poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 10: Ciasto

 Witam wszystkich!
Rozdział szedł mi trochę opornie, wena jak jednego dnia przyszła, tak potem nie chciała wracać przez tydzień. Mam nadzieję, że nie wyszło jakoś szczególnie nudno. ;-;
Przepaść według pana Worda ma już lekko ponad sto stron, z tej okazji chcę wydać rozdział 10.5, którego zawartość będzie zależała tylko i wyłącznie od was. Zrobimy z tego mały konkurs, poświęcę na niego osobną notkę. :)
No, nie przedłużam, miłego czytania! ^ ^

***

Tę noc zdecydowanie mogę zaliczyć do najgorszej w całym moim życiu. Gorszej nawet od tamtej pamiętnej imprezy, na której koło trzeciej nad ranem przykleili mnie do żyrandola i próbowali wyruchać kijem od miotły. Nie ma to jak robić za istną ułomność na krzywych nóżkach, do której niby wszyscy się uśmiechają, ale jak przychodzi co do czego, to w temacie głupich kawałów ją jako pierwszą biorą na swój bezlitosny celownik.
Mniejsza. Wracając do sedna sprawy, myślałem, że tutaj skonam. Raz, że ból w chuj, jakby mi stado ruskich czołgów po mordzie przejechało; dwa, nafaszerowali mnie taką ilością proszków, że po wszystkich niezbędnych zabiegach czułem się jak po wiadrze twardych narkotyków. Z tą różnicą, że po dragach to bym wstał, rozebrał się i zaczął wywijać hołubce na głowie doktora, będąc przekonanym, że właśnie walczę z hordą narwali z nadwagą w jakimś postapokaliptycznym świecie bez klamek, a tymczasem po tych lekarstwach byłem w stanie co najwyżej raz na jakiś czas mrugnąć. I to każdym okiem osobno.
Szczęście, że Złotko odebrało i zgodziło się przynieść mi rzeczy, bo lekarz jasno się wyraził, że posiedzę tutaj przynajmniej trzy dni, o ile wszystko będzie w porządku i nie wykryją u mnie jakiegoś nowego raka w dupie.
Nie miałem za dużo czasu na sen. Większość nocy zajęły badania i inne pierdółki, a z samego rana obudził mnie słodki jazgot pielęgniarki, no bo leki. Jak ja nienawidzę szpitali! Pomijając fakt, że opuszczone psychiatryki z horrorów to moja ukryta słabość, to trzeba jeszcze podkreślić, że żarcie tutaj mieli po prostu okropne. Ono aż krzyczało: „Karminy was, bo musimy, ale na luksusy nie liczcie, w końcu szpital musi na czymś oszczędzać, a wam – grubasy – dieta się przyda!”.
Bo oczywiście nikt nie pomyśli, że moje spasione dupsko będzie smutne, jak nie dostanie na obiadek ziemniaczków! Ja nie jestem Spring! Muszę spożywać regularne posiłki!
Aż do godziny odwiedzin nudziłem się niemiłosiernie. Z ręką w gipsie, toną bandaży na ciele, a w szczególności mordzie, musiałem wyglądać jak człowiek-WC, któremu ktoś zrobił spłuczkę, uprzednio wkładając do muszli kosiarkę.
Pozytywne myślenie zawsze było moją mocną stroną.
W końcu drzwi do pokoju otworzyły się. Miałem to nieszczęście, że leżałem tu sam, trzy inne łóżka były puste, więc przez większość czasu nie było się do kogo odezwać. Z drugiej strony teraz, jak pojawił się tu blondyn, to nawet cieszyło mnie, że mogliśmy porozmawiać w cztery oczy, a nie być non stop śledzeni przez podejrzliwe spojrzenia uprzedzonych staruszków.
– Jesteś kompletnym debilem – przywitał mnie na wstępie, kładąc torbę z rzeczami na małej, pustej szafce obok mnie, a sam usiadł na jednym z wolnych łóżek. – Jak ty się tak załatwiłeś? – zapytał wkurzony. No nie ma co, mamusia roku z niego.
– A czy to ważne? – Spierdzieliłem wzrokiem i posłałem mu słodki uśmiech pod tytułem: „skończmy ten temat”.
– Nie, cholera, wcale. Przecież wziąłem sobie urlop, żeby tu przyjść i rozmawiać o naleśnikach, a nie twoim zdrowiu. – Uniósł wzrok ku niebu, najwidoczniej mając nadzieję, że wymowne spojrzenie ogarnie te leniwe chóry anielskie, które zerwą się na równe nogi i ześlą na niego nową dawkę cierpliwości.
A przynajmniej modliłem się by tak było, bo nie chciałem, żeby połamał mi też drugą rękę. Albo urwał tę złamaną…
– Em… jakby to powiedzieć… wpierdoliłem się pod auto. – Podrapałem się po policzku. Większość twarzy zaklejały mi plastry, więc to był dość trudny zabieg.
– … Serio? Mam nadzieję, że nie upiłeś się do tego stopnia by stwierdzić, że zabawnie będzie wpaść pod samochód. – Zmrużył groźnie oczy.
– No pewnie, że nie! Co ty masz mnie za jakiegoś pijaka, który nic tylko wódą żyje?! – obruszyłem się, trochę za szybko podnosząc do siadu. – Po prostu zaczęło lać i nie zauważyłem, że coś jedzie. Szkoda tylko, że ten ktoś przejechał sobie po mnie i średnio wzruszony pomknął dalej. Przecież ci mówiłem, że nie będę pił dużo… poza tym nie wpuściłbyś mnie do mieszkania, jakbym przedobrzył. Nie miałem zamiaru ryzykować!
– Mhm… – Pokiwał powoli głową na znak, że rozumie. Moja odpowiedź wyraźnie go uspokoiła. – Momentami serio ciężko mi uwierzyć, jakiego ty potrafisz mieć pecha.
– Zaraz pecha, to po prostu seria niefortunnych wypadków, która ciągnie się za moim życiem. – Wzruszyłem zdrowym ramieniem.
– Nie tylko wypadki się za tobą ciągną, nieudolne próby zaruchania również. Mam ci przypomnieć tamten wieczór, kiedy…
– OBEJDZIE SIĘ, MILCZ, BO MI GORZEJ. – Natychmiast mu przerwałem. Nie. Akurat tamtego wieczoru wolałem nie pamiętać.
Nim Złotko zaczęło kontynuować doprowadzanie mnie do stanów skrajnie depresyjnych, mój telefon – który na szczęście przeżył i bezpiecznie leżał sobie na wolnej półce w szafce – rozdzwonił się głośno. Zerknąłem na wyświetlacz i od razu odłożyłem go z powrotem. BonBon. Nie chciałem z nim gadać.
– Odbierz. – Polecił Spring.
– Nie. Ty odbierz. I powiedz gnidzie, że nie żyję. Niech się zapłacze na śmierć! – stwierdziłem z grobową miną.
Blondyn, na ten akt nienawiści wobec członka rodziny, westchnął głośno, wziął mój phone i wstał, wychodząc z nim z pomieszczenia.
O kurwa, pewnie poszedł kuzynowi nagadać jakichś pojebanych pierdół. A ten przyjedzie tu w sukni żałobnej z wieńcem i butelką argentyńskiego soku z narwala.
Za dużo mi tych proszków dali. Zdecydowanie. Nawet w myślach pierdolę gorzej, niż zazwyczaj… chyba.
Po kilku minutach Złotko wróciło do środka i zajęło swoje poprzednie miejsce.
– Co mu powiedziałeś…? – zapytałem czujnie. Jeszcze doczepić mi takie stojące na baczność, psie uszy i wyglądałbym w tym momencie jak rasowy Burek, który podejrzliwie patrzy na rzuconą mu przez jakiegoś nieznajomego ćpuna, szynkę.
– Nic. Pytał co z tobą, a jak mu powiedziałem, że jesteś w szpitalu, rozryczał się, kazał ci powiedzieć, że… jak to było: „ból porodowy to nic przy cierpieniu, jakie odczuwa jego targana rozpaczą duszyczka na wieść, że przeżywasz katusze w samotności”. Nie dał rady się dzisiaj zwolnić, ale obiecał, że jutro do ciebie wpadnie. – Spring przekazał wszystko od deski do deski z podejrzanym zadowoleniem na swojej ślicznej buźce. Chyba bawiło go, jak z każdym słowem bladłem coraz bardziej.


Rozmowa szybko zeszła na nieco luźniejsze tory, nim się obejrzałem, skupiliśmy się na kompletnych pierdołach w stylu: „Ależ to słońce mocno grzeje!”.
Nawet nie wiem kiedy zleciało tych kilka godzin. Złotko ciągle prowokowało nowe tematy, więc się nie nudziłem. Pytanie, czy serio chciał ze mną spędzić czas, czy może przyszedł się tu ponabijać, bo co chwila komentował moje gapiostwo?
– Rany, daj spokój, jak tak się martwisz to mi o tym wypadku nie przypominaj, a nie co drugie zdanie dodajesz: „Ale żeś się głupio wpierdolił pod to auto!” – prychnąłem.
– A kto powiedział, że się martwię, hmm? – Uniósł brew, jakby zdziwiony moim stwierdzeniem.
– No a nie? Czekasz na mnie do późna, gdy dowiadujesz się, że jestem w szpitalu, raczysz mnie dramatycznym westchnięciem szoku i przerażenia, a potem bierzesz niespodziewanie urlop i zjawiasz się u mnie jak tylko ta gruba pielęgniarka zgadza się w końcu wpuścić cię do środka. Springi, mów słońce co chcesz, ale to wygląda jak pieprzona komedia romantyczna – podsumowałem zgrabnie.
– Komedia to twoje życie uczuciowe. – Uśmiechnął się wrednie w odpowiedzi na mój pełen znaków zapytania wzrok. – Tak, znalazłem ten twój zeszycik jak pakowałem ci ciuchy. Naprawdę sądziłeś, że go nie zauważę, jak włożysz go do jednej z par bokserek?
– Zaraz… znalazłeś… i czytałeś…?! – Straszne fakty zdawały się docierać do mnie w spowolnionym tempie. Ta blond pizda znalazła i przeczytała mój tajny zeszycik, w którym opisywałem wszystkie swoje miłości i skrupulatnie notowałem postępy w związkach z nimi!
– Owszem. Muszę przyznać, że masz duszę pisarza, niektóre fragmenty aż by się cytować chciało. Jak to szło? „Pierwsza randka z Judy obudziła we mnie setki, a wręcz tysiące uśpionych dotąd emocji. Dziewczyna była przepiękna, jej wąska talia, opięta ładnie przylegającą koszulką, krągłe biodra, tak ponętnie kołyszące się przy każdym jej zgrabnym kroku…” – zaczął recytować moje młodzieńcze wypociny, a ja szybko mu przerwałem celnym rzutem poduszką. No proszę, jakie to sypialne wyposażenie potrafi być przydatne!
– Jesteś chorym gnojem, na pamięć żeś się tego uczył?! – zaatakowałem go od razu, nie dając mu szansy na kontynuację, bo serio spaliłbym się ze wstydu.
– Jakoś tak mam, że zapamiętuję ulubione cytaty bez konieczności uczenia się ich. – Wzruszył ramionami. – Ale to serio było dobre i ładnie opisane! A ja żyłem w przekonaniu, że twoim najambitniejszym dziełem literackim, o ile można to tak nazwać, był podpis na umowie o mieszkanie…
– Kto ci to w ogóle pozwolił czytać?! – Agresja ze mnie nie schodziła, czułem się obdarty z sekretów! Szczęście, że już od jakiegoś czasu zeszycik leżał w szafie i nie zacząłem w nim pisać o blondynie, bo serio miałbym teraz powód, żeby rozłupać sobie czaszkę tym gipsem na ręce.
– Twoje bokserki mi pozwoliły, nie stawiały się specjalnie, jak wyciągałem z nich ten notesik. – Uśmiechnął się perfidnie. – Albo raczej nie miało co się w nich stawiać… – Ton jego głosu dał mi do zrozumienia, że dobór słów nie był przypadkowy.
– Ty mi tutaj oczu nie zamydlaj! Ja się zemszczę, gnido. Zemszczę! Zobaczysz, jak kiedyś znajdę u ciebie jakieś brudy, to też się nie zawaham i wszystko przeczytam! – wyraziłem kategoryczny bunt na taką niesprawiedliwość losu.
Niestety Złotko nie przejęło się, a wręcz zareagowało śmiechem.
– Uroczo. Nie martw się, deklu. Nie czytałem tego. Po prostu wypadł z szafki i otworzył się na stronie o tej Judy. Rzuciłem na to okiem, ale jak zobaczyłem czym to jest, od razu zamknąłem. W przeciwieństwie do ciebie ja mam kulturę i nie czytam cudzych pamiętniczków miłosnych. – Wyraźnie go to bawiło. Szatan mały.
– Och jak mi ulżyło, łaskawco – burknąłem. – A tak swoją drogą…
Urwałem, bo drzwi do pomieszczenia otworzyły się nagle, a do środka wparowała dwójka osób, momentalnie dopadając do mojego łóżka i rzucając się na mnie jak łysi na skład peruk.
Spring był tak samo zaskoczony jak ja, widząc starszą, puszystą panią i wysokiego, ubranego w garnitur, mężczyznę w okularach.
– Bonnie! O mój Boże, dziecko! Jak ty wyglądasz?! – lamentowała kobieta, najpierw łapiąc mnie za obklejone policzki, potem kładąc dłoń na czole, po chwili wahania decydując się także na obmacanie mi gipsu po całej długości, a kończąc na bezradnym ściskaniu powietrza wokół mnie, najwyraźniej bojąc się normalnie przytulić.
– Jak… człowiek potrącony przez auto? – podsunąłem. – Mamo, daj spokój. Nie jestem ze szkła. Tak w ogóle to skąd wiedzieliście, że jestem w szpitalu? – Uniosłem brew, zdziwiony ich nagłym, heroicznym przybyciem.
– Twój kuzyn do nas zadzwonił cały zapłakany, że wpadłeś pod tir i leżysz tutaj na krawędzi życia i śmierci, więc szybko zwolniliśmy się z ojcem z pracy i przyjechaliśmy! – Kochana mamusia ledwo powstrzymywała szloch, mówiła to z takim przekonaniem, jakby serio w to wierzyła. A ja obiecałem sobie w duchu, że jednak muszę BonBona zakopać w jakimś wyjątkowo często obsikiwanym przez psy, miejscu.
– Jak widzisz żyję, oddycham, rozmawiam z tobą i kategorycznie NIE UMIERAM – podkreśliłem ostatnie, mając nadzieję, że to ją trochę uspokoi.
– Tak… tak… nie umierasz – wzięła kilka głębszych wdechów i usiadła na krańcu mojego łóżka. – Myślałam, że skonam ze strachu. Bonnie, nie rób mi tak więcej! – W końcu, nie zważając na gips, postanowiła mnie przytulić. Trochę za mocno, ale co tam, poświęcę się i chwilę wytrzymam.
– Już, już. Jest dobrze, nie płacz, mamo. – Objąłem ją zdrowym ramieniem, a gdy miałem pewność, że smarka mi w ramię i nie widzi, posłałem ojcu wymowne spojrzenie pod tytułem: „Ręka mnie nakurwia, ale nie mam pojęcia jak ją od siebie odsunąć, żeby nie poczuła się skrzywdzona”.
Ojczulek na szczęście był o wiele bardziej ogarnięty i trzeźwo podchodził do życia. Też się martwił, ale widząc, że nic mi nie jest, postanowił w ciszy przeczekać lament mamy. Aż do chwili, gdy doszło między nami do szybkiej wymiany bardzo wymownych spojrzeń. Oczywiście te gesty byliśmy w stanie odczytać tylko my dwaj, mieliśmy na tyle dobrą relację, że rozumieliśmy się bez słów. Dla siedzącego tuż obok, Springa, musiało to wyglądać przezabawnie.
Zerknąłem w bok, pewny, że zobaczę ubawioną twarz blondyna, ale jego już nie było. Zwiał?
Szanowny tatuś w tym czasie powoli odkleił ode mnie wciąż zapłakaną kobietę.
– Twój kolega przed chwilą wyszedł. Powiedział, że nie chce przeszkadzać – wyjaśnił tato, głaszcząc swoją żonę po włosach. Powoli zaczęła się uspokajać.

***

Blondyn nawet nie myślał czekać. Wiadomym było, że jeżeli rodzice Bonnie'ego zwolnili się specjalnie dzisiaj z pracy i przejechali prawie całe miasto do syna, to posiedzą tutaj przynajmniej kilka godzin.
Powoli wrócił do mieszkania. Robiło się coraz chłodniej, a gęste, ciemne chmury, całkiem zasłoniły słońce. Zapiął bluzę, wsadził ręce do kieszeni i przyspieszył.
Kiedy otworzył drzwi momentalnie uderzyła go dziwna pustka. Do tej pory nie było sytuacji w której miałby być tu sam dłużej niż dzień. Świadomość, że Bonnie nie wróci wieczorem do domu, jak zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha i nie zapyta co ma być na kolację, napawała go podejrzanie ciężkim uczuciem, którego nie potrafił nazwać.
Samotność? Raczej nie. Prędzej przygnębienie.
Zdjął buty i od razu skierował się do sypialni, mimo że było jeszcze wcześnie. Wyjął książkę z szafki, położył się wygodnie na pościeli i zaczął czytać. Jak się wciągnie w lekturę, to w oka mgnieniu o wszystkim zapomni.
Problem w tym, że świat jego ulubionej serii chyba pierwszy raz nie potrafił go pochłonąć. Co chwila przyłapywał się na tym, że zamiast czytać, trzyma książkę przed twarzą i zwyczajnie pogrąża się we własnych myślach, przez co jedno zdanie zmuszony był analizować cztery razy, nim dotarł do niego właściwy sens. Co z tego, że znał ten tom praktycznie na pamięć. Teraz wydał mu się on podejrzanie obcy i mało interesujący.
Po godzinie poddał się z pomysłem zaczytania na śmierć. Odłożył lekturę do szafki i rozłożył się na całej szerokości wąskiego materaca. Obrócił głowę w bok. Drugie łóżko było puste.
– Ja chyba serio zwariowałem… – mruknął cicho sam do siebie i zakrył oczy wierzchem dłoni. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Nim się obejrzał, przysnął na te półtorej godziny. Gdy się obudził, czuł się jeszcze gorzej. Zwyczajnie było mu źle.
Zerknął na zegarek. Czas odwiedzin kończy się za pół godziny.

***

– Też was kocham. Cieszę się, że przyjechaliście. – Uśmiechnąłem się szeroko gdy mama po raz ostatni pocałowała mnie w policzek i z wyraźną niechęcią dała ojcu odprowadzić się do drzwi.
Wreszcie spokój.
Nie to, żeby ich towarzystwo mi przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, zawsze byłem blisko z rodzicami, kochałem ich i szanowałem, starałem się utrzymywać kontakt, bo jednak, bądź co bądź, poświęcili dla mnie wiele lat życia. Problem zaczynał się, kiedy mama za bardzo wczuwała się w rolę i dawała ponieść emocjom; wtedy co chwilę potrafiła zaczynać płakać. Poza tym drobnym defektem była wręcz idealna.
Poprawiłem poduchę i starałem się jakoś ułożyć. Było cholernie niewygodnie, a sam nawet na chwilę wyjść na balkon nie mogłem, bo pielęgniarki zaczynały drzeć japę jak tylko próbowałem ruszyć dupę.
Zależę się tu na śmierć.
– Ja pierdolę, ale nuda… – zamarudziłem.
– No patrz, to tak samo jak u mnie. – Usłyszałem tuż obok siebie czyjś głos.
Poderwałem się momentalnie, jednak widząc Springa odetchnąłem z ulgą.
– Weź mnie tak nie strasz. Stało się coś, że wróciłeś? – zapytałem, obserwując jak Złotko zbliżyło się i usiadło na skraju mojego łóżka.
– Miałem zamiar się wyłgać, że czegoś zapomniałem ci spakować, ale tak szczerze, to po prostu nie mam co ze sobą zrobić. W pracy urlop, ty w szpitalu i… sam rozumiesz. Raczej mało się dzieje, więc pomyślałem, że na moment zajdę. – Wzruszył ramionami. Po tym geście bluza lekko zsunęła mu się z jednego z nich.
Starał się brzmieć obojętnie, ale ja już swoje wiedziałem.
– Kłam, złotowłosa, a ja i tak wiem, że ci zależy. – Nikczemny uśmiech wkradł mi się na usta. – Ej, całkiem spoko tekst, może napiszę do tego jakiś kawałek…
– Świetny pomysł. Jak skończysz zagraj mi go na gitarze pod oknem, a może się wzruszę – prychnął, lekko rozbawiony. – A wiesz co? W sumie to naprawdę o czymś zapomniałem – stwierdził po chwili ciszy.
Wstał z materaca i rozpiął torbę z moimi rzeczami, która nadal leżała na tej szafce. Wyjął z niej jakiś marker. Po chuja go tam spakował? Pewnie dyskretnie chciał mnie wciągnąć w świat krzyżówek. Nie dam się!
Wrócił na swoje miejsce i sięgnął dłonią, uzbrojoną w pisak, do mojego gipsu.
– Ej, co ty robisz? – Odsunąłem złamaną rękę.
– Próbuję cię zabić mazakiem. Nie jęcz i się nie wierć przez chwilę – polecił i bez wyjaśnienia co mi tam skrobie, zaczął coś gryzmolić na gipsie. Niestety perfidnie wybrał sobie takie miejsce w okolicach łokcia, którego za nic w świecie nie mogłem zobaczyć.
– Narysuj mi tam kutasa, a nie żyjesz – ostrzegłem groźnie.
– Ups. Za późno. – Uśmiechnął się niewinnie i schował flamaster z powrotem do torby.
– Spring, serio mówię, ja z tym będę chodził! – jęknąłem z wyrzutem.
Wtedy właśnie do sali weszła pielęgniarka z informacją, że czas na wizyty dobiegł końca. Pożegnałem się ze Złotkiem i znowu zostałem sam. No… prawie sam, bo babka, która wygoniła stąd blondyna, wciąż kręciła się po pomieszczeniu. Aktualnie zaczęła walczyć z zepsutą roletą w oknie.
Po opuszczeniu jej, podeszła do mnie, sprawdzając czy wszystko w porządku.
– Za piętnaście minut dostanie pan leki – poinformowała. – Dziewczyna pewnie mocno pana kocha. – Uśmiechnęła się wymownie.
– Co proszę…? – Uniosłem brwi, zdziwiony tym jej nagłym oświadczeniem.
– A to nie pańska dziewczyna to napisała? – Wskazała gips.
– Em... może mi pani przeczytać? Ta moja „dziewczyna” napisała mi coś i wyszła, a ja niezbyt mogę zobaczyć co. – Pokazałem jej jak bardzo nie jestem w stanie wygiąć ręki w taki sposób.
– Chyba lepiej, żeby pan sam na to zerknął. Proszę. – Wyciągnęła z małej kieszonki w swoim stroju, podręczne lusterko i podała mi je. Zaraz potem wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie samego.
To zadanie było trudne, bo litery były odwrócone, ale schludne pismo blondyna bardzo łatwo było mi odczytać.
„Wracaj do zdrowia, deklu”.

***

Spring opuścił szpital akurat w chwili, kiedy zaczęło padać.
– No świetnie… – mruknął pod nosem i naciągnął na głowę kaptur, który w niewielkim stopniu zdołał ochronić go przed ulewą.
Setki dziko spadających z góry kropel błyskawicznie przemoczyło mu ubranie. Zrezygnowany przyspieszył kroku i zatrzymał się pod zadaszeniem jakiejś małej kawiarni. Oparł się plecami o ścianę i niecierpliwie wyczekiwał końca tej nawałnicy, która raczej nie miała w planach zbyt szybko przejść.
Stał tak dobrych kilka minut, po których – już poważnie zniecierpliwiony – miał zamiar po prostu pobiec w stronę domu. Powstrzymało go pojawienie się pod tym samym daszkiem, uciekającego przed deszczem, Freddy’ego.
– Springtrap? – Fazbear uniósł brwi, zdziwiony widokiem blondyna. – Co ty tutaj robisz?
– Wracałem od Bonnie’ego, ale zaczęło padać. Chciałem tu chwilę poczekać, aż się trochę uspokoi – wyjaśnił. – Już po pracy?
– Jak to „od Bonnie’ego”? – Brunet zmarszczył brwi ze zdziwieniem, ignorując resztę wypowiedzi kolegi. – To gdzie on jest, że nawet nie raczył poinformować, że go w pracy nie będzie? Dzwoniłem do niego rano, ale nie odbierał.
Złotku ręce opadły.
Serio? Ten debil nawet nie zadzwonił do Freddy’ego albo jego ojca z informacją, że leży w szpitalu, a o tym, żeby dać cynk blondynowi, z prośbą o szczoteczkę i czyste gacie, to już pamiętał?!
– Władował się wczoraj pod auto. Leży w szpitalu – poinformował Spring. Freddy już otworzył usta, chcąc zapewne dokładniej się o wszystko wypytać, ale blondyn nie dał mu dojść do słowa i od razu pospieszył z dalszym wyjaśnianiem. – Spokojnie, nic poważnego mu nie jest, złamana ręka i kilka siniaków. Głupi zawsze ma szczęście. – To ostatnie dodał nieco ciszej.
– To dlatego BonBon zaczął tak ryczeć; szkoda, że zamiast mi coś powiedzieć, postanowił zalać się łzami. Gdybym wiedział, to pozwoliłbym mu się urwać. W sumie i tak nie mieliśmy dzisiaj wielu klientów. – Fazbear wplótł palce we włosy i pokręcił głową. Nie docierało do niego, że gitarzysta chwilę po tym, jak odprowadzał jego i rudego, mógł ot tak mieć wypadek. – To dlatego wziąłeś kilka dni urlopu?
– Być może… – Blondyn odwrócił wzrok.
– Daj spokój, też nie byłbym w stanie skupić się na pracy, gdyby Foxy’emu coś się stało. Masz chęć na kawę? – Wskazał kciukiem drzwi za nimi.  Nie zapowiada się, żeby prędko miało przestać padać.


***

– Booonnieee! – Chica ze łzami w oczach rzuciła się na mnie, najwyraźniej nie zwracając szczególnej uwagi ani na tonę bandaży, które były tak uprzejme podkreślić seksowne rysy mojej jakże przystojnej twarzy, ani na gips, czyli nowy, wspaniały armor. – Myśleliśmy, że nie żyjesz! – Zaczęła wypłakiwać mi się w zdrowe ramię, mocząc je łzami i – mimo delikatnych sugestii z mojej strony, by tego nie robiła – smarkając w nie.
– Chica, daj spokój… mówiłem ci, że nic mu nie jest – westchnął poirytowany Freddy, delikatnie odsuwając ode mnie dziewczynę. – A właśnie, Bonnie, jak miałeś siłę dzwonić, to mogłeś dać wczoraj znać, że cię nie będzie. Wiesz jaki miałem problem z dobraniem zastępstwa? – burknął wkurzony lider.
– Em… przepraszam? Jakoś nie ogarnąłem, naćpali mnie taką ilością proszków, że największą tragedią tego świata wydawał mi się brak zapasowych bokserek pod ręką – wyjaśniłem krótko.
– A o pracy oczywiście nie pomyślałeś. – Freddy pokręcił głową i rzucił Foxy’emu groźne spojrzenie, widząc, że jego chłopak dorwał mazaka i już się czai na moją zakutą w gipsową zbroję, rękę.
– No… niezbyt – przyznałem ze skruchą, nie zwracając uwagi ani na rudego, ani na drogiego kuzynka, który po wcześniejszym wyściskaniu mnie, zaczął robić to samo, co partner Fazbeara, czyli mazać mi po łapie. – Ale to przecież nie problem dla takiego uzdolnionego, perfekcyjnego i sumiennego przywódcy, jak ty! – Posłałem mu uśmiech żywcem z okładki porno pisemka. O tak, Bonnie, zgrywaj lizusa, może Freddy będzie zbyt zaskoczony nagłą falą pochlebstw, by cię okurwić za zrobienie mu problemów!
– Oczywiście, że ktoś taki jak ja da sobie radę ze wszystkim! – Freddy, mocno połechtany po dumie, wypiął pierś do przodu.
– Nie daj się nabrać, jak zaczyna słodzić, to znaczy, że próbuje odwrócić twoją uwagę od głównego tematu – mruknął Spring, nawet nie podnosząc wzroku znad książki. Złotko było tu od rana, a odkąd reszta towarzystwa się zwaliła, siedział sobie na krzesełku i coś czytał – jak do tej pory – w kompletnej ciszy.
– Dajcie mu spokój, Bonnie jest biedny i poobijany! – Chica nadęła policzki i podeszła do Mangle, która od razu objęła ją ramieniem i przytuliła do siebie.
– Ta, no właśnie! Och, jak mnie wszystko boli! – Przyłożyłem teatralnie zdrową rękę do czoła. – Och, jak cierpię! A ty mnie jeszcze tak bardzo oskarżasz, Fredduch!
– Wpadnij pod samochód, automatycznie masz immunitet u wielkiego Freddy’ego… kurde, stary, nieźle się ustawiłeś! – zaśmiał się Foxy, bazgrząc coś pieczołowicie na moim gipsie.
– No widzisz, ja to… CZY WY MI NARYSOWALIŚCIE KUTASA?! – Błyskawicznie odsunąłem się na kraniec łóżka, możliwie jak najdalej od nich. – Kurwa! Chuje!
– Pfff, Bonnie, nie doceniasz naszego arcydzieła! – zamarudził BonBon, ale po chwili razem z rudym zaczęli się śmiać na widok mojej, jakże poważnej, miny.
– Dojrzałe. – Freddy pokręcił głową z niesmakiem. – Foxy’ego rozumiem, bo to idiota.
– Hej! – zaprotestował od razu rudzielec, ale brunet go zignorował.
– No ale ty też, Toy? – Spojrzał surowo na mojego kuzynka. Oj, się maluszek skruszył.
– Pomyślałem, że to trochę Bonnie’emu pomoże – mruknął, a widząc nasze pytające spojrzenia, nieśmiało zdecydował się kontynuować. – No lewą ręką to trochę słabo sobie zwalać – przyznał szczerze, a na sali momentalnie zapadła cisza.
– … I w czym kutas na gipsie miał mi niby pomóc? – Zmrużyłem groźnie oczy. Teraz tak powoli zaczęło do mnie docierać, że faktycznie, masturbacja może okazać się trudna.
– No ten… miał cię… motywować? Pocieszać? Przywracać radość życia? – zaczął zarzucać przypadkowymi pomysłami.
Brednie, kurwiszon po prostu chciał się z tego wyłgać!
– Nienawidzę cię. Momentami nawet bardziej, niż szpitalnych obiadów.


Towarzystwo jeszcze trochę posiedziało, pokrzyczało – i to tak, że trzy razy pielęgniarki zaglądały do nas i prosiły o ciszę – a ostatecznie powoli zaczęło się rozchodzić. Został tylko Spring.
– Heh, całkiem fajnie było. Przynajmniej się nie nudziliśmy, nie? – Zerknąłem na Złotko. Nadal czytał i tylko niemrawo przytaknął.
Uniosłem brew. Byłem niemal pewny, że to porno, bo w czym innym mógłby się tak zaczytywać? Sięgnąłem zdrową ręką w jego kierunku i wyrwałem mu książkę z dłoni, a że się tego ruchu z mojej strony nie spodziewał, poszło mi jak z płatka. Brawo, Bonnie, jesteś taki nieprzewidywalny!
– Ej, oddawaj! – Momentalnie zerwał się z krzesełka i to tak wściekle, jak tylko wściekły Spring potrafi. W innych okolicznościach naruszanie jego prywatnej własności najpewniej skończyłoby się dla mnie biletem w jedną stronę na OIOM.
Spojrzałem na okładkę, poobracałem w dłoniach, z tyłu był jakiś opis, ale za długi, żeby chciało mi się czytać.
– O czym to? – zapytałem. Wyglądało na interesujące.
– Chuj cię to obchodzi – warknął i spróbował sięgnąć po książkę. – A spróbuj wyjechać z tekstem typu: „seks za zwrot książki”, to ci tak jebnę...!
– Co? Za kogo ty mnie masz?! – Udałem oburzenie.
– Za Bonnie’ego! – warknął agresywnie.
– … Co fakt to fakt. – Nie miałem jak przełożyć jej do drugiej ręki, by wyszła poza jego zasięg, więc pozwoliłem mu odzyskać lekturę.
– No wreszcie. – Od razu pochwycił swoją własność i odsunął się ode mnie, na wypadek gdybym znowu czegoś próbował.
– Poczytasz mi? – zapytałem po chwili, całkiem poważnie.
Jego mina była bezcenna. Wyglądał jak ośmiolatka przed gwałtem, wielce zdziwiona, że pan, który zaciągnął ją do tej piwnicy, ma jakąś antenkę między nogami.
– Co proszę? Gorzej ci? Gorączka? – Zapobiegawczo przyłożył mi dłoń do czoła.
– Bardzo zabawne. – Wywróciłem oczami. – No co, to takie dziwne?
– Strasznie dziwne – przytaknął i usiadł z powrotem na krześle. – Poza tym zaraz czas odwiedzin się kończy.
– To nic. Tych kilka ostatnich minut chcę posłuchać twojego głosu. – Założyłem rękę za głowę i spojrzałem na niego wyczekująco.
Westchnął ciężko i – zgodnie z moją prośbą – zaczął czytać.

***

– Spring! – Fredbear szybko dogonił blondyna i zrównał z nim krok.
– Hej. Co ty tu robisz? – Złotko uniosło brwi, zdziwione widokiem byłego kochanka.
– Freddy mówił, że pewnie będziesz u tego… – odkaszlnął – u Bonnie'ego w szpitalu, a że i tak musiałem zostać w robocie trochę dłużej, to pomyślałem, że na ciebie zaczekam… – Podrapał się nerwowo po karku.
– Serio? – Spring zmrużył oczy, przyglądając mu się czujnie. – Pomyślałeś, że zaczekasz, bo…?
– Bo chciałem cię odprowadzić – przyznał, ale Złotko nie spuszczało z niego podejrzliwego spojrzenia. – Serio! Nic poza tym!
– No dobra, niech ci będzie. – Blondyn westchnął ciężko.
– Co ty taki podejrzliwy? – Fredbear uśmiechnął się szeroko i w myślach odetchnął z ulgą. Spring mógł go olać i spierdzielić, a fakt, że tego nie zrobił, naprawdę go ucieszył.
– Bo spotykam cię o tej godzinie, prawie pod samym szpitalem. Mam prawo podejrzewać, że chcesz jakoś wykorzystać fakt, że nie ma w pobliżu tego dekla – wyjaśnił łaskawie i ruszył przed siebie.
– Zabrzmiało, jakbyś spodziewał się, że będę próbował cię zgwałcić... – stwierdził nieco ciszej były partner Złotka.
– Nie przesadzaj. Po prostu nie chcę ci zrobić niepotrzebnej nadziei, Fred. – Weszli do parku, skąd ścieżka prowadziła prosto do bloku Springa.
– Czyli nie mam co liczyć, że pozwolisz mi u siebie przenocować? – zapytał trochę nieśmiało wyższy blondyn.
– Nie – zaprzeczył od razu. – To zły pomysł. Nie, nie czuję się samotny, nie, nie boję się ciemności i nie, nie mieszkam w okolicy pełnej włamywaczy i gwałcicieli, więc nie masz powodu, by u mnie nocować.
– Na pewno…? – Mężczyzna spróbował jeszcze raz, choć nie liczył na pozytywną reakcję dawnego kochanka.
– Na pewno. Fredbear, proszę cię. Nie naciskaj. – Blondyn wywrócił oczami i przyspieszył nieco.
Resztę drogi przeszli w kompletnej ciszy. Spring odetchnął z ulgą gdy w końcu znalazł się pod swoim mieszkaniem i pożegnał z byłym partnerem. Dobrze wiedział, że gdyby się zgodził, Fredbear znowu coś by sobie ubzdurał i byłby kłopot.

***

– Cześć młody, co tam? – Vincent uśmiechnął się szeroko gdy zobaczył na wyświetlaczu imię swojego starszego synka. No... teraz już jedynego synka.
– Hej tato. U mnie nic ciekawego… znowu muszę u matki w biurze siedzieć, bo stwierdziła, że w domu mnie samego nie zostawi. Porażka jakaś – powiedział dzieciak, wyraźnie wkurzony całą sytuacją.
– No to faktycznie słabo. Porozmawiam sobie z nią któregoś dnia – obiecał i odgarnął z czoła pojedyncze kosmyki fioletowych włosów.
– Przydałoby się, ostatnio marudzi gorzej niż zwykle – mruknął nastolatek i zamilkł na moment. – A… będziesz mógł wziąć urlop w przyszłym miesiącu?
– Czemu pytasz? – Bishop zmarszczył brwi.
– Bez powodu. Znaczy... – zaplątał się. Chciał dokładniej przemyśleć to, co zamierzał powiedzieć. – Wiesz… kiedyś było fajniej. Robiliśmy razem mnóstwo fajnych rzeczy. I czasem nas gdzieś zabierałeś. Mama mówiła, że gdzieś w twoim mieście będzie miała interesy i przyjedziemy tu na kilka dni, chyba u jakiejś jej koleżanki się zatrzymamy. Pomyślałem, że moglibyśmy spędzić trochę czasu razem, skoro będę na miejscu. Gdzieś pojechać, czy coś.
– Mistrzu, twoja matka prędzej mi oczy wydrapie, niż pozwoli zająć się tobą choćby przez pięć minut. – Strażnik uśmiechnął się smutno.
– Ona będzie całymi dniami zajmowała się tą swoją pracą, po prostu wymknę się od jej koleżanki; powiem, że idę do kolegi, nikt się nie dowie!
– To nie wypali, młody. – Vincent pokręcił głową. – Jeszcze pomyślimy, co z tym fantem zrobić. No, trzymaj się, do usłyszenia – pożegnał się i rozłączył.
– Coś się stało? – zapytał leżący tuż obok, Scott. Mężczyzna miał na sobie tylko dresowe spodnie do spania.
– Nic, syn kombinuje, jak się ze mną spotkać. Tyle, że to nie jest najlepszy pomysł – mruknął Bishop i przeciągnął się mocno, obracając w stronę drugiego strażnika i obejmując go ramieniem. – To co, Scotty, może skusisz się na odrobinkę swojego zajebiście przystojnego i seksownego Vincenta? – Mężczyzna uśmiechnął się wymownie.
– Podziękuję. – Po takim tekście Scotta od razu opuścił humor. – I zabieraj łapę, bo ci ją urwę przy samej dupie.
– No co ty, boczyć mi się tu teraz będziesz? – Vincent naburmuszył się i nadął poliki.
– Nie zachowuj się jak dziecko. Błagam. – Młodszy strażnik wywrócił oczami. – Idź spać. Zgodziłem się u ciebie nocować tylko dlatego, że mam do ciebie zaufanie. Które i tak mocno naruszyłeś, okłamując mnie, że tylko ja będę spał w tym łóżku – wytknął mu i obrócił się do mężczyzny plecami.
– Oj, czepiasz się szczegółów, słońce. Nie pomyślałeś, że biedny ja boi się być sam w salonie? Wolę przytulać ciebie, niż worek pełen psychotropów. – Vince nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Przysunął się do Scotta i objął go od tyłu, wtulając twarz w jego plecy.
– To trzeba mi było jasno powiedzieć: „Facet, przygotuj się, że będziemy spali razem, na wszelki wypadek weź pas cnoty, bo coś może mi odjebać i się na ciebie rzucę”! – Mężczyzna był coraz mocniej zirytowany tymi marnymi tłumaczeniami przyjaciela.
– Przesaaadzasz. Przyznaj, że po prostu boisz się jak to jest z facetem. – Na ustach świeżo wypieczonego strażnika pojawił się szeroki uśmiech. – Nie martw się niczym i daj mi działać. Pokażę ci wszystko, będzie zaj…! – urwał, bo dostał w twarz z łokcia.
– Won z łapami, niewyżyty zboku! Albo zachowujesz odległość metra od mojego młodego, pięknego ciała, albo gołymi rękami przeprowadzę na tobie powolną i bolesną kastrację! – zagroził Scott, podnosząc się  do siadu i celując w Vince’a palcem.
– Mmm, aż tak chciałbyś go dotknąć? – Bishop zupełnie na opak odebrał groźbę. – Skoro tak, to nie mogę dłużej pozwalać, byś dusił to w sobie. – Strażnik uklęknął na materacu, unosząc przy tym pośladki, rozpiął spodnie i powoli je z siebie zsunął. – No dalej, kotku…!
– VINCENT, O MÓJ BOŻE, TY JESTEŚ CHORY! – Takim właśnie agresywnym akcentem, zakończyli swoje wieczorne przepychanki.
Sąsiedzi, którzy mieli nieprzyjemność mieszkać w pobliżu, zapewne słyszeli każde słowo z tej ni to kłótni, ni to marnej imitacji podrywu, bo, jak zwykle, okno w sypialni Vince zostawił otwarte na oścież.

***

W końcu w domu. Jednak nie ma to jak swoje cztery kąty.
Gips mieli mi zdejmować za maksymalnie trzy tygodnie i do tego czasu miałem załatwiony urlop. Dzięki Freddy’emu – płatny urlop. W sumie to mi odpowiadało, chuj, że prawa łapka złamana, mogę sobie odpocząć jak chyba nigdy!
Rzuciłem torbę z rzeczami, które wcześniej Spring łaskaw był przynieść mi do szpitala, na podłogę obok szafy i zaraz po tym padłem na swoje łóżko. Ta kochana, wbijająca się w krzyż, sprężyna. Jak ja za nią tęskniłem!
– Ej, na pewno poradzisz sobie tutaj sam? Wiesz, nie chciałbym wrócić z roboty i znaleźć cię utopionego z głową w kiblu, albo gofrownicą zaciśniętą na mordzie… – Złotko dość dobitnie dało mi do zrozumienia, że jego pokłady wiary we mnie i moją samodzielność są wielkości mózgu BonBona… który nie istnieje. Ten mózg. Nie BonBon.
Niestety, ale mimo conocnych modlitw, by ten landrynkowy byt został unicestwiony przez jakiś zabłąkany meteoryt, drogi kuzynek wciąż chodził po tym świecie z wyszczerzem na mordzie i aparatem pod ręką. Byłem pewien, że od czasu zniszczenia jego kolekcji podejrzanych fotek z moim udziałem, zdążył ją – w tajemnicy przede mną – przynajmniej w połowie odbudować.
– Nie, kurde, bez twojego nadzoru i kilkudziesięciopunktowej instrukcji nie będę potrafił zrobić sobie pieprzonej kanapki – prychnąłem.
– Wiesz, biorąc pod uwagę, że załatwiłeś sobie PRAWĄ rękę, to mam prawo do takich wątpliwości. – Uśmiechnął się przesłodko i usiadł  obok leżącego mnie. – Swoją drogą, nie radzę ci wychodzić bez uprzedniego zakrycia tych gigantycznych kutasów wysmarowanych na gipsie. Bądź co bądź, ludzie w okolicy nas kojarzą, nie chcę, żeby zaczęli o mnie mówić: „kolega tego gościa z chujami na ręce”.
– Czemu nie? Chwytliwe. – Wzruszyłem ramionami.
– Chwytliwe? – Zmarszczył groźnie brwi. Znowu mu podpadłem? Serio?  – Bonnie, mój drogi, gnij sobie w tym gipsie. – W tym momencie wstał z łóżka. – Gnij w bólu i cierpieniu, bym miał się z czego śmiać gdy nadejdą szare, deszczowe wieczory, a w tv będą same powtórki. – Powoli wycofał się do wyjścia i opuścił sypialnię, zostawiając po sobie mrok i mentalne krzyki tysięcy ofiar, które z pewnością ten diabeł nabił, podczas bardziej demonicznej części swojego życia, na pal.
Wziąłem głęboki oddech. Płuca wypełniła mi ludzka agonia w formie lotnej.
Spring, pojebie… przerażasz mnie momentami.


Pierwszy dzień minął nawet spokojnie. Złotko miało urlop, więc wyręczało mnie w wielu rzeczach (kiedy za bardzo zaczynałem marudzić); a to coś podał (Masz, gnoju. Podam, bo jestem łaskawy, a nie miły, dzień dobroci dla dekli jest.), a to przełączył na inny kanał (Nie ma mowy, nie przełączę, uwielbiam ten serial. Czemu robisz taką minę…? O nie! Twoja słodkość zabija mój mrok! Eh, no dobra! Fajnie! Przełączę na te twoje kulinarne pierdoły!), a to kanapkę zrobił (Jak to: „robisz to źle”? Kanapki nie można robić źle. To jest niemal tak idiotycznie proste, jak ugotowanie…. Chwila. ANI SIĘ WAŻ WYTYKAĆ MI TAMTEGO RAZU, JAK SPALIŁEM TOREBKĘ RYŻU! Jestem pewien, że była wadliwa! No… to jak „poprawnie” zrobić tą twoją kanapkę?). Żyć nie umierać. Niczym nie musiałem się przejmować, poza humorkami blondyna. Wciąż istniało prawdopodobieństwo, że postanowi połamać mi drugą rękę… tak dla zachowania symetrii.
Niestety, ale długo się tym błogim lenistwem nie nacieszyłem.
Pod wieczór ktoś zaczął się do nas dobijać.
– Spring…? – Posłałem mu TO spojrzenie kocięcych ocząt, licząc naiwnie, że wkurwione Złotko ruszy dupę i otworzy.
– O nie, nie, nie. Cały dzień nic nie robisz, tylko siedzisz i żresz, leniu. Wątpię, że coś ci się stanie, jak zepniesz szanowne poślady i wstaniesz. – Kategorycznie przywarł plecami do kanapy i kompletnie mnie ignorując, wgapił się w ekran.
Jęknąłem głośno, nie kryjąc potoku pretensji do całego świata. Bo to było przecież takie niesprawiedliwe, że musiałem wstać akurat wtedy, kiedy bardzo mi się nie chciało.
Jakoś dowlokłem się do drzwi i przekręciłem zamek.
Spodziewałem się dosłownie każdego, od nordyckich striptizerek, przez watykańskich egzorcystów a na bezdomnych wydrach kończąc… ale to, co ujrzałem, zwyczajnie wbiło mnie w glebę.
– Bonnie! – BonBon, ze łzami w oczach i mordą całą w bitej śmietanie, rzucił mi się na szyję. No wyobraźcie sobie, że nagle uwiesza się na was kilkudziesięciokilowy kawał mięcha. A wy macie złamaną rękę i pierdyliard siniaków na ciele. Moja reakcja mogła być tylko jedna.
– TY KURWO, ZŁAMAŁEŚ MI KRĘGOSŁUP, UMIERAM! – wydarłem się, jednocześnie próbując go od siebie odkleić, bo przypieprzył mi w uszkodzoną kończynę. Mała, wredna pierdoła!
– Cholera, przepraszam, nie umieraj! – O dziwo uznał moje kurwienie za prawdziwe jęki agonalne i momentalnie ode mnie odskoczył, ścierając wierzchem dłoni śmietanę z buzi i wykrzywiając usta w podkówkę.
Rozmasowałem obolały kark i dopiero po chwili dojrzałem, że za BonBonem ktoś stoi. Całe stado ktosiów.
– Co tu się odbywa? – Uniosłem brew i spojrzałem ze zdziwieniem na kuzyna. Czemu pod moimi drzwiami stała wataha starych ludzi?
– Bo wiesz… kiedy do ciebie szedłem, drzwi na klatkę otworzyła mi miła staruszka, która jak się dowiedziała, że jesteś trochę połamany, magią plotek w minutę powiadomiła o tym cały blok. Zostałem zaciągnięty do mieszkania jednej z nich, musiałem czekać aż upieką to ciasto, potem kazały mi ci je zanieść, a że po drodze troszkę je dzióbnąłem…
– Pół blachy zeżarłeś! – poprawiła go jedna ze staruszek w tłumie.
– No, może trochę więcej niż dzióbnąłem, to stwierdziły, że mnie odprowadzą, żeby dopilnować, że trafi do ciebie coś więcej, niż okruszki. No i przy okazji chciały ci życzyć zdrowia – dodał po chwili.
– Zawsze jesteś taki uczynny, mój drogi. – Jedna z sąsiadek wepchnęła się do środka i wcisnęła blachę z ciastem BonBonowi, po czym podeszła do mnie i solidnie wytargała za mniej obklejony plastrami polik. – Tylko musisz na siebie bardziej uważać!
– Właśnie, właśnie! – poparła ją druga z babć. – I więcej dziewczyn zapraszać! Nie słuchaj właściciela, nam nie będzie przeszkadzać, jak czasem tu sobie jakąś sprowadzisz! Tyle razy mi zakupy pomagałeś wnieść po schodach, że na pewno nie będę cię miała przez to za zwyrodnialca! – No proszę, ciekawe. A więc staruszki mierzą poziom dobroci innych poprzez zmyślne przeliczanie ile razy pomogło im się uporać z reklamówami pełnymi konserw.
Babcie pokręciły się, wytarmosiły bądź wycałowały moje obolałe poliki i poszły. No nie powiem, ich przyjście pozytywnie mnie zaskoczyło, ale więcej takiej delegacji u siebie widzieć bym nie chciał.
Został tylko drogi kuzynek, który podczas babciowych rytuałów zdążył zjeść kolejne dwa kawałki pokrojonego w kostkę ciacha. I znowu wymazał się bitą śmietaną.
– Muszę przyznać, że te staruszki przepysznie gotują, zazdroszczę takiego sąsiedztwa. – Chłopak pokiwał głową z uznaniem i odniósł ciasto do kuchni. – Cześć Spring! – przywitał się radośnie, gdy Złotko wreszcie wstało z kanapy i przyszło do nas.
– Kto u nas był? – zapytał, mało sobie robiąc z entuzjastycznego powitania mojego kuzyna. Wszedł do kuchni, nalał sobie wody do szklanki i wtedy dostrzegł blachę z do połowy wyżartym ciastem. Przyjrzał się jej podejrzliwie, ale nie skusił się nawet na odrobinę.
– Nikt – odparłem wymijająco i uprzedzając BonBona o pół sekundy, zgarnąłem dla siebie większy kawałek ciasta. Moja ręka potrzebowała siły, żeby się zrosnąć, a ta wesz perfidnie wyjadała upieczone dla mnie, cenne kalorie!
– Nie kłam – burknęło Złotko, opierając się tyłem o blat jednej z kuchennych szafek.
– Ja NIGDY nie kłamię! Poza tymi momentami, kiedy akurat zdarza mi się mówić nieprawdę... – stwierdziłem z miną filozofa i zapchałem sobie usta ciachem. Przepyszne. No jak u mamy. – Hąhahi hyhły i hały ham haho. – Zarówno blondyn, jak i stojący obok BonBon, unieśli w tym samym momencie brwi z takim: „Czo kurwa?” na twarzach. Uniosłem wzrok na nasz piękny sufit. No jak można było nie zrozumieć tak prostego przekazu? Przełknąłem i powtórzyłem. – Sąsiadki były i dały nam ciasto.
– Trzeba było mówić tak od razu, a nie jakimiś hyłami nam tu zarzucasz – zaśmiał się Toy Bonnie i zaczął grzebać w jednej z szafek.
– Swoją drogą, czemu ty tutaj nadal jesteś? I z jakiej, cholera, racji robisz mi bajzel w domu?! – naskoczyłem na niego agresywnie. – Wypad, ciastożerco. Jeszcze pięć minut i na tym jednym kawałku skończy się moje delektowanie, bo wszystko sam zjesz! – oskarżyłem go, widząc, że chłopak po przetrząśnięciu dwóch szafek i jednej szuflady, w końcu trafił na miejsce, gdzie były talerzyki. Wyjął sobie jeden i nałożył na niego kolejny kawałek.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, tylko je dzióbnąłem. – Wzruszył ramionami. Jakim cudem taki obżartuch był chudy jak patyk?
– Zgodziłbym się z tym dzióbnięciem, gdyby powiedział to pierdolony tukan z dziobem jak ta blacha – wysyczałem, z godnością zlizując z palców wyciekającą z nadgryzionego kawałka ciasta, bitą śmietanę, która była tak uprzejma upierdolić mi całą łapę.
– No daj spokój, nie podzielisz się ze mną? Nie każdy ma takie miłe sąsiadki! – Drogi kuzynek machnął na mnie ręką i po chwili zdecydował się uprowadzić na talerzyk jeszcze trochę pysznego wypieku.
– Ej! Ty mały…! Spring, może byś się odezwał?! Bronił mnie jakoś?! – Sytuacja wyglądała tak, że jedną rękę miałem zepsutą, a w drugiej trzymałem ciacho. Nie, nie miałem zamiaru go odkładać, dłoń to jeden z tych bezpieczniejszych obszarów, z których ten szczyl nie waży się ukraść mi żarcia.
– Bronił cię… nie, niezbyt mi się chce. Poza tym jesteś tak uroczo bezbronny, że nie mam serca zabronić Toy Bonnie'emu wykorzystywać okazję. – Wzruszył lekko ramionami, z lisim uśmieszkiem na ustach i niespiesznym krokiem wyszedł z kuchni.
– Dzięki, kurde! Wielkie dzięki! Dobrze wiedzieć, że można na ciebie liczyć w kryzysowych sytuacjach, pierdoło!
– Kradzież ciasta to nie jest kryzysowa sytuacja – odpowiedział mi z salonu. – Cały dzień cię niańczyłem, zmęczony jestem, radź sobie sam.
Poczułem się porzucony i bezsilny. Zerknąłem na kuzyna i ostatecznie zdecydowałem się skapitulować. Na tą małą picz nie było mocnych.
– A, właśnie! – powiedział Smerf, między kolejnymi kęsami. – Mogę się dzisiaj u was przespać?
– W życiu. Trzeba mi było nie rysować kutasa na gipsie i zostawić ciacho w spokoju, chujku. – Moje chłodne opanowanie wyraźnie go zaniepokoiło. O tak, bój się, mały terrorysto. Bój, bo jest czego. Jedna ręka mi wystarczy, by w razie czego wziąć cię za szmaty i wyprosić za drzwi. Albo zgwałcić przepychaczką do kibla.
– Szczegóły, Bonnie. To z miłości było! – Machnął ręką.
– Z miłości? – Uniosłem brwi, kompletnie nieprzekonany.
– No tak! Kutas miał ci pomóc w czasie trudnych, szpitalnych nocy, kiedy zacząłbyś tęsknić za Springiem, a ciacho zjadłem, żebyś nie utył. Nie martw się, trochę go zostawiłem, żeby twoje kochanie też spróbowało, bo wydaje mi się, że on troszeczkę za mało je – wyjaśnił łaskawie z szerokim uśmiechem.
– W przeciwieństwie do ciebie, obżartuchu. – Zmrużyłem groźnie oczy.
– Czyli mogę nocować, tak? Super! – Nim zdążyłem zaprotestować, dupek wyleciał z kuchni w trybie natychmiastowym.
Pognałem za nim. Na moje nieszczęście, było już za późno.
Pierdoła rozsiadła się na kanapie obok Springa i mamiła go oczami zbitego psa.
– Mogę u was przenocować? – zapytał blondyna, owijając się wokół niego rękami. Ciężko było stwierdzić, czy go przytulał, czy próbował udusić.
– Spoko. – Złotko wzruszyło ramionami, na ile pozwalała mu na to pozycja.
– I tylko tyle?! Tak po prostu się zgadzasz, żeby ten leszcz zakażał moją przestrzeń swoimi bakteriami?! – Zająłem miejsce obok Złotka, po przeciwnej stronie od tej małej żaby.
– Lepiej, żeby on zakażał ci przestrzeń bakteriami, niż żebyś ty uprzykrzał mi życie swoją wrodzoną głupotą. – Wywrócił oczami, wyraźnie zirytowany tym obleganiem jego osoby. Przed wstaniem powstrzymywał go tylko BonBon, szczelnie owijający się wokół jego ręki.
– To było niemiłe – burknąłem. – Poza tym znowu dupek zostawi włączone światło i tv na całą noc, a pod koniec miesiąca będziesz się dziwił, skąd takie masakryczne rachunki za prąd!
– Nie przesadzaj, nie na całą! – obruszył się mój kuzyn, postanawiając wtrącić swoje pięć groszy do dyskusji.
– Nie, wcale! Pewnie nad ranem krasnoludki stwierdziły, że perfidnie wszystko włączą! – Nie kryłem sarkazmu w głosie.
– Nie lekceważ potęgi krasnali – Smerf zmrużył groźnie oczy.
– Dzieciarnia, zamknąć mordy! – uciszył nas Spring. – Dzień był długi, męczący i ostatnie, na co mam ochotę, to słuchać jak zasmarkana gówniarzeria wykłóca się o telewizory i krasnoludki. – Posłał mi płonące od kurwików gniewu, spojrzenie. – Wy śpicie z BonBonem w sypialni, ja na kanapie żebyś, deklu, nie miał żadnych dziwnych pomysłów, ani pretensji o włączone światło, może być?
– NIE! – zaprotestowałem. – Ten mały frędzel wejdzie mi w nocy do łóżka! Z APARATEM! Ja to wiem! W złamanych kościach to czuję!
– A ja czuję, że się przymkniesz i przestaniesz marudzić, jak cię mocno zdzielę po łbie. Chcesz się przekonać? – Uśmiechnął się przesłodko. Powoli pokręciłem głową. – Tak myślałem. – Zadarł podbródek do góry, z triumfem w demonicznych ślepiach, po czym wstał, uprzednio odczepiając od siebie zbędny balast i poszedł pod prysznic.
Zerknąłem w kierunku kuzyna. Siedział jak ostatnia sierota, z kolanami podciągniętymi pod samą brodę.
– Serio musisz mi to robić? – zapytałem i zacząłem się kręcić, próbując oprzeć trochę wygodniej. Ręka nakurwiała jakby ktoś ją w odkurzacz wciągnął. Albo wsypał mi do środka gipsu torbę gwoździ. Nie, nie będę znowu ćpał proszków przeciwbólowych, póki nie zacznę zwijać się na dywaniku jak lemur z bólami porodowymi.
– Co robić? Pociąg mi uciekł, każdemu się zdarza. – Uśmiechnął się niewinnie.
– Tobie ucieka coś za często, ostatnimi czasy. Nie chcesz wracać do domu, czy jak? Jakieś problemy? – Uniosłem brew. Nagle mnie wzięło na niańczenie dupka; a nuż ma kłopot i wstydzi się przyznać?
– Nie, no co ty! – zaprzeczył od razu. – Po prostu… tak jakoś. – Wzruszył ramionami.
– A ta twoja niunia, o której mówiłeś? Nie możesz się u niej zatrzymywać jak ci pociąg zwieje, tylko u nas się gnieździć? – dopytywałem.
– Niezbyt. – Zmarkotniał. – Wiesz… nie wszyscy są jak ty i Spring… albo Foxy i Freddy… albo Chica i Mangle. Niektóre związki są… oparte na czymś innym – mówił coraz wolniej, pod koniec robiąc spore przerwy między poszczególnymi słowami, jakby obawiał się, że wypapla coś, czego nie powinien. Nie dziwię się, jakbym na co dzień miał taki długi język, to też bym się jąkał przy niewygodnych tematach, bo wtedy najłatwiej jest niezamierzenie zdradzić sekrety, o których nikt nie powinien wiedzieć.
– Ta, twój pewnie opiera się na tekturowej tubie pełnej konfetti i górze różowego brokatu. – Zaśmiałem się i zerknąłem na ekran tv. Bułgarska telenowela udająca hiszpańską dramę… Spring to oglądał?
Rozmowa średnio się kleiła, ale BonBon o dziwo nie zdołał mnie wkurwić. Może przez to, że w końcu rozmawiał ze mną na poważnie, bez tego swojego idiotycznego wyszczerzu? Nie ciągnęliśmy długo pogadanki, po krótkiej wymianie zdań oboje zamilkliśmy i tępo wgapiliśmy w telewizor.
Musiałem przyznać, że Złotko czasem miewało koszmarny gust w wyborze seriali. To było straszne, ale pilot był zbyt daleko, bym zdecydował się przerwać nim te tortury.
Reszta wieczoru nie była zbyt emocjonująca. Poza prysznicem, musiałem się ostro nagimnastykować, żeby nie zamoczyć tego gówna na ręce. Minęła dłuższa chwila nim wpadłem na pomysł, żeby owinąć gips reklamówką i dopiero wtedy jakoś udało się wygrać walkę z prysznicem.
Nadal nie podobał mi się pomysł, żeby spać w jednym pokoju z BonBonem. Wskoczyłem pod kołdrę i z głośnym pomrukiem zadowolenia utopiłem się w swojej mięciutkiej poduszce. Chuj ze szpitalem, choćby mi wszystkie kości połamali, więcej tam nie pójdę!
– Branoc – mruknąłem machinalnie, czując się w tej chwili jak król świata.
– Słodkich snów – odpowiedział BonBon, na nowo przywdziewając zbroję uśmiechu i działko entuzjazmu. Wskoczył na łóżko Springa i nagle jak nie ryknął z bólu, jak nie stoczył się z materaca na podłogę i nie zwinął w mały, skulony embrion.
Podniosłem się na łokciu, już chcąc oceniać, czy jest co ratować, czy to praktycznie zwłoki. Na moje nieszczęście Toy żył.
Usłyszeliśmy kroki, a po chwili do sypialni wsunął głowę blondyn.
– A, zapomniałbym… uważaj, bo mogłem zostawić książkę pod kołdrą – stwierdził niewinnie, ale byłem niemal pewien, że jeden z kącików jego ust powędrował lekko w górę.
– Zostawiłeś! W twardej okładce! – załkał Toy Bonnie, powoli podnosząc się z ziemi i rozmasowując plecy. Agresywnym ruchem zdarł kołdrę z materaca, wziął przedmiot odpowiedzialny za całe zamieszanie i trzymając jedną rękę na krzyżu, a w drugiej książkę, podszedł do Springa, otworzył trochę szerzej drzwi i wcisnął mu ją w ręce. – Zabieraj to diabelstwo! Nie będę bezpieczny póki będzie w tym samym pokoju, co ja!
– Ale wiesz, że książki nie chodzą i jakbyś odłożył ją na półkę, to… – zacząłem, ale szybko mi przerwał.
– W dupie to mam, to coś mnie skrzywdziło! – Strasznie obolały powędrował z powrotem do łóżka, przed wejściem na nie pociągnął głośno nosem i obmacał dokładnie całą powierzchnię materaca, jakby spodziewając się na niej większej ilości pułapek.
– A, jeszcze jedno – znów wtrącił Spring.  Gdzieś w prześcieradle mogła zaplątać mi się igła po tym, jak ostatnio zszywałem Bonnie'emu dziurę w koszuli – ostrzegł i powoli się wycofał. – Dobranoc. – Zamknął drzwi.
– CO?! – BonBon ze łzami w oczach zaczął rozkopywać całą pościel i zrzucać na ziemię poduszki, w poszukiwaniu wcześniej wspomnianego, kłującego mordercy.
Spring i szycie? JA I KOSZULE? W taką bujdę tylko mój kuzynek mógł uwierzyć.
No, ale przynajmniej się nie kręcił w nocy. Leżał jak na szpilkach.
Dosłownie.


Co działo się dalej? Tych kilka następnych dni mogę opisać jednym słowem. NUDA.
Jak to zwykle bywa, kiedy ma się za dużo wolnego czasu, niewiedza co ze sobą zrobić przyszła szybko. Mała pierdoła i Spring wyszli do pracy, ja zostałem sam i już po kilku godzinach nie miałem pojęcia, jakie zajęcie sobie wymyślić. Telewizja szybko poszła w odstawkę, bo nic fajnego nie leciało; gotowanie było średnim pomysłem, z jedną ręką nie byłem w stanie pokroić pomidora, a co dopiero zrobić obiad; spanie było fajne z rana, kiedy z wrednym uśmieszkiem patrzyłem na zmordowaną twarz kuzyna, który chyba oka nie zdołał zmrużyć, ale potem takie przysypianie i kręcenie się w łóżku zrobiło się uciążliwe, więc koniec końców musiałem wstać.
Przynajmniej udało mi się nie umrzeć z głodu, ranek przejechałem na jogurtach, a po południu kolejny raz wpadła sąsiadka z nową blachą ciasta. Staruszka była na tyle gadatliwa, że dobrą godzinę nie udało mi się jej wyprosić za drzwi, bo zwyczajnie nie dawała mi dojść do słowa.
Pochłonąłem jedną trzecią blachy, wyszedłem na chwilę na dwór (uprzednio owinąwszy gips z kutasami jakimś… Szalem? Chustą? Szmatą? Nie wiem, czym to było, wyjąłem to z rzeczy Springa i Złotko jedno wiedziało, do czego ta tajemnicza płachta służyła), ale i tam średnio miałem co robić. Wszyscy znajomi w pracy, a zwyczajne zanudzenie nie wydawało mi się dobrym powodem do dostania nagłego zakupoholizmu, według zasady: „Nudzisz się? Idź na zakupy!”.
Ledwo, bo ledwo, ale jakoś udało mi się dotrwać do wieczora. Mama oczywiście nie zapomniała zadzwonić, pół godziny musiałem ją przekonywać, że nie, nie umieram z głodu, tak, mam kasę na wszelki wypadek i że nie musi do mnie przyjeżdżać. Rany, nie żebym narzekał, ale jak tej kobiecie włącza się piąty stopień instynktu macierzyńskiego, to strasznie ciężko jej wytłumaczyć, że poradzę sobie bez jej całodobowego nadzoru.
Tak mijał dzień za dniem. Kiedy Spring wracał, było już późno i tak naprawdę strasznie mało czasu spędzaliśmy razem. O ile w pracy co jakiś czas były przerwy, podczas których mieliśmy te kilka minut chociażby na wymianę złośliwości, o tyle teraz mogłem co najwyżej zapytać go jak było i ewentualnie zarzucić miską popcornu do jakichś słabych filmów w tv, podczas których i tak zasypiał oparty o mnie.
Na propozycję seksu reagował albo nagłym zmęczeniem, albo tekstami na szybkie podniesienie mi ciśnienia… niestety nie w spodniach.


Tego wieczoru miałem jeszcze chwilę, nim Spring wróci z pracy, więc postanowiłem wykorzystać ten czas na namiętne chwile z telefonem, swoim fiutem i ręką.
Facet jestem i swoje potrzeby mam. Założyłem słuchawki, znalazłem sobie na phonie jakieś porno i przystąpiłem do dzieła.
Jak się szybko okazało, to było trudniejsze, niż początkowo myślałem.
– No kurwa by to jego mać…! – warknąłem, jak zaklęty wpatrując się w ekran leżącego na moich spodniach, telefonu.
Phone albo zsuwał mi się na pościel i musiałem przerwać, żeby go poprawić, albo filmiki perfidnie kończyły się w momencie, kiedy nawet zaczynało mi się podobać. Już nawet nie wspomnę o zjebanym dźwięku, ale to akurat wina mojego złomowatego sprzętu.
Nagle materac tuż obok mnie ugiął się lekko. Wzdrygnąłem się, obróciłem głowę i zdjąłem słuchawki.
– Nie drzyj się tak – upomniał mnie Spring. – Od chwili, kiedy wszedłem do mieszkania, co pół minuty słyszę twoje kurwy, chuje i „o tak, maleńka, wypnij się mocniej”. Jakbyś mógł to robić po cichu, byłbym naprawdę wdzięczny.
– Em… ups? – Uśmiechnąłem się przepraszająco. O tak, Bonnie, pokaż całemu światu, że jesteś bezwstydnym wieśniakiem z upośledzeniem lewej ręki!
Sądziłem, że po tym stwierdzeniu blondyn po prostu sobie pójdzie i pozwoli mi dokończyć. Ale on, jak na złość, siedział dalej i lustrował mnie od góry do dołu uważnym spojrzeniem.
– Pomóc ci z tym? – wypalił w końcu, wskazując na moje obnażone krocze.
– A skąd pomysł, że potrzebuję pomocy? – prychnąłem, lekko urażony. Wkurzała mnie ta bezradność.
– Stąd, że coś ci nie idzie, mój drogi. – Uśmiechnął się przesłodko i nie pytając o pozwolenie, objął dłonią moją rozgrzaną męskość. – Na seks nie licz. Masz celibat póki chodzisz w gipsie – dodał po chwili.
– No czemu? Przecież złamałem rękę, nie fiuta – burknąłem.
– Rozumiem, że mam przestać, tak? – uniósł brwi i  nieco się odsunął.
– Nie, nie! Kontynuuj, świetnie ci idzie! – zachęciłem z lekko poddenerwowanym uśmiechem.
Blondyn zszedł z materaca i usadowił się na podłodze, między moimi nogami. Przysunąłem się bliżej krawędzi łóżka, żeby było mu wygodniej i z góry obserwowałem poczynania Złotka.
Zaczął spokojnie, od miarowych potarć dłonią po całej długości mojego penisa. Nie ponaglałem go i cierpliwie czekałem na ciąg dalszy.
Czekałem… i czekałem… no co jest kurwa?
– Ej, no co ty wyprawiasz? – Zmarszczyłem brwi. Tak trzeć to ja sobie sam mogłem!
– Czekam, aż poprosisz. – Uśmiechnął się perfidnie, zerkając na mnie z dołu.
– Że co? Do reszty cię pojebało? Nie będę cię o nic prosił! – zaprotestowałem stanowczo. Panoszyć się dupek będzie, jeszcze czego!
– Jesteś pewien? Ostatnia szansa, Bonnie. – Przytulił się policzkiem do mojej twardej męskości.
Na ten widok aż mi zaschło w ustach. Ruchałbym. Zdecydowanie bym ruchał, gdyby nie ten gips i pół blachy ciasta w brzuchu. Przytyję jak jasny skurwysyn przez te babcie. Może i BonBon dobrze zrobił, że pierwsze ciacho mi wyżarł.
– Jak komuś o tym powiesz, to cię zajebię – ostrzegłem na wstępie. Duma cierpi, kiedy ten mały szatan zmusza mnie do równie pokręconych akcji, ale co zrobić, nie mogłem mu się oprzeć. – Proszę… – mruknąłem cicho.
– Głośniej. – Uśmiech na jego twarzy poszerzył się. Świetnie się bawił. Naprawdę świetnie. W przeciwieństwie do mnie, kurde!
– No cholera, proszę! Wystarczy? Spring, albo się znęcasz, albo obciągasz, zdecyduj się! – Wywróciłem oczami, starając się brzmieć na bardziej zirytowanego, niż zażenowanego. Męską dumę do pralni będę musiał oddać.
– Zdecydowanie o wiele bardziej wolę się nad tobą znęcać, ale skoro jesteś połamany i sponiewierany przez los bardziej, niż zwykle, dorzucam do tego w pakiecie obciąganie. – Łaskawca się znalazł.
To było ostatnie, co powiedział, bo zaraz po tym na poważnie wziął się do roboty.
Notka do przyszłego mnie: jak jeszcze raz spróbuję narzekać na Springa, wydziwiać, że jest wredny, marudzi, czepia się o wszystko i się ze mnie wyśmiewa, powinienem wrócić pamięcią do tej sytuacji, a na pewno buźkę zamknę i wstrzymam się z odpyskowaniem. Może dzięki temu Złotko będzie bardziej skore do powtarzania tego.
– O kurwa… – Podparłem się od tyłu na zdrowej ręce i przyglądałem, jak mój penis raz po raz znikał w jego ustach. Nieziemskie uczucie.
Niby to nie pierwszy raz, jak ktoś mi druta ciągnie, moje poprzednie dziewczyny często się do takich akcji posuwały, ale tym razem było jakoś inaczej. Lepiej. Może przez to, że Spring też był facetem i doskonale wiedział, gdzie dotykać?
Blondyn zassał się na główce i objął ją ustami, dokładnie oblizując językiem. Po tym przerwał na moment, znów wracając do zwykłego trzepania mi ręką, po którym zaczął lizać mój członek po całej długości, smukłymi palcami – na ile pozwalała mu na to pozycja – dopieszczając też jądra.
Puchar i trzy kilo wiśni dla tego pana za laskę roku się należą!
Nie zdążyłem go ostrzec, że dochodzę, bo sam byłem zaskoczony gwałtownym orgazmem. Na nieszczęście Spring miał akurat mojego członka głęboko w gardle, więc minus, że pewnie będzie się kurwił o to, a plus, że nie zabrudziliśmy dywanu.
Szybko odsunął się ode mnie, będąc zmuszonym do połknięcia większości. Reszcie pozwolił swobodnie wypłynąć z kącika ust.
O tak. Ten widok też był cholernie seksowny.
– No mam nadzieję, że jesteś zadowolony, idioto. – Wstał, wycierając usta w rękaw i poszedł do łazienki.
– Pewnie, że jestem zadowolony. – Odpowiedziała mi cisza. – Spring, no nie złość się! Moja sperma nie jest kaloryczna, nie utyjesz od tego! – Miałem nadzieję nieco rozładować atmosferę.
Wstałem, podciągnąłem spodnie i poszedłem za nim. Drzwi od łazienki były otwarte, więc wszedłem do środka.
– Jeszcze słowo padalcu, a następnym razem ci tego fiuta odgryzę! – Zagroził i zaczął myć zęby.
– Och… Będzie następny raz. – Na moich ustach mimowolnie zaczął kwitnąć szeroki uśmiech.



6 komentarzy:

  1. Hejo :D
    Nareszcie "Przepaść"! *3* Po tym ostatnim akapicie dziewiątego rozdziału zamartwiałam się jak nigdy, bo w końcu ten słynny pech Bonniego postanowił konkretnie zabrać się do roboty ;-; Ale na szczęście króliś jest tylko połamany. I bezbronny =w=
    Do teraz zastanawiałam się, skąd Bonn ma te swoje epickie przemyślenia i dzikie reakcje, a wtedy zobaczyłam jego matkę i... Tak. Chyba nie muszę nic dodawać. Ruchliwa kobiecina z niej ;-; I bardzo silna.
    „Wracaj do zdrowia, deklu.” - to zdanie wydało mi się o wiele bardziej pieszczotliwe i pełne uczuć od typowego słodzenia u par ;-; W Springu odzywają się jakieś ludzkie uczucia i nie jest to nienawiść lub pogarda! Jeszcze bardziej go przez to polubiłam, o ile jest to możliwe *_* I co ten Fredbear kombinuje? Chce się znowu do Złotka przytulić? =-=
    W relacji Bonnie-reszta drużyny jest tyle prawdy, że aż szkoda o tym nie wspomnieć; rysowanie karnych kutasów na gipsie i zjadanie prezentów dla chorego to chyba nieodłączny element wspierania połamanego kolegi XD Trochę popsucia krwi zawsze mu się przyda - nie jajkujmy nad łamagami, złamana ręka to nie taryfa ulgowa od potoku przyjaźni! <3
    Chyba, że to przyjaźń BonBona, wtedy człowiek powinien zacząć się bać!
    Ostatnia scena była trochę... Niespodziewana? Myślałam, że Spring oleje sprawę albo będzie napawał się widokiem nieradzącego sobie Bonniego, w końcu musiał wyglądać pociesznie rozburdany od pasa w dół, kurwiąc na czym świat stoi, a tu takie "Oooo!"! Skoro Bonnie przyznał mu "Puchar i trzy kilo wiśni [...]" musiał się bardzo postarać, żeby mu ułatwić trochę życie c:
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, o ile będziesz miała czas i wena się do Ciebie uśmiechnie :D
    Pozdrawiam!

    P.S. Tak, tak właśnie uczę się matmy. Nie krzycz ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobiłam z tego poprzedniego rozdziału Polsat, co nie. ;_; Bardzo bezbronny. =w=
      Ktoś, kto urodził Bonnie'ego i wytrzymał z nim pod jednym dachem dwadzieścia lat, musi taki być. QwQ
      A wyobrażasz sobie, żeby Spring napisał mu coś w deseń "Lofciaaam moje słitaśne Bonniuśki, zdrowiej kocie!" ? ;3; "W Springu odzywają się jakieś ludzkie uczucia i nie jest to nienawiść lub pogarda!" Zabiłaś mnie tym. X'DD ...Ktoś go lubi! Q3Q A ostatnio wydawało mi się, że robiè się ze Złotkiem nachalna i wszędzie go na siłę wciskam. ;_; Fred robi wstęp do dramy... nie pytaj. C":
      O tak, zwłaszcza tak silnej i szczerej przyjaźni!
      Zaraz bać, najwyżej wkładać kombinezon ochronny. Q3Q
      Ja taka nieprzewidywalna, muahahaha! Nie, po prostu coraz bardziej przyspieszam z wątkiem, który chciałam przedłużyć... ale nie wyszło. X'D
      Dzięki wielkie, nawzajem, bo ja też czekam! ;)
      P.S. Spadaj się kurde uczyć, mordo, bo mocą umysłu wejdę w puchate ciałko jednego z twoich kocięć i cię rozczłonkuję za pomocą jego malutkiego, delikatnego pyszczka. C:

      Usuń
  2. BonBon dobrotliwy kuzynek zawsze w modzie :D
    Oj, Bonnie mimo, że w gipsie to i tak musi to wszystko znosić, że on go jeszcze nie trzepnął zdrową ręką :D *szczególnie za... ekhem... ostatnią akcję*
    Kto by pomyślał, że te staruszki jednak takie uczynne są :o Widać Bonnie nie taszczył tych toreb z konserwami na darmo :D
    Ach, Spring i ten jego kulinarny "talent" - chętnie poczytałabym one-shota o kulinarnych podbojach Złotka :D
    *ciii, może rozgotował ryż, może nie umiał zrobić poprawnie kanapki, może przypalił WODĘ, no ale co tam - każdy ma gorszy dzień!*
    Widzę, że dalszego rozdziału póki co nie ma to wezmę się za nowe opko :v *
    Mówiąc szczerze to chyba najbardziej oczekuję na Kurosza, bo zdaje mi się czy wyczaiłam tam Kise? *-*
    No nic, pozdrawiam i oczywiście życzę weny! :D
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że w modzie! XD
      No się facet oszczędza, co by i tej zdrowej łapki nie nadwyrężyć. xD
      Zasada - zachowuj się lepiej, niż wnuczkowie babć z osiedla i wnoś im zakupy po schodach, a dostaniesz +30 do szacunku starych ludzi na dzielni. XD
      Może kiedyś taki oneshot powstanie... albo jakaś dłuższa scenka z nim w kuchni. xD
      Gorszy dzień... można i tak to nazwać. XD
      Noo, nowy rozdział dopiero w produkcji, bonus mam co prawda gotowy, ale chcę go wrzucić na raz z r11, którego mam ledwie kawałek dopiero. x-x
      Ano, w przyszłości, jak już pospełniam przynajmniej połowę planów na opka z gier, to biorę się też za animce, zwłaszcza te z mojej świętej trójcy (DRRR, KnB, OP). XD
      Dzięki i również pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Piąty stopień macierzyństwa... A jest szósty? A jak jest, to jak wygląda? Ciekawe...
    BonBona trzeba ubić. Ciasto od sąsiadki zeżreć?! Przecież to jest zabronione przez międzygalaktyczne prawo! Co za mały wrzód na tyłku no...
    Rozdział świetny jak zawsze, Spring to moja bratnia dusza, a Bonnie niech szybciutko wraca do zdrowia i rozkochuje w sobie tę małą bestię! ;D
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli jest, to prawdopodobnie zahacza o matki, które robią swoim trzydziestoletnim synkom śniadanka do pracy... qwq
      No przecież on "tylko dzióbnął". XDD
      Dzięki i nawzajem! :)

      Usuń