niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 4: Łzy

I znów zaczyna mnie zjadać szkoła, kolejny mało produktywny tydzień z zaledwie jednym rozdziałem. ;-; Namęczyłam się trochę nad tym, bo mój laptop umiera w agonii, jak postanowi zejść z tego świata, to już w ogóle nie będę miała na czym pisać. x-x 
Koniec listopada i grudzień zapowiada się raczej pod kątem poprawiania ocen, nie pisania. Myślałam, że jeszcze w tym tygodniu zacznę nowe opowiadanie... no ale przedmioty typu: zawodowe, fizyka, czy - o zgrozo, potrzebuję korków - matma(!), nie pozwoliły mi na dokończenie pisanego rozdziału. I tak się cieszę, że wyrobiłam się z Przepaścią na dzisiaj. x-x
No, nie przedłużając, zapraszam do czytania. c:

***

Bardzo złym pomysłem było nastawić budzik, bo – nie wiadomo czemu – po pijaku dobrą porą na wstawanie wydała mi się czwarta rano.
Czułem się, jakby jakaś upierdliwa mucha z młotem pneumatycznym siedziała mi w głowie i wierciła dziurę w czaszce. Pominę powszechnie znanego kapcia w ustach. Kac to coś, czego nikomu nie życzę i nie polecam.
Warknąłem rozeźlony, kiedy upierdliwy sprzęt zaczął tarabanić, a ja, jak na złość, nie mogłem wymacać go ręką. Otworzyłem jedno oko. Na dworze było ciemno. Tyle dobrego, że nie oślepiło mnie słońce. Dostrzegłem w końcu źródło hałasu i agresywnym chwytem spróbowałem zgarnąć je z blatu. Niestety mój mistrzowski refleks, osłabiony alkoholem, zawiódł i telefon, dosłownie zmieciony przez moją dłoń, wylądował z głośnym hukiem na panelach kilka metrów dalej.
– No ja pierrrrdolę! – jęknąłem załamany. Nie chciałem wstawać, bo świat się kręcił nawet wtedy, gdy leżałem. Zrezygnowany, sturlałem się z kanapy na ziemię i na czworaka podpełzłem do wibrującego i wygrywającego upierdliwe dźwięki phone’a. – Giń! – zakrzyknąłem wojowniczo i uwięziłem urządzenie pod poduszką.
Odetchnąłem z ulgą gdy w końcu ucichł i jedynie lekkie drgania zdradzały jego obecność. Wróciłem na kanapę; brak poduszki mi nie przeszkadzał, liczyła się tylko cisza. W końcu mogłem zasnąć…
Dupa.
W głowie echem pobrzmiewała mi złowieszcza melodyjka budzika, wprawiając ową muchę z młotem w stan dzikiej furii. Kręciłem się tak dłuższą chwilę, próbując jakoś ujarzmić pulsujący ból w skroni, co niestety nie przynosiło zamierzonego efektu. Wkurwiony wstałem trochę za szybko, co skończyło się namiętnym pocałunkiem z podłogą i kolejną dawką bólu, przy którym nieznośna Sahara w ustach była niczym.
O wiele ostrożniej, ale wciąż na chwiejnych nogach, podniosłem się, od razu łapiąc ściany, by kolejny raz grawitacja nie zechciała mi przypomnieć, że to ja tutaj jestem jej dziwką i jak zechce, to wgniecie mi mordę w glebę.
Nie zapalałem światła, bojąc się, że kurewska żarówka postanowi mnie zwyczajnie oślepić. Zdając się wyłącznie na swój nieomylny instynkt, udało mi się dotrzeć do kuchni.
Rzuciłem się na szafki, otwierając każdą po kolei i szukając szklanek, których po prawdzie nie byłem w stanie zobaczyć w tej ciemności. Gdy w końcu udało mi się je namacać, przez przypadek zbiłem trzy albo cztery podczas próby wydobycia z samych tyłów ulubionego kubka.
Wyjąłem go i podszedłem do zlewu. Odkręciłem zimną wodę… po czym nagle postanowiłem zmienić plan i wsadziłem całą głowę pod kran.
Ooo tak, tego mi było trzeba. Po zamoczeniu (przydałoby się z jakąś szczupłą blondyną po wczorajszym. Zaraz… nie, BRUNETKĄ, kategorycznie brunetką!) włosów i pozbyciu się nieznośnej suchości w gardle, w końcu byłem w stanie myśleć nieco trzeźwiej.
Kolejne dwie godziny spędziłem na wracaniu do siebie po wczorajszym piciu. Znalazłem w szafce jakieś tabletki i coś na kaca. Babcia niby kiedyś mówiła, że sok z kapusty jest dobry na takie bóle, ale skąd ja niby miałem teraz kapustę wytrzasnąć?
Powoli ból głowy ustawał, aż w końcu był niemal niewyczuwalny, choć zdawałem sobie sprawę, że to chwilowe. W międzyczasie zdążyłem wziąć prysznic i zjeść prowizoryczne śniadanie, po którym miałem ochotę rzygnąć (pedalską) tęczą, ale to szczegół.


Bywało gorzej, raz jak się spiłem z kolegami w trzy dupy, to kilka dni żyłem w formie biernego lotniska dla szybowców ochrzczonych mianami: Ból Rzyci" czy Pogarda dla Egzystencji". Porównując do tamtego, mogę śmiało stwierdzić, że obecnie mam po prostu złe samopoczucie. Takie kace wkładam do szufladki oznaczonej naklejką „błędy młodości”, bo nigdy nie byłem szczególnie wielkim fanem alkoholu.
Usłyszałem jak otwierają się drzwi od pokoju. Blond menda w końcu wstała. Nie miałem ochoty się z nim widzieć, głównie dlatego, że nie bardzo wiedziałem jak się przy nim zachowywać. Wczoraj od tak mu wygarnąłem bez żadnych wyjaśnień, dzisiaj… nadal jestem zdania, że to obrzydliwe spać z nim w jednym pokoju, ale, do kurwy nędzy, nie chciałem wychodzić na ostatniego dziada bez uczuć i zacząć mu na powitanie rzucać chujami.
Bonnie, za dużo przeklinasz. Zdobądź się na strzępki kultury, którą gdzieś tam mamusia do główki wbijała.
Fakt, nie znosiłem Springtrapa, ale czas, przez jaki mieszkaliśmy razem, uświadomił mi, że w gruncie rzeczy to też człowiek, a nie szatański pomiot sypiający na łóżku z gorących węgielków i zabawiający się w wolnym czasie gotowaniem ludzi w kotłach pełnych smoły.
Westchnąłem ciężko, stwierdzając, że rozmowę z nim przełożę na później, kiedy już będę pewny, że nie palnę czegoś głupiego. A w chwili obecnej taki scenariusz był bardziej niż prawdopodobny. Wolałem wyjść na dżentelmena, a nie dzikie zwierzę, kiedy będę mu obwieszczał, że mam w planach wyprowadzić się jak najszybciej poza zasięg jego pedalskiego fiuta, zanim zacznie coś mi nim wiercić.
Złotko lubiło długie prysznice, w końcu mały pedant z niego, dlatego miałem sporo czasu by się ubrać, ogarnąć do stanu używalności i pewnym krokiem opuścić mieszkanie. Niestety musiałem się wrócić po wciąż spoczywającego pod poduszką phone’a. Debilny sprzęt dalej próbował mnie obudzić! Zakląłem pod nosem, gdy szum wody gwałtownie ustał i nieco zbyt prędko wybyłem na zewnątrz po raz drugi.
Do pracy miałem jeszcze sporo czasu, może niepotrzebnie aż tak się spieszyłem z tym wychodzeniem. Mogłem zawsze udawać, że go nie widzę. Chociaż wątpiłem, by mój charakter pozwolił mi obojętnie przechodzić obok zaczepek Springa. Dobrze wiedziałem jak bardzo blondyn nie lubi być ignorowany i jakimi metodami będzie dążył do zmuszenia mnie, bym zwrócił na niego uwagę. Pieprzony egocentryk.
Zapiąłem kurtkę pod samą szyję i prędko schowałem ręce do kieszeni. Było zimno jak cholera, a ja – głupi – zamiast zostać w ciepłym domku, wyszedłem. Eh… zaraz. Vincent chyba ma dzisiaj nocną zmianę. Jeżeli się nie myliłem, to posiedzę sobie z nim aż do otwarcia, zamiast marznąć.
Wyjąłem szybko komórkę i wybrałem numer strażnika. Zgrzytałem zębami, czekając aż raczy odebrać.
– Byłby problem jakbym z tobą trochę posiedział? – zapytałem, gdy tylko ze słuchawki dobiegło mnie zaspane: „Haaaalo?”.
– Bonnie? – Strażnik chyba nie ogarnął do końca kto do niego dzwoni. Musiało mu się przysnąć. – Nie ma sprawy, ale dlaczego…?
– Pogadamy na miejscu, zaraz będę w pizzerii. Otworzysz mi tylne wejście? – poprosiłem.
– Pewnie, wbijaj! – przytaknął już rozbudzony Vince, pożegnał się i rozłączył.
Zostało niewiele czasu do końca zmiany strażnika, ale to nic. Przyspieszyłem kroku i w niedługim czasie dotarłem na miejsce. Drzwi prowadzące na tyły FFD zastałem otwarte; nie zwlekając, wszedłem do środka. Zdążyłem poważnie zmarznąć.
O tej godzinie, kiedy było zupełnie ciemno, lokal wydawał się o wiele bardziej mroczny i ponury niż w rzeczywistości. Skroń wciąż lekko pulsowała mi bólem. Żałowałem, że poprzedniego dnia sobie pofolgowałem. Trzeba było słuchać Freddy’ego.
Idąc do biura strażnika, zauważyłem jakiś ruch na scenie. Zamrugałem, sądząc, że zaczynam mieć zwidy, ale gdy drgnięcie się powtórzyło i doszedł do niego jakiś dziwny zgrzyt, zaintrygowany podszedłem bliżej.
Stanąłem na tyle blisko, by dostrzec stojące na podwyższeniu, dwa ogromne kształty. Nagle scena się podświetliła, a sporych rozmiarów, złoty niedźwiedź zaczął na cały regulator drzeć japę i w akompaniamencie gitary królika stojącego obok, śpiewać znajomą mi piosenkę dla dzieci.
– KURWA! – Odskoczyłem jak oparzony. Nie przewidziałem, że moja biedna, obolała głowa wygłosi gwałtowny protest na takie huki, w efekcie wylądowałem dupą na kafelkach z palcami mocno zaciśniętymi na włosach.
Wtedy właśnie usłyszałem śmiech Vincenta, który wyszedł zza miśka i przyciskiem na jego karku unieruchomił go. To samo zrobił po chwili z drugim animatronikiem.
– O stary, ale miałeś minę! – Parsknął śmiechem, ignorując czystą furię, jaka zagościła na mojej twarzy.
– Dupku, zawału mogłem dostać! – Powoli podniosłem się z podłogi i otrzepałem spodnie. Nie byłem przyzwyczajony do tych cholernych robotów, pojawiły się tu niedawno.
– Nie mogłem się powstrzymać, wybacz. – Przeprosił, wciąż szeroko uśmiechnięty.
– Następnym razem wystrasz kogoś innego, najlepiej tego blond kutasa – warknąłem, znów łapiąc się za głowę. – Cholera, masz coś na kaca?
– Wypiło się wczoraj, co? – Już nawet nie skomentował wzmianki o Złotku. Może się domyślił, że to przez niego mam taki parszywy humor. – Chodź, w kuchni jest woda.
– Lepsze to niż nic… – mruknąłem ze średnim entuzjazmem, celowo pomijając fakt, że piłem mineralną i kranówę od rana.
Poszedłem za Vincentem, czujny jak antylopa, bo nie mogłem mieć pewności, że znowu nie szykuje jakiegoś żartu.
Kuchnia była naprawdę sporym pomieszczeniem, które o tej porze, to znaczy tuż przed świtem, w nastrojowym półmroku, wyglądało jak ze starego horroru. Brakowało tylko nawiedzających to miejsce duchów, które pokusiłyby się wbiciem w ściany, tuż obok mojej głowy, niewinnie leżących na blacie noży i tasaków.
Vince polał z kranu do dwóch szklanek i podał mi jedną z nich. Czułem się jak wielki balon z wodą, mimo tego nie odmówiłem, z nikłą nadzieją, że takie przepłukiwanie organizmu szybko przyniesie efekty.
– A więc? Co ci tak ciśnienie podniosło? – zapytał mężczyzna, po tym, jak duszkiem wypiłem całą zawartość swojej szklanki.
– Co? – Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na niego kątem oka, trochę nie ogarniając o czym mowa. Umysł zamroczony jak czeluści kazamatów.
– Raczej nie przychodzisz za każdym razem, kiedy mam nocną zmianę i to jeszcze z miną, jakbyś miał wyjątkowo gruby kij w dupie. Kto ci aż tak nadepnął na odcisk? – Oparł się tyłem o blat szafki i odgarnął z twarzy przesłaniającą mu jedno oko, grzywkę.
– Przejrzałeś mnie. – Nigdy nie był ze mnie przesadnie dobry aktor, ale żeby aż tak? – Długo by opowiadać, Vince. Lepiej mów, czy w końcu mają zamiar dopuścić te roboty na występ, czy nadal są na okresie próbnym? – Zmieniłem szybko temat. Jakoś nie chciało mi się gadać o Springu, a kwestia wreszcie postawionych na scenie animatroników, była naprawdę ciekawa.
– Z tego co wiem, dzisiaj pierwszy występ – odparł z entuzjazmem, odganiając dłonią jakiegoś natrętnego komara. Bydle tylko czekało na chwilę nieuwagi.
– Serio? I jak to niby będzie wyglądać? Czemu w ogóle nic mi o tym nie wiadomo? – Odstawiłem pustą szklankę na bok i oparłem się o szafkę obok strażnika.
– Dowiedziałem się od Fredbeara. – Wzdrygnąłem się niemal niezauważalnie na dźwięk tego imienia, przypominając sobie wczorajszą sytuację. – Wiesz, roboty są tylko dla naszej występującej, złotej elity. Wy będziecie mieli kostiumy, jak już przyjdą po zrobieniu paru poprawek. Ostatnio pomagałem przy testowaniu tych strojów, okazało się, że mają zbyt dużo sztywnych elementów, przez co pracownicy nie mogli obracać głowami, ani poruszać dłońmi – wyjaśnił, wiedząc, że z braku czasu i chęci nie uczestniczyłem w żadnych testach i próbnych pokazach. Jedyne, o czym wiedziałem, to sama idea tego projektu. – Nie poinformowali was o tym, a przynajmniej niektórych, bo pewnie nie było jeszcze wiadomo, czy na pewno je dzisiaj wystawią. Bez sensu robić zamieszanie, kiedy wszystko jeszcze mogło się zjebać i nie dojść do skutku.
– Czyli będą stały na tej scenie i śpiewały, a Spring i Fredbear kucną sobie obok, szczerząc się jak debile? – Zmarszczyłem brwi. Otępiały, ustającym z wolna bólem głowy, wciąż miałem problem z łączeniem faktów. Albo po prostu nie widziałem sensu w całości.
– Nie, na ich i wasze szczęście te roboty to dopiero prototypy i nie zastąpią żywych pracowników. Przynajmniej na razie. Bardzo szybko się przegrzewają, dlatego będą wykorzystywane jedynie podczas przerw Springtrapa i Fredbeara. Cała filozofia to włączyć je i sprawdzić, czy zabezpieczenia działają, potem można iść, a roboty będą śpiewać w czasie, kiedy wy będziecie rozdawać pizzę. Zawsze podczas ich przerw robił się straszny hałas, bo dzieciarnia zaczynała piszczeć, może teraz będzie trochę spokojniej, jak będą siedzieć z rozdziawionymi buziami i patrzeć na ruszającego się i śpiewającego miśka – zaśmiał się Vincent, dopijając wodę i odkładając szklankę.
– Heh, no to faktycznie jest ciekawe. Co to za zabezpieczenia? – zainteresowałem się. Strażnik w tym czasie udał się do wyjścia, gestem przywołując mnie do siebie i razem ruszyliśmy korytarzem.
– A takie tam różne pierdoły, w stylu zablokowania stawów, żeby misiek, poruszając się, nie uszkodził sobie niczego. Albo szczęk, żeby reagowały lżejszym naciskiem, gdy coś się między nimi znajdzie. Mechanicy dodali to ostatnie po tym, jak Chica przyprowadziła do pracy swoją bratanicę i pozwoliła jej wejść „za kulisy”. Gówniara zaczęła wpychać zabawkę, którą ze sobą przyniosła, do pyska jednego z robotów. Plastikowe gówno zostało zmiażdżone, a robot się zresetował, dlatego teraz jest ta opcja, by szczęki przestały na siłę się zaciskać gdy coś się pomiędzy nimi znajduje. Tak na wszelki wypadek, jakby dzieciarni przyszło do głowy wkładać ręce do ich paszczy. Choć pewnie i tak by nie dosięgły – powiedział i wszedł do biura, a ja razem z nim.


Posiedzieliśmy chwilę, po której wszyscy zaczęli się schodzić. Najpierw przyszedł szef, obłożony papierzyskami i w towarzystwie mechanika. Jak się domyśliłem, najpewniej omawiali ostatnie szczegóły w kwestii dzisiejszego występu. Zaraz po nich zjawili się woźni, później Freddy, który zawsze lubił być wcześniej niż reszta naszej paczki, po nim Foxy z Chicą, a na końcu Fredbear w towarzystwie złotowłosej mendy.
– Sorry, że cię dłużej przetrzymałem, idę się już przebrać – powiedziałem, wskazując torbę z króliczymi uszami i roboczym ubraniem.
– Spoko, dzisiaj i tak muszę tu zostać aż do wieczora. – Vince machnął na to ręką i wypił łyk kawy z kubka stojącego do tej pory biernie na biurku.
– Do wieczora? Czemu? Padniesz stary, nie spałeś całą noc! – Uniosłem brwi, zdziwiony, że ma zamiar siedzieć tu przez resztę dnia. Przecież już teraz regularnie przysypiał w środku rozmowy!
Odpowiedział mi śmiechem.
– Na swój sposób mnie rozbrajasz tą empatią. Widać, że jesteś z kochającej rodziny, większość ludzi ma takie drobnostki, które ty zauważasz i którymi potrafisz się przejąć, głęboko gdzieś. – Uśmiechnął się do mnie.
Trochę głupio mi się zrobiło. Nie wiem czemu, ale pomyślałem o Springu; dla niego nie potrafiłem zdobyć się na takie pozytywne uczucia… Może przez to, że to świeży temat. Nie, w sumie nigdy się nie zdobywałem na coś przyjaźniejszego względem niego. Zawsze byliśmy w jakiś sposób skłóceni i niechętni wobec siebie. Zaczęło mnie zastanawiać co tak naprawdę zapoczątkowało nasze utarczki.
– Zostaję tu do wieczora, bo moi synowie wpadną z wizytą, młodszy ma urodziny – wyjaśnił.
– Masz synów? – Zdziwiłem się. Wyglądał mi raczej na wolnego strzelca, a nie typ rodzinny.
– Tak, dwójkę. Jeden chodzi już do gimnazjum, drugi właśnie zaczął podstawówkę – poinformował z nutką dumy w głosie.
– Czekaj, czyli masz żonę? – zapytałem, a dopiero po chwili ogarnąłem, że strażnik nie nosi pierścionka. Bonnie, idioto, patrz ludziom na palce zanim wyskoczysz z takim pytaniem!
– Nie, to raczej… luźny związek. Spotykaliśmy się czasem, ale nie pasowaliśmy do siebie, więc parę lat temu daliśmy sobie spokój. Tylko chłopcy nas łączą, ogółem mieszkają z nią, ale czasem do mnie wpadają – wyjaśnił, wzruszając lekko ramionami.
– Ogarniam. Wybacz za wścibskość.  – Wziąłem swoją torbę. – Jak już przyjdą to mi ich przedstaw! – Posłałem strażnikowi przyjacielski uśmiech i wyszedłem z biura.
Prędko popędziłem przebrać się w robocze ciuchy. W szatni zastałem przebierającego się Foxy’ego.
– Yo, Bonnie – przywitał się rudy, zakładając swoją opaskę na oko. Dziękowałem siłom wyższym, że mój strój nie zawierał takowej. Chyba bym się zabił, jakbym miał chodzić między dzieciarnią nie widząc na jedno oko. Choć, co prawda, Foxy nie ruszał się ze swojego Pirate Cove i tylko zagadywał te małe bestie.
– Hej – odpowiedziałem i zacząłem się przebierać. – Słyszałeś o tych robotach?
– Ta, obiło mi się o uszy. Jeżeli to wypali, za maksymalnie rok wszystkich nas zwolnią, bo przestaniemy być potrzebni. – Zaśmiał się gorzko, mierzwiąc dłonią rude włosy.
– Oby nie… – westchnąłem ciężko, kładąc torbę na niskiej ławce przed szafką i wyjmując z niej poskładaną w idealną kostkę, koszulę. Spring znowu musiał mi w rzeczach grzebać, cholerny pedant nie mógł rączek przy sobie utrzymać!
– A właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. W sobotę robimy z Chicą i Freddym imprezę. Chcesz wpaść? – zapytał, zakładając lisie uszy tak, by nie zaczepiły się o opaskę. Zaraz po tym wziął koszulę i nałożył ją na siebie. Zerknąłem na niego kątem oka.
Płaska klata, płaski brzuch… wszystko płaskie i bez kształtu, a Springowi się to podobało u Fredbeara… dlaczego? Nie było krągłości, na której można zawiesić wzrok. Nie było hojnego, falującego biustu.
Szybko odwróciłem wzrok, gdy pirat uniósł pytająco brwi, podchwyciwszy moje spojrzenie.
– Wpadnę, czemu nie – mruknąłem, mało entuzjastycznie.
– Spoko. Wszystko z tobą w porządku? Wgapiasz się we mnie jak sroka w gnat – stwierdził, lekko zaniepokojonym tonem.
– Nie wyspałem się, trochę zamulam z życiem, nie przejmuj się. – Machnąłem ręką i zacząłem się szybko przebierać.  Miałem wrażenie, że wspominanie o kacu spowodowałoby pytania w stylu: „Czemu nie zawołałeś mnie na chlanie?!” albo: „Czemu piłeś tuż przed pracą?”, a takich wolałem unikać. Pieprzony tchórz ze mnie, omijałem niewygodne tematy jak ognia. – Z jakiej to okazji na imprezkę was wzięło?
– Ojciec Freddy’ego będzie miał oficjalne otwarcie swojej sieci pizzerii. FFD rośnie konkurencja – wyjaśnił krótko rudzielec. Entuzjazm mu opadł, strasznie szybko potrafił się wszystkim znudzić i już wyraźnie nie bawiła go ta rozmowa. – Zbieraj się Bonnie, bo szef skopie nam wszystkim dupy. – Klepnął mnie mocno po plecach i już gotowy wyszedł z pokoju dla pracowników. Pirat uświadomił mi jeszcze jeden mały problem.
Freddy.
Miałem nadzieję, że nie zaserwuje mi pełnej wyrzutów pogadanki za wczorajsze. Lubiłem go, nie chciałem tego spieprzyć.
Włożyłem purpurowe królicze uszy i wyszedłem… a w drzwiach wpadłem prosto na odpizdrzony Armagedon na szczudłach.
– Zaraz, chyba zostawiłem… – Fredbear urwał momentalnie pogawędkę ze Złotkiem, na którego nadal nie miałem za bardzo ochoty patrzeć i zmarszczył brwi mordując mnie chłodnym spojrzeniem.
Ciekawe z czego wynikała ta niechęć. Spring w trakcie miłosnych uniesień żalił mu się, jaki to ja niedobry i ile ma ze mną kłopotów, czy może dowiedział się, że razem mieszkamy i był pedalsko zazdrosny?
Bez słowa wyminął mnie, nawet nie zaszczycając jakimś „odkurw się”, czy cokolwiek. Jak miał mnie w rzyci, to i ja jego, a co!
Bonnie, dupo, jasna cholera, zapomniałeś? Kulturka, ugryź się w myśl, zanim pojawi się w niej kolejne przekleństwo!
Wyminąłem go i wyszedłem z szatni. Spring, rzecz jasna, czekał tuż obok drzwi na swojego przydupasa.
– Witam, panie Bonnie. – Ten przynajmniej podstawę savoir vivre zachował i jak człowiek się przywitał. Choć, szczerze mówiąc, z jego strony spodziewałem się obojętności.
Zamilkłem, myśląc, czy zwyczajowe „cześć” ma szansę go rozjuszyć. Może lepiej będzie po prostu się nie odzywać i przejść obok udając, że Złotko wtopiło się w ścianę i przypadkiem go nie zauważyłem? Nie, nadal stosowałby taktykę: „obrażać, aż zacznie warczeć”.
Prychnąłem z irytacją, zdając sobie sprawę, że w kolejnej kwestii Springtrap miał pierdoloną rację. Myślenie mi nie służy, bo po dłuższej chwili stania i gapienia się na niego, blondyn zdegustowany uniósł brwi nie będąc pewnym, czy doczeka się chociaż mrugnięcia z mojej strony. Stałem jak ten słup i wwiercałem się w niego spojrzeniem.
Chwila. To bardzo źle zabrzmiało.
– Bonnie? Ty się dobrze czujesz? Czy kompletnie ci się mózg zlagował po wczorajszym piciu? – Spring zaniepokojony moim chwilowym zawieszeniem się, pomachał mi ręką przed twarzą. – Ach, przepraszam… jakby miało ci się co lagować.
Zamrugałem zaskoczony. Zdawało się, że Złotko zachowywało się jak zwykle. Miał mi za złe ten wczorajszy wybuch i idealnie to maskował, czy po prostu, co chyba jest bardziej prawdopodobne, stwierdził, że w dupie ma opinię dzikiego plebsu (czytaj: moją)?
– Zamyśliłem się. – Zignorowałem delikatną, jak na niego, zaczepkę. – Sądziłem, że będziesz obrażony.
– A ja sądziłem, że będziesz używał w stosunku do mnie więcej wulgaryzmów. O ile nie masz zamiaru mi zaraz wygarnąć. – Zmarszczył brwi.
– Jak na razie nic ci nie wygarniam, ale mogę zacząć. Wystarczy, że dasz mi powód – odpowiedziałem mało przyjemnym tonem. Było w jego głosie coś, co wyzwalało we mnie czysty wkurw. Nie wiem, czy sposób jego mówienia, ta wiecznie słyszalna kpina, czy zachowywanie się, jakby był ode mnie lepszy. Po prostu mnie wkurzał.
Wiedziałem, że żałosnym będzie od tak bez powodu się złościć o każde jego słowo, ale nie mogłem nad tym zapanować. Jak wcześniej miałem lekkie wątpliwości, czy aby nie przeprosić za wczoraj, tak teraz chciałem mu nawtykać, jak jeszcze nigdy. Chciałem! Ale się powstrzymałem.
– Mam rozumieć, że tym powodem jest moja egzystencja, czy czelność pokazywania ci się na oczy? – prychnął, wywracając oczami. – Już myślałem, że zmądrzałeś. Ale nadal jesteś tylko rozjuszonym gówniarzem.
– Powtórz to, dziadzie! – W kilku krokach zbliżyłem się do niego na tyle, by wyraźnie dać odczuć różnicę wzrostu i szerokości w barach między nami. Niestety nie zrobiło to na blondynie najmniejszego wrażenia, jak zwykle.
– Aż tak wolno przyswajasz informacje, że trzeba ci je kilkukrotnie powtarzać byś zrozumiał? To dlatego zawsze odpowiadasz na wszystko z agresją albo bez sensu, ty zwyczajnie nie ogarniasz co się do ciebie mówi! – Zaśmiał się, rozbawiony tą przysłowiową żyłką na moim czole, która od kilku chwil pulsowała groźnie. – Przeliterować, czy przeszkoliłeś się już na tyle, bym śmiało mógł ci podyktować sylabami?
– Ty mała, pierdolona cholero! – warknąłem głośniej, kompletnie wyprowadzony z równowagi. Jak on uwielbiał podnosić mi ciśnienie. – Cieszę się, że już nie długo nie będę musiał się z tobą użerać! – Złotko uniosło brwi oczekując wyjaśnienia. – Jak tylko coś znajdę, wyprowadzam się!
– Och, co za szczęście, że sam postanowiłeś to zrobić i nie muszę cię zachęcać do tego pomysłu! – Odetchnął z teatralną ulgą, a mi krew zagotowała się w żyłach.
Dalszą część kłótni przerwał nam Fredbear. Gość ogłuchł, czy czekał aż poniosą mnie nerwy i będzie miał idealny pretekst do zaserwowania mi uroczej śliwy pod okiem?
– Możemy iść, Spring – zakomunikował mu, po raz ostatni próbując zabić mnie wzrokiem. Objął Złotko ramieniem i razem udali się w kierunku sceny, gdzie zaraz mieli zacząć występ.
Rzuciłem pod nosem jakimś przekleństwem, gdy znów zostałem sam i emocje opadły. Ten dzień robił się coraz bardziej upierdliwy.
– Bonnie, tu jesteś! Musisz mi pomóc, chodź! – Długo się wolnością nie nacieszyłem, bo oto rozentuzjazmowana Chica wyrosła spod ziemi, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę kuchni.
– Co…? Ale... czekaj! Po co i gdzie mnie ciągniesz? – zażądałem wyjaśnień na to nagłe porwanie.
– No dzisiaj ma być pierwszy występ animatroników, z tej okazji szef kazał wszystkim gościom rozdać darmową małą pizzę, mamy jakieś piętnaście minut żeby się z tym uporać przed występem Fredbeara i Springa!
Ta kobieta miała więcej siły, niż można by ją o nią posądzać. Niby taka malutka i chudziutka, a zawlokła mnie do kuchni bez problemu, mimo że stawiałem opór.
Freddy już tam był i żywo dyskutował z Foxym. Widząc nas, zamilkł niemal natychmiast.
– Chica, w końcu! – zawołał do uśmiechniętej dziewczyny. – Prędko, trzeba to wszystko szybko roznieść! – Wskazał stos talerzy z małymi pizzami dla wszystkich klientów.
– Aż taki tłum dzisiaj? – Przeraziłem się, widząc ilość jedzenia. Niestety lider postanowił mnie zignorować.
Świetnie, wszyscy dzisiaj poobrażani na mnie. Bonnie, tępa pało, nie pij już nigdy więcej, bo po pijaku urażasz ludzi.
Dowiedziałem się co było tematem dyskusji Fazbeara i pirata. Rudy miał pomóc z roznoszeniem tego wszystkiego, żeby skończyć przed występem. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie siedział w Pirate Cove, oby tylko nie zadźgał jakiegoś małolata tym swoim hakiem!
Zostałem obładowany talerzami i wysłany na salę, gdzie była scena i wszystkie stoliki. Starając się niczego nie wywalić, jak najszybciej podłożyłem każdemu pod nos pizzę z tym typowym, firmowym uśmieszkiem zadowolonego z pracy i życia człowieka. Ale ze mnie kłamca.
Pierwsza partia poszła bez niespodzianek, po niej mieliśmy chwilę przerwy, a gdy wróciliśmy do roboty, ludzi nazwalało się jeszcze więcej i trzeba było pogonić kucharzy, bo jedzenia nam brakło. Animatroniki jeszcze nie wystąpiły, a już były sławne, nieźle.
Po niespełna dwóch godzinach moja sytuacja wcale się nie poprawiła, wciąż ganiałem w tą i z powrotem, zaciskając zęby gdy jakiś bachor postanowił uciec spod mało czujnych oczu matki i spróbować obsmarkać mi spodnie. Wykonałem niezwykle precyzyjny unik, przy okazji omal nie wywalając wszystkich talerzy jakiemuś gościowi na głowę. Zaraz. Ja znam te rozczochrane kłaki.
– Vincent? – zapytałem, a właściciel owej purpurowej szopy zaraz odwrócił się w moim kierunku.
– Bonnie! – zawołał radośnie. – Moi synowie właśnie przyszli, skończ i jak będziesz miał czas to podejdź, przedstawię ci ich!
– Daj mi kilka minut. – Odwzajemniłem sztuczny uśmiech i położyłem przed Vincem i dzieciakami pizzę. Teraz nie był strażnikiem, tylko klientem, miał ten przywilej, że i do niego musiałem się odnosić z cukierkową grzecznością.
Zanim odszedłem do kolejnych bachorów, zatrzymałem się, przyglądając maluchowi na końcu stołu przy którym siedział strażnik. Ten dzieciak, najmniejszy, w koszulce w szaro-czarne paski, wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Zwiesił głowę, zgniatając w dłoniach urodzinową czapeczkę. Domyśliłem się, że to on był jubilatem i młodszym dzieckiem Vincenta. Tylko czemu wyglądał na takiego przerażonego?
Szybko rozniosłem resztę pizzy, starając się migiem uwinąć, żeby Freddy nie narzekał. Po wszystkim – trochę zmachany – podszedłem do strażnika.
– No, dzieciaki, to jest Bonnie! – Przedstawił mnie. Z wyjątkiem płaczącego jubilata, wszyscy pozostali mieli na sobie maski maskotek, które już niedługo miały się stać naszymi codziennymi strojami.
Dzieciaki pomrukiwały jeden przez drugiego jakieś niewyraźne: „Cześć”, a już po chwili kompletnie stracili mną zainteresowanie. Cóż, gimnazjaliści. Dziękowałem w duchu, że nie wspinali mi się na nogi i nie ślinili dłoni, jak niektórzy nieletni klienci.
– Em… Vince, możemy pogadać? – zapytałem, dając mu znać, że chcę podyskutować na osobności.
– Nie ma problemu. Dzieciaki, poczekajcie tu chwilę! – zawołał do siedzących przy stoliku i odszedł ze mną trochę dalej. – O co chodzi?
– Co jest z tym małym? Zaraz zacznie beczeć… – zacząłem mało subtelnie. Fredbear już stał z mikrofonem na scenie i zapowiadał się wraz ze Springiem, chwilę rozmawiając przy tym z dziećmi.
– Nie zwracaj uwagi. Kiedy sprowadzono stroje, widział jak pomagałem jednemu z pracowników się w niego wcisnąć podczas  testowania, czy można ich już użyć. Ubzdurał sobie, że te stroje są straszne  „zjadają ludzi”. Od tej pory boi się tu przychodzić. – Wzruszył ramionami. – Dziecięca fanaberia, w końcu zrozumie, że nie są groźne.
– Trochę to dziwne… – mruknąłem, zerkając przez ramię strażnika w kierunku stołu. Mały już pod nim klęczał i płakał, a starsi śmiali się głośno.
Na pewno tylko o to chodziło? O zwykłe wymysły?
W międzyczasie Fredbear i Spring zaczęli występ. Miał być krótszy niż zwykle, by zaraz po nim wprowadzić element z animatronikami, na które najbardziej czekało rozjuszone stado gówniarzy.
– To jeszcze dziecko, nic nie poradzisz. Po występie dostanie tort i prezenty to mu się humor poprawi – powiedział strażnik, a po chwili rozbrzmiała głośna muzyka i zaczął się koncert. – A jak z twoją głową? Kac puścił?
– Dużo lepiej, dzięki. W każdym razie… nie podoba mi się myśl, że już niedługo będą nam się kazać wciskać w takie stroje i nosić je bez przerwy. W lato będzie można się w tym ugotować! – burknąłem z niezadowoleniem.
– A wyobraź sobie co będzie, jak kostiumy zamienią się w mechaniczne stroje, bo w planach są modele sprężynowe! Nawet mają już pierwsze dwa projekty! – Vincent zaśmiał się rozbawiony moim załamaniem. Dzięki, dupku.
Rozmawialiśmy aż do końca występu Fredbeara i Springa. Po głośnych brawach światła zgasły. Chwilę ciszy, jaka nastała, przerywały tylko głośne szepty widowni. Pracownicy szybko przesunęli animatroniki, stojące do tej pory biernie z boku, na sam środek sceny i już po chwili została ona mocno podświetlona przez różnokolorowe reflektory. Dzieci zapiszczały z radości gdy mechaniczny misiek podniósł łapę i przemówił do trzymanego mikrofonu, by sekundę później zacząć śpiewać.
Też się temu przyglądałem, bo jeszcze nie miałem okazji oglądać robotów w akcji. Oczywiście pomijając dzisiejszy kawał Vincenta. Ciary mnie przeszły na myśl, że w przyszłości taka kupa żelastwa będzie w stanie mnie zastąpić.
– Bonnie, czemu tu stoisz? Jesteś w pracy. – Freddy wyrósł nagle przede mną, z mocno niezadowoloną miną.
– Skończyłem na razie robotę i tylko przywitałem się z Vincem… – zacząłem grzecznie, nie mając zamiaru robić sobie dzisiaj kolejnych problemów.
– Vincent jest po swojej zmianie i niech robi co chce, ale ty jesteś potrzebny i nie powinieneś urządzać sobie pogaduszek. – Lider nie wyglądał na przekonanego.
– Freddy, o co ci chodzi? Przecież do cholery odwaliłem swoją część roboty grzecznie i po Bożemu, a czepiasz się mnie, jakbym wyrzucił któregoś z tych gówniarz przez okno! – Przeszedłem w tryb głośny szept, bardzo entuzjastycznie gestykulując.
Brunet zmrużył lekko oczy. Zerknął najpierw na mnie, potem na strażnika.
– Vincencie, przepraszam cię na moment, chciałbym porozmawiać z Bonniem na osobności – powiedział, a wtem cała sala zamilkła.
Coś chrupnęło. Muzyka się zacięła powtarzając w kółko ten sam akord. Ktoś krzyknął, a po chwili sala wypełniła się piskiem dzieci i wrzaskami ich matek.
Zobaczyłem jak w jednej chwili Vincent robi się blady jak ściana. Obróciłem się w kierunku sceny, którą do tej pory miałem za plecami.
– O kurwa… – wydukałem jedynie; tak jak Freddy i strażnik, sparaliżowany szokiem, stałem oglądając ten makabryczny obraz.
Dzieciaki w maskach, ze starszym synem Vincenta na czele, stały pod mechanicznym miśkiem, któremu z pyska zwisało zakrwawione, bezwładne ciałko młodszego z braci.
Szczęki robota zmiażdżyły mu głowę, a przynajmniej tak to wyglądało. Ciężko było ocenić w tej krwawej masakrze, czy maluch wciąż żyje.
Pierwszy otrząsnął się Vincent. Gdy szok i przerażenie zelżały na tyle, by pozwolić mu się ruszyć, rzucił się w kierunku animatronika. Drżącymi dłońmi próbował z całych sił zwolnić mechanizm, ale był zbyt roztrzęsiony, żeby sobie z tym poradzić.
Nie namyślając się długo, razem z Freddym dobiegliśmy do niego i szybko rozchyliliśmy szczęki robota, uwalniając chłopca.
To był jeden z najbardziej przerażających momentów w moim życiu. Vince trzymał na kolanach bezwładne ciało syna. Nie wiedząc co robić, cały we krwi własnego dziecka wpatrywał się w nas nawet nie mogąc wykrztusić z siebie prośby o ratunek.
Lider nie czekając na cud, że młodzik się ocknie i z uśmiechem poprosi o plasterek, zadzwonił na pogotowie. Wrzaski klientów sprowadziły pod scenę cały personel i szefa. Wszyscy byli przerażeni widokiem chłopca i zalewającego się łzami Vincenta. Jedynym co mnie dziwiło był starszy brat chłopaka. Nie płakał, tylko stał nieruchomo, tak jak wcześniej. To on go wepchnął do paszczy animatronika?


Karetka przyjechała dość szybko i tylko to ocaliło życie dzieciaka… a przynajmniej chwilowo odwlekło jego śmierć, bo tragiczny stan i odgryziony płat czołowy nie wskazywały na to, żeby miał przeżyć za długo.
Pizzerię zamknięto tego dnia; w sumie nie ma co się dziwić. Po tym wypadku trzeba było ustalić, co było przyczyną zaciśnięcia się szczęk robota. Szef zebrał nas wszystkich, chcąc to wyjaśnić.
– To była prawdziwa tragedia. Nie pomyślałbym, że podczas pierwszego występu stanie się coś tak przerażającego – zaczął. – Naprawdę współczuję Vincentowi i temu dziecku. Dlatego zgodzicie się ze mną, że trzeba znaleźć winnego tego karygodnego zaniedbania, jakim było niedopilnowanie, by mechanizmy zabezpieczające w robocie były uruchomione. – Zamilkł na chwilę. – Zaraz przyjedzie tu policja, by zbierać ślady. A ty, Fredbear, pojedziesz z nimi.
– Co…? – Mężczyzna zamrugał, zdziwiony słowami szefa. – Ale dlaczego...?
– To ty byłeś odpowiedzialny za dbanie, by animatronik był zabezpieczony podczas występu – uświadomił, całą winę zwalając na blondyna. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nasz drogi pracodawca nie próbował zatuszować swoich własnych błędów. – Nie dopilnowałeś tego, z twojej winy to dziecko prawie…
– Zrobiłem wszystko tak jak należy, to nie moja wina, że ci gówniarze postanowili wepchnąć mu głowę w pysk! – Przydupas Złotka podniósł głos, wyraźnie zszokowany oskarżeniem.
– Nie tym tonem – ostrzegł właściciel restauracji.  Facet z pozoru wydawał się spokojny, ale w środku pewnie nieźle się zagotował. Lata wyrabiania sobie dobrej opinii na rynku w ciągu sekundy zostały kompletnie zniszczone.
– Byłem przy tym, Fredbear przed przerwą sprawdził animatronika, tak jak ja! – Spring próbował wybronić swoje kochanie, ale marnie mu to szło. Nie mógł znaleźć odpowiednich argumentów. Jak miał udowodnić szefowi, że jego chłopak był niewinny?
– Łzy… – Mruknąłem. – To dziecko pewnie mocno płakało zanim zmiażdżyło mu głowę, woda musiała dostać się między mechanizmy i odbezpieczyć je! – stwierdziłem w nagłym przebłysku, kiedy przypomniałem sobie rozmowę z Vincem.
Wszyscy spojrzeli na mnie, momentalnie milknąc. Nawet Fredbear, chyba pierwszy raz odkąd go poznałem, podziękował mi skinieniem głowy za pomoc, nagle odrzucając cały chłód jakim mnie uraczał przez ostatnie miesiące.
– Cóż, to… – zaczął szef, wyraźnie zbity z tropu. Szukał sobie kozła ofiarnego i chyba właśnie go stracił.
– To możliwe! – poparł mnie Spring.
– A nawet bardzo, zgadzam się z Bonniem! To więcej niż pewne, że dzieciak przed wrzuceniem zdążył się rozryczeć, ale przez zbyt głośną muzykę nikt go nie słyszał – odezwał się Freddy, a za nim Foxy i Chica pokiwali zgodnie głowami na potwierdzenie.
– Ja… nie mogę zaprzeczyć. To prawdopodobne, mieliśmy już małe problemy podczas testów. Kiedy przez przypadek w mechanizmach znalazła się odrobina wody, wszystkie zabezpieczenia puszczały. – Szef podrapał się po głowie z zakłopotaniem. – Być może to naprawdę wina łez. Ale i tak będziesz musiał jechać na komisariat i złożyć zeznania – zwrócił się w kierunku Fredbeara. – Reszta może już iść do domu, ja porozmawiam z policją. Jutro pizzeria też będzie zamknięta, skontaktuje się z wami gdy sprawa się wyjaśni, albo gdy będą potrzebne zeznania kogoś z was.
Tym akcentem zakończyliśmy posiedzenie, a zaraz po tym zjawiły się gliny. Do Fredbeara podszedł jakiś policjant, po krótkiej wymianie zdań blondyn wsiadł do jednego z radiowozów. Chwilę później przy tym samym policjancie pojawił się Spring i dołączył do swojego kochasia.
Ja z kolei marzyłem, by znaleźć się już w domu. Nie odwracając się w kierunku powstałego zamieszania szybkim krokiem udałem się w stronę swojego bloku. Tylko, że po drodze złapał mnie Freddy.
– Idę do pizzerii ojca, to w tę samą stronę – wytłumaczył szybko, kiedy uniosłem brwi niemo pytając czemu nie idzie do siebie. – Wcześniej nie dokończyliśmy rozmowy – przypomniał po chwili milczenia.
– Taa… ale to już nie ważne. – Machnąłem ręką. Nie miałem na nic ochoty.
– Ważne. Chciałem ci powiedzieć, że… – zaczął, ale nie dałem mu szansy dokończyć.
– Tak wiem, narzekałem i brzydko się zachowywałem po pijaku, przepraszam mamo, już nie będę – warknąłem zdenerwowany. Nie chciałem się teraz na nim wyżywać, po prostu byłem strasznie rozbity po tym wszystkim. Wciąż widziałem to małe, bezwładne ciałko w pysku ogromnego robota.
– Bonnie! Chciałem pogadać o czymś innym. Jedno mnie w twoim zachowaniu uraziło, ten brak tolerancji! – Podniósł nieco głos, żebym nie śmiał mu przerwać.
– Czemu akurat to? Myślałem, że chodziło o olanie cię i bezpardonowe wyjście w środku tematu. – Uniosłem brew. Lider odetchnął głośno, zbierając się widocznie na jakieś wyznanie.
– Jestem bi. Nie chciałem, żebyś dyskryminował Springtrapa tylko przez jego orientację, bo wiem, jakie to potrafi być przykre. Mam nadzieję, że większość z tego co mówiłeś była wynikiem przeholowania z alkoholem, a nie twoich prawdziwych myśli. – Odwrócił wzrok, pod koniec już niemal szepcząc. Chyba miał jakieś przykre doświadczenia.
– Czekaj, jak to bi? – zapytałem z tępym wyrazem twarzy. Ta część jego wypowiedzi była najbardziej zdumiewająca, moralizujące gadki jakoś do mnie w tej chwili nie przemawiały.
– Normalnie. Nie przeszkadza mi płeć podczas doboru partnera. Słuchałeś w ogóle co mówiłem dalej? – Westchnął ciężko.
– Słuchałem – zapewniłem szybko, nie chcąc znowu go obrazić. – Kiedy kac mi minął trochę głupio się poczułem, że wczoraj pierwszym co do niego powiedziałem było coś w stylu: „Ty pedale!”. Nie za fajnie wyszło, miałeś rację – przyznałem Fazbearowi, drapiąc się po policzku z lekkim podenerwowaniem. – Czyli… byłeś kiedyś z jakimś kolesiem?
– Naprawdę to cię w tym wszystkim interesuje najbardziej? – Wywrócił oczami, gdy po chwili samozadowolenia  z przyznania mu racji, przyszła kolej na tą bardziej upierdliwą część mnie. – Nie twoja sprawa. Trzymaj się, Bonnie! – Poklepał mnie po ramieniu i nim zdążyłem ogarnąć o co chodzi, skręcił w inną stronę.


Do mieszkania doszedłem pół godziny później. Nie miałem chęci na większy wysiłek, odgrzałem sobie obiad i rozłożyłem się na kanapie, włączając TV. Nie ma to jak jakiś tępy, odmóżdżający serial po traumatycznym dniu w pracy.
Godzinkę później trzasnęły drzwi wejściowe. Spring?
– Już skończyli z tymi przesłuchaniami? – zapytałem. Dobrze wiedziałem, że gdyby tak było, to Złotko zostałoby z Fredbearem u niego, a nie wracało tutaj, w końcu przy mnie jedyne co go czekało, to ciągłe kłótnie, których teraz, przez zmęczenie, nie chciało mi się prowokować.
– Nie. Fredbear stwierdził, że nie ma sensu, żebym tam siedział, bo nie wiadomo ile im to jeszcze zajmie. Więc wróciłem – mruknął, odwieszając kurtkę i zdejmując buty. Brzmiał na naprawdę przybitego. Rzadko go takiego widziałem.
– Ach, rozumiem. To ten… głodny? – Zmieniłem szybko temat, widząc, że blondyn wyglądem zaczyna przypominać cień człowieka. Trzeba mu było czymś poprawić humor, pewnie był jeszcze gorzej załamany niż ja przez to wplątanie Fredbeara we wszystko. Aż nie chciałem sobie wyobrażać co przeżywał Vincent; będę musiał odwiedzić go jutro w szpitalu.
– Niespecjalnie. – Podziękował za ofertę posiłku, ale widząc, że już wstałem i poszedłem do kuchni, westchnął tylko z rezygnacją i wykończony usiadł na kanapie.
– Nie wydurniaj się, pół dnia nic nie jadłeś. Poza stresem. – Postawiłem przed nim talerz z obiadem.
– Bonnie… – mruknął ledwo słyszalnie, nawet nie patrząc na jedzenie. – Przynieś mi alkohol. Chcę się dzisiaj urżnąć w trzy dupy.
– Na pusty żołądek? Poza tym ty chyba gardzisz procentami, co? Może lepiej zatop smutki w jakiś inny sposób? – zasugerowałem, ale mina Złotka nie przywodziła na myśl krainy radosnych kucyków, czy raczej typowej dla niego, sadystycznej mendy. Bardziej wołała o szybkie ukrócenie tej męki z użyciem jakiegoś ostrego narzędzia.
Z głośnym westchnięciem wziąłem z lodówki – odstawiony na specjalną okazję – trunek. Podstawiłem mu kieliszek i napełniłem go do połowy. Sobie poskąpiłem przyjemności zamoczenia ust, nigdy nie byłem zagorzałym fanem picia, czasem lampkę uchyliłem, ale po wczorajszym (i dzisiejszym) kacu, który wciąż lekko przytępiał moje zmysły, miałem kategorycznie dość.
Obserwowałem jak Spring – kieliszek po kieliszku – opróżniał butelkę, by pod koniec siedzieć bez życia na kanapie i wpatrywać się tępo w jakiś nieokreślony punkt w przestrzeni.
– Mówiłeś, że będziesz szukał nowego mieszkania… – Wydukał, przerywając wspólne, bezsensowne rozkminy nad pogodą.
– Ta, mówiłem. I muszę coś znaleźć. Bez obrazy, ale nie jestem w stanie z tobą mieszkać pod jednym dachem. – Podrapałem się po głowie, trochę zakłopotany. W planach miałem przeprowadzić tę rozmowę w cywilizowany sposób.
– Dlaczego? – zapytał, marszcząc brwi i patrząc na mnie oczekującym wyjaśnień, lekko zamglonym spojrzeniem.
– Dlaczego? – powtórzyłem mechanicznie. – Bo… – zaciąłem się. Próbowałem jakoś delikatnie dobrać słowa, ale nic mi nie przychodziło do głowy.
– Phi. Debil z ciebie, wymyślasz niczym nieuzasadnione powody, żeby się stąd wynieść – stwierdził zirytowany blondyn, zaszczycając mnie mało przyjaznym spojrzeniem.
Automatycznie ciśnienie mi skoczyło. Mimo rozgoryczenia, jakie widziałem na jego twarzy, nie potrafiłem powstrzymać agresywniejszych odruchów. Wciąż mnie wkurzał, przecież wiedziałem, jaką mendą i dupkiem był w normalnych okolicznościach. Tyle kłótni, co z nim w ostatnich miesiącach, nie zaliczyłem z nikim przez całe życie.
– Sam jesteś debil, żeby się nie domyślić, że zwyczajnie nie odpowiada mi towarzystwo pe… twoje! – poprawiłem się prędko. Obrażanie go w ten sposób mijało się z celem próby zaakceptowania faktów, z którymi przez najbliższy czas musiałem żyć. A przynajmniej dopóki nie znajdę wygodniejszego lokum.
– Zabawne, że teraz nagle próbujesz być w stosunku do mnie tak litościwie uprzejmy! – Zaśmiał się z rozbawieniem. Aż dziwne, że mimo tylu kieliszków wciąż był w stanie składać bezbłędne i sensowne zdania. – Bez łaski, Bonnie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie przepadasz za osobami mojego typu o… nieco odmiennych poglądach w sferze seksualnej. – Był bardziej trzeźwy, niż mógłbym przypuszczać. I do tego, menda mała, podpuściła mnie!
– Nie do wszystkiego muszę podchodzić z debilnym uśmiechem i wyciągniętym w górę kciukiem! – zbulwersowałem się, chcąc ukryć rosnące zakłopotanie. Nie podobał mi się ten temat, a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że unikanie go będzie jeszcze bardziej kłopotliwe.
– Nie wymagam tego. Choć swoją drogą, to całkiem miłe z twojej strony – mówił, nalewając sobie kolejny kieliszek i wypijając go jednym łykiem. Lekko się skrzywił. – Mam na myśli to, że nie wyzywałeś mnie tępo od rana tak, jak wczoraj i nadal starasz się tego nie robić. Poza tym nie zacząłeś traktować mnie jak powietrze, chociaż mogłeś.
Świat się skończył, Spring stwierdził, że jestem miły. Idę pakować konserwy i biegiem do bunkra, może jakoś przetrwam tą apokalipsę!
– Jesteś pijany, Spring. Starczy ci już – stwierdziłem, ignorując tekst o ewentualnych opcjach, jakie mogłem w stosunku do niego zastosować. Wcale nie chciałem wdrążać w życie żadnej z nich; nie widziałem sensu w czymś takim. Kłótnie kłótniami, ale nigdy nie zniżyłbym się w dogryzkach aż tak, by naciskać na wrażliwsze tematy.
– Pijany? – zaśmiał się. – Nie aż tak bardzo – stwierdził i zamilkł na dłuższą chwilę. – Muszę ci podziękować, Bonnie.
– Mi? Za co? – zdziwiłem się po raz kolejny. Co tu się dzieje? Chwali mnie i dziękuje? Może wciąż śpię, a alkohol zafundował mi takie porąbane sny?
– Za to, że starałeś się bronić Fredbeara. – Zamknął oczy i pomasował bolącą skroń. – Przecież nawet go nie lubisz. Tak samo, jak mnie. Mogłeś po prostu siedzieć cicho – mruknął ściszonym głosem i zerknął na mnie niemogącym skupić się na jednym punkcie, zamglonym spojrzeniem. Cała jego twarz zdążyła pokryć się rumieńcem od zbyt dużej ilości trunku. – Pomóż mi dojść... – Zaraz. Co?! – Do pokoju... chcę się położyć.
Odetchnąłem z ulgą.
– Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo – stwierdziłem, nie potrafiąc określić prawdziwej przyczyny dla której próbowałem bronić Fredbeara. Faktycznie, nie przepadaliśmy za sobą i nie miałem żadnego powodu do troszczenia się o jego los. Bez marudzenia wstałem i wziąłem Springa pod ramię, prowadząc go do sypialni. Sam w tym stanie nie dałby rady przejść nawet kroku. Wiedziałem o tym, pamiętając co działo się ze mną nad ranem i jakie to uczucie mieć kolana z waty. – Starość nie radość, dziadku – uśmiechnąłem się pod nosem.
– Słyszałem – burknął.  Nie każdy. Właściwie to nikt nie zdobył się na jakieś argumenty, które mogłyby faktycznie pomóc. Bo tępe krzyczenie, że to na pewno nie jego wina, nic nie dało – stwierdził.
Oczywiście miał rację, ale nie musiałem przyznawać mu jej na głos. Otworzyłem drzwi i wtoczyłem się z nim do pokoju.
– Daj spokój, to kolega po fachu, przecież nie zostawiłbym nikogo, kto miałby podobny kłopot. – Puściłem go dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się tuż przy łóżku.
– A jeżeli chodziłoby o mnie? – zapytał niespodziewanie. – Gdyby była okazja pozbyć się mnie z twojego życia i wsadzić za kraty, też próbowałbyś mnie bronić?
Czemu o to pytał? Zmarszczyłem brwi, ale nie widziałem krzty kpiny na jego twarzy; mówił poważnie. Wzruszyłem bezradnie ramionami.
– Tak – odparłem bez chwili wahania. Bo co miałem odpowiedzieć? – To nie byłoby fair pozbywać się kogoś w taki sposób, nawet jeżeli chodziłoby o ciebie.
Złotko stało tak przez moment. Rządy objęła przejmująca cisza, a ja nie miałem pojęcia dlaczego Spring wpatruje się we mnie jakby ducha zobaczył. Aż tak zaskoczyła go moja odpowiedź? Czyżby uważał mnie za zdemoralizowane zwierzę, które zaciąga swoich wrogów w krzaki i tam podrzyna im gardła?
Nie zdążyłem się odezwać, wycofać, nawet mrugnąć, bo nagle blondyn pokonał błyskawicznie dzielącą nas odległość i nie pytając o pozwolenie szarpnął mocno za przód mojej koszuli, zmuszając bym się do niego pochylił. Zdezorientowanie szybko przerodziło się w coś pomiędzy sporym szokiem a istnym przerażeniem, gdy Spring ot tak postanowił sobie zjeść moje usta.
Poprawka. Wcale ich nie zjadał… pocałował mnie! Oszołomienie nie pozwoliło mi ani spierdolić, ani odpowiedzieć. Zamurowało mnie, trwałem w bezruchu, pozwalając, by jego ciepłe wargi splatały się z moimi.
Wyraźnie czułem alkohol i to chyba on, a raczej gwałtowny protest umysłu, który aż krzyczał, że katuszy o nazwie ”kac” drugi raz tego dnia nie zdzierży, pobudził mnie na tyle, bym zdołał odsunąć się od Springtrapa.
Blondyn dalej stał z tą samą, nie wyrażającą niczego miną i przeszywał mnie zamglonym spojrzeniem stalowoszarych oczu.
– Wybacz. Poniosło mnie – odezwał się w końcu.
Poniosło? PONIOSŁO?! Nie zjada się komuś ust bez ostrzeżenia, mała pizdo!
– Delikatnie to ująłeś. Kładź się. Serio nie powinieneś więcej pić – urwałem temat.
– I kto to mówi – prychnął w odpowiedzi, ale wykończony dniem i ilością wypitego trunku nie protestował.
 Wyszedłem z pokoju. Nie miałem ochoty na dalszą rozmowę. Myśli w mojej głowie gnały jak szalone. Co to miało być? Żartował sobie?
Wątpiłem, by to było na poważnie. Przecież lizał się z tym swoim Fredbearem, na co mu ja?
A może Złotko jednak poczuło miętę…? W takim wypadku byłem mocno w dupie.

7 komentarzy:

  1. Czuję się trochę jak jasnowidz po tym rozdziale ;__;. Już po samym tytule wiedziałam, że coś się stanie... Tylko myślałam na początku, że to ktoś inny będzie płakać. Podoba mi się początek XD jest taki śmieszny i biedny Bonnie nawet pospać sobie nie może XD
    "przydałoby się z jakąś szczupłą blondyną po wczorajszym" - blondynką? XD Czyżby "mózg" naszego króliczka zaczął już mu coś podpowiadać? XD
    Gdy zaczęła się rozmowa z Vincentem wiedziałam już, że coś się stanie, a gdy była mowa o urodzinach wszystko stało się dla mnie jasne ;_; w ogóle świetne masz wyczucie czasu, bo akurat dziś w końcu miałam okazję zagrać sobie w fnaf 4 ;-;
    Spring mnie zaskoczył... Myślałam raczej, że będzie ignorował Bonniego.
    Stwierdzam, że Vincent to kiepski ojciec... Żeby tak ignorować płacze dziecka ;_;
    Freddy... Coś tak czułam, że wyskoczy z czymś takim tylko myślałam, że przy okazji dorzuci jakieś "BONNIE KOCHAM CIĘ!".
    Gdy tylko Spring poprosił o alkohol czułam, że między nimi do czegoś dojdzie. Tylko na końcu liczyłam na kłótnie i wyobrażałam sobie jak Bonnie ucieka z mieszkania XD
    I już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału *q*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, lubię męczyć Bonni'ego na wszelkie sposoby, jemu pewnie do śmiechu nie było. X'D
    O tak, powoli się te niewinne podpowiedzi zaczynają, tylko - dupek - w ogóle ich nie słucha! ;-;
    O, no to faktycznie trafiłaam. :D Jak pierwsze wrażenia z grą?
    Na początku też myślałam, żeby Złotko po prostu miało go w dupie, ale potem mój wewnętrzny Springtrap stwierdził, że takie emocjonalne reagowanie będzie zbyt gówniarskie i lepiej dopiec Bonniemu udając, że ma jego zdanie kompletnie gdzieś.
    Wiesz, może się już przyzwyczaił, że syn na widok animatronika zaczyna ryczeć i w końcu przestał reagować. x,x
    Haha, to by Bonnie miał już całkiem zrypany mózg, tu mu Freddy z wyznaniami wyskakuje, tu Spring molestuje mu usta.... załamałby się. X'D
    Chyba był zbyt zszokowany, żeby na Spring'a wrzeszczeć, ochłonie i jak do niego dotrze to się zacznie.... xD
    A ja postaram się pisać szybciej, bo chyba dwa tygodnie przerwy to serio przesada z mojej strony.
    Miło mi, że znowu dostaję od ciebie komentarz, pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie zauważyłam, że lubisz go męczyć XD a ja lubię o tym czytać ;-;
      Nie słucha albo nie ogarnia własnego mózgu ;-; o ile oczywiście go ma...
      Jestem dobita ;v to znaczy gra mi się podobała ;-; dobiła mnie tylko moja reakcja na nią. Tyle czasu oglądałam jak inni grają, jak mój kolega gra, jak tysiąc innych ludzi gra i się nie bałam, a potem zagrałam sama i dostałam z pięć razy zawału... A za piątym razem uderzyłam głową o podłogę, więc mój siniak ma teraz siniaka z_z
      Masz wewnętrznego Springtrapa? *q*
      Czekaj... czekaj... udając? ;-;
      Ta XD a potem, gdy pomyślałabym, że gorzej być nie może to jeszcze Foxy wyskoczyłby mu z tekstem "JA TEŻ CIĘ KOCHAM" i jeszcze Chica z tekstem "wiesz Bonnie... ja to chyba jednak wolę dziewczyny" ;-; wtedy to dopiero by się załamał XD

      Usuń
  3. O matulu, co tu się stało :o Ostatnio trochę zagłębiłam się w temat Fnaf'a i jak wspomnieli o tych animatronikach to zaczęłam zastanawiać się czy jakiś robot-lis nie odgryzie dziewczynce czoła :c E, i tak komuś coś ogryzło. Trochę dziwne, że Bonnie stanął w obronie Fredbeara, ale cóż, fajnie, że jednak nie ma do niego wątów. Natomiast najbardziej zaskoczył mnie Spring xd Przecież on nienawidził Bonniego, chyba procenty zbytnio uderzyły mu do głowy :o Heh, ciekawe jaką będzie mieć raną minę, gdy się dowie, że pocałował swojego wroga :D
    Lecę czytać 5 rozdział, standardowo pozdrawiam i życzę zdrowia i weny do pisania :D
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ogólnie to Fredbear dzieciakowi główkę naruszył, jak mu go brat z kolegami do paszczy wepchnęli, zobacz sobie minigierki z FNAF 4, w... ostatniej, albo przedostatniej to jest. xD Odgryzienie dziewczynce czoła przez Foxy'ego to bardziej fanowska wersja (z tego, co wiem =0= Może gdzieś o tym w książkach wspomnieli, ale ja w nich nie siedzę, bo mi podejście do FNAFa niszczą), ja się jej nie trzymam. xD
      No wiesz, Bonnie to do końca taki chujek nie jest, jednak głupio, żeby koleś, którego so prawda nie lubi, ale który nic mu nie zrobił, miał problemy kiedy on może pomóc. Wychowanie w kochającym domku i te sprawy. xD
      U mnie rzadko pocałunki, seks = zakochanie piątego stopnia, so... Spring upity, Spring lubi. xD
      Dziękuję bardzo, również pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Czemu krzywdzisz biedne dziecko?! Matko święta, najpierw karzesz go złym ojcem, a potem jeszcze chcesz go zabić? Nie zazdroszczę mu :o
    Bardzo miło, że Bonnie nie jest aż takim dupkiem i powiedział, co mogło doprowadzić do odblokowania zabezpieczeń...
    Jak tylko dojechałam do momentu, w którym Bonnie odprowadzał Springa do łóżka i jak Spring się na niego gapił, to już wiedziałam, że go pocałuje! Z nadmiaru dobrego rzuciłam telefon w kąt i uznałam, że muszę się napić, żeby ochłonąć, a dopiero potem wróciłam do czytania xD.
    Ogólnie rozdział bardzo dobry, a to, że Bonnie nie nawrzeszczał na Springa... No, tego się nie spodziewałam!
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie ja, to gra! Q___Q
      *Podaje szklankę wody* Oj tak, znam te emocje, sama tak czasem mam, jak w czytanych przeze mnie ff zapowiada się scena łóżkowa/szczera rozmowa/kłótnia bohaterów... choć szczerze mówiąc nie sądziłam, że to moje opkoidalne-cuś jest w stanie wywołać taką reakcję, cieszy mnie to. QWQ
      A dziękuję bardzo, również pozdrawiam! :)

      Usuń