Ten rozdział miałam już napisany, dlatego tak jak
obiecałam, wstawiam go po (chyba) tygodniu. Trzeci nie pojawi się w kolejny
piątek, czy sobotę, jeżeli nie będę miała wystarczająco czasu na napisanie go,
dlatego musicie mi wybaczyć, że poczekacie na ciąg dalszy nieco dłużej. x-x Życzę miłego czytania. ^-^
***
Nie
spodziewałem się, że to chuchro ma w sobie choć trochę siły, a już na pewno, że
ma jej aż tyle!
Siedziałem
niezadowolony na małej kanapie, oglądając jakąś nudną komedię w tv i uporczywie
dociskałem worek z lodem do lewego policzka.
Gdybym
się spodziewał, że aż tak mi zasunie, to nigdy bym mu na to nie pozwolił.
Wkurzony
i w dodatku mocno obolały, obróciłem głowę, zerkając na znajdujące się nieco
dalej wejście do kuchni i krzątającego się po niej Springa. Początkujący (albo
i nie) morderca chyba planował kolejny zamach na moją skromną osobę, a gdzie
jak nie tam znajdzie do tego odpowiednią broń? Przeszedł mnie dreszcz, gdy
usłyszałem jak wchodzi do salonu i zbliża się w moją stronę.
Momentalnie
przeniosłem spojrzenie na ekran telewizora. Nie nawiążę kontaktu wzrokowego z
tym małym diabłem. Już nigdy.
Odetchnąłem
z ulgą, gdy wyminął kanapę i bez słowa poszedł do sypialni. Czyli jednak nie
zakradał się do mnie z nożem.
Po
panującej za oknem ciemności mądrze wywnioskowałem, że jest już późno. A jutro
poniedziałek i znowu praca.
Wyłączyłem
tv i poszedłem do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Wyszedłem z niej czysty i
w samych bokserkach. Od razu poczułem się lepiej, gdy brud i trud z całego dnia
spłynęły ze mnie do ścieków. Powierzchownie wytarłem mokre włosy zielonym
ręcznikiem, który po drodze rzuciłem niedbale na oparcie kanapy. Stanąłem przed
wejściem do pokoju i nacisnąłem klamkę.
Drzwi
ani drgnęły.
Co
jest? Szarpnąłem mocniej, ale znów z tym samym skutkiem. Co ten mały dupek
wyrabiał?!
– Śpisz
na kanapie! – usłyszałem ze środka. Żyłka zapulsowała mi niebezpiecznie na
skroni. Przebrzydły…. w końcu to on miał klucze do całego mieszkania. Mogłem mu
je zabrać jak jeszcze była okazja, teraz to się złotowłosa rządzić będzie!
– Spring,
nie wygłupiaj się i otwieraj! – warknąłem groźnie, mocując się z klamką.
– Po
pierwsze, coś powiedziałem. Kanapa – przypomniał. – Po drugie, za wszelkie
szkody wyrządzone temu mieszkaniu płacisz z WŁASNEJ kieszeni – podkreślił,
uświadamiając mi, że to ze swojej wypłaty będę musiał pokrywać koszty naprawy
wszystkiego, od tynku ze ścian na telewizorze kończąc, czemu wyrządzę przypadkową
krzywdę.
Wziąłem
głęboki wdech i policzyłem do dziesięciu. Pomogło. Uspokoiłem się i puściłem
nieszczęsną klamkę.
– Może
chociaż jakiś koc mi dasz? – zapytałem z nadzieją.
– Nie
otworzę tych drzwi do szóstej rano – usłyszałem w odpowiedzi.
Nie mając
innego wyjścia powlokłem się na rzeczoną kanapę, przy okazji zaszczycając pusty
salon cichą wiązanką niezbyt logicznych przekleństw.
Szczęście,
że sofa miała na sobie sporo poduszek, jedna wylądowała pod moją głową, resztą
obłożyłem się tak, by w miarę w nocy nie zmarznąć.
Ciężko
było mi zasnąć, a gdy już się udało, śniłem o psycholu z nożem. Nie ma co…
pierwsza noc w nowym mieszkaniu minęła mi nad wyraz przyjemnie.
Coś
nieznośnie głośnego tarabaniło tuż przy mojej głowie. Zmarszczyłem brwi z
niezadowoleniem, powoli się wybudzając. Szybko odkryłem, że to phone, a
konkretniej nastawiony w nim budzik.
Uciszyłem
irytujący sprzęt i na powrót zaległem z twarzą w poduszce. Byłem obolały po
nocy na małej kanapie, zmarznięty, bo poduszki niewiele dały i wściekły na tą
małą gnidę. No cóż… życie.
Słyszałem,
że Spring bierze prysznic. Postanowiłem jeszcze pięć minut poleżeć, bo i tak
łazienka była zajęta. Ani się obejrzałem, jak na powrót przysnąłem.
Czemu
to słońce tak daje po oczach? O tej godzinie powinno jeszcze spać!
Zdenerwowany
przykryłem twarz poduszką. Od razu lepiej, ciemność cisza i spo…
A
właśnie. Jakoś za cicho było. Spring w dwie minuty wziął prysznic, w trzech
krokach pokonał drogę do drzwi i bezgłośnie się ulotnił, czy jak?
Wymacałem
wcześniej odłożony na podłogę telefon i sprawdziłem godzinę.
Zabawne.
8:30, o tej godzinie powinienem być w pracy.
Minęła
krótka chwila, nim dotarł do mnie ten straszny fakt. Momentalnie zerwałem się
na równe nogi i zyskując +10 do prędkości, uporałem się czym prędzej z poranną
toaletą, ubrałem, pakując robocze ciuchy do torby, zabrałem z blatu zimnego
tosta z dżemem, a wraz z nim leżące obok klucze i jak strzała wypadłem na dwór.
Kląłem
głośno, biegnąc do pizzerii. Dlaczego ten pieprzony dziad mnie nie obudził?!
Wyszedł z kibla to powinien podejść, szturchnąć, nawet zwalić z kanapy, po
prostu zachować się jak człowiek wobec kolegi z pracy, któremu kazał spać na
cholernej kanapie!
Na
miejscu pojawiłem się kwadrans po dziewiątej. Zdyszany i zmachany szybko
pobiegłem się przebrać w fioletową kamizelkę, czarną koszulę i spodnie. W
zestaw wchodziły również purpurowe, królicze uszy.
Wyszedłem
z pokoju dla pracowników, wciąż uspokajając oddech. Przed drzwiami czekał na
mnie Freddy.
Na jego
jednego można liczyć… chyba, że akurat postanowi kopnąć mnie w dupę i
nawymyślać kazań.
– Zdajesz
sobie sprawę, że szef jest na ciebie wściekły? Mamy dzisiaj dwie zmiany, a bez
ciebie brakło kelnerów na jeden stolik, Foxy musiał wziąć dwa. – Młody Fazbear ruszył
zaraz za mną, gdy szybkim krokiem wystartowałem w kierunku biura właściciela
pizzerii.
– Zdaję,
nie musisz mi tego uświadamiać – prychnąłem, zostawiając bruneta nieco w tyle.
– Spokojnie,
z Chicą i Foxym wstawiliśmy się za tobą, nie wyleje cię – zapewnił, doganiając
mnie i zrównując ze mną krok. – Tyle tylko, że prawienie morałów to cię raczej
nie ominie.
– Ta…
dzięki. Tylko na was można liczyć – mruknąłem. Freddy kiwnął głową i uśmiechnął
się do mnie. – To ten, ja się przejdę na dywanik do szefostwa, a ty możesz
jeszcze przez chwilę poodwalać robotę za mnie? – poprosiłem.
– Nie
ma problemu. Tylko się pospiesz, bo Chica zaraz wyjdzie z siebie przez te
dzieciaki. Powodzenia u szefa – pożegnał się i skręcił w lewy korytarz.
Ja
natomiast ruszyłem w przeciwnym kierunku. Nie wspomniałem o Springu celowo.
Freddy i reszta mieliby niezłą bekę ze mnie, jakby się dowiedzieli, że razem
mieszkamy. Wolałem mieć tu kogoś, kto darzy mnie jako taką sympatią i
szacunkiem.
U
właściciela zjawiłem się już po chwili. Zapukałem, a słysząc głośne: „Proszę!”, wszedłem
do pomieszczenia.
Oj,
nawymyślał mi. Pluł się i to strasznie, długo tam kiblowałem, przytakując,
przepraszając i zapewniając, że to się więcej nie powtórzy. Fazbear faktycznie
musiał mu coś szepnąć, bo po tej kurwicy, bez słowa o wylaniu, kazał mi wracać
do roboty. Dobrze mieć kumpla, którego ojciec ma wpływy.
Odetchnąłem
z ulgą, idąc na salę gdzie powinienem być od paru godzin, roznosić pizzę,
zabawiać dzieciaki i słuchać koncertów Fredbeara i małej mendy.
O wilku
mowa. Wchodząc na korytarz minąłem się w drzwiach ze Springiem, a chwilę
później jego scenicznym partnerem.
O nie,
tak łatwo nie ma. Ruszyłem za nimi i położyłem blondynowi dłoń na ramieniu,
mocno ją na nim zaciskając i tym samym skutecznie zatrzymując w miejscu.
– Czego?
– warknął, zerkając na mnie i marszcząc groźnie brwi.
– Możemy
pogadać? NA OSOBNOŚCI? – Uśmiechnąłem się przemiło, podkreślając ostatnie
zdanie i patrząc wymownie na czekającego towarzysza tego kurdupla.
Był
chudy jak deska, ale sporo wyższy ode mnie. Wolałem nie przypierdolić
blondynowi na jego oczach, bo pewnie sam mocno bym za to oberwał, a dzieciaki
nie poleciałyby z uśmiechem do królika z
krwawiącą wargą, prawda?
Mierzył
się ze mną wzrokiem jeszcze przez moment, a w końcu przeniósł spojrzenie na
kolegę.
– Idź
przodem, mój drogi. Pogadam z tym narwańcem i zaraz do ciebie dołączę –
powiedział z uśmiechem. No proszę, czyli taka cholera też potrafi być dla kogoś
miła.
– Tylko
nie każ mi za długo czekać – odparł Fredbear, poprawiając fioletowy cylinder i
posyłając mi niezbyt miłe spojrzenie, ruszył dalej korytarzem, w kierunku
pokoju dla pracowników.
Pewnie
dopiero co skończyli występ i szli na przerwę. Nie mogłem tego przeciągać, bo
najprawdopodobniej w tym momencie Freddy, Chica i Foxy urabiają się po łokcie.
– O
co chodzi? – Spring przerwał milczenie, oswobadzając się przy okazji z mojego
uścisku.
– O
co chodzi? To ja się ciebie cholera pytam, o co tobie chodzi?! – warknąłem
głośniej. Wkurzał mnie całym sobą. Cynicznym uśmieszkiem, wyzywającym
spojrzeniem, kpiną w głosie… wszystkim. – Czemu mnie nie obudziłeś, cholera?!
Mogli mnie za to wylać!
– A
czy ja wyglądam jak twoja niańka? – Uniósł brwi. – Budziłem cię, ale z marnymi
efektami, więc wyszedłem, bo tak jakby też się spieszyłem – powiedział
spokojnie, nieprzejęty, a wręcz usatysfakcjonowany moim rozemocjonowaniem. –
Nie moja wina, że gówniarz nie nauczył się jeszcze, że jak budzik dzwoni to się
wstaje, bo go mamusia nie obudzi – prychnął. – Żałosne, liczysz na to, że twój
współlokator będzie ci robił słodkie pobudki? Może jeszcze śniadanie do łóżka?
– Nie mógł się widać powstrzymać z tą drobną, sarkastyczną uwagą.
– Pierdol
się ze swoimi mądrościami – burknąłem groźnie. Żadna dobra odzywka nie
przychodziła mi do głowy, powoli sobie uświadamiałem, że miał rację. I to
irytowało mnie najbardziej.
– Dojrzałe.
– Wywrócił oczami. – A jakby cię wylali, to przybiegłbyś do mnie z płaczem,
drąc się, że i to się stało z mojej winy? – Uśmiechnął się z politowaniem. –
Dorosły facet, a wyżywa się na mnie, bo zaspał do roboty – pokręcił głową. – Wybacz,
ale nie jestem w stanie poświęcić choćby sekundy dłużej na twoje irracjonalne
zarzuty – stwierdził, ucinając rozmowę i odchodząc w kierunku, w którym
wcześniej poszedł Fredbear.
Czułem
się jak ostatni idiota. Nie tylko przez swoją naiwność, ale i to, że dałem mu
tak dużo satysfakcji. Blondasek się teraz pewnie będzie puszył i mi to
wypominał. Zawsze wyglądał na typa, który w swoim mniemaniu stoi wyżej niż
inni.
Prychnąłem
pod nosem jakieś przekleństwo i wznowiłem wcześniej przerwaną wędrówkę na salę.
Jak się
spodziewałem, roboty było od groma. Foxy w Pirate Cove starał się przyciągnąć
uwagę jak największej liczby dzieci, żeby rozdający pizzę Freddy i Chica mogli
się ruszyć. Chwilowo uniemożliwiały im to balasty w postaci przyczepionych do
ich nóg, ruchliwych małolatów, których najwyraźniej nie mogli się pozbyć.
Wziąłem
głęboki wdech i wyłoniłem się z cienia. Maluchy od razu zapiszczały i część
przybiegła do mnie, uwalniając Chicę i Freddy’ego. Szczyle potrafiły być
przerażające.
Ten
dzień był wyjątkowo męczący. Klientów było dużo, zwłaszcza po południu i
mieliśmy przez to non stop coś do zrobienia. Po wszystkim, kiedy pizzerię już
zamknięto, miałem odrobić spóźnienie i w towarzystwie woźnych (którzy w sumie
mieli mnie w dupie, więc nawet nie miałem się do kogo odezwać) wyszorować
wszystkie stoły. Byłem zmęczony po robocie, a blaty były całe uświnione
ketchupem i serem.
Warczałem
jak wściekły wilk, pucując przy tym zawzięcie, gdy nagle ktoś dźgnął mnie od
tyłu w ramię. Zignorowałem, chcąc dać owemu ktosiowi jasno do zrozumienia, że
dzień był długi, a ja mam chwilowo wiadro gwoździ wbite w dupę i perspektywa
rozmowy z kimkolwiek, nawet pieprzonym Świętym Mikołajem, mogła przyczynić się
do wybuchu bomby, ochrzczonej uroczym "BonnieMaKurwaDość".
Facet,
bądź facetka, nie zraził/a się jednak i kontynuował/a namiętne napastowanie
mojego ramienia.
– Spierdalaj
– burknąłem, nawet nie sprawdzając kto za mną stoi. Szef, tak samo jak Freddy
ze swoją paczką, wyszli już jakiś czas temu, więc raczej nie obraziłem nikogo
ważnego.
– Tak
to sobie możesz mówić do młodszych gówniarzy, imbecylu – usłyszałem za sobą
znajomy i mocno zirytowany moją odzywką, głos.
Westchnąłem
ciężko i odwróciłem się opierając tyłem o blat.
Tak. To
był Spring. Lekko dziwiło mnie, że nie wyszedł z resztą pół godziny temu.
– Przepraszam
wielmożnego pana. – Wywróciłem oczami, nawet nie starając się tego ukryć. –
Może buciki wypastować w akcie skruchy? – Nie ukrywałem sarkazmu i ironii.
Miałem ochotę kląć na cały świat.
– Mógłbyś,
bo mocno się wybrudziły od ciągłego kopania twojego życia w dupę – odparł, a
jeden z kącików jego ust powędrował delikatnie w górę.
Zerwałem
się gwałtownie z miejsca, tak że stojący tuż przede mną blondyn musiał cofnąć
się o kilka kroków.
– Ty
mała gnido… Mów czego chcesz i nie zawracaj mi głowy. Mam cię na dzisiaj dość –
warknąłem, wzrokiem ciskając w jego kierunku gromami nienawiści.
– Ze
wzajemnością. – Wyciągnął przed siebie dłoń. – Daj mi klucze. Ty tu jeszcze
pewnie z godzinę, jak nie dwie, posiedzisz, a ja nie mam zamiaru w tym czasie
błąkać się po ulicach i czekać, aż łaskawie się zjawisz i mi otworzysz.
Fakt,
nie pomyślałem, żeby dać mu je wcześniej. Muszę dorobić sobie drugi komplet; to
było kłopotliwe, że dostaliśmy tylko jeden.
Wytarłem
mokre ręce w szmatę i zacząłem przeszukiwać kieszenie.
– Cholera,
zostawiłem je w swoich ciuchach – stwierdziłem po dokładnym obmacaniu spodni i
kamizelki.
Ruszyłem
w stronę pomieszczenia dla pracowników, gestem każąc blondynowi iść za sobą.
Szybko
dotarliśmy do celu, od razu zabrałem się do sprawdzania kieszeni swoich
nieroboczych ubrań i przy okazji zdjąłem te debilne, królicze uszy. Nie było dzieciaków, to nie musiałem ich
nosić.
Po
kilku minutach znalazłem zgubę. Rzuciłem kluczyki Springowi, samemu
postanawiając się przy okazji przebrać. Ot tak, tu gdzie stałem, bo po co komu
szatnia, bądźmy nadzy i wolni!
Nie
umknęło mojej uwadze, że blondyn lekko się speszył i odwrócił do mnie bokiem,
uciekając gdzieś wzrokiem.
– Jest
tu coś takiego jak przebieralnia, prymitywie – prychnął tym swoim zwyczajowym,
sarkastycznym tonem.
– Po
chuj mam latać do woźnych po klucze do niej, jak jestem tu tylko ja i ty? Chyba
nie powiesz, że krępujesz się w obecności innego faceta? – Podpuściłem go,
uśmiechając się przy tym łobuzersko.
– Nie,
po prostu chcę oszczędzić sobie tych widoków. Zachowaj swoje ciało dla ludzi z
kompleksami, jak cię zobaczą, zaraz im miną myśli w stylu „mam za małego” – odbił
piłeczkę.
Nie
musiałem go widzieć, by wiedzieć, że właśnie w tym momencie uśmiecha się
rozbawiony. Trudno było powiedzieć, czy chciał być złośliwy, czy zwyczajnie
próbował podtrzymać rozmowę tą kąśliwą uwagą.
– Bardzo
zabawne. U mnie przynajmniej jest coś do oglądania, u ciebie tylko wystające
kości można podziwiać – wywróciłem oczami, zapinając przy tym pasek od spodni.
Robocze ciuchy spakowałem do torby, przewiesiłem ją sobie przez ramię i
wyszedłem z pomieszczenia zaraz za Springiem.
Trzeba
było wracać i stoły szorować, życie jest brutalne.
– Mogę
zamykać, chłopaki? – Odwróciliśmy się słysząc za sobą obcy głos. Należał do
młodego faceta z włosami uwiązanymi w kitkę i w fioletowym mundurze. Na piersi
dumnie błyszczała mu złota odznaka pracownika Fredbear’s Family Diner.
– Ta,
już tu raczej niczego nie potrzebujemy – powiedziałem, pożegnałem się
skinieniem głowy i wróciłem do głównej sali.
Rzuciłem
torbę na jeden z czystych blatów i podszedłem do tego, którego szorowanie
przerwał mi blondyn.
– Miłego
sprzątania, króliczku. – Zaśmiał się Spring i nie dając mi szansy na
odpyskowanie, wyszedł z pizzerii.
– Dupek
– warknąłem pod nosem.
Po
krótkiej chwili usłyszałem za sobą czyjeś kroki. Należały do tego samego
stróża, który wcześniej zamykał pokój
dla pracowników.
Głupio
mi było przyznać, że nawet nie wiedziałem jak się nazywa. Zatrudnił się
niedawno i jak na razie miał tylko nocne zmiany, więc nie miałem czasu zamienić
z gościem choćby słowa.
Zerknąłem
na niego przez ramię, na moment przerywając wycieranie stołu.
– Pomóc?
– zaoferował i nie czekając na odpowiedź, wziął jedną ze szmat, chwilę później
sunąc nią po brudnym stole.
– A
nie powinieneś sprawdzać monitoring, te sprawy? – zapytałem niepewnie.
– W
tym miejscu i tak nic się nie dzieje. Spoko, z Foxym też kilka razy zostawałem,
żeby mu pomóc odrobić karę. To lepsze, niż siedzieć do rana na dupie w biurze.
Nie ma kompletnie co robić. – Wzruszył ramionami. Był dość szczery, to mnie
ośmieliło.
– Foxy
też coś nawywijał? – zainteresowałem się, nie przerywając roboty.
– Dzieciaki
często przez niego płakały. – Uśmiechnął się delikatnie. – To raczej nie
przyciągało klientów, więc dali go do Pirate Cove, żeby nie miał z nimi za dużo
bezpośredniego kontaktu. – Zerknął na mnie przelotnie.
– Dziwię
się, że jeszcze go nie wylali. – Przenieśliśmy się do innego stołu. Tamten był
już czysty.
– Właściciel
może sobie mówić, ale nie wyleje nikogo, kiedy konkurencja rośnie mu pod nosem.
– Mężczyzna zmarszczył brwi, napotykając na drodze swojej szmaty wyjątkowo
oporną plamę.
– Konkurencja?
– zdziwiłem się. Strażnik był dobrze poinformowany, wielu interesujących rzeczy
się od niego dowiadywałem.
– Ojciec
Freddy’ego też otwiera sieć pizzerii. A że jest bogaty i w dodatku wpływowy, to
więcej niż pewne, że może szybko wygryźć tę budę. Fazbear mówił, że jak ojciec
otworzy już swoją restaurację, to przenosi się do niego, na razie pracuje
tutaj, żeby dorobić i podszkolić się w fachu – wyjaśnił, szorując uparcie blat.
– Heh…
no to wychodzi, że aż do tego momentu poza mną gadałeś chyba z każdym. – Trochę
głupio mi się zrobiło, facet otwarty, rozmawia, a ja czułem się jak jełop nie
znając nawet jego imienia i nie wiedząc, co powiedzieć.
– Jakoś
nigdy nie mieliśmy się jak zgadać. To chyba przez to, że szybko wychodziłeś.
– Fakt…
spieszyłem się na busa, mieszkałem na drugim końcu miasta, teraz się przeprowadziłem
dużo bliżej – wyjaśniłem. Początkowa niechęć do jakichkolwiek rozmów szybko mi
minęła. Pewnie przez to, że w pół minuty poczułem się w towarzystwie tego
gościa luźno, jak przy dobrym kumplu.
– Do
mieszkanka w blokach blisko parku? – zapytał, a ja zdziwiony zmarszczyłem brwi
i podniosłem na niego wzrok. – Freddy mówił, że interesowała cię tamta oferta –
dodał szybko. – wybacz, mam to do siebie, że wszędzie wpycham nos. – Uśmiechnął
się przepraszająco.
– To
nic takiego. Tak, teraz tam pomieszkuję. – Czaiłem się, żeby zapytać o imię,
ale szybko pojąłem, że przy tym facecie tak prędko schodzimy z tematu na temat,
że zwyczajnie nie miałem kiedy wcisnąć tego pytania.
– A
słyszałeś, że pracowników chcą zastępować robotami? – zapytał nagle.
– Jak
to…? Zastępować nas? – Przerwałem na moment robotę, słuchając uważnie.
– Chyba
za miesiąc przyjdą kostiumy. Na razie nie będą maszynami, ale zamówione zostały
też części. To ma być jakiś projekt… nie do końca znam szczegóły. Roboty, a
jednocześnie przebrania, po to, żeby występować mogli ludzie, a gdy mają
przerwę będą zastępować ich te same postacie, tylko w robotycznej wersji. W
pełni zmechanizowane będą w stanie śpiewać i zajmować dzieciom czas. To może
was znacznie odciążyć. No i pizzeria będzie popularna jak żaden inny lokal.
Będą tu zwalać tłumy, żeby zobaczyć te maszyny! – stwierdził, odkładając
szmatę. Ostatni stół, wreszcie mogłem wracać do domu.
– Ta,
pewnie tak. Choć osobiście jakoś nie widzi mi się ten pomysł. Roboty? Trochę
przesada, kostiumy by wystarczyły. – Westchnąłem ciężko i wziąłem torbę ze
swoimi rzeczami. – Dzięki za pomoc… eee… – zaciąłem się przy imieniu.
– Vincent
– podpowiedział z szerokim uśmiechem. – Nie ma sprawy. Jakby co to w
przyszłości też służę pomocą – zaoferował, zabawnie zdejmując czapkę i
kłaniając się lekko.
Uśmiechnąłem
się mimowolnie i opuściłem pizzerię. Nie było tak źle jak myślałem. Ten cały
Vincent był całkiem w porządku.
Po
wyjściu nie skierowałem się od razu do swojego mieszkania, w którym od dobrych
paru godzin rezydował Spring. Najpierw zaszedłem do całodobowego i kupiłem w nim
to, z czego moim zdaniem dałoby się zrobić kolację.
Byłem
Złotku (Boże, jeżeli istniejesz, to pilnuj, bym nigdy nie użył tego określenia
przy nim! Chcę dożyć do własnej śmierci!) wdzięczny za tego tosta rano, no ale
bądźmy realistami, nie wystarczył mi on na cały dzień, bo obiadu oczywiście nie
miałem kiedy zjeść, a w rezultacie byłem głodny jak wilk; przy odrobinie
szczęścia uda mi się doczołgać pod drzwi. Może ta mała gnida okaże serce i
otworzy? W sumie co z tego, że otworzy, skoro nie doniesie mnie po schodach na
górę to chuchro. Z drugiej strony wątpię, żeby w ogóle miał zamiar próbować to
zrobić, pewnie weźmie zakupy a mnie zostawi, żeby jakiś pies olał w nocy moje
wygłodzone zwłoki.
Mimo
czarnego scenariusza w głowie, nie byłem aż tak osłabiony gdy dotarłem do bloku
w który mieszkaliśmy.
Zadzwoniłem
domofonem. Nic. Powtórzyłem czynność, odczekałem tym razem dłuższą chwilę, ale
nadal nic. W końcu zacząłem napierdalać w guzik jak pojebany, aż wreszcie drzwi
wydały charakterystyczny, bzyczący odgłos i po naciśnięciu klamki bez trudu
dostałem się do środka.
– Musimy
dorobić sobie drugi klucz! – zadecydowałem w progu i po odłożeniu zakupów na
blat szafki w kuchni, poszedłem do salonu i stanąłem nad leżącym na kanapie, z
lekko potarganymi włosami, Springiem. A niby taki pedant. – Słuchasz ty mnie?
– Słucham
– mruknął zaspanym głosem, nawet nie otwierając oczu, tylko umościł się
wygodniej i obrócił na bok. – Tak, tak, trzeba się tym zająć któregoś dnia…
Westchnąłem
ciężko i odpuściłem sobie wieczorne docinki, bo Spring był zbyt nieprzytomny,
żeby móc ze mną podyskutować. Postanowiłem na razie go zostawić, zrobię kolację
i wtedy zgonię go z kanapy.
Swoją
drogą, czemu spał tutaj, a nie w pokoju?
Rozpakowałem
torbę z zakupami (żegnajcie ostatnie grosze, do wypłaty jemy kurz!), połowę
włożyłem do lodówki, a kilka składników, potrzebnych mi do przyrządzenia czegoś
jadalnego, zostawiłem na szafce. Błyskawicznie do głowy wpadł mi pomysł co by
tu stworzyć, zabrałem się więc do jego realizacji.
Położyłem
dwa talerze z zapiekanką z ryżem i warzywami na stoliku przed kanapą (zdrowo
się odżywiamy, tyle błonnika i witaminek). Nie będę sukinkotem, Spring pewnie
też pół dnia o tostach.
Mało
delikatnie dźgnąłem go w żebro.
– Wstawaj,
gnido, kolacja – zakomunikowałem, chwila jednak minęła, nim na to zareagował i
otworzył oczy. Przetarł je dłońmi i podniósł się do siadu, robiąc mi miejsce.
Jak się spodziewałem, pierwsze co to poprawił ubranie i włosy. Jednak pedantyzm
ma nad nim władzę.
– Nie
jestem głodny, obejdzie się – stwierdził obojętnie, próbując się rozbudzić na
tyle, by bez obaw pójść pod prysznic, a potem lulu do łóżeczka. Niewdzięcznik!
Kanapa widać
była dla niego średnio wygodna (oj, przekonałem się już o tym), bo zaczął z
cichym sykiem rozmasowywać barki.
– Jakbyś
spał w łóżku, a nie tutaj, nie byłoby tego problemu – zauważyłem, biorąc swój
talerz. Nie jestem jego niańką, żeby przywiązywać go do stolika, otwierać buzię
i wciskać mu łyżeczki z papu, wydając przy tym okrzyk „Leci samolocik!”. Nie
chce, to nie, najwyżej rano ogrzeje sobie na śniadanie.
– Jakbyś
nie zaspał i nie miał kary po godzinach, to nie musiałbym na ciebie czekać,
jełopie – warknął, gromiąc mnie spojrzeniem.
– Czekać?
Czemu? – Zmarszczyłem brwi, przełykając to co miałem w ustach.
– Bo
mamy jeden klucz i gdybym poszedł bezmyślnie spać do pokoju, nocowałbyś przed
drzwiami? – Uniósł sceptycznie brwi, patrząc na mnie z niezadowoleniem. – W
międzyczasie musiało mi się przysnąć, ale z kanapy doskonale słychać dzwonek,
nie musiałeś tak w niego walić – prychnął.
– Byłem
głodny i chciałem już sobie zrobić kolację, a ty się guzdrałeś! – zamarudziłem.
W międzyczasie, kiedy Spring mówił, połowa zawartości mojego talerza zdążyła
zniknąć.
– Tak
jak myślałem, idiotom twojego pokroju tylko trzy rzeczy w głowie – westchnął
głośno, kręcąc z dezaprobatą głową.
Jakie?
Tego się nie dowiedziałem, mogłem tylko snuć domysły.
Rozmowa
jakoś się rozwijała, choć nie obeszło się bez kąśliwości. W końcu Złotko
skusiło się na moje artystyczne, kuchenne wypociny. Sięgnął po talerz i
spróbował.
– Niezłe...
nie wiedziałem, że umiesz gotować – zdziwił się, że po spróbowaniu czegoś, co
stworzyłem, nie umarł, a wręcz musiał przyznać, że mu smakuje.
– Jeszcze
wielu rzeczy o mnie nie wiesz, może nie jestem aż takim durniem, jak ci się
wydaje, tylko ukrywam w sobie rozwiniętego w wielu dziedzinach inteligenta? – Uśmiechnąłem
się tajemniczo, kończąc posiłek.
– Inteligentny
dekiel… raczej wątpię. Ty nie jesteś takim typem – stwierdził, powoli jedząc
zapiekankę.
– A
jakim? – zapytałem, choć dobrze wiedziałem, że znowu odpowie z ironią i
sarkazmem.
– Używasz
serca, nie głowy – powiedział po chwili namysłu, wzruszając przy tym ramionami.
Zaskoczył
mnie.
Ot tak?
Zwyczajne, szczere stwierdzenie bez cienia okrucieństwa wymierzonego w moją
osobę? Niespotykane.
– Eee…
dzięki. Chyba – bąknąłem, nie spodziewając się, że z nieuprzejmości nagle
przejdziemy do szczerych pogaduszek.
Zapadła
między nami niezręczna cisza, postanowiłem ją przerwać i pójść zrobić coś do
picia. Herbata była najdłuższą opcją, czekałem w kuchni aż woda się zagotuje i
miałem przy okazji trochę czasu, by przygotować kilka ripost, na wypadek gdyby
znów chciał mnie zjechać. To w końcu mógł być podstęp!
Wróciłem
do niego z dwiema parującymi szklankami. Jego postawiłem na stoliku, swoją od
razu wziąłem, podmuchałem dwa razy i wypiłem dużymi łykami prawie pół kubka.
– …
Ty chyba masz podniebienie z granitu – stwierdził.
Widać
na żywo jeszcze nie widział tego słynnego: „prawdziwy mężczyzna wpierdala
makaron na sucho i popija wrzątkiem”. Choć w tym wypadku to była herbata, nie
zupa.
Po
dłuższej chwili sam powoli, małymi łyczkami zaczął pić swój napój, szybko
jednak odpuścił. Ja miałem podniebienie z granitu, a on miał kocie.
– Niewykluczone.
Za to ty cholernie delikatny jesteś. Jak panienka. Zrzędliwa, pedantyczna
księżniczka. – Zaczynając wypowiedź nie miałem na celu go obrazić. Wredność
przyszła z każdym kolejnym słowem.
Widać
męska godność blondyna nie była kaczką, nie spływało to po niej i wsiąkało w
ziemię. Zerknął na mnie groźnie.
– Normalni
ludzie nie piją wrzątku. Prędzej ty nadajesz się na kobietę. Jesteś niechlujny,
to fakt, ale w humorkach nikt ci nie dorówna – prychnął i wstał. – Dzięki za
kolację – powiedział, idąc do łazienki. Chwilę później usłyszałem szum wody.
Zebrałem
talerze i kubki z niedopitą herbatą, z góry zakładając, że Złotko po kąpieli od
razu pójdzie się położyć.
Sam po
posiłku miałem ochotę to zrobić.
Nie wziąłem
prysznica, rano to zrobię; teraz, jak w amoku, powlokłem się do sypialni w
końcu mając okazję wypróbować swoje łóżko. Padłem na nie, uprzednio zdejmując
ubrania z wyjątkiem bokserek i przykryłem się do połowy pleców.
Gdy
Spring wyszedł, ja już spałem. Dzięki Stwórcy, że nie postanowił mnie obudzić i
zgonić na kanapę za tamtą wzmiankę o panience.
Ja
miałem humorki? Obaj je mieliśmy. Może jesteśmy bardziej podobni, niż mogło mi
się wydawać.
Co beńdzie dalej? hehe
OdpowiedzUsuńPS ciekawszego nie czytałam
Bardzo mi miło, że Ci się spodobało. :D
UsuńA, no i przepraszam za tak późną odpowiedź na twoje komentarze!
O jeżu, kisnę xD Zawsze ubóstwiałam czarne charaktery, więc Spring, który jest tutaj głównym wrogiem Bonniego przypadł mi do gustu i zdobył moje serduszko. Bonnie chyba nawet nie myślał, że wyparuje z podtekstem, Spring chyba nie miał przygotowanej odzywki na taką zaczepkę, bo nawet nie tak ostro mu się odszczeknął. Spring tutaj może i miał rację, że nie jest jego niańką, ale on chyba zrobił to z premedytacją xD Ej no, kto by pomyślał, blondas umie dziękować :o I to BONNIEMU. *chociaż patrząc na "Idź mój drogi" to chyba odzywa się chamsko tylko do swojego wpółlokatora*:o Złotek wygrał wszystko, nie wiem czemu, ale skojrzało mi się tą ze złotą rybką i wyobraziłam sobie welona z blond-włosą czupryną pływającego w akwarium xD
OdpowiedzUsuńNo nic, lecę dalej czytać.
Pozdrawiam i życzę weny! ^^ *i zdrowia też*
Haniko
Ooo tak, postacie, które są przedstawiane jako te złe, prawie zawsze są najfajniejsze. xD Spring dziękować. XD
UsuńSpring: *Spierdziela wzrokiem* ja z premedytacją... w życiu... u3u
Welon w akwarium... świetne porównanie. XDDD
Również pozdrawiam i dzięki za koment! :)
Bonnie... Coś mi się widzi, że to twoje 'Złotko' nie jest wcale takie złe, jak je widzisz ;).
OdpowiedzUsuńOpko coraz bardziej mi się podoba, choć wyłapałam jeden spory błąd:
"– Właściciel może sobie mówić, ale nie wyleje nikogo, kiedy konkurencja rośnie mu pod nosem. – Vince zmarszczył brwi, napotykając na drodze swojej szmaty wyjątkowo oporną plamę."
Rozumiem, że Bonnie jest superinteligentny i w ogóle, ale chwilę wcześniej myślał o tym, jakie to głupie, że nie zna imienia strażnika ;).
Wizjoner jakiś pewnie ;D.
Lecę czytać dalej i zapraszam do mnie - https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1
Miło mi, że poświęciłaś chwilę na napisanie mi tego komentarza! :)
UsuńDzięki za wspomnienie o tym byku, obecnie na blogu trwają generalne korekty, z których została mi już tylko Przepaść, także... do siódmego - ósmego rozdziału będzie jeszcze pewnie sporo takich potknięć, póki wszystkiego nie popoprawiam, bądź co bądź to fanfiction jest "tym pierwszym", od którego na blogu zaczynałam i które początkowo było najsłabiej zaplanowane. X'D
Pewno, Bonnie-Wizjoner lepszy niż Wróżbita Maciej!
Jeszcze raz dzięki za koment, na bloga przy pierwszej wolnej chwili wpadnę! ^ ^
Pozdrawiam! :)