Myślałam, że na święta dodam chociaż dwa, lub trzy rozdziały, ale mi to nie wyszło, za dużo obowiązków, za bardzo laptop odmawiał posłuszeństwa. x-x
Co do rozdziału, pisałam go dość długo, wiele razy wena mnie opuszczała, ale w końcu jest! Mam nadzieję, że się spodoba, kosztował mnie kilka nieprzespanych nocek. xux
Zrobię na wstępie lekki spoiler, zastanawiałam się z koleżanką co by było, gdyby między Fredbearem, Springiem i Bonniem wywiązał się trójkącik, oto efekt:
Fredbear bierze Springa od tyłu, Bonnie od przodu.
F: Jak zrobisz krzywdę mojemu słonku, to ci urwę fiuta!
S: Spokojnie, jak się zapędzi to mu go odgryzę.
B: Ej, ja tu jestem i to słyszę. Ssij, a nie gadasz!
F: Jak tyś się do niego odezwał, kutafonie jebany?!
B: Jebany to jest tu Spring. Weź go wypieprz i idziemy coś zjeść, zgłodniałem.
S: Ta, też bym coś wszamał...
F: Ja stawiam!
S: Nie mój drogi. Ja stawiam wam.
Cóż... chyba lepiej się prezentują w osobnych pairingach, chociaż kto wie, może kiedyś się skuszę na oneshota z tym trójkątem. xD
Nie przedłużając, życzę miłego czytania! :)
***
Obudził
mnie jakiś niezidentyfikowany, pozaziemski obiekt latający.
To może
brzmieć niedorzecznie, ale tak właśnie było. Człowiek śpi spokojnie, nie wymaga
od świata niczego poza odrobiną ciszy i prywatności, a tu nagle jak mi coś nie
spadnie na brzuch, nie wbije odnóży w wątrobę i nie zacznie wywiercać dziury w
jelitach!
– KURRRRRRRRRRRRRR...!
– urwałem w połowie, tracąc oddech. Momentalnie otrzeźwiałem po pięknych kilku
godzinach snu i zacząłem walczyć o życie z nieznanym napastnikiem.
– Nie
śpisz już? Świetnie. – Kościste kolana Springa raczyły przestać mi się wbijać w
narządy wewnętrzne. Blondyn łaskawie zszedł z mojego brzucha i stanął przed
łóżkiem ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Otarłem
wierzchem dłoni załzawione oczy i zacząłem łapczywie łapać oddech. A niby facet
taki lekki się wydawał.
Zerknąłem
na niego; nadal stał obok, jakby na coś czekał. Spojrzałem na zegarek.
Na mą
seksowną dupę, 4:50 rano! Nawet nie chciałem wiedzieć dlaczego Złotko nie śpi o
tej godzinie, bardziej zdumiał mnie fakt, że ten pierdolony, sadystyczny pedant
wyglądał jakby miał za pięć minut śniadanie z prezydentem. Widać wczorajszy
Kac-Ujma-Na-Honorze kazał mu się odpizdrzyć, by nawet w środku nocy wyglądać
jak żywcem z okładki porno pisemka dla gejów.
– Wstawaj,
idioto. Szybko – usłyszałem nad sobą zniecierpliwiony głos blondyna.
– Jeb
się, jest piąta rano! – Pokazałem mu środkowy palec i zakryłem twarz poduchą.
Dzisiaj zaczynamy nową pracę, ale za trzy godziny, a nie pięć minut! Temu
fiutowi chyba kompletnie już odjebało!
– To
był rozkaz. Masz wstać i to natychmiast! – Odebrał mi poduszkę i odrzucił w
drugi kąt pokoju. Wiedziałem, że spanie z nim w jednym pomieszczeniu jest złym
pomysłem i jak widać miałem rację! Tylko że od kanapy moje plecy czuły się jak
pole po dożynkach; miałem jej kategorycznie dość.
– O
co ci, cholera jasna, chodzi?! Jest noc, daj mi spać, pojebańcu! – Dusza
wojownika kazała mi z całych sił walczyć o kołdrę, której również próbował mnie
pozbawić.
– Nie!
Musisz go wyrzucić z domu! Nie będę spał, kiedy on tu jest, zabije mnie! – Udało
mu się wygrać bitwę o pościel, która również skończyła w kącie na podłodze.
– Co…?
– Wzdrygnąłem się z zimna, bo w mieszkaniu, bądź co bądź, było chłodno, a ja
spałem w samych bokserkach. – Kto niby? – Zmarszczyłem brwi i spojrzałem ze
zdziwieniem na Springa. Złotko miało koszmary, urojenia, czy faktycznie ktoś
się nam tu włamał?
Zbyt
zmęczony i obolały po traumatycznych przeżyciach sprzed kilku minut, nie byłem
w stanie ogarnąć o co znowu chodzi blondaskowi. Dla świętego spokoju
postanowiłem to sprawdzić i wracać zaraz do łóżka.
– Ktoś
niebezpieczny, rusz się, bo się ukryje i go nie złapiemy! – ponaglił mnie ze
zirytowaniem.
– Już,
już… – Powoli podniosłem się do siadu, trzymając za brzuch. – A nie mogłeś
jakoś… delikatniej mnie obudzić? No nie wiem, na przykład potrzasnąć mną, czy
coś?
– Budziłem
cię dobre pół godziny, piętnastoma różnymi sposobami. Nie działały, więc
wytoczyłem ciężką artylerię, żeby ten morderca nie uciekł – wytłumaczył, albo
raczej sądził, że wytłumaczył, bo za chuja nie mogłem zrozumieć w czym rzecz.
Blondyn
poczekał aż wyjdę z pokoju, by móc bezpiecznie się przemieszczać po reszcie
mieszkania ukryty za mną. Ta, nie ma to jak robić sobie z kochanego kolegi
prywatne mięso armatnie. Mnie zadźgają, a on spierdoli… albo zadźga ich.
Spojrzeniem.
Zmrużyłem
mocno oczy gdy zapalił światło.
– No?
To gdzie ten morderca? – zapytałem, rozglądając się po przedpokoju. W kuchni
nikogo nie widziałem, drzwi wejściowe i okna w salonie nieruszone, na kanapie
żaden Slenderman nie siedział.
– Ślepy
jesteś? Tutaj jest ten mały skrytobójca! – Wskazał łaskawie palcem na blat
stolika.
Co do
kurwy? Spojrzałem na Springa, ale miał tak poważną i wkurzoną minę, że nie
śmiałem choćby pomyśleć, że to żart.
Podszedłem
bliżej… i wtedy go zobaczyłem.
Między
zgniecioną paczką po chipsach, a kubkiem do połowy wypełnionym kawą, siedział
sobie… pająk.
Tak.
Pająk, kurwa. Mały, nieszkodliwy, najwyraźniej tak samo śpiący i
zdezorientowany jak ja, pająk.