Witam wszystkich! Oto pierwszy na tym blogu post, mam nadzieję, że się spodoba. :) Jest to dość luźne, nie do końca rozplanowane opowiadanie, dlatego w razie gdybyście wykryli nieścisłości, proszę pisać w komentarzach.
No, to chyba wszystko, miłego czytania. :)
***
Gdzie
trafia jełop bez grosza przy duszy? Właśnie tutaj – do Fredbear’s Family Diner,
jakże uroczej, rodzinnej sieci restauracji, uprzejmie proszącej o wycieranie
butów przed wejściem do lokalu, nieponoszącej odpowiedzialności za ewentualny zgon
pracowników, bla, bla, bla.
Placówka
szybko się rozwijała, a jej właściciele poszukiwali młodych, ambitnych ludzi na
stanowisko „atrakcji”, czyli
załóż zwierzęce uszy, przebierz się w tandetne ciuszki i rozbawiaj dzieciaki.
Od
urodzenia marzyłem, żeby tu pracować!
To był
sarkazm. Nie miałem kasy, a mieszkanie u staruszków przez całe życie nijak mi
się nie widziało. Zarobię na własne lokum i poszukam czegoś lepszego, gdzie nie
będą mnie wciskać w kamizelkę, zakładać królicze uszy i płacić grosze za każdą
godzinę uśmiechu. TYLKO uśmiechu.
Brzmi
jak nowy rodzaj tortur, prawda? To jeszcze nic. Poza faktem, że w nowej pracy
szczerzyłem się i wyglądałem jak debil razem z trójką innych skazańców… znaczy
pracowników, którzy mieli nieszczęście zatrudnić się w tym samym czasie co ja,
dochodził jeszcze ON.
Mój
największy koszmar miał około metr siedemdziesiąt wzrostu, średniej długości
blond kłaki, przerażające, szare oczy i roztaczał wokół siebie aurę
nadchodzącej apokalipsy. W bajkach ładni ludzie zawsze są tymi dobrymi, ale
tutaj, niestety, jego blada, książęca buźka skrywała pod sobą istną bestię.
Diabelnie inteligentną bestię z ciętym językiem.
Niemal
cztery miesiące przepracowaliśmy w relacjach: „Dzień dobry, znów przecudnie
śmierdzisz!”, „Zabawne, że mówi to ktoś, kto sypia w śmietniku” – tak pokrótce wyglądała parodia,
którą zmuszony byłem nazywać znajomością.
Wkurzał
mnie niemiłosiernie, dogadywał i zawsze wychodził ze wszystkiego obronną ręką.
Aż w
końcu świat zaczął mieć dość naszych dziecinnych przepychanek i postanowił coś z nimi zrobić. W dość nietypowy sposób.
– Dwuosobowa
kawalerka, niedroga, blisko pizzerii w której pracujemy… Bonnie, nie chcę ci
niczego narzucać, ale idiotyzmem byłoby zignorowanie tak dobrej oferty! –
Freddy szturchnął mnie w ramię, podsuwając gazetę pod nos. Taką biedę ostatnio
klepałem, że lokum szukałem z pomocą prasy, a nie neta. – Przecież mieszkasz
teraz daleko i to z rodzicami, dużo tracisz na dojazdy, to szansa!
– Sam
nie wiem… – pokręciłem nosem.
– Nie
żartuj sobie i bierz to mieszkanie, bo ktoś ci je sprzed nosa sprzątnie! –
Fazbear namawiał mnie tak długo, aż w końcu westchnąłem ciężko, kompletnie
zrezygnowany wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer podany w
ogłoszeniu.
***
– Mamo,
błagam, przestań płakać, przecież nie wyjeżdżam na Antarktydę… –
Uśmiechnąłem się ciepło i przytuliłem swoją rodzicielkę, która aktualnie
mogłaby robić za konkurencję dla wodospadu Niagara, taki potok łez z niej
leciał.
– No ja wiem, ja wiem. Jesteś już duży, musisz wyjść na
swoje… ALE NADAL JESTEŚ MOIM MAŁYM KLÓLICZKIEM, CO JA BEZ CIEBIE ZROBIĘ?! –
załkała rzewnie i obsmarkała mi koszulkę.
Gdyby nie ojciec, który delikatnie odciągnął ode mnie swoją
żonę, starając się jakoś uspokoić sytuację, najpewniej odklejałbym ją od siebie
przez kilka następnych godzin, bo nie mam serca ot tak wzgardzić matczynymi
uczuciami.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że przez całe życie była
dla mnie naprawdę dobra i świetnie mnie wraz z tatą wychowywała. No dobra,
zdarzało się, że jej instynkt macierzyński wzrastał ponad normę i kilka razy po
kryjomu zapakowała mi w liceum różowy chlebaczek z pokrojonymi w trójkąciki
kanapkami, ale to nie było coś, za co miałbym się na nią gniewać do końca życia.
Fakt, klasa się ze mnie pośmiała, kiedy żywcem wyjęte z Kucyków Pony
pudełeczko, ujrzało światło dzienne, ale dało się przeżyć. Po tygodniu nikt już
nie pamiętał.
– Przecież będę was odwiedzał, jak tylko znajdę czas.
Może nie co weekend, bo to by było dość męczące, ale święta, czy dłuższe wolne
jak najbardziej – obiecałem, mając nadzieję, że to choć częściowo uspokoi mamę.
A gdzie tam, posłała mi najbardziej wymuszony uśmiech przez
łzy, jaki było mi dane w życiu widzieć. W sumie nie byłem pewien, czy to jej
mina do płakania, czy serio próbowała mnie aż tak nieumiejętnie oszukać, że
wszystko jest w porządku.
– Wiemy, synu, nikt od ciebie nie wymaga, żebyś mieszkał
z nami przez całe życie… – zaczął ojciec.
– Ja wymagam! – wtrąciła jego żona, wycierając oczy
mokrą chusteczką.
Tak się rozkleiła, że cały makijaż z niej spłynął. W pewien
sposób to było całkiem rozczulające.
– Kochanie, dobrze wiesz, że on już jest dorosły. Daj
mu odetchnąć. Idź, Bonnie. Baw się dobrze, znajdź sobie jakąś ładną dziewczynę,
a w razie, jakbyś miał kłopoty, zawsze możesz tu wrócić, pomożemy ci. –
Staruszek poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu.
– Dzięki. Serio doceniam to wszystko. A ktio tio tu plóbuje
mi ucieeeć? – zasepleniłem i porwałem w ramiona wielkiego, grubego, białego kota,
który najwyraźniej chciał wymknąć się bokiem i oszczędzić sobie brania na ręce,
głaskania, ukochiwania i tak dalej, no ale jakżebym mógł nie pożegnać czule
mojego ukochanego czworonoga, który nienawidził świata i miał wszystkich w
dupie? – Panie Pazurku, będę tęsknił!
W odpowiedzi dostałem łapą po twarzy i zirytowane
warknięcie, po którym zwierzak zaczął się wiercić, aż w końcu zmuszony byłem odłożyć
go na ziemię. Od razu pomknął jak strzała do innego pokoju.
Ostatnie uściski i ostatnie ocieranie łez mamy, aż wreszcie
z dworu rozległo się trąbienie zniecierpliwionego taksówkarza.
Wziąłem swoją torbę i wyszedłem z domu rodzinnego. W końcu
przyszedł czas na prawdziwe wejście w dorosłość.
***
Freddy
nie poradził źle. Po wejściu do nowego lokum zachwyciło mnie, że za całkiem
niską cenę dostałem tak ładnie urządzone i wyremontowane mieszkanie. Obawiałem
się tylko na kogo trafię, jako współlokatora. Równie dobrze może to być jakiś
ćpun, albo gruby, uzależniony od kompa, gówniarz. Różnie bywa, jeżeli nie
będzie mi przeszkadzał i ruszał moich rzeczy, wytrzymam to. Lepiej tak, niż
mieć dwie dychy na karku, mieszkać u rodziców, nie mieć auta i być zmuszonym
upychać się co rano w autobusach z przesiadkami.
Wtargałem
swoją walizkę do pokoju i zacząłem się rozpakowywać. Po południu miał zjawić
się właściciel, dać nam klucze i pewnie zaserwować przydługą pogadankę z serii:
„Nie hałasujemy po dziewiątej wieczorem, przed spaniem siusiu i paciorek”.
Przez telefon miał miły głos, ale zdecydowanie był to typ dobrotliwego wujka,
który za dużo gada.
Obok
drugiego łóżka, przy przeciwległej ścianie, stała podobna do mojej, już do
połowy rozpakowana walizka. Była otwarta, więc zerknąłem na jej zawartość. Na
wierzchu leżały głównie poskładane w idealną kostkę, koszule. Czyli trafił mi
się pizduś… ale przynajmniej jego szkolne zdjęcie nie miało metra szerokości,
sądząc po rozmiarze tych ubrań.
Drgnąłem
gdy w łazience ustał szum wody. Dopiero kiedy zrobiło się cicho, zorientowałem
się, że mój nowy znajomy musiał brać prysznic.
Wzruszyłem
ramionami i zacząłem się rozpakowywać. Aż tak o porządek nie dbałem, jak
właściciel tamtej walizki, dlatego uporałem się ze swoją w dziesięć minut,
ciuchy wpychając na swoje półki w szafie, rzeczy osobiste wkładając do szafki
nocnej przy łóżku, a pozostałe tam gdzie trzeba. No i jeszcze pierdółki do
łazienki.
Wziąłem
szampon, maszynkę do golenia oraz ręcznik i bez skrępowania wbiłem gościowi do
kibla. A co, facet przed facetem ma się zasłaniać i nóżki ściskać? Nawet nie
spojrzałem w jego kierunku. Wolałem sobie oszczędzić widoków na wypadek, gdyby
to był jakiś nerd z trądzikiem albo okularnik z szynami wystającymi z buzi i
dość… małym interesem. Szybko powkładałem swoje rzeczy do szafki nad zlewem.
– Tak
jak się spodziewałem, poza pracą też niezły z ciebie prymityw. Zapukać nie
łaska? – Włosy zjeżyły mi się na karku, gdy usłyszałem tuż za sobą ten pełen
pogardy, jakże znajomy głos. Powoli obróciłem się przez ramię, stając oko w oko
z nieźle zirytowanym Springiem.
– Co
ty tu…? – wydukałem zdezorientowany. Rozdziawione usta i wyraz kompletnego
zaskoczenia w oczach, nie dodały temu debilnemu pytaniu krzty inteligencji.
– Co
ja tu robię? Mieszkam, mój drogi. Tak trudno ci połączyć fakty? – Uniósł
sceptycznie brwi, opierając jedną dłoń na biodrze, gdzie miał przewiązany
ręcznik, a drugą odgarnął z czoła lepiące się do jego skóry, świeżo umyte
kosmyki blond włosów.
– Ale
jak to? Ty? Mieszkać ze mną? Tu? Teraz? Razem? – Salwa pytań bez ładu i składu
posypała się z moich ust, gdy w końcu dałem radę się odezwać.
– Miałem
nadzieję, że ty tylko debila zgrywasz. Teraz widzę, że po prostu nim jesteś. –
Wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego. – Bonnie, rusz mózgiem, o ile go
masz. Ogłoszenie. W gazecie. Ono nie jest tylko dla ciebie, jest dla
wszystkich. A ja potrzebowałem mieszkania blisko pracy – wyjaśnił łaskawie,
marszcząc przy tym brwi. – A teraz proszę cię o wyjście. Chcę się ubrać.
– Co..?
– Ostatnie zdanie dotarło do mnie z lekkim opóźnieniem, bo wciąż analizowałem
poprzednie informacje. – A, tak… wybacz. – Czym prędzej opuściłem łazienkę i
wróciłem do pokoju.
Nie
chodziłem do kościoła. Wykiwałem kilka lasek po słabym seksie, obiecując im, że
zadzwonię, czego nigdy nie zrobiłem, pyskowałem mamie, ale, do chuja pana,
nikogo nie zabiłem ani nie zgwałciłem, żeby tak mnie karać za tych kilka małych
grzeszków!
Dlaczego
ze wszystkich ludzi na świecie musiał mi się trafić właśnie on?!
Nerwy
szybko mnie zjadły; mimo chęci nie byłem sobie w stanie wyobrazić egzystencji
obok tego małego diabła. Pewnie wsadzi mnie w nocy prosto do kotła z gorącą
smołą albo użyje mojego pięknego, młodego ciała, żeby nakarmić te wszystkie
demony, które zapewne zabrał ze sobą w walizce.
Zdenerwowane
chodzenie po pokoju w tę i z powrotem przerwał mi blondyn. Już ubrany, ale
nadal z mokrymi włosami, kontynuował wcześniej przerwane rozpakowywanie swoich
rzeczy. Miał na sobie czarną bluzkę na długi rękaw, przywierającą mocno do
ciała i ciemne jeansy.
– Planujesz
zamach, że tak się we mnie wgapiasz? A może obawiasz się, że to ja zadźgam
ciebie? – Zaśmiał się, nie ukrywając w tym politowania dla mojej osoby.
Odwróciłem
wzrok, lekko speszony.
– Każdy
by się gapił, jakby paradował przed nim żywy szkielet – burknąłem pod nosem. –
Dziwi mnie, że na co dzień też jest z ciebie taki pizduś. Wszystko musisz mieć
wyprasowane i w kosteczkę, bo inaczej symetrię zaburza? – prychnąłem.
– Może
wieprze twojego pokroju przywykły do mieszkania w chlewie, ja jednak mam nieco
wyższe standardy. Czyli dokładnie tak, jak to ująłeś: „wszystko ma być
wyprasowane i w kosteczkę”. Taki sposób jest z pewnością schludniejszy niż...
to. – Wskazał z niesmakiem moje półki we wspólnej szafie. Ciuchy były na nich
tak niezdarnie upchnięte, że kilka koszulek już zdążyło wypaść, a kolejna
zwisała luźno z krawędzi.
– Mam
swój system, odczep się – warknąłem, dumnie zakładając ręce na piersi.
– Serio?
Czy ten system nie nazywa się przypadkiem „anarchia i kompletny rozpierdol”? Bo
jeżeli tak, to miałem już z nim do czynienia i szybko sobie z nim poradziłem. –
Posłał mi przez ramię kpiący uśmieszek. Wziął ułożone jedna na drugiej koszule
z walizki i przeniósł do szafy.
– Nie
mądrz się tak, dupku. – Zmarszczyłem brwi i położyłem się na swoim łóżku.
– Z
szacunkiem do starszych, ryby i gówniarzeria głosu nie mają – odparł spokojnym
głosem, zajęty równym układaniem ubrań w szafie. – Właściciel miał być po
południu?
– Taa,
bo co? – Zignorowałem zaczepkę. Widać gość miał na każdą moją odzywkę gotową
odpowiedź. Wolałem nie podpadać mu bardziej, pracowaliśmy razem, a on na swoim
stanowisku mógł po prostu wgnieść mnie w ziemię i powywijać hołubce na moim
grobie.
– Spóźnia
się już pięć minut. Radzę ci wykorzystać ten czas i doprowadzić to wszystko do
porządku. – Pokręcił nosem, patrząc na moje wypadające z szafy ubrania i rzeczy
wysypujące się z szafki przy łóżku. Dobrze, że nie widział wnętrza komody, bo
muszę przyznać, że akurat tam trochę nabałaganiłem. – Nie licz na to, że będę
ci mamusiował i wszystko po tobie zbierał – dodał, kończąc porządkować koszule.
Stanął nade mną z założonymi na piersi rękami. – Jeżeli liczysz na to, że
gnicie na materacu naprostuje ci ten krzywy ryj, to muszę ci brutalnie
uświadomić, że takiej maszkary żaden chirurg plastyczny nie zdoła naprawić. No
dalej, wstawaj i się do czegoś przydaj. Jesteś obrzydliwie leniwy.
– A
ty zachowujesz się jak baba – burknąłem, odpuszczając jednak i powoli się
podnosząc. Pozbierałem ubrania z ziemi i wepchnąłem je tak, by nie wypadły
drugi raz. – Zadowolony?
– Złota
gwiazdka i przypinka na szarfę małego harcerza, za wykonanie ekstremalnego
zadania doprowadzenia swoich rzeczy do porządku, się należy – stwierdził
sarkastycznie, wywracając oczami. – Skoro lepiej nie potrafisz… – westchnął, a
chwilę po tym usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do mieszkania.
– Proszę,
tu macie klucze. Po dwudziestej drugiej jest cisza nocna, jak sąsiedzi na was
za często będą skarżyć, to się pożegnamy. Żadnych narkotyków sobie tutaj nie
życzę. Jeżeli o kobiety chodzi… wolałbym, żebyście się powstrzymywali ze
sprowadzaniem ich tutaj. Wszędzie wokół was mieszkają starsze osoby, mogą
zareagować oburzeniem, jeżeli codziennie będzie was odwiedzać inna panienka. –
Zaśmiał się, puszczając do nas oczko. – Imprez tu ma nie być. Żadnych. No i
starajcie się utrzymywać w tym miejscu względny porządek – poinstruował nas właściciel.
– No,
to z tym będzie kłopot, bo kolega to straszny bałaganiarz. – Uśmiechnąłem się
wrednie do Springa, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Ileż
miałem satysfakcji, gdy ten zwykle opanowany pedant aż się zatrząsł, ostatkiem
sił powstrzymując od strzepnięcia z siebie mojej dłoni, próbując zachować
pozory panującej między nami przyjaźni. Lepiej dla właściciela, żeby uważał
nasze stosunki za „dobre”. Nie uśmiechałby się tak do nas wyobrażając sobie, że
całe dnie możemy się kłócić, wywalać swoje rzeczy przez okno, dzwonić po
policję i takie tam... jak to zwykle z nienawidzącymi się współlokatorami bywa.
– Oczywiście,
zrozumieliśmy. Niech się pan nie obawia, nie będziemy sprawiać kłopotów. –
Spring uraczył właściciela firmowym uśmieszkiem, który na co dzień pokazywał
dzieciakom w pizzerii.
– Cieszy
mnie to. Mam nadzieję, że miło będzie się tu wam mieszkało. – Facet odwzajemnił
uśmiech i nie przeciągając, opuścił nasze nowe gniazdko.
Zabawne,
zdawało mi się, że ta pogadanka dłużej zajmie.
– Staruszek
nawet spoko gość, nie? – zagadnąłem do blondyna, trącając go lekko łokciem w
bok.
Odpowiedział
mi na to lodowatym, pełnym pogardy, spojrzeniem. Po uśmiechu nawet okruszek się
nie uchronił, teraz to wyglądał, jakby serio chciał mnie zamordować.
Wzdrygnąłem się mimowolnie na ten widok, uświadamiając sobie, że właściciel
zostawił mnie samego w klatce z prawdziwą bestią.
bardzo fajne like!
OdpowiedzUsuń" Nie miałem kasy, a mieszkanie u staruszków przez całe życie ni jak mi się nie widziało." - raczej dałabym "nijak mi się widziało", a poza tym to żadnych innych błędów nie wyłapałam ;) Nie wiem jaki jest Freddy w oryginale, ale w ludzkiej postaci gość daje Bonniemu nieźle popalić :D Chociaż trochę go rozumiem, cudzego syfu znieść nie mogę (ciiii, przemilczmy fakt, że swój już tak), ale Bonnie musiał nieźle napchać tych ciuchów, że się z szafy wywalały xD Oj no, Freddy może zachowuje się jak baba, ale trzeba gostkowi wybaczyć - właśnie wylądował w kilkumetrowej kawalerce z nienawidzonym przez siebie wrogiem i do tego syfiarzem xD
OdpowiedzUsuń*kto się czubi ten się lubi, ekhem*
Chociaż trochę Bonniemu współczuję, chciał się tylko przespać a tu spadł na niego deszczyk obelg :c
Właściciel serio myśli, że będzie cisza? xD Jeżeli ta chałupa nie pójdzie z dymem już po pierwszej dobie ich wspólnego mieszkania to będzie dobrze :D
*wyobraża sobie Bonniego szarpiącego blond włoski czyściocha*
"Wzdrygnąłem się mimowolnie na ten widok, uświadamiając sobie, że właściciel zostawił mnie samego… w klatce z prawdziwą bestią." - oj, co do tego się zgodzę, niektóre kurduple mają w sobie więcej siły niż Pudzianowski D:
Ale chyba już lubię Freddy'ego, lubię takie niskie, blondwłose diabełki xD
No nic, będę lecieć czytać dalej :v
Pozdrawiam i życzę dalszej weny! ^^
Haniko
*pfff, nie Freddy tylko Spring, niedoczytanie moje D:
UsuńOk, dzięki za wypatrzenie tego byka. XD
UsuńTaaa, mój Spring wszystkim daje do wiwatu, mała, narcystyczna, przemądrzała pierdółka taka. X"D
A ja mam na odwrót, u innych mi nie przeszkadza, ale u siebie jak kłaczek kurzu się pojawi pod szafą, to mnie pedantyczna drgawka bierze. XDDDD
Tyle dobrego, że Bonnie się jakoś odgryźć potrafi... no, nie zawsze, ale walczy o swoje. XDDD
Starsi ludzie potrafią naiwnie wierzyć, że młodzież zła jest tylko w telewizji, so... naiwnie, bo naiwnie, ale tak, uwierzył. XDDD
*Przykład takie kurdupla* Czasem dobrze jest być niskim... XD
Dzięki wielkie i również pozdrawiam! :)
Powiem tak...
OdpowiedzUsuńDopiero znalazłam tego bloga i muszę przyznać szczerze, że jest obłędny! ( W pozytywnym znaczeniu)
No po prostu spodobało mi się już po pierwszym rozdziale. Nie wiem jak to robisz, ale rób to dalej, bo masz talent do pisania ( w przeciwieństwie do mnie xd) Czekam na więcej tego typu fanfiction dotyczących fnafa, a w szcególności yaoi xD
O kurde, dziękuję bardzo za motywację i poświęcenie chwili na napisanie tego komentarza, ucieszył mnie! ;W;
UsuńPozdrawiam! ;)
Cieszę się, że odpisałaś :).
UsuńOd jakiegoś czasu szukam dobrych yaoi z fnafa, ale niestety, takowe fanfiction z udziałem bohaterów tego uniwersum w naszym ojczystym Internecie są nieliczne...
Dlatego nie masz pojęcia jak się ucieszyłam znajdując tak dobre opowiadania na Twoim blogu ! :D
Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały :3
Hm, nie przeczę, zapowiada się interesująco. Fnaf, yaoi i sarkastyczne pyskówki to może być to ;).
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej i zapraszam do mnie - https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1
Kurcze czytałam tego bloga lata temu! Chyba nawet w 2016 albo 2017, po latach znowu tu trafiłam j tak jak lata temu tak teraz ten fanfik dostarcza mi mnóstwo rozrywki i nie moge zdjąć banana z twarzy. Nostalgia do opowiadania i świetna jakość samego tworu po prostu dalej wgniatają mnie w ziemię. Cieszę się że mam okazję przeczytać to drugi raz po tylu latach na odświeżenie
OdpowiedzUsuń