I znów zaczyna mnie zjadać szkoła, kolejny mało produktywny tydzień z zaledwie jednym rozdziałem. ;-; Namęczyłam się trochę nad tym, bo mój laptop umiera w agonii, jak postanowi zejść z tego świata, to już w ogóle nie będę miała na czym pisać. x-x
Koniec listopada i grudzień zapowiada się raczej pod kątem poprawiania ocen, nie pisania. Myślałam, że jeszcze w tym tygodniu zacznę nowe opowiadanie... no ale przedmioty typu: zawodowe, fizyka, czy - o zgrozo, potrzebuję korków - matma(!), nie pozwoliły mi na dokończenie pisanego rozdziału. I tak się cieszę, że wyrobiłam się z Przepaścią na dzisiaj. x-x
No, nie przedłużając, zapraszam do czytania. c:
Bardzo
złym pomysłem było nastawić budzik, bo – nie wiadomo czemu – po pijaku dobrą
porą na wstawanie wydała mi się czwarta rano.
Czułem
się, jakby jakaś upierdliwa mucha z młotem pneumatycznym siedziała mi w głowie
i wierciła dziurę w czaszce. Pominę powszechnie znanego kapcia w ustach. Kac to
coś, czego nikomu nie życzę i nie polecam.
Warknąłem
rozeźlony, kiedy upierdliwy sprzęt zaczął tarabanić, a ja, jak na złość, nie
mogłem wymacać go ręką. Otworzyłem jedno oko. Na dworze było ciemno. Tyle
dobrego, że nie oślepiło mnie słońce. Dostrzegłem w końcu źródło hałasu i
agresywnym chwytem spróbowałem zgarnąć je z blatu. Niestety mój mistrzowski
refleks, osłabiony alkoholem, zawiódł i telefon, dosłownie zmieciony przez moją
dłoń, wylądował z głośnym hukiem na panelach kilka metrów dalej.
– No
ja pierrrrdolę! – jęknąłem załamany. Nie chciałem wstawać, bo świat się kręcił
nawet wtedy, gdy leżałem. Zrezygnowany, sturlałem się z kanapy na ziemię i na
czworaka podpełzłem do wibrującego i wygrywającego upierdliwe dźwięki phone’a.
– Giń! – zakrzyknąłem wojowniczo i uwięziłem urządzenie pod poduszką.
Odetchnąłem
z ulgą gdy w końcu ucichł i jedynie lekkie drgania zdradzały jego obecność.
Wróciłem na kanapę; brak poduszki mi nie przeszkadzał, liczyła się tylko cisza.
W końcu mogłem zasnąć…
Dupa.
W
głowie echem pobrzmiewała mi złowieszcza melodyjka budzika, wprawiając ową
muchę z młotem w stan dzikiej furii. Kręciłem się tak dłuższą chwilę, próbując
jakoś ujarzmić pulsujący ból w skroni, co niestety nie przynosiło zamierzonego
efektu. Wkurwiony wstałem trochę za szybko, co skończyło się namiętnym
pocałunkiem z podłogą i kolejną dawką bólu, przy którym nieznośna Sahara w
ustach była niczym.
O wiele
ostrożniej, ale wciąż na chwiejnych nogach, podniosłem się, od razu łapiąc
ściany, by kolejny raz grawitacja nie zechciała mi przypomnieć, że to ja tutaj
jestem jej dziwką i jak zechce, to wgniecie mi mordę w glebę.
Nie
zapalałem światła, bojąc się, że kurewska żarówka postanowi mnie zwyczajnie
oślepić. Zdając się wyłącznie na swój nieomylny instynkt, udało mi się dotrzeć
do kuchni.
Rzuciłem
się na szafki, otwierając każdą po kolei i szukając szklanek, których po
prawdzie nie byłem w stanie zobaczyć w tej ciemności. Gdy w końcu udało mi się
je namacać, przez przypadek zbiłem trzy albo cztery podczas próby wydobycia z
samych tyłów ulubionego kubka.
Wyjąłem
go i podszedłem do zlewu. Odkręciłem zimną wodę… po czym nagle postanowiłem
zmienić plan i wsadziłem całą głowę pod kran.
Ooo
tak, tego mi było trzeba. Po zamoczeniu (przydałoby się z jakąś szczupłą
blondyną po wczorajszym. Zaraz… nie, BRUNETKĄ, kategorycznie brunetką!) włosów
i pozbyciu się nieznośnej suchości w gardle, w końcu byłem w stanie myśleć
nieco trzeźwiej.
Kolejne
dwie godziny spędziłem na wracaniu do siebie po wczorajszym piciu. Znalazłem w
szafce jakieś tabletki i coś na kaca. Babcia niby kiedyś mówiła, że sok z kapusty
jest dobry na takie bóle, ale skąd ja niby miałem teraz kapustę wytrzasnąć?
Powoli
ból głowy ustawał, aż w końcu był niemal niewyczuwalny, choć zdawałem sobie
sprawę, że to chwilowe. W międzyczasie zdążyłem wziąć prysznic i zjeść
prowizoryczne śniadanie, po którym miałem ochotę rzygnąć (pedalską) tęczą, ale
to szczegół.
Bywało
gorzej, raz jak się spiłem z kolegami w trzy dupy, to kilka dni żyłem w formie
biernego lotniska dla szybowców ochrzczonych mianami: „Ból Rzyci" czy „Pogarda dla Egzystencji". Porównując do tamtego, mogę śmiało
stwierdzić, że obecnie mam po prostu złe samopoczucie. Takie kace wkładam do
szufladki oznaczonej naklejką „błędy młodości”, bo nigdy nie byłem szczególnie
wielkim fanem alkoholu.
Usłyszałem
jak otwierają się drzwi od pokoju. Blond menda w końcu wstała. Nie miałem
ochoty się z nim widzieć, głównie dlatego, że nie bardzo wiedziałem jak się
przy nim zachowywać. Wczoraj od tak mu wygarnąłem bez żadnych wyjaśnień,
dzisiaj… nadal jestem zdania, że to obrzydliwe spać z nim w jednym pokoju, ale,
do kurwy nędzy, nie chciałem wychodzić na ostatniego dziada bez uczuć i zacząć
mu na powitanie rzucać chujami.
Bonnie,
za dużo przeklinasz. Zdobądź się na strzępki kultury, którą gdzieś tam mamusia
do główki wbijała.
Fakt,
nie znosiłem Springtrapa, ale czas, przez jaki mieszkaliśmy razem, uświadomił
mi, że w gruncie rzeczy to też człowiek, a nie szatański pomiot sypiający na
łóżku z gorących węgielków i zabawiający się w wolnym czasie gotowaniem ludzi w
kotłach pełnych smoły.
Westchnąłem
ciężko, stwierdzając, że rozmowę z nim przełożę na później, kiedy już będę
pewny, że nie palnę czegoś głupiego. A w chwili obecnej taki scenariusz był
bardziej niż prawdopodobny. Wolałem wyjść na dżentelmena, a nie dzikie zwierzę,
kiedy będę mu obwieszczał, że mam w planach wyprowadzić się jak najszybciej
poza zasięg jego pedalskiego fiuta, zanim zacznie coś mi nim wiercić.
Złotko
lubiło długie prysznice, w końcu mały pedant z niego, dlatego miałem sporo
czasu by się ubrać, ogarnąć do stanu używalności i pewnym krokiem opuścić
mieszkanie. Niestety musiałem się wrócić po wciąż spoczywającego pod poduszką
phone’a. Debilny sprzęt dalej próbował mnie obudzić! Zakląłem pod nosem, gdy
szum wody gwałtownie ustał i nieco zbyt prędko wybyłem na zewnątrz po raz
drugi.
Do
pracy miałem jeszcze sporo czasu, może niepotrzebnie aż tak się spieszyłem z
tym wychodzeniem. Mogłem zawsze udawać, że go nie widzę. Chociaż wątpiłem, by
mój charakter pozwolił mi obojętnie przechodzić obok zaczepek Springa. Dobrze
wiedziałem jak bardzo blondyn nie lubi być ignorowany i jakimi metodami będzie
dążył do zmuszenia mnie, bym zwrócił na niego uwagę. Pieprzony egocentryk.
Zapiąłem
kurtkę pod samą szyję i prędko schowałem ręce do kieszeni. Było zimno jak
cholera, a ja – głupi – zamiast zostać w ciepłym domku, wyszedłem. Eh… zaraz.
Vincent chyba ma dzisiaj nocną zmianę. Jeżeli się nie myliłem, to posiedzę
sobie z nim aż do otwarcia, zamiast marznąć.
Wyjąłem
szybko komórkę i wybrałem numer strażnika. Zgrzytałem zębami, czekając aż raczy
odebrać.
– Byłby
problem jakbym z tobą trochę posiedział? – zapytałem, gdy tylko ze słuchawki
dobiegło mnie zaspane: „Haaaalo?”.
– Bonnie?
– Strażnik chyba nie ogarnął do końca kto do niego dzwoni. Musiało mu się
przysnąć. – Nie ma sprawy, ale dlaczego…?
– Pogadamy
na miejscu, zaraz będę w pizzerii. Otworzysz mi tylne wejście? – poprosiłem.
– Pewnie,
wbijaj! – przytaknął już rozbudzony Vince, pożegnał się i rozłączył.
Zostało
niewiele czasu do końca zmiany strażnika, ale to nic. Przyspieszyłem kroku i w
niedługim czasie dotarłem na miejsce. Drzwi prowadzące na tyły FFD zastałem
otwarte; nie zwlekając, wszedłem do środka. Zdążyłem poważnie zmarznąć.
O tej
godzinie, kiedy było zupełnie ciemno, lokal wydawał się o wiele bardziej
mroczny i ponury niż w rzeczywistości. Skroń wciąż lekko pulsowała mi bólem.
Żałowałem, że poprzedniego dnia sobie pofolgowałem. Trzeba było słuchać
Freddy’ego.
Idąc do
biura strażnika, zauważyłem jakiś ruch na scenie. Zamrugałem, sądząc, że
zaczynam mieć zwidy, ale gdy drgnięcie się powtórzyło i doszedł do niego jakiś
dziwny zgrzyt, zaintrygowany podszedłem bliżej.
Stanąłem
na tyle blisko, by dostrzec stojące na podwyższeniu, dwa ogromne kształty.
Nagle scena się podświetliła, a sporych rozmiarów, złoty niedźwiedź zaczął na
cały regulator drzeć japę i w akompaniamencie gitary królika stojącego obok,
śpiewać znajomą mi piosenkę dla dzieci.
– KURWA!
– Odskoczyłem jak oparzony. Nie przewidziałem, że moja biedna, obolała głowa
wygłosi gwałtowny protest na takie huki, w efekcie wylądowałem dupą na kafelkach
z palcami mocno zaciśniętymi na włosach.
Wtedy
właśnie usłyszałem śmiech Vincenta, który wyszedł zza miśka i przyciskiem na
jego karku unieruchomił go. To samo zrobił po chwili z drugim animatronikiem.
– O
stary, ale miałeś minę! – Parsknął śmiechem, ignorując czystą furię, jaka
zagościła na mojej twarzy.
– Dupku,
zawału mogłem dostać! – Powoli podniosłem się z podłogi i otrzepałem spodnie.
Nie byłem przyzwyczajony do tych cholernych robotów, pojawiły się tu niedawno.
– Nie
mogłem się powstrzymać, wybacz. – Przeprosił, wciąż szeroko uśmiechnięty.
– Następnym
razem wystrasz kogoś innego, najlepiej tego blond kutasa – warknąłem, znów
łapiąc się za głowę. – Cholera, masz coś na kaca?
– Wypiło
się wczoraj, co? – Już nawet nie skomentował wzmianki o Złotku. Może się
domyślił, że to przez niego mam taki parszywy humor. – Chodź, w kuchni jest
woda.
– Lepsze
to niż nic… – mruknąłem ze średnim entuzjazmem, celowo pomijając fakt, że piłem
mineralną i kranówę od rana.
Poszedłem
za Vincentem, czujny jak antylopa, bo nie mogłem mieć pewności, że znowu nie
szykuje jakiegoś żartu.
Kuchnia
była naprawdę sporym pomieszczeniem, które o tej porze, to znaczy tuż przed
świtem, w nastrojowym półmroku, wyglądało jak ze starego horroru. Brakowało
tylko nawiedzających to miejsce duchów, które pokusiłyby się wbiciem w ściany,
tuż obok mojej głowy, niewinnie leżących na blacie noży i tasaków.
Vince
polał z kranu do dwóch szklanek i podał mi jedną z nich. Czułem się jak wielki
balon z wodą, mimo tego nie odmówiłem, z nikłą nadzieją, że takie
przepłukiwanie organizmu szybko przyniesie efekty.
– A
więc? Co ci tak ciśnienie podniosło? – zapytał mężczyzna, po tym, jak duszkiem
wypiłem całą zawartość swojej szklanki.
– Co? –
Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na niego kątem oka, trochę nie ogarniając o czym
mowa. Umysł zamroczony jak czeluści kazamatów.
– Raczej
nie przychodzisz za każdym razem, kiedy mam nocną zmianę i to jeszcze z miną,
jakbyś miał wyjątkowo gruby kij w dupie. Kto ci aż tak nadepnął na odcisk? – Oparł
się tyłem o blat szafki i odgarnął z twarzy przesłaniającą mu jedno oko,
grzywkę.
–
Przejrzałeś mnie. – Nigdy nie był ze mnie przesadnie dobry aktor, ale żeby aż
tak? – Długo by opowiadać, Vince. Lepiej mów, czy w końcu mają zamiar dopuścić
te roboty na występ, czy nadal są na okresie próbnym? – Zmieniłem szybko temat.
Jakoś nie chciało mi się gadać o Springu, a kwestia wreszcie postawionych na
scenie animatroników, była naprawdę ciekawa.
– Z
tego co wiem, dzisiaj pierwszy występ – odparł z entuzjazmem, odganiając dłonią
jakiegoś natrętnego komara. Bydle tylko czekało na chwilę nieuwagi.
– Serio?
I jak to niby będzie wyglądać? Czemu w ogóle nic mi o tym nie wiadomo? – Odstawiłem
pustą szklankę na bok i oparłem się o szafkę obok strażnika.
– Dowiedziałem
się od Fredbeara. – Wzdrygnąłem się niemal niezauważalnie na dźwięk tego
imienia, przypominając sobie wczorajszą sytuację. – Wiesz, roboty są tylko dla
naszej występującej, złotej elity. Wy będziecie mieli kostiumy, jak już przyjdą
po zrobieniu paru poprawek. Ostatnio pomagałem przy testowaniu tych strojów,
okazało się, że mają zbyt dużo sztywnych elementów, przez co pracownicy nie
mogli obracać głowami, ani poruszać dłońmi – wyjaśnił, wiedząc, że z braku
czasu i chęci nie uczestniczyłem w żadnych testach i próbnych pokazach. Jedyne,
o czym wiedziałem, to sama idea tego projektu. – Nie poinformowali was o tym, a
przynajmniej niektórych, bo pewnie nie było jeszcze wiadomo, czy na pewno je
dzisiaj wystawią. Bez sensu robić zamieszanie, kiedy wszystko jeszcze mogło się
zjebać i nie dojść do skutku.
– Czyli
będą stały na tej scenie i śpiewały, a Spring i Fredbear kucną sobie obok,
szczerząc się jak debile? – Zmarszczyłem brwi. Otępiały, ustającym z wolna
bólem głowy, wciąż miałem problem z łączeniem faktów. Albo po prostu nie
widziałem sensu w całości.
– Nie,
na ich i wasze szczęście te roboty to dopiero prototypy i nie zastąpią żywych
pracowników. Przynajmniej na razie. Bardzo szybko się przegrzewają, dlatego
będą wykorzystywane jedynie podczas przerw Springtrapa i Fredbeara. Cała
filozofia to włączyć je i sprawdzić, czy zabezpieczenia działają, potem można
iść, a roboty będą śpiewać w czasie, kiedy wy będziecie rozdawać pizzę. Zawsze
podczas ich przerw robił się straszny hałas, bo dzieciarnia zaczynała piszczeć,
może teraz będzie trochę spokojniej, jak będą siedzieć z rozdziawionymi buziami
i patrzeć na ruszającego się i śpiewającego miśka – zaśmiał się Vincent,
dopijając wodę i odkładając szklankę.
– Heh,
no to faktycznie jest ciekawe. Co to za zabezpieczenia? – zainteresowałem się.
Strażnik w tym czasie udał się do wyjścia, gestem przywołując mnie do siebie i
razem ruszyliśmy korytarzem.
– A
takie tam różne pierdoły, w stylu zablokowania stawów, żeby misiek, poruszając
się, nie uszkodził sobie niczego. Albo szczęk, żeby reagowały lżejszym naciskiem,
gdy coś się między nimi znajdzie. Mechanicy dodali to ostatnie po tym, jak
Chica przyprowadziła do pracy swoją bratanicę i pozwoliła jej wejść „za
kulisy”. Gówniara zaczęła wpychać zabawkę, którą ze sobą przyniosła, do pyska
jednego z robotów. Plastikowe gówno zostało zmiażdżone, a robot się zresetował,
dlatego teraz jest ta opcja, by szczęki przestały na siłę się zaciskać gdy coś
się pomiędzy nimi znajduje. Tak na wszelki wypadek, jakby dzieciarni przyszło
do głowy wkładać ręce do ich paszczy. Choć pewnie i tak by nie dosięgły –
powiedział i wszedł do biura, a ja razem z nim.
Posiedzieliśmy
chwilę, po której wszyscy zaczęli się schodzić. Najpierw przyszedł szef,
obłożony papierzyskami i w towarzystwie mechanika. Jak się domyśliłem,
najpewniej omawiali ostatnie szczegóły w kwestii dzisiejszego występu. Zaraz po
nich zjawili się woźni, później Freddy, który zawsze lubił być wcześniej niż
reszta naszej paczki, po nim Foxy z Chicą, a na końcu Fredbear w towarzystwie
złotowłosej mendy.
– Sorry,
że cię dłużej przetrzymałem, idę się już przebrać – powiedziałem, wskazując
torbę z króliczymi uszami i roboczym ubraniem.
– Spoko,
dzisiaj i tak muszę tu zostać aż do wieczora. – Vince machnął na to ręką i
wypił łyk kawy z kubka stojącego do tej pory biernie na biurku.
– Do
wieczora? Czemu? Padniesz stary, nie spałeś całą noc! – Uniosłem brwi,
zdziwiony, że ma zamiar siedzieć tu przez resztę dnia. Przecież już teraz
regularnie przysypiał w środku rozmowy!
Odpowiedział
mi śmiechem.
– Na swój sposób mnie rozbrajasz
tą empatią. Widać, że jesteś z kochającej rodziny, większość ludzi ma takie
drobnostki, które ty zauważasz i którymi potrafisz się przejąć, głęboko gdzieś.
– Uśmiechnął się do mnie.
Trochę
głupio mi się zrobiło. Nie wiem czemu, ale pomyślałem o Springu; dla niego nie
potrafiłem zdobyć się na takie pozytywne uczucia… Może przez to, że to świeży
temat. Nie, w sumie nigdy się nie zdobywałem na coś przyjaźniejszego względem
niego. Zawsze byliśmy w jakiś sposób skłóceni i niechętni wobec siebie. Zaczęło
mnie zastanawiać co tak naprawdę zapoczątkowało nasze utarczki.
– Zostaję
tu do wieczora, bo moi synowie wpadną z wizytą, młodszy ma urodziny – wyjaśnił.
– Masz
synów? – Zdziwiłem się. Wyglądał mi raczej na wolnego strzelca, a nie typ
rodzinny.
– Tak,
dwójkę. Jeden chodzi już do gimnazjum, drugi właśnie zaczął podstawówkę –
poinformował z nutką dumy w głosie.
– Czekaj,
czyli masz żonę? – zapytałem, a dopiero po chwili ogarnąłem, że strażnik nie
nosi pierścionka. Bonnie, idioto, patrz ludziom na palce zanim wyskoczysz z
takim pytaniem!
– Nie,
to raczej… luźny związek. Spotykaliśmy się czasem, ale nie pasowaliśmy do
siebie, więc parę lat temu daliśmy sobie spokój. Tylko chłopcy nas łączą,
ogółem mieszkają z nią, ale czasem do mnie wpadają – wyjaśnił, wzruszając lekko
ramionami.
– Ogarniam.
Wybacz za wścibskość. – Wziąłem swoją
torbę. – Jak już przyjdą to mi ich przedstaw! – Posłałem strażnikowi
przyjacielski uśmiech i wyszedłem z biura.
Prędko
popędziłem przebrać się w robocze ciuchy. W szatni zastałem przebierającego się
Foxy’ego.
– Yo,
Bonnie – przywitał się rudy, zakładając swoją opaskę na oko. Dziękowałem siłom
wyższym, że mój strój nie zawierał takowej. Chyba bym się zabił, jakbym miał
chodzić między dzieciarnią nie widząc na jedno oko. Choć, co prawda, Foxy nie
ruszał się ze swojego Pirate Cove i tylko zagadywał te małe bestie.
– Hej –
odpowiedziałem i zacząłem się przebierać. – Słyszałeś o tych robotach?
– Ta,
obiło mi się o uszy. Jeżeli to wypali, za maksymalnie rok wszystkich nas
zwolnią, bo przestaniemy być potrzebni. – Zaśmiał się gorzko, mierzwiąc dłonią
rude włosy.
– Oby
nie… – westchnąłem ciężko, kładąc torbę na niskiej ławce przed szafką i
wyjmując z niej poskładaną w idealną kostkę, koszulę. Spring znowu musiał mi w
rzeczach grzebać, cholerny pedant nie mógł rączek przy sobie utrzymać!
– A
właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. W sobotę robimy z Chicą i Freddym imprezę.
Chcesz wpaść? – zapytał, zakładając lisie uszy tak, by nie zaczepiły się o
opaskę. Zaraz po tym wziął koszulę i nałożył ją na siebie. Zerknąłem na niego
kątem oka.
Płaska
klata, płaski brzuch… wszystko płaskie i bez kształtu, a Springowi się to
podobało u Fredbeara… dlaczego? Nie było krągłości, na której można zawiesić
wzrok. Nie było hojnego, falującego biustu.
Szybko
odwróciłem wzrok, gdy pirat uniósł pytająco brwi, podchwyciwszy moje
spojrzenie.
– Wpadnę,
czemu nie – mruknąłem, mało entuzjastycznie.
– Spoko.
Wszystko z tobą w porządku? Wgapiasz się we mnie jak sroka w gnat – stwierdził,
lekko zaniepokojonym tonem.
– Nie
wyspałem się, trochę zamulam z życiem, nie przejmuj się. – Machnąłem ręką i
zacząłem się szybko przebierać. Miałem
wrażenie, że wspominanie o kacu spowodowałoby pytania w stylu: „Czemu nie
zawołałeś mnie na chlanie?!” albo: „Czemu piłeś tuż przed pracą?”, a takich
wolałem unikać. Pieprzony tchórz ze mnie, omijałem niewygodne tematy jak ognia.
– Z jakiej to okazji na imprezkę was wzięło?
– Ojciec
Freddy’ego będzie miał oficjalne otwarcie swojej sieci pizzerii. FFD rośnie
konkurencja – wyjaśnił krótko rudzielec. Entuzjazm mu opadł, strasznie szybko
potrafił się wszystkim znudzić i już wyraźnie nie bawiła go ta rozmowa. –
Zbieraj się Bonnie, bo szef skopie nam wszystkim dupy. – Klepnął mnie mocno po
plecach i już gotowy wyszedł z pokoju dla pracowników. Pirat uświadomił mi
jeszcze jeden mały problem.
Freddy.
Miałem
nadzieję, że nie zaserwuje mi pełnej wyrzutów pogadanki za wczorajsze. Lubiłem
go, nie chciałem tego spieprzyć.
Włożyłem
purpurowe królicze uszy i wyszedłem… a w drzwiach wpadłem prosto na odpizdrzony
Armagedon na szczudłach.
– Zaraz,
chyba zostawiłem… – Fredbear urwał momentalnie pogawędkę ze Złotkiem, na
którego nadal nie miałem za bardzo ochoty patrzeć i zmarszczył brwi mordując
mnie chłodnym spojrzeniem.
Ciekawe
z czego wynikała ta niechęć. Spring w trakcie miłosnych uniesień żalił mu się,
jaki to ja niedobry i ile ma ze mną kłopotów, czy może dowiedział się, że razem
mieszkamy i był pedalsko zazdrosny?
Bez
słowa wyminął mnie, nawet nie zaszczycając jakimś „odkurw się”, czy cokolwiek.
Jak miał mnie w rzyci, to i ja jego, a co!
Bonnie,
dupo, jasna cholera, zapomniałeś? Kulturka, ugryź się w myśl, zanim pojawi się
w niej kolejne przekleństwo!
Wyminąłem
go i wyszedłem z szatni. Spring, rzecz jasna, czekał tuż obok drzwi na swojego
przydupasa.
– Witam,
panie Bonnie. – Ten przynajmniej podstawę savoir vivre zachował i jak człowiek
się przywitał. Choć, szczerze mówiąc, z jego strony spodziewałem się
obojętności.
Zamilkłem,
myśląc, czy zwyczajowe „cześć” ma szansę go rozjuszyć. Może lepiej będzie po
prostu się nie odzywać i przejść obok udając, że Złotko wtopiło się w ścianę i
przypadkiem go nie zauważyłem? Nie, nadal stosowałby taktykę: „obrażać, aż
zacznie warczeć”.
Prychnąłem
z irytacją, zdając sobie sprawę, że w kolejnej kwestii Springtrap miał
pierdoloną rację. Myślenie mi nie służy, bo po dłuższej chwili stania i gapienia
się na niego, blondyn zdegustowany uniósł brwi nie będąc pewnym, czy doczeka
się chociaż mrugnięcia z mojej strony. Stałem jak ten słup i wwiercałem się w
niego spojrzeniem.
Chwila.
To bardzo źle zabrzmiało.
– Bonnie?
Ty się dobrze czujesz? Czy kompletnie ci się mózg zlagował po wczorajszym
piciu? – Spring zaniepokojony moim chwilowym zawieszeniem się, pomachał mi ręką
przed twarzą. – Ach, przepraszam… jakby miało ci się co lagować.
Zamrugałem
zaskoczony. Zdawało się, że Złotko zachowywało się jak zwykle. Miał mi za złe
ten wczorajszy wybuch i idealnie to maskował, czy po prostu, co chyba jest
bardziej prawdopodobne, stwierdził, że w dupie ma opinię dzikiego plebsu
(czytaj: moją)?
– Zamyśliłem
się. – Zignorowałem delikatną, jak na niego, zaczepkę. – Sądziłem, że będziesz
obrażony.
– A ja
sądziłem, że będziesz używał w stosunku do mnie więcej wulgaryzmów. O ile nie
masz zamiaru mi zaraz wygarnąć. – Zmarszczył brwi.
– Jak
na razie nic ci nie wygarniam, ale mogę zacząć. Wystarczy, że dasz mi powód –
odpowiedziałem mało przyjemnym tonem. Było w jego głosie coś, co wyzwalało we
mnie czysty wkurw. Nie wiem, czy sposób jego mówienia, ta wiecznie słyszalna
kpina, czy zachowywanie się, jakby był ode mnie lepszy. Po prostu mnie wkurzał.
Wiedziałem,
że żałosnym będzie od tak bez powodu się złościć o każde jego słowo, ale nie
mogłem nad tym zapanować. Jak wcześniej miałem lekkie wątpliwości, czy aby nie
przeprosić za wczoraj, tak teraz chciałem mu nawtykać, jak jeszcze nigdy.
Chciałem! Ale się powstrzymałem.
– Mam
rozumieć, że tym powodem jest moja egzystencja, czy czelność pokazywania ci się
na oczy? – prychnął, wywracając oczami. – Już myślałem, że zmądrzałeś. Ale
nadal jesteś tylko rozjuszonym gówniarzem.
– Powtórz
to, dziadzie! – W kilku krokach zbliżyłem się do niego na tyle, by wyraźnie dać
odczuć różnicę wzrostu i szerokości w barach między nami. Niestety nie zrobiło
to na blondynie najmniejszego wrażenia, jak zwykle.
– Aż
tak wolno przyswajasz informacje, że trzeba ci je kilkukrotnie powtarzać byś
zrozumiał? To dlatego zawsze odpowiadasz na wszystko z agresją albo bez sensu,
ty zwyczajnie nie ogarniasz co się do ciebie mówi! – Zaśmiał się, rozbawiony tą
przysłowiową żyłką na moim czole, która od kilku chwil pulsowała groźnie. –
Przeliterować, czy przeszkoliłeś się już na tyle, bym śmiało mógł ci podyktować
sylabami?
– Ty
mała, pierdolona cholero! – warknąłem głośniej, kompletnie wyprowadzony z
równowagi. Jak on uwielbiał podnosić mi ciśnienie. – Cieszę się, że już nie
długo nie będę musiał się z tobą użerać! – Złotko uniosło brwi oczekując
wyjaśnienia. – Jak tylko coś znajdę, wyprowadzam się!
– Och,
co za szczęście, że sam postanowiłeś to zrobić i nie muszę cię zachęcać do tego
pomysłu! – Odetchnął z teatralną ulgą, a mi krew zagotowała się w żyłach.
Dalszą
część kłótni przerwał nam Fredbear. Gość ogłuchł, czy czekał aż poniosą mnie
nerwy i będzie miał idealny pretekst do zaserwowania mi uroczej śliwy pod
okiem?
– Możemy
iść, Spring – zakomunikował mu, po raz ostatni próbując zabić mnie wzrokiem.
Objął Złotko ramieniem i razem udali się w kierunku sceny, gdzie zaraz mieli
zacząć występ.
Rzuciłem
pod nosem jakimś przekleństwem, gdy znów zostałem sam i emocje opadły. Ten
dzień robił się coraz bardziej upierdliwy.
– Bonnie,
tu jesteś! Musisz mi pomóc, chodź! – Długo się wolnością nie nacieszyłem, bo
oto rozentuzjazmowana Chica wyrosła spod ziemi, chwyciła mnie za rękę i
pociągnęła w stronę kuchni.
– Co…?
Ale... czekaj! Po co i gdzie mnie ciągniesz? – zażądałem wyjaśnień na to nagłe
porwanie.
– No
dzisiaj ma być pierwszy występ animatroników, z tej okazji szef kazał wszystkim
gościom rozdać darmową małą pizzę, mamy jakieś piętnaście minut żeby się z tym
uporać przed występem Fredbeara i Springa!
Ta
kobieta miała więcej siły, niż można by ją o nią posądzać. Niby taka malutka i
chudziutka, a zawlokła mnie do kuchni bez problemu, mimo że stawiałem opór.
Freddy
już tam był i żywo dyskutował z Foxym. Widząc nas, zamilkł niemal natychmiast.
– Chica,
w końcu! – zawołał do uśmiechniętej dziewczyny. – Prędko, trzeba to wszystko
szybko roznieść! – Wskazał stos talerzy z małymi pizzami dla wszystkich
klientów.
– Aż
taki tłum dzisiaj? – Przeraziłem się, widząc ilość jedzenia. Niestety lider
postanowił mnie zignorować.
Świetnie,
wszyscy dzisiaj poobrażani na mnie. Bonnie, tępa pało, nie pij już nigdy więcej,
bo po pijaku urażasz ludzi.
Dowiedziałem
się co było tematem dyskusji Fazbeara i pirata. Rudy miał pomóc z roznoszeniem
tego wszystkiego, żeby skończyć przed występem. Pierwszy raz od dłuższego czasu
nie siedział w Pirate Cove, oby tylko nie zadźgał jakiegoś małolata tym swoim
hakiem!
Zostałem
obładowany talerzami i wysłany na salę, gdzie była scena i wszystkie stoliki.
Starając się niczego nie wywalić, jak najszybciej podłożyłem każdemu pod nos
pizzę z tym typowym, firmowym uśmieszkiem zadowolonego z pracy i życia
człowieka. Ale ze mnie kłamca.
Pierwsza
partia poszła bez niespodzianek, po niej mieliśmy chwilę przerwy, a gdy
wróciliśmy do roboty, ludzi nazwalało się jeszcze więcej i trzeba było pogonić
kucharzy, bo jedzenia nam brakło. Animatroniki jeszcze nie wystąpiły, a już
były sławne, nieźle.
Po
niespełna dwóch godzinach moja sytuacja wcale się nie poprawiła, wciąż ganiałem
w tą i z powrotem, zaciskając zęby gdy jakiś bachor postanowił uciec spod mało
czujnych oczu matki i spróbować obsmarkać mi spodnie. Wykonałem niezwykle
precyzyjny unik, przy okazji omal nie wywalając wszystkich talerzy jakiemuś
gościowi na głowę. Zaraz. Ja znam te rozczochrane kłaki.
– Vincent?
– zapytałem, a właściciel owej purpurowej szopy zaraz odwrócił się w moim
kierunku.
– Bonnie!
– zawołał radośnie. – Moi synowie właśnie przyszli, skończ i jak będziesz miał
czas to podejdź, przedstawię ci ich!
– Daj
mi kilka minut. – Odwzajemniłem sztuczny uśmiech i położyłem przed Vincem i
dzieciakami pizzę. Teraz nie był strażnikiem, tylko klientem, miał ten
przywilej, że i do niego musiałem się odnosić z cukierkową grzecznością.
Zanim
odszedłem do kolejnych bachorów, zatrzymałem się, przyglądając maluchowi na
końcu stołu przy którym siedział strażnik. Ten dzieciak, najmniejszy, w
koszulce w szaro-czarne paski, wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Zwiesił
głowę, zgniatając w dłoniach urodzinową czapeczkę. Domyśliłem się, że to on był
jubilatem i młodszym dzieckiem Vincenta. Tylko czemu wyglądał na takiego
przerażonego?
Szybko
rozniosłem resztę pizzy, starając się migiem uwinąć, żeby Freddy nie narzekał.
Po wszystkim – trochę zmachany – podszedłem do strażnika.
– No,
dzieciaki, to jest Bonnie! – Przedstawił mnie. Z wyjątkiem płaczącego jubilata,
wszyscy pozostali mieli na sobie maski maskotek, które już niedługo miały się
stać naszymi codziennymi strojami.
Dzieciaki
pomrukiwały jeden przez drugiego jakieś niewyraźne: „Cześć”, a już po chwili
kompletnie stracili mną zainteresowanie. Cóż, gimnazjaliści. Dziękowałem w
duchu, że nie wspinali mi się na nogi i nie ślinili dłoni, jak niektórzy
nieletni klienci.
– Em…
Vince, możemy pogadać? – zapytałem, dając mu znać, że chcę podyskutować na
osobności.
– Nie
ma problemu. Dzieciaki, poczekajcie tu chwilę! – zawołał do siedzących przy
stoliku i odszedł ze mną trochę dalej. – O co chodzi?
– Co
jest z tym małym? Zaraz zacznie beczeć… – zacząłem mało subtelnie. Fredbear już
stał z mikrofonem na scenie i zapowiadał się wraz ze Springiem, chwilę
rozmawiając przy tym z dziećmi.
– Nie
zwracaj uwagi. Kiedy sprowadzono stroje, widział jak pomagałem jednemu z
pracowników się w niego wcisnąć podczas testowania, czy można ich już użyć. Ubzdurał
sobie, że te stroje są straszne „zjadają
ludzi”. Od tej pory boi się tu przychodzić. – Wzruszył ramionami. – Dziecięca
fanaberia, w końcu zrozumie, że nie są groźne.
– Trochę
to dziwne… – mruknąłem, zerkając przez ramię strażnika w kierunku stołu. Mały
już pod nim klęczał i płakał, a starsi śmiali się głośno.
Na
pewno tylko o to chodziło? O zwykłe wymysły?
W
międzyczasie Fredbear i Spring zaczęli występ. Miał być krótszy niż zwykle, by
zaraz po nim wprowadzić element z animatronikami, na które najbardziej czekało
rozjuszone stado gówniarzy.
– To
jeszcze dziecko, nic nie poradzisz. Po występie dostanie tort i prezenty to mu
się humor poprawi – powiedział strażnik, a po chwili rozbrzmiała głośna muzyka
i zaczął się koncert. – A jak z twoją głową? Kac puścił?
– Dużo
lepiej, dzięki. W każdym razie… nie podoba mi się myśl, że już niedługo będą
nam się kazać wciskać w takie stroje i nosić je bez przerwy. W lato będzie
można się w tym ugotować! – burknąłem z niezadowoleniem.
– A
wyobraź sobie co będzie, jak kostiumy zamienią się w mechaniczne stroje, bo w
planach są modele sprężynowe! Nawet mają już pierwsze dwa projekty! – Vincent
zaśmiał się rozbawiony moim załamaniem. Dzięki, dupku.
Rozmawialiśmy
aż do końca występu Fredbeara i Springa. Po głośnych brawach światła zgasły.
Chwilę ciszy, jaka nastała, przerywały tylko głośne szepty widowni. Pracownicy
szybko przesunęli animatroniki, stojące do tej pory biernie z boku, na sam
środek sceny i już po chwili została ona mocno podświetlona przez różnokolorowe
reflektory. Dzieci zapiszczały z radości gdy mechaniczny misiek podniósł łapę i
przemówił do trzymanego mikrofonu, by sekundę później zacząć śpiewać.
Też się
temu przyglądałem, bo jeszcze nie miałem okazji oglądać robotów w akcji.
Oczywiście pomijając dzisiejszy kawał Vincenta. Ciary mnie przeszły na myśl, że
w przyszłości taka kupa żelastwa będzie w stanie mnie zastąpić.
– Bonnie,
czemu tu stoisz? Jesteś w pracy. – Freddy wyrósł nagle przede mną, z mocno
niezadowoloną miną.
– Skończyłem
na razie robotę i tylko przywitałem się z Vincem… – zacząłem grzecznie, nie
mając zamiaru robić sobie dzisiaj kolejnych problemów.
– Vincent
jest po swojej zmianie i niech robi co chce, ale ty jesteś potrzebny i nie
powinieneś urządzać sobie pogaduszek. – Lider nie wyglądał na przekonanego.
– Freddy,
o co ci chodzi? Przecież do cholery odwaliłem swoją część roboty grzecznie i po
Bożemu, a czepiasz się mnie, jakbym wyrzucił któregoś z tych gówniarz przez
okno! – Przeszedłem w tryb głośny szept, bardzo entuzjastycznie gestykulując.
Brunet zmrużył
lekko oczy. Zerknął najpierw na mnie, potem na strażnika.
– Vincencie,
przepraszam cię na moment, chciałbym porozmawiać z Bonniem na osobności –
powiedział, a wtem cała sala zamilkła.
Coś
chrupnęło. Muzyka się zacięła powtarzając w kółko ten sam akord. Ktoś krzyknął,
a po chwili sala wypełniła się piskiem dzieci i wrzaskami ich matek.
Zobaczyłem
jak w jednej chwili Vincent robi się blady jak ściana. Obróciłem się w kierunku
sceny, którą do tej pory miałem za plecami.
– O
kurwa… – wydukałem jedynie; tak jak Freddy i strażnik, sparaliżowany szokiem,
stałem oglądając ten makabryczny obraz.
Dzieciaki
w maskach, ze starszym synem Vincenta na czele, stały pod mechanicznym miśkiem,
któremu z pyska zwisało zakrwawione, bezwładne ciałko młodszego z braci.
Szczęki
robota zmiażdżyły mu głowę, a przynajmniej tak to wyglądało. Ciężko było ocenić
w tej krwawej masakrze, czy maluch wciąż żyje.
Pierwszy
otrząsnął się Vincent. Gdy szok i przerażenie zelżały na tyle, by pozwolić mu
się ruszyć, rzucił się w kierunku animatronika. Drżącymi dłońmi próbował z
całych sił zwolnić mechanizm, ale był zbyt roztrzęsiony, żeby sobie z tym
poradzić.
Nie
namyślając się długo, razem z Freddym dobiegliśmy do niego i szybko
rozchyliliśmy szczęki robota, uwalniając chłopca.
To był
jeden z najbardziej przerażających momentów w moim życiu. Vince trzymał na
kolanach bezwładne ciało syna. Nie wiedząc co robić, cały we krwi własnego
dziecka wpatrywał się w nas nawet nie mogąc wykrztusić z siebie prośby o
ratunek.
Lider
nie czekając na cud, że młodzik się ocknie i z uśmiechem poprosi o plasterek,
zadzwonił na pogotowie. Wrzaski klientów sprowadziły pod scenę cały personel i
szefa. Wszyscy byli przerażeni widokiem chłopca i zalewającego się łzami
Vincenta. Jedynym co mnie dziwiło był starszy brat chłopaka. Nie płakał, tylko
stał nieruchomo, tak jak wcześniej. To on go wepchnął do paszczy animatronika?
Karetka
przyjechała dość szybko i tylko to ocaliło życie dzieciaka… a przynajmniej
chwilowo odwlekło jego śmierć, bo tragiczny stan i odgryziony płat czołowy nie
wskazywały na to, żeby miał przeżyć za długo.
Pizzerię
zamknięto tego dnia; w sumie nie ma co się dziwić. Po tym wypadku trzeba było
ustalić, co było przyczyną zaciśnięcia się szczęk robota. Szef zebrał nas
wszystkich, chcąc to wyjaśnić.
– To
była prawdziwa tragedia. Nie pomyślałbym, że podczas pierwszego występu stanie
się coś tak przerażającego – zaczął. – Naprawdę współczuję Vincentowi i temu
dziecku. Dlatego zgodzicie się ze mną, że trzeba znaleźć winnego tego
karygodnego zaniedbania, jakim było niedopilnowanie, by mechanizmy zabezpieczające
w robocie były uruchomione. – Zamilkł na chwilę. – Zaraz przyjedzie tu policja,
by zbierać ślady. A ty, Fredbear, pojedziesz z nimi.
– Co…?
– Mężczyzna zamrugał, zdziwiony słowami szefa. – Ale dlaczego...?
– To
ty byłeś odpowiedzialny za dbanie, by animatronik był zabezpieczony podczas
występu – uświadomił, całą winę zwalając na blondyna. Zastanawiałem się, czy
przypadkiem nasz drogi pracodawca nie próbował zatuszować swoich własnych
błędów. – Nie dopilnowałeś tego, z twojej winy to dziecko prawie…
– Zrobiłem
wszystko tak jak należy, to nie moja wina, że ci gówniarze postanowili wepchnąć
mu głowę w pysk! – Przydupas Złotka podniósł głos, wyraźnie zszokowany
oskarżeniem.
– Nie
tym tonem – ostrzegł właściciel restauracji.
Facet z pozoru wydawał się spokojny, ale w środku pewnie nieźle się
zagotował. Lata wyrabiania sobie dobrej opinii na rynku w ciągu sekundy zostały
kompletnie zniszczone.
– Byłem
przy tym, Fredbear przed przerwą sprawdził animatronika, tak jak ja! – Spring
próbował wybronić swoje kochanie, ale marnie mu to szło. Nie mógł znaleźć odpowiednich
argumentów. Jak miał udowodnić szefowi, że jego chłopak był niewinny?
– Łzy…
– Mruknąłem. – To dziecko pewnie mocno płakało zanim zmiażdżyło mu głowę, woda
musiała dostać się między mechanizmy i odbezpieczyć je! – stwierdziłem w nagłym
przebłysku, kiedy przypomniałem sobie rozmowę z Vincem.
Wszyscy
spojrzeli na mnie, momentalnie milknąc. Nawet Fredbear, chyba pierwszy raz
odkąd go poznałem, podziękował mi skinieniem głowy za pomoc, nagle odrzucając
cały chłód jakim mnie uraczał przez ostatnie miesiące.
– Cóż,
to… – zaczął szef, wyraźnie zbity z tropu. Szukał sobie kozła ofiarnego i chyba
właśnie go stracił.
– To
możliwe! – poparł mnie Spring.
– A
nawet bardzo, zgadzam się z Bonniem! To więcej niż pewne, że dzieciak przed
wrzuceniem zdążył się rozryczeć, ale przez zbyt głośną muzykę nikt go nie
słyszał – odezwał się Freddy, a za nim Foxy i Chica pokiwali zgodnie głowami na
potwierdzenie.
– Ja…
nie mogę zaprzeczyć. To prawdopodobne, mieliśmy już małe problemy podczas
testów. Kiedy przez przypadek w mechanizmach znalazła się odrobina wody,
wszystkie zabezpieczenia puszczały. – Szef podrapał się po głowie z
zakłopotaniem. – Być może to naprawdę wina łez. Ale i tak będziesz musiał
jechać na komisariat i złożyć zeznania – zwrócił się w kierunku Fredbeara. –
Reszta może już iść do domu, ja porozmawiam z policją. Jutro pizzeria też
będzie zamknięta, skontaktuje się z wami gdy sprawa się wyjaśni, albo gdy będą
potrzebne zeznania kogoś z was.
Tym
akcentem zakończyliśmy posiedzenie, a zaraz po tym zjawiły się gliny. Do
Fredbeara podszedł jakiś policjant, po krótkiej wymianie zdań blondyn wsiadł do
jednego z radiowozów. Chwilę później przy tym samym policjancie pojawił się
Spring i dołączył do swojego kochasia.
Ja z
kolei marzyłem, by znaleźć się już w domu. Nie odwracając się w kierunku
powstałego zamieszania szybkim krokiem udałem się w stronę swojego bloku.
Tylko, że po drodze złapał mnie Freddy.
– Idę
do pizzerii ojca, to w tę samą stronę – wytłumaczył szybko, kiedy uniosłem brwi
niemo pytając czemu nie idzie do siebie. – Wcześniej nie dokończyliśmy rozmowy
– przypomniał po chwili milczenia.
– Taa…
ale to już nie ważne. – Machnąłem ręką. Nie miałem na nic ochoty.
– Ważne.
Chciałem ci powiedzieć, że… – zaczął, ale nie dałem mu szansy dokończyć.
– Tak
wiem, narzekałem i brzydko się zachowywałem po pijaku, przepraszam mamo, już
nie będę – warknąłem zdenerwowany. Nie chciałem się teraz na nim wyżywać, po
prostu byłem strasznie rozbity po tym wszystkim. Wciąż widziałem to małe,
bezwładne ciałko w pysku ogromnego robota.
– Bonnie!
Chciałem pogadać o czymś innym. Jedno mnie w twoim zachowaniu uraziło, ten brak
tolerancji! – Podniósł nieco głos, żebym nie śmiał mu przerwać.
– Czemu
akurat to? Myślałem, że chodziło o olanie cię i bezpardonowe wyjście w środku
tematu. – Uniosłem brew. Lider odetchnął głośno, zbierając się widocznie na
jakieś wyznanie.
– Jestem
bi. Nie chciałem, żebyś dyskryminował Springtrapa tylko przez jego orientację,
bo wiem, jakie to potrafi być przykre. Mam nadzieję, że większość z tego co
mówiłeś była wynikiem przeholowania z alkoholem, a nie twoich prawdziwych
myśli. – Odwrócił
wzrok, pod koniec już niemal szepcząc. Chyba miał jakieś przykre doświadczenia.
– Czekaj,
jak to bi? – zapytałem z tępym wyrazem twarzy. Ta część jego wypowiedzi była
najbardziej zdumiewająca, moralizujące gadki jakoś do mnie w tej chwili nie
przemawiały.
– Normalnie.
Nie przeszkadza mi płeć podczas doboru partnera. Słuchałeś w ogóle co mówiłem
dalej? – Westchnął ciężko.
– Słuchałem
– zapewniłem szybko, nie chcąc znowu go obrazić. – Kiedy kac mi minął trochę
głupio się poczułem, że wczoraj pierwszym co do niego powiedziałem było coś w
stylu: „Ty pedale!”. Nie za fajnie wyszło, miałeś rację – przyznałem
Fazbearowi, drapiąc się po policzku z lekkim podenerwowaniem. – Czyli… byłeś
kiedyś z jakimś kolesiem?
– Naprawdę
to cię w tym wszystkim interesuje najbardziej? – Wywrócił oczami, gdy po chwili
samozadowolenia z przyznania mu racji,
przyszła kolej na tą bardziej upierdliwą część mnie. – Nie twoja sprawa.
Trzymaj się, Bonnie! – Poklepał mnie po ramieniu i nim zdążyłem ogarnąć o co
chodzi, skręcił w inną stronę.
Do
mieszkania doszedłem pół godziny później. Nie miałem chęci na większy wysiłek,
odgrzałem sobie obiad i rozłożyłem się na kanapie, włączając TV. Nie ma to jak
jakiś tępy, odmóżdżający serial po traumatycznym dniu w pracy.
Godzinkę
później trzasnęły drzwi wejściowe. Spring?
– Już
skończyli z tymi przesłuchaniami? – zapytałem. Dobrze wiedziałem, że gdyby tak
było, to Złotko zostałoby z Fredbearem u niego, a nie wracało tutaj, w końcu
przy mnie jedyne co go czekało, to ciągłe kłótnie, których teraz, przez
zmęczenie, nie chciało mi się prowokować.
– Nie.
Fredbear stwierdził, że nie ma sensu, żebym tam siedział, bo nie wiadomo ile im
to jeszcze zajmie. Więc wróciłem – mruknął, odwieszając kurtkę i zdejmując
buty. Brzmiał na naprawdę przybitego. Rzadko go takiego widziałem.
– Ach,
rozumiem. To ten… głodny? – Zmieniłem szybko temat, widząc, że blondyn wyglądem
zaczyna przypominać cień człowieka. Trzeba mu było czymś poprawić humor, pewnie
był jeszcze gorzej załamany niż ja przez to wplątanie Fredbeara we wszystko. Aż
nie chciałem sobie wyobrażać co przeżywał Vincent; będę musiał odwiedzić go
jutro w szpitalu.
– Niespecjalnie.
– Podziękował za ofertę posiłku, ale widząc, że już wstałem i poszedłem do
kuchni, westchnął tylko z rezygnacją i wykończony usiadł na kanapie.
– Nie
wydurniaj się, pół dnia nic nie jadłeś. Poza stresem. – Postawiłem przed nim
talerz z obiadem.
– Bonnie…
– mruknął ledwo słyszalnie, nawet nie patrząc na jedzenie. – Przynieś mi
alkohol. Chcę się dzisiaj urżnąć w trzy dupy.
– Na
pusty żołądek? Poza tym ty chyba gardzisz procentami, co? Może lepiej zatop
smutki w jakiś inny sposób? – zasugerowałem, ale mina Złotka nie przywodziła na
myśl krainy radosnych kucyków, czy raczej typowej dla niego, sadystycznej
mendy. Bardziej wołała o szybkie ukrócenie tej męki z użyciem jakiegoś ostrego
narzędzia.
Z
głośnym westchnięciem wziąłem z lodówki – odstawiony na specjalną okazję –
trunek. Podstawiłem mu kieliszek i napełniłem go do połowy. Sobie poskąpiłem
przyjemności zamoczenia ust, nigdy nie byłem zagorzałym fanem picia, czasem lampkę
uchyliłem, ale po wczorajszym (i dzisiejszym) kacu, który wciąż lekko
przytępiał moje zmysły, miałem kategorycznie dość.
Obserwowałem
jak Spring – kieliszek po kieliszku – opróżniał butelkę, by pod koniec siedzieć
bez życia na kanapie i wpatrywać się tępo w jakiś nieokreślony punkt w
przestrzeni.
– Mówiłeś,
że będziesz szukał nowego mieszkania… – Wydukał, przerywając wspólne,
bezsensowne rozkminy nad pogodą.
– Ta,
mówiłem. I muszę coś znaleźć. Bez obrazy, ale nie jestem w stanie z tobą
mieszkać pod jednym dachem. – Podrapałem się po głowie, trochę zakłopotany. W
planach miałem przeprowadzić tę rozmowę w cywilizowany sposób.
– Dlaczego?
– zapytał, marszcząc brwi i patrząc na mnie oczekującym wyjaśnień, lekko
zamglonym spojrzeniem.
– Dlaczego?
– powtórzyłem mechanicznie. – Bo… – zaciąłem się. Próbowałem jakoś delikatnie
dobrać słowa, ale nic mi nie przychodziło do głowy.
– Phi.
Debil z ciebie, wymyślasz niczym nieuzasadnione powody, żeby się stąd wynieść –
stwierdził zirytowany blondyn, zaszczycając mnie mało przyjaznym spojrzeniem.
Automatycznie
ciśnienie mi skoczyło. Mimo rozgoryczenia, jakie widziałem na jego twarzy, nie
potrafiłem powstrzymać agresywniejszych odruchów. Wciąż mnie wkurzał, przecież
wiedziałem, jaką mendą i dupkiem był w normalnych okolicznościach. Tyle kłótni,
co z nim w ostatnich miesiącach, nie zaliczyłem z nikim przez całe życie.
– Sam
jesteś debil, żeby się nie domyślić, że zwyczajnie nie odpowiada mi towarzystwo
pe… twoje! – poprawiłem się prędko. Obrażanie go w ten sposób mijało się z
celem próby zaakceptowania faktów, z którymi przez najbliższy czas musiałem
żyć. A przynajmniej dopóki nie znajdę wygodniejszego lokum.
– Zabawne,
że teraz nagle próbujesz być w stosunku do mnie tak litościwie uprzejmy! – Zaśmiał
się z rozbawieniem. Aż dziwne, że mimo tylu kieliszków wciąż był w stanie
składać bezbłędne i sensowne zdania. – Bez łaski, Bonnie. Doskonale zdaję sobie
sprawę, że nie przepadasz za osobami mojego typu o… nieco odmiennych poglądach
w sferze seksualnej. – Był bardziej trzeźwy, niż mógłbym przypuszczać. I do
tego, menda mała, podpuściła mnie!
– Nie
do wszystkiego muszę podchodzić z debilnym uśmiechem i wyciągniętym w górę
kciukiem! – zbulwersowałem się, chcąc ukryć rosnące zakłopotanie. Nie podobał
mi się ten temat, a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że unikanie go będzie
jeszcze bardziej kłopotliwe.
– Nie
wymagam tego. Choć swoją drogą, to całkiem miłe z twojej strony – mówił,
nalewając sobie kolejny kieliszek i wypijając go jednym łykiem. Lekko się
skrzywił. – Mam na myśli to, że nie wyzywałeś mnie tępo od rana tak, jak
wczoraj i nadal starasz się tego nie robić. Poza tym nie zacząłeś traktować
mnie jak powietrze, chociaż mogłeś.
Świat
się skończył, Spring stwierdził, że jestem miły. Idę pakować konserwy i biegiem
do bunkra, może jakoś przetrwam tą apokalipsę!
– Jesteś
pijany, Spring. Starczy ci już – stwierdziłem, ignorując tekst o ewentualnych opcjach, jakie mogłem w
stosunku do niego zastosować. Wcale nie chciałem wdrążać w życie żadnej z nich;
nie widziałem sensu w czymś takim. Kłótnie kłótniami, ale nigdy nie zniżyłbym
się w dogryzkach aż tak, by naciskać na wrażliwsze tematy.
– Pijany?
– zaśmiał się. – Nie aż tak bardzo – stwierdził i zamilkł na dłuższą chwilę. –
Muszę ci podziękować, Bonnie.
– Mi?
Za co? – zdziwiłem się po raz kolejny. Co tu się dzieje? Chwali mnie i
dziękuje? Może wciąż śpię, a alkohol zafundował mi takie porąbane sny?
– Za
to, że starałeś się bronić Fredbeara. – Zamknął oczy i pomasował bolącą skroń. –
Przecież nawet go nie lubisz. Tak samo, jak mnie. Mogłeś po prostu siedzieć
cicho – mruknął ściszonym głosem i zerknął na mnie niemogącym skupić się na
jednym punkcie, zamglonym spojrzeniem. Cała jego twarz zdążyła pokryć się
rumieńcem od zbyt dużej ilości trunku. – Pomóż mi dojść... – Zaraz. Co?! – Do
pokoju... chcę się położyć.
Odetchnąłem
z ulgą.
– Każdy
na moim miejscu zrobiłby to samo – stwierdziłem, nie potrafiąc określić
prawdziwej przyczyny dla której próbowałem bronić Fredbeara. Faktycznie, nie
przepadaliśmy za sobą i nie miałem żadnego powodu do troszczenia się o jego
los. Bez marudzenia wstałem i wziąłem Springa pod ramię, prowadząc go do
sypialni. Sam w tym stanie nie dałby rady przejść nawet kroku. Wiedziałem o
tym, pamiętając co działo się ze mną nad ranem i jakie to uczucie mieć kolana z
waty. – Starość nie radość, dziadku – uśmiechnąłem się pod nosem.
– Słyszałem
– burknął. – Nie każdy. Właściwie to nikt nie zdobył się na jakieś argumenty,
które mogłyby faktycznie pomóc. Bo tępe krzyczenie, że to na pewno nie jego wina,
nic nie dało – stwierdził.
Oczywiście
miał rację, ale nie musiałem przyznawać mu jej na głos. Otworzyłem drzwi i
wtoczyłem się z nim do pokoju.
– Daj
spokój, to kolega po fachu, przecież nie zostawiłbym nikogo, kto miałby podobny
kłopot. – Puściłem go dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się tuż przy łóżku.
– A
jeżeli chodziłoby o mnie? – zapytał niespodziewanie. – Gdyby była okazja pozbyć
się mnie z twojego życia i wsadzić za kraty, też próbowałbyś mnie bronić?
Czemu o
to pytał? Zmarszczyłem brwi, ale nie widziałem krzty kpiny na jego twarzy; mówił
poważnie. Wzruszyłem bezradnie ramionami.
– Tak
– odparłem bez chwili wahania. Bo co miałem odpowiedzieć? – To nie byłoby fair
pozbywać się kogoś w taki sposób, nawet jeżeli chodziłoby o ciebie.
Złotko
stało tak przez moment. Rządy objęła przejmująca cisza, a ja nie miałem pojęcia
dlaczego Spring wpatruje się we mnie jakby ducha zobaczył. Aż tak zaskoczyła go
moja odpowiedź? Czyżby uważał mnie za zdemoralizowane zwierzę, które zaciąga
swoich wrogów w krzaki i tam podrzyna im gardła?
Nie
zdążyłem się odezwać, wycofać, nawet mrugnąć, bo nagle blondyn pokonał
błyskawicznie dzielącą nas odległość i nie pytając o pozwolenie szarpnął mocno
za przód mojej koszuli, zmuszając bym się do niego pochylił. Zdezorientowanie
szybko przerodziło się w coś pomiędzy sporym szokiem a istnym przerażeniem, gdy
Spring ot tak postanowił sobie zjeść moje usta.
Poprawka.
Wcale ich nie zjadał… pocałował mnie! Oszołomienie nie pozwoliło mi ani
spierdolić, ani odpowiedzieć. Zamurowało mnie, trwałem w bezruchu, pozwalając,
by jego ciepłe wargi splatały się z moimi.
Wyraźnie
czułem alkohol i to chyba on, a raczej gwałtowny protest umysłu, który aż
krzyczał, że katuszy o nazwie ”kac” drugi raz tego dnia nie zdzierży, pobudził
mnie na tyle, bym zdołał odsunąć się od Springtrapa.
Blondyn
dalej stał z tą samą, nie wyrażającą niczego miną i przeszywał mnie zamglonym
spojrzeniem stalowoszarych oczu.
– Wybacz.
Poniosło mnie – odezwał się w końcu.
Poniosło?
PONIOSŁO?! Nie zjada się komuś ust bez ostrzeżenia, mała pizdo!
– Delikatnie
to ująłeś. Kładź się. Serio nie powinieneś więcej pić – urwałem temat.
– I
kto to mówi – prychnął w odpowiedzi, ale wykończony dniem i ilością wypitego
trunku nie protestował.
Wyszedłem z pokoju. Nie miałem ochoty na
dalszą rozmowę. Myśli w mojej głowie gnały jak szalone. Co to miało być?
Żartował sobie?
Wątpiłem,
by to było na poważnie. Przecież lizał się z tym swoim Fredbearem, na co mu ja?
A może
Złotko jednak poczuło miętę…? W takim wypadku byłem mocno w dupie.
Czuję się trochę jak jasnowidz po tym rozdziale ;__;. Już po samym tytule wiedziałam, że coś się stanie... Tylko myślałam na początku, że to ktoś inny będzie płakać. Podoba mi się początek XD jest taki śmieszny i biedny Bonnie nawet pospać sobie nie może XD
OdpowiedzUsuń"przydałoby się z jakąś szczupłą blondyną po wczorajszym" - blondynką? XD Czyżby "mózg" naszego króliczka zaczął już mu coś podpowiadać? XD
Gdy zaczęła się rozmowa z Vincentem wiedziałam już, że coś się stanie, a gdy była mowa o urodzinach wszystko stało się dla mnie jasne ;_; w ogóle świetne masz wyczucie czasu, bo akurat dziś w końcu miałam okazję zagrać sobie w fnaf 4 ;-;
Spring mnie zaskoczył... Myślałam raczej, że będzie ignorował Bonniego.
Stwierdzam, że Vincent to kiepski ojciec... Żeby tak ignorować płacze dziecka ;_;
Freddy... Coś tak czułam, że wyskoczy z czymś takim tylko myślałam, że przy okazji dorzuci jakieś "BONNIE KOCHAM CIĘ!".
Gdy tylko Spring poprosił o alkohol czułam, że między nimi do czegoś dojdzie. Tylko na końcu liczyłam na kłótnie i wyobrażałam sobie jak Bonnie ucieka z mieszkania XD
I już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału *q*
Hehe, lubię męczyć Bonni'ego na wszelkie sposoby, jemu pewnie do śmiechu nie było. X'D
OdpowiedzUsuńO tak, powoli się te niewinne podpowiedzi zaczynają, tylko - dupek - w ogóle ich nie słucha! ;-;
O, no to faktycznie trafiłaam. :D Jak pierwsze wrażenia z grą?
Na początku też myślałam, żeby Złotko po prostu miało go w dupie, ale potem mój wewnętrzny Springtrap stwierdził, że takie emocjonalne reagowanie będzie zbyt gówniarskie i lepiej dopiec Bonniemu udając, że ma jego zdanie kompletnie gdzieś.
Wiesz, może się już przyzwyczaił, że syn na widok animatronika zaczyna ryczeć i w końcu przestał reagować. x,x
Haha, to by Bonnie miał już całkiem zrypany mózg, tu mu Freddy z wyznaniami wyskakuje, tu Spring molestuje mu usta.... załamałby się. X'D
Chyba był zbyt zszokowany, żeby na Spring'a wrzeszczeć, ochłonie i jak do niego dotrze to się zacznie.... xD
A ja postaram się pisać szybciej, bo chyba dwa tygodnie przerwy to serio przesada z mojej strony.
Miło mi, że znowu dostaję od ciebie komentarz, pozdrawiam! :D
No właśnie zauważyłam, że lubisz go męczyć XD a ja lubię o tym czytać ;-;
UsuńNie słucha albo nie ogarnia własnego mózgu ;-; o ile oczywiście go ma...
Jestem dobita ;v to znaczy gra mi się podobała ;-; dobiła mnie tylko moja reakcja na nią. Tyle czasu oglądałam jak inni grają, jak mój kolega gra, jak tysiąc innych ludzi gra i się nie bałam, a potem zagrałam sama i dostałam z pięć razy zawału... A za piątym razem uderzyłam głową o podłogę, więc mój siniak ma teraz siniaka z_z
Masz wewnętrznego Springtrapa? *q*
Czekaj... czekaj... udając? ;-;
Ta XD a potem, gdy pomyślałabym, że gorzej być nie może to jeszcze Foxy wyskoczyłby mu z tekstem "JA TEŻ CIĘ KOCHAM" i jeszcze Chica z tekstem "wiesz Bonnie... ja to chyba jednak wolę dziewczyny" ;-; wtedy to dopiero by się załamał XD
O matulu, co tu się stało :o Ostatnio trochę zagłębiłam się w temat Fnaf'a i jak wspomnieli o tych animatronikach to zaczęłam zastanawiać się czy jakiś robot-lis nie odgryzie dziewczynce czoła :c E, i tak komuś coś ogryzło. Trochę dziwne, że Bonnie stanął w obronie Fredbeara, ale cóż, fajnie, że jednak nie ma do niego wątów. Natomiast najbardziej zaskoczył mnie Spring xd Przecież on nienawidził Bonniego, chyba procenty zbytnio uderzyły mu do głowy :o Heh, ciekawe jaką będzie mieć raną minę, gdy się dowie, że pocałował swojego wroga :D
OdpowiedzUsuńLecę czytać 5 rozdział, standardowo pozdrawiam i życzę zdrowia i weny do pisania :D
Haniko
No ogólnie to Fredbear dzieciakowi główkę naruszył, jak mu go brat z kolegami do paszczy wepchnęli, zobacz sobie minigierki z FNAF 4, w... ostatniej, albo przedostatniej to jest. xD Odgryzienie dziewczynce czoła przez Foxy'ego to bardziej fanowska wersja (z tego, co wiem =0= Może gdzieś o tym w książkach wspomnieli, ale ja w nich nie siedzę, bo mi podejście do FNAFa niszczą), ja się jej nie trzymam. xD
UsuńNo wiesz, Bonnie to do końca taki chujek nie jest, jednak głupio, żeby koleś, którego so prawda nie lubi, ale który nic mu nie zrobił, miał problemy kiedy on może pomóc. Wychowanie w kochającym domku i te sprawy. xD
U mnie rzadko pocałunki, seks = zakochanie piątego stopnia, so... Spring upity, Spring lubi. xD
Dziękuję bardzo, również pozdrawiam! :)
Czemu krzywdzisz biedne dziecko?! Matko święta, najpierw karzesz go złym ojcem, a potem jeszcze chcesz go zabić? Nie zazdroszczę mu :o
OdpowiedzUsuńBardzo miło, że Bonnie nie jest aż takim dupkiem i powiedział, co mogło doprowadzić do odblokowania zabezpieczeń...
Jak tylko dojechałam do momentu, w którym Bonnie odprowadzał Springa do łóżka i jak Spring się na niego gapił, to już wiedziałam, że go pocałuje! Z nadmiaru dobrego rzuciłam telefon w kąt i uznałam, że muszę się napić, żeby ochłonąć, a dopiero potem wróciłam do czytania xD.
Ogólnie rozdział bardzo dobry, a to, że Bonnie nie nawrzeszczał na Springa... No, tego się nie spodziewałam!
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :).
To nie ja, to gra! Q___Q
Usuń*Podaje szklankę wody* Oj tak, znam te emocje, sama tak czasem mam, jak w czytanych przeze mnie ff zapowiada się scena łóżkowa/szczera rozmowa/kłótnia bohaterów... choć szczerze mówiąc nie sądziłam, że to moje opkoidalne-cuś jest w stanie wywołać taką reakcję, cieszy mnie to. QWQ
A dziękuję bardzo, również pozdrawiam! :)