym, chudym ciałkiem, to stwierdziłem, że w sumie ma fajny tyłek.
Był kubeł zimnej wody i karne Zdrowaśki, to teraz jeszcze muszę do tego dodać depilację całego ciała. Tarką.
O czym ja kurwa ostatnio myślę? Z dnia na dzień preferencje ze zgrabnych dup zaczęły mi się przestawiać na fiuty, czy jak?!
Dotarcie do naszego przystanku było jak wybawienie, wypchani razem z tłumem szybko wydostaliśmy się na świeże powietrze. Poprawiłem tą debilną muszkę i zerknąłem w stronę Złotka.
– Oficjalnie jechaliśmy w odległości czterech metrów od siebie – mruknąłem, przeciągając się i rozprostowując obolałe plecy. To nie była zbyt wygodna podróż.
– Dziesięciu, drogi Bonnie. Dziesięciu – poprawił mnie. – Mamy pół godziny na dojście – stwierdził, patrząc na zegarek w phonie. Dopiero po chwili podniósł na mnie wzrok. – Na miejsce – dodał szybko.
Ruszyliśmy w kierunku Freddy Fazbear’s Pizza, naszego nowego miejsca pracy. Po drodze Spring niemal ciągle coś pisał na telefonie, zaciekawiony w końcu zerknąłem mu przez ramię.
– Fredbear? – Uniosłem brew. – Robisz mu za budzik czy mamusię? – Nie mogłem powstrzymać tej kąśliwej uwagi, widząc na ekranie radosne: „Czy moje kochanie już wstało?”. Rzygnąć tęczą można.
– To nie twoja sprawa. – Szybko schował phone’a i przyspieszył kroku, żeby zostawić mnie na krótki moment nieco w tyle.
– No niby nie moja, ale przyznaj, że zamiast go budzić słodkimi eskami, mogłeś zwyczajnie się do niego przejść i jechać z nim, a nie ze mną. – Byłem łaskaw zauważyć, że takie rozwiązanie byłoby lepsze dla nas obu. – Inaczej, ciągle się gryziemy, nie byłoby lepiej, jakbyś z tym swoim kochasiem zamieszkał? – zapytałem.
Gdy tylko Złotko doszło do krawężnika, światło zmieniło się na czerwone, a stojące od dłuższej chwili auta natychmiast ruszyły. Blondyn zaklął pod nosem.
– Mieliśmy plan zamieszkać tam, gdzie teraz ja i ty. Ale Fredbear miał problemy z kasą, dość trudną sytuację w domu i nim wynajął mieszkanie, zdążyłeś go uprzedzić – wyjaśnił krótko w odpowiedzi na jedno z moich pytań.
– A ty nie możesz po prostu przeprowadzić się do niego? – Uniosłem brwi.
– Byłoby ci to na rękę, co? – prychnął z irytacją. Nie tak chciałem zabrzmieć. – Fredbear mieszka razem z ojcem… on jest człowiekiem ze staroświeckimi przekonaniami.
– Homofob ściślej ujmując? – Nie trudno było mi się domyślić co Springi chciał przez to powiedzieć.
– Dokładnie. Dlatego nie, nie mogę się do niego wprowadzić, bo jego tatuś urwałby mi łeb i jemu przy okazji też. – Posłał mi przesłodki uśmiech i więcej się już nie odezwał.


Na miejsce dotarliśmy piętnaście minut przed czasem. Wszyscy byli już w lokalu, Fredbear również, co nie umknęło uwadze blondyna, który od razu do niego poleciał.
Wywróciłem oczami na ten akt bezwzględnej słodkości i miłości. Zamiast zawracać sobie nimi głowę, odszukałem wzrokiem Freddy’ego i resztę mojej paczki. Cała trójka siedziała na scenie, poza nimi w pomieszczeniu było sporo nowych osób, których nie miałem okazji wcześniej poznać.
– Yo, Bonnie! – zawołał Foxy, machając do mnie ręką z hakiem i o mały włos nie wbijając go Chice w oko.
– Foxy, uważaj z tym! – Dziewczyna w ostatnim momencie zdążyła się odsunąć. Zmarszczyła brwi, nadęła poliki i spojrzała na pirata ze złością.
– Sorry, mała. – Uśmiechnął się do niej przepraszająco.
Freddy wolał nie komentować, westchnął ciężko, kręcąc głową. Był na tyle uprzejmy, by wziąć rudego za rękę i zdjąć mu ten hak.
– Widzę, że się świetnie bawicie. – Zbliżyłem się do nich z rozbawionym uśmiechem. Przysiadłem na blacie jednego ze stołów stojących tuż przy scenie, położyłem obok swoją torbę i wyjąłem z niej królicze uszy. – No, to wracamy do zabawy. – Założyłem swój zwierzęcy atrybut. – Muszę przyznać, Freddy, że twój ojciec zna się na rzeczy, restauracja wygląda świetnie – stwierdziłem z uznaniem, rozglądając się po pomieszczeniu.
Dzieciaki oszaleją jak tu wpadną. Dobrze, że weszliśmy ze Springiem bocznym wejściem, bo ten tłum przed pizzerią najpewniej by nas rozszarpał.
Zainteresowałem się drugą sceną, widoczną przez duże przejście do innego pomieszczenia. Stały na niej trzy osoby, już najwyraźniej gotowe na przyjęcie watahy dzikich bachorów. Freddy podchwycił moje zaciekawione spojrzenie i uśmiechnął się z dumą.
– Ojciec przewiduje znacznie większe tłumy niż w FFD, dlatego tutaj będziemy mieli dwa zespoły. – Spojrzał na zegarek i wstał. – Zaraz zaczynamy – powiadomił.
– No, to połamania nóg! – Rudzielec zasalutował nam, odbierając Fazbearowi swój hak i z szerokim uśmiechem odszedł w kierunku nowego Pirate Cove.
Freddy śledził go przez moment wzrokiem. Zmarszczył mocno brwi, widząc białowłosą piękność, która podała piratowi rękę. Wspólnie weszli za kurtynę ich małego zakątka, stojącego w równej odległości od obydwu scen. Nasz lider miał do tej panienki słabość, czy bał się, że i jej rudy postanowi wydłubać oko?
– Szkoda tylko, że twój ojciec nie pomyślał o opłaceniu nam pralni, w takich odpizdrzonych ubrankach będziemy musieli codziennie tam latać. – Wskazałem na swoją, dość mocno opinająca klatę, kamizelkę i zawiązaną wcześniej przez Springa, muszkę. Nie ma bata, żeby podczas obsługiwania klientów jakiś mały szympans nie postanowił rzucić we mnie całym pudełkiem pizzy. Albo wrzucić mnie w pudełko.
– Co? – Freddy zamrugał zdziwiony, próbując doszukać się sensu w tym co powiedziałem. Olśnienie nastąpiło po krótkiej chwili. – Ach, Chica ci nie mówiła? Prosiłem ją, żeby przekazała. – Spojrzał karcąco na dziewczynę, która nagle postanowiła zainteresować się przestrzenią między swoimi udami, bo uporczywie wbiła w to miejsce wzrok, udając, że nie dosłyszała słów Fazbeara.
Ostatecznie zmiażdżył ją jego ostry wzrok, westchnęła ciężko i zerknęła na mnie, nie ukrywając, jak bardzo była nachmurzona.
– Miałam ci powiedzieć, że teraz to my będziemy występować, a nie robić za kelnerów… – mruknęła. – Freddy, sam mu to mogłeś przekazać, ja miałam wczoraj zalatany dzień!
– Byłaś na zakupach – powiedział nieprzekonany jej wymówkami, Fazbear.
– Otóż to! Naprawdę sądziłeś, że będę po nich pamiętała o takiej drobnostce? – Blondyna starała się wybronić, ale średnio jej to wychodziło.
– Chwila, ja dobrze rozumiem? Mam występować? Dzisiaj?! – spojrzałem na nich jak czterolatek na nową niańkę. W pierwszych odczuciach myśli sobie: „Wielkie, nadmuchane, żółtozębe dinozaurzysko!”, ale potem ją poznaje i stwierdza, że jest jeszcze gorzej.
– Nie, spokojnie, dzisiaj nie będzie żadnych występów, tylko dużo gadania z dzieciakami. Po prostu wyszczerzaj ząbki i czasem wtrącaj jakieś komentarze, a będzie dobrze. Szkolenie robiłeś jeszcze w poprzednim lokalu, więc nie ma problemu. – Brunet uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i zeskoczył ze sceny. Zabrał moją torbę z blatu i wrzucił ją za kurtynę, na moment samemu za nią znikając. Wrócił do mnie z piękną, błyszczącą gitarą. – Pięknie grałeś na ostatniej imprezie u Foxy’ego. Teraz będziesz naszym gitarzystą. Jak mówiłem, nie martw się, dzisiaj tylko stoisz, koncert dajesz od jutra.
– Dzięki, że mnie wcześniej ostrzegliście, co nie. I że daliście czas na wyuczenie się potrzebnych kawałków. – Westchnąłem ciężko, biorąc od lidera instrument. Razem z Chicą ustawiliśmy się krok za Fazbearem; ja po jego prawej, dziewczyna po lewej.
Na dworze już słyszeliśmy ojca Freddy’ego, który z pomocą mikrofonu zapewniał czekające przed lokalem dzieciaki, że to, co się zaraz wydarzy, będzie najbardziej niesamowitą przygodą w ich życiu. Czyli podstawowa gadka, na którą tylko rozwydrzone gówniarze się nabierały.
Zerknąłem w kierunku drugiej sceny. Jakaś gula podeszła mi do gardła, kiedy zobaczyłem na niej Toy Bonnie’ego. Cofnąłem się, próbując ukryć bardziej w cieniu, żeby przypadkiem mnie nie zauważył.
Drogi kuzynek miał najwyraźniej oczy dookoła głowy, a nawet w dupie, bo obejrzał się akurat wtedy, kiedy wychyliłem się, sprawdzając, czy nie lampi się w moim kierunku. No i mnie dojrzał. Uśmiechnął się szeroko i pomachał.
Do chuja jasnego, ja nie chcę go znać!
Siła kultury i zażenowanie wykrzywiły mi ryj na wzór Szczerbatkowego uśmiechu, niepewnie uniosłem dłoń na wysokość twarzy i odmachałem apatycznie. Chciałem mu tym przekazać wszystkie kurwy, dziady i chuje, jakimi bombardowałem go w myślach, ale sądząc po jego rozanielonej minie, odebrał to raczej jako gest przyjaźni.
Mówiłem już, jaki z tego świata jest dupek?
– Bonnie. – Freddy szturchnął mnie lekko łokciem przywołując do porządku. Wskazał skinięciem na wejście do lokalu.
Odetchnąłem głęboko i chwyciłem mocniej gitarę. Chica poprawiła włosy ręką w której nie trzymała małego cupcake’a. Była tak samo zdenerwowana jak ja, za to Freddy wyglądał na wniebowziętego.
Nigdy faceta nie zrozumiem, cieszyć się tuż przed pożarciem żywcem.


O dziwo nie było aż tak źle jak sądziłem. Pizzeria okazała się być na tyle duża i znajdowało się w niej tak wiele atrakcji, że rozwydrzony tłum szybko podzielił się na grupki i poszedł zwiedzać. Przy nas zostało tylko kilka młodszych dzieciaków z którymi bez trudu daliśmy sobie radę.
Co prawda jakiś gówniarz obsmarkał mi spodnie, gdy stanąłem za blisko krańca sceny, ale poza tym obyło się bez ofiar. Najwięcej satysfakcji sprawił mi fakt, że tym razem to nie ja mordowałem się z obsługą dzieciarni.
Gdy wybiła godzina przerwy i mogliśmy wreszcie zejść ze sceny, do akcji wkroczyli kelnerzy. Ani jednego z nich nie miałem przyjemności nigdy wcześniej spotkać. Trzeba będzie zorganizować któregoś dnia jakąś imprę po pracy i trochę się z nimi poznać. Tak, świetny plan, Bonnie, zaszpanuj jak dzieciak z podstawówki i postaw wszystkim loda. Wszystkim, z wyjątkiem Toy Bonnie’ego. Jego nienawidzisz! Chwila moment, Springowi też nie stawiaj, ten fiut jest…!
Odwołuję. Nikomu nie postawię loda, to brzmi zbyt źle. Ale KFC, albo buda z kebabem na rogu nie były złym pomysłem.
Klucze od mieszkania boleśnie wbiły mi się w udo, gdy niechcący przycisnąłem je gitarą, poprawiając chwyt. Muszę zapamiętać, żeby oddać je Springowi, będę miał kłopot jak wyjdę z kimś po pracy na piwo, a on zamarznie na klatce.
– Wreszcie przerwa! Ręki nie czuję! – zamarudził Freddy, gdy znaleźliśmy się już w pokoju dla pracowników.
– A ja co mam powiedzieć? Ty miałeś mikrofon, ja gitarę, moje plecy chcą umrzeć! – Oparłem się z głośnym westchnięciem o ścianę i rozmasowałem barki. Przydałby się wieczorek zmarnowany na ciepłą kąpiel, albo chociaż przespanie całej nocy bezpiecznie w normalnym, wygodnym łóżku. – Swoją drogą, Foxy, niezłą laskę sobie przygruchałeś. – Zaśmiałem się, posyłając rudemu wymowne spojrzenie.
– Żadną laskę. – Zerknął nerwowo w kierunku Fazbeara.
– Nie bądź taki skromny, Romeo. Jak się nazywa? – Ciągnąłem temat, podchodząc do niego bliżej.
Dziwne, zdawało mi się, czy Freddy znowu spochmurniał? Serio miał coś do tej białowłosej śliczności?
– Mangle. I to jedyne co o niej wiem. – Pirat zdjął hak z ręki i usiadł ciężko na niskiej ławce.
 Powstrzymałem się przed pytaniem co za tą kurtyną z nią wyrabiał, że taki zmęczony, bo Freddy by mnie chyba zmielił na mączkę, przerobił na chlebek, wrzucił do wody, wydobył powstałą papkę, zmieszał ją z benzyną, całość podpalił, a jeżeli cokolwiek by się po tym akcie przemocy uchowało – rzuciłby na pożarcie najbrzydszej ropusze w całym tym bagnie.
Zamiast tego postanowiłem zapytać, czy by mnie z nią nie umówił, jak jemu jest obojętna, ale nagle coś rzuciło mi się na plecy z głośnym: „Boooonieeee!”, posłało mnie na glebę i ogłuszyło tym piszczącym głosem. Nokaut doskonały, przez chwilę byłem pewny, że to zawodowy zapaśnik wagi lekkiej. Dopiero potem do mojej głowy dotarła niepokojąca myśl, że to może być pewien obszczymur, którego nie znoszę.
– Jak ja cię dawno nie widziałem! – zawołał radośnie BonBon, najwyraźniej niezbyt przejęty, że siedzi mi na plecach, a ja ledwo ogarniając, leżę z nosem wbitym w kafelki. – Znowu masz długie włosy, a całe liceum chodziłeś z wygolonym bokiem; ładnie ci tak było, po co zapuszczałeś? – zacmokał z niezadowoleniem.
– Ty… – wycharczałem, podnosząc się na łokciach i zerkając na niego przez ramię z mordem w oczach. Myślicie, że Stalin to było coś? Że Hitler to było coś? Bzdura! Coś to będzie, jak wstanę i zafunduję temu małemu kutafonowi zmyślne tortury mojego autorstwa! – Zejdź ze mnie.
– Wybacz. – Wciąż uśmiechnięty wstał i wyciągnął do mnie rękę, chcąc pomóc mi się podnieść. Zignorowałem ten gest, wstając o własnych siłach. – Tak się cieszę, że będziemy razem pracować!
– No proszę, a ja jakoś wcale. – Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego spod byka.
– Nadal mnie nie lubisz, kuzynie? – Zrobił dzióbek z ust i wielkie, psie oczy. Ataku mimiką powinno się zakazać, przecież teraz to ja wychodziłem na tego złego!
Rozejrzałem się po czekającym na rozwój wydarzeń tłumie. Posłałem Chice błagalne spojrzenie, ale ta pokręciła głową z wrednym uśmieszkiem i założyła ręce na piersi. Czyli na pomoc liczyć nie mogłem.
– Wyjaśnijmy coś sobie, dupku – warknąłem, średnio zadowolony, łapiąc chłopaka za tył koszuli i wypchałem go z pomieszczenia. Szybko udało mi się znaleźć w miarę pusty korytarz, dopiero na nim puściłem go i zmarszczyłem brwi, piorunując wzrokiem. – Co to miało być?
– Ale co? – Niewinnie udał tępą dzidę. – Zrobiłem coś nie tak?
– Zrobiłeś coś mocno nie tak! – podniosłem głos i pomasowałem palcami nasadę obolałego nosa. – Nie znamy się, cholera. Masz mnie nie tykać.
– Bonnie, zluzuj, nadal wytykasz mi tę akcję sprzed paru lat? – wywrócił oczami, zatrzymując wzrok na suficie. I dobrze, bo byłem tak wkurwiony, że mógłbym uznać każde krzywe spojrzenie na mnie za prowokację do naprostowania mu tego ryja.
– Owszem. To co zrobiłeś, było poważnie nie fair. – Nie miałem zamiaru odpuścić. – Nie znam cię, ty nie znasz mnie, a jak zbliżysz się na odległość trzech metrów, nie żyjesz.
– Bez sensu grozić śmiercią komuś, kogo nie znasz, za samo zbliżenie się – zauważył. – Nie możemy zacząć od nowa, kuzynie? Obiecuję niczego nie próbować! – Uśmiechnął się rozbrajająco.
Zamilkłem na dłuższą chwilę. BonBon poważnie działał mi na nerwy, wciąż nie mogłem zapomnieć jak mnie potraktował, kiedy zaczynaliśmy liceum.
To już Springi był mniej wkurzający. On przynajmniej doprowadzał mnie do białej gorączki swoim cwaniactwem i inteligencją. A Toy Bonnie… cóż, on raczej obstawiał za kartę przetargową swoje ciało, nie umysł. A taka postawa mi nie imponowała. Wręcz przeciwnie, była żałosna. Żeby chociaż miał jaja pogrozić pięścią, a nie wystawiać dupę.
– Nie ma opcji. Spadaj i więcej się do mnie nie odzywaj. No chyba, że będziesz chciał przeprosić. – Założyłem ręce na piersi.
– Za co? – Uniósł zdziwiony brwi.
Ciśnienie mi skoczyło. Dla niego to, co zrobił, mogło być niczym, ale u mnie został po tym poważny uraz.
– Ty mała gnido! – warknąłem, w kilku krokach pokonując dzielącą nas odległość.
BonBon cofnął się przerażony aż pod ścianę. Przed rozczłonkowaniem go powstrzymał mnie Freddy.
– Bonnie! – Lider wyrósł jak spod ziemi. Ścisnął mocno moje ramię zmuszając do opanowania nerwów i spojrzenia na niego.
– Co? – burknąłem, patrząc na Fazbeara z niezadowoleniem. Musiał przeszkadzać?
– Pierwszy dzień, a ty już chcesz sprawiać kłopoty? Nie po to ci pracę załatwiałem, żebyś psuł mojemu ojcu dobrą opinię! Powstrzymaj nerwy, włóż głowę pod kran, cokolwiek, tylko, na litość Boską, nie każ BonBonowi występować z sińcem pod okiem! – Freddy rzadko się denerwował, a jak już, to potrafił otrzeźwić mi umysł.
Odetchnąłem głęboko i opuściłem spięte ramiona. Brunet miał rację, jakbym poszkodował innego pracownika tuż przed występem i to jeszcze w dniu otwarcia… wolę nie myśleć, co jego ojciec by mi zrobił, poza wylaniem na zbity pysk.
– Wybacz, masz rację. Słabo wylecieć z roboty przez taki idiotyzm – prychnąłem pogardliwie, posyłając Toy Bonnie’emu ostatnie, wkurwione spojrzenie, po czym wraz z Fazbearem poszliśmy z powrotem pokoju dla pracowników.
– Co cię napadło? – Freddy trącił mnie boleśnie łokciem w bok.
– Nie chcę o tym gadać – burknąłem z wyrzutem i odsunąłem się poza zasięg łokci lidera.
– W porządku, nie wnikam w wasze sprawy, tylko proszę cię, żebyś się powstrzymywał w robocie. Nie jesteś złym facetem, Bonnie, tylko masz strasznie wybuchowy i nieprzewidywalny charakter. Powinieneś nad tym zapanować, bo będziesz widywał BonBona codziennie. – Zatrzymał się tuż przed drzwiami. – Rozumiemy się?
– Sorry za tamto. Więcej gnoja nie tknę w pracy – zapewniłem.
– Świetnie. Nie chcę myśleć co on nawyrabiał, że aż tak go nie znosisz. Nawet Springtrapa lepiej traktujesz! – Zaśmiał się.
Coś mnie tknęło.
– A właśnie, gdzie się Springi podziewa, co? – zapytałem zaciekawiony. Wśród kelnerów go nie widziałem, na scenach też nie. Dziwne, ale miałem wrażenie, że w jego karierze zaszły jeszcze większe zmiany, niż w mojej. Może biedny został zdegradowany do roli wieszaka na płaszcze?
– Po wypadku z Fredbear’s Family Diner ojciec nie chciał, żeby Fredbear i Spring przywodzili rodzicom na myśl tragiczny los tamtego chłopca, dlatego są tutaj, ale na uboczu – wyjaśnił brunet.
– A konkretniej? – dopytywałem.
– W kuchni – stwierdził poważnie Freddy.
Mimowolnie parsknąłem śmiechem. Spring i kuchnia to odwieczni wrogowie, a teraz, jak na złość, w niej wylądował. Naprawdę starałem się powstrzymywać, ale wyobraźnia podsuwała mi coraz zabawniejsze obrazy z serii: „Springtrap i Kuchenne Rewolucje”.
– Nad wyraz cię to rozbawiło – zauważył zdziwiony Fazbear.
– Taa, wiesz, przypomniało mi się jak poprosiłem jakiś czas temu Springa o pomoc w robieniu kolacji – zacząłem, przerywając na złapanie oddechu.
– I…? – Lider nadal nie widział powodu mojego rozbawienia.
– I przypalił wodę. – Teraz i Freddy lekko się uśmiechnął, choć z całych sił próbował zachować profesjonalną powagę.
– Nie martw się, tylko przygotowują zamówione zestawy, do garów ich nie dopuszczają – odchrząknął, hamując mimowolny chichot.
– Całe szczęście, bo jego „talentu” kulinarnego nikt by nie przeżył. – Otarłem wierzchem dłoni łzy rozbawienia. – Ile jeszcze mamy czasu? – zapytałem.
– Koło pięciu minut. Trzeba powoli wychodzić na scenę – zarządził Fazbear.
– Zaraz do was dołączę, tylko pójdę jeszcze szybko do Springa. – Przypomniałem sobie o kluczach, póki mam chwilę i jeszcze o tym nie zapomniałem, oddam mu je, żeby potem móc spokojnie gdzieś wyjść, a nie co minutę dostawać pełnego wulgaryzmów SMS-y od rozzłoszczonego blondaska.
– Korytarzem prosto i w lewo – poinstruował mnie Fazbear. – Tylko… – zaczął, ale po mnie został jedynie tuman kurzu – ... się nie spóźnij.

***

– Przestań, głupku! – zamarudził Springtrap, mało skutecznie próbując odepchnąć Fredbeara. – Jeszcze ktoś tu przyjdzie!
– Niech przychodzi, mi to nie przeszkadza – szepnął mu do ucha i przygryzł je lekko.
Mężczyzna doskonale wiedział, że kochanek nie będzie się długo opierał. Wyczuwał to za każdym razem, gdy mocniej napierał kolanem na jego krocze.
– Ale mi przeszkadza! Fredbear, cholera… Ach! – jęknął, czując jak dłoń partnera wkrada się między jego uda i z lubością masuje przez materiał spodni to, co się w nich ukrywało i bardzo chciało zostać uwolnione.
– Spokojnie, kiedy są występy nikt tutaj nie zagląda, kelnerzy mają przerwę, a kucharki w drugiej części kuchni nawet nic nie usłyszą. – Uśmiechnął się i uciszył blondyna długim pocałunkiem.
Spring jeszcze chwilę się wahał nim w końcu poddał się rozkoszy ogarniającej jego ciało i odpowiedział z entuzjazmem, zarzucając przy tym ręce na szyję Fredbeara. Mężczyzna, zadowolony z uległości mężczyzny, podniósł go za tyłek w górę i posadził na wolnym blacie.
– Cały dzień na ciebie czekałem. – Polizał Springtrapa po żuchwie i zjechał ustami na jego szyję. Przygryzł mocno skórę na niej, ale nie zostawił widocznego śladu. Miał świadomość, że później jego partner by go za to opieprzył.
– Wiem. Długi czas tego nie robiliśmy. – Spring uśmiechnął się delikatnie i pogładził kochanka po policzku.
Fredbear, zachęcony jękami i rumieńcem, który z każdą chwilą coraz intensywniej ozdabiał policzki blondyna, rozpiął jego złotą kamizelkę, a po chwili też koszulę. Nie zdejmował ich z niego, żeby w razie potrzeby mógł się szybko ubrać, odsłonił za to jego szczupły tors. Przyjrzał mu się uważnie marszcząc przy tym brwi.
– Znowu schudłeś – zauważył z niezadowoleniem. – Chyba już o tym rozmawialiśmy.
– Wydaje ci się. – Wywrócił oczami, próbując zbagatelizować problem; widząc jednak, że mężczyzna nie ma zamiaru odpuścić, westchnął ciężko. – To nie jest dobry moment, później mi zrobisz kazanie – ponaglił go, podnosząc się na łokciach i sięgając do jego paska. – Też nie chcesz dłużej czekać, prawda? – Sprawnie uporał się z jego spodniami i wydobył z nich twardą już męskość partnera. Objął ją dłonią i przesunął po niej kilka razy w górę i w dół, zachęcając kochanka do kontynuowania zabawy.
Fredbear nie mógł zaprzeczyć, że już ledwo się powstrzymywał przed zwykłym zerżnięciem go. Spring nie miał nic przeciwko ostrzejszym zabawom, ale bardzo nie lubił, gdy nie były poprzedzone pieszczotami.
Teraz, kiedy sam go prowokował i równie mocno pragnął złączenia ich ciał, nie było sensu dalej sobie odmawiać, ani przerywać na robienie mu ochrzanu.
Chwilę później zawadzające spodnie blondyna skończyły na podłodze obok nich. Fredbear ocierał się członkiem o wejście kochanka, co rusz napierając mocniej, ale nie wsuwając się w niego nawet na milimetr. Uśmiechnął się rozbawiony widząc pełne pretensji spojrzenie Springa, tak niepasujące do seksownych dźwięków, jakie wyrywały się z jego gardła mimo prób zagłuszenia ich wierzchem dłoni.
– Aż tak tego chcesz? – zapytał z uśmiechem. – Ostatni raz tak się rumieniłeś, kiedy robiliśmy to po raz pierwszy. Ten miesiąc przerwy naprawdę na ciebie zadziałał.
– I kto to mówi – burknął blondyn, odwracając wzrok, byle tylko nie spotkać rozpalonego spojrzenia partnera. – Więcej nie róbmy tak długich przerw – dodał po chwili ciszy.
– To nie sprawiaj, żebym się martwił. – Fredbear pocałował kochanka w żuchwę i rozpoczął wędrówkę ustami po jego torsie. Zatrzymał się na moment, by possać jeden z jego sutków. – Mówiłem już, jak słodko jęczysz? Szkoda, że nie jesteś taki na co dzień.
– Chciałbyś – padła zirytowana odpowiedź. Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że seks bez przygotowania po tak długiej przerwie źle się skończy.
Uklęknął przed niskim blatem i przejechał językiem po naprężonej męskości Springtrapa. Blondyn jęknął niekontrolowanie i podniósł się na łokciach by móc obserwować poczynania kochanka. Przygryzł mocno wierzch dłoni, gdy Fredbear zassał się na główce jego przyrodzenia, jednocześnie wsuwając w niego wcześniej pośliniony palec i niemal od razu zaczął nim poruszać.
W miarę jak mężczyzna rozciągał go coraz większą ilością palców, Spring zaczynał oddychać coraz szybciej. Jego partner zadbał, by początkowy dyskomfort minął jak najszybciej.
– Już nie wytrzymam. – Fredbear przygryzł lekko dolną wargę. Podniecenie zaczynało wręcz boleć. Wstał i chwycił kochanka w zgięciach kolan, lekko unosząc jego biodra.
– Śmiało, jestem gotowy. – Blondyn objął Fredbeara za szyję, gdy ten nieco się do niego pochylił i wziął kilka głębszych wdechów, przygotowując się na coś znacznie większego od palców. Miał nadzieję, że po wszystkim będzie w stanie normalnie stanąć na nogach.
Mężczyzna stłumił głośny jęk Springa kolejnym pocałunkiem. Wsunął się w niego cały i dopiero wtedy oderwał wargi od jego ust, pozwalając mu złapać oddech. Nie ważył się poruszyć widząc ból na twarzy kochanka, cierpliwie czekał na sygnał, że może zaczynać.
– Już? – zapytał, obcałowując szyję partnera z nadzieją, że te drobne pieszczoty nieco zmniejszą dyskomfort, jaki zapewne mu jeszcze sprawiał.
– Tak – odparł niepewnie i dla zachęty poruszył w miarę możliwości biodrami.
Mężczyzna nie czekał ani chwili dłużej. Chwycił go pewniej pod udami i powoli zaczął się w nim poruszać.
Wtedy właśnie drzwi do kuchni otworzyły się z hukiem, a obaj kochankowie zamarli w bezruchu.
– Ej, Spring… – zaczął Bonnie, momentalnie milknąc gdy dotarło do niego przesłanie rozgrywającej się tutaj sceny – … masz fiuta w dupie, wpadnę innym razem. – Tym akcentem zakończył inwazyjne najście i zniknął jeszcze szybciej niż się pojawił, dwa razy się upewniając, czy aby na pewno dobrze zamknął za sobą drzwi, by te koszmarne obrazy nie zechciały pójść za nim i nawiedzać go ostrością szczegółów do końca dnia.

***

Ocknąłem się, gdy kawałek pizzy uderzył w moją twarz, po czym odkleił się i wylądował na parkiecie pode mną. Otarłem rękawem tłusty ślad na policzku i posłałem gówniarzowi wkurwione spojrzenie.
– Bonnie, co jest? Od początku występu jesteś jakiś dziwny. – Freddy obrócił się do mnie, na moment zasłaniając dłonią mikrofon. – Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył.
– Chciałbym, przyjacielu, żeby to był tylko pieprzony duch. Chwila. Nie pieprzony. Pieprzenia mam na dzisiaj dość. – Wzdrygnąłem się lekko, gdy gdzieś w mojej pamięci zaświtał obraz rozciągniętego na blacie Złotka i wjebującego mu się w odbyt, Fredbeara.
– Nie mam pojęcia o co ci chodzi, po prostu staraj się nie doprowadzić dzieciaków do płaczu tą miną, dobrze? – poprosił Fazbear i zaraz wrócił do rozmowy z publiką.
Aż do końca dnia stałem na tej scenie jak struty i w milczeniu znosiłem kolejne kawałki pizzy lądujące z zawiścią na mojej twarzy. Dzieciaki nie znały litości. W innych okolicznościach pewnie bym się wkurwił i pogonił bachory, ale w tamtym momencie tylko jedno chodziło mi po głowie.
Nie mam pojęcia co to było za dziwne uczucie, ale nie pozwalało mi wyrzucić posuwanego na stole Złotka, z głowy.
Minęło jeszcze parę godzin, nim lokal w końcu zaczął pustoszeć. Dzieciaki i ich rodzice wrócili do swoich domów, najwyraźniej zadowoleni z nowej pizzerii, bo kilka razy usłyszałem piskliwe głosiki pytające mamę i tatę, czy wrócą tu jutro.
– Ej, ekipa! – Już przebrany w normalne ciuchy, które zapakowałem sobie rano przed wyjściem i z torbą na ramieniu, szybko dogoniłem stojącego przy wyjściu Foxy’ego i Chicę. – Kiedy macie czas?
– Ja dopiero na weekend, w tygodniu jestem zalatana – odparła blondyna, zapinając kurtkę i trochę mocniej przewiązując dołączony do niej pasek, by lepiej podkreślał jej zgrabną figurę.
– Ja podobnie. Czemu pytasz? – Oboje spojrzeli na mnie wyczekująco.
– Pomyślałem, że fajnie będzie się ze wszystkimi trochę lepiej poznać i zaprosić ich po robocie do jakiegoś baru. – Wzruszyłem ramionami.
– Świetny pomysł! – Dziewczyna poparła mnie entuzjastycznie. – W pracy jesteśmy tak zajęci, nawet podczas przerwy, że szczerze mówiąc nie miałam okazji się z nikim z personelu poznać. Super by było wyskoczyć z nimi coś zjeść!
– Mi tam obojętnie, jak Freddy będzie chciał, to mogę iść – mruknął Foxy. Facet nie wyglądał na pozytywnie nastawionego do świata.
– A właśnie, gdzie Fazbear? – Obejrzałem się przez ramię, ale nadciągającego lidera nie ujrzałem.
– Poszedł do ojca o czymś pogadać. Nie wiem, nie wnikałem. – Rudy najwyraźniej znudził się rozmową, bo bez słowa pchnął szklane drzwi i wyszedł na zewnątrz.
Spojrzeliśmy na siebie z Chicą i zaraz wyszliśmy za nim.
– Coś nie tak? – zapytałem, ale odpowiedział mi obojętnym wzruszeniem ramion. Zerknąłem na idącą po drugiej stronie pirata, dziewczynę, ale tylko bezradnie pokręciła głową. Też nie znała przyczyny złego nastroju Foxy’ego. – Może chcesz się gdzieś przejść, zalać smutki z kolegą i wyżalić się światu co na wątrobie leży?
– Nie dzisiaj. – Schował ręce w kieszenie i nawet się nie rozglądając, przeszedł na drugą stronę ulicy. – Do zobaczyska, ludziska – pożegnał się i tyle go widzieliśmy.
– Co mu jest? – Chica wyglądała na zmartwioną.
Odchrząknąłem i naciągnąłem kaptur na głowę. Strasznie pizgało.
– Nie wiem. Może się z tą całą Mangle pokłócił? – zgadywałem.
– Wątpię. Gdyby miał mieć tak podły humor przez kłótnię, to tylko z Freddym – mruknęła, wpatrzona w zakręt, za którym zniknął rudy.
– No niby się kolegują i te sprawy, ale ja zwykle jestem zdołowany jak mi laska wygarnie niedopatrzenie w postaci zwiędłego fiuta, a nie jak kolega zwyzywa od sukin… – kaszlnąłem – … kotów. – Kultura musi być, przy damie nie wypada nadużywać słownictwa.
Blondyna zerknęła na mnie z rozbawieniem.
– Potrafisz podnieść człowieka na duchu – zachichotała cicho. – Ale ty wiesz, że oni…? – zaczęła werbalnie, dokończyła na migi, stykając ze sobą wskazujące palce.
– Co…? – Zmarszczyłem brwi, doszukując się w tym geście jakiegoś jasnego przesłania.
Dziewczyna uporczywie postukiwała o siebie opuszkami palców i odchrząknęła znacząco. Powoli w ciemnościach mojego umysłu zaczynało się układać kilka opcji.
a). Foxy i Freddy to przyszywani bracia, spokrewnieni ze sobą od strony matki kuzyna przyjaciela ojca tego pierwszego.
b). Obaj są złączeni sekretem uczestniczenia w wielkich orgiach podziemnych klubów, do których wstęp mają tylko dzięki kontaktom ojca Fazbeara.
c). … Muszę wymyślić więcej opcji.
Tak w sumie zaczęło mi coś świtać w kwestii tej trzeciej możliwości, ale za nic nie chciałem tego do siebie dopuścić, odpychałem tę możliwość, bo dzisiaj miałem już za dużo wrażeń.
– No Bonnie, pomyśl! – zniecierpliwiła się.
– Nie wiesz, że faceci to niedomyślne stworzenia? – Uśmiechnąłem się niewinnie, prosząc o odpowiedź.
– O rany, oni są parą! – Wywróciła oczami i westchnęła głośno.
– Żartujesz sobie? – Uniosłem brwi. Zaraz z krzaków wyskoczy ukryta kamera, nie dam się wkręcić!
– Nie żartuję. Nie zauważyłeś? – Wyglądała na zawiedzioną moim brakiem spostrzegawczości.
– Nie. Jakoś żaden z nich nie palił się, żeby mnie uświadomić. – Posłałem jej jeden z najbardziej fałszywych uśmiechów w całym swoim życiu. – Niby Freddy coś tam mówił, że jest bi, no ale, cholera, skąd mogłem wiedzieć, że się rucha z Foxym po chaszczach? – Przyłożyłem palce do skroni. – Ja się chyba urodziłem w zacofanej części miasta. Powiedz, czy tutaj to takie normalne, że tamten jest gejem, a tamta lesbą? – Uporczywie masowałem pulsującą skroń. O wiele za dużo, jak na jeden dzień.
– A dla ciebie to jakiś problem…? – Zmarszczyła brwi, momentalnie zmieniając ton.
– Nie, ale odkąd się tutaj przeprowadziłem, na każdym kroku spotykam homo; zrozum, że trochę mnie to środowisko zaczyna niszczyć. Mnie i moje przekonania, że szczęśliwa rodzina to chłopak i dziewczyna. – Nie chciałem Chici urazić, ale z każdym moim słowem coraz bardziej pochmurniała.
– Ach tak. W takim razie do jutra, Bonnie. Ja idę na randkę – warknęła ze złością. – Ze swoją dziewczyną. – Podkreśliła ostatnie słowo i oddaliła się szybkim krokiem.
Bonnie, debilu, krzywdzisz przyjaciół, biegnij za nią!
Nie ma chuja, nie ruszyłem się z miejsca. Świat, w którym się znalazłem, wydawał się coraz bardziej obcy. Za nic nie mogłem pojąć skąd taka powszechność homoseksualnych par w okolicy. To jakieś przekleństwo, że wylądowałem w takim towarzystwie?
Dupek ze mnie, że tak myślę, przecież mam zajebistych znajomych.
Chyba w tym momencie dla Chici nie różniłem się niczym od tych dresów z osiedla, którzy wrzucają gejów do kontenera na śmieci, a lesbijki gwałcą twierdząc, że one wolą dziewczyny bo nigdy nie były z „prawdziwym” facetem.
Westchnąłem ciężko i sprawdziłem godzinę na phonie, który błagał o podłączenie do ładowarki. Nie było tak późno, ale po tej rozmowie straciłem chęć na pójście gdziekolwiek.
Ruszyłem do domu. Przynajmniej Spring nie będzie się wkurzał, w końcu nie zdążyłem mu oddać tych kluczy.

***

Foxy padł na niepościelone łóżko chwilę po tym, jak znalazł się w swoim mieszkaniu. Wyciągnął z kieszeni telefon i z lekkim wahaniem zaczął pisać do Freddy’ego.

Ja   21:29
Nadal się na mnie wkurwiasz?

Odpowiedź nadeszła już po chwili.

Misiaczek  21:31
A jak sądzisz?

Ja   21:31
Zgaduję, że tak. Kochanie, serio nic mnie z tą laską nie łączy, w dupie ją mam!

Misiaczek   21:33
Chyba ona ciebie…

Westchnął ciężko, ukrywając twarz w poduszce, na której do tej pory podpierał brodę.

Ja   21:34
Kocham cię, miśku.

Misiaczek   21:38
Zacząłem wątpić.


Rudy próbował jeszcze kilka razy do niego pisać, dzwonić, ale Fazbear przestał odpowiadać.
Wszystko jest, kurwa, w porządku – powtarzał sobie pirat, nim bezsilność nie postanowiła znaleźć ujścia w kilku zimnych piwach. Po nich Foxy potrafił już tylko siedzieć przy niewielkim stole w kuchni i czekać, aż Freddy odpisze.

***

Samotnie ruszyłem w kierunku swojego bloku, jak zwykle wybierając skrót przez park. Mało bezpieczny pomysł dla kruchych panienek, na szczęście ja takową nie byłem.
Przed wejściem na klatkę zobaczyłem Złotko. Stało oparte o ścianę z komórką w ręce. Podniósł wzrok znad ekranu dopiero, kiedy się zbliżyłem.
– Wreszcie. Dłużej się nie dało? – warknął z irytacją. Wydawał się bardziej zdenerwowany niż zwykle. Chyba wiedziałem przez co, postanowiłem to jednak zignorować i przynajmniej na razie udawać, że nic się nie stało.
– Ciesz się, że nigdzie z nikim nie poszedłem, tylko od razu grzecznie do domku wróciłem. Inaczej dłużej byś tu sobie postał.
Albo poszedł do Fredbeara kończyć to, co przerwałem – dodałem w myślach.
Szybko wspięliśmy się w milczeniu na nasze piętro. Otworzyłem drzwi i przepuściłem Złotko przodem; przynajmniej na moją kulturę nie mógł narzekać.
Dopiero w salonie odkleił się od telefonu i odłożył go na stolik stojący przed kanapą.
– Nie tykaj telefonu, podglądaczu. Ja idę wziąć prysznic – ostrzegł mnie, mrużąc groźnie oczy.
– Podglądaczu…? – Zamrugałem zdziwiony. – Skąd miałem wiedzieć, że akurat w tamtym momencie na miłość wam się zebrało?! – Starałem się wybronić, ale Spring odpowiedział mi jedynie pogardliwym prychnięciem i trzaśnięciem drzwiami od łazienki.
Zakląłem pod nosem, obrzucając blondyna zmyślnymi wyzwiskami. Oczywiście tak, żeby nie usłyszał, bo byłbym trupem.
Szybko zrobiłem nam kolację, usiadłem z talerzem przed telewizorem, nalałem sobie do szklanki coli i przeżuwając powoli gotowane warzywa, oglądałem entą powtórkę jakiejś słabej komedii; ostatnio wieczorem też na nią trafiłem. Pilot był za daleko, a mi nie chciało się po niego gimnastykować, więc siłą rzeczy zmusiłem się do słuchania marnych dowcipów, którymi bohaterowie zarzucali na prawo i lewo w tym gównie.
Phone Springa zawibrował na blacie, dając znać, że doszła nowa wiadomość. Zerkałem to na brzęczące urządzenie, to na drzwi łazienki. Nie zapowiadało się na to, żeby miał szybko wyjść, pedancik musiał pięć razy każdy centymetr ciała umyć. W sumie mu się nie dziwiłem, jakby mi ktoś kutasem raczył w dupie zaparkować, to też bym się szorował jak pojebany.
Niepewnie odłożyłem talerz i wyciągnąłem rękę po jego telefon. Nie zabezpieczył się przede mną hasłem, zwykłe przesunięcie palcem po ekranie pozwoliło mi odczytać treść.
"Jutro u mnie, skarbie. Będziemy się kochać całą…"
Dalej nie czytałem, bo jakaś gula podeszła mi do gardła. Co to miało kurwa być, seks SMS-y na dobranoc?!
– Pojebane – mruknąłem pod nosem i bardziej niż treścią zainteresowałem się godziną. Mniej więcej o tej porze starałem się dzwonić codziennie do Vincenta. Facet był w ciężkim stanie, a chwilowo poza krótkimi rozmowami nie życzył sobie ani mojego, ani innego towarzystwa.
Sięgnąłem do kieszeni po własny telefon, ten blondyna odkładając na miejsce. Jak na złość się rozładował. Szlag by to.
Miałem obawy, że jak tylko dotknę kolejny raz własności Złotka, to wyskoczy spod prysznica i zajebie mnie gąbką za tykanie jego rzeczy.
Raz kozie śmierć, wziąłem i znów odblokowałem jego phone’a… w tym samym momencie, gdy ktoś zaczął dzwonić, więc siłą rzeczy odebrałem. A kto jak nie Fredbear mógł  chcieć pokonwersować z blondaskiem o tej porze?
– Kochanie, co do jutrzejszego… – zaczął, a ja momentalnie dostałem poważnych drgawek i palpitacji serca. Naraz chciałem się rozłączyć, odłożyć to cholerstwo, odpowiedzieć na propozycję seksownym: „udław się kurwa chujem”, no i z tego wszystkiego wypuściłem telefon z ręki. A ten wpadł prosto do szklanki. Z colą.
Na powierzchni pojawiło się kilka bąbelków, nim w końcu głos Fredbeara umilkł, a razem z nim phone. Na dobre.
Zerwałem się jak oparzony i włożyłem dłoń do szklanki, wydobywając z niej utopiony telefon.
Świat mnie nie kocha, bo chwilę po tym Spring w samych dresach wyszedł po skończonej kąpieli, a widząc odbywający się dramat, zaraz do mnie dopadł.
– Ty tępy ośle! – Wyrwał z moich rąk swoją własność i rozpaczliwie próbował go włączyć. – Załatwiłeś go!
– Nie załatwiłem, na pewno jak go wysuszymy, to zacznie działać, nie spinaj się tak! – Sam w to nie wierzyłem.
Chyba będę winny Złotku nowego phone’a.

***

Vincent siedział oparty plecami o łóżko swojego zmarłego synka. Wpatrywał się w ścianę przed sobą.
Jak do tego doszło? Jakim cudem jego ukochane dziecko umarło? Zerknął na trzymane w dłoniach zdjęcie, z którego uśmiechał się do niego mały chłopiec. Jego ex też była poruszona, ale nie zadała sobie trudu, by porozmawiać, czy chociaż spróbować pocieszyć mężczyznę. Zabrała do siebie starsze z ich dzieci i wróciła do siebie. A on został sam. Sam w tym domu.
Sam z koszmarami.
To wszystko jego wina. Nie dopilnował, nie zwrócił uwagi na płacz i krzyki. Opamiętał się, gdy było już za późno. To wszystko jego wina!
Wziął głębszy wdech i podniósł wzrok na szafkę nocną, z której wcześniej zdjął, obecnie trzymane w dłoniach, zdjęcie. Leżał na niej pluszowy lisi pirat.
Powoli na ustach byłego strażnika wykwitł uśmiech. A zaraz po nim ciszę przerwał chichot, szybko przeobrażający się w szaleńczy śmiech.
Nie. To nie jego wina. To wina tych potworów. Potworów w maskach.



4 komentarze:

  1. Ło matulu, co tu się stało :o Takie rzeczy w pracy? :o
    Bonniemu chyba grom spadł na głowę, to za dużo jak na jeden dzień xD
    Jak Złotko wyszło z kąpieli to myślałam, że zaraz urwie Bonniemu głowę, ugotuje w kotle ze smołą, a resztki zabetonuje w ścianie :v Bonnie chyba jednak zbankrutuje... :v
    Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że Chica jest lesbijką i było to dla mnie niemałym zaskoczeniem, ale przynajmniej coś się dzieje. Zastanawiam się co takiego kuzynek zrobił, że Bonnie go tak nie cierpi :D
    Oj Bonnie Bonnie, ranisz przyjaciół :C
    No nic, lecę czytać kolejny rozdział :D
    Pozdrawiam i życzę weny!
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grom i to oGROMny. xD *Sucharmistrz-time**
      W sumie to ktoś, kto jest już praktycznie martwy, nie może zbankrutować. xD
      Zrobił coś absolutnie okropnego, ale na razie przesłania to cień niewiadomej. =w=
      Również pozdrawiam i dzięki za koment! :)

      Usuń
  2. Jak tylko dojechałam do słów "A dla ciebie to jakiś problem...?" to już wiedziałam, że Chica też jest homo ;D.
    Byłam pewna, że Bonnie przyłapie Złotko na amorach z jego kochasiem i jego reakcja mnie nie zawiodła.
    Świetny rozdział, jak zawsze :).
    Tylko coś Vincentowi zaczyna siadać zdrowy rozsądek, to się źle skończy :c.
    Co do Bonbon - chcę wiedzieć, co zrobił ;D.
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, w tym opku jest i będzie milion par na raz, odnosi się to nie tylko do tego, że lubię prowadzić kilka wątków jednocześnie, ale też ma podłoże w tym, że początkowo to opko miało być jedynym, co będzie na blogu, so... chciałam tu zawrzeć wszystkie spoko shipy. X"D
      Vincent jest tutaj traktowany jako Purple Guy w swojej pierwotnej roli, także... no, wiadomo, jak jego szaleństwo się skończy. QWQ
      Dzięki wielkie za komentarz, również pozdrawiam! :)

      Usuń