sobota, 7 listopada 2015

FNAF oneshot - Halloween u Freddy'ego

Tydzień po czasie, ale w końcu napisałam tego oneshota! Cholernie długo poprawiałam oceny w szkółce, jestem padnięta. x-x Jak myślicie, oddałam mniej więcej charaktery Scotta i Vincenta? Czy lepiej już więcej nic z nimi nie pisać? x'D

***

– No co ty, w Halloween też pracujesz? – Vincent zmarszczył brwi z jawnym niezadowoleniem, żując powoli swojego burgera.
– Tak wyszło. Zresztą, to chyba nie kłopot? Mam tylko nocną zmianę, przez resztę dnia możemy gdzieś wyjść, jak masz chęć – zaproponował Scott. W przeciwieństwie do swojego kolegi, nie widział problemu. Sięgnął na oślep do prawie pustego pudełka z frytkami. – … Zjadłeś MOJE frytki?
– Chyba żartujesz, Halloween zaczyna się w nocy, kiedy jest ciemno! O to w tym chodzi, w dzień nie ma w ogóle zabawy! – jęknął ze smutkiem. A miał takie piękne plany. – Możliwe, że przywłaszczyłem sobie kilka – przyznał. – Chcesz gryza w zamian? – Wskazał na swojego burgera.
– Nie zachowuj się jak dzieciak. Za stary jesteś żeby się w to bawić. – Strażnik wywrócił oczami i wziął od kolegi hamburgera. – Nawet dobre. Tylko nie lubię ketchupu – stwierdził i oddał mu jedzenie.
– Za stary?! – obruszył się Vincent. – Jesteś chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który go nie lubi – burknął.
– No nie obrażaj się. –Mężczyzna westchnął ciężko i wstał od stolika. – Chodźmy już, późno się robi.
– Będę się obrażał ile będę chciał. Za stary, też coś. – Vince dokończył swoje jedzenie i również wstał. Zostawił kasę na blacie i poszedł za Cawthonem do wyjścia, wciąż lekko urażony. Pracował w Halloween, kiedy mieli razem spędzić świetną noc, a potem jeszcze go obrażał. Ta zniewaga krwi wymaga! Chwila... to mu nawet ciekawy pomysł podsunęło. – Ej, Scott… a wiesz, że te nawiedzone animatroniki w Halloween stają się nieco inne niż na co dzień? Agresywniejsze, sprytniejsze? Jesteś pewien, że chcesz spędzać to święto w takim miejscu?
– Przestań, te roboty zawsze wariują, za długo tam pracuję, żeby nagle zacząć się ich bać. – Zapiął kurtkę i przyspieszył kroku.
– Co więc powiesz na mały zakład? – Vincent z przebiegłym uśmieszkiem wyszedł na przód, zagradzając drugiemu mężczyźnie drogę.
– Zakład? Co ty znowu wymyśliłeś? – Scott, chcąc nie chcąc, musiał się zatrzymać.
– Posiedzę z tobą na nocnej zmianie. Zobaczymy, który z nas dłużej wytrzyma zanim stamtąd zwieje. – Jego pewny siebie ton, irytował strażnika. – Jestem u Freddy’ego dłużej niż ty, Scott, pamiętam, co się działo rok temu, to nie było fajne.
– Idiotyczny pomysł. Daj sobie spokój, Vincent. – Nocny stróż był coraz bardziej zaniepokojony. A co jeżeli ten idiota tym razem nie robił sobie z niego jaj?
– No dobra, w takim razie jak wygrasz, to zajmuję twoje nocne zmiany na cały miesiąc – zaproponował Bishop, mając nadzieję, że ta oferta skusi Scotta.
– … Cały miesiąc? – Mężczyzna zmarszczył brwi. Miał ochotę się zgodzić, w końcu był pewien, że wygra bez problemu. W razie kłopotów zamknie się w jakimś schowku i tyle. Coś mu jednak nie pasowało w tej hojności kolegi. – A co, jeżeli ty wygrasz?
– Wtedy ty będziesz moją nagrodą. – Uśmiechnął się szerzej. – No, ale skoro jesteś pewien wygranej, to nie masz się o co martwić, nie? – Zaśmiał się i trącił go w ramię.
– Ty serio jesteś chory… – Scott pokręcił głową z dezaprobatą. – Niech będzie.

***

Zdjął ociekającą wodą kurtkę po wejściu do pizzerii, powiesił ją na wieszaku i zamknął za sobą drzwi. Szalejąca na dworze burza kompletnie go przemoczyła.
Nie zapalał światła, bo po co, zamiast tego podłączył do prądu Halloweenowe dekoracje. Całą salę w której stały uśpione animatroniki natychmiast rozświetliły dziesiątki poustawianych wszędzie dyń z lampkami w środku i kilka podświetlanych, uwieszonych pod sufitem szkieletów i pająków.
Zrobiło się całkiem przytulnie, miło było widzieć odmianę od codziennej rutyny, te wszystkie pomarańczowe obrusy w czarne czaszki, czarownice w oknach i inne dziwne jego zdaniem ozdoby.
Jedynym co kompletnie się nie zmieniło były roboty. Stały na scenie z pochylonymi głowami jakby czekając, aż będą mogły znów się poruszać.
Scott wyjął z kieszeni latarkę i poświecił na każdego animatronika po kolei. Nie zareagowały.
– Pfff, wiedziałem, że Vincent gadał pierdoły, żeby mnie wystraszyć. Nie dam mu wygrać – prychnął pod nosem, uśmiechając się kącikiem ust.
Prawda była jednak taka, że mocno się niepokoił. Do tego stopnia, że idąc do biura, co krok odwracał się z wycelowaną latarką i sprawdzał, czy nic się za nim nie czai.
To jakaś paranoja, przecież ten dekiel zawsze go podpuszczał i robił sobie jaja, tym razem najpewniej nie było inaczej.
Wszedł do małego, ciasnego pomieszczenia i usiadł w wysłużonym już fotelu.
Nic się nie dzieje. Kolejna noc w pracy. Jest tak jak zwykle.
Zauważył na biurku nową zabawkę – szkielet o małym ciałku i ogromnej, dyniowej głowie. Chwilę się wahał nim wyciągnął rękę i pstryknął dynię, żeby zaczęła kiwać się na sprężynce we wszystkie strony.
Tuż obok niej stał stary, czerwony telefon. Jego nie ruszał, nie był jak Vincent, żeby wykręcać przypadkowe numery i dzwonić do ludzi w środku nocy z pytaniem, czy był u nich prąd. Zdecydowanie był bardziej dojrzały niż Bishop i lubił mu to udowadniać na każdym kroku.
Słyszał zacinającą o okna i dach lokalu, ulewę. Jak miał nie zasnąć przez całą noc w tak idealnych do spania warunkach?
Przeciągnął się zmęczony i zaczął sprawdzać kamery, a już po kilku minutach kompletnie odpłynął.
Obudził się, gdy blisko lokalu uderzył piorun, a huk aż zatrząsł szybami w okiennicach. Wyprostował się w fotelu i rozejrzał zaspanym wzrokiem to w lewo, to w prawo, a w końcu zerknął na zegarek.
Szlag! Minęło kilka godzin! Szef go zabije jak się dowie!
Przeniósł wzrok na wciąż pokazujący obraz z kamer, ekran.
Dziwne.
Nie mógł znaleźć żadnego animatronika. Wszystkie pomieszczenia były puste.
Bonnie’ego, Freddy’ego i Chici nie było na scenie, Pirate Cove Foxy’ego był otwarty, ale na kamerze z korytarza nie widział, żeby pirat do niego biegł. Jakim cudem cztery, wielkie i ciężkie jak cholera roboty, ot tak wyparowały?
– No to są chyba jakieś jaja – warknął, wstając z fotela i biorąc w dłoń latarkę. Jeżeli w czasie, gdy on sobie smacznie spał, zawitali tu jacyś złodzieje i zwędzili coś, co miał pilnować, to mógł się pożegnać z pracą, a do tego spodziewać jakiejś wyszukanej kary finansowej ze strony pizzerii.
Drgnął, zatrzymując się w progu.
A może to o tym mówił Vincent? Czy na pewno nic na niego nie skoczy, jak opuści swój mały azyl?
Z sercem w gardle wyszedł z biura oświetlając sobie drogę latarką.
Znów znalazł się w głównej sali ze sceną, jednak tym razem była zupełnie pusta. Po animatronikach nie został nawet ślad. Poszedł do Pirate Cove i zajrzał do środka, ale lisa również nie było.
– Co jest…? – Zamrugał zdziwiony, dla pewności odchylając bardziej kurtynę.
Usłyszał tuż za sobą mechaniczny zgrzyt. Zamarł w bezruchu na krótki moment, by zaraz potem błyskawicznie się odwrócić, z wycelowaną na wysokości twarzy, latarką.
Zobaczył przed sobą animatronika. Freddy pochylał się nad nim poruszając lekko rozwartymi szczękami i wydając przy tym coraz głośniejsze dźwięki.
Serce Scotta prawie stanęło, zdusił krzyk i błyskawicznie odskoczył w bok, nim misiek zdołał go schwytać.
W miejscu, gdzie się zatrzymał, zaraz pojawił się Bonnie. Królik był o wiele szybszy niż zwykle, rzucił się na nocnego stróża, ten jednak nie miał zamiaru tak łatwo  się poddać, przeskoczył przez stolik i  pobiegł do wyjścia... które zablokowała mu Chica. Był otoczony przez agresywne, opętane maszyny.
Nie wiedział co robić, czuł, że zaraz roboty po prostu go rozszarpią. Okrążył stoliki i wyprzedzając Freddy’ego, pobiegł z powrotem do biura.
Usłyszał za sobą szybkie kroki. Foxy!
Przyspieszył, jednak gdy dotarł do swojego schronu… drzwi były zamknięte. Uderzył w nie pięściami, sądząc, że znowu się zacięły. Nie tym razem, jego trud pozostał bez odzewu.
Oparł się o nie plecami, nie widząc ratunku przed biegnącym w jego stronę piratem. W ciemnościach lśniły jedynie dwa białe punkciki – robotyczne ślepia potwora, który coraz szybciej zmniejszał i tak lichą odległość między nimi.
Wtedy poczuł, jak drzwi za nim zaczynają się otwierać, coś łapie go mocno za ramię i wciąga do środka, po czym znów je zamyka. Chwilę po tym głośny huk obwieścił mu, że lis nie wyhamował.
Odetchnął z ulgą. W życiu nie był tak przerażony!
– Żadnego: „Dziękuję za ocalenie!”? – usłyszał tuż za sobą głos Vincenta. Obrócił się, stając z mężczyzną twarzą w twarz. – Zero wdzięczności? Serio?
– Wybacz, ja... jestem po prostu trochę zaskoczony… przerażony… sam nie wiem. – Cawthon wplótł palce we włosy i odchylił głowę w tył. Już nawet nie dopytywał, kiedy facet zdążył tu przyjść. – Dzięki, Vince. Myślałem, że mnie tam zjedzą!
– To po cholerę wychodziłeś? Mówiłem ci, że dzisiaj będą inne niż zwykle – przypomniał mu, siadając na skraju biurka.
– Fakt, ale… – zamilkł, gdy coś uderzyło z całej siły w drzwi. Huk rozniósł się po całym biurze, a po nim nastąpił kolejny i kolejny. Widocznie Foxy zdołał się podnieść i teraz usiłował dostać się do strażnika.
Vincent prędko zamknął i drugie, zauważając, że Chica stoi blisko nich.
– Spokojnie, nie wejdą tu. Ostatnim razem miałem taką samą sytuację i przeżyłem. – Bishop albo zgrywał takiego wyluzowanego, albo naprawdę miał gdzieś, czy jego słowa się sprawdzą, czy też drzwi lada moment wylecą na przeciwległą ścianę, a im do środka wpadną żądne krwi animatroniki.
– Vincent, pojebie. – Scott westchnął ciężko. – Na dworze szaleje burza, jeżeli zabraknie nam prądu, to rano klienci wezmą nasze szczątki za nazbyt realistyczne ozdoby.
– Wyluzowałbyś, przecież jesteśmy na razie bezpieczni. – Mężczyzna wywrócił oczami. – Skoro tę kwestię mamy omówioną, przejdźmy do mojej nagrody.
– Nagrody? – Scott uniósł ze zdziwieniem brwi. – Jakiej nagrody?
– Przecież wygrałem zakład. – Teraz to Vincent się zdziwił.
– Jak to wygrałeś?
– Normalnie. Chciałeś zwiać. I nadal chcesz. A więc automatycznie wygrywam – stwierdził oczywisty fakt.
– O nie, zakład był o to, kto pierwszy zwieje, a nie kto będzie próbował! – zbuntował się Cawthon. Nie był pewien czy Vincent tylko żartował z tym: „Ty będziesz moją nagrodą.”, wolał tego nie sprawdzać.
Drugi strażnik już chciał zarzucić kolejnymi argumentami podtrzymującymi tezę domniemanego zwycięstwa, ale w tym momencie stało się coś, czego żaden z nich by się nie spodziewał.
Żelazne drzwi poruszyły się i powoli zaczęły unosić, spod nich wysunęła się metalowa łapa Foxy’ego, który chwycił Scotta za kostkę i pociągnął go mocno, tym samym przewracając i zaczynając wyciągać z biura.
– Kurwa! – Mężczyzna nie miał czego się chwycić żeby uniemożliwić lisowi wywleczenie się z biura. Robot szybko zaczął go wyciągać na zewnątrz pomieszczenia.
Na szczęście z pomocą przyszedł mu Vincent, złapał go za rękę i z całych sił zaczął ciągnąć z powrotem do środka. Na jego nieszczęście maszyna okazała się silniejsza. W ułamku sekundy Cawthon zniknął w ciemności, a drzwi ponownie się zamknęły.
Bishop natychmiast zaczął uderzać w przycisk, chcąc wyjść, wyglądało jednak na to, że Bonnie zablokował drzwi, uniemożliwiając mu ich otworzenie.
– Cholera jasna…! – warknął i podświetlił drzwi Chici. Nie było przy nich nikogo, więc otworzył je i wybiegł na korytarz.
Wpadł do kuchni, szybko jednak odkrył, że nie jest w niej sam. Momentalnie padł na kolana i ukrył się za szafkami przed kurczakiem. Zwabiona hałasami Chica, zaczęła iść w jego kierunku. Przeszedł na kolanach za kolejny mebel, starając się nie dopuścić by go zauważyła. Chwilę bawili się w kotka i myszkę, aż w końcu zniecierpliwiony Vincent chwycił jakiś talerz z blatu i rzucił nim w najdalszy kąt pomieszczenia.
Chica przez moment się wahała, zaraz jednak poszła za źródłem dźwięku, a Bishop wykorzystał to, by znów dostać się do głównej sali, gdzie – jak mniemał – animatroniki zaciągnęły Scotta.
Nie pomylił się. Freddy i Foxy trzymali wyrywającego się mężczyznę, obok nich stał królik.
I co miał teraz zrobić? Nie powstrzyma trzech robotów.
Nim Vincent zdążył stworzyć jakikolwiek plan, maszyny zauważyły go i zamarły w bezruchu. Bonnie puścił głowę od kostiumu miśka, którą chciał włożyć Cawthonowi, Freddy i Foxy zostawili Scotta, rzucając go na podłogę i cała trójka zaczęła zbliżać się do Vincenta.
Na pewno zaraz wpadnie mu do głowy jakiś dobry plan! Na pewno…!
Nic nie wymyślił, a roboty były coraz bliżej i bliżej, aż nagle…
Rozległ się potężny grzmot. Piorun musiał uderzyć gdzieś blisko, z kontaktów i lamp posypały się iskry, chwilę później wszystkie światła zgasły.
A wraz z nimi animatroniki. Vincent zamrugał zdziwiony. Roboty nie były podłączone do prądu, ale to wywalenie korków musiało i na nie w jakimś stopniu wpłynąć i je zresetować.
Chwilę mu zajęło ogarnięcie sytuacji, zaraz jednak przypomniał sobie o drugim strażniku. Podszedł do niego, zapytał szybko czy może wstać, a gdy ten przytaknął, pomógł mu się podnieść i czym prędzej udał się z nim do biura. Zaraz potem poszedł naprawić wywalone korki, a gdy znów mieli prąd, wrócił do Scotta i zamknął oboje drzwi. Wtedy dopiero odetchnął z ulgą.
Gdyby nie ten przypadek, obaj mogli zostać rozczłonkowani.
– Wszystko w porządku? – zapytał, gdy uspokoił już oddech.
Scott wyglądał i czuł się źle. Koszulki już praktycznie nie było, spodnie całe w strzępach… animatroniki musiały uznać to za „zły kostium na endoszkielecie” i próbowały zedrzeć go z mężczyzny, by włożyć go we właściwy. Na szczęście poza kilkoma siniakami nie miał żadnych poważnych ran.
– Mogło być gorzej. Gdyby nie ten twój głupi pomysł z zakładem i byś tutaj nie przyszedł, to byłoby po mnie – powiedział cicho, wciąż zszokowany tym, jak niewiele dzieliło go od wciśnięcia w strój i śmierci. – A właśnie. Co do tego zakładu… chyba faktycznie wygrałeś.
– Co ty? Uznajesz moje zwycięstwo? Tak po prostu? – Vincent uniósł brew, mocno zdziwiony. – Myślałem, że nie doczekam dnia w którym pogodzisz się z moją wyższością.
– Nie przeginaj, dupku, bo zaraz zmienię zdanie! – warknął groźnie, marszcząc brwi.
– Przeginaj? Ja tylko stwierdzam fakty! – zaśmiał się Bishop i stanął tuż przed Scottem. Położył dłonie po bokach jego bioder. – W takim razie chcę dostać swoją nagrodę już teraz – zadecydował i pochylił się nieco, by złączyć ich wargi w krótkim pocałunku.
To mu jednak nie wystarczyło. Zachęcony brakiem protestu ze strony Cawthona, ponowił pocałunek, tym razem o wiele natarczywiej, smakując zachłannie jego ust.
Scott jęknął mimowolnie. Raz czy dwa spali ze sobą, ale tym razem czuł się podejrzanie mocno spragniony.  Ciężko było mu się przyznać przed samym sobą, że zwyczajnie mu się to podoba.
Cawthon zacisnął mocno dłonie na koszuli drugiego strażnika, gdy ten wdarł się dłońmi w jego bieliznę i wsunął palce między jego pośladki.
– Ostatnia szansa na wycofanie się – szepnął mu do ucha Vince i po krótkim, niedokładnym przygotowaniu go, posadził Scotta na blacie biurka.
– Zakład to zakład, nie jestem tchórzem, żeby złamać umowę na którą się zgodziłem – stwierdził, patrząc na niego hardo.
– Jak później będziesz narzekał, to ci to zacytuję – zaśmiał się Bishop i znów go całując, podniósł słuchawkę czerwonego telefonu stojącego na biurku, związując mu kablem ręce za plecami.
– Ej, wolałbym być wolny – zaprotestował Cawthon, szybko jednak uciszyły go spragnione usta drugiego mężczyzny.
Vincent, wykorzystując chwilę zaskoczenia, wsunął język między jego wargi. Pozytywnym zaskoczeniem było, gdy Scott przyjął zaproszenie do zabawy i zaczął oddawać mocno pocałunki.
Poszarpane przez animatroniki spodnie stróża, tak jak i jego bielizna, szybko skończyły na podłodze gdzieś w kącie pomieszczenia; Vince nie lubił czekać, a po długiej przerwie, jaką mieli od ostatniego razu, wprost płonął z pożądania.
Objął dłonią jego członka i zaczął pocierać nią rytmicznie w górę i w dół, pobudzając tym samym swojego kochanka, co spotkało się z kolejnym, stłumionym przez pocałunki, jękiem.
– Czekaj. – Scott zatrzymał go, gdy Vince rozpiął pasek z zamiarem zdjęcia z siebie jeansów.
Cawthon zsunął się z blatu na podłogę i uklęknął. Ręce miał związane, więc ustami rozpiął z lekkim trudem jego rozporek, chwycił zębami za gumkę bokserek i mocniejszym szarpnięciem w dół zsunął je z niego.
– Mógłbyś tak robić codziennie, nie obraziłbym się – zaśmiał się Vincent, obserwując z dziką iskierką w oczach to małe, nagie, skrępowane ciałko pod sobą.
– Chciałbyś. Jak komuś o tym powiesz, to cię zabiję, draniu – warknął, ocierając się policzkiem o jego powoli budzącą się do życia męskość.
– O ile będziesz w ogóle mógł wstać… – Vince nie mógł się powstrzymać od tego drobnego komentarza.
Scott zmrużył groźnie oczy, ale postanowił odpuścić sobie dalszą dyskusję, by zamiast gadaniem móc zająć się penisem Vincenta.
Powolne ruchy językiem po jego podbrzuszu i pojedyncze liźnięcia po trzonie szybko zadziałały na tą niewyżytą bestię. Cawthon uśmiechnął się kącikiem ust, mocno z siebie zadowolony. Kontynuował zabawę dużo ambitniej, choć wciąż tylko z pomocą języka, nie całych ust. Sunął nim po całej długości członka Vincenta, to znów zajmował się dokładnym oblizywaniem samej główki, momentami przechodził też na jądra.
– Scott, cholera jasna, spuszczę ci się na ryj bez ostrzeżenia, jak nie weźmiesz się za to na poważnie! – ostrzegł Bishop, od dłuższej chwili zaciskając palce na krawędzi biurka i obserwując z rozdrażnieniem poczynania kochanka.
– Niecierpliwy jesteś. – Stróż wywrócił oczami i spełniwszy jego prośbę otworzył szeroko usta, pozwalając by penis Vincenta niemal w całości w nich zniknął.
Mężczyzna wydał z siebie dość głośny pomruk zadowolenia i nieświadomie wypchnął lekko biodra. Szybko opanował jednak te ruchy, żeby Scott przypadkiem się nie zakrztusił i mógł nadać własne tempo.
Cawthon nie próżnował, połykał jego członka niemal w całości, dopieszczając go dodatkowo sprawnym językiem. Zamruczał przy tym, wywołując dodatkowo wibracje na twardej, pulsującej męskości swojego kochanka.
Zaczął przyspieszać, chcąc mu już ulżyć, ale niespodziewanie poczuł mocne szarpnięcie za włosy do tyłu, w ten sposób zostając brutalnie odsuniętym od partnera. Odkaszlnął zaskoczony, wciąż połączony z główką jego penisa cienką strużką śliny.
Spojrzał w górę, chcąc zapytać o co chodzi, ale nim zdołał się odezwać, Vincent podniósł go z kolan, obrócił do siebie tyłem i położył go brzuchem na biurku, tak by się do niego ładnie wypiął.
Z kieszeni swoich, opuszczonych do kolan, spodni, wyjął paczkę prezerwatyw. Nie miał pojęcia, ile czasu ją przy sobie nosił, istniało ryzyko, że kondomy  w niej zdążyły się uszkodzić, sytuacja była jednak wyjątkowa i był gotów zaryzykować opieprz od Scotta, który z pewnością go nie ominie, jeżeli gumka pęknie mu w trakcie.
A choroby weneryczne? Jakie choroby? Pan Vincent był czysty jak łza, nie było mowy, żeby zaraził Cawthona jakimś paskudztwem. Znaczy… chyba nie.
Cóż, wolał pominąć ten temat i bez dalszego, zbędnego gadania, jak najszybciej naciągnął na siebie prezerwatywę.
– H-hej, poczekaj! – zaprotestował strażnik, czując, że partner rozchyla mu pośladki i ociera się o jego wejście swoją gorącą męskością.
– Za późno, piękny, było się nie zgadzać. – Bishop uśmiechnął się lisio, czego Scott już nie mógł zobaczyć.
Mężczyzna wyjął z kieszeni małą buteleczkę i wylał połowę jej zawartości na swojego członka, resztę zaś na tyłek kochanka, palcami pomagając owej substancji dostać się do wnętrza nocnego stróża. Przezorny zawsze ubezpieczony, a konsekwentność Vincenta nie pozwoliła mu o czymkolwiek zapomnieć przed wyjściem do roboty. Tak, facet spodziewał się, że ta noc będzie miała iście WYSTRZAŁOWY finisz.
Gdy skończył i uznał, że Scott otrzymał od niego aż nadto łaski i cierpliwości, nakierował swojego członka na wejście mężczyzny, by po chwili złudnego ocierania się, bez ostrzeżenia wbić się w niego.
Towarzyszył temu głośny, urywany jęk kochanka, który zadrżał pod wpływem bólu, mieszającego się z przyjemnością.
– Vincent… – spróbował poprosić, żeby dał mu chwilę na przyzwyczajenie się, niestety Bishop nie miał zamiaru czekać. Oplatające jego penisa ciepło i ciasność tyłka Cawthona, zmuszały go do mimowolnych ruchów biodrami, co odebrało drugiemu strażnikowi głos, a zaczęło wyrywać z jego gardła niepożądane jęki.
– Zajebiście… – Vincent szybko nabierał tempa, coraz agresywniej i zachłanniej zagłębiając członka we wnętrzu kochanka. Nie hamował się, wiedząc, że Scott lubi na ostro, mimo tego co mówił i jak żałośnie by nie brzmiał.
– One tu są… – stęknął, słysząc jak coś chodzi koło drzwi do biura, od czasu do czasu w nie drapiąc.
– Ciii, nie wejdą tutaj. Drugi raz im nie pozwolę. – Bishop spróbował go uspokoić. Czuł, jak Scott zaciska się na nim mocniej. Jego słowa nic nie dały. – Nie myśl o tych przeklętych robotach, kiedy cię posuwam! – warknął rozdrażniony.
Chcąc zająć czymś myśli stróża, chwycił go mocniej po bokach, nieco wyżej unosząc jego biodra i zaserwował mu, krótko ujmując, rozrywanie dupy.
Scott jęczał i wił się pod nim. To co wyprawiał z nim Vincent było bolesne, ale szybko zaczęło sprawiać stróżowi coraz więcej przyjemności. Wrodzony masochizm nie dał o sobie zapomnieć.
– Już jesteś twardy… aż tak ci się to podoba? – wyszeptał mu do ucha Vincent i przygryzł je mocno, wywołując tym kolejny, głośny jęk. – I kto tu jest zboczony, co?
– Za-ach!... Zamknij się...! – Scott zaczerwienił się na policzkach, barwą coraz mocniej przypominając telefon, którym był związany. Żałował, że miał unieruchomione ręce i nawet nie mógł sobie dogodzić dłonią. Chciał już osiągnąć spełnienie, ale w tej sytuacji był zdany na łaskę i niełaskę Vincenta, który wyraźnie się z nim droczył.
– Jak niegrzecznie. Poproś, to może pozwolę ci dojść. – Zaśmiał się, sapiąc z wysiłku i przyjemności. Starał się utrzymywać tempo i zwalniać tylko wtedy, gdy Scott prawie dochodził.
Przynajmniej udało mu się odwrócić jego uwagę od animatroników. Jego kochanek, jak zaczarowany, zapomniał w jednej chwili o czyhających na ich życie robotach.
– Żartujesz sobie? Nigdy! – zaprotestował żywo strażnik, starając się z całych sił pohamować jęki. Nie ośmieszy się aż tak, by krzyczeć pod nim z przyjemności.
– Proś – zażądał znów Bishop, wykonując kilka mocniejszych pchnięć. Czuł, że lada moment uda mu się go złamać.
Scott był już twardy i sam nieświadomie mocniej rozsuwał nogi; wiadomym było, że nie będzie się za długo opierał. Vincent, na domiar złego, co kilka pchnięć wyciągał z niego swoją nabrzmiałą męskość, by znów na siłę się w niego wsunąć.
Ciało jego kochanka całe było w czerwonych zadrapaniach, zwłaszcza na udach i pośladkach. Vince nic nie mógł poradzić na to, że nie tylko policzki Scotta najpiękniej prezentowały się w krwistej czerwieni. Ot, taki jego mały fetysz.
– Ach! Pro-proszę! – wyjęczał w końcu Cawthon.
– Proszę o co? – dopytywał jego kochanek, drażniąc się z nim i szczypiąc mocno w sutek.
– Pozwól mi-ach! Pozwól mi dojść… proszę! – wykrzyczał, samemu nie wierząc w to, co mówi. Jak mógł dać mu się doprowadzić do takiego stanu?
Zadowolonemu mężczyźnie dwa razy nie trzeba było powtarzać.
Chwycił twardą męskość swojego kochanka i szybko zaczął przesuwać po niej dłonią, samemu przyspieszając znacznie ruchy bioder.
Salwa jęków wyrywała się z ust Scotta. Nie minęła chwila, jak spuścił się w dłoń Vincenta.
Czując nagły ścisk i Bishop osiągnął spełnienie, wlewając wszystko w gumkę, która na szczęście zdała egzamin, i na moment wstrzymując oddech. Poruszył się jeszcze kilka razy, po czym położył dłonie na jego łopatkach i po ukosie w kierunku kręgosłupa nakreślił paznokciami na jego plecach wielkie, czerwone „V”, tuż nad związanymi dłońmi kochanka.
Stróż niemal krzyknął, czując jak Vincent rozdrapuje mu plecy, niemalże do krwi. Dziękował Bogu, że jego kochanek nie miał przy sobie noża, bo po tym seksie bez szycia by się nie obeszło.
Wykończony i obolały leżał tak na biurku, uspokajając oddech i rozszalałe bicie serca. Vincent wysunął się z niego, zdjął kondom, od razu wyrzucając go do kosza pod biurkiem i zapiął spodnie, po czym objął go i przytulił policzek do jego pleców.
– Zdecydowanie za rzadko to robimy – wymruczał, gładząc Scotta po włosach.
– W ogóle nie powinniśmy tego robić, nie jestem twoim chłopakiem czy coś w tym guście – prychnął Cawthon, starając się uwolnić skrępowane dłonie. Szybko odkrył, że Vince za mocno je związał tym przeklętym telefonem, by mogło mu się to udać.
– A kim? Seks przyjaciółmi? – widząc jego starania, zlitował się i pomógł mu z tym kablem.
– Może… sam nie wiem – westchnął ciężko i pomasował obtarte nadgarstki, gdy w końcu został uwolniony. – Na następne Halloween za nic nie zgodzę się brać nocnej zmiany.
Wtedy właśnie zgasło światło, a drzwi się otworzyły. Oboje jak na zawołanie zamilkli.
– K-która godzina? – zapytał Scott, gdy pomimo braku prądu nie usłyszeli kroków i nic się na nich nie rzuciło. Vincent spojrzał na zegarek na dłoni, mrużąc przy tym oczy i odetchnął.
– Chyba po szóstej. Już się wyłączyły, nie przyjdą tu. – Naprawdę mieli dzisiaj szczęście.
– Dobrze… – Cawthon odetchnął z ulgą. – Nigdy więcej nie chcę przeżyć czegoś takiego, jak dzisiaj.
– Seks ci się nie podobał? A tak słodko jęczałeś… – Vincent udał zasmuconego.
– Głupku, wiesz o co mi chodzi! – Obrócił się do niego przez ramię, unosząc się na łokciach. Nie był jeszcze pewny, czy dałby radę stanąć na nogach o własnych, więc nawet nie próbował odsuwać się od biurka.
– Żartuję sobie tylko. Ale poważnie, nie pozwolę im zrobić ci krzywdy. Jak cię tkną, to przyjdę tu i wszystkie je rozpierdolę – zapewnił, całując go w kark.
– Ciekawe czym. – Scott lekko drgnął na ten nagły akt czułości.
– Rękami. Albo siekierą. Nie wiem, ale skończą w kawałkach, to ci mogę obiecać.
– Rycerz na białym koniu się znalazł. – Wywrócił oczami. – Jak serio chcesz wyjść w moich oczach na bohatera, to znajdź mi jakieś niezniszczone ubrania.

17 komentarzy:

  1. (◦'⌣'◦)
    Ja myślę, że idealnie oddałaś ich charaktery i powinnaś pisać o nich jeszcze więcej *o* i więcej *q*. I... Kurczę nie mam pojęcia jak mam to skomentować ;_;. To było pierwsze PG x PG, które aż tak mi się spodobało *q*
    Vincent był tu taki słodki <3 tu frytki ukradł, tu uratował <3
    No właśnie... Za stary? Jak można być za starym na Halloween?! ;_;
    I coś tak czułam, że Scott przegra ten ich zakład ;v
    Tak poza tym zastanawia mnie jedna rzecz >.> no bo skoro Vincent związał ręce Scotta za plecami to jak mógł zaciskać zęby na nadgarstkach? ;_; Tak trochę coś mi tu nie pasuje ;_;
    I doszłam do wniosku, że te animatroniki to mają tam za dobrze ;v tyle ciekawych rzeczy mogły zobaczyć przez tą jedną noc ( ͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aj, z nadgarstkami pomyłka, już zmieniłam, tak to jest, jak się pisze po nocach, a potem się nie oddaje nikomu do korekty. x'D
    Fajnie, że się podobało. :D Skoro aż tak tragicznie nimi nie piszę, to może jeszcze w przyszłości o czymś z PG x PG pomyślę. :)
    Haha, oj tak, animatroniki miały najciekawsze widoki. ^ ^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ^^ aż człowiek ma ochotę się z nimi zamienić miejscami ;-;

      Usuń
  3. Mówiąc szczerze, to nie spodziewałam się akurat tego paringu, ale pewnie to przez to, że Phone Guy zawsze będzie mi się kojarzył z wizerunkiem kolesia z wielkim telefonem zamiast głowy xD
    Charakter Vincenta jak najbardziej mi się podobał, ale te frytki... Na miejscu PG zabiłabym nawet samym pudełkiem! >_<
    Co do samego zakładu, wiadomym było, że Vincent wygra, chociaż ciekawe, jak doprowadziłabyś do aktualnego stanu rzeczy, gdyby Phone Guy jednak się nie oddał =w= Z samych seksów najbardziej podobał mi się chyba tekst "Nie myśl o tych przeklętych robotach, kiedy cię posuwam!" - jak głupek cieszyłam się do kompa xD
    Jednak końcówka była czymś, co mnie ujęło, podobało mi się, jak połączyłaś ten oneshot z tym, co działo się w grach. *Pad na kolana i wielbi* Naucz mnie tak! T^T
    Mam nadzieję, że wena nie spierdzieli Ci, tak jak moja, i w najbliższym czasie zapewnisz mi dostawę obiektów wielbienia.
    Pozdrawiam! ^-^

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze mówiąc gdy to pisałam ciężko mi było zastąpić ten telefon twarzą... i w sumie dalej nie umiem jej sobie wyobrazić. xux
    Nie mógł go zabić tym pudełkiem, bo oneshot skończyłby się po trzech zdaniach, dlatego pohamowałam wściekłość Scotta za ten nieludzki czyn i ograniczyłam się do zaproponowania wymiany 'burger-za-frytki'. x'D
    Dlatego wplotłam gdzieś tam zdanie, że już ze sobą spali. Pewnie od tak PG by dupy nie dał, jakby miał to być jego pierwszy raz. Prędzej zwiałby z powrotem do animatroników. XD Hehe, Vincent to stwór wymagający ciągłej uwagi, a PG'a wszystko rozpraszało. ;w;
    Ooo, fajnie, że zauważyłaś, nie byłam pewna, czy ktoś zwróci na to uwagę. Tak sobie pomyślałam, że to by było ciekawe dopełnienie całości. ^o^
    Nie umiem nauczać, zjadłabym swoich uczniów, gdybym ich miała... ;w;
    Też mam taką nadzieję, bo w zeszłym miechu masakra była z tą weną. x-x
    Nawzajem. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu uwielbiam cię *^*
    Ucz mnie mistrzu! *pada na kolana*
    Że akurat teraz to znalazłam ;______;
    Będzie więcej postów z ich udziałem? QwQ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, super, że ci się spodobało, cieszy mnie to! :)
      Ano, pewnie jeszcze niejeden oneshot się pojawi, ich para też pobocznie w innym moim opku(Przepaść) występuje. ^ ^

      Usuń
  6. Więcej!!!!!! Kocham takie one-shoty, a szczególnie z moim ulu. paringiem! ^^ Tak mi się przyjemnie czytało QwQ to jest tak genialne, że mogłabym sobie to na dobranocke czytać. Te sceny seksu... *krew z nosa* kocham [;3 tak jak mówie - genialne :DDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszeć, bo z tego co pamiętam to był chyba mój pierwszy oneshot z nimi i nie byłam pewna jak przedstawić te postacie. x'D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam! :)

      Usuń
  7. No nie powiem, tego paringu się tu nie spodziewałam :o
    W ogóle nie myślałam, że Scott i Vincent ten tego, bo ten pierwszy zawsze odrzucał jego [nieudolne xD] zaloty, więc tym bardziej jestem w szoku :o
    Fajnie, że jest nawiązanie do gry, bo wcześniej trochę zabrakło mi animatroników [i motywu nocnego stróża] :D
    Trochę szkoda Scotta, że tak parszywie przegrał, chociaż Vincent pewnie nie narzeka xD
    No, pozostało mi teraz wziąć się za drugie opowiadanie :D
    Pozdrawiam i życzę weny! [bo straaaaasznie czekam na nowy rozdział Przepaści]
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oesu, nie ogarnęłam, że dałaś mi tu komentarz, dziękuję i sorry, że dopiero teraz na niego odpowiadam! QWQ'
      To tylko oneshot, także ten... relacje podkoloryzowane na jego potrzeby. XD
      Przepaść polega na zludzeniu... uludziowieniu... zlaudzeniu... *Szuka dobrego słowa* UCZŁOWIECZENIU, o! Animatroników, które w charakterze zwykłych pracowników robią u Fazbeara. xD A w tym jednostrzale po prostu zawróciłam do klasycznego FNAFa. xD
      No choćby chciał, to nie ma na co narzekać. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
      Dziękuję mocno i również pozdrawiam! :)

      Usuń
  8. To jest *chlip* takie cudowne!
    I ta końcówka, taka urocza, ojej!
    To chyba mój ulubiony na razie shot, jest fantastyczny i idealnie rozplanowany. Szacuneczek za talent, to cudeńko jest wręcz niemożliwie dobre!
    Lecę czytać dalej i zapraszam do mnie - https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurde, dzięki wielkie! Miło słyszeć, że ci się spodobało!
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! ;)

      Usuń
  9. Właśnie trafiłem na ten blog i szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem. Cudowna praca, oby więcej tego pairingu! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, miło mi to słyszeć! :)
      Szczerze mówiąc nie jestem aż tak strasznie mocno wkręcona akurat w ten ship, więc nie mogę na sto procent stwierdzić, czy pojawi się coś więcej, co będzie poświęcone tylko im, ale Vince i Scott pojawiają się jako para poboczna w kilku innych moich opowiadankach z FNAFa, jakby coś. xD
      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz! :)

      Usuń
  10. (Wybacz, że z Anonima... Tutaj TheRinkachi z Wattpada)

    To jest jeden z najlepszych one-shotów jakie czytałam. I to mój ulubiony ship *-* Ile bym dała byś napisał kolejny, ale żeby Scott był Seme. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, miło mi to słyszeć. xD Well, wątpię, żeby powstał kolejny twór poświęcony wyłącznie tej parze, gdzieś tam niby był zamysł na oneshota, ale jakoś się za niego zabrać nie mogę, so... ten ship będzie się już raczej pojawiał tylko epizodycznie w dłuższych opowiadankach. xD
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam! :)

      Usuń