piątek, 25 września 2015

Rozdział 2: Podobieństwa

Ten rozdział miałam już napisany, dlatego tak jak obiecałam, wstawiam go po (chyba) tygodniu. Trzeci nie pojawi się w kolejny piątek, czy sobotę, jeżeli nie będę miała wystarczająco czasu na napisanie go, dlatego musicie mi wybaczyć, że poczekacie na ciąg dalszy nieco dłużej. x-x Życzę miłego czytania. ^-^


***

Nie spodziewałem się, że to chuchro ma w sobie choć trochę siły, a już na pewno, że ma jej aż tyle!
Siedziałem niezadowolony na małej kanapie, oglądając jakąś nudną komedię w tv i uporczywie dociskałem worek z lodem do lewego policzka.
Gdybym się spodziewał, że aż tak mi zasunie, to nigdy bym mu na to nie pozwolił.
Wkurzony i w dodatku mocno obolały, obróciłem głowę, zerkając na znajdujące się nieco dalej wejście do kuchni i krzątającego się po niej Springa. Początkujący (albo i nie) morderca chyba planował kolejny zamach na moją skromną osobę, a gdzie jak nie tam znajdzie do tego odpowiednią broń? Przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałem jak wchodzi do salonu i zbliża się w moją stronę.
Momentalnie przeniosłem spojrzenie na ekran telewizora. Nie nawiążę kontaktu wzrokowego z tym małym diabłem. Już nigdy.
Odetchnąłem z ulgą, gdy wyminął kanapę i bez słowa poszedł do sypialni. Czyli jednak nie zakradał się do mnie z nożem.
Po panującej za oknem ciemności mądrze wywnioskowałem, że jest już późno. A jutro poniedziałek i znowu praca.
Wyłączyłem tv i poszedłem do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Wyszedłem z niej czysty i w samych bokserkach. Od razu poczułem się lepiej, gdy brud i trud z całego dnia spłynęły ze mnie do ścieków. Powierzchownie wytarłem mokre włosy zielonym ręcznikiem, który po drodze rzuciłem niedbale na oparcie kanapy. Stanąłem przed wejściem do pokoju i nacisnąłem klamkę.
Drzwi ani drgnęły.
Co jest? Szarpnąłem mocniej, ale znów z tym samym skutkiem. Co ten mały dupek wyrabiał?!
– Śpisz na kanapie! – usłyszałem ze środka. Żyłka zapulsowała mi niebezpiecznie na skroni. Przebrzydły…. w końcu to on miał klucze do całego mieszkania. Mogłem mu je zabrać jak jeszcze była okazja, teraz to się złotowłosa rządzić będzie!
– Spring, nie wygłupiaj się i otwieraj! – warknąłem groźnie, mocując się z klamką.
– Po pierwsze, coś powiedziałem. Kanapa – przypomniał. – Po drugie, za wszelkie szkody wyrządzone temu mieszkaniu płacisz z WŁASNEJ kieszeni – podkreślił, uświadamiając mi, że to ze swojej wypłaty będę musiał pokrywać koszty naprawy wszystkiego, od tynku ze ścian na telewizorze kończąc, czemu wyrządzę przypadkową krzywdę.
Wziąłem głęboki wdech i policzyłem do dziesięciu. Pomogło. Uspokoiłem się i puściłem nieszczęsną klamkę.
– Może chociaż jakiś koc mi dasz? – zapytałem z nadzieją.
– Nie otworzę tych drzwi do szóstej rano – usłyszałem w odpowiedzi.
Nie mając innego wyjścia powlokłem się na rzeczoną kanapę, przy okazji zaszczycając pusty salon cichą wiązanką niezbyt logicznych przekleństw.
Szczęście, że sofa miała na sobie sporo poduszek, jedna wylądowała pod moją głową, resztą obłożyłem się tak, by w miarę w nocy nie zmarznąć.
Ciężko było mi zasnąć, a gdy już się udało, śniłem o psycholu z nożem. Nie ma co… pierwsza noc w nowym mieszkaniu minęła mi nad wyraz przyjemnie.


Coś nieznośnie głośnego tarabaniło tuż przy mojej głowie. Zmarszczyłem brwi z niezadowoleniem, powoli się wybudzając. Szybko odkryłem, że to phone, a konkretniej nastawiony w nim budzik.
Uciszyłem irytujący sprzęt i na powrót zaległem z twarzą w poduszce. Byłem obolały po nocy na małej kanapie, zmarznięty, bo poduszki niewiele dały i wściekły na tą małą gnidę. No cóż… życie.
Słyszałem, że Spring bierze prysznic. Postanowiłem jeszcze pięć minut poleżeć, bo i tak łazienka była zajęta. Ani się obejrzałem, jak na powrót przysnąłem.


Czemu to słońce tak daje po oczach? O tej godzinie powinno jeszcze spać!
Zdenerwowany przykryłem twarz poduszką. Od razu lepiej, ciemność cisza i spo…
A właśnie. Jakoś za cicho było. Spring w dwie minuty wziął prysznic, w trzech krokach pokonał drogę do drzwi i bezgłośnie się ulotnił, czy jak?
Wymacałem wcześniej odłożony na podłogę telefon i sprawdziłem godzinę.
Zabawne. 8:30, o tej godzinie powinienem być w pracy.
Minęła krótka chwila, nim dotarł do mnie ten straszny fakt. Momentalnie zerwałem się na równe nogi i zyskując +10 do prędkości, uporałem się czym prędzej z poranną toaletą, ubrałem, pakując robocze ciuchy do torby, zabrałem z blatu zimnego tosta z dżemem, a wraz z nim leżące obok klucze i jak strzała wypadłem na dwór.
Kląłem głośno, biegnąc do pizzerii. Dlaczego ten pieprzony dziad mnie nie obudził?! Wyszedł z kibla to powinien podejść, szturchnąć, nawet zwalić z kanapy, po prostu zachować się jak człowiek wobec kolegi z pracy, któremu kazał spać na cholernej kanapie!
Na miejscu pojawiłem się kwadrans po dziewiątej. Zdyszany i zmachany szybko pobiegłem się przebrać w fioletową kamizelkę, czarną koszulę i spodnie. W zestaw wchodziły również purpurowe, królicze uszy.
Wyszedłem z pokoju dla pracowników, wciąż uspokajając oddech. Przed drzwiami czekał na mnie Freddy.
Na jego jednego można liczyć… chyba, że akurat postanowi kopnąć mnie w dupę i nawymyślać kazań.
– Zdajesz sobie sprawę, że szef jest na ciebie wściekły? Mamy dzisiaj dwie zmiany, a bez ciebie brakło kelnerów na jeden stolik, Foxy musiał wziąć dwa. – Młody Fazbear ruszył zaraz za mną, gdy szybkim krokiem wystartowałem w kierunku biura właściciela pizzerii.
– Zdaję, nie musisz mi tego uświadamiać – prychnąłem, zostawiając bruneta nieco w tyle.
– Spokojnie, z Chicą i Foxym wstawiliśmy się za tobą, nie wyleje cię – zapewnił, doganiając mnie i zrównując ze mną krok. – Tyle tylko, że prawienie morałów to cię raczej nie ominie.
– Ta… dzięki. Tylko na was można liczyć – mruknąłem. Freddy kiwnął głową i uśmiechnął się do mnie. – To ten, ja się przejdę na dywanik do szefostwa, a ty możesz jeszcze przez chwilę poodwalać robotę za mnie? – poprosiłem.
– Nie ma problemu. Tylko się pospiesz, bo Chica zaraz wyjdzie z siebie przez te dzieciaki. Powodzenia u szefa – pożegnał się i skręcił w lewy korytarz.
Ja natomiast ruszyłem w przeciwnym kierunku. Nie wspomniałem o Springu celowo. Freddy i reszta mieliby niezłą bekę ze mnie, jakby się dowiedzieli, że razem mieszkamy. Wolałem mieć tu kogoś, kto darzy mnie jako taką sympatią i szacunkiem.
U właściciela zjawiłem się już po chwili. Zapukałem, a słysząc głośne: „Proszę!”, wszedłem do pomieszczenia.
Oj, nawymyślał mi. Pluł się i to strasznie, długo tam kiblowałem, przytakując, przepraszając i zapewniając, że to się więcej nie powtórzy. Fazbear faktycznie musiał mu coś szepnąć, bo po tej kurwicy, bez słowa o wylaniu, kazał mi wracać do roboty. Dobrze mieć kumpla, którego ojciec ma wpływy.
Odetchnąłem z ulgą, idąc na salę gdzie powinienem być od paru godzin, roznosić pizzę, zabawiać dzieciaki i słuchać koncertów Fredbeara i małej mendy.
O wilku mowa. Wchodząc na korytarz minąłem się w drzwiach ze Springiem, a chwilę później jego scenicznym partnerem.
O nie, tak łatwo nie ma. Ruszyłem za nimi i położyłem blondynowi dłoń na ramieniu, mocno ją na nim zaciskając i tym samym skutecznie zatrzymując w miejscu.
– Czego? – warknął, zerkając na mnie i marszcząc groźnie brwi.
– Możemy pogadać? NA OSOBNOŚCI? – Uśmiechnąłem się przemiło, podkreślając ostatnie zdanie i patrząc wymownie na czekającego towarzysza tego kurdupla.
Był chudy jak deska, ale sporo wyższy ode mnie. Wolałem nie przypierdolić blondynowi na jego oczach, bo pewnie sam mocno bym za to oberwał, a dzieciaki nie poleciałyby z uśmiechem do królika  z krwawiącą wargą, prawda?
Mierzył się ze mną wzrokiem jeszcze przez moment, a w końcu przeniósł spojrzenie na kolegę.
– Idź przodem, mój drogi. Pogadam z tym narwańcem i zaraz do ciebie dołączę – powiedział z uśmiechem. No proszę, czyli taka cholera też potrafi być dla kogoś miła.
– Tylko nie każ mi za długo czekać – odparł Fredbear, poprawiając fioletowy cylinder i posyłając mi niezbyt miłe spojrzenie, ruszył dalej korytarzem, w kierunku pokoju dla pracowników.
Pewnie dopiero co skończyli występ i szli na przerwę. Nie mogłem tego przeciągać, bo najprawdopodobniej w tym momencie Freddy, Chica i Foxy urabiają się po łokcie.
– O co chodzi? – Spring przerwał milczenie, oswobadzając się przy okazji z mojego uścisku.
– O co chodzi? To ja się ciebie cholera pytam, o co tobie chodzi?! – warknąłem głośniej. Wkurzał mnie całym sobą. Cynicznym uśmieszkiem, wyzywającym spojrzeniem, kpiną w głosie… wszystkim. – Czemu mnie nie obudziłeś, cholera?! Mogli mnie za to wylać!
– A czy ja wyglądam jak twoja niańka? – Uniósł brwi. – Budziłem cię, ale z marnymi efektami, więc wyszedłem, bo tak jakby też się spieszyłem – powiedział spokojnie, nieprzejęty, a wręcz usatysfakcjonowany moim rozemocjonowaniem. – Nie moja wina, że gówniarz nie nauczył się jeszcze, że jak budzik dzwoni to się wstaje, bo go mamusia nie obudzi – prychnął. – Żałosne, liczysz na to, że twój współlokator będzie ci robił słodkie pobudki? Może jeszcze śniadanie do łóżka? – Nie mógł się widać powstrzymać z tą drobną, sarkastyczną uwagą.
– Pierdol się ze swoimi mądrościami – burknąłem groźnie. Żadna dobra odzywka nie przychodziła mi do głowy, powoli sobie uświadamiałem, że miał rację. I to irytowało mnie najbardziej.
– Dojrzałe. – Wywrócił oczami. – A jakby cię wylali, to przybiegłbyś do mnie z płaczem, drąc się, że i to się stało z mojej winy? – Uśmiechnął się z politowaniem. – Dorosły facet, a wyżywa się na mnie, bo zaspał do roboty – pokręcił głową. – Wybacz, ale nie jestem w stanie poświęcić choćby sekundy dłużej na twoje irracjonalne zarzuty – stwierdził, ucinając rozmowę i odchodząc w kierunku, w którym wcześniej poszedł Fredbear.
Czułem się jak ostatni idiota. Nie tylko przez swoją naiwność, ale i to, że dałem mu tak dużo satysfakcji. Blondasek się teraz pewnie będzie puszył i mi to wypominał. Zawsze wyglądał na typa, który w swoim mniemaniu stoi wyżej niż inni.
Prychnąłem pod nosem jakieś przekleństwo i wznowiłem wcześniej przerwaną wędrówkę na salę.
Jak się spodziewałem, roboty było od groma. Foxy w Pirate Cove starał się przyciągnąć uwagę jak największej liczby dzieci, żeby rozdający pizzę Freddy i Chica mogli się ruszyć. Chwilowo uniemożliwiały im to balasty w postaci przyczepionych do ich nóg, ruchliwych małolatów, których najwyraźniej nie mogli się pozbyć.
Wziąłem głęboki wdech i wyłoniłem się z cienia. Maluchy od razu zapiszczały i część przybiegła do mnie, uwalniając Chicę i Freddy’ego. Szczyle potrafiły być przerażające.


Ten dzień był wyjątkowo męczący. Klientów było dużo, zwłaszcza po południu i mieliśmy przez to non stop coś do zrobienia. Po wszystkim, kiedy pizzerię już zamknięto, miałem odrobić spóźnienie i w towarzystwie woźnych (którzy w sumie mieli mnie w dupie, więc nawet nie miałem się do kogo odezwać) wyszorować wszystkie stoły. Byłem zmęczony po robocie, a blaty były całe uświnione ketchupem i serem.
Warczałem jak wściekły wilk, pucując przy tym zawzięcie, gdy nagle ktoś dźgnął mnie od tyłu w ramię. Zignorowałem, chcąc dać owemu ktosiowi jasno do zrozumienia, że dzień był długi, a ja mam chwilowo wiadro gwoździ wbite w dupę i perspektywa rozmowy z kimkolwiek, nawet pieprzonym Świętym Mikołajem, mogła przyczynić się do wybuchu bomby, ochrzczonej uroczym "BonnieMaKurwaDość".
Facet, bądź facetka, nie zraził/a się jednak i kontynuował/a namiętne napastowanie mojego ramienia.
– Spierdalaj – burknąłem, nawet nie sprawdzając kto za mną stoi. Szef, tak samo jak Freddy ze swoją paczką, wyszli już jakiś czas temu, więc raczej nie obraziłem nikogo ważnego.
– Tak to sobie możesz mówić do młodszych gówniarzy, imbecylu – usłyszałem za sobą znajomy i mocno zirytowany moją odzywką, głos.
Westchnąłem ciężko i odwróciłem się opierając tyłem o blat.
Tak. To był Spring. Lekko dziwiło mnie, że nie wyszedł z resztą pół godziny temu.
– Przepraszam wielmożnego pana. – Wywróciłem oczami, nawet nie starając się tego ukryć. – Może buciki wypastować w akcie skruchy? – Nie ukrywałem sarkazmu i ironii. Miałem ochotę kląć na cały świat.
– Mógłbyś, bo mocno się wybrudziły od ciągłego kopania twojego życia w dupę – odparł, a jeden z kącików jego ust powędrował delikatnie w górę.
Zerwałem się gwałtownie z miejsca, tak że stojący tuż przede mną blondyn musiał cofnąć się o kilka kroków.
– Ty mała gnido… Mów czego chcesz i nie zawracaj mi głowy. Mam cię na dzisiaj dość – warknąłem, wzrokiem ciskając w jego kierunku gromami nienawiści.
– Ze wzajemnością. – Wyciągnął przed siebie dłoń. – Daj mi klucze. Ty tu jeszcze pewnie z godzinę, jak nie dwie, posiedzisz, a ja nie mam zamiaru w tym czasie błąkać się po ulicach i czekać, aż łaskawie się zjawisz i mi otworzysz.
Fakt, nie pomyślałem, żeby dać mu je wcześniej. Muszę dorobić sobie drugi komplet; to było kłopotliwe, że dostaliśmy tylko jeden.
Wytarłem mokre ręce w szmatę i zacząłem przeszukiwać kieszenie.
– Cholera, zostawiłem je w swoich ciuchach – stwierdziłem po dokładnym obmacaniu spodni i kamizelki.
Ruszyłem w stronę pomieszczenia dla pracowników, gestem każąc blondynowi iść za sobą.
Szybko dotarliśmy do celu, od razu zabrałem się do sprawdzania kieszeni swoich nieroboczych ubrań i przy okazji zdjąłem te debilne, królicze uszy.  Nie było dzieciaków, to nie musiałem ich nosić.
Po kilku minutach znalazłem zgubę. Rzuciłem kluczyki Springowi, samemu postanawiając się przy okazji przebrać. Ot tak, tu gdzie stałem, bo po co komu szatnia, bądźmy nadzy i wolni!
Nie umknęło mojej uwadze, że blondyn lekko się speszył i odwrócił do mnie bokiem, uciekając gdzieś wzrokiem.
– Jest tu coś takiego jak przebieralnia, prymitywie – prychnął tym swoim zwyczajowym, sarkastycznym tonem.
– Po chuj mam latać do woźnych po klucze do niej, jak jestem tu tylko ja i ty? Chyba nie powiesz, że krępujesz się w obecności innego faceta? – Podpuściłem go, uśmiechając się przy tym łobuzersko.
– Nie, po prostu chcę oszczędzić sobie tych widoków. Zachowaj swoje ciało dla ludzi z kompleksami, jak cię zobaczą, zaraz im miną myśli w stylu „mam za małego” – odbił piłeczkę.
Nie musiałem go widzieć, by wiedzieć, że właśnie w tym momencie uśmiecha się rozbawiony. Trudno było powiedzieć, czy chciał być złośliwy, czy zwyczajnie próbował podtrzymać rozmowę tą kąśliwą uwagą.
– Bardzo zabawne. U mnie przynajmniej jest coś do oglądania, u ciebie tylko wystające kości można podziwiać – wywróciłem oczami, zapinając przy tym pasek od spodni. Robocze ciuchy spakowałem do torby, przewiesiłem ją sobie przez ramię i wyszedłem z pomieszczenia zaraz za Springiem.
Trzeba było wracać i stoły szorować, życie jest brutalne.
– Mogę zamykać, chłopaki? – Odwróciliśmy się słysząc za sobą obcy głos. Należał do młodego faceta z włosami uwiązanymi w kitkę i w fioletowym mundurze. Na piersi dumnie błyszczała mu złota odznaka pracownika Fredbear’s Family Diner.
– Ta, już tu raczej niczego nie potrzebujemy – powiedziałem, pożegnałem się skinieniem głowy i wróciłem do głównej sali.
Rzuciłem torbę na jeden z czystych blatów i podszedłem do tego, którego szorowanie przerwał mi blondyn.
– Miłego sprzątania, króliczku. – Zaśmiał się Spring i nie dając mi szansy na odpyskowanie, wyszedł z pizzerii.
– Dupek – warknąłem pod nosem.
Po krótkiej chwili usłyszałem za sobą czyjeś kroki. Należały do tego samego stróża, który  wcześniej zamykał pokój dla pracowników.
Głupio mi było przyznać, że nawet nie wiedziałem jak się nazywa. Zatrudnił się niedawno i jak na razie miał tylko nocne zmiany, więc nie miałem czasu zamienić z gościem choćby słowa.
Zerknąłem na niego przez ramię, na moment przerywając wycieranie stołu.
– Pomóc? – zaoferował i nie czekając na odpowiedź, wziął jedną ze szmat, chwilę później sunąc nią po brudnym stole.
– A nie powinieneś sprawdzać monitoring, te sprawy? – zapytałem niepewnie.
– W tym miejscu i tak nic się nie dzieje. Spoko, z Foxym też kilka razy zostawałem, żeby mu pomóc odrobić karę. To lepsze, niż siedzieć do rana na dupie w biurze. Nie ma kompletnie co robić. – Wzruszył ramionami. Był dość szczery, to mnie ośmieliło.
– Foxy też coś nawywijał? – zainteresowałem się, nie przerywając roboty.
– Dzieciaki często przez niego płakały. – Uśmiechnął się delikatnie. – To raczej nie przyciągało klientów, więc dali go do Pirate Cove, żeby nie miał z nimi za dużo bezpośredniego kontaktu. – Zerknął na mnie przelotnie.
– Dziwię się, że jeszcze go nie wylali. – Przenieśliśmy się do innego stołu. Tamten był już czysty.
– Właściciel może sobie mówić, ale nie wyleje nikogo, kiedy konkurencja rośnie mu pod nosem. – Mężczyzna zmarszczył brwi, napotykając na drodze swojej szmaty wyjątkowo oporną plamę.
– Konkurencja? – zdziwiłem się. Strażnik był dobrze poinformowany, wielu interesujących rzeczy się od niego dowiadywałem.
– Ojciec Freddy’ego też otwiera sieć pizzerii. A że jest bogaty i w dodatku wpływowy, to więcej niż pewne, że może szybko wygryźć tę budę. Fazbear mówił, że jak ojciec otworzy już swoją restaurację, to przenosi się do niego, na razie pracuje tutaj, żeby dorobić i podszkolić się w fachu – wyjaśnił, szorując uparcie blat.
– Heh… no to wychodzi, że aż do tego momentu poza mną gadałeś chyba z każdym. – Trochę głupio mi się zrobiło, facet otwarty, rozmawia, a ja czułem się jak jełop nie znając nawet jego imienia i nie wiedząc, co powiedzieć.
– Jakoś nigdy nie mieliśmy się jak zgadać. To chyba przez to, że szybko wychodziłeś.
– Fakt… spieszyłem się na busa, mieszkałem na drugim końcu miasta, teraz się przeprowadziłem dużo bliżej – wyjaśniłem. Początkowa niechęć do jakichkolwiek rozmów szybko mi minęła. Pewnie przez to, że w pół minuty poczułem się w towarzystwie tego gościa luźno, jak przy dobrym kumplu.
– Do mieszkanka w blokach blisko parku? – zapytał, a ja zdziwiony zmarszczyłem brwi i podniosłem na niego wzrok. – Freddy mówił, że interesowała cię tamta oferta – dodał szybko. – wybacz, mam to do siebie, że wszędzie wpycham nos. – Uśmiechnął się przepraszająco.
– To nic takiego. Tak, teraz tam pomieszkuję. – Czaiłem się, żeby zapytać o imię, ale szybko pojąłem, że przy tym facecie tak prędko schodzimy z tematu na temat, że zwyczajnie nie miałem kiedy wcisnąć tego pytania.
– A słyszałeś, że pracowników chcą zastępować robotami? – zapytał nagle.
– Jak to…? Zastępować nas? – Przerwałem na moment robotę, słuchając uważnie.
– Chyba za miesiąc przyjdą kostiumy. Na razie nie będą maszynami, ale zamówione zostały też części. To ma być jakiś projekt… nie do końca znam szczegóły. Roboty, a jednocześnie przebrania, po to, żeby występować mogli ludzie, a gdy mają przerwę będą zastępować ich te same postacie, tylko w robotycznej wersji. W pełni zmechanizowane będą w stanie śpiewać i zajmować dzieciom czas. To może was znacznie odciążyć. No i pizzeria będzie popularna jak żaden inny lokal. Będą tu zwalać tłumy, żeby zobaczyć te maszyny! – stwierdził, odkładając szmatę. Ostatni stół, wreszcie mogłem wracać do domu.
– Ta, pewnie tak. Choć osobiście jakoś nie widzi mi się ten pomysł. Roboty? Trochę przesada, kostiumy by wystarczyły. – Westchnąłem ciężko i wziąłem torbę ze swoimi rzeczami. – Dzięki za pomoc… eee… – zaciąłem się przy imieniu.
– Vincent – podpowiedział z szerokim uśmiechem. – Nie ma sprawy. Jakby co to w przyszłości też służę pomocą – zaoferował, zabawnie zdejmując czapkę i kłaniając się lekko.
Uśmiechnąłem się mimowolnie i opuściłem pizzerię. Nie było tak źle jak myślałem. Ten cały Vincent był całkiem w porządku.


Po wyjściu nie skierowałem się od razu do swojego mieszkania, w którym od dobrych paru godzin rezydował Spring. Najpierw zaszedłem do całodobowego i kupiłem w nim to, z czego moim zdaniem dałoby się zrobić kolację.
Byłem Złotku (Boże, jeżeli istniejesz, to pilnuj, bym nigdy nie użył tego określenia przy nim! Chcę dożyć do własnej śmierci!) wdzięczny za tego tosta rano, no ale bądźmy realistami, nie wystarczył mi on na cały dzień, bo obiadu oczywiście nie miałem kiedy zjeść, a w rezultacie byłem głodny jak wilk; przy odrobinie szczęścia uda mi się doczołgać pod drzwi. Może ta mała gnida okaże serce i otworzy? W sumie co z tego, że otworzy, skoro nie doniesie mnie po schodach na górę to chuchro. Z drugiej strony wątpię, żeby w ogóle miał zamiar próbować to zrobić, pewnie weźmie zakupy a mnie zostawi, żeby jakiś pies olał w nocy moje wygłodzone zwłoki.
Mimo czarnego scenariusza w głowie, nie byłem aż tak osłabiony gdy dotarłem do bloku w który mieszkaliśmy.
Zadzwoniłem domofonem. Nic. Powtórzyłem czynność, odczekałem tym razem dłuższą chwilę, ale nadal nic. W końcu zacząłem napierdalać w guzik jak pojebany, aż wreszcie drzwi wydały charakterystyczny, bzyczący odgłos i po naciśnięciu klamki bez trudu dostałem się do środka.
– Musimy dorobić sobie drugi klucz! – zadecydowałem w progu i po odłożeniu zakupów na blat szafki w kuchni, poszedłem do salonu i stanąłem nad leżącym na kanapie, z lekko potarganymi włosami, Springiem. A niby taki pedant. – Słuchasz ty mnie?
– Słucham – mruknął zaspanym głosem, nawet nie otwierając oczu, tylko umościł się wygodniej i obrócił na bok. – Tak, tak, trzeba się tym zająć któregoś dnia…
Westchnąłem ciężko i odpuściłem sobie wieczorne docinki, bo Spring był zbyt nieprzytomny, żeby móc ze mną podyskutować. Postanowiłem na razie go zostawić, zrobię kolację i wtedy zgonię go z kanapy.
Swoją drogą, czemu spał tutaj, a nie w pokoju?
Rozpakowałem torbę z zakupami (żegnajcie ostatnie grosze, do wypłaty jemy kurz!), połowę włożyłem do lodówki, a kilka składników, potrzebnych mi do przyrządzenia czegoś jadalnego, zostawiłem na szafce. Błyskawicznie do głowy wpadł mi pomysł co by tu stworzyć, zabrałem się więc do jego realizacji.


Położyłem dwa talerze z zapiekanką z ryżem i warzywami na stoliku przed kanapą (zdrowo się odżywiamy, tyle błonnika i witaminek). Nie będę sukinkotem, Spring pewnie też pół dnia o tostach.
Mało delikatnie dźgnąłem go w żebro.
– Wstawaj, gnido, kolacja – zakomunikowałem, chwila jednak minęła, nim na to zareagował i otworzył oczy. Przetarł je dłońmi i podniósł się do siadu, robiąc mi miejsce. Jak się spodziewałem, pierwsze co to poprawił ubranie i włosy. Jednak pedantyzm ma nad nim władzę.
– Nie jestem głodny, obejdzie się – stwierdził obojętnie, próbując się rozbudzić na tyle, by bez obaw pójść pod prysznic, a potem lulu do łóżeczka. Niewdzięcznik!
Kanapa widać była dla niego średnio wygodna (oj, przekonałem się już o tym), bo zaczął z cichym sykiem rozmasowywać barki.
– Jakbyś spał w łóżku, a nie tutaj, nie byłoby tego problemu – zauważyłem, biorąc swój talerz. Nie jestem jego niańką, żeby przywiązywać go do stolika, otwierać buzię i wciskać mu łyżeczki z papu, wydając przy tym okrzyk „Leci samolocik!”. Nie chce, to nie, najwyżej rano ogrzeje sobie na śniadanie.
– Jakbyś nie zaspał i nie miał kary po godzinach, to nie musiałbym na ciebie czekać, jełopie – warknął, gromiąc mnie spojrzeniem.
– Czekać? Czemu? – Zmarszczyłem brwi, przełykając to co miałem w ustach.
– Bo mamy jeden klucz i gdybym poszedł bezmyślnie spać do pokoju, nocowałbyś przed drzwiami? – Uniósł sceptycznie brwi, patrząc na mnie z niezadowoleniem. – W międzyczasie musiało mi się przysnąć, ale z kanapy doskonale słychać dzwonek, nie musiałeś tak w niego walić – prychnął.
– Byłem głodny i chciałem już sobie zrobić kolację, a ty się guzdrałeś! – zamarudziłem. W międzyczasie, kiedy Spring mówił, połowa zawartości mojego talerza zdążyła zniknąć.
– Tak jak myślałem, idiotom twojego pokroju tylko trzy rzeczy w głowie – westchnął głośno, kręcąc z dezaprobatą głową.
Jakie? Tego się nie dowiedziałem, mogłem tylko snuć domysły.
Rozmowa jakoś się rozwijała, choć nie obeszło się bez kąśliwości. W końcu Złotko skusiło się na moje artystyczne, kuchenne wypociny. Sięgnął po talerz i spróbował.
– Niezłe... nie wiedziałem, że umiesz gotować – zdziwił się, że po spróbowaniu czegoś, co stworzyłem, nie umarł, a wręcz musiał przyznać, że mu smakuje.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, może nie jestem aż takim durniem, jak ci się wydaje, tylko ukrywam w sobie rozwiniętego w wielu dziedzinach inteligenta? – Uśmiechnąłem się tajemniczo, kończąc posiłek.
– Inteligentny dekiel… raczej wątpię. Ty nie jesteś takim typem – stwierdził, powoli jedząc zapiekankę.
– A jakim? – zapytałem, choć dobrze wiedziałem, że znowu odpowie z ironią i sarkazmem.
– Używasz serca, nie głowy – powiedział po chwili namysłu, wzruszając przy tym ramionami.
Zaskoczył mnie.
Ot tak? Zwyczajne, szczere stwierdzenie bez cienia okrucieństwa wymierzonego w moją osobę? Niespotykane.
– Eee… dzięki. Chyba – bąknąłem, nie spodziewając się, że z nieuprzejmości nagle przejdziemy do szczerych pogaduszek.
Zapadła między nami niezręczna cisza, postanowiłem ją przerwać i pójść zrobić coś do picia. Herbata była najdłuższą opcją, czekałem w kuchni aż woda się zagotuje i miałem przy okazji trochę czasu, by przygotować kilka ripost, na wypadek gdyby znów chciał mnie zjechać. To w końcu mógł być podstęp!
Wróciłem do niego z dwiema parującymi szklankami. Jego postawiłem na stoliku, swoją od razu wziąłem, podmuchałem dwa razy i wypiłem dużymi łykami prawie pół kubka.
– … Ty chyba masz podniebienie z granitu – stwierdził.
Widać na żywo jeszcze nie widział tego słynnego: „prawdziwy mężczyzna wpierdala makaron na sucho i popija wrzątkiem”. Choć w tym wypadku to była herbata, nie zupa.
Po dłuższej chwili sam powoli, małymi łyczkami zaczął pić swój napój, szybko jednak odpuścił. Ja miałem podniebienie z granitu, a on miał kocie.
– Niewykluczone. Za to ty cholernie delikatny jesteś. Jak panienka. Zrzędliwa, pedantyczna księżniczka. – Zaczynając wypowiedź nie miałem na celu go obrazić. Wredność przyszła z każdym kolejnym słowem.
Widać męska godność blondyna nie była kaczką, nie spływało to po niej i wsiąkało w ziemię. Zerknął na mnie groźnie.
– Normalni ludzie nie piją wrzątku. Prędzej ty nadajesz się na kobietę. Jesteś niechlujny, to fakt, ale w humorkach nikt ci nie dorówna – prychnął i wstał. – Dzięki za kolację – powiedział, idąc do łazienki. Chwilę później usłyszałem szum wody.
Zebrałem talerze i kubki z niedopitą herbatą, z góry zakładając, że Złotko po kąpieli od razu pójdzie się położyć.
Sam po posiłku miałem ochotę to zrobić.
Nie wziąłem prysznica, rano to zrobię; teraz, jak w amoku, powlokłem się do sypialni w końcu mając okazję wypróbować swoje łóżko. Padłem na nie, uprzednio zdejmując ubrania z wyjątkiem bokserek i przykryłem się do połowy pleców.
Gdy Spring wyszedł, ja już spałem. Dzięki Stwórcy, że nie postanowił mnie obudzić i zgonić na kanapę za tamtą wzmiankę o panience.
Ja miałem humorki? Obaj je mieliśmy. Może jesteśmy bardziej podobni, niż mogło mi się wydawać.

6 komentarzy:

  1. Co beńdzie dalej? hehe
    PS ciekawszego nie czytałam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że Ci się spodobało. :D
      A, no i przepraszam za tak późną odpowiedź na twoje komentarze!

      Usuń
  2. O jeżu, kisnę xD Zawsze ubóstwiałam czarne charaktery, więc Spring, który jest tutaj głównym wrogiem Bonniego przypadł mi do gustu i zdobył moje serduszko. Bonnie chyba nawet nie myślał, że wyparuje z podtekstem, Spring chyba nie miał przygotowanej odzywki na taką zaczepkę, bo nawet nie tak ostro mu się odszczeknął. Spring tutaj może i miał rację, że nie jest jego niańką, ale on chyba zrobił to z premedytacją xD Ej no, kto by pomyślał, blondas umie dziękować :o I to BONNIEMU. *chociaż patrząc na "Idź mój drogi" to chyba odzywa się chamsko tylko do swojego wpółlokatora*:o Złotek wygrał wszystko, nie wiem czemu, ale skojrzało mi się tą ze złotą rybką i wyobraziłam sobie welona z blond-włosą czupryną pływającego w akwarium xD
    No nic, lecę dalej czytać.
    Pozdrawiam i życzę weny! ^^ *i zdrowia też*
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo tak, postacie, które są przedstawiane jako te złe, prawie zawsze są najfajniejsze. xD Spring dziękować. XD
      Spring: *Spierdziela wzrokiem* ja z premedytacją... w życiu... u3u
      Welon w akwarium... świetne porównanie. XDDD
      Również pozdrawiam i dzięki za koment! :)

      Usuń
  3. Bonnie... Coś mi się widzi, że to twoje 'Złotko' nie jest wcale takie złe, jak je widzisz ;).
    Opko coraz bardziej mi się podoba, choć wyłapałam jeden spory błąd:
    "– Właściciel może sobie mówić, ale nie wyleje nikogo, kiedy konkurencja rośnie mu pod nosem. – Vince zmarszczył brwi, napotykając na drodze swojej szmaty wyjątkowo oporną plamę."
    Rozumiem, że Bonnie jest superinteligentny i w ogóle, ale chwilę wcześniej myślał o tym, jakie to głupie, że nie zna imienia strażnika ;).
    Wizjoner jakiś pewnie ;D.
    Lecę czytać dalej i zapraszam do mnie - https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że poświęciłaś chwilę na napisanie mi tego komentarza! :)
      Dzięki za wspomnienie o tym byku, obecnie na blogu trwają generalne korekty, z których została mi już tylko Przepaść, także... do siódmego - ósmego rozdziału będzie jeszcze pewnie sporo takich potknięć, póki wszystkiego nie popoprawiam, bądź co bądź to fanfiction jest "tym pierwszym", od którego na blogu zaczynałam i które początkowo było najsłabiej zaplanowane. X'D
      Pewno, Bonnie-Wizjoner lepszy niż Wróżbita Maciej!
      Jeszcze raz dzięki za koment, na bloga przy pierwszej wolnej chwili wpadnę! ^ ^
      Pozdrawiam! :)

      Usuń