Wpakował się w niezłe gówno. Prędzej by się spodziewał, że
Bonnie będzie chciał od niego kasy, drogich rzeczy, albo wkręci go w jakieś
sprośne żarty z dyrektorem… ale żeby coś takiego?
– Będziesz mi od dzisiaj służył! Masz mnie kryć przed
nauczycielami, pozwalać mi się u ciebie zaszywać, jak mnie matka z kijem
pogoni, dawać mi spisywać swoje zadanka domowe, jak nie zrobię i obrywać za
mnie, jak komuś kasy zapomnę oddać. To chyba niewiele za zachowanie tej twojej
strasznej tajemnicy dla siebie, prawda? – Foxy doskonale pamiętał przebiegły
uśmieszek Bonnie’ego, a złowieszcze słowa tej łajzy, do tej pory odbijały się
echem w jego przerażonym umyśle.
– Służyć, kurwa… SŁUŻYĆ! Co on sobie wyobraża?! –
Rudzielec miotał się chaotycznie po swoim pokoju, to kopiąc szafki, to z
agresją zrzucając z nich wszystko, co akurat miało pech na nich stać, aż w
końcu padł na łóżko i zakopał się w świeżo wypranej pościeli.
Wielka pasja z młodszych lat, po której teraz został już
tylko sentyment, nadal bezkarnie panoszyła się po pomieszczeniu; a to w formie
plakatów, a to figurek, a to wielkiej kolekcji gier i filmów. Wszędzie, jak
okiem sięgnąć, było coś w pirackiej tematyce. Nawet kołdra, w której na chwilę
obecną chłopak się zabunkrował, miała na sobie poszewkę z One Piece’a. Wiek
oglądania anime był już za nim, ale ten jeden tytuł wyjątkowo lubił.
Wkurwianie się przerwał mu dzwonek telefonu. Oczywiście i w
tym aspekcie królowało dawne zamiłowanie rudzielca - pokój wypełniły rytmiczne
dźwięki refrenu fanowskiej piosenki do AC IV: Black Flag, autorstwa Miracle of
Sound.
Jęknął przeciągle, wysunął rękę spod kołdry i na oślep
zaczął szukać leżącego na podłodze obok łóżka, urządzenia.
– Co jest? – zaczął mało przyjemnym tonem, widząc na
wyświetlaczu „Pieprzona Kurwa Bonnie”.
– Nie: „Co jest?”, tylko: „Słucham, mój Panie?” –
poprawił go ze śmiechem. – Mam sprawę. Bądź w parku, tym obok budy z kebabem,
za piętnaście minut. Weź ze sobą kasę.
– Nie mam czasu – warknął rudy, marszcząc brwi i
wstając z łóżka.
– Ojej, szkoda. W takim razie nie mam powodu, żeby nie
obdzwonić wszystkich znajomych ze szkoły i nie powiedzieć im kilku ciekawych
rzeczy o tobie, prawda? Piętnaście minut. Włączam stoper, czas start. Biegnij,
Foxy, biegnij! – Po tych słowach, nie dając mu szansy na jakąkolwiek odpowiedź,
rozłączył się.
– Jak ta pieprzona ciota śmie…?! – podniósł głos,
ciskając telefonem, jak małym meteorytem, o pościel. W ścianę nie odważyłby się
nim uderzyć, trudno byłoby skombinować nowy.
– FOXY! – usłyszał z dołu krzyk matki. – Jak ty się
odzywasz?! – upomniała go.
– Tak, jak reszta ludzi w moim wieku, do cholery! –
wrzasnął z rozpędu, ale zaraz sobie uświadomił, że przez takie odzywki będzie
miał kłopoty. Poza tym rodzicielka zrobi mu przydługi wykład, a on musiał się
spieszyć. – … Przepraszam, zdenerwowałem się! – dodał po chwili.
Rudemu udało się w miarę sprawnie zebrać i już po chwili
pędził na łeb na szyję w kierunku parku. Dotarł na miejsce dosłownie chwilę
przed czasem.
– No proszę, tytuł najszybszego w całej budzie nie
wziął ci się znikąd. – Bonnie wstał z ławki i pokiwał głową z uznaniem,
chowając phone do kieszeni.
Foxy nie odpowiedział, prychnął coś pod nosem,
najprawdopodobniej ciche „jeb się” i oparł dłonie na kolanach, powoli łapiąc
oddech po szybkim biegu. Gdy już nieco ochłonął, przetarł dłonią czoło i
wyprostował się.
– No, to czego chciałeś? – zapytał. Nie dostał
odpowiedzi, rywal posłał mu jedynie karcące spojrzenie. – … Znaczy, czego
chciałeś, mój panie? – wywrócił oczami.
Bonnie serio wczuł się w tą całą zabawę ze służeniem. No ale
cóż… dla dobra Mangle (i własnego w sumie też) musiał to zrobić.
– Postaw mi kebaba. – Chłopak uśmiechnął się
przesłodko.
Rudy zamrugał i otworzył szeroko oczy. No już zaczął myśleć,
że się przesłyszał… ale nie, jego „pan” drugi raz powtórzył dokładnie to samo
polecenie, tyle, że wolniej, jakby obawiając się, że Foxy nie zrozumie.
– Proszę…? Goniłeś mnie na łeb na szyję po taką
pierdołę…?! – Chłopak myślał, że wyjdzie z siebie. Ta pizda na zbyt wiele sobie
pozwalała!
– Pierdołę? Jestem głodny jak cholera! – zamarudził
Bonnie, przeczesując palcami purpurowe kosmyki.
– W dupie to mam! Idź żebrać pod kościół, debilu! – Foxy
zacisnął pięści i wziął kilka głębszych wdechów. Aż się w nim gotowało przez
całą tą akcję. Po prostu nie mógł uwierzyć, na co ten dupek sobie pozwalał! –
Mam pytanie, czemu żeś, do jasnej kurwy, nie poszedł do domu na obiad, jak
normalny człowiek?!
– No jak to czemu? Nogi mnie bolą, jestem głodny, a mam
przecież służbę, to po co się wysilać i o pustym żołądku wlec na drugi koniec
miasta? – Zatrzepotał swoją parodią rzęs i wskazał palcem na budkę. – Na grubym
cieście i z dodatkowym sosem. Wolę w bułce niż w naleśniku… i bez kukurydzy.
Nie znoszę kukurydzy.
– No chyba, kurwa, nie. Pierdolę. Nie ma mowy, żebym ci
dupę lizał, aż tak nisko nie upadłem! – Rudy pokręcił głową i kategorycznie
zawrócił w stronę swojego domu.
– Serio? I już się nie przejmujesz, że ktoś może poznać
twój sekrecik? Wydaje mi się, że pan psorek będzie miał przejebane, jak się
wyda, że molestował ucznia… – Licealista wyjął z kieszeni phone i z listy
kontaktów wybrał przypadkową osobę, specjalnie dając na głośnik, żeby jego
służący nie podejrzewał żadnego przekrętu.
Foxy momentalnie stanął w miejscu i obejrzał się przez
ramię. Nie wierzył, że facet może mu to zrobić. No przecież nawet on nie jest
taką świnią.
Bonnie przyłożył telefon do ucha z głośnym: „No cześć,
Chica…!”, nic więcej nie zdążył powiedzieć, bo rudzielec momentalnie znalazł
się przy nim, wyszarpnął mu urządzenie i z furią zaczął wciskać na dotykowym
ekranie znak czerwonej słuchawki, szybko odkrywając, że czynność ta nie daje
żadnego efektu.
– Musisz przesunąć… – podpowiedział mu szantażysta.
– Zamknij się, kurwiu! – zawarczał wojowniczo, ale
zrobił tak, jak mu właściciel sprzętu doradził.
Chwilę później oddał mu phone’a, wyciągnął z kieszeni
pieniądze i podszedł do budki.
– Na grubym cieście! – przypomniał Bonnie z uśmiechem,
wciąż siedząc na ławce i czekając na swoje jedzonko.
Foxy z furią zbliżył się do okienka. Przywitał go
podstarzały, mający wyraźny problem z nadwagą, sprzedawca.
– Bry – zaczął smętnie rudy. Nim zdążył cokolwiek
zamówić, w jego głowie zapaliła się żarówka, oświetlająca podły plan jak dopiec
tej zasranej, śliwkowej piździe. – A mógłbym mieć specjalną prośbę co do
kebaba?
Minęło prawie dziesięć minut. Bonnie położył się na ławce z
torbą pod głową i zaczął bawić się telefonem. Trochę go nudziło to całe
czekanie, był pewny, że Foxy celowo tam sterczy i zagaduje sprzedawcę, zamiast
szybko przynieść mu jedzonko. A on przecież taki głodny, rudy serca nie miał!
W końcu kątem oka dostrzegł, że chłopak wraca do niego z
parującym zawiniątkiem.
– No wreszcie! – podniósł się do siadu i poklepał
miejsce obok siebie.
– Smacznego – burknął rudy i podał mu jego zamówienie.
Rywal tylko kiwnął głową i szybko rozpakował jedzenie z folii aluminiowej,
zaraz potem wziął dużego gryza i… momentalnie łzy stanęły mu w oczach. – Dobre?
– Foxy uśmiechnął się chytrze. – Tak jak prosiłeś, jest na grubym cieście.
– Ale… – chłopak z wielkim trudem przełknął kęs, ledwo
się powstrzymując od wyplucia go na chodnik – czemu w tej cholernej bułce nie
ma nic oprócz kukurydzy?
***
Plush nie miał pewności, czy dobrym pomysłem jest wrócić
dzisiaj do domu. Mimo, że minęło już kilka godzin odkąd opuścił dom
Nightmare’a, wciąż nie mógł opanować emocji. Co chwila pociągał nosem i
wycierał rękawem zaczerwienione oczy, wolno błąkając się po mieście. Początkowo
sądził, że zatrzyma się u Marionne’a, przynajmniej do czasu, aż się uspokoi.
Ale ten pojechał gdzieś do rodziny i jak na złość nie było go w domu.
Blondyn wyciągnął z kieszeni phone i napisał do Springa, że
będzie trochę później.
To więcej niż pewne, że gdyby teraz pojawił się w
mieszkaniu, to jego brat w sekundę by go rozpracował. A na nieszczęście
młodego, nauczyciel jest typem upierdliwca – będzie naciskał tak długo i
zadawał takie pytania, aż młody pogubi się we własnych zeznaniach i przez
nieuwagę wypapla mu prawdę, a on będzie mógł unicestwić z wielką brutalnością
każdego, kto doprowadził jego braciszka do płaczu.
Już kiedyś tak było, w czasach, gdy chodził do podstawówki,
a Spring właśnie kończył studia. Jacyś chłopcy ze starszej klasy mocno mu
dokuczali. Do tej pory pamiętał, że przez pewien okres czasu codziennie wracał
do domu zapłakany. Rodziców to w sumie średnio obchodziło, nie interesowali się
swoimi dziećmi. Co innego Spring, który zawsze stał za nim murem. Tyle, że w
tamtym okresie niewiele czasu spędzał w rodzinnym domu.
Aż tu któregoś dnia postanowił ich odwiedzić i wpadł z
niezapowiedzianą wizytą dosłownie chwilę po tym, jak Plush wrócił ze szkoły. Widząc,
że jego młodszy brat płacze, w kilka minut wyciągnął od niego czyja to wina.
Oczywiście młody upierał się, żeby nie interweniował,
kierując się prostą, dziecięcą logiką: „Bo będzie jeszcze gorzej!”.
Student posłuchał go i nie narobił rabanu. Zamiast tego
któregoś dnia poszedł go odebrać. Trafił idealnie na moment zwyczajowej sceny
„dajesz kasę, albo wpierdol” w wykonaniu starszych uczniów i zgnębionego
Plushtrapa. Cwaniaczki z nich niezłe były, teraz to młodszy brat fizyka by im
pewnie odpyskował, ale wtedy strasznie się ich bał.
Młody nigdy nie zapomniał ulgi, jaką poczuł gdy nagle tuż za
tymi młodocianymi opryszkami pojawił się Spring. No i co z tego, że był
niewiele wyższy od tych chłystków, węższy w barach i kompletnie nie miał
mięśni? Tak im nawtykał, że wypierdki zwiały gdzie pieprz rośnie. Coś tam
jeszcze później próbowali donosić, że niby przyszły nauczyciel im coś zrobił, ale
jak sytuacja zaczęła obracać się na ich niekorzyść i wyszło na jaw, że dręczyli
młodsze dzieci, prędko zamknęli buźki i unikali Plusha aż do końca szkoły,
najwyraźniej przerażeni wizją, że ten jego „straszny brat” mógłby wrócić.
Nastolatek przysiadł na parkowej ławce, oparł łokcie na
kolanach i wziął kilka głębszych wdechów. Starał się myśleć o wszystkim, tylko
nie o tym, co wydarzyło się u matematyka i o fakcie, że będzie musiał tam
wrócić. Marionne nie odpisywał na jego wiadomości, więc dzieciak nie miał
pojęcia co ze sobą zrobić, ani komu się zwierzyć.
– Ty popierdoleńcu! Oberwiesz! – Uniósł głowę, słysząc
dziwnie znajome głosy.
– No ale o co ci chodzi, chciałeś kebaba, to masz
kebaba! – Jakiś rudy chłopak niebezpiecznie szybko zbliżał się w jego stronę.
Chyba kojarzył go ze szkoły… tak, zdecydowanie mijali się
często na korytarzu. Ten z fioletowymi włosami też mu gdzieś czasem mignął w
tłumie. Co w sumie nie było dziwne, wyróżniał się tym kolorem jak murzyn na
śniegu. Obaj z tym rudym zawsze się wydzierali, jak ich klasy miały łączony
w-f.
– Przecież mówiłem ci, że nie znoszę kukurydzy! – Darł
się ten, który był dalej.
– Och… myślałem, że nie zniesiesz BRAKU kukurydzy. Trudno,
mój błąd. Ale minę zrobiłeś cudowną przy pierwszym gryzie! – Rudzielec zaczął
się śmiać, ale szybko spoważniał i błyskawicznie osłonił się przedramieniem, bo
kebabowy pocisk poszybował w jego kierunku.
Wszystko stało się w ułamku sekundy. Gdy bułkowa torpeda
zbliżyła się do celu, atakowany, z pomocą łokcia, zmienił jej tor lotu, a ta
wylądowała prosto na głowie siedzącego na ławce obok, Plusha.
Cała trójka zamarła. Choć w sumie blondyn, przypatrujący się
biernie całej sytuacji, od początku się nie ruszał.
– O kurwa! – Foxy natychmiast dopadł do poszkodowanego
i zaczął ściągać bułkę i kukurydzę z jego włosów. – Rany, przepraszam, mały
gościu!
– No i co żeś narobił, ofiaro?! – Bonnie podbiegł do
nich i starał się pomóc z naprawą wyrządzonych szkód.
– Ja?! To ty jedzeniem rzucasz, debilu! – odparował
agresywnie rudy.
– No i czego się wydzierasz?! Patrz, dzieciak przez
ciebie płacze! – Bonnie wskazał oskarżycielsko na zbolałą minę poszkodowanego.
– Nie, nic się nie stało… po prostu mam gorszy dzień. –
Młody strzepnął z ubrania kukurydzę. Całe szczęście, że poza tymi nasionkami w
bułce nic więcej nie było, bo sosu tak łatwo nie udałoby się im pozbyć.
– Serio sorry za to. No nie płacz, postawię ci kebsa, okej?
– Foxy poklepał Plusha po ramieniu.
– Nie trzeba. Serio, nic się nie stało. – Blondyn
uśmiechnął się lekko, próbując jakoś załagodzić sytuację.
– Nic się nie stało, a beczysz! Chodź! – Rudy pociągnął
go do budki, gdzie kilka minut wcześniej wyprodukowano ten śmiercionośny
pocisk, którego szczątki wciąż zdobiły gdzieniegdzie czuprynę chłopaka.
Bonnie biernie przyglądał się tej scenie. Był zdumiony
spontanicznym zachowaniem swojego sług… znaczy kolegi. Znał Foxy’ego od tej
agresywniejszej i wredniejszej strony, w życiu by mu do głowy nie przyszło, że
może być dla kogoś taki… miły? I to jeszcze dla jakiegoś obcego dzieciaka?
Plush, mimo protestów, nie mógł odmówić przyjęcia podarunku,
gdy Foxy postawił go przed faktem dokonanym i pomachał mu gorącym kebabem przed
samą twarzą, grożąc, że jak go nie weźmie, to rudy będzie zmuszony wyrzucić tą
pyszność.
Rzecz jasna specjalnie wziął na grubym cieście i z podwójnym
sosem, żeby zrobić Bonnie’emu na złość.
Było o wiele milej, niż Plush mógł się spodziewać. Dwaj
wyrośnięci, wrzeszczący i rzucający kebabami faceci, kojarzą się raczej z
rozpuszczoną, buntowniczą młodzieżą, której celem jest sponiewierać i zasmucić
wszystkich wokół. A nie z porządnymi gośćmi, którzy postawią ci coś do żarcia w
ramach przeprosin za obrzucenie kukurydzą.
Cała trójka szybko znalazła wspólne tematy. Dyskusja nabrała
tempa, gdy brat Springa w końcu nabrał przy nich śmiałości i rozgadał się na
dobre.
– A właśnie… jak mówiłeś, że się nazywasz? – zapytał
Bonnie.
– Plushtrap – odparł blondyn, bezbłędnie trafiając do
kosza rzuconym papierkiem, w który była zawinięta bułka.
– Ja jestem Bonnie. Niezły rzut – Sprawca wcześniejszego
incydentu pokiwał głową z uznaniem. – Lubisz sport?
– Niespecjalnie. Po prostu kiedy rzucasz pod kątem… –
zaczął blondyn, ale szybko mu przerwano.
– Oj nie radzę ci mówić takich trudnych słów, bo
Foxy’emu głowa się przegrzeje! – ostrzegł młodociany szantażysta, wskazując
kciukiem na siedzącego obok i popijającego colę, rudego.
– Bardzo zabawne. Boki zrywać – warknął wyżej
wspomniany, odkładając butelkę na ziemię, obok ławki na której siedzieli. – Nie
rób sobie ze mnie beki przy gimnazjalistach, stary. Pewnych granic się nie
przekracza.
– Ale ja nie jestem z gimnazjum. W tym roku zacząłem
chodzić do średniej – naprostował Plush i omal nie wybuchnął śmiechem, kiedy
zaskoczeni chłopcy spojrzeli najpierw na niego, z szeroko otwartymi ustami,
potem na siebie i znów na niego.
– Ja pierdolę, a przysiągłbym, że masz maksymalnie ze
czternaście lat! – przyznał Foxy z niemałym zdziwieniem.
– Ja tak samo! Strasznie młodo wyglądasz, w życiu bym
nie powiedział, że jesteś prawie w naszym wieku! – dodał Bonnie, sięgając po
komórkę do kieszeni. – Znaczy bez obrazy, co nie. Przyzwyczaiłem się, że w
budzie faceci są mojego wzrostu, albo wyżsi – spojrzał na wyświetlacz i zaraz
po tym wstał. – Dobra, ja spadać muszę. – Chłopak pożegnał się, zebrał szybko i
odszedł jedną z parkowych ścieżek.
– Też będę się zbierał. Ej, młody… chodzisz do szkoły
tam na rogu? – Rudy wskazał głową odpowiedni kierunek.
– No chodzę, a co? – Blondyn uniósł pytająco brew.
– Strasznie mi kogoś z niej przypominasz… tylko jakoś
nie mogę skojarzyć kogo. – Podrapał się po głowie, mrużąc oczy w zamyśleniu,
ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami. – No nic. Trzymaj się, fajnie było
pogadać i powkurzać Bonnie’ego – wyszczerzył się i wstał z ławki.
Plushtrap znowu został sam. Był o wiele spokojniejszy niż
niespełna pół godziny temu. W tym roześmianym towarzystwie zdążył zapomnieć o
wszystkim co go dręczyło.
Chyba powinien wracać do domu. Niby Spring nie robił mu za
niańkę i nie wydzwaniał nałogowo za każdym razem, jak młody się spóźniał, ale
Plush dobrze wiedział, że jego opiekun najpewniej się teraz zamartwia i stoi
nad telefonem, ledwo powstrzymując się od wysłania chociażby jednego SMS-a.
Szybkim krokiem udał się w stronę swojego mieszkania i już
po kilkunastu minutach stanął pod drzwiami na klatkę schodową.
Niespiesznie wszedł po schodach na górę. Potrzebował jeszcze
raz zebrać myśli.
– Gdzieś ty tyle był? – Już w progu przywitał go ostry
ton głosu brata.
– Zarwaliśmy z Marionnem całą noc na granie i musiałem
trochę odespać – stwierdził bez zająknięcia, wchodząc do środka, zdejmując buty
i od razu idąc do salonu.
– Nie jesteś głodny? – zapytał Spring, podążając za bratem.
– Niezbyt, już jadłem. – Plush usiadł wygodnie na
kanapie, sięgnął po pilota i włączył tv. O tak, tego mu było trzeba. Bezkarnego
byczenia się i nie myślenia o niczym.
– Płakałeś? – Czujność starszego blondyna nie dała się
zwieść, bezbłędnie wychwytując wciąż lekko zaczerwienione oczy i specyficzny
ton głosu brata. Zawsze udawał obojętnego, gdy coś się działo, a w efekcie
brzmiał nienaturalnie spokojnie, wręcz sztucznie.
– Nie. Wydaje ci się. – Nastolatek nawet nie spojrzał w
kierunku Springa gdy poczuł, że ten siada tuż obok niego.
– Nie wydaje, Plush. – Naciskał, wciąż twardo obstając przy
swojej wersji. – Co się stało?
– Rany, nic! Coś pyliło i alergia mi się odezwała! –
wywrócił oczami, chcąc tym gestem pokazać, jak bardzo zirytował go temat.
– Nie podoba mi się to kłamanie. – Spring oparł się
wygodniej i założył ręce na piersi.
– Nie kłamię… – "tylko naginam fakty", dodał
młody w myślach. Powoli odchylił się w bok, aż w końcu oparł głową o ramię
brata. Obaj skupili się na tym, co leciało w tv. – Rany, co za debil
wyprodukował taki słaby film… – mruknął po chwili oglądania w ciszy.
– Pewnie ten sam, który wynalazł wodę w proszku –
stwierdził nauczyciel, z nadzwyczajną powagą.
Plush parsknął śmiechem. Tego też mu brakowało.
***
– Dalej się boczysz o to kino? – Golden Freddy bez
pukania wszedł do pokoju brata i zaczął zbierać z poplamionego blatu biurka,
sterty brudnych naczyń.
Jego rodzeństwo miało kreatywną duszę marzyciela, co
niestety owocowało dużym niedbalstwem, a momentami wręcz niechlujstwem.
Oczywiście Fred wszystko uzasadniał prostym stwierdzeniem: „Jestem artystą,
artyści nie myją garów, kiedy mają wenę” i na tym większość ich pogadanek o
sprzątaniu się kończyła.
– Nie boczę się. Po prostu smuci mnie, że jakaś laska
zaczyna zajmować moje miejsce! – zamarudził, nie szczędząc nutki dramatyzmu w
głosie. Zaraz po tym zakrył głowę poduszką i zakopał się w pościeli. Było już
grubo po południu, a on nadal nie miał zamiaru wstawać.
– Nie przesadzaj, ja ci jestem potrzebny tylko i
wyłącznie do sprzątania. Jakoś przeżyjesz brak mojej osoby obok siebie i
nauczysz się żyć samodzielnie… o ile nie przygniecie cię góra śmieci. – Golden
zebrał talerze, ułożył je jeden na drugim i zostawił na krańcu biurka, po czym
zbliżył się do leżącego na łóżku, bliźniaka.
Usiadł na materacu i odchylił się w tył, kładąc na jego…
plecach? Tyłku? Ciężko było określić o co opierał głowę, bo jego starsze – o
kilka minut, ale jednak – rodzeństwo, postanowiło złączyć się duszą i ciałem z
kołdrą, tworząc jakiś pieprzony naleśnik zawiści i smutku.
– Nie prawda… – mruknął Fredbear spod poduszki. – Nie
tylko.
– No, racja. Jeszcze do pilnowania cię, gotowania ci,
podpowiadania na lekcjach… – przerwał ze śmiechem, gdy naleśnik wierzgnął
mocno. – Życiowa fajtłapa z ciebie.
– Nie potrzebuję wykładów pod tytułem: „Fredbear to
niedojda”. Ja tylko chcę ci uświadomić, że to nie było fajne! Zostawiasz mnie
na kilka minut przed filmem i stwierdzasz, że w sumie to twoja niunia jest
ważniejsza! – Wychylił rozczochraną głowę spod warstwy kołdry i spojrzał na
bliźniaka ze złością.
– Marudzisz, Freduch! – Golden Freddy wywrócił oczami,
wszedł kolanami na łóżko i padł plackiem na brata. – Albo mi wybaczysz i
przestaniesz się fochać, albo cię zgniotę.
– Pfff, nawet jakbyś tak leżał na mnie przez rok, to
nie dałbyś rady tego zrobić. No chyba, że mocno byś zgrubł… wtedy owszem.
Miałbym problem. – Twórca naleśnika podjął próbę wydostania się z kokonowej
pułapki. Nie wyszło. – Serio mówię z tą dziewczyną, Golden. Nie rób tak, bo się
poczułem zraniony i niechciany. Jak… em… – zaczął szukać dobrego porównania.
– Jak co? – Jego brat, zaciekawiony, oparł brodę na
splecionych dłoniach.
– Jak… ostatni chips w paczce. Jak nielot wśród
łabędzi. Jak śruba w krainie gwoździ. Jak… – Wyraźnie zaczął się rozkręcać.
– Dobra, dobra, starczy tych twórczych porównań!
Zrozumiałem aluzję, braciszku. Serio przepraszam, jak następnym razem będziemy
mieli iść na film, to pójdziemy bez względu na wszystko! Nie pozwolę, by
jeszcze choć jeden bilet zmarnował się z mojej winy! – stwierdził, teatralnie
przykładając dłoń do czoła.
– Em… on… on się tak jakby… nie do końca zmarnował –
powiedział nieśmiało Fredbear.
– Ale że jak? Czyli… ktoś tam z tobą był? – Freddy’emu
aż się oczy zaświeciły. – Jakaś znajoma? Czy znajomy? – zaczął od razu
dopytywać. Dobrze znał preferencje swojego brata. Wiedział, że nie dobierał
sobie partnerów ze względu na płeć i wcale mu ten fakt nie przeszkadzał, bo sam
był nie lepszy. – No mów! Trzy lata czekam, żeby znowu zacząć śpiewać tę
idiotyczną piosen…! – Wypowiedź została mu brutalnie przerwana poduszką, która
postanowiła wylądować na jego twarzy.
– Żaden znajomy! Znaczy… no znam go, ty też… ale to nie
kolega czy coś w tym stylu, a tym bardziej nie ktoś, z kim mógłbym zacząć się
spotykać! – podkreślił ostatnią część zdania. – Nie przyszedłeś, więc na twoje miejsce wskoczył on, bo całe kino było pełne po brzegi, w
końcu weekend i żadne inne wolne miejsce się nie znalazło. Ot, cała tajemnica!
– Niby dlaczego nie mógłbyś się z nim spotykać? –
Golden Freddy uniósł brew, nie widząc powodu, dla którego jego bliźniak miałby
sobie odpuścić tego gościa, z którym zdążył już zaliczyć, jego zdaniem,
romantyczną randkę w kinie.
– Serio chcesz wiedzieć? Po pierwsze, jest dużo starszy
od nas. Po drugie, wredny, niesprawiedliwy, narcystyczny, zarozumiały i
irracjonalnie pewny siebie. Po trzecie, nie w moim typie, bo za niski, za chudy
i za bardzo się rządzi! Mówiłem już, że sporo od nas starszy? – prychnął, na
samą myśl o Springu momentalnie tracąc humor.
– Oooo! Ty go lubisz! – Golden uśmiechnął się szeroko i
wziął głęboki wdech.
– NIE! Ani. Się. Waż. Śpiewać – ostrzegł go brat, ale
mimo użycia Palca Groźby, Golden Freddy i tak zrobił to co mu się podobało.
– Fredbear ze swoim kochasiem siedzą na drzewie.
C-A-Ł-U-J-Ą SIĘ! – Parsknął śmiechem, gdy brat rzucił się na niego i zatkał mu
usta dłonią.
– No weź, serio musisz mi to robić? Ile ty masz lat?! –
Nie zabrał ręki póki nie poczuł, że bliźniak go obślinił. – Fuj!
– Wystarczająco, by robić ci za swatkę – odparł Golden,
gdy już się uwolnił.
– Co…? Braciszku… ty się chyba w głowę uderzyłeś. Albo
przemawia przez ciebie jakaś wyjątkowo wredna tulpa. Powiedziałem ci, że on mi
się nie podoba!
– Jasne, jasne, nie podoba. To ja zrobię tak, żeby się
spodobał! Radzę ci współpracować, bo ktoś ci go jeszcze sprzątnie sprzed nosa.
I wtenczas Fredbear zrozumiał, że Golden bratem mu nie jest,
tylko demonem z piekielnych otchłani, który kompletnie nie respektuje jego
zdania. Ba! On go nawet nie słucha!
***
Poniedziałek. Chyba nie było osoby pracującej, lub uczącej
się, która nie pałałaby do tego dnia szczerą nienawiścią.
Nie inaczej było ze Schmidtem. Jeremy męczył go prawie całą
noc. Tylko że, chujek jeden, ma na czwartą lekcję do roboty, a Mike na ósmą
rano!
Profesor był nieprzytomny i obolały podczas omawiania
kolejnych, fascynujących ciekawostek o rodzajach elektrowni. Tyle dobrego, że
nawet na śpiąco mógł im wszystko wyrecytować, bo temat był prosty.
– Dobrze, teraz zróbcie notatkę ze stron… – zaczął, ale
przerwał mu jakiś huk. Zaniepokojony zmarszczył brwi i obrócił się w kierunku
wejścia do klasy. Odgłos dobiegał gdzieś z korytarza za nimi.
Huk narastał, po chwili można już było rozpoznać w tym
szybkie i ciężkie kroki. Coś jakby stado dzikich nosorożców szarżowało na
klasę.
Nauczyciel powoli zbliżył się do drzwi i uchylił je lekko,
chcąc wyjść na zewnątrz i sprawdzić, co się dzieje. Niestety, ledwo nacisnął klamkę,
a coś dużego i stosunkowo ciężkiego postanowiło wpaść do środka, staranować go
i widowiskowo powalić na podłogę.
Cała klasa wstrzymała oddech. Nie z przerażenia. Starali się
nie wybuchnąć śmiechem.
Mike czuł się, jakby koń go kopnął, a potem perfidnie
postanowił na nim usiąść. Coś załaskotało go w policzek. Uchylił jedną powiekę
i zobaczył tuż przed oczami dobrze mu znaną, fioletową czuprynę.
– Vincent… zabiję cię… – wycharczał, zebrał w sobie resztki
sił i zepchnął z siebie, najwyraźniej tak samo poobijanego i zaskoczonego,
woźnego.
Schmidt szybko skarcił wzrokiem chichoczących uczniów i
pociągnął Vincenta na korytarz, poza zasięg uszu dzieciaków.
– Auć… wszystko mnie boli… – zamarudził woźny.
– Ciebie boli? Ciebie?! Czy ja mogę się łaskawie
dowiedzieć, czemu próbowałeś mnie zabić?! – Mężczyzna pomasował palcami skroń.
To było po prostu nie do pomyślenia.
– Zabić? Nie, nie! To było niechcący! Nie sądziłem, że
stoisz tuż przy drzwiach… Sorry za to. – Bishop podrapał się po karku,
posyłając nauczycielowi nieśmiały uśmiech.
– Sorry?! I tylko tyle masz mi do powiedzenia?! – Mężczyzna
już ledwo nad sobą panował. Miał wielką chęć kopnąć w dupę tą małą, tostożerną
pierdołę. – Eh… – odetchnął. – No dobrze… to wytłumacz mi zatem co cię skłoniło
do tak szaleńczego biegu i taranowania drzwi mojego gabinetu?
– W tej klasie jest Charizard – odparł z powagą Vince.
– Co…? – Mike uniósł brwi i zamrugał ze zdziwieniem.
Zrozumienie przyszło, gdy facet podsunął mu pod nos telefon z włączoną
aplikacją Pokemon GO. – … Żartujesz, tak? Błagam, powiedz, że żartujesz.
– Jestem całkowicie poważny, przyjacielu. – Położył mu
dłoń na ramieniu. – Robiłeś wykład samemu Charizardowi.
Okey, pokemony mnie dobiły, w sumie tak samo jak akcja z kebabem <3 Uwielbiam cię! Życzę weny!
OdpowiedzUsuńA dzięki, dzięki, miło mi. C:
UsuńPozdrawiam!
KURWA. VINCENT...CZEMU XDDD
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział a koniec najlepszy <33
Czemu? Bo skoro cały świat ma na to fazę, to on też musiał. X'D
UsuńDzięki. :)
W ogóle w sprawie tego forum to ja jestem ciekawa i uważam, że to dobry pomysł aby dodać linka tutaj :3
OdpowiedzUsuńBekowy odcinek z FNAFa - Tamy lubią i czczą nocami <3 Szczególnie ze względu na Cepowskiego, który u Ciebie okazał się trochę bardziej rozgarnięty, niż normalnie. Ale to straszliwe świństwo z kukurydzą... Swoją drogą, jak on mógł nie zauważyć, ze z bułki się kukurydza wysypuje? XD Takie rzeczy tylko z nim.
OdpowiedzUsuńSprawa Plusha mnie martwi, mam nadzieję, że Springuch w najbliższym czasie połapie sie, że coś jest nie tak i załatwi sprawę po męsku - piskiem i wyzwiskami! Niech Nightmare więcej ze Złotkiem nie zadziera!
No i końcówka. Wiesz jak walnąć, żebym zaśpiewała - Pokemon GO i w cholerę rzadki Charizard - Vincet miał bardzo dużo szczęścia, nie dziwię się, że tak zapierdzielał. Gdybym była na jego miejscu... *^*
Życzę Ci dużo weny w najbliższym czasie, żeby powstało więcej takich rozdziałów. Pozdrawiam! :)
Tamom to się chyba bardzo po nocach nudzi, skoro zamiast spać, to czczą! XD
OdpowiedzUsuńWiesz... okazuje się, że kiedy ładnie coś zapakujesz, to skarpetki mogą wyglądać jak nowy kontroler. Więc czemu kukurydza miałaby nie wyglądać jak mìęsko? QwQ
Ach to męskie załatwianie spraw! Weźmie kurde dzidę i go zadźga! XD
Gdybyś była, to pewnie byś te drzwi wyważyła, nawet gdyby były zamknięte. A jak nie dałabyś rady, to włamałabyś się oknem. XDDD
Dzięki wielkie, nawzajem, bo mi ostatnio mało do czytania dajesz, cholero mała! Również pozdrawiam. C:
'tostożerna pierdoła' zabiła mnie xD
OdpowiedzUsuńUwielbiam tą opowieść! Jest zajedwabista <3
Nie mam do czego się przyczepić, dla mnie jest wszystko perfecto xD
A dzięki wielkie, miło mi, że to opko daje Ci nieco frajdy! :D
UsuńPozdrawiam!
Za oknem świta... Ptaszki ćwierkają... Ja czytam o tostożernych pierdołach... Dobranoc.
OdpowiedzUsuńWietrzyk ćwierkuje, ptaszki szumią, tostożerne pierdoły latają za Pokemonami... Miłych snów życzę. X"DD
Usuń