sobota, 12 marca 2016

Rozdział 7: Zastępstwo

Witam wszystkich! Tak, wiem, że trochę zawaliłam i tyle miesięcy nic nie dawałam, brak weny i losowe wypadki mi to uniemożliwiły. ;-; Dlatego ten rozdział jest dłuższy, w ramach przeprosin za przerwę. 
Dziękuję też za motywowanie mnie do pisania, oraz za anonimowy komentarz, potrzebowałam małego kopa w rzyć, żeby wznowić pisanie. ;-;
Nie przedłużając, mam nadzieję, że rozdział się spodoba, życzę miłego czytania! :D

***

– Ile jeszcze razy mam cię przepraszać?! – jęknąłem zbolałym tonem. Ręce mi opadały (nie tylko one) jak na horyzoncie pojawiało się Złotko, ciskające gromami ze swych przepięknych ocząt i wyzwiskami z kpiąco uśmiechających się ust.
Chyba wiersze zacznę pisać, ostatnio mam podejrzanie rozbudowane słownictwo. Dobra, spróbujmy. „Dupo, dupo ma luba, z ciebie to jest zajebista ziuta, zawsze stawiasz mego fiuta".
Jak kiedyś pójdę na randkę i zaserwuje pannie tego typu balladę, to przyjdzie mi umierać samotnie… a nie, przepraszam, w towarzystwie dmuchanej lalki.
– Przygłupie, słuchasz mnie? – Coraz mocniej podirytowany głos Springa wyrwał mnie z zamyślenia. Oho, wygląda na wkurzonego, chyba coś mówił kiedy układałem swoje miłosne wiersze.
– Ta, słucham – mruknąłem, pochylony nad miską z płatkami, smętnie wpatrując się w mleko i szukając w nim inspiracji.
– I…? – Uniósł brwi, czekając na moją reakcję w kwestii jego wywodu, przy którym byłem uprzejmy się wyłączyć.
– Em… stuprocentowo cię popieram! – Uśmiechnąłem się przesłodko chcąc ukryć zdenerwowanie. O kurwa, a jak ja się właśnie zgodziłem na coś, na co wcale nie chciałbym się zgadzać?! Może ta blond menda domyśliła się, że nie słucham i zaproponowała mi dziką orgię z użyciem końskiego jebadła?!
– Ani trochę nie słuchałeś, co? – Westchnął ciężko, zakładając ręce na piersi i kręcąc z politowaniem głową. – Naprawdę nie możesz się skupić na jedną jebaną minutę, neandertalska pierdoło?
– Te, bez wyzwisk mi tutaj, jakbyś tak nie przynudzał, to bym słuchał! – Wstałem od stołu w bojowym nastroju.
– Ale ja tylko chciałem ci uświadomić, że wywróciłeś karton z mlekiem. – Wskazał leżące obok miski opakowanie i wielką, białą kałużę na podłodze.
– Kurwa! – Od razu chwyciłem pierwszą lepszą szmatę i zacząłem wycierać blat oraz kafelki. – Cholera by to, jeszcze przed chwilą stał...!
Zmagałem się z małą, pełną laktozy powodzią, a blondyn zamiast pomóc, usiadł na suchej części blatu i się przyglądał. Chuj jeden.
Te problemy ze skupieniem się mam od niedawna. Sam nie wiem przez co; moje wrodzone upośledzenie dupy zaczęło wychodzić na światło dzienne? Czy może wciąż nie jestem w stanie wyrzucić z głowy tego obrazu Fredbeara i Springa? Jak ja żałuję, że wtedy wszedłem tam bez pukania. Może jakbym wykazał odrobinę kultury, to ominąłby mnie ten straszny widok.
– Nie tylko karton ci stał – usłyszałem nad sobą rozbawiony głos Złotka. Aż mnie zmroziło kiedy dotarł do mnie podprogowy sens tego zdania. – O czym tak namiętnie myślałeś? Albo i nie myślałeś?
– Jeszcze jeden głupi tekst, a dopilnuję, żebyś do pracy jeździł, kurwa, na wózku! – Nieco osłupiały wrzuciłem mokrą szmatę do zlewu, ignorując jego pytanie.
– Przemoc to jedyne do czego się uciekasz przy rozwiązywaniu swoich problemów? – Uniósł sceptycznie brwi. – Pominąłeś plamę.
– W stosunku do ciebie to najskuteczniejszy sposób, suczo – prychnąłem i zaraz zacząłem przyglądać się podłodze. – Gdzie niby? Nie widzę… – W momencie, gdy to powiedziałem, Złotko wzięło karton po mleku i wylało całą resztę jego zawartości. Na moje w chuja wypucowane, nowe buty!
– Tutaj – uświadomił mnie z przesłodzonym uśmiechem i zręcznie zsunął się z blatu, wychodząc z kuchni.
Krew mnie zalała. Jak nie jakieś auto, terrorysta albo meteoryt, to ja go zabiję. Przysięgam. Gołymi rękami urwę tej piździe łeb.


– Bonnie! – zawołał do mnie stojący przed lokalem, Freddy. Musiał na mnie czekać już jakiś czas. Przez blondyna i jego mleczne fetysze omal nie spóźniłem się do pracy. – Co tak późno? Zaraz zaczynamy, idź się szykuj! – ponaglił mnie. Młody Fazbear czuł się mocno odpowiedzialny za restaurację ojca, dlatego dostawał kurwicy jak serwetka na stole była krzywo, albo ktoś z głównego składu przychodził chwilę przed występem.
– Wybacz. Miałem rano powódź. – Ledwo złapałem oddech po biegu z przystanku aż pod lokal, a znowu zostałem zmuszony do intensywnego ruchu prosto do pokoju dla pracowników.
– Powódź? – Brunet zatrzymał się, wyraźnie przejęty moim oświadczeniem.
– Mleczną – dodałem po chwili.
– … Co? – Zmarszczył brwi i zamrugał, najwyraźniej zbity z tropu. – Mniejsza, idź się przebrać, pogadamy po występach. Za dwie minuty chcę cię widzieć na scenie!
Nie zdążyłem nic dodać, bo Fazbear popędził do głównej sali. Miałem dziwne wrażenie, że ostatnio specjalnie stara się bez przerwy znajdować sobie coraz to nowsze zajęcia. Czyżby to przez Foxy’ego? Kiedy Chica powiedziała mi o tej dwójce, niedowierzałem, ale postanowiłem zacząć czujniej im się przyglądać. Nie wiem, czy starali się aż tak dobrze ukrywać, czy byli tak naturalni w swoich działaniach, że tylko pojedyncze gesty czy słowa rzucały się w oko i to nie na długo. Zauważyłem za to, że Freddy na każdym kroku morduje Mangle wzrokiem. Może lider był zazdrosny i to stąd te próby zapracowania się na śmierć?
Przebrałem się szybko, wziąłem swój cudny, ufundowany przez Fazbeara instrument i pognałem na scenę. Nie miałem zamiaru ryzykować podpadnięcia brunetowi. Jeszcze wsadziłby mi tą gitarę głęboko w dupę.
Na szczęście zdążyłem, występ minął bez przeszkód, dzieciarnia była zachwycona, a Spring nie rzucał mi się zbyt często w oczy. Idealnie, tak mogłoby być codziennie.
– Bonnie! – Rozszczebiotany głos BonBona zniszczył mój mentalny spokój i względne zadowolenie z życia, które niełatwo byłem w stanie osiągnąć po porannych utarczkach ze Złotkiem.
Odłożyłem gitarę i wziąłem głęboki wdech. Nie walnąć tej małej pierdoły i nie dać się sprowokować. Ledwo się odwróciłem, a mały kutas Toy Bonnie rzucił się na mnie i mocno przytulił. Powiało lukrowym zefirem prosto z cukierkowej krainy landrynek. Innymi słowy taka słodkość, że mało brakowało bym puścił tęczowego pawia.
– Czego ty znowu ode mnie chcesz? – jęknąłem załamanym głosem, starając się go delikatnie od siebie odsunąć. Bez skutku.
– To już nawet nie mogę się ze swoim kuzynem przywitać? – Nadął poliki urażony moim brakiem zasranego entuzjazmu.
– Raczej wątpię że przymilasz się bez żadnego ukrytego zamiaru – odparłem nieufnie.
– No… może faktycznie miałbym do ciebie małą prośbę. – Odwrócił wzrok, lekko zmieszany.
– Wiedziałem. O co chodzi? – Westchnąłem ciężko.
– Pomógłbyś mi nastroić gitarę? Mam z tym lekki kłopot, grasz lepiej ode mnie, na pewno potrafisz to idealnie zrobić. – Pociągnął mnie za rękaw w kierunku sąsiedniego pomieszczenia, gdzie była scena na której występował.
W sumie to nie było nic takiego, minuta i jego instrument będzie brzmieć jak młoda bogini. Zero wysiłku, a może się ta mała pierdoła na resztę dnia odczepi.
– Niech będzie – mruknąłem bez cienia entuzjazmu i pozwoliłem mu się poprowadzić.
Usiadłem na brzegu ich sceny i zacząłem stroić gitarę BonBona. Nie było to szczególnie trudne zajęcie.
– Bonnie, tak? – usłyszałem za sobą czyjś głos. Podniosłem wzrok, ale widząc Toy Freddy’ego od razu opuściłem go z powrotem, skupiając się na swoim zajęciu. – Miło, że pomogłeś mu z tym strojeniem. – Wskazał kciukiem na siedzącego obok mnie, kuzyna.
– Powiedzmy, że nie miałem zbyt dużego wyboru. – Uśmiechnąłem się lekko gdy struna zaczęła brzmieć tak, jak powinna. – Jak wam idą występy? – zapytałem lidera grupy BonBona.
– Nie najgorzej. Chociaż ktoś tutaj jest na tyle roztrzepany, że regularnie nie dostraja gitary i brzmi jak ranny nosorożec, którego muszę słuchać przez kilka godzin dziennie. – Toy Fredd założył ręce na piersi, krojąc mojego kuzyna wzrokiem.
Parsknąłem śmiechem na widok urażonej miny Toy Bonnie’ego. Wyglądał genialnie, przypominał mi trochę rozdymkę, tak się nadął.
– No, gotowe. – Oddałem chłopakowi gitarę. – Powinna ci się… – przerwał mi głośny, kobiecy pisk.
Zamarliśmy w bezruchu. Zmarszczyłem brwi i poderwałem się z miejsca.
– Spokojnie, to pewnie któryś z dzieciaków. Piszczą bez przerwy – uspokoił Toy Freddy.
– Ale żeby aż tak? Sprawdzę to – powiedziałem i ruszyłem w kierunku z którego słyszeliśmy dźwięk. Może to faktycznie tylko jakaś dziewczynka, którą koledzy zaczęli ciągać za włosy, ale po wydarzeniach z Fredbear’s Family Diner byłem przewrażliwiony i wolałem nie ryzykować.
Wspomnienia z dnia, gdy synek Vincenta skończył w szczękach wielkiego animatronika, momentalnie odżyły w mojej głowie. Co prawda tutaj nie było tych diabelnych robotów i sytuacja nie miała możliwości się powtórzyć.
Ominąłem stado bachorków w wieku od lat pięciu wzwyż; po tym pokazie gracji i elegancji, w czasie którego omal nie wjebałem się na czyjś stolik mordą prosto w miskę z sosem i dwa razy potknąłem się o zaśliniające parkiet szkraby, które rodzice usilnie próbowali przekonać do powrotu na miejsca, w końcu wyszedłem na w miarę wolną przestrzeń sali, po której krzątali się kelnerzy.
Szybkim krokiem ruszyłem w kierunku Pirate Cove, bo krzyk prawie na pewno dochodził gdzieś stamtąd, jednak nim udało mi się dotrzeć do celu, wpadł na mnie Freddy.
Lider, jak zawodowy taran albo raczej wyposzczony byk, który właśnie trafił na krowią farmę, wpadł na drzwi łączące obie sale, otwierając je na tyle szeroko, że lewe skrzydło zablokowało się i nie zamknęło z powrotem. Po widowiskowym wejściu kolejną przeszkodzą na jego drodze do Mordoru byłem ja. Niestety nie stanowiłem dla niego wyzwania, potrącił mnie ramieniem i pobiegł w tylko sobie znanym kierunku, na moment zwracając uwagę dzieciarni, która szybko wróciła do głośnych zabaw i jedzenia pizzy.
– Co do chuja…? – mruknąłem pod nosem, patrząc za Fazbearem. Musiałem mieć inteligentną minę w tym momencie, bo jakaś gówniara z głośnym okrzykiem „Klólik!” stanęła na blacie stołu, obok którego się zatrzymałem, i rzuciła mi się na ramię, próbując wepchnąć do oka kawałek wegańskiej.
Po ogarnięciu tej smarkuli i starciu oliwki z powieki, postanowiłem sprawdzić co tak wstrząsnęło brunetem. Nie było sensu biec za Freddym, no bo dokąd? Przerwa by mi minęła, zanim bym go znalazł, poza tym bądźmy szczerzy, lider, jako syn właściciela, zna tu o wiele więcej kryjówek od reszty z nas i jeżeli zechciałby się ukryć przed światem, to z pewnością zrobiłby to perfekcyjnie.
– Co to ma być…? – Stanąłem nad klęczącym w samej koszuli, Foxym. Rudzielec masował zaczerwieniony policzek, obok niego siedziała Mangle. Okryta jego pirackim płaszczem i tak samo wstrząśnięta.
– Nic, stary. Powiedz szefowi, że bierzemy przerwę i na razie Pirate Cove będzie nieczynne – burknął ponuro i podał dziewczynie dłoń, żeby pomóc jej wstać. Zaraz po tym, bez słowa wyjaśnień, miał zamiar odejść do pokoju dla pracowników i tam nieco ochłonąć. Nie pozwoliłem mu na to i stanowczo zatrzymałem.
– Foxy, nie rób sobie jaj, o co chodzi? – Zmarszczyłem brwi, oczekując jakiejś dramatycznej retrospekcji. Kilka osób przyglądało się wszystkiemu bacznie, więc żeby nie niepokoić klientów, ruszyliśmy we trójkę korytarzem.
– To moja wina, ten szczeniak porwał mi koszulkę – odezwała się piratka, nie kryjąc pogardy do małoletniego sprawcy zamieszania.
– Sytuacja wygląda tak, że Mangle ma spore wzięcie – zaczął rudy, za co dostał przyjacielskiego kuksańca od dziewczyny. Zaśmiał się tylko i kontynuował. – Do tego stopnia, że jej rok młodszy adorator wpadł tu ze swoim gangiem ćpunów i zaczął ją zaczepiać, jak na chwilę wyszedłem. Wróciłem akurat w momencie, kiedy akcja nabrała poważniejszego wyrazu; gnojek był tak wstawiony, że chciał ją tu i teraz rozbierać. Odepchnąłem go, resztę załatwiła wezwana wcześniej ochrona, potem dałem jej swój płaszcz, żeby się czymś zakryła. Mangle, możesz pójść przodem? Zaraz do ciebie dołączę – powiedział do dziewczyny, dając gestem znak, że chce ze mną pogadać na osobności. Przytaknęła ze słabym uśmiechem i przyspieszyła nieco kroku, by dać nam odrobinę prywatności. – No i wtedy oberwałem z plaskacza od Freddy’ego, który chyba wszedł w nieodpowiednim momencie i trochę inaczej odebrał sytuację – wyjaśnił z lekkim zdenerwowaniem, drapiąc się po karku. – Ostatnio przechodzimy gorszy okres.
– No to faktycznie słabo. – Tylko tyle zdołałem z siebie wydusić, bo takie akcje raczej nie odpierdalają się codziennie, żebym miał na nie gotowy komentarz. – Pogadaj z Freddym. Ja pójdę do szefa.
– Nie będę z nim gadał – stwierdził zdenerwowany rudzielec i zatrzymał się.
– A to czemu? Zdawało mi się, że chcesz to sobie z nim wyjaśnić. – Uniosłem brew, zdziwiony jego nagłą zmianą nastawienia.
– Chcę, ale to on ciągle zaczyna sprzeczki i to on mi przyfasolił w ryj! Nie ustąpię, pan chodzący ideał musi sobie uświadomić, że mam jakieś uczucia. – Założył ręce na piersi, uważając przy tym żeby hak, będący częścią pirackiego przebrania, nie zadrapał go przypadkiem. – Dlatego mam do ciebie prośbę.
– Do mnie? – Nie byłem tym aż tak zdziwiony, jak powinienem, bo nietrudno było mi się domyślić, że facet chce mnie wkręcić w swego rodzaju gołębia pocztowego, który będzie latał od jednego do drugiego i przekazywał wiadomości, póki nie skończą tej idiotycznej kłótni i nie pogadają na poważnie.
– Weź zbadaj mi teren, dowiedz się, o co mu chodzi – poprosił.
– Foxy, znamy się już tyle czasu, ale nigdy bym nie pomyślał, że spróbujesz zrobić z mojego życia jakiś jebany, hiszpański dramat o dorastającej nastolatce z problemami. Błagam cię, weź to na klatę i zachowaj się jak facet. Nie będę wam robił za pośrednika, poza tym Freddy raczej nie pochwali takiej metody zbliżenia się do niego. – Wywróciłem oczami. Lider nie był mężczyzną, któremu spodobałoby się nasyłanie na niego osoby trzeciej tylko po to, by rudzielec miał ułatwione zadanie. – Powiem szefowi, że macie przerwę. Zresztą, już pewnie wie o incydencie. A ty poszukaj Fazbeara. Tylko nie stchórz. – Poklepałem go po ramieniu i zawróciłem w kierunku gabinetu właściciela pizzerii, nim zdążył to jakoś skomentować.
Ojciec Freddy’ego oczywiście miał świadomość co się wydarzyło, więc nie dopytywał mnie gdy wszedłem do niego i poinformowałem o przerwie Foxy’ego i Mangle. Mruknął tylko, żeby rudy szybko wracał, bo Pirate Cove nie mogło stać cały dzień zamknięte, a dziewczyna może wziąć sobie dzisiaj wolne.
Ledwo wyszedłem, a tuż obok mnie pojawiła się ta złota pchła.
– Proszę, udajesz pseudo anioła stróża, czy zwyczajnie nie chciało ci się odwalać brudnej roboty za Foxy’ego? – usłyszałem tuż obok siebie jadowity głos Springa.
– A ty? W małego szpiega się bawisz i nas podsłuchujesz? – Już się przyzwyczaiłem, że ten kurdupel był zwyczajnie za niski, bym zawsze mógł go zauważyć, więc nie zaskoczył mnie aż tak bardzo, jak mogło mu się wydawać.
– Nie musiałem, stanęliście centralnie przed drzwiami do kuchni i zaczęliście się drzeć. – Uśmiechnął się z podłym rozbawieniem.
Kurwa, fakt; nie zauważyłem, że zatrzymaliśmy się z rudym praktycznie pod jego nosem. Prychnąłem i odwróciłem wzrok.
– Czegoś chcesz, czy od tak wyczułeś okazję do wytknięcia mi mojej głupoty? – burknąłem, zakładając ręce na piersi.
– W sumie i to, i to. – Oparł się plecami o ścianę.
– Głupotę już wytknąłeś, więc? O co chodzi?
– Telefon. Do końca miesiąca mi go odkup. – Kolejny raz postanowił wrócić do tej sprawy.
– Znowu zaczynasz? – Wywróciłem oczami. Blondyn zmarszczył groźnie brwi, ale nim zdążył coś powiedzieć, uniosłem dłonie w obronnym geście. – No dobra, dobra. Umówmy się na jutro w centrum; odkupię ci ten phone. Zgoda? – Już nawet pominąłem złośliwości, nie chcąc przedłużać rozmowy.
Widać moja ugodowość go zaskoczyła, bo chwilę wpatrywał się we mnie, jakby szukając jakichś haczyków.
– Niech będzie – odparł w końcu i zniknął w korytarzyku prowadzącym do kuchni.
Jebać, sześć stów powinno wystarczyć na jakiegoś złoma. Szkoda tylko, że przez własną niezdarność zamiast kupić sobie coś fajnego do ubrania za kasę od rodziców, muszę ją wydać na tego pizdusia.
Przerwa dobiegała końca, więc powoli ruszyłem w kierunku sceny. Chica już na niej stała, za to lider, jak chyba nigdy, spóźniał się. Foxy’ego też nie widziałem, Pirate Cove wciąż było zamknięte.
Freddy wpadł zdyszany na scenę parę minut po czasie. Niby mała obsuwa, ale dla tego perfekcjonisty to była plama na honorze do końca życia. Po minie wnioskowałem, że rozmowa z Foxym nie zeszła na radosne tematy miłości i bzykania. Zaczynałem mieć wątpliwości, czy może jednak nie powinienem do niego zagadać.
Teraz było już na to za późno. Zaczął się występ. Tradycyjnie wszyscy przywdzialiśmy sztuczne uśmiechy dla tłumu, nagle bardzo cichych i grzecznych, dzieci, które jak zaczarowane słuchały mówiącego przez mikrofon Fazbeara.
Aż do wieczora było spokojnie.  Freddy ciskał kurwami z oczu nie tylko w Foxy’ego, który najwyraźniej zdołał go do tego stanu doprowadzić podczas ich krótkiej pogawędki, ale i we wszystkich wokół. Poza klientami rzecz jasna.
Pod koniec występów próbowałem nawet do niego zagadać, ale na pytanie czy wszystko w porządku, odburknął mi tylko coś przez ramię, więc nie kontynuowałem. Może potrzebował ochłonąć.
– Boooniee! – usłyszałem śpiewny głos BonBona, który po chwili zręcznie wskoczył mi na plecy. Tym razem nie byłem aż tak zaskoczony jego niebezpiecznym nawykiem taranowania mnie i uniknąłem przywalenia mordą w parkiet. Zaparłem się nogami i ruszyłem za resztą do pokoju dla pracowników dopiero, kiedy chłopak siedział mi już stabilnie na plecach oplatając nogami w pasie.
– Nudzi ci się? Nie możesz pomęczyć kogoś innego? – Wywróciłem oczami, nie przejmując się lekkim balastem i zszedłem ze sceny.
– Dzięki, że mi wcześniej pomogłeś z gitarą. – Oparł brodę na moim ramieniu, najwyraźniej licząc na podwózkę aż do szatni.
– Złaź, pierdoło. Swoją drogą, nie wiedziałem, że ogarniasz jakikolwiek instrument. – Uniosłem brew, uświadamiając sobie ten fakt.
– Nie ogarniam, zacząłem się uczyć, bo ty w liceum tak ładnie grałeś. Znam tylko kilka wyćwiczonych kawałków. – Wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalała mu pozycja.
– Serio? Będziesz robił wszystko, żeby mi się podlizać? – Westchnąłem ciężko, zatrzymując się na środku korytarza i czekając, aż ze mnie zejdzie. Był lekki, ale nie miałem zamiaru wozić mu dupy jak osioł.
– Nie podlizuję ci się! – zaprzeczył żywo, schodząc na podłogę. – Przestań być dla mnie taki, przecież wiem, że jak ktoś ci się podoba to potrafisz być naprawdę uroczy… – Aż mi krew zmroziło w żyłach na to oświadczenie.
– Morda w kubeł! – warknąłem wojowniczo, uciszając go groźnie wycelowanym w jego nos, palcem. Skurczybyk jeden, nie mógł skończyć tematu, po prostu nie mógł!
– Spokojnie, spokojnie, żartuję tylko! – zaśmiał się, unosząc dłonie w obronnym geście. – Tak w ogóle, co się stało, że lider waszej grupy jest taki nie w humorze? – Delikatnie udało mu się to ująć.
– Nic, co w jakiś szczególny sposób wpłynęłoby na twoje życie – odwarknąłem jadowicie, niestety kuzynek nie wyglądał, jakby miał zamiar tym akcentem skończyć rozmowę. – Pokłócił się z kolegą – wyjaśniłem łaskawie. – Jesteś strasznie wkurzający.
– Nawzajem, kuzynie. – Uśmiechnął się przesłodko. – Na pewno z kolegą? Wyglądał, jakby właśnie się dowiedział, że ktoś pali mu żywcem ojca na dachu jego auta…
– Barwne porównanie. To nie twoja sprawa. Czemu, cholera, drążysz ten temat? – Byłem coraz mocniej zirytowany.
– Bo ciągle mnie od siebie odpychasz, chcę w końcu spędzić z tobą trochę czasu, a nie bez przerwy robić ci za mentalną szmatę do podłogi, na którą nakurwisz w myślach i ochujasz na głos! – Założył ręce na piersi i zmrużył oczy. Ten cholernie poważny wyraz twarzy nie pasował do jego zwykle roześmianego ryja.
– Sam do tego doprowadziłeś! – przypomniałem, również podnosząc głos. Kątem oka dostrzegłem, że z drzwi do znajdującej się niedaleko szatni wychyliła się Chica, ale widząc mnie i BonBona, szykujących się do rycerskiego pojedynku, wycofała się.
– Mógłbyś podać jakiś inny powód, niż ta jedna plama na honorze?! Serio cię przepraszam za tamto, wiem, że miałeś przeze mnie zjebane całe liceum, ale mógłbyś już odpuścić! – powiedział co na wątrobie leżało i widać, że od razu lżej mu się zrobiło.
Wspominałem, że mam tą wadę zwaną: „ośla upartość”? W połączeniu z wielką pamiętliwością daje naprawdę destrukcyjny skutek. Może mój drogi kuzyn miał rację i serio powinienem przestać? Nie miałem zamiaru wyjść na niedoruchaną dziewoję z okresem, ale długo ciążył mi jego egoistyczny wyskok, przez który kilka lat musiałem chodzić z mentalną torbą na głowie.
Z drugiej strony mamusia uczyła być miłym i przebaczać. Podziękuj siłom wyższym, BonBon, że jestem z tak zajebistego domu i nauczono mnie dawać pizdom twojego pokroju drugą szansę.
– No dobra, może faktycznie trochę przeginam – odezwałem się po chwili ciszy. – Bądź co bądź, rodziny się nie wybiera. Chwilowo możemy uznać rozejm na okresie próbnym – zaproponowałem.
BonBon od razu się rozpromienił na taki obrót spraw. Nim zdążyłem się odsunąć, rzucił mi się na szyję i kolejny raz na mnie zawisł. Świetnie, a ledwo co udało mi się go pozbyć. Dałem mu chwilę na czułostki, po czym stanowczo go od siebie odsunąłem.
– Nawet nie wiesz jak się cieszę, Bonnie! – wypiszczał tym swoim dziewczęcym głosikiem.
– Oj wiem, ilość wydawanych przez ciebie decybeli mi to zdradza. – Uśmiechnąłem się lekko.
– Bardzo zabawne. – Szturchnął mnie lekko w bok. – Skoro wracamy do bardziej rodzinnych relacji, to może pokazałbyś mi swoje gniazdko, co? Ciocia z wujkiem jakiś czas temu dzwonili do mojej matki i mówili, że już się od nich wyprowadziłeś, jestem ciekawy jak udało ci się urządzić. – Zbladłem lekko. Otworzyłem usta, ale nie byłem w stanie powiedzieć więcej, niż przygłupie „eee”. Kuzynek wykorzystał to i kontynuował doprowadzanie mnie do zawału. – Albo jeszcze lepiej! Może dzisiaj u ciebie przenocuję, co? Będzie super! Mieszkasz niedaleko stąd, co nie? Chętnie odpuszczę sobie bieg na pociąg i zatrzymam się u ciebie. – Zaśmiał się, najwyraźniej mocno podniecony tym pomysłem. Trochę za szybko popędził z tym „wracaniem do bardziej rodzinnych relacji".
Już sobie wyobrażałem jak to będzie wyglądać. Wchodzimy do mieszkania – my, szczęśliwe kuzynostwo. Pokazuję mu z dumą wszystko na co zapracowałem (prawie) własnymi ręcami. Mój zajebisty stolik w kuchni, zajebisty kibel, zajebistą, kanapę i zajebiście wkurzoną mordę Springa. BonBon mógłby sobie coś ubzdurać, gdyby zastał mnie ze Złotkiem pod jednym dachem. Miałem dwa wyjścia: wybić kuzynowi ten szalony pomysł z głowy albo ukradkiem znaleźć blondyna i przekonać go, żeby dzisiaj spał sobie u tego swojego Fredbearka. A nuż ojca tego drugiego nie będzie dzisiaj w domu i z pedalską tęczą nad głowami się zgodzą.
– BonBon, to… nienajlepszy pomysł. – Zdenerwowanie ukryłem pod trochę niepewnym uśmiechem. – Niezbyt mi odpowiada, żebyś tak nagle się…
– Daj mi pięć minut, zaraz będę gotowy! – Przerwał mi z wielkim bananem na twarzy i tyle go widziałem. Chyba kompletnie olał to co mówiłem, tak samo jak fakt, że mogłem mieć inne plany.
Ideę delikatnego przekonania go do tego, że to jest kategorycznie ZŁY pomysł, mogłem mentalnie zmiąć w kulkę i wepchnąć ją sobie w dupę.
Machnąłem na niego ręką i szybkim krokiem poszedłem szukać Springa. Pierdolony mój Parkinson, jakby blondyn dalej miał swój phone to po prostu mógłbym do niego napisać SMS-a i po kłopocie. A tak to więcej niż pewne, że się miniemy.
Wpadłem do kuchni. Kurwa, miałem pukać!
Na moje szczęście tym razem nie przyłapałem Złotka i Fredbeara w strefie miłości, bo ich tam nie było. Zakląłem pod nosem i zawróciłem do szatni. Wpadłem do niej jak oparzony, nieco zbyt mocno otwierając drzwi, które omal nie przyjebały w Chicę. Dziewczyna, gnana kobiecym instynktem lub po prostu zwykłą wolą przetrwania, jaką ludzie szybko wykształcali przebywając w towarzystwie mojej skromnej osoby, w ostatniej chwili się odsunęła. I jak na złość nie miałem żadnego świadka mogącego potwierdzić, że to nie była próba zamachu.
– Pierdolone drzwi! Wybacz za to. – Podrapałem się nerwowo po karku, posyłając jej przepraszające spojrzenie.
– Jak nie Foxy z hakiem, to ty z drzwiami… – Westchnęła ciężko. – A powiesz chociaż gdzie ci się aż tak spieszy, że wpadłeś tutaj jak huragan? – zapytała, zapinając różową, ozdobioną w małe, słodkie ciasteczka, torebkę.
– Widziałaś może Springa i Fredbeara? – zapytałem z nadzieją. Foxy i Freddy się zmyli, więc tylko na nią mogłem teraz liczyć.
– Chyba już wyszli, a przynajmniej tak mi się wydaje – powiedziała z wyraźnym zamyśleniem. – Stało się coś, że ich szukasz?
– Nie… znaczy, miałem sprawę do Złotka, ale to nieważne. Innym razem go zaczepię. – Uśmiechnąłem się, chcąc ukryć tym wyszczerzem nagły odpływ krwi z mojej twarzy.
Jak już wyszli, to miałem przejebane. Spring być może pójdzie grzecznie do Fredbeara na rytualne ruchanko, ale równie dobrze może go dzisiaj dupa boleć i stwierdzi, że zostaje w domu. A jak zostanie w domu, to BonBon, którego jak znam życie za chuja nie spławię (bo pewnie przyklei się do mnie, a jak zamknę mu drzwi przed nosem to wlezie przez okno) ogarnie, że spędzamy ze sobą całe noce, topimy sobie telefony, kurwimy i obmyślamy plany wzajemnego unicestwienia się… nie no, jak on to zobaczy, to na bank ubzdura sobie, że to jebany początek jebanej miłości rodem z jebanej telenoweli! A wtedy kaplica, rozpowie wszystkim zanim zdążę go na dobre uciszyć, będę musiał przychodzić do pracy z torbą na głowie i codziennie zarabiać kop w przeponę od rozsierdzonego Fredbeara.
Muszę jak najszybciej znaleźć nowe mieszkanie i przestać mieć tego typu problemy.
– Złotka? – Dziewczyna uniosła brwi.
– Tylko mu nie mów, zabiłby mnie za takie cukierkowe określenie – poprosiłem i poczekałem aż skończy się ogarniać.
Kilka minut później wspólnie opuściliśmy szatnie. Może uda mi się wymknąć z lokalu nim BonBon mnie dorwie?
– Wiesz, cieszę się, że ostatnio tak dobrze się dogadujecie. Dawniej strasznie darliście koty, miło, że w końcu się zakolegowaliście. – Uśmiechnęła się lekko.
– Zakolegowaliśmy? Nie, nie, kategorycznie nie. Nadal jesteśmy w fazie wojny. Zresztą, sama dobrze wiesz, jak na siebie reagujemy – naprostowałem prędko.
– Oj wiem. Podejrzanie dobrze. – Zachichotała, a ja, kompletnie nie ogarniając o czym blondyna mówi, zwolniłem nieco, marszcząc ze zdegustowaniem brwi i próbując połączyć pewne fakty. Kurwienie na siebie to oznaka przyjaźni? – Brakowałoby ci tych przepychanek – odezwała się znów po chwili ciszy. – Myślę, że to już bardziej przyjacielskie dogryzki z przyzwyczajenia, niż wrogi ostrzał.
– Wydaje ci się… – zacząłem, ale w słowo wszedł mi BonBon, który wyrósł nagle jak spod ziemi.
– Bonnie, czekaj! – Oboje odwróciliśmy się w tym samym momencie na dźwięk jego głosu. Kurdupel był szybszy, niż sądziłem, w kilka sekund nas dogonił, nawet nie zdążyłem pomyśleć o ucieczce. A szkoda.
– O, hej… BonBon, tak? – Dziewczyna uśmiechnęła się przyjacielsko do tej małej pchły, która jakimś cudem była ze mną spokrewniona.
– Tak – wydyszał, łapiąc oddech po biegu. – Miło poznać. – Wyciągnął do niej rękę.
– Chica. – Blondyna bez wahania odwzajemniła gest i uścisnęła jego dłoń.
– Widzę, że się świetnie dogadujecie, może poszedłbyś się przekimać u niej, co? – Przesłodki uśmiech wkurwu ostatecznego wykwitł w sekundę na moich ustach.
– Co? – Dziewczyna uniosła brew.
– Bonnie, nie bądź taki! – burknął BonBon, patrząc na mnie z wyrzutem. Podchwycił zdziwione spojrzenie Chici. – Chciałem naprawić nasze… może nie do końca perfekcyjne, rodzinne relacje, nocowanie byłoby całkiem dobrym początkiem, ale za nic nie chce się zgodzić, a na pociąg już nie zdążę. – Założył ręce na piersi i nadął policzki.
– No wiesz co, chłopak nie ma gdzie spać, a ty go wyganiasz? – Zmarszczyła brwi, patrząc na mnie groźnie.
– Nie pomagasz, kochana. – Wzrokiem próbowałem jej przekazać, że powinna stanąć po mojej stronie. Tyle, że ten niebieski pryszcz na dupie zdążył ją już omamić swoją słodką buźką. Westchnąłem ciężko, odpuszczając sobie dalszą walkę. – Niech ci będzie. Chodźmy. – Wywróciłem oczami. BonBon uśmiechnął się radośnie i czym prędzej ruszył przodem, a ja czułem się, jakby jakiś wampir wgryzł mi się w fiuta i wyssał z niego całą krew. Czyli BARDZO ŹLE.
Musiałem prędko coś wymyślić, inaczej może dojść do niezbyt przyjemnej sytuacji. Olśnienie przyszło, gdy po wyjściu z lokalu mijaliśmy staroświecką budkę telefoniczną. Jak zwykle na dłużej zawiesiłem na niej wzrok.
– No, to ja spadam, trzymajcie się i miłej nocki! – Blondyna przytuliła nas obu.
– Chica, miałbym do ciebie małą prośbę. Masz numer do Fredbeara? – zapytałem, gdy już się od nas odsunęła.
– Chyba tak. Czemu pytasz? – zdziwiła się.
– Mogłabyś mi podać? Muszę do niego zadzwonić. – Starałem się brzmieć zupełnie niewinnie i naturalnie.
– Mam nadzieję, że nie masz zamiaru zrobić niczego głupiego? – Niepewnie podała mi numer. Szybko spisałem go do swojego phone’a.
– Skąd! Po prostu ostatnio czegoś od niego potrzebowałem, a nie miałem jak się skontaktować. – Moja marna wymówka chyba jej nie przekonała, ale widać mało ją to obchodziło, bo wzruszyła ramionami.
– Za to masz jutro iść ze mną na zakupy – stwierdziła z przebiegłym uśmiechem.
– Zakupy? Ja? Po co? – Uniosłem brwi.
– Bo to ty wymyśliłeś sobie tą imprezkę w sobotę, więc nie będę taszczyć toreb z rzeczami na nią! – Zaśmiała się, kręcąc głową jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Byłem pewny, że te „rzeczy na imprezę” będą stanowić ledwie jeden procent całych jej zakupów, które będę zmuszony dźwigać. – To do jutra! – pożegnała się i poszła.
– A tak poważnie, to na co ci ten numer? – BonBon uwiesił mi się na ramieniu jak tylko dziewczyna odeszła na tyle daleko, by nie mieć szans nas usłyszeć.
– Dla jaj – burknąłem chowając phone’a. – Mamusia nie nauczyła, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
– Zabawne, że o piekle mówi tak religijna osoba jak ty. – Zaśmiał się rozbawiony, ale grzecznie puścił moje ramię.
Specjalnie prowadziłem go jak najdłuższą drogą, gdzieś mniej więcej w połowie powiedziałem, żeby poczekał chwilę, oddaliłem się nieco i dryndnąłem do Fredbeara. Pewnie się ucieszy, jak usłyszy mój wspaniały wokal.
– Halo? – usłyszałem po trzecim sygnale.
– Fredbearciu, kochanie, Bonnie z tej strony. Powiedz mi proszę, czy jest gdzieś tam koło ciebie, ewentualnie pod tobą, Spring? – Cukierkowość tego wyznania na moment odebrała mu mowę, bo dłuższą chwilę po drugiej stronie panowała kompletna cisza.
– Co ty do mnie pieprzysz…? I po co ci Springtrap? – zapytał, wyraźnie niezadowolonym tonem.
– Mam drobny kryzys i potrzebuję z nim coś skonsultować, dwie minuty cię chyba nie zbawią? Jak jesteście zajęci, to daj na głośnik i powiedz mu, że dwa jęknięcia to „tak” a jedno to „nie”. – Nie mogłem się oprzeć tym kilku drobnym złośliwościom.
Sam nie wiem, czy mi odpierdoliło i serio zaczynałem się robić zazdrosny ilekroć w mojej głowie pojawiała się ta romantyczna scena, którą miałem nieprzyjemność im przerwać, czy może Fredbear był jakimś jebanym czarnoksiężnikiem i rzucił na mnie urok nielubienia go.
– Coraz bardziej mam ochotę ci przypieprzyć. Skąd ty w ogóle masz mój numer? – Zignorował moje zaczepki.
– Nieważne, po prostu daj mi go do telefonu – ponaglałem.
Westchnął ciężko, ale w końcu spełnił moją prośbę. Co prawda z lekkim ociąganiem.
– Czego chcesz, debilu? – usłyszałem ten jakże znajomy, zirytowany głos Złotka. Zaczynała rosnąć we mnie nadzieja, że BonBon się spokojnie u nas przekima i o niczym nie dowie.
– Mam wielką prośbę. Zrobię dla ciebie wszystko, tylko nocuj dzisiaj u Fredbeara – poprosiłem.
– Że co? – W wyobraźni już widziałem, jak marszczy brwi w ten typowy dla siebie sposób. – Co ci znowu odpierdoliło? Nudzi ci się?
– Nie, po prostu… jest drobny problem, nie możesz dzisiaj wrócić na noc. – Wolną dłonią zacząłem nerwowo miętosić materiał wewnątrz kieszeni spodni.
– Mam nadzieję, że nie sfajczyłeś nam mieszkania...? – zapytał ciszej, żeby jego kochaś nie usłyszał. To mi przypomniało o wciąż czekającym kuzynie, który wyraźnie się już niecierpliwił. Gestem pokazałem mu, że jeszcze tylko chwila.
– Nie, coś ty! Ale zaufaj mi, lepiej będzie dla nas obu, jak przenocujesz u Fred… Spring? – Odsunąłem phone od ucha, gdy nagle po drugiej stronie nastała kompletna cisza. Szlag, w takim momencie musiała mi się kasa skończyć! Oby wziął sobie moją radę do serca i omijał nasz blok szerokim łukiem.
– Z kim rozmawiałeś? Ze swoją dziewczyną? – BonBon od razu zaczął wpychać nos nie tam, gdzie powinien. Powinienem mu go kiedyś naprostować. – Słyszałem, jak mówiłeś coś o nocowaniu.
Już chciałem zacząć warczeć, że się nie podsłuchuje ludzi, ale wtedy wpadł mi do głowy głupi pomysł.
– A, bo wiesz, moja niunia chciała dzisiaj u mnie spać, to miała być nasza pierwsza wspólna noc… no ale skoro ty się wepchnąłeś, to chyba nie będzie tak romantycznie. – Teatralnie nadałem tonowi głosu odpowiednio załamaną barwę.
Chyba mam duszę aktora, bo BonBon naprawdę się zmartwił!
Albo udawał jeszcze lepiej, niż ja i robił sobie jaja.
– Och, rozumiem. No ale to nic, mogę spać na kanapie, zrobicie swoje w sypialni, a ja nie będę przeszkadzał. – Szeroki uśmiech. Osz ty mała, pasożytnicza gnido, przyjdzie dzień, kiedy jakaś wyjątkowo wściekła osa usiądzie ci na tej przemądrzałej twarzyczce.
Powstrzymałem się przed zbytnimi złośliwościami, choć Spring mnie w nich tak wyćwiczył, że ciężko było trzymać język za zębami.
Drugą połowę okrężnej drogi do bloku pokonaliśmy znacznie szybciej, niż pierwszą. Chłopak co chwilę zadawał to irytujące pytanie, czy jeszcze daleko.
Kiedy zbliżyliśmy się na tyle, że było już widać mój blok, wskazałem mu go, z nadzieją, że w końcu się przymknie. Szybko pożałowałem, że tak precyzyjnie określiłem miejsce swojego zamieszkania, bo kiedy zbliżyliśmy się do drzwi na klatkę, zauważyliśmy, że ktoś przy nich stoi.
Taa, szybko się domyśliłem kto to był, ale nim zdołałem dyskretnie zawrócić, BonBon zaczął się wydzierać.
 – O, cześć Fre…! – Szybko zatkałem mu usta dłonią. Za późno, taki pisk by na drugim końcu świata usłyszeli, więc nie dziwne, że i Złotko, i Fredbear odwrócili się w naszym kierunku.
– Bonnie? – Pan „Wkurzająca Tyczka” uniósł brew.
Spring widać też nie ucieszył się z tego spotkania, bo dość desperacko starał się spalić mnie wzrokiem. Ledwo poruszając ustami wyszeptałem ciche: „ratuj”, licząc, że blondyn wykaże się inteligencją i zgrabnie nas z tego wyplącze. Powie, że dzwoniłem, bo czegoś zapomniał z pracy i zaoferowałem mu to przynieść, czy coś w tym stylu.
Niestety, był ze mną BonBon i nim zaczęliśmy ze Złotkiem ratować sytuację, wyrwał się z komentarzem.
– To to jest ta twoja „dziewczyna”? – Uniósł pytająco brwi, wskazując kciukiem na Springa.
Oj, wkurwił się blondas; miałem wrażenie, że jego diabelskie spojrzenie zaraz stopi drogiego kuzyna na płynne masło.
– Proszę…? – Fredbear już nie ogarniał co tu się odbywa. I miałem wrażenie, że właśnie spieprzyłem coś Złotku, za co potem będzie się na mnie mścił. – Jak to „dziewczyna”?
– Właśnie? – Dodał Spring, zakładając ręce na piersi. Jego wzrok jasno mówił: „Co ty znowu, kurwa, idioto odjebujesz?". Problem w tym, że sam do końca tego nie wiedziałem. Straciłem kontrolę nad sytuacją.
– Zabawne, bo widzicie… – zacząłem z debilnym uśmiechem na ustach, starając się jakoś z tego wybrnąć.
– Nie, to nie jest zabawne – przerwał mi Fredbear, wgniatając wzrokiem w beton.
– Nie rozumiem, co oni robią pod twoim mieszkaniem, Bonnie? – BonBon wtrącił swoje trzy grosze.
– Przymknij się – szepnąłem do niego dyskretnie.
– Twoim? Tu mieszka Spring – odezwał się Fredbear, marszcząc brwi.
– Czyli… jesteście sąsiadami? – BonBon podrapał się po policzku patrząc z wyczekiwaniem na milczące Złotko, bo zrozumiał, że na odpowiedź ode mnie nie ma co liczyć.
– Tak jakby… – zaczął Spring, uciekając wzrokiem. – Może zmieńmy temat – zaproponował.
– Świetny pomysł! A najlepiej rozejdźmy się do już do siebie, zimno się robi. – Potarłem dłońmi, osłonięte kurtką, ramiona.
– A może wpadnę do ciebie na chwilę, kochanie? – Fredbear w końcu zwrócił się do swojego partnera.
Czyżby zaczął coś podejrzewać? W sumie niedziwne, obaj byliśmy tak zestresowani tym spotkaniem, że z boku mogło to wyglądać jak rytualny handel dziwkami, ze mną i Springiem w roli towaru, bo byliśmy najbardziej przerażeni.
– Em… to chyba nie jest konieczne. – Złotko zmusiło się do lekkiego uśmiechu, próbując odwieść kochanka od tego pomysłu.
Fredbear pokręcił głową patrząc to na niego, to na mnie. Westchnął ciężko.
– Po prostu powiedz, że razem mieszkacie – wypalił w końcu.
W tym momencie zrobiło mi się autentycznie żal Springa. Wyglądał, jak mała kupka stresu i nieszczęścia, dla której ktoś specjalnie wynajął cały oddział grubych meksykanów, żeby po kolei nasrali mu na twarz.
– Nie… znaczy, to nie tak. Mieszkamy, ale to nie… – zaczął, lekko się plącząc.
– Daruj sobie. – Jego facet najwyraźniej już stworzył swoją wersję wydarzeń i nie miał zamiaru słuchać Złotka.
– Fredbear, daj spokój, wyjaśnię to! – Spring przestał już zwracać uwagę na mnie i BonBona, z całych sił próbował zatrzymać swojego kochasia, który miał go w tym momencie w dupie (zwykle to chyba jednak jest na odwrót) i kompletnie go olewając, zwyczajnie sobie poszedł.
Złotko zdawało sobie sprawę, że nie ma sensu za nim biec z białą chustą, jak to się zwykle działo na filmach. Nie zaszczycił mnie nawet jednym spojrzeniem; spodziewałem się wkurwu ostatecznego i darcia na całe osiedle, ale tym razem chyba bardziej opanował go smutek, niż złość na moją głupotę.
– Słabo wyszło… – mruknął pod nosem BonBon.
– Słabo to mało powiedziane – odparłem, obserwując jak Złotko, lekko trzęsącą się dłonią, próbowało wycelować kluczykiem w zamek. Gdy w końcu mu się udało, przytrzymał drzwi, patrząc na nas z wyczekiwaniem.
– On tu zostaje? – Zerknął na mojego kuzyna.
– Wychodzi na to, że tak. – Ledwo to powiedziałem, a ta niebieska pchła, nie czekając, aż się rozmyślę, wsunęła się do środka na klatkę. – Wiesz, ja chyba pójdę się przejść, wrócę za jakiś czas – powiedziałem, chowając ręce do kieszeni.
Spring wzruszył ramionami, rzucił mi klucze i wszedł do środka, zostawiając mnie na dworze samego.
Odczekałem chwilę, żeby weszli przynajmniej na drugie piętro, po czym ruszyłem biegiem w stronę, w którą poszedł Fredbear. Miałem nadzieję, że uda mi się go znaleźć.
Szczęście sprzyja głupim, jak to mówią. Złapałem go w parku.
– Czego chcesz? – zaczął nieprzyjemnym tonem.
Gdy tylko się do niego zbliżyłem, od razu przyspieszył. Trochę ruchu mi się przyda.
– Pogadać, bo mam wrażenie, że coś sobie pomyślałeś w kwestii tego naszego mieszkania razem – stwierdziłem dosadnie.
– A czy ty wiesz, jak to wygląda w moich oczach? – Zatrzymał się gwałtownie, zagradzając mi przy okazji drogę, więc siłą rzeczy i ja musiałem przystanąć.
Wyglądał na wkurzonego, chyba niepotrzebnie chciałem wszystko odkręcić. Zasraniec miał przewagę i zero świadków, a jak mnie tu zamorduje?! Jest ciemno, park, tylko dresy w okolicy, idealne warunki na szybkie zabójstwo i ukrycie ciała!
– Zakładam, że niezbyt radośnie, kolorowo i zupełnie jednoznacznie, bez żadnych podtekstów? – Posłałem mu lekko zdenerwowaną parodię uśmiechu. Mój krzywy ryj chyba wzbudził w nim litość dla poszkodowanych przez los, bo odetchnął głęboko i nieco spuścił z tonu.
– Nie przepadam za tobą, Bonnie. Jestem wdzięczny, że pomogłeś mi wtedy po tym wypadku, ale ledwo cię znam i nie mam pojęcia, do czego możesz być zdolny. Równie dobrze możesz mi teraz nakłamać i próbować przekonać, że jesteś absolutnie hetero, ale mój Spring zachowuje się od jakiegoś czasu inaczej. Poza tym zataił przede mną, że macie wspólne gniazdko. Kiedyś słyszałem urywek waszej rozmowy o tym, ale jak go o to zapytałem, wszystkiemu zaprzeczył – wyjaśnił.
– I sugerujesz, że to przeze mnie…? – Uniosłem brew. Gość się rozgadał, Spring nigdy nie chwalił się, że jego kochaś potrafi być taki wylewny. Zawsze bardziej kojarzył mi się z betonową ścianą, o którą rozbijałem swój rowerek za każdym razem, kiedy próbowałem w jego obecności przyłożyć lub choćby kłócić się ze Złotkiem.
– Sugeruję, że coś was łączy. – Mogłem się domyślić, że o to mu chodzi. Przecież moje życie to jebany, włoski melodramat, musi być miłość z przeszkodami! – Więc? Mów szczerze, co jest między wami?
– Nie lepiej, żebyście sobie o tym ze Springiem pogadali…? – podsunąłem, czując się trochę niezręcznie w tym temacie.
– Nie ufam mu już na tyle – stwierdził poważnie. Spring chyba będzie miał karny seks za to oszukiwanie Fredbearka.
– Okej, chyba ogarniam. Z tego co wiem, nie łączy nas romantyczne uczucie o jakie mógłbyś nas posądzać. To, że razem mieszkamy, to czysty przypadek. Serio. Ja zresztą i tak szukam sobie nowego lokum, bo ze Springtrapem średnio się dogaduję. – Wzruszyłem ramionami. Zaintrygowany mężczyzna przyjrzał mi się uważniej. – Fakt, to ci może wyglądać podejrzanie, ale bądźmy szczerzy, Springi całymi dniami ćwierka o tobie, więc nie, niezbyt się mną przejmuje. Ze wzajemnością.
– I mam ci wierzyć, bo…? – zapytał z powątpiewaniem.
– Bo jedyne momenty, w których twój kochaś mnie rozgrzewa, to te, kiedy wylewa mi gorącą zupę na głowę – stwierdziłem szczerze.
Na moment zapadła cisza. A w końcu Fredbear parsknął śmiechem.
– W to mogę uwierzyć – powiedział, gdy już nieco się opanował.
– Oby tak dalej, bo zdaje się, że mamy jeszcze kilka kwestii do wyjaśnienia. – Uśmiechnąłem się do niego, zadowolony, że atmosfera się rozluźniła. Wybraliśmy sobie jakąś ławkę pod jedną z latarni i usiedliśmy na niej. Było coraz zimniej.
Rozmowa się przedłużała, Fredbear chciał mieć pewność, że jego kochanie go nie ściemniało. Gdybym był na jego miejscu, nie ufałbym tak osobie, którą podejrzewam o notoryczne wkładanie fiuta w dupę mojej przysłowiowej „drugiej połówki”.
– Porządny z ciebie facet, Bonnie – powiedział, opierając łokcie na kolanach i wpatrując się gdzieś przed siebie. – W sumie niepotrzebnie tak zareagowałem. Nawet gdyby mnie zdradził, nie mógłbym mieć mu za złe. Mi też dawniej zdarzyła się mała wpadka – przyznał.
– Różnie w życiu bywa. Ale Spring raczej o tym nie rozmyśla, bo zwykle jak o tobie mówi, to wyraża się ładniej, niż niejeden poeta. Z kolei mnie opisuje prostymi rzeczownikami typu: „gówno”, „bezmózg”, „debil”, jak ma lepszy dzień, to używa wszystkich trzech na raz. – Wzruszyłem ramionami. Bezmózgie, debilne gówno, tak, właśnie to zwykle od niego słyszałem.
– Zawsze taki był. Myślisz, że na początku dogadywaliśmy się lepiej, niż ty z nim teraz? – Uśmiechnął się sam do siebie, jak się domyślałem, na wspomnienie czasów, kiedy nie był kochaniem, tylko takim samym gównem, jak ja. – Poza tym, ostatnio średnio nam się układa.
– Po akcji w kuchni odniosłem inne wrażenie.
– To już nie to samo. Coś się zmieniło, a to… to był tylko seks. – Wplótł palce w blond włosy i westchnął ciężko. – Wybacz, że pytam, ale jesteś bi?
– Szczerze mówiąc sam nie wiem. Zawsze myślałem, że hetero, ale od kiedy zacząłem obracać się w towarzystwie odbiegających od tej orientacji par… zwątpiłem – przyznałem. – Nie bój się, nie mam zamiaru zarywać do Springa – dodałem szybko. – Wątpię, żeby moje tańce godowe spotkały się z czymś więcej, niż salwą śmiechu z jego strony.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, coraz swobodniej czując się w swoim towarzystwie. Fredbear jednak aż taki zły nie był. Chyba powoli zaczynałem ogarniać, co Złotko w nim widzi. To całkiem przyzwoity gość z poczuciem humoru, a nie kawałek betonu. No chyba, że w łóżku, ale tego wolałem nie sprawdzać.
Było już zimno i ciemno jak cholera, więc pożegnaliśmy się i rozeszliśmy do siebie. Minęło co najmniej półtorej godziny, miałem nadzieję, że Spring nie umarł jeszcze ze zmartwienia o mnie.
Hah, dobry żart.
Chwilę mi zajęło, nim ogarnąłem do której kieszeni schowałem klucze; dostawszy się do środka, zamknąłem za sobą drzwi i szybko pokonałem schody. Po wejściu do mieszkania od razu uderzyło we mnie przyjemne ciepło; zdjąłem buty, powiesiłem kurtkę na wieszaku i wolnym krokiem ruszyłem do kanapy.
– Wróciłem, nikt mnie nie zamordował, ani nie zgwałcił, ale to wzruszające, że się martwi… – urwałem, zauważywszy co tu się odbywało. – Co tu się, kurwa, dzieje?
BonBon siedział na kanapie w samej koszulce i bokserkach, do tego z wielkim pudłem lodów i oglądał właśnie jakieś ckliwe romansidło, w towarzystwie nie do końca zadowolonego Złotka.
– Przeżywamy piękne chwile z Kate Jones, jej zdradzanym chłopakiem i kochankiem, przyjaciółką matki ojca tego drugiego od strony bratanicy sąsiada i… – urwał, widząc wielki wysiłek na mojej twarzy. Skupienie level expert, mimo to nie udało mi się ogarnąć, o czym on do chuja mówi.
– Twój kuzyn zorganizował nam tu babski wieczorek pełen niezdrowego jedzenia i hiszpańskich dram – usłyszałem grobowy głos Springa.
Spodziewałem się, że będzie wkurwiony, ale on bardziej przypominał wymęczony życiem kaktus, niż demonicznego pana kręgów piekielnych.
– Em… to miło? – Uniosłem brwi, nie do końca będąc pewnym, czy dobrym pomysłem było tu wracać na noc. – Idę pod prysznic – stwierdziłem szybko, gdy BonBon już miał coś powiedzieć. Nie ma chuja we wsi, nie pozwolę się wkręcać w oglądanie tego gówna.
– Tylko się pospiesz. Musimy pogadać – odezwał się Spring nim zdążyłem zniknąć za drzwiami.
Zerknąłem na niego zdziwiony, ale przytaknąłem. Domyślił się, że poszedłem za Fredbearem, czy może chodziło mu o coś innego?
Przyjemnie było stać pod strumieniem ciepłej wody. Przy myciu włosów przypomniałem sobie jak BonBon wspominał, że lepiej mi było z wygolonym bokiem. Tamten fryz chyba faktycznie bardziej do mnie pasował i był o wiele wygodniejszy. Spłukałem pianę, wziąłem przewieszony przez drzwiczki kabiny ręcznik i z nim, owiniętym wokół bioder, wyszedłem spod prysznica. Włosy robiły się zdecydowanie za długie, będę musiał je przyciąć, a może przy okazji wygolę też ten bok. Sięgnąłem ręką w miejsce, gdzie zwykle kładłem czyste ubrania.
Szlag.
No przecież ich nie wziąłem z pokoju, bo od razu spierdoliłem do kibla. Świetnie, Spring, szykuj fiuta, wychodzę z gołą dupą. Nie no, w ręczniku… ale w nim to w sumie mało co chroniło moje poślady przed jego zapędami.
Zabawne, ale mimo takiego myślenia było mi to już kompletnie obojętne. Nie reagowałem tak jak z początku, kiedy dopiero co się o tym wszystkim dowiedziałem. Przyzwyczajenie?
Wyłoniłem się z łazienki w samym ręczniku. Uwaga BonBona od razu z telewizora przeniosła się na mnie.
– Nie leniłeś się po liceum, kuzynie, wyglądasz świetnie! – skomentował BonBon, zapychając sobie usta lodami.
– Prymityw bez wstydu. Tak ciężko zapamiętać, żeby zabrać ze sobą czyste ubrania? – Springtrap westchnął ciężko, nie ukrywając litości w głosie, ale pewnie cieszył się, że w końcu ma dobry pretekst do ucieczki sprzed telewizora.
Wstał i poszedł w kierunku naszego pokoju, gestem każąc mi iść za sobą. Wolałem nie myśleć, co BonBon sobie w tym momencie wyobraził, ale podejrzanie się uśmiechnął. Wywróciłem oczami i nie komentując, wszedłem do sypialni, od razu zamykając za sobą drzwi.
– Ubierz się. – Moja morda została brutalnie zaatakowana pedantycznie złożonymi w kosteczkę bokserkami.
– Miło… – Zabrałem bieliznę z twarzy i ubrałem ją, starając się oszczędzić blondynowi widoków, żeby się jeszcze przypadkiem na moją seksowną dupę nie skusił. – Chciałeś pogadać – przypomniałem. Usiadłem na swoim łóżku i spojrzałem wyczekująco na Złotko.
– Tak, chciałem i nadal chcę. Po co za nim poszedłeś? Tylko nie próbuj mi wmawiać, że zrobiłeś sobie odprężający, wieczorny spacerek, szerokim łukiem omijając Fredbeara. – Założył ręce na piersi, mordując mnie wzrokiem.
– Zluzuj, tylko wyjaśniłem mu kwestię z tym mieszkaniem razem. – Wzruszyłem ramionami.
– Po co? – zdziwił się, unosząc przy tym brew.
– Żeby się potem na ciebie nie kurwił o jakieś wymyślone bzdury. Poza tym do mnie pewnie też miałby wąty. – Podrapałem się po karku.
Złotko przez moment milczało. W końcu westchnął i położył się na swoim łóżku.
– Won, śpisz na kanapie – stwierdził jakby nigdy nic.
– Że co?! Tylko po to chciałeś pogadać, żeby teraz tak beznamiętnie mnie stąd wygnać?! – Ręce mi opadły na ten akt skrajnej niesprawiedliwości.
– Zaprosiłeś gościa i chcesz mu kazać spać na małej sofie? To niegrzeczne. – Pokręcił głową z cwaniackim uśmieszkiem na ustach.
– Kiedy on jest tak drobny, że ta kanapa to dla niego jak dziesięcioosobowe łoże z baldachimem! – kontrargumentowałem żywo, nie chcąc kolejny raz przeżywać tej mordęgi.
Springi jednak wyjątkowo nieprzekonująco udawał, że śpi, więc za wiele zdziałać nie mogłem. Kląłem pod nosem, szukając sobie jakiegoś koca i poduszki.
Dałbym głowę, że wychodząc z sypialni usłyszałem ciche: „dzięki”, choć może to była tylko moja wyobraźnia.

***

BonBon, mimo protestów i zapewnień, że może spać na kanapie i „w niczym nie będzie im przeszkadzał”, w końcu dał się namówić i grzecznie poszedł do sypialni, zajmując łóżko kuzyna. Położył się wygodnie pod kołdrą i obrócił na bok, przodem do stojącego kilka kroków dalej, łóżka Springa.
– Śpisz…? – zapytał szeptem.
– Mhm… – odpowiedział mu półprzytomnym pomrukiem, blondyn.
– Ej, to jak to w końcu jest z tobą i Bonniem? – Toy podniósł się na łokciach, wyraźnie licząc na rozmowę.
– Nijak. A jak ma być? – Złotko nie było zadowolone z przeszkadzania mu. Chciał w końcu porządnie się wyspać, ale ktoś mu to poważnie utrudniał.
– Coś między wami jest, czy serio nic? – BonBon starał się mówić szeptem, żeby gitarzysta przypadkiem ich nie usłyszał.
– Nic. Daj mi spać. – Spring obrócił się do niego tyłem mając nadzieję, że ten gest jednoznacznie odda jego niechęć do dalszej konwersacji.
– To szkoda. – Chłopak westchnął ciężko, rezygnując z podtrzymywania tematu. Opadł na poduszkę i zamilkł.
– Czemu szkoda? – usłyszał po dłuższej chwili ciszy.
– Bo jak na moje oko, to całkiem zgrana z was para.

***

Jak wyglądał poranek? Jak zwykle był nieogarnięty i pełen wyzwisk, to się stało już naszą tradycją. Tyle, że teraz między rzucanymi kurwami musieliśmy też znaleźć czas, żeby ogarnąć BonBona, który, jak się okazało, był kompletną dupą w temacie wczesnego wstawania. I to do tego stopnia, że sam musiałem go podnieść z łóżka (jak wór kartofli przerzuciłem go sobie przez ramię i wyniosłem z sypialni. Możliwe, że po drodze leciuteńko uderzył się swoją piękną główką o futrynę. Ups.), nakarmić (Powiedz: „Aaa!”, leci samolocik z płatkami! Ojej! Samolocik wylądował w oku!) i ubrać (Nie umiesz zawiązać sobie muszki? Spokojnie. Jestem w tym mistrzem, zaraz cię… ej, ty się dusisz?!). Taaak, to był ranek pełen przygód, na szczęście Spring lepiej matkował niż ja i obudził Toya wkładając mu głowę pod kran. W życiu nie widziałem, żeby ktoś tak żywo zareagował na odrobinę zimnej wody na głowie!
Do roboty na całe szczęście udało nam się zdążyć, wszystko wydawało się być na miejscu, poza drogim kuzynem, który czasami rzucał mi dziwne spojrzenia. Dzień dłużył się niemiłosiernie, marzyłem już tylko o tym, żeby spierdolić poza pole widzenia tej małej, wścibskiej pchły.
Swoją drogą, ciekawe, jak tam u Springa i Fredbeara. Moment. Co mnie to obchodzi? Jebać ich!

***

– Bonnie, daj mi spokój – jęknął Vincent zbolałym tonem do słuchawki.
– Nie ma tak dobrze. Stary, ile już siedzisz w tym domu? Tydzień? Dwa? Musisz się ogarnąć i trochę wyjść, bo w końcu zostanie z ciebie smutny szkielet zakopany gdzieś pod łóżkiem! Jak masz problem, to mogę do ciebie wpaść i…
– Nie, nie trzeba, poradzę sobie! – przerwał mu, dobrze wiedząc jak zakończyłaby się wizyta Bonnie’ego. Gitarzysta był sporym oparciem, ale jego entuzjazm i pozytywne nastawienie do świata działały mu na nerwy. Choć tym razem może faktycznie miał rację; od dłuższego czasu wszystkie okna w domu były pozasłaniane, w lodówce stał tylko zepsuty jogurt, a on sam nie pamiętał, kiedy ostatnio brał prysznic. – Niech ci będzie, wygrałeś. Do usłyszenia. – Tym akcentem były strażnik zakończył rozmowę.
Westchnął ciężko i powoli podniósł się z łóżka. Ogarnianie zaczął od wpuszczenia do mieszkania nieco większej ilości światła poprzez pozbycie się ciemnych zasłon, potem zgarnął z szafki wszystkie kubki z niedopitą kawą i wrzucił je do zlewu. Niby nic takiego, ale jego stan psychiczny sprawił, że tak drobne czynności po prostu go wykończyły. Ledwo udało mu się wziąć zimny prysznic i ubrać, a już czuł, że pada z nóg. Po spojrzeniu w lustro widział wymęczony życiem cień samego siebie. Zabawne, że wyglądał na tak padniętego, mimo całych dni spędzonych w łóżku.
Gdyby nie gitarzysta, prawdopodobnie robiłby to dalej. Po wyjściu na zewnątrz wreszcie odżył.
Przechadzał się wolno ulicami swojej dzielnicy. Wszystko i wszyscy wydawało się być inne niż zapamiętał, a każdy uśmiech i spojrzenie przechodniów przywodziło mu na myśl okropny grymas morderców w maskach, który jego spaczona świadomość odrysowywała na twarzach mijanych ludzi.
Umysł wciąż miał zmącony natłokiem emocji po utracie syna, ale już postanowił, że nie da się depresji póki jego dziecko nie odejdzie w spokoju. To znaczy póki nie odeśle potworów, które go zabiły, prosto do piekła.
Wpadł na kogoś. Zachwiał się, gwałtownie wyrwany z zamyślenia; minęła chwila, nim ogarnął, co się właśnie stało.
– Cholera…! – Mężczyzna, którego Vince był tak miły staranować, uklęknął i szybko zaczął zbierać całą masę wytrąconych mu z ręki papierzysk, nim wiatr zapragnie je porwać.
– Wybacz. – Ogarnął się i kucnął, pomagając mu w tym. Nagle zauważył coś interesującego, a konkretniej CV do Freddy Fazbear’s Pizza.
– Zdaje się, że to moje. – Kartka została mu wyrwana z ręki, a lekko zirytowany facet, wstał.
– Pracujesz u Freddy’ego? – zapytał były strażnik, również podnosząc się z ziemi i otrzepując kolana.
– Będę pracował… a co ci do tego? – Nieznajomy zmarszczył brwi, przyglądając się napastnikowi, który tak bezdusznie go staranował.
– Nic, po prostu za jakiś czas pewnie spotkamy na wspólnych zmianach. – Uśmiechnął się kącikiem ust, a po chwili wahania wyciągnął do niego rękę. – Vincent.
– Scott. – Mężczyzna odwzajemnił gest. – Też będziesz stróżem?
– Owszem, tym razem na dziennych zmianach. – Podrapał się po karku, przy okazji poprawiając gumkę na włosach.
– Tym razem? Jesteś z personelu od Fredbeara, który wykupił Fazbear? – zainteresował się.
– Dokładnie. Spieszysz się gdzieś? Czy dasz się zaprosić na kawę? Odpłacę ci za ten wypadek – zaproponował, choć sam nie wiedział dlaczego. Potrzebował się uspokoić i nieco wygadać, a ten obcy wydawał się sympatyczną osobą.
– W sumie czemu nie. Ale bardziej niż na kawę poszedłbym na jakieś frytki i piwo – powiedział Scott z delikatnym uśmiechem na ustach.
– Zgoda. Ja stawiam.

***

– Do kogo dzwoniłeś? – zapytał Freddy, kiedy wróciłem z zamówieniem.
– Do Vincenta – odparłem i z powrotem zająłem swoje miejsce. Pogoda dopisywała, więc wybraliśmy stolik ustawiony na zewnątrz baru, w którym dawniej dość często się spotykaliśmy.
– Nadal masz z nim kontakt? – zdziwił się lider, mieszając widelcem w swojej sałatce.
– Szkoda, żeby facet całkiem się stoczył. Porządny z niego gość, czasem dzwonię żeby się upewnić, że nie wpadł na jakiś głupi pomysł. – Wzruszyłem ramionami i zabrałem się za wielkiego burgera.
– Miło z twojej strony. No, a teraz powiedz wreszcie czym sobie zasłużyłem, że po tak długim czasie znowu zaprosiłeś mnie tu na wspólny obiad? – zapytał, unosząc brwi.
– No... ten… tak naprawdę, to chodzi o Foxy’ego – przyznałem niepewnie, na moment uciekając wzrokiem w lewo.
Fazbear momentalnie przestał wykazywać jakiekolwiek zadowolenie z tego spotkania. Ostatnio rudzielec był dla niego tak wrażliwym tematem, że na jego imię reagował jak Neron na związaną dziwkę. Włożyłby niedźwiedzią skórę, a potem zagwałcił, zadrapał i zagryzł na śmierć. Z serii głupie fakty z seksualnego życia Rzymian. Choć wątpiłem, by Freddy gustował w takich przebierankach.
– Mogłem się tego spodziewać. Chyba nie jestem już głodny. – Odłożył widelec i wstał.
– Freddy, stary, poczekaj! Serio musimy o tym pogadać! – Podniosłem się, gdy tylko brunet włożył kurtkę i z prędkością światła spierdolił od stolika.
Oj, wiedziałem, że będzie zły. Pewnie stwierdził, że rudzielec mnie nasłał i się wtrącam.
– Bonnie, cholera jasna! – Zatrzymał się, gdy tylko ruszyłem za nim, i odwrócił w moją stronę. – Nie mam zamiaru o nim rozmawiać! Koniec tematu, jeżeli tylko po to mnie zaprosiłeś, to daruj, ale już się pożegnam. – Posłał mi przesłodki uśmiech i kontynuował ucieczkę ode mnie i rozmowy.
Nie poddałem się tak łatwo, co to, to nie! Jestem Bonnie, a Bonnie nigdy nie odpuszcza! No, chyba że akurat za mocno zakręci słoik z ogórkami i za chuja nie może odkręcić. Wtedy owszem.
– Freddy, błagam, chociaż mnie posłuchaj! – Zrównałem z nim krok.  Tyle chyba możesz, co nie? – Nie dostałem odpowiedzi, ale postanowiłem kontynuować. Nawet jak próbował mnie ignorować, to w gruncie rzeczy i tak słyszał każde moje słowo. – Mangle obłapywał jakiś wstawiony gówniarz, który na nią leci, Foxy próbował jej tylko pomóc! Nie zdradzał cię ani nic z tych rzeczy! – Starałem się wybronić rudzielca, ale nie wyglądało na to, żeby do Freddy’ego cokolwiek docierało. Na domiar złego zaczęły do mnie dochodzić pierdyliardy SMS-ów. Zerknąłem szybko na wyświetlacz. Chica. Cholera, przecież jej te zakupy obiecałem! Nie miałem czasu czytać tych wszystkich wiadomości, byłem zajęty utrzymywaniem tempa, żeby lider mi nie uciekł.
– Ta, jasne, daruj sobie! – Nie dawał się przekonać.
– Serio mówię! Freddy, pomyśl racjonalnie! – podniosłem głos.
– Myślę! Nie chodzi mi tylko o tamtą sytuację, wiele razy widziałem, jak się na nią patrzył!
– Wydawało ci się, on by nigdy…!
– Bonnie, z łaski swojej, nie broń tego obrzydliwego, rudego…! – zaczął salwę niepochlebnych określeń, kierowanych w stronę Foxy’ego, gdy nagle przerwało mu głośne wołanie.
– Ej, chłopaki! – Chica pojawiła się znikąd, biegnąc w naszą stronę. Skubana jest szybka, w kilka sekund znalazła się przy nas. – Bonnie, dupo, nie czytałeś SMS-ów? Pisałam ci, że cię widzę i żebyś zwolnił! – okrzyczała mnie, wyraźnie zmęczona.
– Ajć… sorry. Gadałem z Freddym i niezbyt miałem jak je ogarnąć – wyjaśniłem, na jej skwaszoną minę odpowiadając rozbrajającym uśmiechem.
– Cześć, Chica – mruknął Freddy, niezbyt zadowolony.
– Hej. O czym tak namiętnie konwersowaliście, co? – zapytała, gdy już udało jej się złapać oddech.
– O niczym ważnym. – Lider starał się brzmieć swobodnie, ale słychać było zdenerwowanie w jego głosie.
– O Foxym. – Nie owijałem w bawełnę, mimo że zarobiłem za to kuksańca w żebra.
– Foxym? A coś się z nim stało? – zaniepokoiła się Chica.
– Pokłócili się z Freddym. Poważnie pokłócili – wyjaśniłem okrężną drogą.
– Mangle coś mi mówiła, że była między wami sprzeczka, ale nie wiedziałam, że aż tak poważna. Freddy, proszę cię, co się takiego stało? Przecież wy się jeszcze nigdy tak nie pogryźliście! – Ręce jej opadły na widok zaciętej miny lidera.
– Błagam, przestańcie się mieszać, to moja sprawa o co mam do niego żal! – Fazbear pomasował palcami skroń, wyraźnie zirytowany tematem.
– Ale co się konkretnie stało? – Dziewczyna starała się ogarnąć o co chodzi.
– Jakiś gówniarz rozebrał Mangle, Foxy chciał jej pomóc, Freddy to widział i stwierdził, że rudy go zdradza – palnąłem prosto z mostu.
– BONNIE! – ryknął Fazbear. – Nie wyraziłem zgody na rozpowszechnianie tej informacji!
– No co, taka prawda! – Uniosłem ręce w obronnym geście, bo wyglądał jakby miał zamiar rzucić się na mnie z pazurami i zagryźć na śmierć.
– Zaraz, co? – Blondyna przerwała Freddy’emu próbę brutalnego morderstwa. – To jakaś bzdura, Foxy na pewno cię nie zdradza ani nic z tych rzeczy!
– Skąd ta pewność, nie było cię przy tym. – Mężczyzna wyraźnie spuszczał z tonu, kiedy odzywał się do niej, ale nie ukrywał, że go nie przekonała.
– Bo Mangle to moja dziewczyna i jestem pewna, że w życiu by mnie nie oszukała!
Obojgu nam szczęki opadły chyba do samej ziemi. Fazbear wstrzymał się z kolejnym komentarzem. Tego się nie spodziewałem.
– Ale jak to…? – Brunet zamrugał zdziwiony, bo chyba nie do końca wszystko do niego dotarło.
– Tak to, ty możesz być z Foxym, a ja z nią! – Pokazała mu język.
– Cóż… to nieco zmienia sprawę – stwierdził nieco ciszej lider.
– Ogromnie ją zmienia! Szkoda, że nie powiedziałaś tego wcześniej, niunia, uniknęlibyśmy tego całego nieporozumienia. – Mimo wszystko odetchnąłem z ulgą.
– Jesteśmy razem od niedawna, jakoś nie było okazji. – Podrapała się ze zdenerwowaniem po policzku. I nagle palnęła się otwartą dłonią w czoło. – Cholera, Mangle już na nas czeka w centrum, powiedziałam jej, że tam się spotkamy na te zakupy! – Wzięła mnie za rękę. – Szybko, Bonnie, bo nas pozabija!
– Chwila, poczekaj Chica! – wstrzymałem ją. – Freddy, idziesz z nami? Czy wolisz zajść do Foxy’ego? – zapytałem lidera.
– Jeżeli wam to nie przeszkadza, mogę pójść – stwierdził bez większego entuzjazmu. Pewnie chciał sobie wszystko przemyśleć zanim zdecyduje się na poważną rozmowę z rudym.
– Świetnie! Im nas więcej tym weselej! – Uradowana dziewczyna nie pozwoliła na ani jedno słowo sprzeciwu, jak burza pognała z nami na umówione miejsce spotkania.
Spieszyliśmy się, ale i tak dotarliśmy wyraźnie spóźnieni, bo Mangle zastaliśmy siedzącą w jednej z knajpek. Kończyła już jeść to co zamówiła. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem Złotko w jej towarzystwie.
– Zapomniałeś, co? – Uniósł brew, z chytrym uśmieszkiem na ustach.
Ja pierdolę, ze wszystkimi się na dzisiaj poumawiałem i kompletnie o tym zapomniałem?!
– Nie, nie zapomniałem! – Moja zdecydowanie zbyt szybka odpowiedź tylko utwierdziła go w przekonaniu, że ma rację.
– Dobra, dobra, później się zdążycie pokłócić, teraz zakupy! – wykrzyknęła radośnie Chica.
– Kochanie, nie tak głośno… – upomniała ją Mangle z cierpliwym uśmiechem na ustach i pogłaskała po włosach, by nieco ostudzić jej zapał.
– Nie jestem głośno, jestem w euforii! – Blondyna na prośbę swojej dziewczyny starała się mówić ciszej, ale słabo jej to wychodziło. – Chodź, Bonnie, pomożesz nam taszczyć te wszystkie torby!
– Um… może wy pójdziecie sobie wszystko wybrać, a ja i Spring zajdziemy po telefon i potem się spotkamy? – zaproponowałem.
– No ale kto nam pomoże z torbami…? – jęknęła żałośnie blondyna.
– Fakt, możemy nie dać rady, Chica na zakupach to istna bestia – potwierdziła Mangle.
– Ja z wami pójdę – zaoferował Freddy. – Bonnie, jak załatwisz wszystko ze Springtrapem, to się zamienimy. – Urodzony lider, zawsze umiał się poświęcić dla dobra wszystkich. Oby go te zakupy dziewczyn nie zmiażdżyły i nie wykończyły psychicznie.
– Dobry pomysł. No to idziemy! – Mangle i Chica porwały biednego bruneta.
Zasalutowałem mu mentalnie. Odważny z niego mężczyzna.
– My też już chodźmy – ponaglił mnie Spring i ruszył przodem w kierunku najbliższego saloniku.
– Aż tak ci się spieszy do oskubania mnie z ostatnich groszy? – burknąłem, sprawdzając czy mam w kieszeni odpowiednią ilość pieniędzy. Na szczęście wczoraj pamiętałem, żeby wsadzić do portfela całą pomoc finansową od rodziców, więc powinno wystarczyć na jakiś tańszy model.
Nie spodziewałem się, że nawet w takiej kwestii Złotko może odpierdalać akcje jak rasowa miss humorków. Tak wybrzydzał, że udało nam się coś wybrać dopiero po półgodzinie. Sprzedawca musiał mieć z nas niezły ubaw, bo co chwila zasłaniał usta i starał się maskować śmiech nagłym napadem kaszlu. Po prostu super.
– Wybredny stwór. Po jaką cholerę mnie tam tyle trzymałeś, skoro i tak wziąłeś ten, który spodobał ci się na samym początku? – warknąłem wkurzony, idąc obok niego.
– Żebyś następnym razem nawet nie myślał o dotykaniu moich rzeczy. Chyba, że masz zamiar przechodzić przez takie same męczarnie. – Uśmiechnął się wrednie, zerkając w moją stronę.
– Czyli… Ty mały dziadzie, zrobiłeś to specjalnie! – Starałem się nie podnosić głosu, ale emocje brały górę.
– Skąd u ciebie tak inteligentny wniosek? – Wyraźnie rozbawiła go moja reakcja. Utłukę gnoja, jak nic!
– Tu jesteście! – Nim zdążyłem zacisnąć swoje szpony zagłady na przemądrzałym łbie tego kutafona, Freddy skutecznie odwrócił moją uwagę.
Biedny, wyglądał jak sto nieszczęść, które dźwigało z tysiąc wypchanych po brzegi toreb. Skąd te dziewczyny mają na to wszystko kasę?!
– W pół godziny nakupiłyście aż tyle…? – wydukałem przerażony, że za chwilę będę zmuszony przejąć od Fazbeara wszystkie zakupy i chodzić z tymi torbami, póki kobiety nie uznają łowów za udane.
– Nie było za dużego wyboru, no ale kilka fajnych rzeczy udało nam się znaleźć – stwierdziła białowłosa z lekką obojętnością.
– Na przykład zajebistą kieckę w ciastka i babeczki! Uwielbiam ciuchy w słodycze! – Blondynie aż gwiazdki w oczach lśniły z tego podjarania.
– Bo sama jesteś jak taka chodząca słodkość. – Zaśmiała się Mangle.
– Dalej tego nie pojmuję, jak wy to zrobiłyście, że nikt niczego nie zauważył przez cały ten czas…? Mam tu na myśli waszą relację. – Westchnął ciężko Freddy, patrząc na dziewczyny i przekazując mi torby. Kurwa, ważyły więcej, niż podejrzewałem.
– To proste, nikt za nami nie chodził na każdej przerwie. W sumie, to nie zwracaliście na nas uwagi nawet podczas przedstawień. – Chica wzruszyła ramionami.
– Może racja… wybaczcie. – Lider odetchnął z ulgą gdy w końcu pozbył się ciężarów.
– Nie szkodzi. Dobra, teraz chodźmy po całą resztę pierdółek. Ruszaj się, Bonnie! – Chica pociągnęła mnie za sobą, kompletnie nie przejmując się, że mój kręgosłup miał ochotę umrzeć.
Ratunku, zginę tam z nimi! To byłaby najgłupsza śmierć świata. Już widzę ta nagłówki w gazetach: „Zginął przygnieciony zakupami przyjaciółki”.

***

– Masz chęć na małą kawkę? Czy wracasz już do domu? – zagadnął Freddy do blondyna, gdy zostali już sami.
– Chyba się skuszę, niezbyt mi się spieszy – stwierdził Spring, lekko wzruszając ramionami.
Usiedli wraz z Fazbearem przy stoliku w jednym z małych barów i zamówili sobie coś do picia.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio mieliśmy okazję do swobodnej rozmowy poza pracą – zaczął brunet, upijając łyk ze swojej filiżanki.
– Fakt. Raczej nigdy jej nie mieliśmy. Wybacz, ale nie jestem zbyt dobry w zawieraniu trwalszych znajomości poza związkami – stwierdził blondyn, mieszając łyżeczką swoją kawę.
– Bonnie to wyjątek? – Lider uśmiechnął się delikatnie i obejrzał w kierunku sklepu, do którego gitarzysta właśnie został zaciągnięty. Po kilku minutach niemal nie było go widać wśród tych wszystkich toreb i reklamówek które musiał nosić.
– A dlaczego miałby być wyjątkiem? – Spring uniósł brew.
– Odniosłem wrażenie, że tylko z nim się dogadujesz. Nie licząc Fredbeara, oczywiście, ale on to inna sprawa.
– Masz złe wrażenie. Z Bonniem dogaduję się najgorzej, ale w ostatnim czasie wszyscy próbują mi wmówić, że jest inaczej – westchnął ciężko, opierając policzek na dłoni.
– Może coś w tym jest? – zasugerował Freddy. Blondyn zostawił łyżeczkę w spokoju i zerknął pytająco na lidera. – Skoro otoczenie to zauważa, być może coś jest na rzeczy.
– Sam nie wiem. – Blondyn czekał, aż kawa wystygnie. Nie lubił gorących napojów. – Może zamiast mi prawić morały, zrobiłbyś coś z Foxym?
– Co…? – Lider zmarszczył brwi zbity z tropu.
– Z tego co wiem, zaliczyliście małą sprzeczkę, ale nie wyglądasz, jakbyś miał zamiar go rzucać. Uwierz, że nie ma sensu przedłużać kłótni, potem będziesz żałował straconych dni.
Freddy zamilkł na dłuższą chwilę, łącząc fakty. Zaskoczyła go szczerość blondyna.
– Jakim cudem zawsze wszystko wiesz, choć tak mało ze sobą rozmawiamy? – Brunet pokręcił głową z uśmiechem. – Choć możesz mieć rację. Już żałuję, że w ogóle doprowadziłem do tej kłótni.

***

Czas do imprezy zleciał mi naprawdę szybko. Nim się obejrzałem, już nastał ten wieczór, kiedy w miarę ogarnąłem kłaki, włożyłem na dupę najmniej wybrudzone spodnie i dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku wyjścia z mieszkania.
– Co ty wyprawiasz? – Spring pojawił się nagle tuż przede mną, skutecznie blokując mi drogę. Przyjrzał mi się krytycznie, z niezadowoleniem marszcząc brwi.
– Jak to co? Impreza dzisiaj! Jak nie chcesz, to nie idź, ale ja nie mam zamiaru wychodzić na takiego odludka – prychnąłem, zakładając ręce na piersi.
– Cóż, w takim stroju na pewno tym „odludkiem” zostaniesz. Wątpię, czy ktokolwiek zaryzykuje zbliżenie się do ciebie na więcej, niż siedem metrów. – Wywrócił oczami, nie ukrywając litości. – A iść, owszem, idę.
– Jak to? Niby czemu mieliby się nie zbliżać? – zapytałem, zbity z tropu.
– Bo wyglądasz, jakbyś spędził noc na wysypisku śmieci. Miej trochę godności. – Wywrócił oczami.
– I twoim zdaniem niby co jest ze mną nie tak? – Zaczął mnie powoli wkurzać tymi swoimi napadami pedantyzmu.
– Po prostu się przebierz i wyglądaj raz jak człowiek. – Z wielką łaską zaciągnął mnie do pokoju.
Byłem zmuszony czekać aż pan idealny znajdzie coś, co jego zdaniem nadaje się do wyjścia.
– Spring, litości, zanim coś wygrzebiesz, to już wszyscy pójdą do domu! – jęknąłem.
– Trzeba było dbać o porządek w swoich rzeczach, a nie wrzucać wszystko do tej szafy jak popadnie. Fuj… – Skrzywił się zniesmaczony, kiedy poszukiwania odpowiednich ubrań dotarły do wyższej półki. Możliwe, że tam faktycznie miałem mały bałagan.
W końcu, z wyrazem zwycięstwa na twarzy, rzucił mi w twarz spodniami i koszulą, po czym zagonił do łazienki. Porównałem swoje ubrania i te które wybrał. Niby nie widziałem dużej różnicy, ale w tych co mi polecił faktycznie wyglądałem lepiej. Pizduś jak cholera, ale złego gustu nie miał.
Gdy obaj się ogarnęliśmy, w końcu mogliśmy ruszyć na balangę.
Wspominałem, że ostatecznie postanowiliśmy urządzić ją w pizzerii? Freddy wybłagał u ojca salę na ten wieczór, także żarcie darmo, a miejsca sporo, żadnych wrzeszczących dzieciaków, no bo o tej godzinie już normalnie powinno być zamknięte. Żyć nie umierać.
Gdy w końcu przyszliśmy na miejsce, pierwsze co się stało, to porwanie. Chica i Toy Bonnie postanowili mnie ukraść, żeby zaraz każdemu przedstawić lub bardzo nachalnie przekonać do uchylenia kieliszka. Lampka wina nikomu nie zaszkodzi, poza nią i piwem nie dałem się jednak namówić na nic mocniejszego. Jeszcze tego brakowało, żeby mi się film urwał, a rano obudziłbym się na dachu lokalu, skuty kajdankami i z martwą rybą w gaciach.
Takim sposobem zapoznałem się z fajnymi osobami, z którymi od niedawna pracuję, a rzadko miałem okazję pogadać. Nie było ludzia, z którym bym czegoś nie wypił, czegoś nie obgadał, impra była tak dobra, że ledwo się obejrzałem, a już dochodziła druga w nocy.
Jak wyglądała sala o tej porze? Stoły były jak darmowy bufet dla karaluchów, do dekoracji dołączył papier toaletowy porozwieszany między lampami, okna ktoś zdążył usyfić jedzeniem, a mimo tego dobrze było widać za nimi, że pewna osoba rzyga w krzaczkach.
Nie ma co, odpowiedzialna zabawa „dorosłych”. W tłumie widziałem, jak Freddy załamuje ręce nad ilością brudu do posprzątania. Woźnym chyba będzie należeć się podwyżka, nawet dzieciarnia nigdy tak nie narozrabiała!
– Yo, Bonnie. – Puppet zbliżył się do mnie z kieliszkiem w ręku. – Foxy coś mówił, że ostatnio zacząłeś szukać mieszkania.
– No zacząłem, ale jeszcze nic nie wpadło mi w oko. – Pokręciłem głową, gdy facet wskazał kciukiem butelkę z alkoholem, niemo pytając, czy mam ochotę.
– Może mógłbym ci pomóc, mój… – urwał, gdy nagle coś uderzyło w tył jego głowy, niemal zwalając go z nóg, a w każdym razie sprawiając, że jego niewinny kieliszek rozbił się na podłodze. – Balloon Boy, zaraz ci jebnę, mały skurwielu! – wydarł się na stojącego nieco dalej, chłopaka.
Ten odpowiedział mu niewinnym uśmiechem i wzruszeniem ramion.
– Sam mówiłeś, że masz ochotę na jabłko! – wybronił się.
– Tak, ale prosiłem, żebyś mi je PODAŁ, a nie RZUCIŁ i to prosto w głowę! – Nie widząc skruchy na twarzy kolegi, westchnął ciężko i wyjął z kieszeni jakąś wizytówkę. – Mój ojciec może ci załatwić całkiem spoko mieszkanie i to za niską cenę, jakbyś był zainteresowany – powiedział i podał mi świstek.
– Serio? – Uniosłem brwi. – Stary, no nie wiem co powiedzieć, dupę mi ratujesz!
– Nie ma sprawy, kiedyś postawisz mi jakiegoś browara i będziemy kwita. Przyjaciele Freddy’ego są moimi przyjaciółmi. – Uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach. Na ramionach cały czas miał przewieszone czarne słuchawki, aż dziwne, że do tej pory mu nie spadły.
Chwilę później odszedł, pewnie opieprzyć BB, a mnie znowu ktoś zaczął gdzieś ciągnąć.
– Bonnie, zagraj nam coś! – Toy Chica i Toy Freddy zgodnie pociągnęli mnie w kierunku sceny.
– Ale teraz? Nie mam gitary no i nie jestem… – próbowałem się wymigać.
– Zaraz przyniosę! – zaoferowała dziewczyna, puszczając mnie, a za to łapiąc Toy Freddy’ego i po chwili oboje zniknęli w tłumie.
– Ale cię obłapują. Tylko czekać, aż ta popularność uderzy ci do głowy – stwierdził Spring, pojawiając się tuż obok mnie.
– Już uderzyła, jak wrócimy do domu, masz się do mnie zwracać: mój Lordzie Bonnie! – Zaśmiałem się.
– Chciałbyś. – Pokręcił głową z lekkim uśmiechem na ustach.
– No chciałbym, ale raczej nie mam co liczyć. A Fredbear gdzie? – zapytałem, rozglądając się za kochasiem Springa.
– Od kiedy obchodzi cię jego lokalizacja, co? – Uniósł brew.
– Po prostu myślałem, że będziesz z nim.
– Jak widzisz, nie jestem. Tak w ogóle, to nie wiedziałem, że znacie się z Puppetem.
– Niespecjalnie, po prostu wyświadczył mi przysługę z tym mieszkaniem. Już chyba nie będę musiał szukać – stwierdziłem jakby nigdy nic.
Ledwo to powiedziałem, a mina Złotka zmieniła się nie do poznania. Już chciałem zapytać o co chodzi, ale Toy Chica i Toy Freddy wrócili i zaciągnęli mnie na scenę.
Co jest? Znowu się coś Springowi nie podoba, że tak się na mnie lampił?
Odegnałem te myśli, bo gdy tylko wypchali mnie na podwyższenie i dali gitarę, muzyka ucichła.
– Ej, a może zróbmy pojedynek? – podsunął ktoś w tłumie.
– Świetny pomysł, kto jeszcze umie grać? – odezwał się ktoś inny.
– Toy Bonnie! – stwierdził odkrywczo kolejny obcy mi głos. – BonBon, rusz dupę!
Żądny wrażeń tłum, wepchał drogiego kuzyna na scenę; po chwili ktoś podał mu jego gitarę.
– Oszczędzaj mnie, Bonnie, nie gram aż tak dobrze. – Uśmiechnął się do mnie z lekkim zdenerwowaniem i tremą.
– Nie ma tak łatwo w życiu. – Zaśmiałem się, zapominając o całym świecie, gdy zacząłem wydobywać z instrumentu pierwsze dźwięki.

***

O czwartej nad ranem wszystko ucichło. Ludzie zaczęli się rozchodzić do domów, w większości podpici, znaczna ilość nie była w stanie iść sama, każdy jednak zgodnie przytakiwał, że impreza się udała.
Ostatnie osoby wychodziły już z sali, po drodze ubierając kurtki i bluzy.
– Foxy, czekaj! – Fazbear zatrzymał rudzielca, nim ten wraz z ekipą zdążył wyjść na zewnątrz.
Pirat trochę niepewnie, ale powiedział reszcie, żeby poszli przodem.
– O co chodzi? – zapytał, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie. Spodziewał się kolejnego opieprzu.
– Przepraszam. – Lider westchnął ciężko i spuścił wzrok.
– Co proszę? – Foxy zamrugał ze zdziwieniem. Freddy go przepraszał? Serio? Zawsze było na odwrót.
– Przepraszam cię za to wszystko. To była moja wina, nie powinienem tak... – urwał, gdy rudy bez słowa przytulił go mocno. – Foxy?
– Stęskniłem się za tobą – powiedział cicho. – Strasznie stęskniłem.
Brunet niepewnie oddał uścisk. Nie sądził, że jego partner od tak przyjmie przeprosiny.
– Ja za tobą też.

***

– Powiedz mi, jaki debil wynalazł sznurówki?! – warknąłem, agresywnie mocując się z butami. Nie wypiłem aż tak wiele, ale wystarczająco, by mieć problem z ich zdjęciem. Minęła dłuższa chwila, nim udało mi się ich pozbyć. – Zwycięstwo.
– Za każdym razem musisz wypić, jak jesteś na imprezie albo gdzieś z kimś wychodzisz? Alkohol rządzi twoim życiem? – Spring uniósł sceptycznie brwi i wskazał palcem drzwi prowadzące do łazienki, z której sam przed chwilą wyszedł. – Śmierdzisz, idź się umyć.
– Miły jesteś. Kieliszka nie wypada odmówić! – Starałem się wybronić, ale grzecznie wziąłem czyste ciuchy i poszedłem się wykąpać.
– No patrz, a ja jakoś odmówiłem – usłyszałem jeszcze, zanim zniknąłem za drzwiami.
Chłodny prysznic od razu pomógł mi otrzeźwieć. Piętnaście minut później wyszedłem z łazienki w samych bokserkach i od razu poszedłem do pokoju z zamiarem położenia się.
Spring leżał już w swoim łóżku z książką, a z tego co widziałem, niemal ją skończył. Miał na sobie o wiele za dużą koszulkę do spania. Na moment zapatrzyłem się na jego odsłonięte, szczupłe nogi, lekko zgięte w kolanach.
– Jak książka? – zapytałem niby od niechcenia.
– Nie najgorsza. Fredbear mi ją kiedyś polecił – stwierdziło Złotko, wzruszając ramionami.
– A właśnie, nie widziałem go na imprezce, gdzieś się razem zaszyliście? – Przez myśli przebiegła mi kabina w kiblu. O kurwa, nie.
– Nie przyszedł – odparł nieco ciszej.
– Jak to? Czemu nie? Przecież to miała być imprezka dla wszystkich, żeby się lepiej poznać. – Zdziwiło mnie to wyznanie blondyna.
– Nie wiem. Nie chciał, może nie miał czasu. – Wzruszył ramionami, tak samo obojętny jak przed chwilą. Albo takiego udawał.
– Nie interesuje cię to? Jeszcze wczoraj ćwierkałeś tylko o nim, a teraz masz w dupie co się z nim dzieje? Pokłóciliście się, czy co? – Podniosłem się na łokciach, bo zdążyłem się już położyć.
– Nie to, że nie interesuje. Po prostu wyjaśniliśmy sobie kilka spraw – mruknął.
– Co masz na myśli? – Zmarszczyłem brwi.
– Oboje doszliśmy do wniosku, że od jakiegoś czasu jesteśmy w związku już bardziej z przyzwyczajenia. – Blondyn odłożył książkę na blat szafki stojącej tuż obok jego łóżka i podniósł się do siadu. – Nie byliśmy razem aż tak długo, jak mogłoby ci się wydawać. I chyba lepiej było nam w relacjach dobrych przyjaciół lub jak wolisz: seks przyjaciół.
– Czyli co, zerwaliście? – zapytałem trochę niepewnie.
– Zrobił to mało elegancko, bo przez telefon, ale tak. – Spring westchnął ciężko.
– Przykro mi, stary. – Zerknąłem na niego kątem oka. – Tylko mi się nie waż w jakieś depresje, czy inne gówno wpadać! – ostrzegłem. – Wiem, że był dla ciebie ważny, ale to nie koniec świata, znajdziesz sobie kogoś innego, może lepszego, kto przynajmniej będzie miał odwagę przyjąć wszystko na klatę i związek osobiście zakończyć, a nie w taki sposób – rozgadałem się, bo za samo: „przykro mi” mógłby mnie jeszcze opierdzielić, że mam upośledzony zasób słów, czy coś.
– A ty? – zapytał po chwili ciszy.
– A ja co…? – Uniosłem brew, nie do końca ogarniając, o czym mówił.
– Przyjąłbyś na klatę, czy zrobił tak samo? – Spring wstał z łóżka.
– No ten, wiesz… na pewno nie rozstawałbym się w taki sposób, wolałbym jednak być fair dla partnera i powiedzieć mu to osobiście. – Nawet nie zauważyłem kiedy Złotko w kilku powolnych krokach pokonało odległość dzielącą nasze łóżka i przysiadło na krańcu mojego. – Wydaje mi się, że tak jest sprawiedliwie.
– Rozumiem. – Pokiwał powoli głową i przysunął się do mnie. – Więc chyba już znalazłem tego kogoś.
Chciałem zapytać o czym on znowu pierdoli, ale uniemożliwił mi to skutecznie, długim pocałunkiem. Ja pieprzę, co mu znowu odjebało?!
– Co ty, kurwa, znowu wyrabiasz?! – wydarłem się, jak już udało mi się go od siebie odkleić.
– Nie widać? – Wszedł na materac i usiadł mi na udach. – Jeżeli ci to przeszkadza, zamknij oczy i wyobraź sobie, że ja to ktoś inny.
– Że jak?! – Te przysłowiowe trybiki w głowie chyba właśnie zrobiły protest i zbiorowo spierdoliły. – Czekaj, czekaj, przez „to” masz na myśli coś więcej, niż permanentne zasiedlanie moich ust swoimi bakteriami?
– O wiele więcej – przyznał, lekko ocierając się tyłkiem o moje krocze. – Jak serio tego nie chcesz to po prostu mnie odepchnij.
Temu to łatwo mówić, ja tu dostałem paraliżu szokowego! Chyba nie do końca do mnie docierało, że to, co tu się odbywało, to nie jakiś zboczony sen z serii: „Ukryte Pragnienia Bonnie'ego sezon siódmy”, tylko szczera do bólu rzeczywistość.
Najgorsze jest w tym wszystkim to, że nie chciałem go odepchnąć. Żałowałbym tego.
Z drugiej strony nie miałem zamiaru być jakimś pocieszeniem, bo Złotku smutno po stracie swojego kochania.
Z trzeciej strony mój interes zareagował, gdy ta blond menda wsunęła mi rękę w bokserki i objęła go szczupłymi palcami.
– Masz większego, niż sądziłem – stwierdził, wolno zaczynając poruszać dłonią w górę i w dół na moim penisie.
– Musisz komentować? – Westchnąłem ciężko. Złotko nie wyglądało, jakby miało zamiar przestać. Gorzej, pozwalało sobie na coraz więcej! – Spring, cholera jasna!
Nie myśląc za bardzo co robię, odsunąłem go od siebie i obróciłem z nim tak, by teraz to blondyn leżał pode mną na pościeli. W takiej pozycji czułem się lepiej.
Co teraz?
– Co masz zamiar zrobić? – Uniósł brwi ze zdziwieniem. Widać spodziewał się po mnie co najwyżej agresywności pączkującego grzyba, a nie realnego wkładu w grę wstępną.
– Chyba coś bardzo głupiego – powiedziałem z nutką niepewności. Nie było już sensu zaprzeczać, czy się wykręcać. Raz się żyje.
Wplotłem palce w złote kosmyki Springa i ponownie złączyłem nasze usta. W międzyczasie udało mi się wepchnąć rękę pod jego koszulkę. Nie było za co złapać bo – niestety – krągłości to on nie miał.
– Bonnie…? Ty się dobrze czujesz…? – wydyszał, gdy w końcu się od niego oderwałem.
– To chyba moja kwestia, w końcu ty to zacząłeś – burknąłem, uciekając wzrokiem. – Jeszcze nigdy nie uprawiałem seksu z facetem, mógłbyś mi to i tamto podpowiedzieć.
– Debil jesteś – skwitował, ale na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech.
– Seksowny debil, jak już – poprawiłem i śmielszym ruchem zdjąłem z niego bokserki.
Większość rzeczy poszła mi instynktownie. Gdy się rozkręciłem, przestałem zwracać uwagę na szczegóły typu, że to facet z fiutem i bez cycków.
Jęczał seksownie za każdym razem gdy przygryzałem jego sutek, choć próbował hamować wszelkie dźwięki, jakie miały chęć wyrwać się z jego gardła.
Starał się instruować mnie co powinienem zrobić, żeby nie rozerwać mu dupy jak już przejdziemy krok na przód. Miałem szczerą nadzieję, że mimo mojego nieobeznania w temacie, uda mi się przygotować go na tyle dobrze, by następnego dnia nie urwał mi łba za ból odbytu. Choć pewnie sam go sobie urwę za to, co teraz wyprawiam.
Kompletnie oczarował mnie jego zapach i głos. Reszta świata momentalnie przestała mieć znaczenie, nie liczyło się nawet to, że w gruncie rzeczy byłem tylko marnym zastępstwem i nagrodą pocieszenia.
Gdy wsunąłem w niego trzeci palec, zacisnął mocno ręce na moich ramionach i pozwolił mi kontynuować dopiero po chwili. Szybko się do niego przyzwyczaił, tak jak do dwóch poprzednich.
– J-już możesz… – szepnął w końcu, pozwalając mi całować go po szyi.
Przytaknąłem na znak, że rozumiem i wyciągnąłem z niego palce. Z szafki szybko wziąłem gumkę i sprawnie naciągnąłem na swój gotowy do zabawy, członek. Niestety, ale żadnej wazeliny ani niczego podobnego nie posiadałem, a nie miałem pewności, czy ślina wystarczy.
Chwyciłem blondyna w zgięciach kolan, lekko unosząc przy tym jego biodra, żeby mieć lepszy dostęp.
Wstrzymał oddech gdy poczuł, jak zaczynam na niego napierać. To co się później działo…
Nie wiem, ile czasu to robiliśmy; minuty, godziny? Czas zdawał się stać w miejscu gdy coraz szybszymi ruchami wchodziłem w drobne ciało Springa. Nie sądziłem, że stosunek z innym mężczyzną może być tak przyjemny.
Pamiętam, że objął mnie za szyję i ukrył twarz w moim ramieniu, gdy dochodził. Nie udało mu się w pełni pohamować jęku rozkoszy, jaki przy tym wydał.
Potem czekał cierpliwie, aż i ja osiągnę szczyt; gdy to się już stało, opadł bez sił na pościel. Po chwili dołączyłem do niego, kładąc się obok.
Za oknem robiło się już jasno.
– Wow… – skomentował krótko.
– To aprobata, czy: „Wow, jesteś beznadziejny”? – Uniosłem brwi.
– Zgadłeś. Kompletnie beznadziejny. – Przykrył się i obrócił do mnie plecami.
– Wydawało mi się, że jednak byłeś zadowolony, tak słodko jęczałeś… – Ledwo skończyłem mówić, a na mojej twarzy wylądowała poduszka.
– Powinieneś się cieszyć, że okazałem ci litość i kilka razy zajęczałem przy tak słabym seksie – prychnął.
– Świetnie, super, dołuj mnie jeszcze bardziej! – Urażony dogłębnie też się do niego obróciłem tyłem. – Chuj ci w dupę.
– Już miałem, na razie podziękuję. – Zaśmiał się cicho. – Bonnie, ty serio chcesz się przeprowadzić?
– No tak, mówię ci o tym już od jakiegoś czasu, skąd nagle to pytanie? – Zmarszczyłem brwi.
– Bo gdybyś jednak chciał tu zostać, to… nie miałbym nic przeciwko.

12 komentarzy:

  1. Zdecydowanie ten rozdział jest w stanie zrekompensować mi tę długą nieobecność nowych notek na Twoim blogu, poczynając na świetnych tekstach, po których moje boki rozerwały się jak pochwa oskarżonej podczas tortur słynną gruszką, a na ostatniej scenie kończąc. Nie spodziewałabym się po Springu zagrywki z miażdżeniem smutków w ramionach innego, choć to, co z tego wyniknęło było tego warte *^*
    Nie powinnam się tak skupiać na tych dwóch aspektach, w końcu co z małym, wkurwiającym kuzynem o mordeczce słodkiej jak tona waty cukrowej, co z Chicą, która nagle okazała się szaleńczo zakochana w Mangle i, co najważniejsze... Czy woźnym udało się posprzątać ten burdel po imprezie? o0o
    Jeden z moich ulubionych rozdziałów, liczę na Twoją wenę i to, że w najbliższym czasie podzielisz się kolejną częścią "Przepaści" *-*
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że tak długa przerwa została mi wybaczona i że rozdział nie wypadł najgorzej. :)
      Spring taki nieprzewidywalny, muahahaha! =w= Bonnie go zabije... a potem strzeli sobie w łeb. ;____;
      Tyle niewiadomych, wiem, że temat woźnych nie pozwoli ci teraz zasnąć, w końcu to najważniejsza kwestia całego opka. ;0;
      Postaram się napisać następny rozdział jak najszybciej, również pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Skasowałam sobie komentarz T-T... Ogółem to przepraszam za brak komentarzy z mojej strony ale mój pech ostatnio stał się tak wielki, że od dobrych czterech miesięcy chodzę cała poobijana i ledwie mam siłę na cokolwiek, a tu trzeba się jeszcze do szkoły uczyć i znosić złośliwą kuzynkę... ;_;

    Uwielbiam to jak Spring wylał mleko... To było takie słodkie. W ogóle on cały robi się strasznie słodki *-*... Nie to żeby wcześniej nie było słodki ;_;.
    "-Powódź? – Brunet zatrzymał się wyraźnie przejęty moim oświadczeniem.
    -Mleczną. – Dodałem po chwili.
    -… Co? "- zastanawia mnie w takich chwilach musi myśleć Freddy

    "-Przeżywamy piękne chwile z Kate Jones, jej zdradzanym chłopakiem i kochankiem, przyjaciółką matki ojca tego drugiego od strony bratanicy sąsiada i… " - jak mnie przerażają ludzie, którzy lubią wszelkiego rodzaju romanse i ogarniają kto w nich kim jest i kogo z kim zdradził ;_;.

    "Won, śpisz na kanapie" - oni to są jak takie stare małżeństwo <3

    "I to do tego stopnia, że sam musiałem go podnieść z łóżka (jak wór kartofli przerzuciłem go sobie przez ramię i wyniosłem z sypialni. Możliwe, że po drodze leciuteńko uderzył się swoją piękną główką o futrynę. Ups.), nakarmić (Powiedz „Aaa”, leci samolocik z płatkami! Ojej! Samolocik wylądował w oku!) i ubrać (Nie umiesz zawiązać sobie muszki? Spokojnie. Jestem w tym mistrzem, zaraz cię… ej, ty się dusisz?!). Taaak, to był ranek pełen przygód, na szczęście Spring lepiej matkował niż ja " - z ich trójki to byłaby taka cudowna rodzinka XD tylko nie jestem pewna czy Toy Bonnie przy tej dwójce przeżyłby chociaż kilka dni ;-;
    Czy... czy... Czy ja wyczuwam Vincent x Scott? *q*
    Mangle x Chica... Mam ochotę się przytulić za tę parę ;-;. Uwielbiam je razem <3.

    "-Po prostu się przebierz i wyglądaj raz jak człowiek. – Z wielką łaską zaciągnął mnie do pokoju." - no. Jak nic. Małżeństwo.

    Tak poza tym... Zastanawia mnie czy jest jakaś szansa w tym opowiadaniu na Puppet x BB? ;-;

    "-Może mógłbym ci pomóc, mój… - Urwał, gdy nagle coś uderzyło w tył jego głowy, niemal zwalając go z nóg, a w każdym razie sprawiając, że jego niewinny kieliszek rozbił się na podłodze. – Balloon Boy, zaraz ci jebnę, mały skurwielu! – Wydarł się na stojącego nieco dalej chłopaka.
    Ten odpowiedział mu niewinnym uśmiechem i wzruszeniem ramion.
    -Sam mówiłeś, że masz ochotę na jabłko! – Wybronił się.
    -Tak, ale prosiłem, żebyś mi je PODAŁ, a nie RZUCIŁ i to prosto w głowę! "- ałć >.<

    "Ledwo to powiedziałem, a mina Złotka zmieniła się nie do poznania. " - ooo ;c ten fragment mnie zasmucił i rozczulił ;c

    "Nie ma co, odpowiedzialna zabawa „dorosłych”. W tłumie widziałem, jak Freddy załamuje ręce nad ilością brudu do posprzątania. Woźnym chyba będzie należeć się podwyżka, nawet dzieciarnia nigdy tak nie narozrabiała!" - współczuję tym, którzy będą musieli sprzątać po takiej imprezie ;___;

    Szczerze? Nie mam pojęcia jak skomentować końcówkę... Przeczytałam ją trzy razy nim w końcu uświadomiłam sobie, co się wydarzyło i, że to wcale nie jest kwestia mojej gorączki tylko to się serio stało ;___;. Zaskoczyłaś mnie. Spring mnie zaskoczył. Bonnie mnie zaskoczył.
    Zastanawia mnie tylko jak teraz będę ich relacje wyglądać? :V

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba najdłuższy komentarz jaki w życiu dostałam, wow. O.O
      No życie w pewnych okresach potrafi zaskoczyć złośliwością, oby było lepiej! ;-;
      Freddy to się już chyba do tego typu nieogarniętych tekstów Bonni'ego przyzwyczaił... lub raczej jego umysł został nimi kompletnie zniszczony. ;w;
      Powiem ci, że mam podobnie, romansidła to ten krąg piekieł, do którego nawet Spring boi się zaglądać... x'D
      Zarąbista rodzinka, ale na max trzy dni, potem musieliby zorganizować pogrzeb temu, co z BonBon'a zostało. ;u;
      Owszem, powoli zrobię z nich jeden z pobocznych pairingów w tej serii. xD
      Ja też, zawsze mi do siebie pasowały, kij, że to opko yaoi, dobre yuri wszędzie można wcisnać. ^ ^
      Puppet x BB szczerze mówiąc miałam wątpliwości czy się przyjmie, bo sporo osób pali BB na stosie, jeszcze nie wiem czy oni też dołączą do pairingów pobocznych. xux
      Surprise, surprise everywhere! XD Pewnie bedą jeszcze gorzej poplątane niż do tej pory. ;_;
      Dziękuję jeszcze raz za tak obszerny komentarz, coś takiego potrafi zmotywować do pracy! :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Nareszcie jakiś poważny krok względem Bonniego i Springa :)Już traciłam cholerną nadzieję na to, że mogą być kiedyś razem <3 Mam nadzieję, że w końcu będzie ich łączyć wielkie LOVE XDD
    Wybacz za mało... wybitny komentarz.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, wielkie LOVE w ich wykonaniu być może będzie, ale raczej nie jakieś cukierkowe... no bo to oni. XD
      Dlaczego mało wybitny, doceniam każdą ocenę mojej pracy. :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Omg, Złotko i Bonnie... Razem? :o No, teraz to mnie z lekka zaskoczyłaś. W końcu oni się... nie znosili, nienawidzili, próbowali zabić nawzajem? xD W każdym razie paring wyszedł ciekawie a woźnym współczuję sprzątania tego syfu.
    Yay, Freddy i Foxy się pogodzili ^^ Już myślałam, że to nigdy nie nastąpi :D Chociaż trochę smutno mi się zrobiło jak Fredbear od tak rzucił Springa, jak jeszcze parę dni temu nazywał go swoim pysiaczkiem czy kochaniem :o
    Spring się do Bonniego przystawia a ten nawet nie protestuje :o Czyżby zbliżała się apokalipsa?
    Końcówka mnie zaintrygowała, więc lecę czytać kolejny rozdział! ^^
    Pozdrawiam i przepraszam za taki krótki komentarz, nie mam dzisiaj twórczo-pisarko-komentatorskiej weny :c
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
  5. Razem w kwestii seksu, ale razem w kwestii związku nadal nie. xD A dzięki. xD
    A to, co teraz się wydaje nagłe, później będzie wytłumaczone, bo mam większy plan na ich fabułkę, która wciąż jest niejasna i wydaje się lekko chaotyczna z tego względu, że historia jest z punktu widzenia Bonnie'ego, a on mało ogarnia. XD
    Ej, ja w ogóle za jakikolwiek koment dziękuję, również pozdrawiam! ^0^

    OdpowiedzUsuń
  6. Pytanie:
    CZY TU JEST CHOCIAŻ JEDNA OSOBA, KTÓRA NIE JEST HOMO?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Em...tak. Freddy, Mangle, Scott, Puppet, BB, Toy Freddy, Toy Chica, Nightmare (możliwe, że o kimś w tym zestawieniu zapomniałam). ^ ^
      Wiesz, to opko jest luźnym fanfiction. W dodatku pierwszym na tym blogu, a w pierwotnym zamyśle miało być jedynym, jakie się tutaj pojawi.
      Lubię w niewymagających ff zbierać kilka ulubionych par pod jednym dachem, dzięki temu łatwiej mi się pisze, bo nie mam niedosytu.

      Usuń
  7. No żesz cholera jasna. Jest wpół do pierwszej, nie wolno mi się głośno śmiać, a Ty... No po prostu piszesz tak, że się nie da xD.
    Poezja Bonniego to czysty majstersztyk. Czytanie jego dzieła doprowadziło mnie do większego wzruszenia niż śmierć Freda w "Harrym Potterze". Ciekawostka z serii "Mało użyteczne fakty" - pierwsza żona wieszcza narodowego Ameryki, Longfellowa, miała na nazwisko właśnie Potter.
    Co do tej mlecznej powodzi... Jak tylko Bonnie powiedział "jeszcze przed chwilą stał...!" to moje myśli poszybowały mniej więcej w tym samym kierunku, co myśli Złotka. Spring to pewnie moje duchowe zwierzę czy coś.
    I proszę... Czy możemy zabić tę małą, upierdliwą, wścibską pchłę? Znudził mu się prosty nos, że wszędzie go wściubia? Chyba tylko policji mogłoby się to przydać, jakby kogoś w okolicy zamordowali, ale toż to jest oczywiste, że pierwszą ofiarą byłby ten kurdupel. Zabójcy to by szukali chyba tylko po to, żeby mu kwiaty wysłać i na piwo zaprosić.
    Jak przeczytałam: "Stanąłem nad klęczącym w samej koszuli Foxym" to wyobraziłam go sobie właśnie tak. W SAMEJ KOSZULI. Co jest ze mną nie tak, że nie ogarnęłam od razu, że jednak spodnie to on na tyłku ma?
    No i Mangle... Jak to mówi moja przyjaciółka: Kolejne homo-niewiadomo. A tu wszystko ładnie wyjaśnione, no i ślicznie. Szanuję, wprowadzenie tej informacji "od tak" było genialne xD.
    NIE, Bonnie! Nie wybaczaj! BonBon zasłużył na nienawiść...!
    Nie posłuchał...
    "Kurwa, miałem pukać!" No i co, przecież będzie, co nie? *hehehe*
    >Mieszkaj z *ekhe, ekhe* wrogiem
    >Okłam swojego faceta, że nienienie, wy wcale ze sobą nie mieszkacie
    >BUM! Prawda wychodzi na jaw. No SZOK!
    >Niech twój *ekhe, ekhe* wróg idzie cię pogodzić z twoim facetem
    >Mogą od razu odhaczyć braterski pakt krwi, a co tam, faceci się nie przejmują pierdołami
    >Niech twój *ekhe, ekhe* wróg wróci do mieszkania, wygoń go do salonu, bo ZAPROSIŁ PCHŁĘ i podziękuj na tyle cicho, by mu się wydawało, że się przesłyszał
    >Niech ci się serduszko rozgrzewa miłością do twojego *ekhe, ekhe* wroga
    >Niech cię facet rzuci, nieistotne, i tak to było już pewne, ale poczekaj tak z godzinkę, żeby nie było, że się od razu rzucasz w inne ramiona
    >Wskocz *ekhe, ekhe* wrogowi do łóżka, bo możecie się nienawidzić, ale się kochacie i już!
    Tekst pochodzi z: "Jak być Springiem, czyli logika Złotka" cz.1 > rozdział 1 > prolog rozdziału 1 > wprowadzenie do prologu rozdziału 1 > wstępne informacje do wprowadzenia do prologu rozdziału 1.
    Szkoda że nie trzymam już noża pod poduszką, bo od razu bym wydrapała na ścianie serduszko i V + S w jego środku...
    Oglądałam ostatnio jakiś film, typo chce się żenić, jego córka nie lubi jego przyszłej niedoszłej i mówi: "Kochasz ją? Nie możesz jeść, spać ani myśleć?" No i co, Bonnie nie może. MIŁOŚĆ!
    I ja przepraszam bardzo, ale tekst "To to jest ta 'twoja dziewczyna'?" prawie mnie zabił xD
    Dobra, bo już pół godziny piszę jeden komentarz, idę czytać dalej, co tu będę marudzić jak Włoch przygotowujący hawajską... Pozdrawiam cieplutko i weny życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiechaj w poduszkę, będzie ciszej...? X"DD
      Ale ciekawostka interesująca, nie wiedziałem o tym. =0=
      Niestety, ale BonBon będzie żył aż do swojej śmierci. qwq . . . Chwila. =0=''
      Oj będzie pukał, będzie. XDDD
      Fakt, w tym momencie to dokładnie tak wygląda, z serii: logika i uczucia pod dywanik, ruchajło na pierwszy plan. XDDD Mam nadzieję, że informacje wprowadzone w dalszych rozdziałach nieco to prostują, bo fakt faktem, że pisząc to x-czasu temu mocno się z tym pospieszyłem. X"D
      Twarde dowody zakochania, jak nic! XDDD
      Ano nawzajem! A za tak długi komentarz to ja serio mocno dziękuję, żeś się napisała! o0o

      Usuń