niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 4: Łzy

I znów zaczyna mnie zjadać szkoła, kolejny mało produktywny tydzień z zaledwie jednym rozdziałem. ;-; Namęczyłam się trochę nad tym, bo mój laptop umiera w agonii, jak postanowi zejść z tego świata, to już w ogóle nie będę miała na czym pisać. x-x 
Koniec listopada i grudzień zapowiada się raczej pod kątem poprawiania ocen, nie pisania. Myślałam, że jeszcze w tym tygodniu zacznę nowe opowiadanie... no ale przedmioty typu: zawodowe, fizyka, czy - o zgrozo, potrzebuję korków - matma(!), nie pozwoliły mi na dokończenie pisanego rozdziału. I tak się cieszę, że wyrobiłam się z Przepaścią na dzisiaj. x-x
No, nie przedłużając, zapraszam do czytania. c:

***

Bardzo złym pomysłem było nastawić budzik, bo – nie wiadomo czemu – po pijaku dobrą porą na wstawanie wydała mi się czwarta rano.
Czułem się, jakby jakaś upierdliwa mucha z młotem pneumatycznym siedziała mi w głowie i wierciła dziurę w czaszce. Pominę powszechnie znanego kapcia w ustach. Kac to coś, czego nikomu nie życzę i nie polecam.
Warknąłem rozeźlony, kiedy upierdliwy sprzęt zaczął tarabanić, a ja, jak na złość, nie mogłem wymacać go ręką. Otworzyłem jedno oko. Na dworze było ciemno. Tyle dobrego, że nie oślepiło mnie słońce. Dostrzegłem w końcu źródło hałasu i agresywnym chwytem spróbowałem zgarnąć je z blatu. Niestety mój mistrzowski refleks, osłabiony alkoholem, zawiódł i telefon, dosłownie zmieciony przez moją dłoń, wylądował z głośnym hukiem na panelach kilka metrów dalej.
– No ja pierrrrdolę! – jęknąłem załamany. Nie chciałem wstawać, bo świat się kręcił nawet wtedy, gdy leżałem. Zrezygnowany, sturlałem się z kanapy na ziemię i na czworaka podpełzłem do wibrującego i wygrywającego upierdliwe dźwięki phone’a. – Giń! – zakrzyknąłem wojowniczo i uwięziłem urządzenie pod poduszką.
Odetchnąłem z ulgą gdy w końcu ucichł i jedynie lekkie drgania zdradzały jego obecność. Wróciłem na kanapę; brak poduszki mi nie przeszkadzał, liczyła się tylko cisza. W końcu mogłem zasnąć…
Dupa.
W głowie echem pobrzmiewała mi złowieszcza melodyjka budzika, wprawiając ową muchę z młotem w stan dzikiej furii. Kręciłem się tak dłuższą chwilę, próbując jakoś ujarzmić pulsujący ból w skroni, co niestety nie przynosiło zamierzonego efektu. Wkurwiony wstałem trochę za szybko, co skończyło się namiętnym pocałunkiem z podłogą i kolejną dawką bólu, przy którym nieznośna Sahara w ustach była niczym.
O wiele ostrożniej, ale wciąż na chwiejnych nogach, podniosłem się, od razu łapiąc ściany, by kolejny raz grawitacja nie zechciała mi przypomnieć, że to ja tutaj jestem jej dziwką i jak zechce, to wgniecie mi mordę w glebę.
Nie zapalałem światła, bojąc się, że kurewska żarówka postanowi mnie zwyczajnie oślepić. Zdając się wyłącznie na swój nieomylny instynkt, udało mi się dotrzeć do kuchni.
Rzuciłem się na szafki, otwierając każdą po kolei i szukając szklanek, których po prawdzie nie byłem w stanie zobaczyć w tej ciemności. Gdy w końcu udało mi się je namacać, przez przypadek zbiłem trzy albo cztery podczas próby wydobycia z samych tyłów ulubionego kubka.
Wyjąłem go i podszedłem do zlewu. Odkręciłem zimną wodę… po czym nagle postanowiłem zmienić plan i wsadziłem całą głowę pod kran.
Ooo tak, tego mi było trzeba. Po zamoczeniu (przydałoby się z jakąś szczupłą blondyną po wczorajszym. Zaraz… nie, BRUNETKĄ, kategorycznie brunetką!) włosów i pozbyciu się nieznośnej suchości w gardle, w końcu byłem w stanie myśleć nieco trzeźwiej.
Kolejne dwie godziny spędziłem na wracaniu do siebie po wczorajszym piciu. Znalazłem w szafce jakieś tabletki i coś na kaca. Babcia niby kiedyś mówiła, że sok z kapusty jest dobry na takie bóle, ale skąd ja niby miałem teraz kapustę wytrzasnąć?
Powoli ból głowy ustawał, aż w końcu był niemal niewyczuwalny, choć zdawałem sobie sprawę, że to chwilowe. W międzyczasie zdążyłem wziąć prysznic i zjeść prowizoryczne śniadanie, po którym miałem ochotę rzygnąć (pedalską) tęczą, ale to szczegół.

niedziela, 22 listopada 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.3 - Na targu

Ciężkie dni nastały, za oknem coraz pochmurniej, nauki coraz więcej, wszyscy coraz głośniej na mnie krzyczą, no bo zła pogoda to i humory złe. ;-; 
Niestety, ale ta miniaturka to jedyne, co udało mi się napisać, ten tydzień był dość... pełny wszystkiego. Tak pełny, że na inspirację miejsca zabrakło. x-x Zwłaszcza po namiętnym pocałunku na lekcji wychowania fizycznego. Nosem. Z piłką. Cały dzień zmarnowałam na okłady z lodu, zamiast pisanie. ;-;
No nic, nie będę zanudzać, zapraszam do czytania!
Akcja dzieje się mniej więcej dwie godziny po ostatniej miniaturce.

***

– Powiedz, proszę, że to już wszystko… – Altaïr stał obładowany koszami i zawiniątkami, które podobno były „codziennymi zakupami Malika”.
Bzdura, nowicjusz był pewny, że te wszystkie ładunki stanowiły kolejne utrudnienie dla ich małego zakładu. Coraz głośniej wyrażał swoje niezadowolenie, ilekroć właściciel biura zawieszał mu na ramieniu kolejne pakunki.
– Nie, jeszcze musimy poszukać kilku rzeczy. – Malik zbył go machnięciem dłoni i średnio zainteresowany marudzeniem Ibn-La’Ahada, wrócił do przebierania pomarańczy na straganie.
– Na kodeks, po co ci aż tyle jedzenia?! – Syryjczyk, mający tylko jedną rękę do dyspozycji, ledwo radził sobie z utrzymaniem wiszących na niej koszyków. No, ale przecież się nie poskarży, bo wtedy starszy brat (świętej pamięci) Kadara, wygra ich mały zakład.
– Altaïrze, rusz głową. Prowadzę biuro, codziennie przychodzą do mnie dziesiątki asasynów, rannych, zmęczonych bądź głodnych po misjach, w których narażają swoje życia. Myślisz, że jakbym dał im kuskus i odprawił z kwitkiem, to byliby zadowoleni? A gdybym jeszcze nie zapewnił im zapasów na drogę do Masjafu? Zaraz chcieliby zmiany zarządcy biura! – Brunet pokręcił głową z politowaniem i ruszył zatłoczonymi uliczkami dalej, z gracją omijając każdy patrol, jako że świetnie znał codzienne trasy strażników po mieście. Jego mogliby nie poznać, ale do stroju Altaira pewnie by się przyczepili.

piątek, 13 listopada 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.2 - Kłopotliwy poranek

To już druga miniaturka z AC, jeszcze... co najmniej dwadzieścia do końca. xD
Akcja tej części dzieje się kilka godzin po poprzedniej. 
Zapraszam do czytania. c:

***

– Altaïr, może jednak ci z tym pomogę? – zapytał Malik, który od dłuższej chwili wręcz dusił się ze śmiechu.
– Sam sobie poradzę! – prychnął coraz mocniej rozdrażniony asasyn. Już od ponad piętnastu minut mocował się ze swoimi szatami. Nie, nie potrafił ich ubrać jedną ręką.
– Nigdy nie wyjdziemy na bazar, jak będziesz się tak guzdrał. – Mężczyzna westchnął ciężko, opierając się tyłem o biurko i z wolna opanowując rozbawienie.
Choć widok jego partnera, rozpaczliwie próbującego zakryć to i owo ubraniem, ani trochę mu w tym nie pomagał.
– Daj mi czas, ty pewnie też na początku nie mogłeś do tego przywyknąć! – Syryjczyk miał dość. Nie sądził, że samo wkładanie szat może być tak upokarzające.
Ten, który zabijał ciemiężców i bronił pokrzywdzonych, którego nikt nie był w stanie zwyciężyć… nie mógł sobie poradzić z ubraniem spodni.
– Owszem, nie mogłem. – Malik westchnął ciężko i zbliżył się do niego mimo protestów i zapewnień, że da radę sam. – Ale szybko przywykłem, żeby nie stać się słabszym od ciebie, nowicjuszu. – Sprawne palce bruneta szybko zasznurowały spodnie Altaïra. Zaraz po tym, jego jedyna ręka znalazła się na kroczu Ibn-La’Ahada, masując je delikatnie.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 3: Tolerancja

Witam wszystkich. :) No, w końcu trzeci rozdział Przepaści, trochę z tym zwlekałam, pojawiłby się już na weekend, ale nie chciałam dawać tak wszystkiego na raz, tu oneshot, tu miniaturka i jeszcze rozdział. x-x 
Następny jeszcze nie jest zaczęty, więc znów prawdopodobnie dłuższa przerwa będzie.
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! :)

***

– Proszę. – Spring rzucił na blat, tuż obok mnie, lekko wygniecioną kopertę.
– Hm? Co to? – zerknąłem na nią zdziwiony i przerwałem krojenie warzyw.
Już od dłuższego czasu odpowiadałem za przygotowywanie posiłków, bo dość szybko przyszło mi się przekonać, że nikłe zdolności kulinarne Złotka by nas nie wyżywiły, a prędzej otruły.
– List do ciebie, jak widać. – Blondyn oparł się o lodówkę i pokazał trzy inne koperty w swojej ręce. – Poza nim przyszły też rachunki, rachunki i… niespodzianka, rachunki! – Sarkastyczne zdumienie podkreślił zirytowanym skierowaniem wzroku ku niebu. – Dzielimy się po połowie.
– Jestem przed wypłatą! – jęknąłem żałośnie, dla podkreślenia swoich słów wywracając kieszenie spodni na drugą stronę, by pokazać mu wiejące w nich pustki.
Wytarłem ręce i wziąłem zaadresowany do mnie list, ostrożnie go otwierając.
– A ja to nie? Trzeba było tyle nie jeść, to byś nie narzekał, że w portfelu masz tylko kurz – prychnął.
– Nie mogę nie jeść, umarłbym – burknąłem, nie radząc sobie z papierem. Chyba naderwałem lekko kartkę w środku. Warknąłem zdegustowany i kontynuowałem otwieranie z drugiej strony.
– Nie mówię, żebyś nie jadł, ale do cholery nie musisz pochłaniać porcji dla trzech dorosłych osób! – Przyłożył palce do skroni, błagając chóry anielskie o cierpliwość.
– Nie przesadzaj! Tobie się wydaje, że to porcja dla kilku dorosłych, bo ty prawie nic nie jesz... no chyba, że akurat cię do tego zmuszę, chudzielcu! – Odgryzłem się. – Ile mam dać na te rachunki?
– Częściej jem na mieście – sprostował, ale dobrze wiedziałem, że to kłamstwo. Parę miesięcy mieszkania razem dużo mi o nim uświadomiło. Aż przerażało mnie, jak dobrze poznałem jego nawyki. Jedyne co wciąż rozgryzałem, to dziwne upodobanie blondyna do częstego znikania po robocie na niemal całe noce. – Dużo – powiedział oschle, najwyraźniej zirytowany rozmową.
– Springi, nie możemy się trochę inaczej podzielić? Ty zapłacisz większą część, po wypłacie ci oddam… – zacząłem, w międzyczasie rozrywając kopertę, a gdy zajrzałem do środka, zamilkłem momentalnie. – Albo zapomnij. Mniejsza, podlicz ile mam dać, nie ma problemu, zapłacę – powiedziałem, jak zaczarowany wpatrując się w banknoty na dnie koperty. Był z nimi także krótki list, wyjąłem go i zacząłem czytać.
– Tak nagle zmieniłeś zdanie? – Uniósł brwi i podszedł do mnie, obserwując uważnie. W końcu, kiedy zajęty czytaniem nie odpowiadałem, zabrał mi kopertę i wyjął pliczek banknotów – No, no… kto cię tak rozpieszcza? – zapytał, po przeliczeniu chowając je do niej z powrotem.
– Rodzice. Obiecali, że pomogą dopóki nie znajdę jakiejś lepszej pracy i nie ustatkuję się. Mają na tyle wysokie zarobki, że mogą sobie pozwolić na wspieranie mnie każdego miesiąca – wyjaśniłem, kończąc czytać krótki liścik.
– Za to ty dzięki nim możesz sobie pozwolić na nieco więcej luksusu. – Pokiwał z uznaniem głową, oddając mi pieniądze.  Dobrych masz rodziców.
– Ta, nie narzekam. – Uśmiechnąłem się zadowolony. Trochę luksusu… czyli zapłacę swoją część rachunków i będę miał kilka stów dla siebie. Nieźle. – A twoi coś ci przysyłają, czy już wyszedłeś z wieku łask? – zapytałem żartobliwie, ale Złotku widać do śmiechu nie było, bo spoważniał i spojrzał na mnie spod byka.
– Bez obrazy, ale raczej nigdy nie miałem w zwyczaju zbytnio polegać na ich pomocy – odparł chłodno i wyszedł z kuchni.
Co go ugryzło?
Wzruszyłem ramionami, stwierdzając, że Spring ma okres… chociaż i bez niego takie humorki to w jego wypadku norma. Nauczyłem się to tolerować. Nadal go nie znosiłem, z wyraźnie odczuwalną wzajemnością… niestety siły wyższe kazały mi się przystosować do obecnej sytuacji, a dzięki bolesnym doświadczeniom miałem świadomość, że to małe chuchro w kwestii sprytu zawsze będzie miało nade mną przewagę.
Zabrałem się za dokańczanie kolacji, zajęło mi to niecałe pół godzinki. W końcu wstawiłem wszystko do piekarnika i zadowolony poszedłem do salonu, zabierając ze sobą prezent od rodziców.
Byłem zmęczony po robocie i naprawdę nie miałem ochoty na robienie czegoś ambitniejszego, niż siedzenie przed telewizorem. Blondyn mimo, że starszy, miał widać o wiele więcej energii niż ja.

niedziela, 8 listopada 2015

(Miniaturka AC) Dzień 1 cz.1 - Zakład

No, to mamy pierwszą miniaturkę z Assassin's Creed, życzę miłego czytania! :)

***

– Altaïr! – Malik z groźnym warknięciem odsunął od siebie rękę drugiego asasyna, wstał z materaca i zaczął się ubierać.
– No co? Znowu się wściekasz? Przecież ja tylko powiedziałem, że pewnie RĘCE cię świerzbią, by mnie dotknąć. No nie mów, że nie chcesz. Całą noc tak głośno pode mną jęczałeś! – Mężczyzna wywrócił oczami i podniósł się na łokciach, spoglądając na niemal ubranego już kochanka.
– Takie żarciki wcale mnie nie śmieszą! – Właściciel biura założył spodnie i z lekkim trudem, bo wręcz trząsł się przy tym ze złości, próbował je zawiązać tak, by nie zsuwały mu się z bioder.
– Żadne żarciki, powiedziałem to nieświadomie, a ty za każdym razem wściekasz się nie wiadomo o co! – obruszył się Altaïr, marszcząc brwi.
– Nie wiadomo o co?! To przez ciebie straciłem tę rękę, dupku! – Zarządca rzucił w Ibn-La’Ahada poduszką.
– Ale jakoś świetnie sobie bez niej radzisz, nie masz co rozpamiętywać! – stwierdził Syryjczyk, łapiąc poduszkę i odkładając na bok.
– Świetnie? Tak sądzisz? Dobrze, co w takim razie powiesz na mały zakład? Jeżeli wytrzymasz tydzień bez używania jednej ręki i ani trochę nie będzie ci to wadzić, przyznam ci rację i więcej nie będę się złościł o takie drobne żarty na ten temat. Ale jeżeli to ja wygram, przeprosisz mnie i więcej nie wspomnisz o moim kalectwie. – Właściciel biura rzucił kochankowi wyzywające spojrzenie.

sobota, 7 listopada 2015

Zapowiedź - Miniaturki "Tydzień"


Seria: Assassin's Creed
Tytuł: Tydzień
Rodzaj: Miniaturki
Pairing: Altair x Malik
Przewidywany czas publikacji: Ten weekend

Kolejna zapowiedź, po miesiącu zmuły moja wena szaleje. x-x To pierwsza na blogu zapowiedź miniaturek, nie będą wydawane regularnie, przewiduję, że będzie ich około 8 - 9, ale mogę się rozpisać i przedłużyć nawet do kilkunastu. x'D Miniaturki będą z pierwszej części serii, z moim ulubionym pairingiem Altair x Malik. Mam nadzieję, że się spodoba. :)

FNAF oneshot - Halloween u Freddy'ego

Tydzień po czasie, ale w końcu napisałam tego oneshota! Cholernie długo poprawiałam oceny w szkółce, jestem padnięta. x-x Jak myślicie, oddałam mniej więcej charaktery Scotta i Vincenta? Czy lepiej już więcej nic z nimi nie pisać? x'D

***

– No co ty, w Halloween też pracujesz? – Vincent zmarszczył brwi z jawnym niezadowoleniem, żując powoli swojego burgera.
– Tak wyszło. Zresztą, to chyba nie kłopot? Mam tylko nocną zmianę, przez resztę dnia możemy gdzieś wyjść, jak masz chęć – zaproponował Scott. W przeciwieństwie do swojego kolegi, nie widział problemu. Sięgnął na oślep do prawie pustego pudełka z frytkami. – … Zjadłeś MOJE frytki?
– Chyba żartujesz, Halloween zaczyna się w nocy, kiedy jest ciemno! O to w tym chodzi, w dzień nie ma w ogóle zabawy! – jęknął ze smutkiem. A miał takie piękne plany. – Możliwe, że przywłaszczyłem sobie kilka – przyznał. – Chcesz gryza w zamian? – Wskazał na swojego burgera.
– Nie zachowuj się jak dzieciak. Za stary jesteś żeby się w to bawić. – Strażnik wywrócił oczami i wziął od kolegi hamburgera. – Nawet dobre. Tylko nie lubię ketchupu – stwierdził i oddał mu jedzenie.
– Za stary?! – obruszył się Vincent. – Jesteś chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który go nie lubi – burknął.
– No nie obrażaj się. –Mężczyzna westchnął ciężko i wstał od stolika. – Chodźmy już, późno się robi.
– Będę się obrażał ile będę chciał. Za stary, też coś. – Vince dokończył swoje jedzenie i również wstał. Zostawił kasę na blacie i poszedł za Cawthonem do wyjścia, wciąż lekko urażony. Pracował w Halloween, kiedy mieli razem spędzić świetną noc, a potem jeszcze go obrażał. Ta zniewaga krwi wymaga! Chwila... to mu nawet ciekawy pomysł podsunęło. – Ej, Scott… a wiesz, że te nawiedzone animatroniki w Halloween stają się nieco inne niż na co dzień? Agresywniejsze, sprytniejsze? Jesteś pewien, że chcesz spędzać to święto w takim miejscu?
– Przestań, te roboty zawsze wariują, za długo tam pracuję, żeby nagle zacząć się ich bać. – Zapiął kurtkę i przyspieszył kroku.
– Co więc powiesz na mały zakład? – Vincent z przebiegłym uśmieszkiem wyszedł na przód, zagradzając drugiemu mężczyźnie drogę.
– Zakład? Co ty znowu wymyśliłeś? – Scott, chcąc nie chcąc, musiał się zatrzymać.
– Posiedzę z tobą na nocnej zmianie. Zobaczymy, który z nas dłużej wytrzyma zanim stamtąd zwieje. – Jego pewny siebie ton, irytował strażnika. – Jestem u Freddy’ego dłużej niż ty, Scott, pamiętam, co się działo rok temu, to nie było fajne.
– Idiotyczny pomysł. Daj sobie spokój, Vincent. – Nocny stróż był coraz bardziej zaniepokojony. A co jeżeli ten idiota tym razem nie robił sobie z niego jaj?
– No dobra, w takim razie jak wygrasz, to zajmuję twoje nocne zmiany na cały miesiąc – zaproponował Bishop, mając nadzieję, że ta oferta skusi Scotta.
– … Cały miesiąc? – Mężczyzna zmarszczył brwi. Miał ochotę się zgodzić, w końcu był pewien, że wygra bez problemu. W razie kłopotów zamknie się w jakimś schowku i tyle. Coś mu jednak nie pasowało w tej hojności kolegi. – A co, jeżeli ty wygrasz?
– Wtedy ty będziesz moją nagrodą. – Uśmiechnął się szerzej. – No, ale skoro jesteś pewien wygranej, to nie masz się o co martwić, nie? – Zaśmiał się i trącił go w ramię.
– Ty serio jesteś chory… – Scott pokręcił głową z dezaprobatą. – Niech będzie.

***

piątek, 6 listopada 2015

Zapowiedź - Oneshot "Halloween u Freddy'ego"


Seria: FNAF
Tytuł: Halloween u Freddy'ego
Rodzaj: Oneshot
Pairing: Purple Guy x Phone Guy (Vincent x Scott)
Przewidywany czas publikacji: Ten weekend

Oneshot mocno spóźniony, ale w końcu pojawi się na blogu. Cały październik miałam zapiernicz ze szkołą, mam nadzieję na listopad się ogarnąć i częściej coś wstawiać. x-x Co do oneshota, bardzo żałuję, że nie udało mi się go dać tydzień temu, teraz już nie czuć aż tak ducha Halloween. ;-;
Początkowo miałam zamiar napisać coś z DMC, szybko jednak odkryłam, że Halloween w głównym wątku praktycznie nic nie znaczy, dlatego zmieniłam na FNAF'a, oby to był dobry wybór, bo pierwszy raz piszę PG x PG. xux