Rozdział szedł mi trochę opornie, wena jak jednego dnia przyszła, tak potem nie chciała wracać przez tydzień. Mam nadzieję, że nie wyszło jakoś szczególnie nudno. ;-;
Przepaść według pana Worda ma już lekko ponad sto stron, z tej okazji chcę wydać rozdział 10.5, którego zawartość będzie zależała tylko i wyłącznie od was. Zrobimy z tego mały konkurs, poświęcę na niego osobną notkę. :)
No, nie przedłużam, miłego czytania! ^ ^
***
Tę noc
zdecydowanie mogę zaliczyć do najgorszej w całym moim życiu. Gorszej nawet od
tamtej pamiętnej imprezy, na której koło trzeciej nad ranem przykleili mnie do
żyrandola i próbowali wyruchać kijem od miotły. Nie ma to jak robić za istną
ułomność na krzywych nóżkach, do której niby wszyscy się uśmiechają, ale jak
przychodzi co do czego, to w temacie głupich kawałów ją jako pierwszą biorą na
swój bezlitosny celownik.
Mniejsza.
Wracając do sedna sprawy, myślałem, że tutaj skonam. Raz, że ból w chuj, jakby
mi stado ruskich czołgów po mordzie przejechało; dwa, nafaszerowali mnie taką
ilością proszków, że po wszystkich niezbędnych zabiegach czułem się jak po
wiadrze twardych narkotyków. Z tą różnicą, że po dragach to bym wstał, rozebrał
się i zaczął wywijać hołubce na głowie doktora, będąc przekonanym, że właśnie
walczę z hordą narwali z nadwagą w jakimś postapokaliptycznym świecie bez
klamek, a tymczasem po tych lekarstwach byłem w stanie co najwyżej raz na jakiś
czas mrugnąć. I to każdym okiem osobno.
Szczęście, że
Złotko odebrało i zgodziło się przynieść mi rzeczy, bo lekarz jasno się
wyraził, że posiedzę tutaj przynajmniej trzy dni, o ile wszystko będzie w
porządku i nie wykryją u mnie jakiegoś nowego raka w dupie.
Nie miałem za
dużo czasu na sen. Większość nocy zajęły badania i inne pierdółki, a z samego
rana obudził mnie słodki jazgot pielęgniarki, no bo leki. Jak ja nienawidzę
szpitali! Pomijając fakt, że opuszczone psychiatryki z horrorów to moja ukryta
słabość, to trzeba jeszcze podkreślić, że żarcie tutaj mieli po prostu okropne.
Ono aż krzyczało: „Karminy was, bo musimy, ale na luksusy nie liczcie, w końcu
szpital musi na czymś oszczędzać, a wam – grubasy – dieta się przyda!”.
Bo oczywiście
nikt nie pomyśli, że moje spasione dupsko będzie smutne, jak nie dostanie na
obiadek ziemniaczków! Ja nie jestem Spring! Muszę spożywać regularne posiłki!
Aż do godziny
odwiedzin nudziłem się niemiłosiernie. Z ręką w gipsie, toną bandaży na ciele,
a w szczególności mordzie, musiałem wyglądać jak człowiek-WC, któremu ktoś
zrobił spłuczkę, uprzednio wkładając do muszli kosiarkę.
Pozytywne
myślenie zawsze było moją mocną stroną.
W końcu drzwi
do pokoju otworzyły się. Miałem to nieszczęście, że leżałem tu sam, trzy inne
łóżka były puste, więc przez większość czasu nie było się do kogo odezwać. Z
drugiej strony teraz, jak pojawił się tu blondyn, to nawet cieszyło mnie, że
mogliśmy porozmawiać w cztery oczy, a nie być non stop śledzeni przez
podejrzliwe spojrzenia uprzedzonych staruszków.
– Jesteś
kompletnym debilem – przywitał mnie na wstępie, kładąc torbę z rzeczami na
małej, pustej szafce obok mnie, a sam usiadł na jednym z wolnych łóżek. – Jak
ty się tak załatwiłeś? – zapytał wkurzony. No nie ma co, mamusia roku z niego.
– A czy to
ważne? – Spierdzieliłem wzrokiem i posłałem mu słodki uśmiech pod tytułem:
„skończmy ten temat”.
– Nie,
cholera, wcale. Przecież wziąłem sobie urlop, żeby tu przyjść i rozmawiać o
naleśnikach, a nie twoim zdrowiu. – Uniósł wzrok ku niebu, najwidoczniej mając
nadzieję, że wymowne spojrzenie ogarnie te leniwe chóry anielskie, które zerwą
się na równe nogi i ześlą na niego nową dawkę cierpliwości.
A
przynajmniej modliłem się by tak było, bo nie chciałem, żeby połamał mi też
drugą rękę. Albo urwał tę złamaną…
– Em…
jakby to powiedzieć… wpierdoliłem się pod auto. – Podrapałem się po policzku.
Większość twarzy zaklejały mi plastry, więc to był dość trudny zabieg.
– … Serio?
Mam nadzieję, że nie upiłeś się do tego stopnia by stwierdzić, że zabawnie
będzie wpaść pod samochód. – Zmrużył groźnie oczy.
– No
pewnie, że nie! Co ty masz mnie za jakiegoś pijaka, który nic tylko wódą żyje?!
– obruszyłem się, trochę za szybko podnosząc do siadu. – Po prostu zaczęło lać
i nie zauważyłem, że coś jedzie. Szkoda tylko, że ten ktoś przejechał sobie po
mnie i średnio wzruszony pomknął dalej. Przecież ci mówiłem, że nie będę pił
dużo… poza tym nie wpuściłbyś mnie do mieszkania, jakbym przedobrzył. Nie
miałem zamiaru ryzykować!
– Mhm… –
Pokiwał powoli głową na znak, że rozumie. Moja odpowiedź wyraźnie go uspokoiła.
– Momentami serio ciężko mi uwierzyć, jakiego ty potrafisz mieć pecha.
– Zaraz
pecha, to po prostu seria niefortunnych wypadków, która ciągnie się za moim
życiem. – Wzruszyłem zdrowym ramieniem.
– Nie
tylko wypadki się za tobą ciągną, nieudolne próby zaruchania również. Mam ci
przypomnieć tamten wieczór, kiedy…
– OBEJDZIE
SIĘ, MILCZ, BO MI GORZEJ. – Natychmiast mu przerwałem. Nie. Akurat tamtego
wieczoru wolałem nie pamiętać.
Nim Złotko
zaczęło kontynuować doprowadzanie mnie do stanów skrajnie depresyjnych, mój
telefon – który na szczęście przeżył i bezpiecznie leżał sobie na wolnej półce
w szafce – rozdzwonił się głośno. Zerknąłem na wyświetlacz i od razu odłożyłem
go z powrotem. BonBon. Nie chciałem z nim gadać.
– Odbierz.
– Polecił Spring.
– Nie.
Ty odbierz. I powiedz gnidzie, że nie żyję. Niech się zapłacze na śmierć! –
stwierdziłem z grobową miną.
Blondyn, na
ten akt nienawiści wobec członka rodziny, westchnął głośno, wziął mój phone i
wstał, wychodząc z nim z pomieszczenia.
O kurwa, pewnie
poszedł kuzynowi nagadać jakichś pojebanych pierdół. A ten przyjedzie tu w
sukni żałobnej z wieńcem i butelką argentyńskiego soku z narwala.
Za dużo mi
tych proszków dali. Zdecydowanie. Nawet w myślach pierdolę gorzej, niż
zazwyczaj… chyba.
Po kilku minutach
Złotko wróciło do środka i zajęło swoje poprzednie miejsce.
– Co mu
powiedziałeś…? – zapytałem czujnie. Jeszcze doczepić mi takie stojące na
baczność, psie uszy i wyglądałbym w tym momencie jak rasowy Burek, który
podejrzliwie patrzy na rzuconą mu przez jakiegoś nieznajomego ćpuna, szynkę.
– Nic.
Pytał co z tobą, a jak mu powiedziałem, że jesteś w szpitalu, rozryczał się,
kazał ci powiedzieć, że… jak to było: „ból porodowy to nic przy cierpieniu,
jakie odczuwa jego targana rozpaczą duszyczka na wieść, że przeżywasz katusze w
samotności”. Nie dał rady się dzisiaj zwolnić, ale obiecał, że jutro do ciebie
wpadnie. – Spring przekazał wszystko od deski do deski z podejrzanym
zadowoleniem na swojej ślicznej buźce. Chyba bawiło go, jak z każdym słowem
bladłem coraz bardziej.
Rozmowa
szybko zeszła na nieco luźniejsze tory, nim się obejrzałem, skupiliśmy się na
kompletnych pierdołach w stylu: „Ależ to słońce mocno grzeje!”.
Nawet nie
wiem kiedy zleciało tych kilka godzin. Złotko ciągle prowokowało nowe tematy,
więc się nie nudziłem. Pytanie, czy serio chciał ze mną spędzić czas, czy może
przyszedł się tu ponabijać, bo co chwila komentował moje gapiostwo?
– Rany,
daj spokój, jak tak się martwisz to mi o tym wypadku nie przypominaj, a nie co
drugie zdanie dodajesz: „Ale żeś się głupio wpierdolił pod to auto!” –
prychnąłem.
– A kto
powiedział, że się martwię, hmm? – Uniósł brew, jakby zdziwiony moim
stwierdzeniem.
– No a
nie? Czekasz na mnie do późna, gdy dowiadujesz się, że jestem w szpitalu,
raczysz mnie dramatycznym westchnięciem szoku i przerażenia, a potem bierzesz
niespodziewanie urlop i zjawiasz się u mnie jak tylko ta gruba pielęgniarka
zgadza się w końcu wpuścić cię do środka. Springi, mów słońce co chcesz, ale to
wygląda jak pieprzona komedia romantyczna – podsumowałem zgrabnie.
– Komedia
to twoje życie uczuciowe. – Uśmiechnął się wrednie w odpowiedzi na mój pełen
znaków zapytania wzrok. – Tak, znalazłem ten twój zeszycik jak pakowałem ci
ciuchy. Naprawdę sądziłeś, że go nie zauważę, jak włożysz go do jednej z par
bokserek?
– Zaraz…
znalazłeś… i czytałeś…?! – Straszne fakty zdawały się docierać do mnie w
spowolnionym tempie. Ta blond pizda znalazła i przeczytała mój tajny zeszycik,
w którym opisywałem wszystkie swoje miłości i skrupulatnie notowałem postępy w
związkach z nimi!
– Owszem.
Muszę przyznać, że masz duszę pisarza, niektóre fragmenty aż by się cytować
chciało. Jak to szło? „Pierwsza randka z Judy obudziła we mnie setki, a wręcz
tysiące uśpionych dotąd emocji. Dziewczyna była przepiękna, jej wąska talia,
opięta ładnie przylegającą koszulką, krągłe biodra, tak ponętnie kołyszące się
przy każdym jej zgrabnym kroku…” – zaczął recytować moje młodzieńcze wypociny,
a ja szybko mu przerwałem celnym rzutem poduszką. No proszę, jakie to sypialne
wyposażenie potrafi być przydatne!
– Jesteś
chorym gnojem, na pamięć żeś się tego uczył?! – zaatakowałem go od razu, nie
dając mu szansy na kontynuację, bo serio spaliłbym się ze wstydu.
– Jakoś
tak mam, że zapamiętuję ulubione cytaty bez konieczności uczenia się ich. – Wzruszył
ramionami. – Ale to serio było dobre i ładnie opisane! A ja żyłem w
przekonaniu, że twoim najambitniejszym dziełem literackim, o ile można to tak
nazwać, był podpis na umowie o mieszkanie…
– Kto ci to w
ogóle pozwolił czytać?! – Agresja ze mnie nie schodziła, czułem się obdarty z
sekretów! Szczęście, że już od jakiegoś czasu zeszycik leżał w szafie i nie
zacząłem w nim pisać o blondynie, bo serio miałbym teraz powód, żeby rozłupać
sobie czaszkę tym gipsem na ręce.
– Twoje
bokserki mi pozwoliły, nie stawiały się specjalnie, jak wyciągałem z nich ten
notesik. – Uśmiechnął się perfidnie. – Albo raczej nie miało co się w nich
stawiać… – Ton jego głosu dał mi do zrozumienia, że dobór słów nie był
przypadkowy.
– Ty mi
tutaj oczu nie zamydlaj! Ja się zemszczę, gnido. Zemszczę! Zobaczysz, jak
kiedyś znajdę u ciebie jakieś brudy, to też się nie zawaham i wszystko
przeczytam! – wyraziłem kategoryczny bunt na taką niesprawiedliwość losu.
Niestety
Złotko nie przejęło się, a wręcz zareagowało śmiechem.
– Uroczo.
Nie martw się, deklu. Nie czytałem tego. Po prostu wypadł z szafki i otworzył
się na stronie o tej Judy. Rzuciłem na to okiem, ale jak zobaczyłem czym to
jest, od razu zamknąłem. W przeciwieństwie do ciebie ja mam kulturę i nie
czytam cudzych pamiętniczków miłosnych. – Wyraźnie go to bawiło. Szatan mały.
– Och
jak mi ulżyło, łaskawco – burknąłem. – A tak swoją drogą…
Urwałem, bo
drzwi do pomieszczenia otworzyły się nagle, a do środka wparowała dwójka osób,
momentalnie dopadając do mojego łóżka i rzucając się na mnie jak łysi na skład
peruk.
Spring był
tak samo zaskoczony jak ja, widząc starszą, puszystą panią i wysokiego,
ubranego w garnitur, mężczyznę w okularach.
– Bonnie!
O mój Boże, dziecko! Jak ty wyglądasz?! – lamentowała kobieta, najpierw łapiąc
mnie za obklejone policzki, potem kładąc dłoń na czole, po chwili wahania
decydując się także na obmacanie mi gipsu po całej długości, a kończąc na
bezradnym ściskaniu powietrza wokół mnie, najwyraźniej bojąc się normalnie
przytulić.
– Jak…
człowiek potrącony przez auto? – podsunąłem. – Mamo, daj spokój. Nie jestem ze
szkła. Tak w ogóle to skąd wiedzieliście, że jestem w szpitalu? – Uniosłem
brew, zdziwiony ich nagłym, heroicznym przybyciem.
– Twój
kuzyn do nas zadzwonił cały zapłakany, że wpadłeś pod tir i leżysz tutaj na
krawędzi życia i śmierci, więc szybko zwolniliśmy się z ojcem z pracy i
przyjechaliśmy! – Kochana mamusia ledwo powstrzymywała szloch, mówiła to z
takim przekonaniem, jakby serio w to wierzyła. A ja obiecałem sobie w duchu, że
jednak muszę BonBona zakopać w jakimś wyjątkowo często obsikiwanym przez psy,
miejscu.
– Jak
widzisz żyję, oddycham, rozmawiam z tobą i kategorycznie NIE UMIERAM –
podkreśliłem ostatnie, mając nadzieję, że to ją trochę uspokoi.
– Tak…
tak… nie umierasz – wzięła kilka głębszych wdechów i usiadła na krańcu mojego
łóżka. – Myślałam, że skonam ze strachu. Bonnie, nie rób mi tak więcej! – W
końcu, nie zważając na gips, postanowiła mnie przytulić. Trochę za mocno, ale
co tam, poświęcę się i chwilę wytrzymam.
– Już,
już. Jest dobrze, nie płacz, mamo. – Objąłem ją zdrowym ramieniem, a gdy miałem
pewność, że smarka mi w ramię i nie widzi, posłałem ojcu wymowne spojrzenie pod
tytułem: „Ręka mnie nakurwia, ale nie mam pojęcia jak ją od siebie odsunąć,
żeby nie poczuła się skrzywdzona”.
Ojczulek na
szczęście był o wiele bardziej ogarnięty i trzeźwo podchodził do życia. Też się
martwił, ale widząc, że nic mi nie jest, postanowił w ciszy przeczekać lament
mamy. Aż do chwili, gdy doszło między nami do szybkiej wymiany bardzo wymownych
spojrzeń. Oczywiście te gesty byliśmy w stanie odczytać tylko my dwaj, mieliśmy
na tyle dobrą relację, że rozumieliśmy się bez słów. Dla siedzącego tuż obok,
Springa, musiało to wyglądać przezabawnie.
Zerknąłem w
bok, pewny, że zobaczę ubawioną twarz blondyna, ale jego już nie było. Zwiał?
Szanowny
tatuś w tym czasie powoli odkleił ode mnie wciąż zapłakaną kobietę.
– Twój
kolega przed chwilą wyszedł. Powiedział, że nie chce przeszkadzać – wyjaśnił
tato, głaszcząc swoją żonę po włosach. Powoli zaczęła się uspokajać.
***
Blondyn nawet
nie myślał czekać. Wiadomym było, że jeżeli rodzice Bonnie'ego zwolnili się
specjalnie dzisiaj z pracy i przejechali prawie całe miasto do syna, to
posiedzą tutaj przynajmniej kilka godzin.
Powoli wrócił
do mieszkania. Robiło się coraz chłodniej, a gęste, ciemne chmury, całkiem
zasłoniły słońce. Zapiął bluzę, wsadził ręce do kieszeni i przyspieszył.
Kiedy
otworzył drzwi momentalnie uderzyła go dziwna pustka. Do tej pory nie było
sytuacji w której miałby być tu sam dłużej niż dzień. Świadomość, że Bonnie nie
wróci wieczorem do domu, jak zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha i nie zapyta
co ma być na kolację, napawała go podejrzanie ciężkim uczuciem, którego nie
potrafił nazwać.
Samotność?
Raczej nie. Prędzej przygnębienie.
Zdjął buty i
od razu skierował się do sypialni, mimo że było jeszcze wcześnie. Wyjął książkę
z szafki, położył się wygodnie na pościeli i zaczął czytać. Jak się wciągnie w
lekturę, to w oka mgnieniu o wszystkim zapomni.
Problem w
tym, że świat jego ulubionej serii chyba pierwszy raz nie potrafił go
pochłonąć. Co chwila przyłapywał się na tym, że zamiast czytać, trzyma książkę
przed twarzą i zwyczajnie pogrąża się we własnych myślach, przez co jedno
zdanie zmuszony był analizować cztery razy, nim dotarł do niego właściwy sens.
Co z tego, że znał ten tom praktycznie na pamięć. Teraz wydał mu się on
podejrzanie obcy i mało interesujący.
Po godzinie
poddał się z pomysłem zaczytania na śmierć. Odłożył lekturę do szafki i
rozłożył się na całej szerokości wąskiego materaca. Obrócił głowę w bok. Drugie
łóżko było puste.
– Ja
chyba serio zwariowałem… – mruknął cicho sam do siebie i zakrył oczy wierzchem
dłoni. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Nim się
obejrzał, przysnął na te półtorej godziny. Gdy się obudził, czuł się jeszcze
gorzej. Zwyczajnie było mu źle.
Zerknął na
zegarek. Czas odwiedzin kończy się za pół godziny.
***
– Też
was kocham. Cieszę się, że przyjechaliście. – Uśmiechnąłem się szeroko gdy mama
po raz ostatni pocałowała mnie w policzek i z wyraźną niechęcią dała ojcu
odprowadzić się do drzwi.
Wreszcie
spokój.
Nie to, żeby
ich towarzystwo mi przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, zawsze byłem blisko z
rodzicami, kochałem ich i szanowałem, starałem się utrzymywać kontakt, bo
jednak, bądź co bądź, poświęcili dla mnie wiele lat życia. Problem zaczynał
się, kiedy mama za bardzo wczuwała się w rolę i dawała ponieść emocjom; wtedy
co chwilę potrafiła zaczynać płakać. Poza tym drobnym defektem była wręcz
idealna.
Poprawiłem
poduchę i starałem się jakoś ułożyć. Było cholernie niewygodnie, a sam nawet na
chwilę wyjść na balkon nie mogłem, bo pielęgniarki zaczynały drzeć japę jak
tylko próbowałem ruszyć dupę.
Zależę się tu
na śmierć.
– Ja
pierdolę, ale nuda… – zamarudziłem.
– No
patrz, to tak samo jak u mnie. – Usłyszałem tuż obok siebie czyjś głos.
Poderwałem
się momentalnie, jednak widząc Springa odetchnąłem z ulgą.
– Weź mnie
tak nie strasz. Stało się coś, że wróciłeś? – zapytałem, obserwując jak Złotko
zbliżyło się i usiadło na skraju mojego łóżka.
– Miałem
zamiar się wyłgać, że czegoś zapomniałem ci spakować, ale tak szczerze, to po
prostu nie mam co ze sobą zrobić. W pracy urlop, ty w szpitalu i… sam rozumiesz.
Raczej mało się dzieje, więc pomyślałem, że na moment zajdę. – Wzruszył
ramionami. Po tym geście bluza lekko zsunęła mu się z jednego z nich.
Starał się
brzmieć obojętnie, ale ja już swoje wiedziałem.
– Kłam,
złotowłosa, a ja i tak wiem, że ci zależy. – Nikczemny uśmiech wkradł mi się na
usta. – Ej, całkiem spoko tekst, może napiszę do tego jakiś kawałek…
– Świetny
pomysł. Jak skończysz zagraj mi go na gitarze pod oknem, a może się wzruszę –
prychnął, lekko rozbawiony. – A wiesz co? W sumie to naprawdę o czymś
zapomniałem – stwierdził po chwili ciszy.
Wstał z
materaca i rozpiął torbę z moimi rzeczami, która nadal leżała na tej szafce. Wyjął
z niej jakiś marker. Po chuja go tam spakował? Pewnie dyskretnie chciał mnie
wciągnąć w świat krzyżówek. Nie dam się!
Wrócił na
swoje miejsce i sięgnął dłonią, uzbrojoną w pisak, do mojego gipsu.
– Ej, co
ty robisz? – Odsunąłem złamaną rękę.
– Próbuję
cię zabić mazakiem. Nie jęcz i się nie wierć przez chwilę – polecił i bez
wyjaśnienia co mi tam skrobie, zaczął coś gryzmolić na gipsie. Niestety
perfidnie wybrał sobie takie miejsce w okolicach łokcia, którego za nic w
świecie nie mogłem zobaczyć.
– Narysuj
mi tam kutasa, a nie żyjesz – ostrzegłem groźnie.
– Ups. Za
późno. – Uśmiechnął się niewinnie i schował flamaster z powrotem do torby.
– Spring,
serio mówię, ja z tym będę chodził! – jęknąłem z wyrzutem.
Wtedy właśnie
do sali weszła pielęgniarka z informacją, że czas na wizyty dobiegł końca.
Pożegnałem się ze Złotkiem i znowu zostałem sam. No… prawie sam, bo babka,
która wygoniła stąd blondyna, wciąż kręciła się po pomieszczeniu. Aktualnie
zaczęła walczyć z zepsutą roletą w oknie.
Po opuszczeniu
jej, podeszła do mnie, sprawdzając czy wszystko w porządku.
– Za
piętnaście minut dostanie pan leki – poinformowała. – Dziewczyna pewnie mocno
pana kocha. – Uśmiechnęła się wymownie.
– Co
proszę…? – Uniosłem brwi, zdziwiony tym jej nagłym oświadczeniem.
– A to
nie pańska dziewczyna to napisała? – Wskazała gips.
– Em...
może mi pani przeczytać? Ta moja „dziewczyna” napisała mi coś i wyszła, a ja
niezbyt mogę zobaczyć co. – Pokazałem jej jak bardzo nie jestem w stanie wygiąć
ręki w taki sposób.
– Chyba lepiej,
żeby pan sam na to zerknął. Proszę. – Wyciągnęła z małej kieszonki w swoim
stroju, podręczne lusterko i podała mi je. Zaraz potem wyszła z pomieszczenia,
zostawiając mnie samego.
To zadanie
było trudne, bo litery były odwrócone, ale schludne pismo blondyna bardzo łatwo
było mi odczytać.
„Wracaj do
zdrowia, deklu”.
***
Spring
opuścił szpital akurat w chwili, kiedy zaczęło padać.
– No
świetnie… – mruknął pod nosem i naciągnął na głowę kaptur, który w niewielkim
stopniu zdołał ochronić go przed ulewą.
Setki dziko
spadających z góry kropel błyskawicznie przemoczyło mu ubranie. Zrezygnowany
przyspieszył kroku i zatrzymał się pod zadaszeniem jakiejś małej kawiarni.
Oparł się plecami o ścianę i niecierpliwie wyczekiwał końca tej nawałnicy,
która raczej nie miała w planach zbyt szybko przejść.
Stał tak
dobrych kilka minut, po których – już poważnie zniecierpliwiony – miał zamiar
po prostu pobiec w stronę domu. Powstrzymało go pojawienie się pod tym samym
daszkiem, uciekającego przed deszczem, Freddy’ego.
– Springtrap?
– Fazbear uniósł brwi, zdziwiony widokiem blondyna. – Co ty tutaj robisz?
– Wracałem
od Bonnie’ego, ale zaczęło padać. Chciałem tu chwilę poczekać, aż się trochę
uspokoi – wyjaśnił. – Już po pracy?
– Jak to
„od Bonnie’ego”? – Brunet zmarszczył brwi ze zdziwieniem, ignorując resztę
wypowiedzi kolegi. – To gdzie on jest, że nawet nie raczył poinformować, że go
w pracy nie będzie? Dzwoniłem do niego rano, ale nie odbierał.
Złotku ręce
opadły.
Serio? Ten
debil nawet nie zadzwonił do Freddy’ego albo jego ojca z informacją, że leży w
szpitalu, a o tym, żeby dać cynk blondynowi, z prośbą o szczoteczkę i czyste
gacie, to już pamiętał?!
– Władował
się wczoraj pod auto. Leży w szpitalu – poinformował Spring. Freddy już
otworzył usta, chcąc zapewne dokładniej się o wszystko wypytać, ale blondyn nie
dał mu dojść do słowa i od razu pospieszył z dalszym wyjaśnianiem. – Spokojnie,
nic poważnego mu nie jest, złamana ręka i kilka siniaków. Głupi zawsze ma
szczęście. – To ostatnie dodał nieco ciszej.
– To dlatego
BonBon zaczął tak ryczeć; szkoda, że zamiast mi coś powiedzieć, postanowił
zalać się łzami. Gdybym wiedział, to pozwoliłbym mu się urwać. W sumie i tak
nie mieliśmy dzisiaj wielu klientów. – Fazbear wplótł palce we włosy i pokręcił
głową. Nie docierało do niego, że gitarzysta chwilę po tym, jak odprowadzał
jego i rudego, mógł ot tak mieć wypadek. – To dlatego wziąłeś kilka dni urlopu?
– Być
może… – Blondyn odwrócił wzrok.
– Daj
spokój, też nie byłbym w stanie skupić się na pracy, gdyby Foxy’emu coś się
stało. Masz chęć na kawę? – Wskazał kciukiem drzwi za nimi. – Nie zapowiada
się, żeby prędko miało przestać padać.
***
– Booonnieee!
– Chica ze łzami w oczach rzuciła się na mnie, najwyraźniej nie zwracając
szczególnej uwagi ani na tonę bandaży, które były tak uprzejme podkreślić
seksowne rysy mojej jakże przystojnej twarzy, ani na gips, czyli nowy,
wspaniały armor. – Myśleliśmy, że nie żyjesz! – Zaczęła wypłakiwać mi się w zdrowe
ramię, mocząc je łzami i – mimo delikatnych sugestii z mojej strony, by tego nie
robiła – smarkając w nie.
– Chica,
daj spokój… mówiłem ci, że nic mu nie jest – westchnął poirytowany Freddy,
delikatnie odsuwając ode mnie dziewczynę. – A właśnie, Bonnie, jak miałeś siłę
dzwonić, to mogłeś dać wczoraj znać, że cię nie będzie. Wiesz jaki miałem
problem z dobraniem zastępstwa? – burknął wkurzony lider.
– Em…
przepraszam? Jakoś nie ogarnąłem, naćpali mnie taką ilością proszków, że
największą tragedią tego świata wydawał mi się brak zapasowych bokserek pod
ręką – wyjaśniłem krótko.
– A o pracy
oczywiście nie pomyślałeś. – Freddy pokręcił głową i rzucił Foxy’emu groźne
spojrzenie, widząc, że jego chłopak dorwał mazaka i już się czai na moją zakutą
w gipsową zbroję, rękę.
– No…
niezbyt – przyznałem ze skruchą, nie zwracając uwagi ani na rudego, ani na
drogiego kuzynka, który po wcześniejszym wyściskaniu mnie, zaczął robić to
samo, co partner Fazbeara, czyli mazać mi po łapie. – Ale to przecież nie
problem dla takiego uzdolnionego, perfekcyjnego i sumiennego przywódcy, jak ty!
– Posłałem mu uśmiech żywcem z okładki porno pisemka. O tak, Bonnie, zgrywaj
lizusa, może Freddy będzie zbyt zaskoczony nagłą falą pochlebstw, by cię
okurwić za zrobienie mu problemów!
– Oczywiście,
że ktoś taki jak ja da sobie radę ze wszystkim! – Freddy, mocno połechtany po
dumie, wypiął pierś do przodu.
– Nie
daj się nabrać, jak zaczyna słodzić, to znaczy, że próbuje odwrócić twoją uwagę
od głównego tematu – mruknął Spring, nawet nie podnosząc wzroku znad książki.
Złotko było tu od rana, a odkąd reszta towarzystwa się zwaliła, siedział sobie
na krzesełku i coś czytał – jak do tej pory – w kompletnej ciszy.
– Dajcie
mu spokój, Bonnie jest biedny i poobijany! – Chica nadęła policzki i podeszła
do Mangle, która od razu objęła ją ramieniem i przytuliła do siebie.
– Ta, no
właśnie! Och, jak mnie wszystko boli! – Przyłożyłem teatralnie zdrową rękę do
czoła. – Och, jak cierpię! A ty mnie jeszcze tak bardzo oskarżasz, Fredduch!
– Wpadnij
pod samochód, automatycznie masz immunitet u wielkiego Freddy’ego… kurde,
stary, nieźle się ustawiłeś! – zaśmiał się Foxy, bazgrząc coś pieczołowicie na
moim gipsie.
– No
widzisz, ja to… CZY WY MI NARYSOWALIŚCIE KUTASA?! – Błyskawicznie odsunąłem się
na kraniec łóżka, możliwie jak najdalej od nich. – Kurwa! Chuje!
– Pfff,
Bonnie, nie doceniasz naszego arcydzieła! – zamarudził BonBon, ale po chwili
razem z rudym zaczęli się śmiać na widok mojej, jakże poważnej, miny.
– Dojrzałe.
– Freddy pokręcił głową z niesmakiem. – Foxy’ego rozumiem, bo to idiota.
– Hej! –
zaprotestował od razu rudzielec, ale brunet go zignorował.
– No ale
ty też, Toy? – Spojrzał surowo na mojego kuzynka. Oj, się maluszek skruszył.
– Pomyślałem,
że to trochę Bonnie’emu pomoże – mruknął, a widząc nasze pytające spojrzenia,
nieśmiało zdecydował się kontynuować. – No lewą ręką to trochę słabo sobie
zwalać – przyznał szczerze, a na sali momentalnie zapadła cisza.
– … I w
czym kutas na gipsie miał mi niby pomóc? – Zmrużyłem groźnie oczy. Teraz tak
powoli zaczęło do mnie docierać, że faktycznie, masturbacja może okazać się
trudna.
– No ten…
miał cię… motywować? Pocieszać? Przywracać radość życia? – zaczął zarzucać
przypadkowymi pomysłami.
Brednie,
kurwiszon po prostu chciał się z tego wyłgać!
– Nienawidzę
cię. Momentami nawet bardziej, niż szpitalnych obiadów.
Towarzystwo
jeszcze trochę posiedziało, pokrzyczało – i to tak, że trzy razy pielęgniarki
zaglądały do nas i prosiły o ciszę – a ostatecznie powoli zaczęło się
rozchodzić. Został tylko Spring.
– Heh,
całkiem fajnie było. Przynajmniej się nie nudziliśmy, nie? – Zerknąłem na
Złotko. Nadal czytał i tylko niemrawo przytaknął.
Uniosłem
brew. Byłem niemal pewny, że to porno, bo w czym innym mógłby się tak
zaczytywać? Sięgnąłem zdrową ręką w jego kierunku i wyrwałem mu książkę z dłoni,
a że się tego ruchu z mojej strony nie spodziewał, poszło mi jak z płatka.
Brawo, Bonnie, jesteś taki nieprzewidywalny!
– Ej,
oddawaj! – Momentalnie zerwał się z krzesełka i to tak wściekle, jak tylko
wściekły Spring potrafi. W innych okolicznościach naruszanie jego prywatnej
własności najpewniej skończyłoby się dla mnie biletem w jedną stronę na OIOM.
Spojrzałem na
okładkę, poobracałem w dłoniach, z tyłu był jakiś opis, ale za długi, żeby
chciało mi się czytać.
– O czym
to? – zapytałem. Wyglądało na interesujące.
– Chuj
cię to obchodzi – warknął i spróbował sięgnąć po książkę. – A spróbuj wyjechać z tekstem typu:
„seks za zwrot książki”, to ci tak jebnę...!
– Co? Za
kogo ty mnie masz?! – Udałem oburzenie.
– Za
Bonnie’ego! – warknął agresywnie.
– … Co
fakt to fakt. – Nie miałem jak przełożyć jej do drugiej ręki, by wyszła poza
jego zasięg, więc pozwoliłem mu odzyskać lekturę.
– No
wreszcie. – Od razu pochwycił swoją własność i odsunął się ode mnie, na wypadek
gdybym znowu czegoś próbował.
– Poczytasz
mi? – zapytałem po chwili, całkiem poważnie.
Jego mina
była bezcenna. Wyglądał jak ośmiolatka przed gwałtem, wielce zdziwiona, że pan,
który zaciągnął ją do tej piwnicy, ma jakąś antenkę między nogami.
– Co
proszę? Gorzej ci? Gorączka? – Zapobiegawczo przyłożył mi dłoń do czoła.
– Bardzo
zabawne. – Wywróciłem oczami. – No co, to takie dziwne?
– Strasznie
dziwne – przytaknął i usiadł z powrotem na krześle. – Poza tym zaraz czas
odwiedzin się kończy.
– To
nic. Tych kilka ostatnich minut chcę posłuchać twojego głosu. – Założyłem rękę
za głowę i spojrzałem na niego wyczekująco.
Westchnął
ciężko i – zgodnie z moją prośbą – zaczął czytać.
***
– Spring!
– Fredbear szybko dogonił blondyna i zrównał z nim krok.
– Hej.
Co ty tu robisz? – Złotko uniosło brwi, zdziwione widokiem byłego kochanka.
– Freddy
mówił, że pewnie będziesz u tego… – odkaszlnął – u Bonnie'ego w szpitalu, a że
i tak musiałem zostać w robocie trochę dłużej, to pomyślałem, że na ciebie
zaczekam… – Podrapał się nerwowo po karku.
– Serio?
– Spring zmrużył oczy, przyglądając mu się czujnie. – Pomyślałeś, że zaczekasz,
bo…?
– Bo
chciałem cię odprowadzić – przyznał, ale Złotko nie spuszczało z niego
podejrzliwego spojrzenia. – Serio! Nic poza tym!
– No
dobra, niech ci będzie. – Blondyn westchnął ciężko.
– Co ty
taki podejrzliwy? – Fredbear uśmiechnął się szeroko i w myślach odetchnął z
ulgą. Spring mógł go olać i spierdzielić, a fakt, że tego nie zrobił, naprawdę
go ucieszył.
– Bo
spotykam cię o tej godzinie, prawie pod samym szpitalem. Mam prawo podejrzewać,
że chcesz jakoś wykorzystać fakt, że nie ma w pobliżu tego dekla – wyjaśnił
łaskawie i ruszył przed siebie.
– Zabrzmiało,
jakbyś spodziewał się, że będę próbował cię zgwałcić... – stwierdził nieco
ciszej były partner Złotka.
– Nie
przesadzaj. Po prostu nie chcę ci zrobić niepotrzebnej nadziei, Fred. – Weszli
do parku, skąd ścieżka prowadziła prosto do bloku Springa.
– Czyli
nie mam co liczyć, że pozwolisz mi u siebie przenocować? – zapytał trochę
nieśmiało wyższy blondyn.
– Nie –
zaprzeczył od razu. – To zły pomysł. Nie, nie czuję się samotny, nie, nie boję
się ciemności i nie, nie mieszkam w okolicy pełnej włamywaczy i gwałcicieli,
więc nie masz powodu, by u mnie nocować.
– Na
pewno…? – Mężczyzna spróbował jeszcze raz, choć nie liczył na pozytywną reakcję
dawnego kochanka.
– Na
pewno. Fredbear, proszę cię. Nie naciskaj. – Blondyn wywrócił oczami i
przyspieszył nieco.
Resztę drogi
przeszli w kompletnej ciszy. Spring odetchnął z ulgą gdy w końcu znalazł się
pod swoim mieszkaniem i pożegnał z byłym partnerem. Dobrze wiedział, że gdyby
się zgodził, Fredbear znowu coś by sobie ubzdurał i byłby kłopot.
***
– Cześć
młody, co tam? – Vincent uśmiechnął się szeroko gdy zobaczył na wyświetlaczu
imię swojego starszego synka. No... teraz już jedynego synka.
– Hej
tato. U mnie nic ciekawego… znowu muszę u matki w biurze siedzieć, bo
stwierdziła, że w domu mnie samego nie zostawi. Porażka jakaś – powiedział
dzieciak, wyraźnie wkurzony całą sytuacją.
– No to
faktycznie słabo. Porozmawiam sobie z nią któregoś dnia – obiecał i odgarnął z czoła pojedyncze kosmyki
fioletowych włosów.
– Przydałoby
się, ostatnio marudzi gorzej niż zwykle – mruknął nastolatek i zamilkł na
moment. – A… będziesz mógł wziąć urlop w przyszłym miesiącu?
– Czemu
pytasz? – Bishop zmarszczył brwi.
– Bez
powodu. Znaczy... – zaplątał się. Chciał dokładniej przemyśleć to, co zamierzał
powiedzieć. – Wiesz… kiedyś było fajniej. Robiliśmy razem mnóstwo fajnych
rzeczy. I czasem nas gdzieś zabierałeś. Mama mówiła, że gdzieś w twoim mieście
będzie miała interesy i przyjedziemy tu na kilka dni, chyba u jakiejś jej
koleżanki się zatrzymamy. Pomyślałem, że moglibyśmy spędzić trochę czasu razem,
skoro będę na miejscu. Gdzieś pojechać, czy coś.
– Mistrzu,
twoja matka prędzej mi oczy wydrapie, niż pozwoli zająć się tobą choćby przez
pięć minut. – Strażnik uśmiechnął się smutno.
– Ona
będzie całymi dniami zajmowała się tą swoją pracą, po prostu wymknę się od jej
koleżanki; powiem, że idę do kolegi, nikt się nie dowie!
– To nie
wypali, młody. – Vincent pokręcił głową. – Jeszcze pomyślimy, co z tym fantem
zrobić. No, trzymaj się, do usłyszenia – pożegnał się i rozłączył.
– Coś
się stało? – zapytał leżący tuż obok, Scott. Mężczyzna miał na sobie tylko
dresowe spodnie do spania.
– Nic,
syn kombinuje, jak się ze mną spotkać. Tyle, że to nie jest najlepszy pomysł –
mruknął Bishop i przeciągnął się mocno, obracając w stronę drugiego strażnika i
obejmując go ramieniem. – To co, Scotty, może skusisz się na odrobinkę swojego
zajebiście przystojnego i seksownego Vincenta? – Mężczyzna uśmiechnął się
wymownie.
– Podziękuję.
– Po takim tekście Scotta od razu opuścił humor. – I zabieraj łapę, bo ci ją
urwę przy samej dupie.
– No co
ty, boczyć mi się tu teraz będziesz? – Vincent naburmuszył się i nadął poliki.
– Nie
zachowuj się jak dziecko. Błagam. – Młodszy strażnik wywrócił oczami. – Idź
spać. Zgodziłem się u ciebie nocować tylko dlatego, że mam do ciebie zaufanie.
Które i tak mocno naruszyłeś, okłamując mnie, że tylko ja będę spał w tym łóżku
– wytknął mu i obrócił się do mężczyzny plecami.
– Oj,
czepiasz się szczegółów, słońce. Nie pomyślałeś, że biedny ja boi się być sam w
salonie? Wolę przytulać ciebie, niż worek pełen psychotropów. – Vince nie miał
zamiaru tak łatwo się poddać. Przysunął się do Scotta i objął go od tyłu,
wtulając twarz w jego plecy.
– To
trzeba mi było jasno powiedzieć: „Facet, przygotuj się, że będziemy spali
razem, na wszelki wypadek weź pas cnoty, bo coś może mi odjebać i się na ciebie
rzucę”! – Mężczyzna był coraz mocniej zirytowany tymi marnymi tłumaczeniami
przyjaciela.
– Przesaaadzasz.
Przyznaj, że po prostu boisz się jak to jest z facetem. – Na ustach świeżo
wypieczonego strażnika pojawił się szeroki uśmiech. – Nie martw się niczym i
daj mi działać. Pokażę ci wszystko, będzie zaj…! – urwał, bo dostał w twarz z
łokcia.
– Won z
łapami, niewyżyty zboku! Albo zachowujesz odległość metra od mojego młodego,
pięknego ciała, albo gołymi rękami przeprowadzę na tobie powolną i bolesną
kastrację! – zagroził Scott, podnosząc się
do siadu i celując w Vince’a palcem.
– Mmm,
aż tak chciałbyś go dotknąć? – Bishop zupełnie na opak odebrał groźbę. – Skoro
tak, to nie mogę dłużej pozwalać, byś dusił to w sobie. – Strażnik uklęknął na
materacu, unosząc przy tym pośladki, rozpiął spodnie i powoli je z siebie
zsunął. – No dalej, kotku…!
– VINCENT,
O MÓJ BOŻE, TY JESTEŚ CHORY! – Takim właśnie agresywnym akcentem, zakończyli
swoje wieczorne przepychanki.
Sąsiedzi,
którzy mieli nieprzyjemność mieszkać w pobliżu, zapewne słyszeli każde słowo z
tej ni to kłótni, ni to marnej imitacji podrywu, bo, jak zwykle, okno w
sypialni Vince zostawił otwarte na oścież.
***
W końcu w
domu. Jednak nie ma to jak swoje cztery kąty.
Gips mieli mi
zdejmować za maksymalnie trzy tygodnie i do tego czasu miałem załatwiony urlop.
Dzięki Freddy’emu – płatny urlop. W sumie to mi odpowiadało, chuj, że prawa
łapka złamana, mogę sobie odpocząć jak chyba nigdy!
Rzuciłem
torbę z rzeczami, które wcześniej Spring łaskaw był przynieść mi do szpitala,
na podłogę obok szafy i zaraz po tym padłem na swoje łóżko. Ta kochana,
wbijająca się w krzyż, sprężyna. Jak ja za nią tęskniłem!
– Ej, na
pewno poradzisz sobie tutaj sam? Wiesz, nie chciałbym wrócić z roboty i znaleźć
cię utopionego z głową w kiblu, albo gofrownicą zaciśniętą na mordzie… – Złotko
dość dobitnie dało mi do zrozumienia, że jego pokłady wiary we mnie i moją
samodzielność są wielkości mózgu BonBona… który nie istnieje. Ten mózg. Nie
BonBon.
Niestety, ale
mimo conocnych modlitw, by ten landrynkowy byt został unicestwiony przez jakiś
zabłąkany meteoryt, drogi kuzynek wciąż chodził po tym świecie z wyszczerzem na
mordzie i aparatem pod ręką. Byłem pewien, że od czasu zniszczenia jego
kolekcji podejrzanych fotek z moim udziałem, zdążył ją – w tajemnicy przede mną
– przynajmniej w połowie odbudować.
– Nie,
kurde, bez twojego nadzoru i kilkudziesięciopunktowej instrukcji nie będę potrafił
zrobić sobie pieprzonej kanapki – prychnąłem.
– Wiesz,
biorąc pod uwagę, że załatwiłeś sobie PRAWĄ rękę, to mam prawo do takich
wątpliwości. – Uśmiechnął się przesłodko i usiadł obok leżącego mnie. – Swoją drogą, nie radzę
ci wychodzić bez uprzedniego zakrycia tych gigantycznych kutasów wysmarowanych
na gipsie. Bądź co bądź, ludzie w okolicy nas kojarzą, nie chcę, żeby zaczęli o
mnie mówić: „kolega tego gościa z chujami na ręce”.
– Czemu
nie? Chwytliwe. – Wzruszyłem ramionami.
– Chwytliwe?
– Zmarszczył groźnie brwi. Znowu mu podpadłem? Serio? – Bonnie, mój drogi, gnij sobie w tym gipsie.
– W tym momencie wstał z łóżka. – Gnij w bólu i cierpieniu, bym miał się z
czego śmiać gdy nadejdą szare, deszczowe wieczory, a w tv będą same powtórki. –
Powoli wycofał się do wyjścia i opuścił sypialnię, zostawiając po sobie mrok i
mentalne krzyki tysięcy ofiar, które z pewnością ten diabeł nabił, podczas
bardziej demonicznej części swojego życia, na pal.
Wziąłem
głęboki oddech. Płuca wypełniła mi ludzka agonia w formie lotnej.
Spring,
pojebie… przerażasz mnie momentami.
Pierwszy
dzień minął nawet spokojnie. Złotko miało urlop, więc wyręczało mnie w wielu
rzeczach (kiedy za bardzo zaczynałem marudzić); a to coś podał (Masz, gnoju. Podam,
bo jestem łaskawy, a nie miły, dzień dobroci dla dekli jest.), a to przełączył
na inny kanał (Nie ma mowy, nie przełączę, uwielbiam ten serial. Czemu robisz
taką minę…? O nie! Twoja słodkość zabija mój mrok! Eh, no dobra! Fajnie!
Przełączę na te twoje kulinarne pierdoły!), a to kanapkę zrobił (Jak to:
„robisz to źle”? Kanapki nie można robić źle. To jest niemal tak idiotycznie
proste, jak ugotowanie…. Chwila. ANI SIĘ WAŻ WYTYKAĆ MI TAMTEGO RAZU, JAK SPALIŁEM
TOREBKĘ RYŻU! Jestem pewien, że była wadliwa! No… to jak „poprawnie” zrobić tą
twoją kanapkę?). Żyć nie umierać. Niczym nie musiałem się przejmować, poza
humorkami blondyna. Wciąż istniało prawdopodobieństwo, że postanowi połamać mi
drugą rękę… tak dla zachowania symetrii.
Niestety, ale
długo się tym błogim lenistwem nie nacieszyłem.
Pod wieczór
ktoś zaczął się do nas dobijać.
– Spring…?
– Posłałem mu TO spojrzenie kocięcych ocząt, licząc naiwnie, że wkurwione
Złotko ruszy dupę i otworzy.
– O nie,
nie, nie. Cały dzień nic nie robisz, tylko siedzisz i żresz, leniu. Wątpię, że
coś ci się stanie, jak zepniesz szanowne poślady i wstaniesz. – Kategorycznie
przywarł plecami do kanapy i kompletnie mnie ignorując, wgapił się w ekran.
Jęknąłem
głośno, nie kryjąc potoku pretensji do całego świata. Bo to było przecież takie
niesprawiedliwe, że musiałem wstać akurat wtedy, kiedy bardzo mi się nie
chciało.
Jakoś
dowlokłem się do drzwi i przekręciłem zamek.
Spodziewałem
się dosłownie każdego, od nordyckich striptizerek, przez watykańskich
egzorcystów a na bezdomnych wydrach kończąc… ale to, co ujrzałem, zwyczajnie
wbiło mnie w glebę.
– Bonnie!
– BonBon, ze łzami w oczach i mordą całą w bitej śmietanie, rzucił mi się na
szyję. No wyobraźcie sobie, że nagle uwiesza się na was kilkudziesięciokilowy
kawał mięcha. A wy macie złamaną rękę i pierdyliard siniaków na ciele. Moja
reakcja mogła być tylko jedna.
– TY
KURWO, ZŁAMAŁEŚ MI KRĘGOSŁUP, UMIERAM! – wydarłem się, jednocześnie próbując go
od siebie odkleić, bo przypieprzył mi w uszkodzoną kończynę. Mała, wredna
pierdoła!
– Cholera,
przepraszam, nie umieraj! – O dziwo uznał moje kurwienie za prawdziwe jęki
agonalne i momentalnie ode mnie odskoczył, ścierając wierzchem dłoni śmietanę z
buzi i wykrzywiając usta w podkówkę.
Rozmasowałem
obolały kark i dopiero po chwili dojrzałem, że za BonBonem ktoś stoi. Całe
stado ktosiów.
– Co tu
się odbywa? – Uniosłem brew i spojrzałem ze zdziwieniem na kuzyna. Czemu pod
moimi drzwiami stała wataha starych ludzi?
– Bo
wiesz… kiedy do ciebie szedłem, drzwi na klatkę otworzyła mi miła staruszka,
która jak się dowiedziała, że jesteś trochę połamany, magią plotek w minutę
powiadomiła o tym cały blok. Zostałem zaciągnięty do mieszkania jednej z nich,
musiałem czekać aż upieką to ciasto, potem kazały mi ci je zanieść, a że po
drodze troszkę je dzióbnąłem…
– Pół
blachy zeżarłeś! – poprawiła go jedna ze staruszek w tłumie.
– No, może
trochę więcej niż dzióbnąłem, to stwierdziły, że mnie odprowadzą, żeby
dopilnować, że trafi do ciebie coś więcej, niż okruszki. No i przy okazji
chciały ci życzyć zdrowia – dodał po chwili.
– Zawsze
jesteś taki uczynny, mój drogi. – Jedna z sąsiadek wepchnęła się do środka i
wcisnęła blachę z ciastem BonBonowi, po czym podeszła do mnie i solidnie
wytargała za mniej obklejony plastrami polik. – Tylko musisz na siebie bardziej
uważać!
– Właśnie,
właśnie! – poparła ją druga z babć. – I więcej dziewczyn zapraszać! Nie słuchaj
właściciela, nam nie będzie przeszkadzać, jak czasem tu sobie jakąś
sprowadzisz! Tyle razy mi zakupy pomagałeś wnieść po schodach, że na pewno nie
będę cię miała przez to za zwyrodnialca! – No proszę, ciekawe. A więc staruszki
mierzą poziom dobroci innych poprzez zmyślne przeliczanie ile razy pomogło im
się uporać z reklamówami pełnymi konserw.
Babcie
pokręciły się, wytarmosiły bądź wycałowały moje obolałe poliki i poszły. No nie
powiem, ich przyjście pozytywnie mnie zaskoczyło, ale więcej takiej delegacji u
siebie widzieć bym nie chciał.
Został tylko
drogi kuzynek, który podczas babciowych rytuałów zdążył zjeść kolejne dwa
kawałki pokrojonego w kostkę ciacha. I znowu wymazał się bitą śmietaną.
– Muszę
przyznać, że te staruszki przepysznie gotują, zazdroszczę takiego sąsiedztwa. –
Chłopak pokiwał głową z uznaniem i odniósł ciasto do kuchni. – Cześć Spring! –
przywitał się radośnie, gdy Złotko wreszcie wstało z kanapy i przyszło do nas.
– Kto u
nas był? – zapytał, mało sobie robiąc z entuzjastycznego powitania mojego
kuzyna. Wszedł do kuchni, nalał sobie wody do szklanki i wtedy dostrzegł blachę
z do połowy wyżartym ciastem. Przyjrzał się jej podejrzliwie, ale nie skusił
się nawet na odrobinę.
– Nikt –
odparłem wymijająco i uprzedzając BonBona o pół sekundy, zgarnąłem dla siebie
większy kawałek ciasta. Moja ręka potrzebowała siły, żeby się zrosnąć, a ta
wesz perfidnie wyjadała upieczone dla mnie, cenne kalorie!
– Nie
kłam – burknęło Złotko, opierając się tyłem o blat jednej z kuchennych szafek.
– Ja
NIGDY nie kłamię! Poza tymi momentami, kiedy akurat zdarza mi się mówić
nieprawdę... – stwierdziłem z miną filozofa i zapchałem sobie usta ciachem.
Przepyszne. No jak u mamy. – Hąhahi hyhły i hały ham haho. – Zarówno blondyn,
jak i stojący obok BonBon, unieśli w tym samym momencie brwi z takim: „Czo
kurwa?” na twarzach. Uniosłem wzrok na nasz piękny sufit. No jak można było nie
zrozumieć tak prostego przekazu? Przełknąłem i powtórzyłem. – Sąsiadki były i
dały nam ciasto.
– Trzeba
było mówić tak od razu, a nie jakimiś hyłami nam tu zarzucasz – zaśmiał się Toy
Bonnie i zaczął grzebać w jednej z szafek.
– Swoją
drogą, czemu ty tutaj nadal jesteś? I z jakiej, cholera, racji robisz mi bajzel
w domu?! – naskoczyłem na niego agresywnie. – Wypad, ciastożerco. Jeszcze pięć
minut i na tym jednym kawałku skończy się moje delektowanie, bo wszystko sam
zjesz! – oskarżyłem go, widząc, że chłopak po przetrząśnięciu dwóch szafek i
jednej szuflady, w końcu trafił na miejsce, gdzie były talerzyki. Wyjął sobie
jeden i nałożył na niego kolejny kawałek.
– Nie
mam pojęcia, o czym mówisz, tylko je dzióbnąłem. – Wzruszył ramionami. Jakim
cudem taki obżartuch był chudy jak patyk?
– Zgodziłbym
się z tym dzióbnięciem, gdyby powiedział to pierdolony tukan z dziobem jak ta
blacha – wysyczałem, z godnością zlizując z palców wyciekającą z nadgryzionego
kawałka ciasta, bitą śmietanę, która była tak uprzejma upierdolić mi całą łapę.
– No daj
spokój, nie podzielisz się ze mną? Nie każdy ma takie miłe sąsiadki! – Drogi
kuzynek machnął na mnie ręką i po chwili zdecydował się uprowadzić na talerzyk
jeszcze trochę pysznego wypieku.
– Ej! Ty
mały…! Spring, może byś się odezwał?! Bronił mnie jakoś?! – Sytuacja wyglądała
tak, że jedną rękę miałem zepsutą, a w drugiej trzymałem ciacho. Nie, nie
miałem zamiaru go odkładać, dłoń to jeden z tych bezpieczniejszych obszarów, z
których ten szczyl nie waży się ukraść mi żarcia.
– Bronił
cię… nie, niezbyt mi się chce. Poza tym jesteś tak uroczo bezbronny, że nie mam
serca zabronić Toy Bonnie'emu wykorzystywać okazję. – Wzruszył lekko ramionami,
z lisim uśmieszkiem na ustach i niespiesznym krokiem wyszedł z kuchni.
– Dzięki,
kurde! Wielkie dzięki! Dobrze wiedzieć, że można na ciebie liczyć w kryzysowych
sytuacjach, pierdoło!
– Kradzież
ciasta to nie jest kryzysowa sytuacja – odpowiedział mi z salonu. – Cały dzień
cię niańczyłem, zmęczony jestem, radź sobie sam.
Poczułem się
porzucony i bezsilny. Zerknąłem na kuzyna i ostatecznie zdecydowałem się
skapitulować. Na tą małą picz nie było mocnych.
– A,
właśnie! – powiedział Smerf, między kolejnymi kęsami. – Mogę się dzisiaj u was
przespać?
– W
życiu. Trzeba mi było nie rysować kutasa na gipsie i zostawić ciacho w spokoju,
chujku. – Moje chłodne opanowanie wyraźnie go zaniepokoiło. O tak, bój się,
mały terrorysto. Bój, bo jest czego. Jedna ręka mi wystarczy, by w razie czego
wziąć cię za szmaty i wyprosić za drzwi. Albo zgwałcić przepychaczką do kibla.
– Szczegóły,
Bonnie. To z miłości było! – Machnął ręką.
– Z miłości?
– Uniosłem brwi, kompletnie nieprzekonany.
– No
tak! Kutas miał ci pomóc w czasie trudnych, szpitalnych nocy, kiedy zacząłbyś
tęsknić za Springiem, a ciacho zjadłem, żebyś nie utył. Nie martw się, trochę
go zostawiłem, żeby twoje kochanie też spróbowało, bo wydaje mi się, że on
troszeczkę za mało je – wyjaśnił łaskawie z szerokim uśmiechem.
– W
przeciwieństwie do ciebie, obżartuchu. – Zmrużyłem groźnie oczy.
– Czyli
mogę nocować, tak? Super! – Nim zdążyłem zaprotestować, dupek wyleciał z kuchni
w trybie natychmiastowym.
Pognałem za
nim. Na moje nieszczęście, było już za późno.
Pierdoła
rozsiadła się na kanapie obok Springa i mamiła go oczami zbitego psa.
– Mogę u
was przenocować? – zapytał blondyna, owijając się wokół niego rękami. Ciężko
było stwierdzić, czy go przytulał, czy próbował udusić.
– Spoko.
– Złotko wzruszyło ramionami, na ile pozwalała mu na to pozycja.
– I
tylko tyle?! Tak po prostu się zgadzasz, żeby ten leszcz zakażał moją przestrzeń
swoimi bakteriami?! – Zająłem miejsce obok Złotka, po przeciwnej stronie od tej
małej żaby.
– Lepiej,
żeby on zakażał ci przestrzeń bakteriami, niż żebyś ty uprzykrzał mi życie
swoją wrodzoną głupotą. – Wywrócił oczami, wyraźnie zirytowany tym obleganiem
jego osoby. Przed wstaniem powstrzymywał go tylko BonBon, szczelnie owijający
się wokół jego ręki.
– To
było niemiłe – burknąłem. – Poza tym znowu dupek zostawi włączone światło i tv
na całą noc, a pod koniec miesiąca będziesz się dziwił, skąd takie masakryczne
rachunki za prąd!
– Nie
przesadzaj, nie na całą! – obruszył się mój kuzyn, postanawiając wtrącić swoje
pięć groszy do dyskusji.
– Nie, wcale!
Pewnie nad ranem krasnoludki stwierdziły, że perfidnie wszystko włączą! – Nie
kryłem sarkazmu w głosie.
– Nie
lekceważ potęgi krasnali – Smerf zmrużył groźnie oczy.
– Dzieciarnia,
zamknąć mordy! – uciszył nas Spring. – Dzień był długi, męczący i ostatnie, na
co mam ochotę, to słuchać jak zasmarkana gówniarzeria wykłóca się o telewizory
i krasnoludki. – Posłał mi płonące od kurwików gniewu, spojrzenie. – Wy śpicie
z BonBonem w sypialni, ja na kanapie żebyś, deklu, nie miał żadnych dziwnych
pomysłów, ani pretensji o włączone światło, może być?
– NIE! –
zaprotestowałem. – Ten mały frędzel wejdzie mi w nocy do łóżka! Z APARATEM! Ja
to wiem! W złamanych kościach to czuję!
– A ja
czuję, że się przymkniesz i przestaniesz marudzić, jak cię mocno zdzielę po
łbie. Chcesz się przekonać? – Uśmiechnął się przesłodko. Powoli pokręciłem
głową. – Tak myślałem. – Zadarł podbródek do góry, z triumfem w demonicznych
ślepiach, po czym wstał, uprzednio odczepiając od siebie zbędny balast i
poszedł pod prysznic.
Zerknąłem w
kierunku kuzyna. Siedział jak ostatnia sierota, z kolanami podciągniętymi pod
samą brodę.
– Serio
musisz mi to robić? – zapytałem i zacząłem się kręcić, próbując oprzeć trochę
wygodniej. Ręka nakurwiała jakby ktoś ją w odkurzacz wciągnął. Albo wsypał mi
do środka gipsu torbę gwoździ. Nie, nie będę znowu ćpał proszków
przeciwbólowych, póki nie zacznę zwijać się na dywaniku jak lemur z bólami
porodowymi.
– Co
robić? Pociąg mi uciekł, każdemu się zdarza. – Uśmiechnął się niewinnie.
– Tobie
ucieka coś za często, ostatnimi czasy. Nie chcesz wracać do domu, czy jak?
Jakieś problemy? – Uniosłem brew. Nagle mnie wzięło na niańczenie dupka; a nuż
ma kłopot i wstydzi się przyznać?
– Nie,
no co ty! – zaprzeczył od razu. – Po prostu… tak jakoś. – Wzruszył ramionami.
– A ta
twoja niunia, o której mówiłeś? Nie możesz się u niej zatrzymywać jak ci pociąg
zwieje, tylko u nas się gnieździć? – dopytywałem.
– Niezbyt.
– Zmarkotniał. – Wiesz… nie wszyscy są jak ty i Spring… albo Foxy i Freddy…
albo Chica i Mangle. Niektóre związki są… oparte na czymś innym – mówił coraz
wolniej, pod koniec robiąc spore przerwy między poszczególnymi słowami, jakby
obawiał się, że wypapla coś, czego nie powinien. Nie dziwię się, jakbym na co
dzień miał taki długi język, to też bym się jąkał przy niewygodnych tematach,
bo wtedy najłatwiej jest niezamierzenie zdradzić sekrety, o których nikt nie
powinien wiedzieć.
– Ta,
twój pewnie opiera się na tekturowej tubie pełnej konfetti i górze różowego
brokatu. – Zaśmiałem się i zerknąłem na ekran tv. Bułgarska telenowela udająca
hiszpańską dramę… Spring to oglądał?
Rozmowa
średnio się kleiła, ale BonBon o dziwo nie zdołał mnie wkurwić. Może przez to,
że w końcu rozmawiał ze mną na poważnie, bez tego swojego idiotycznego
wyszczerzu? Nie ciągnęliśmy długo pogadanki, po krótkiej wymianie zdań oboje
zamilkliśmy i tępo wgapiliśmy w telewizor.
Musiałem
przyznać, że Złotko czasem miewało koszmarny gust w wyborze seriali. To było straszne,
ale pilot był zbyt daleko, bym zdecydował się przerwać nim te tortury.
Reszta
wieczoru nie była zbyt emocjonująca. Poza prysznicem, musiałem się ostro
nagimnastykować, żeby nie zamoczyć tego gówna na ręce. Minęła dłuższa chwila
nim wpadłem na pomysł, żeby owinąć gips reklamówką i dopiero wtedy jakoś udało
się wygrać walkę z prysznicem.
Nadal nie
podobał mi się pomysł, żeby spać w jednym pokoju z BonBonem. Wskoczyłem pod
kołdrę i z głośnym pomrukiem zadowolenia utopiłem się w swojej mięciutkiej poduszce.
Chuj ze szpitalem, choćby mi wszystkie kości połamali, więcej tam nie pójdę!
– Branoc
– mruknąłem machinalnie, czując się w tej chwili jak król świata.
– Słodkich
snów – odpowiedział BonBon, na nowo przywdziewając zbroję uśmiechu i działko
entuzjazmu. Wskoczył na łóżko Springa i nagle jak nie ryknął z bólu, jak nie
stoczył się z materaca na podłogę i nie zwinął w mały, skulony embrion.
Podniosłem
się na łokciu, już chcąc oceniać, czy jest co ratować, czy to praktycznie
zwłoki. Na moje nieszczęście Toy żył.
Usłyszeliśmy
kroki, a po chwili do sypialni wsunął głowę blondyn.
– A,
zapomniałbym… uważaj, bo mogłem zostawić książkę pod kołdrą – stwierdził
niewinnie, ale byłem niemal pewien, że jeden z kącików jego ust powędrował
lekko w górę.
– Zostawiłeś!
W twardej okładce! – załkał Toy Bonnie, powoli podnosząc się z ziemi i
rozmasowując plecy. Agresywnym ruchem zdarł kołdrę z materaca, wziął przedmiot
odpowiedzialny za całe zamieszanie i trzymając jedną rękę na krzyżu, a w
drugiej książkę, podszedł do Springa, otworzył trochę szerzej drzwi i wcisnął
mu ją w ręce. – Zabieraj to diabelstwo! Nie będę bezpieczny póki będzie w tym
samym pokoju, co ja!
– Ale
wiesz, że książki nie chodzą i jakbyś odłożył ją na półkę, to… – zacząłem, ale
szybko mi przerwał.
– W
dupie to mam, to coś mnie skrzywdziło! – Strasznie obolały powędrował z
powrotem do łóżka, przed wejściem na nie pociągnął głośno nosem i obmacał
dokładnie całą powierzchnię materaca, jakby spodziewając się na niej większej
ilości pułapek.
– A,
jeszcze jedno – znów wtrącił Spring. – Gdzieś w prześcieradle mogła zaplątać mi
się igła po tym, jak ostatnio zszywałem Bonnie'emu dziurę w koszuli – ostrzegł
i powoli się wycofał. – Dobranoc. – Zamknął drzwi.
– CO?! –
BonBon ze łzami w oczach zaczął rozkopywać całą pościel i zrzucać na ziemię
poduszki, w poszukiwaniu wcześniej wspomnianego, kłującego mordercy.
Spring i
szycie? JA I KOSZULE? W taką bujdę tylko mój kuzynek mógł uwierzyć.
No, ale
przynajmniej się nie kręcił w nocy. Leżał jak na szpilkach.
Dosłownie.
Co działo się
dalej? Tych kilka następnych dni mogę opisać jednym słowem. NUDA.
Jak to zwykle
bywa, kiedy ma się za dużo wolnego czasu, niewiedza co ze sobą zrobić przyszła
szybko. Mała pierdoła i Spring wyszli do pracy, ja zostałem sam i już po kilku
godzinach nie miałem pojęcia, jakie zajęcie sobie wymyślić. Telewizja szybko
poszła w odstawkę, bo nic fajnego nie leciało; gotowanie było średnim pomysłem,
z jedną ręką nie byłem w stanie pokroić pomidora, a co dopiero zrobić obiad;
spanie było fajne z rana, kiedy z wrednym uśmieszkiem patrzyłem na zmordowaną
twarz kuzyna, który chyba oka nie zdołał zmrużyć, ale potem takie przysypianie
i kręcenie się w łóżku zrobiło się uciążliwe, więc koniec końców musiałem
wstać.
Przynajmniej
udało mi się nie umrzeć z głodu, ranek przejechałem na jogurtach, a po południu
kolejny raz wpadła sąsiadka z nową blachą ciasta. Staruszka była na tyle
gadatliwa, że dobrą godzinę nie udało mi się jej wyprosić za drzwi, bo
zwyczajnie nie dawała mi dojść do słowa.
Pochłonąłem
jedną trzecią blachy, wyszedłem na chwilę na dwór (uprzednio owinąwszy gips z
kutasami jakimś… Szalem? Chustą? Szmatą? Nie wiem, czym to było, wyjąłem to z
rzeczy Springa i Złotko jedno wiedziało, do czego ta tajemnicza płachta
służyła), ale i tam średnio miałem co robić. Wszyscy znajomi w pracy, a
zwyczajne zanudzenie nie wydawało mi się dobrym powodem do dostania nagłego
zakupoholizmu, według zasady: „Nudzisz się? Idź na zakupy!”.
Ledwo, bo
ledwo, ale jakoś udało mi się dotrwać do wieczora. Mama oczywiście nie
zapomniała zadzwonić, pół godziny musiałem ją przekonywać, że nie, nie umieram
z głodu, tak, mam kasę na wszelki wypadek i że nie musi do mnie przyjeżdżać.
Rany, nie żebym narzekał, ale jak tej kobiecie włącza się piąty stopień
instynktu macierzyńskiego, to strasznie ciężko jej wytłumaczyć, że poradzę
sobie bez jej całodobowego nadzoru.
Tak mijał
dzień za dniem. Kiedy Spring wracał, było już późno i tak naprawdę strasznie
mało czasu spędzaliśmy razem. O ile w pracy co jakiś czas były przerwy, podczas
których mieliśmy te kilka minut chociażby na wymianę złośliwości, o tyle teraz
mogłem co najwyżej zapytać go jak było i ewentualnie zarzucić miską popcornu do
jakichś słabych filmów w tv, podczas których i tak zasypiał oparty o mnie.
Na propozycję
seksu reagował albo nagłym zmęczeniem, albo tekstami na szybkie podniesienie mi
ciśnienia… niestety nie w spodniach.
Tego wieczoru
miałem jeszcze chwilę, nim Spring wróci z pracy, więc postanowiłem wykorzystać
ten czas na namiętne chwile z telefonem, swoim fiutem i ręką.
Facet jestem
i swoje potrzeby mam. Założyłem słuchawki, znalazłem sobie na phonie jakieś
porno i przystąpiłem do dzieła.
Jak się
szybko okazało, to było trudniejsze, niż początkowo myślałem.
– No
kurwa by to jego mać…! – warknąłem, jak zaklęty wpatrując się w ekran leżącego
na moich spodniach, telefonu.
Phone albo
zsuwał mi się na pościel i musiałem przerwać, żeby go poprawić, albo filmiki
perfidnie kończyły się w momencie, kiedy nawet zaczynało mi się podobać. Już nawet nie wspomnę o zjebanym dźwięku, ale to akurat wina mojego złomowatego sprzętu.
Nagle materac
tuż obok mnie ugiął się lekko. Wzdrygnąłem się, obróciłem głowę i zdjąłem
słuchawki.
– Nie
drzyj się tak – upomniał
mnie Spring. – Od chwili, kiedy wszedłem do mieszkania, co pół minuty słyszę
twoje kurwy, chuje i „o tak, maleńka, wypnij się mocniej”. Jakbyś mógł to robić
po cichu, byłbym naprawdę wdzięczny.
– Em…
ups? – Uśmiechnąłem się przepraszająco. O tak, Bonnie, pokaż całemu światu, że
jesteś bezwstydnym wieśniakiem z upośledzeniem lewej ręki!
Sądziłem, że
po tym stwierdzeniu blondyn po prostu sobie pójdzie i pozwoli mi dokończyć. Ale
on, jak na złość, siedział dalej i lustrował mnie od góry do dołu uważnym
spojrzeniem.
– Pomóc
ci z tym? – wypalił w końcu, wskazując na moje obnażone krocze.
– A skąd
pomysł, że potrzebuję pomocy? – prychnąłem, lekko urażony. Wkurzała mnie ta
bezradność.
– Stąd,
że coś ci nie idzie, mój drogi. – Uśmiechnął się przesłodko i nie pytając o
pozwolenie, objął dłonią moją rozgrzaną męskość. – Na seks nie licz. Masz
celibat póki chodzisz w gipsie – dodał po chwili.
– No
czemu? Przecież złamałem rękę, nie fiuta – burknąłem.
– Rozumiem,
że mam przestać, tak? – uniósł brwi i
nieco się odsunął.
– Nie,
nie! Kontynuuj, świetnie ci idzie! – zachęciłem z lekko poddenerwowanym
uśmiechem.
Blondyn
zszedł z materaca i usadowił się na podłodze, między moimi nogami. Przysunąłem
się bliżej krawędzi łóżka, żeby było mu wygodniej i z góry obserwowałem
poczynania Złotka.
Zaczął
spokojnie, od miarowych potarć dłonią po całej długości mojego penisa. Nie
ponaglałem go i cierpliwie czekałem na ciąg dalszy.
Czekałem… i
czekałem… no co jest kurwa?
– Ej, no
co ty wyprawiasz? – Zmarszczyłem brwi. Tak trzeć to ja sobie sam mogłem!
– Czekam,
aż poprosisz. – Uśmiechnął się perfidnie, zerkając na mnie z dołu.
– Że co?
Do reszty cię pojebało? Nie będę cię o nic prosił! – zaprotestowałem stanowczo.
Panoszyć się dupek będzie, jeszcze czego!
– Jesteś
pewien? Ostatnia szansa, Bonnie. – Przytulił się policzkiem do mojej twardej
męskości.
Na ten widok
aż mi zaschło w ustach. Ruchałbym. Zdecydowanie bym ruchał, gdyby nie ten gips i
pół blachy ciasta w brzuchu. Przytyję jak jasny skurwysyn przez te babcie. Może
i BonBon dobrze zrobił, że pierwsze ciacho mi wyżarł.
– Jak
komuś o tym powiesz, to cię zajebię – ostrzegłem na wstępie. Duma cierpi, kiedy
ten mały szatan zmusza mnie do równie pokręconych akcji, ale co zrobić, nie mogłem
mu się oprzeć. – Proszę… – mruknąłem cicho.
– Głośniej.
– Uśmiech na jego twarzy poszerzył się. Świetnie się bawił. Naprawdę świetnie.
W przeciwieństwie do mnie, kurde!
– No
cholera, proszę! Wystarczy? Spring, albo się znęcasz, albo obciągasz, zdecyduj
się! – Wywróciłem oczami, starając się brzmieć na bardziej zirytowanego, niż
zażenowanego. Męską dumę do pralni będę musiał oddać.
– Zdecydowanie
o wiele bardziej wolę się nad tobą znęcać, ale skoro jesteś połamany i
sponiewierany przez los bardziej, niż zwykle, dorzucam do tego w pakiecie
obciąganie. – Łaskawca się znalazł.
To było
ostatnie, co powiedział, bo zaraz po tym na poważnie wziął się do roboty.
Notka do
przyszłego mnie: jak jeszcze raz spróbuję narzekać na Springa, wydziwiać, że
jest wredny, marudzi, czepia się o wszystko i się ze mnie wyśmiewa, powinienem
wrócić pamięcią do tej sytuacji, a na pewno buźkę zamknę i wstrzymam się z
odpyskowaniem. Może dzięki temu Złotko będzie bardziej skore do powtarzania
tego.
– O
kurwa… – Podparłem się od tyłu na zdrowej ręce i przyglądałem, jak mój penis
raz po raz znikał w jego ustach. Nieziemskie uczucie.
Niby to nie pierwszy
raz, jak ktoś mi druta ciągnie, moje poprzednie dziewczyny często się do takich
akcji posuwały, ale tym razem było jakoś inaczej. Lepiej. Może przez to, że
Spring też był facetem i doskonale wiedział, gdzie dotykać?
Blondyn
zassał się na główce i objął ją ustami, dokładnie oblizując językiem. Po tym
przerwał na moment, znów wracając do zwykłego trzepania mi ręką, po którym
zaczął lizać mój członek po całej długości, smukłymi palcami – na ile pozwalała
mu na to pozycja – dopieszczając też jądra.
Puchar i trzy
kilo wiśni dla tego pana za laskę roku się należą!
Nie zdążyłem
go ostrzec, że dochodzę, bo sam byłem zaskoczony gwałtownym orgazmem. Na
nieszczęście Spring miał akurat mojego członka głęboko w gardle, więc minus, że
pewnie będzie się kurwił o to, a plus, że nie zabrudziliśmy dywanu.
Szybko
odsunął się ode mnie, będąc zmuszonym do połknięcia większości. Reszcie
pozwolił swobodnie wypłynąć z kącika ust.
O tak. Ten
widok też był cholernie seksowny.
– No mam
nadzieję, że jesteś zadowolony, idioto. – Wstał, wycierając usta w rękaw i
poszedł do łazienki.
– Pewnie,
że jestem zadowolony. – Odpowiedziała mi cisza. – Spring, no nie złość się!
Moja sperma nie jest kaloryczna, nie utyjesz od tego! – Miałem nadzieję nieco
rozładować atmosferę.
Wstałem,
podciągnąłem spodnie i poszedłem za nim. Drzwi od łazienki były otwarte, więc
wszedłem do środka.
– Jeszcze
słowo padalcu, a następnym razem ci tego fiuta odgryzę! – Zagroził i zaczął myć
zęby.
– Och… Będzie
następny raz. – Na moich ustach mimowolnie zaczął kwitnąć szeroki uśmiech.
Hejo :D
OdpowiedzUsuńNareszcie "Przepaść"! *3* Po tym ostatnim akapicie dziewiątego rozdziału zamartwiałam się jak nigdy, bo w końcu ten słynny pech Bonniego postanowił konkretnie zabrać się do roboty ;-; Ale na szczęście króliś jest tylko połamany. I bezbronny =w=
Do teraz zastanawiałam się, skąd Bonn ma te swoje epickie przemyślenia i dzikie reakcje, a wtedy zobaczyłam jego matkę i... Tak. Chyba nie muszę nic dodawać. Ruchliwa kobiecina z niej ;-; I bardzo silna.
„Wracaj do zdrowia, deklu.” - to zdanie wydało mi się o wiele bardziej pieszczotliwe i pełne uczuć od typowego słodzenia u par ;-; W Springu odzywają się jakieś ludzkie uczucia i nie jest to nienawiść lub pogarda! Jeszcze bardziej go przez to polubiłam, o ile jest to możliwe *_* I co ten Fredbear kombinuje? Chce się znowu do Złotka przytulić? =-=
W relacji Bonnie-reszta drużyny jest tyle prawdy, że aż szkoda o tym nie wspomnieć; rysowanie karnych kutasów na gipsie i zjadanie prezentów dla chorego to chyba nieodłączny element wspierania połamanego kolegi XD Trochę popsucia krwi zawsze mu się przyda - nie jajkujmy nad łamagami, złamana ręka to nie taryfa ulgowa od potoku przyjaźni! <3
Chyba, że to przyjaźń BonBona, wtedy człowiek powinien zacząć się bać!
Ostatnia scena była trochę... Niespodziewana? Myślałam, że Spring oleje sprawę albo będzie napawał się widokiem nieradzącego sobie Bonniego, w końcu musiał wyglądać pociesznie rozburdany od pasa w dół, kurwiąc na czym świat stoi, a tu takie "Oooo!"! Skoro Bonnie przyznał mu "Puchar i trzy kilo wiśni [...]" musiał się bardzo postarać, żeby mu ułatwić trochę życie c:
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, o ile będziesz miała czas i wena się do Ciebie uśmiechnie :D
Pozdrawiam!
P.S. Tak, tak właśnie uczę się matmy. Nie krzycz ;-;
Zrobiłam z tego poprzedniego rozdziału Polsat, co nie. ;_; Bardzo bezbronny. =w=
UsuńKtoś, kto urodził Bonnie'ego i wytrzymał z nim pod jednym dachem dwadzieścia lat, musi taki być. QwQ
A wyobrażasz sobie, żeby Spring napisał mu coś w deseń "Lofciaaam moje słitaśne Bonniuśki, zdrowiej kocie!" ? ;3; "W Springu odzywają się jakieś ludzkie uczucia i nie jest to nienawiść lub pogarda!" Zabiłaś mnie tym. X'DD ...Ktoś go lubi! Q3Q A ostatnio wydawało mi się, że robiè się ze Złotkiem nachalna i wszędzie go na siłę wciskam. ;_; Fred robi wstęp do dramy... nie pytaj. C":
O tak, zwłaszcza tak silnej i szczerej przyjaźni!
Zaraz bać, najwyżej wkładać kombinezon ochronny. Q3Q
Ja taka nieprzewidywalna, muahahaha! Nie, po prostu coraz bardziej przyspieszam z wątkiem, który chciałam przedłużyć... ale nie wyszło. X'D
Dzięki wielkie, nawzajem, bo ja też czekam! ;)
P.S. Spadaj się kurde uczyć, mordo, bo mocą umysłu wejdę w puchate ciałko jednego z twoich kocięć i cię rozczłonkuję za pomocą jego malutkiego, delikatnego pyszczka. C:
BonBon dobrotliwy kuzynek zawsze w modzie :D
OdpowiedzUsuńOj, Bonnie mimo, że w gipsie to i tak musi to wszystko znosić, że on go jeszcze nie trzepnął zdrową ręką :D *szczególnie za... ekhem... ostatnią akcję*
Kto by pomyślał, że te staruszki jednak takie uczynne są :o Widać Bonnie nie taszczył tych toreb z konserwami na darmo :D
Ach, Spring i ten jego kulinarny "talent" - chętnie poczytałabym one-shota o kulinarnych podbojach Złotka :D
*ciii, może rozgotował ryż, może nie umiał zrobić poprawnie kanapki, może przypalił WODĘ, no ale co tam - każdy ma gorszy dzień!*
Widzę, że dalszego rozdziału póki co nie ma to wezmę się za nowe opko :v *
Mówiąc szczerze to chyba najbardziej oczekuję na Kurosza, bo zdaje mi się czy wyczaiłam tam Kise? *-*
No nic, pozdrawiam i oczywiście życzę weny! :D
Haniko
No pewnie, że w modzie! XD
UsuńNo się facet oszczędza, co by i tej zdrowej łapki nie nadwyrężyć. xD
Zasada - zachowuj się lepiej, niż wnuczkowie babć z osiedla i wnoś im zakupy po schodach, a dostaniesz +30 do szacunku starych ludzi na dzielni. XD
Może kiedyś taki oneshot powstanie... albo jakaś dłuższa scenka z nim w kuchni. xD
Gorszy dzień... można i tak to nazwać. XD
Noo, nowy rozdział dopiero w produkcji, bonus mam co prawda gotowy, ale chcę go wrzucić na raz z r11, którego mam ledwie kawałek dopiero. x-x
Ano, w przyszłości, jak już pospełniam przynajmniej połowę planów na opka z gier, to biorę się też za animce, zwłaszcza te z mojej świętej trójcy (DRRR, KnB, OP). XD
Dzięki i również pozdrawiam! :)
Piąty stopień macierzyństwa... A jest szósty? A jak jest, to jak wygląda? Ciekawe...
OdpowiedzUsuńBonBona trzeba ubić. Ciasto od sąsiadki zeżreć?! Przecież to jest zabronione przez międzygalaktyczne prawo! Co za mały wrzód na tyłku no...
Rozdział świetny jak zawsze, Spring to moja bratnia dusza, a Bonnie niech szybciutko wraca do zdrowia i rozkochuje w sobie tę małą bestię! ;D
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę! :)
Jeżeli jest, to prawdopodobnie zahacza o matki, które robią swoim trzydziestoletnim synkom śniadanka do pracy... qwq
UsuńNo przecież on "tylko dzióbnął". XDD
Dzięki i nawzajem! :)