niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 5: Zmiany

 Witam wszystkich. :) Nowy post znowu pojawił się po dwóch tygodniach, chyba nie dam rady pisać w krótszych odstępach czasowych, bo szkoła. x-x
Ten rozdział trochę różni się od innych, przede wszystkim tym, że nie jest pisany już tylko i wyłącznie z perspektywy Bonnie'ego. Jego punkt widzenia wciąż pozostaje tym głównym, chcę jednak poinformować, że fragmenty oddzielone trzema gwiazdkami są już przedstawiane z punktu widzenia innych postaci lub robią za przeskok czasowy (takie info, gdyby ktoś się w tym zgubił).
Pojawia się też po raz pierwszy pairing poboczny, na którym to opowiadanie nie będzie się skupiać; jest on tylko smaczkiem.
To chyba wszystko, co miałam do przekazania, zapraszam do czytania. :D

***

Ustalmy pewne fakty.
Po pierwsze: wychowywałem się w kochającej rodzinie. HETERO rodzinie.
Po drugie: w życiu nie spojrzałem na faceta w taki sam sposób, w jaki patrzyłem na rozebraną, rozkraczającą się przede mną na łóżku, laskę.
Jakim więc cudem stałem teraz pod lodowatym prysznicem i próbowałem się uspokoić po – jakże namiętnym – pocałunku z osobnikiem płci męskiej?!
Nie do końca jeszcze udało mi się rozgryźć mechanizm rządzący tym światem, ale coś mi podpowiadało, że ma on iście pedalskie poczucie humoru.
Zrezygnowany zakręciłem wodę, wziąłem ręcznik i po owinięciu się nim w pasie, wyszedłem z kabiny. Może to przez szok nie do końca dotarło do mnie, co wczorajszego wieczoru zrobił Spring. Najpierw wypadek z tym dzieciakiem, potem nagle pocałunek… zwyczajnie nie ogarnąłem fiuta. A trzeba było blondaska przetrzepać po łbie za tą akcję!
W ręczniku po domu nie odważyłem się chodzić, kto wie, czy ta mała cholera nie wyskoczy mi zaraz zza rogu z wibratorem. W sumie to mało prawdopodobne, ale byłem tym wszystkim zbyt zestresowany, żeby myśleć racjonalnie.
Już ubrany i ogarnięty wyszedłem z łazienki. Springi zdążył w tym czasie wstać, albo raczej w końcu udało mu się zwlec z łóżka, bo jego podkrążone oczy stawiały wielki znak zapytania nad kwestią tego, czy w ogóle udało mu się w nocy zasnąć.
Złotko bez zwyczajowej, porannej dogryzki zastępującej nam uprzejme „dzień dobry”, zignorowało moją obecność i poszło do kuchni. Oczywiście od razu podążyłem za nim, mieliśmy sobie kilka spraw do wyjaśnienia. Nieważne, czy z pomocą przemocy słownej, czy fizycznej, za tamtą akcję wgniotę go w ziemię i zatańczę na jego zwłokach.
Widocznie dopadło go zło w postaci kaca, bo wypił na raz prawie pół butelki wody. Po ugaszeniu pragnienia nalał ją sobie do szklanki i niczym zombie zawrócił w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Na jego nieszczęście opuszczenie kuchni nie było tak proste, jak wejście do niej.
Stanąłem w przejściu w charakterze murów obronnych i nie pozwoliłem mu wyjść. Blondyn uniósł na mnie zmęczone spojrzenie i zmarszczył brwi, najpewniej chcąc dać mi do zrozumienia, że w chwili obecnej największym z jego marzeń jest wpierdolenie się przez dach jakiegoś olbrzymiego dźwigu, który usunąłby mnie z przejścia i wywiózł na inny kontynent. Nie lubię spełniać życzeń gwałcicieli ust, dlatego mimo tych wszystkich gromów, jakimi ciskał we mnie z oczu, nie odsunąłem się.
Szybko pozbierałem myśli. Musiałem mu wygarnąć, nie pozwolę tej małej mendzie od tak się panoszyć; tu mnie przeliże, tam coś powierci… nie ma tak! Facet jestem i godności będę bronił!
– Ty! Jakim prawem zmolestowałeś mi wczoraj usta?! – warknąłem, trochę za głośno, bo Złotko z bólem głowy skrzywiło się na dźwięk mojego głosu.
Spojrzał na mnie jak na wyjątkowo brzydką małpę. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się, gdy szukał odpowiednich słów. Ostatecznie nie doczekałem się z jego strony werbalnej odpowiedzi, Springi wzruszył obojętnie ramionami, z pomocą łokcia odsunął mnie z przejścia i wyszedł z kuchni.
Zajebię kiedyś kurdupla, co on sobie myśli?!
– Springtrap! – Nie dałem mu odejść, chwyciłem go za ramię, zatrzymując w miejscu.
– Czego się wydzierasz, idioto? – prychnął, zniesmaczony moim natręctwem. – Głowa mnie boli, daj mi spokój.
Tak dobrze to nie ma. Chyba nie myśli, że pozwolę mu się olewać?
– Nie dam ci spokoju! Co miało znaczyć to pożarcie moich warg ostatniego wieczoru?! – wznowiłem temat.
– Wczoraj jakoś nie narzekałeś. – Wzruszył ramionami i wypił nieco wody ze szklanki. – Cholera, mogłem się wstrzymać z tym piciem…
– Nie narzekałem?! Gościu, byłem po traumatycznych przeżyciach, nie ogarnąłem! – Starałem się wybronić zarówno przed nim, jak i przed samym sobą.
– To już nie moja wina, Bonnie. Jakbyś nie wiedział, ja też byłem wstrząśnięty tym co się… – urwał, gdy w jego kieszeni zawibrował telefon. Wyrwał mi się prędko i wyciągnął go, krótką chwilę z uwagą odczytując treść SMS-a. – Ech… – westchnął ciężko, ze zrezygnowaniem odkładając phone na blat stolika.
– Co jest? – zapytałem, nieco zbity z tropu.
– Nic, co by cię obchodziło – stwierdził oschle, siadając na kanapie i masując palcami bolącą skroń.
– Fredbear? – spróbowałem zgadnąć.
– Ta. Wrócił, ale powiedział, że musi się trochę przespać i napisze do mnie, jak już się pozbiera – mruknął od niechcenia blondyn, dopijając wodę.
– A wy jesteście w jakimś luźnym związku, czy coś, że masz w dupie kwestię lizania się z innymi facetami? – Uniosłem brew, gdy nagle dotarł do mnie ten fakt.
Wyraz twarzy Springa momentalnie się zmienił. Wyglądał, jakby chciał spalić mi matkę i zgwałcić dom… albo jakby już to zrobił i planował dodatkowo coś typu zamurowania mnie w ścianie. Nie powinien bawić się w małego budowlańca, był typem człowieka, który wydałby majątek na super twarde cegły z gówna. Wszystko, byle tylko zapewnić mi możliwie jak najniższy poziom komfortu.
– Jesteśmy w normalnym związku – warknął. – Słuchaj, byłem pijany, zmęczony i zdołowany. Nie musimy do tego wracać, to nie było zamierzone i nic nie znaczyło, więc po prostu o tym zapomnij.
– Jak niby…?! – zacząłem, ale zniweczył moje plany wznowienia narzekań, kładąc palec na moich ustach i tym samym nakazując być cicho.
– Głowa mnie boli, nie drzyj japy jeżeli nie masz nic mądrego do powiedzenia – rozkazał jadowitym tonem.
Rzuciłem pod nosem jakąś obelgą w kierunku jego osoby, ale – tak jak prosił – nie podnosiłem głosu. Za dobrze pamiętałem katorgi, jakie sam musiałem przeżywać.
Nie dość, że nadal nie znalazłem mieszkania, to jeszcze Spring miał fochy. Choć w kwestii tej przeprowadzki, od wczoraj kompletnie nie miałem głowy do szukania nowego lokum. Ten wypadek naprawdę mną wstrząsnął.
A właśnie. Miałem odwiedzić Vincenta w szpitalu.
Zlałem Złotko, które walczyło z kacem i średnio zwracało na mnie uwagę. Zainteresowało się dopiero wtedy, kiedy założyłem kurtkę.
– A ty dokąd? – zapytał znudzonym tonem.
– Zobaczę co u Vince’a – odparłem. – Będę za parę godzin. – Wziąłem klucze i wyszedłem.


Vincent miał z nas wszystkich najgorzej, pewnie strasznie przeżywał to, co stało się z jego dzieckiem.
Idąc do szpitala całą drogę zastanawiałem się, czy maluch wciąż żyje, a jeżeli tak, to co miałem powiedzieć strażnikowi?
Bez sensu byłyby próby pocieszenia go. Wiadome, że z taką raną jego synek powinien umrzeć jeszcze przed przyjazdem karetki. Sam fakt, że wciąż było co ratować, gdy go do niej ładowali, był cudem!
Trochę niepewnie przekroczyłem próg szpitala. Zaraz po wejściu poczułem ten charakterystyczny zapach. Jak go określić? Zapach lekarzy?
Nigdy nie lubiłem takich miejsc. Zbyt sterylnie i zbyt dużo chorych staruszków. W kilku krokach pokonałem drogę do recepcji i od razu zacząłem wypytywać gdzie leży dzieciak Vincenta. Nie pamiętałem jego imienia, ale jak wspomniałem, że robot ugryzł go w głowę, podstarzała, tłusta pani siedząca za blatem przy komputerze, natychmiast skojarzyła o kogo chodzi.
I co usłyszałem? „Niestety, tylko najbliższa rodzina…”. Po prostu świetnie, nie chciało mi się jej słuchać jak zaczęła swój wywód, próbując w delikatny sposób mi przekazać, żebym spierdalał.
– Bonnie? – odwróciłem się słysząc głos Vince’a. Facet wyglądał jak siedem nieszczęść, podkrążone oczy, zamglone spojrzenie, zwyczajowa, fioletowa szopa na głowie wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado, a na dobitkę zalało tsunami.
Nie bardzo wiedziałem jak zacząć temat, ale zanim cokolwiek udało mi się powiedzieć, stróż uniósł dłoń, uciszając mnie tym gestem i wskazał drzwi wyjściowe.
Może faktycznie na świeżym powietrzu łatwiej będzie mi się skupić.
– Dzięki, że przyszedłeś – mruknął, odpalając papierosa, gdy obaj znaleźliśmy się już na zewnątrz. – Po tej nocy naprawdę przyda mi się normalne towarzystwo – zaciągnął się dymem.
– Z małym lepiej? – zapytałem, gdy tylko gęsty obłok uciekł spomiędzy jego warg.
– Nie wiem... chwilę temu skończyli operację, jeszcze nic mi nie powiedzieli – mruknął smętnie, wpatrzony w jakiś nieokreślony punkt w przestrzeni.
– Co by nie było, Vince, w razie jakbyś chciał się wygadać czy coś, to jestem do usług – zaoferowałem, poklepując go po ramieniu.
– Doceniam, Bonnie. Dobry z ciebie kumpel.

***

Jestem w swoim pokoju? Jak się tu znalazłem?
Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem na zegarek. Równo północ. Sięgnąłem po leżącego na poduszce, pluszowego, złotego misia.
– Naprawdę mnie zabolało, kiedy mnie ugryzłeś… ale skoro jestem już w domu, to chyba nic mi nie jest. – powiedziałem do niego i odłożyłem zabawkę na pościel.
Czułem niewyobrażalne pragnienie, dlatego wstałem z łóżka i sięgnąłem po leżącą na stoliku latarkę. Nie chciałem zapalać światła w korytarzu, żeby przypadkiem nie obudzić mamy albo brata.
Właśnie! Ten głupek mi to zrobił! I ciągle się ze mnie śmiał! Dostanie od taty lanie, na pewno!
Szybko podszedłem do lewych drzwi i uchyliłem je. Nacisnąłem guzik, latarka z głośnym pstryknięciem posłała przed siebie strugę światła. Zaraz…
Czy coś się tam właśnie poruszyło…?
Zamrugałem zdziwiony. Byłem pewny, że zauważyłem jakiś kształt znikający za rogiem. Mój głupi brat znowu chce mnie nastraszyć?
Usłyszałem za sobą dziwny zgrzyt. Prędko się odwróciłem oświetlając łóżko. Na pościeli siedział mały miś z zabawnie trzęsącą się główką. Dopiero po chwili zauważyłem jarzące się, przerażające oczy potworka i jego ostre zęby.
Krzyknąłem przestraszony, na szczęście koszmar uciekł zaraz po tym, jak padł na niego promień z latarki.
Co tu się dzieje?
Poczułem chłodny powiew na swojej szyi, a zaraz po nim do moich uszu dotarło ciche sapanie. Bez namysłu chwyciłem za klamkę i zatrzasnąłem drzwi.

***

– Jak to w śpiączce? – Vincent zmarszczył brwi, patrząc na lekarza, jakby mu obwieścił, że za pośrednictwem przekrętu strażnik został sprzedany w charakterze darmowej dziwki do podziemnego burdelu niemieckiego fetyszysty.
– Jego stan jest już nieco stabilniejszy, nawet udało nam się powstrzymać krwotok, ale jeszcze się nie wybudził. Nie wiemy kiedy i czy w ogóle to nastąpi – wyjaśnił mężczyzna.
Doktorek chyba przekazywał takie wieści pięćdziesiąt razy dziennie, bo mówił to tonem zawodowej pogodynki, a nie chirurga uświadamiającego ojcu, że jego dziecko może w każdej chwili umrzeć.
– Przyjemniaczek, nie ma co – mruknąłem pod nosem. – Zostało nam tylko czekać, nic innego nie możesz zrobić.
– To nie takie proste. Wiesz co ja teraz przeżywam? Mój najmłodszy synek leży tam z odgryzionym płatem czołowym, a ja jedyne co mogę dla niego zrobić to siedzieć i się zadręczać! – Opadł załamany na najbliższe, wolne krzesło, oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach.
Gumka, która zwykle trzymała jego włosy związane w kucyk, zsunęła się z nich, pozwalając purpurowym kosmykom opaść swobodnie na ramiona strażnika.
Żadne słowa, poza: „Twój syn się obudził, niedługo wyzdrowieje!”, nie mogłyby złagodzić jego bólu. Milcząc, zająłem miejsce obok niego.
– Jesteś wściekły na tego starszego dzieciaka? – zapytałem po dłuższej chwili ciszy. Zgadywałem, że była Vincenta go do siebie wzięła. Ciekawe tylko czemu jej tu teraz nie było.
Mężczyzna opuścił ręce i powoli pokręcił głową.
– Nie. Jakbym mógł się na niego wściekać, skoro to przez moje niedopilnowanie do tego doszło? – Otarł oczy rękawem i odetchnął głośno, za wszelką cenę próbując być spokojnym. Dobrze widziałem, że ledwie udaje mu się powstrzymać łzy bezsilności. – Pójdę trochę przy nim posiedzieć – powiedział cicho i wstał. Przytaknąłem i również się podniosłem.
– Mnie tam nie wpuszczą, poza tym pewnie wolałbyś być z nim sam na sam, więc będę się już zbierał. Trzymaj się, Vince – pożegnałem się. Wysilił się na lekki uśmiech i odszedł w kierunku sali, gdzie leżało jego dziecko.
Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Pozostawała też kwestia tego, czy zamkną pizzerię. Jeżeli tak – co było bardzo prawdopodobne – to i ja, i reszta zostaniemy z dnia na dzień bez pracy.
Wychodząc ze szpitala wpadłem przy wejściu na Freddy’ego i Foxy'ego. Nie powiem, takie nagłe zrespienie się ich tutaj mocno mnie zaskoczyło.
– Chłopaki? Co wy tu robicie? – zapytałem mało inteligentnie, zbyt rozproszony rozmową z załamanym strażnikiem, by trzeźwo łączyć fakty.
– Przyszliśmy zobaczyć co z Vincentem – zaczął Fazbear.
– Rozmawiałeś z nim? – przerwał mu Foxy, na co brunet zareagował niezadowoloną miną.
– Przed chwilą poszedł posiedzieć przy małym, dzieciak jest w śpiączce – starałem się zabrzmieć neutralnie, ale nutka żalu i zdenerwowania była ode mnie wyraźnie wyczuwalna.
– I tak dobrze, że po takim ugryzieniu wciąż żyje – mruknął rudy.
– Nie powiedziałbym. Taki stan rzeczy robi Vincentowi złudną nadzieję – stwierdził poważnie Fazbear.
Nie dało się zaprzeczyć, nikt nie liczył na to, że młody zdoła przeżyć, a i tak wszyscy mieli zamiar aż do końca sztucznie się uśmiechać przy strażniku i nie mówić mu tego wprost.
– Nie ma sensu tam teraz iść. Może przejdziemy się gdzieś razem? – zaproponowałem po chwili ciszy. Od wczoraj marzyłem tylko o tym, żeby zapomnieć o ostatnich dniach i – ewentualnie – poruchać. Tak dla rozluźnienia.
– Dobry pomysł. Znam fajny bar niedaleko stąd, wypijemy i od razu humory się poprawią – powiedział Foxy, uśmiechając się lekko.
– Prowadź – zarządził Freddy, też nie mając zamiaru stać w nieskończoność pod tym szpitalem jak jełop.
Fajnie, że zapytali, czy chcę z nimi iść. Na picie na pewno mnie nie namówią… no, może na małe piwko przystanę, ale poważniejszy trunek przez gardło mi nie przejdzie po ostatnim razie.
Obiecując sobie w duchu, że palcem nie tknę nic mocniejszego, poszedłem za nimi.


– Chłopaki, mam do was sprawę. – Brunet postanowił przerwać luźną rozmowę o niczym.
– Jaką? – Foxy nie wykazywał większego entuzjazmu, bardziej interesowała go zawartość kieliszka, który miał przed sobą. Ten facet to dopiero miał mocną głowę.
– Po pierwsze, nie trzymaj łokci na blacie – upomniał go Fazbear, mrużąc groźnie oczy.
– A co ty, moja matka? – prychnął zirytowany rudzielec, ale szybko wyraz jego twarzy z małego buntownika przerodził się w zbolałą kupkę nieszczęścia, kiedy Freddy kopnął go pod stołem. Nie protestując więcej, Foxy skrzyżował ręce na piersi i odchylił się na krześle w tył, walcząc z rosnącym bólem w okolicach łydki.
– Wracając do tematu… – brunet spojrzał na mnie, bo ze strony Foxy’ego, poza zduszonym, bolesnym jękiem, nie liczył na żaden kreatywny komentarz w tej sprawie, więc równie dobrze mógł rudego po prostu olać. – Fredbear’s Family Diner pewnie zostanie zamknięte, dlatego chciałem was zapytać, czy nie przenieślibyście się do mojego ojca, gdy to się już stanie. Miałem wam to zaproponować w sobotę na imprezie, ale po ostatnich wydarzeniach wątpię, by ktokolwiek miał ochotę na zabawę. Będę to musiał jeszcze przekazać Chice – poinformował Fazbear, dolewając sobie do kieliszka.
– Z nieba mi spadasz. Jakbyś był w stanie załatwić nam pracę, stary, to serio będę wdzięczny. – Coś czułem, że za trzy kieliszki poważne rozmowy zamienią się w nieokreślony bełkot. Dobrze, że trzymałem się postanowień i miałem tylko piwo. – A właśnie, czemu Chica nie przyszła?
– Chciała, ale dzisiaj nie dała rady; mówiła, że jutro odwiedzi Vincenta. – Freddy jednym łykiem wypił zawartość swojego kieliszka, krzywiąc się przy tym lekko.
– Nie dała rady… pewnie znowu siedzi z tą swoją psiapsiółą i plotkują. – Rudzielec wywrócił oczami. Alkohol widać uśmierzył ból, bo znowu wykazywał się wojowniczym charakterkiem. Zabawne, jak bardzo pasowała do niego rola pirata.


Kiedy wyszedłem z baru… a raczej się wytoczyłem, bo wspólnie z Freddym musieliśmy trzymać Foxy’ego, który poważnie przesadził z alkoholem po założeniu się z jakimś pijaczyną, na dworze robiło się już ciemno.
– Freddy, błagam, powiedz, że Foxy nie mieszka daleko – jęknąłem, załamany wizją wleczenia rudzielca przez pół miasta.
– Zaniesiemy go do mnie, mieszkam ulicę dalej – postanowił Fazbear.
– Twojemu ojcu nie będzie przeszkadzał…? – zapytałem niepewnie, pamiętając, że nasz lider wiele razy wspominał o swoim rodzicu jak o osobie typu arystokratycznego wampira, dla którego wszystko (i wszyscy) wokół ma być idealne.
– Niedługo otwiera sieć pizzerii, naprawdę uważasz, że ma czas być w domu? – Brunet uniósł sceptycznie brwi, patrząc na mnie wymownie.
– Okej, zrozumiałem, twój ojciec nie ma czasu na spanie i sranie, dzięki temu ty możesz sobie sprowadzić na chatę najebanego Foxy’ego, tabun mongolskich prostytutek i wszystkie maskotki z Disneylandu! – burknąłem, zawiedziony swoim nieogarnięciem.
Fazbear nie skomentował, pokręcił tylko głową. Wypił znacznie mniej niż rudy. I dobrze, bo dwóch ich bym nie udźwignął.
– Co tam u Springa? – Fazbear zmienił nagle temat.
– Zdaje mi się, że jak zwykle. Tu kogoś ugotuje w kotle smoły, tam polata na miotle… – odparłem trochę nieufnie, mając szczerą nadzieję, że twarz mi nie spłonęła na myśl o ostatnim wieczorze. Z zażenowania rzecz jasna, a nie sprośnych myśli! Co ja jestem jakaś wysłodzona, niedoruchana nastolatka?!
– Bardziej miałem na myśli, jak się trzyma po tym wszystkim. Pewnie też miał spory stres kiedy zabierali Fredbeara. – Fazbear, w przeciwieństwie do mnie, starał się dostrzec ludzką stronę Złotka. – Tyle dobrego, że z nim pojechał i wiedział co się dzieje, a nie siedział w domu i się martwił.
– Martwił? Proszę cię, to Spring, nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa, a jedyne uczucia jakie zna, to te typu nienawiść, zemsta i okres! – prychnąłem, wywracając oczami. Jakoś nie widziałem Złotka w roli strapionej żonki. – Może był trochę zdezorientowany, ale szybko mu przeszło.
– Momentami się zastanawiam, czy ty aby na pewno zaliczasz go do ludzkiej społeczności, a nie demonicznych kręgów. – Freddy nie wydawał się zdumiony moją odpowiedzią, ale miałem dziwne wrażenie, że liczył na coś innego. – Nie widziałeś, jaki wczoraj był przerażony?
– Niespecjalnie, wrócił wieczorem do domu, upił się i… – ugryzłem się w język zanim zdążyło mi się wymsknąć trochę za dużo. – I poszedł spać. Nie widziałem, żeby latał rozhisteryzowany z białą chustą, czy czuwał przy telefonie jak pies.
– A kiedy zabierali Fredbeara? Rzadko widuję Springtrapa takiego, naprawdę nie zauważyłeś? – Fazbear brzmiał poważnie, więc nie śmiałem zarzucić tekstem: „Niezły żart!”.
– Nie, Freddy, nie zauważyłem, bo nie obserwuję blondaska dwadzieścia cztery na dobę. Umknęła mi jakoś jego mina damy w opałach. – Może trochę zbyt uszczypliwie zacząłem odpowiadać, ale tematy Złotka już mnie irytowały. Co o nim nie pomyślę, to przypomina mi się scena z wczoraj! Muszę pamiętać, żeby w domu wyparzyć usta; może jak zabiję jego bakterie, to te wspomnienia przestaną mnie nękać.
– Bonnie, stary, weź się w garść i jakoś z nim pogódź. Jak u mnie byłeś to mówiłeś, że chcesz się wyprowadzić. Pomyśl, czy jest w tym jakiś sens (Mogę wymienić co najmniej dziesięć powodów, dlaczego ta przeprowadzka to BARDZO dobry pomysł… i z sensem.). Spring z dwojga złego nie jest taki zły, ma trudny charakter, ale lepszy on niż gwałciciel albo złodziej, co nie (Zdążył zgwałcić moje usta i ukraść pocałunek, z dwojga złego to ja bym wolał albo gwałciciela, albo złodzieja, a nie obu w pakiecie!)? Minie jeszcze trochę czasu i znajdziesz z nim wspólny język (Jego język już znalazł mój. Nie podobało mi się to.)!
– Freddy, doceniam starania, ale ja tego faceta po prostu nie trawię. Ot typ, który samym swoim jestestwem doprowadza mnie do wkurwu – westchnąłem ciężko.
– Tylko mówię, że przeprowadzanie się może nie być najlepszym wyjściem – wzruszył ramionami i poprawił sobie zarzucone na barkach, ramię Foxy’ego. Rudy warknął coś pod nosem, ale żaden z nas nie zrozumiał o co mu chodzi. – Dalej już sobie poradzę, wracaj do siebie – zarządził Freddy.
– Jesteś pewny? – Uniosłem brew. – Nie chciałbym żebyście wpadli po drodze pod jakieś auto, bo pan Wypiję-Cysternę-Whisky-I-Na-Pewno-Nadal-Będę-Trzeźwy nagle zatoczy się na jezdnię – wyraziłem poważne wątpliwości w tej kwestii.
– Spokojnie, ciężki nie jest, dam radę. – Brunet uśmiechnął się do mnie i przeszedł na drugą stronę ulicy z pijanym rudzielcem uwieszonym na nim.
Ja z kolei udałem się prosto do domku, lżejszy w problemach o tyle, że miałem zapewnioną posadę, w razie gdyby Family Diner zamknęli.

***

– Musiałeś tyle pić? Ręki nie czuję od tego niesienia cię przez pół miasta! – zamarudził Fazbear po posadzeniu Foxy’ego na łóżku. Rudy trzymał się za głowę i lekko kiwał w przód i w tył.
– Daj spokój, mogło być gorzej – stwierdził, kompletnie nieprzejęty wyrzutami Freddy’ego.
– Racja, mogliśmy odstawić cię do domu, nie do mnie, po drodze mijając wszystkie znane sklepy i firmy, żeby znajomi mojego ojca pomyśleli, że zadaję się z marginesem społecznym! – Fazbear był mocno zbulwersowany brakiem pohamowania mężczyzny. – Możesz spać w moim łóżku tylko pod warunkiem, że jutro własnoręcznie upierzesz mi tę pościel.
– Jutro to ja pewnie będę miał kaca – zauważył rudy, wstając i podchodząc chwiejnym krokiem do poprawiającego włosy przed lustrem, Freddy’ego.
– Nie obchodzi mnie to, trzeba było wcześniej pomyśleć, a nie upijać się jak świnia – prychnął zirytowany, obracając się przodem do Foxy’ego, gdy tylko zobaczył w odbiciu, że ten stoi tuż za nim.
– Czemu tylko dla mnie jesteś taki wredny, co? Do innych z uśmiechem, a do mnie z pazurami, to nie fair. – Rudy objął Fazbeara w pasie, przysuwając się do niego, aż ich torsy się ze sobą zetknęły.
– Ponieważ od ciebie, jako mojego partnera, wymagam więcej, bo dobrze wiem na ile cię stać – wyjaśnił łaskawie, opierając dłonie na klacie pirata z zamiarem odsunięcia go od siebie. Niestety Foxy, mimo że mocno się chwiał, stał teraz twardo i nie zrobił ani kroku w tył, jak na złość wysiłkom Fazbeara.
– Racja. Ty jedyny wiesz na ile mnie stać. – Uśmiechnął się drapieżnie i nie dając brunetowi szansy na odpowiedź, chwycił go za tyłek, podnosząc w górę. Freddy szybko objął kochanka rękami za szyję i oplótł nogami w pasie, żeby nie spaść.
– Foxy, postaw mnie, nie o to mi chodziło! – zaprotestował, gdy facet ruszył w kierunku łóżka.
– Ależ dokładnie o to – padła rozbawiona odpowiedź rudzielca.

***

Wchodząc na klatkę schodową poczułem jak w kieszeni zawibrował mi telefon. Wyjąłem go i przeczytałem wiadomość od Springa Łaskawego, który litościwie postanowił mnie poinformować, że jest u Fredbeara i nie wraca na noc, więc nie ma sensu, żebym na niego czekał.
Nie musiałem być geniuszem, żeby się domyślić co miał zamiar robić przez całą noc. Wzdrygnąłem się lekko i szybko wszedłem na górę, przeskakując po trzy schodki.
A Freddy mi próbował wjeżdżać na sumienie i namawiał żebym się nie przeprowadzał. Jak pomyślę, że ta dwójka będzie się lizać i miziać całą noc, to… będę zazdrosny?
Zmarszczyłem brwi, zatrzymując się na półpiętrze.
Nie. To nie zazdrość, tylko obrzydzenie; najpierw ssie mu fiuta, a potem przychodzi mnie całować. Obrzydliwość nad obrzydliwościami. I kropka.
Lepiej dla mnie i świata, jak przestanę myśleć i zrobię sobie kolację. Może Złotko miało rację, że używanie mózgu nie jest moją mocną stroną, zawsze wychodzą mi z tego dziwne pierdoły w głowie.

***

Pobiegłem do prawych drzwi. Lekko je uchyliłem i włączyłem latarkę, a widząc przerażający dziób i ostre zęby natychmiast je zatrzasnąłem.
Kątem oka zauważyłem jak drzwiczki szafy lekko drgnęły. Coś do niej wbiegło?
Puściłem klamkę i niepewnie do niej podszedłem. Oświeciłem ją, a ze środka przywitały mnie szeroko rozwarte szczęki czerwonego lisa; przerażony zamknąłem prędko drzwiczki i oparłem się o nie plecami, napierając na nie całym swoim ciężarem by potwór przypadkiem nie zdołał się wydostać.
Po dłuższej chwili odważyłem się ją ponownie otworzyć. W miejscu koszmarnego pirata siedział teraz mały, słodki pluszak.
Usłyszałem przy lewych drzwiach ciche skrobanie pazurów o ścianę i ochrypły, ciężki oddech. Już wiedziałem kto to. Nie zapalając latarki dopadłem do klamki i zamknąłem wejście do pokoju. Łzy stanęły mi w oczach, było coraz gorzej.
Prawe drzwi, te za moimi plecami, zaskrzypiały gdy do środka wsunęła się przez nie wyposażona w ostre szpony, mechaniczna łapa, na której siedział mały cupcake. Z pozoru słodkie ciasteczko szczerzyło do mnie kły, tak jak jego właścicielka.
– Nie! – krzyknąłem, zostawiając królika i pobiegłem w stronę kurczaka.
Dlaczego te drzwi się ciągle otwierały?! Dlaczego nie mogłem ich zamknąć na całą noc i być bezpieczny?! Koszmary nie mogłyby się wkraść, gdyby drzwi były zamknięte!
Dlaczego nikt nie przychodzi, kiedy krzyczę?!
Coś zaczęło głośno szumieć w szafie. Prawie nic nie widziałem przez wciąż zbierające się łzy. Namacałem uchwyt i rozchyliłem szeroko drzwiczki.
Ze środka patrzyła na mnie para czerwonych ślepi i rząd potężnych, ostrych kłów czarnego potwora.

***

Kolejne dni były monotonne i przesiąknięte rutyną. Wszyscy powoli zbieraliśmy sie po minionych wypadkach. Wszyscy, poza Vincem.
 Facet coraz mocniej zamykał się w sobie; odwiedzałem go codziennie, za każdym razem mówił coraz mniej, aż w końcu w ogóle przestał się do mnie odzywać. Nie miałem pojęcia co mu powiedzieć, jego syn umierał, a on wyraźnie się tym zadręczał. Dlatego właśnie tematy, jak już postanowił zaszczycić mnie dyskusją werbalną, schodziły głównie na pracę, a raczej jej brak. Przekazywałem mu wszystko, co mówił Freddy w kwestii naszego nowego zatrudnienia.
W końcu nastał dzień sądu, kiedy szef poinformował nas, że mamy się stawić przed lokalem po południu. Było wiadome, co powie.
– Moi drodzy, nie mieliśmy okazji zbyt długo ze sobą pracować i już nie będziemy mieli. Fredbear’s Family Diner zostaje oficjalnie zamknięte. Bardzo mi przykro, ale siłą rzeczy wszyscy zostajecie usunięci ze swoich stanowisk. Wypłaty dostaniecie za cały miesiąc, o to się nie martwcie. – Tu mężczyzna na moment umilkł, szukając odpowiednich słów. – Chciałem przekazać wam to osobiście, mam nadzieję, że zrozumiecie.
Oczywiście nikt nie miał za złe, wszyscy już wcześniej zdołali pojąć, że stracili pracę i zaczęli szukać czegoś nowego. Gdyby nie Freddy, miałbym w tej kwestii poważny kłopot.
– Kiedy zaczynamy u twojego starego, Freddy? – zapytała Chica, nim rozeszliśmy się do domów.
– Otwarcie jest pojutrze o ósmej rano. Dobrze by było, żeby nikt się nie spóźnił. – Fazbear spojrzał znacząco na Fredbeara, który miał sporą tendencję do przychodzenia na ostatnią chwilę.
– Bez obaw, przypilnuję go – zapewnił Spring, zasadzając swojemu kochasiowi mocnego kuksańca w bok, nim biedak zdołał się odezwać.
Na jego miejscu już dawno dałbym Złotku kopa w dupę za takie traktowanie. Ale on najwyraźniej coś innego chciał mu w tą dupę dać.
Zamiast serwować kopy, pokręciłem tylko głową i napisałem szybkiego SMS-a do Vince’a, z informacją gdzie i o której zaczynamy nową pracę.
– Świetnie. No to życzę wszystkim miłego dnia. – Freddy zawrócił w tylko sobie znanym kierunku.
– Ej, mieliśmy iść we trójkę do tego nowego klubu! – Chica od razu zagrodziła liderowi drogę, wskazując kolejno na niego, siebie i Foxy’ego.
– Wybacz, dzisiaj nie mogę. Muszę pomóc ojcu w pizzerii. – Fazbear wzruszył bezradnie ramionami, przepraszając dziewczynę wzrokiem. – Jutro możemy się tam przejść. Pasuje ci, Foxy? – Bierny dotąd pirat przytaknął niemrawo, stojąc oparty o latarnię. – Świetnie, w takim razie do jutra. A wam do poniedziałku – rzucił w stronę Złotka i moją, po czym zniknął za kolejnym zakrętem. Takim sposobem wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić do domów.
O dziwo Springi nie pohasał z Fredbearem za rączkę, jak się spodziewałem. Blond-tyczka pożegnała się ze Złotkiem i ruszyła w swoją stronę.
– Idziesz? – zapytał Spring, czekając na mnie.
– A nie masz jakichś planów z tym tam? – Uniosłem brwi, kciukiem wskazując na oddalającego się kochanka mojego współlokatora. Widząc jednak, że blondyn zaczyna się niecierpliwić, prędko go dogoniłem.
– A co cię to obchodzi? – postanowił odpowiedzieć pytaniem na pytanie.
– Nic, po prostu kiedy tylko się da, to gdzieś razem wychodzicie – mruknąłem, lekko speszony.
– Kiedy tylko się da. Ale teraz, jak widać, się nie da, skoro z nim nie poszedłem – westchnął ciężko, przyspieszając kroku.
– Ta, rac.. – urwałem, gdy phone zaczął wibrować mi w kieszeni i jak szalony wygrywać jedną z piosenek mojego ulubionego zespołu. Szybko wydobyłem ze spodni nieznośne urządzenie. Zdziwiłem się widząc, że dzwoni Vince. – Tak? – zacząłem, ale po drugiej stronie słyszałem jedynie ciężki oddech, a co chwila pociąganie nosem. – Vincent? Jesteś tam?
– Bonnie… miałbym prośbę. Możesz przekazać Freddy’emu, że nie będzie mnie w pracy na otwarciu? I jeszcze przez jakiś czas… – Głos miał zachrypnięty i mówił tak jakoś nieskładnie.
– Pewnie, nie ma problemu, zrozumie, że potrzebujesz czasu – przytaknąłem od razu. – W końcu teraz najważniejsze, żebyś każdą chwilę spędzał przy synku.
– On nie żyje – padła sucha odpowiedź.
No to dupa. Otworzyłem usta, ale żaden sensowny komentarz nie przychodził mi do głowy.
– Stary, ja… naprawdę mi przykro. – Zatrzymałem się. Kompletnie nie wiedziałem co mu na to odpowiedzieć.
Spring również przystanął, najwyraźniej zaintrygowany moim nagłym poruszeniem.
– Ta… po prostu mu przekaż. Muszę mieć czas… więcej czasu… – Tym akcentem strażnik zakończył rozmowę i się rozłączył.
Odsunąłem urządzenie od ucha i stałem tak na środku chodnika, jak ostatni debil, tępo wpatrując się w czarny ekran telefonu, który zdążył się w międzyczasie zablokować. Nie mogłem sobie poukładać tego wszystkiego w głowie.
– Bonnie? Zaciąłeś się? – Spring pstryknął mi palcami przed twarzą. – Ogarnij dupę, o co chodzi? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył. – Blondyn zmarszczył brwi, czekając na wyjaśnienie.
– Ten młodszy synek Vincenta umarł. Cholera, wiedziałem, że z tego nie wyjdzie, ale teraz jak to powiedział… – Westchnąłem ciężko. – Nieważne, chodźmy już. – Powoli ruszyłem przed siebie.
– Przykra sprawa, to fakt. Ale skąd takie przejęcie u ciebie? Nawet tego dzieciaka nie znałeś. – Złotko zdziwiło się moim rozemocjonowaniem i zaangażowaniem w sprawę.
– Nie chodzi o to czy znałem, czy nie. Pomyśl, jak to jest umrzeć nie mając nawet szansy poznać życia? Cholernie współczuję Vincentowi, ja bym się chyba nie pozbierał, jakby coś takiego mi się przytrafiło. – Pokręciłem głową, próbując odgonić przykre myśli.
– No to chyba lepiej, że nie masz potomstwa – stwierdził blondyn, zrównując ze mną krok.
– Co? Niby czemu? – zdziwiłem się.
– Bo jesteś mocno nadopiekuńczy. Twoje dzieci miałyby po trzydzieści lat, a ty nadal czytałbyś im bajki na dobranoc i robił kanapki – prychnął z nieukrywaną kpiną.
– Twoje za to miałyby jeszcze gorzej, bo ty nie interesowałbyś się nimi wcale – odparowałem zdenerwowany.
– Przynajmniej umiałyby same zawiązać sznurówki. – Spring posłał mi jeden ze swoich firmowych uśmieszków.
Chwilę później byliśmy już przed drzwiami do naszego bloku. Złotko weszło na klatkę i zaczęło wspinaczkę po schodach.
– Ej, Spring – zagadnąłem w połowie drogi.
– Hm? – Zerknął na mnie przez ramię.
– Freddy ci mówił kto jeszcze będzie z nami pracował w restauracji jego ojca? – zapytałem, nagle zainteresowany tematem.
– Coś wspominał, ale większości z tych osób nie miałem okazji poznać. – Podumał chwilę. – Zdaje się, że wymieniał Puppeta, Mangle i Ballon Boya. Kto tam jeszcze… chyba Toy Bonnie.
Zatrzymałem się i zacząłem lampić na Springa, jakby mu druga głowa wyrosła. Złotko dopiero po chwili zauważyło, że już za nim nie idę. Również przystanął na schodach i zaniepokojony zerknął na mnie pytająco.
– Tego ostatniego to ja znam aż za dobrze – wyjaśniłem.
– Och, czyżby złe wspomnienia? – Na ustach blondyna pojawił się lisi uśmieszek.
– A nawet gorsze. – Wzdrygnąłem się i szybko go dogoniłem.
– Powiesz coś więcej, czy nie chcesz psuć niespodzianki? – zapytał, najwyraźniej wyczuwając, że będzie miał sporo okazji do ciśnięcia ze mnie beki przy tym gościu.
– No ten… Toy Bonnie to mój kuzyn. Niezbyt za nim przepadam; jest ogarnięty, ale lepi się do mnie jak pszczoła do miodu. No i mam do niego mały uraz jeszcze ze szkoły – burknąłem, drapiąc się po policzku z lekkim zakłopotaniem. Spring w ostatniej chwili zasłonił usta dłonią, powstrzymując się przed salwą kpin wymierzonych w moją osobę; niestety, mimo starań, rozbawienie prędko z nim wygrało i ostentacyjnie, stojąc na środku schodów, zaczął się ze mnie śmiać. – A ty z czego rżysz?! – warknąłem, zdezorientowany tą nagłą poprawą humoru blondyna.
– Drogi panie Bonnie, nigdy nie sądziłem, że może pan mieć swojego fana! Mam przeczucie, że będę mieć sporo zabawy z obserwowania waszych ‘zalotów’! – Kolejna fala śmiechu.
– A ja mam przeczucie, że za pięć sekund będę miał zabawę z obserwowania, jak się wykrwawiasz na tych schodach, mała mendo! – Żyłka zapulsowała mi niebezpiecznie na skroni.
Blondyn, nie czekając aż postanowię spełnić groźbę, pognał na górę. Ruszyłem za nim jak rozjuszony byk.




6 komentarzy:

  1. Tak. TAK! Doczekałam się w końcu! *_*
    Ten rozdział stał się moim faworytem pośród pozostałej czwórki i nie, nie przez to, że mały wykitował, chociaż nawiązania w literaturze wręcz ubóstwiam, jednak sama akcja mi się podobała, relacje między bohaterami to miód-malina, chociaż nie spodziewałabym się Freddy'ego i Foxy'ego zusammen =-=
    Porównania Bonniego mnie rozwalają, może według Springa myślenie mu nie służy, jednak kreatywnością zagiąłby wzorowego komika xD
    Życzę Ci dużo czasu wolnego i jeszcze więcej weny, by kolejny rozdział pojawił się jeszcze szybciej, niż ten.
    Pozdrawiam! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszy mnie, że rozdziałek ci się podobał. :)
    Właśnie nad tymi relacjami staram się pracować, żeby poza Bonniem i Springiem istniała też reszta świata, a nie 'szare postacie poboczne'. x,x Twoje zwrócenie na to uwagi znaczy chyba, że powoli idzie mi to coraz lepiej. xD
    No to przy następnych rozdziałach spodziewaj się wszystkiego, bo mój umysł na tym nie poprzestanie. C:
    Powiedz to Sprigowi, on stawia na chłodny intelekt, nie kreatywność króliczka... niestety x''D.
    Dzięki wielkie i również pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Noooo, tego między Freddym a Foxym się nie spodziewałam :D Ciekawe co by pomyślał Bonnie, gdyby przyłapał swoich najlepszych kumpli w... No... dość jednoznacznej sytuacji. Trochę szkoda Vincenta, bo pewnie nieźle się zamartwia, no cóż... Chociaż mam wrażenie, że Bonnie już trochę lepiej traktuje Złotka :D
    *kto się czubi ten się lubi, ekhem... (po raz drugi)*
    Czyżby Fredbear i Złotko się pokłócili? :o :D
    Nie no, uwielbiam przekomarzanki między tą dwójką xD
    Oczywiście pozdrawiam i życzę weny i zdrówka :)
    I lecę czytać kolejny rozdział.
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś lubię ich parę w relacjach "pan idealny i nieokrzesany pirat". XD
      Pewno takie: *Wchodzi, widzi Foxy'ego na Freddym... wychodzi.* i kompletny brak reakcji. XD
      Fredbear i Spring ogólnie mają tutaj mega zły okres, ale no... wszystko przedstawione z punktu widzenia Bonnie'ego, który nie ma o tym pojęcia, stąd i dla czytelników za dużo nie zdradzam. xD
      Dziękuję i również pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Spring: Wczoraj jakoś nie narzekałeś.
    Cały wszechświat: Whooooooooooa!
    Biedne dziecko... Biedny Vincent... Niby było pewne, że chłopak umrze, ale to i tak ogromny cios.
    Czyżby Złotko kłóciło się ze swoim kochasiem? Hu, huu... Oby tak dalej ;D.
    Wyłapałam jeden błąd - ,,(...) wszyscy mieli zamiar aż do końcu sztucznie się uśmiechać przy strażniku (...)" - powinno być ,,do końca".
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świeczka dla młodego. QwQ
      Bo nie ma to jak kłótnie, co nie. XD
      A dzięki, umknęła mi ta literówka. xD
      Z korektami ostro zalegam, ledwie na szóstym rozdziale z nimi jestem, będę wstawiać dopiero jak skończę całość, więc takich błędów może być jeszcze sporo, wiem, że początki ciężko się czyta, bo byk na byku. X"D
      A dziękuję, również pozdrawiam! :)

      Usuń