Hej wszystkim! Macie tutaj kolejną miniaturkę z AC, napisałam ją już jakiś czas temu, mam jeszcze dwie w zapasie, więc jak tylko skończę rozdział Przepaści, to zaraz po nim wpadnie nowa część Altaira i Malika!
Druga ważna dla mnie sprawa, forum yaoi/yuri z FNAFa prawie gotowe (znaczy już mało brakuje, żeby weszło w etap: "Da się na tym gównie pisać", bo do oficjalnego wykończenia to jeszcze sporo mu brakuje). Jeżeli ktoś zdecyduje się zostawić pod tym postem komentarz, to bardzo proszę napisać, czy jest takim forum zainteresowany, czy nie, bo naprawdę nie wiem, czy dalej zawracać sobie nim głowę, czy lepiej odpuścić, bo i tak nikt nie wejdzie. x'D
No, to wszystko, miłego czytania! :D
***
Poranek zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych w
jego życiu. Altaïr znowu podniósł mu ciśnienie swoją bezmyślnością.
– Rozwaliłeś mi nos… – burknął ofuknięty asasyn, siedząc pod
ścianą i przykładając do twarzy przesiąkniętą krwią szmatkę.
– Nie jęcz, to tylko zadrapanie. Za kilka dni śladu nie
będzie. – Malik wywrócił oczami, stawiając dwa wielkie kosze, w których
znajdowały się zakupy zrobione przez Ibn-La’Ahada, na blacie swojego biurka, z
zamiarem przełożenia ich zawartości do specjalnej skrzyni. Wieczorem miały
wpaść te dwa młodziki, powinien mieć dla nich coś świeżego.
– Łatwo ci mówić, bo to nie ty obrywasz za każdym razem
kiedy chcesz pomóc! – Mężczyzna podniósł głos, ale prędko spuścił z tonu. Bolał
go ten nos. Jak diabli.
– Jakbyś serio chciał mi pomóc, to zamknąłbyś się i nie żartował
sobie ze mnie, idioto! – Zarządca biura sięgnął ręką do rozpakowywanego właśnie
koszyka, ale ze zdziwieniem odkrył, że jest pusty. – Altaïr? Gdzie reszta
zakupów?
– Jaka reszta? To wszystko – Nowicjusz zamoczył
opatrunek w małej, glinianej misce z wodą i westchnął błogo, gdy na powrót
przyłożył go do rany.
– Jak to wszystko?! – Były asasyn obrócił koszyk do
góry dnem, jednak – wbrew oczekiwaniom – nic z niego nie wypadło. – Raz, że
miałeś na liście dwa razy więcej produktów, dwa, że chciałem kompletnie coś
innego niż to, co mi tutaj przyniosłeś!
– No tak, ale pomyślałem sobie, że jak nie będę się
wykłócał ze sprzedawcami o cenę i wezmę to, co mi dadzą, to będę miał czas,
żeby poszukać wszystkich osób, które potencjalnie mogły widzieć wczorajszego
wieczoru twoją lub moją twarz. A potem skutecznie je uciszyć. Dzięki naszym
informatorom udało mi się wytropić szczura, który na ciebie podkablował. – Altaïr
wypiął klatę do przodu. – Dumny jesteś, co?
– Dumny? DUMNY?! Straciłeś całą sakwę złota na
przegniłe arbuzy, których nawet nie było na liście! – Malik chwycił jedną z
ksiąg leżących na blacie. – Serio, powinienem ci częściej przywalać w ten pusty
łeb, może w końcu wbiłbym ci do niego trochę rozumu!
– Ej! – Nowicjusz wstał i zbliżył się do kochanka,
mocno zbulwersowany taką reakcją. – To ja dbam o twoją szanowną dupę i
produkuję się, by wszyscy, którzy mogą ci zaszkodzić, gryźli ziemię, a ty tak
mi się odwdzięczasz?!
– Altaïr, doceniam twoje starania, ale ja przez ciebie
zbankrutuję! No jak można tyle zapłacić za niedobrego arbuza?! Ty tam tylko
wszedłeś, wziąłeś co było pod ręką i spierdoliłeś szukać przygód, co? – Zarządca
zmrużył groźnie oczy. Mina asasyna mówiła mu w tej chwili wszystko. Po prostu
wymalowane miał na ryju takie: „O kurwa, masz mnie!”.
– Ale…! – Zdegradowany mistrz już chciał się zbuntować,
niestety Malikowy Palec Ciszy, który momentalnie wylądował na jego ustach,
skutecznie mu to uniemożliwił.
– Zrobimy tak. Posprzątasz mi biuro, łącznie z tym
całym bałaganem, który wcześniej zrobiłeś, a o wszystkim magicznie zapomnę.
Zgoda? – Kaleki zabójca posłał mu jeden ze swoich słynnych, wkurwionych
uśmieszków. Lepiej go było teraz nie drażnić i Ibn-La’Ahad dobrze o tym
wiedział.
– Zgoda – przytaknął i mimo bolącego nosa, zabrał się
do roboty.
Zarządca naprawdę wiele zabawnych rzeczy w życiu widział.
Strażnika na jednym z dachów, który sądząc, że nikt go nie widzi, zaczął tańczyć
z niewidzialną partnerką; dwójkę złodziei, którzy nakryli konia płachtą i
przyczepili się pod jego brzuchem, by ominąć zbrojnych; staruszka, który co
rano wychodził z domu przez okno, w dodatku bez dolnej części garderoby.
To wszystko było jednak niczym w porównaniu do widoku Altaïra-gosposi,
z podwiniętym do łokcia rękawem, chustką na głowie i miotłą w ręce. A jeszcze
po tym, jak Syryjczyk zaczął marudzić, że szata mu przeszkadza i bez krępacji
ją zdjął, zostając w samych spodniach… no, Malik nie mógł narzekać na brak
widoków.
Nowicjusz sprzątał całe popołudnie. Mimo braku doświadczenia
w jednoręcznym obchodzeniu się z miotłą, poszło mu całkiem nieźle.
Gdy już skończył, zarządca zbliżył się do niego od tyłu i
mocno klepnął w tyłek.
– Nie najgorzej… nowicjuszu. – Uśmiechnął się wrednie i
omiótł zmęczonym spojrzeniem wypucowane pomieszczenie. Wypełnianie raportów i
pracowanie nad mapami serio potrafiły człowieka wykończyć. Zwłaszcza, gdy tuż
pod nosem krzątał mu się półnagi Altaïr.
– Ten „nowicjusz” poradził sobie lepiej, niż się spodziewałeś,
co? – Mężczyzna odpowiedział na ten gest zalotnym spojrzeniem, posłanym w
kierunku kochanka.
– Poprawiłbym tu i ówdzie… tam jest plamka… a tutaj
zapomniałeś zamieść… to nie stało w tym miejscu… a tamto nie powinno być obok
tamtego. – Właściciel biura zaczął wytykać poszczególne błędy.
Miał lekko pedantyczne odruchy w kwestii organizacji jego
ksiąg i papierów. Pomińmy fakt, że na półkach zawsze była tona kurzu i pajęczyn,
bo wszystko, co na nich stało, ułożone było dosłownie od linijki.
– Serio? Jeszcze narzekasz? Ja tu sobie żyły wypruwałem,
a ty nic tylko marudzisz! – Obruszył się Syryjczyk.
– Marudzę, bo nie zrobiłeś tego porządnie! – Zarządca miał
dość tej dyskusji; wycofał się i odszedł w stronę biurka, z zamiarem
kontynuowania roboty.
– O nie, nie, nie, mój drogi! – Altaïr położył mu dłoń
na ramieniu, zatrzymując go tym samym w miejscu. – Skoro nie doceniasz mojej
pracy, to powiem ci tylko jedno: kurdupel jesteś! – Pojazd może i słaby, ale
Ibn-La’Ahad doskonale wiedział, że jego kochanka to ruszy.
– Co proszę…? – Malik zamrugał zaskoczony. – Ja? Jesteśmy
prawie tego samego wzrostu – prychnął, nie dając się ot tak bezkarnie obrażać.
– A ty nigdy nie pierzesz kaptura!
– Skąd…?! – Głos uwiązł zaskoczonemu asasynowi w
gardle. – A ty… ty… śpiewasz brzydko podczas kąpieli, jak myślisz, że nikogo
nie ma w pobliżu!
– Phi, powiedział facet, który omal nie utopił się w
bali z wodą! – Rafiq uśmiechnął się kpiąco.
– To była wyjątkowo głęboka bala! A poza tym ty… ty weź
się nie odzywaj, mam zacząć recytować wiersze, które pisałeś do tej panienki z
Damaszku?! – Altaïr zręcznie odbił piłeczkę.
– Ani mi się waż, to była moja prywatna korespondencja
ty mały, – Malik zrobił krok na przód i dźgnął Altaïra palcem w pierś – złodziejski, – kolejne dźgnięcie – topiący
się w kałuży, – po tym dźgnięciu nie zabrał palca z jego klaty – wieśniaku!
– Ooo nie, przegiąłeś, dupku! – Syryjczyk wkurwił się
nie na żarty i rzucił na partnera.
Tarzali się tak po świeżo wyczyszczonej podłodze, co jakiś
czas wymieniając mocniejsze i słabsze ciosy.
– Zabieraj się ze mnie, debilu! – Malik próbował odepchnąć
kochanka, ale oboje mieli mocno ograniczone manewry, w końcu do użytku każdego
z nich wchodziła tylko jedna ręka.
– Nie ma szans, nikt mnie nie będzie od wieśniaków
wyzywał! – Altaïr wierzgnął walecznie, gdy Malik go pod siebie obrócił. Na
szczęście szybko udało mu się wrócić na górę, usiąść mu na biodrach i
unieruchomić zarządcę. Nowicjusz miał o tyle większą przewagę, że doskonale
wiedział, gdzie jego druga połówka miała łaskotki.
Uśmiechnął się diabolicznie i zaczął podwijać szatę Al-Sayfa,
niemal ją na nim rozrywając. Musiał działać szybko, w końcu mężczyzna wciąż był
chroniony wieloma zmyślnymi węzłami i pasami.
– Co ty…?! – Minęła chwila, nim kaleki zabójca
zrozumiał, co asasyn chce osiągnąć przez takie rozbieranie go. – O nie… nie,
nie, nie! Nie waż się! NIEEE! – Ta rozpaczliwa prośba była ostatnim, co
zdołało się wyrwać z gardła zarządcy. Chwilę później słychać już było
niekontrolowany, wręcz paniczny śmiech wywołany łaskotkami.
– Odszczekaj to! – zażądał Altaïr. – Odszczekaj, a
przestanę!
– Pffffahahahaha, nigdyyyyy! – Rafiq nie mógł nad sobą
zapanować, łaskotki od zawsze były jego ukrytym, słabym punktem. Jak to się
stało, że ten idiota poznał największą z jego tajemnic?!
Kiedy oni leżeli tak na podłodze, w śmiechowych konwulsjach
i błaganiach o litość, do biura zawitała dwójka młodych zabójców, którzy
właśnie skończyli wykonywać misję.
– Jesteśmy, panie Maliku, trochę nam się przedłużyło,
bo…! – zaczął młodszy z nich, ale gdy tylko przekroczyli próg biura i zobaczyli
odgrywającą się tam scenkę, momentalnie stanęli jak wryci.
Zarządca i zdegradowany mistrz również zamarli w bezruchu, ten
pierwszy z przerażeniem wpatrując się w dwóch, stojących w przejściu, chłopców,
a ten drugi z lekką irytacją przyjmując do świadomości fakt, że nie doczeka się
przeprosin od kochanka.
Kaleki zabójca zerwał się na równe nogi, poprawił szatę,
otrzepał się z kurzu i wyprostował dumnie.
– Em… to były tylko… koleżeńskie przepychanki. Mniejsza
o to! – zaczął, wzrokiem wciąż uciekając
na lewo.
Zdawał sobie sprawę, że z boku taki widok mógł wyglądać dość
dwuznacznie, a młodziki nie wyglądały, jakby miały zamiar uwierzyć w tą słabą
wymówkę.
– My może wrócimy później… – powiedzieli obaj niemal
równocześnie. Skłonili się lekko w kierunku Altaïra, ale nawet zwyczajowe
„pokój i bezpieczeństwo z tobą”, nie chciało im przejść przez gardło. Byli
zszokowani.
– Nie, czekajcie, to naprawdę nic takiego! – Malik
próbował ich zatrzymać i jakoś wyjaśnić tą sytuację.
– Panie Maliku… nie chcemy wam przeszkadzać, rozumiemy
i tolerujemy… em… zażyłość waszych relacji. Naprawdę! – Świeżak, nie czekając
aż zarządca zaproponuje mu dołączenie do zabawy i zorganizowanie jakiejś orgii,
wyskoczył zgrabnie przez świetlik i zniknął na dachu, szybko doganiając kolegę,
który zwiał w czasie, gdy on gadał.
– To były te dwa leszcze, co miały do ciebie wpaść? –
zapytał Ibn-La’Ahad, podchodząc do kochanka i przeciągając się z zadowoleniem.
– Ta… a dzięki tobie mają mnie za zboczeńca twojego
pokroju. – Załamany Al-Sayf zakrył twarz dłonią.
– Zawsze do usług. – Asasyn wyszczerzył się,
najwyraźniej wielce zadowolony z przebiegu sytuacji.
Malikowi aż tak do śmiechu nie było. Zabrał rękę, którą
zasłonił oczy i powoli obrócił głowę w kierunku swojego partnera.
– Przyjdzie taki moment, Altaïrze, kiedy będziesz
płakać. A ja będę się z ciebie śmiał – stwierdził grobowym tonem. – W takich
chwilach jak ta, wyczekuję tego dnia z niemożebnym utęsknieniem.
– To bardzo fajnie, słonko… ale mógłbyś mi może
najpierw zrobić coś do jedzenia? Potrzebuję się wzmocnić jakimś dobrym papu, bo
tyle krwi ze mnie zeszło, przez ten rozwalony nos, że nawet stanąć mi nie chciał,
jak na tobie siedziałem!
– … WYPAD Z BIURA, DARMOZJADZIE!
Ja jestem takim forum zainteresowana. Jakbyś napisała link na blogu to chętnie bym czytała. ^^
OdpowiedzUsuńWyję xD Czekam na kolejny rozdział c; Poza tym jestem zainteresowana forum, więc czekam, aż wszystko będzie oficjalnie gotowe.
OdpowiedzUsuńAle panie, no... My to tego, tolerujemy... No umieram, leżę i nie wstaję xD. Świetne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i weny życzę :).
A dzięki wielkie. XD
UsuńNawzajem! :)
i potem Al Mualim się dziwi, że młodziki zapijają traumy w barach
OdpowiedzUsuń