piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 9: A gdybym zniknął...?

 W końcu wakacje! Po długiej nieobecności wracam na blog, w końcu mam tyle czasu na pisanie ile dusza zapragnie, więc o ile będzie wena, to będę wstawiać rozdziały regularnie!
U was też taki gorąc? Trzydzieści trzy stopnie w cieniu to chyba lekka przesada, na zakończeniu,  przed rozdaniem świadectw, oczywiście jak zawsze trzymali mnie przez ponad godzinę w ciasnej, dusznej sali, musiałam oddychać potem i oddechami setek ludzi. ;-;
Ostrzegam, że pisałam ten rozdział w długich odstępach czasowych, więc mogą wystąpić jakieś nieścisłości, za które z góry przepraszam.
Druga sprawa, Przepaść ma już łącznie w Wordzie 97 stron, następny rozdział przekroczy setkę, więc może chcielibyście jakiś bonus, albo konkurs z tej okazji?
Życzę miłych wakacji i zapraszam do czytania! :D

***

Codziennością wydawały mi się tak huczne imprezy w mojej zarąbistej willi. Chatę miałem bardziej wypasioną niż najbogatszy pałac świata, co się dziwić, że zawsze kiedy organizowałem balangę, zwalały tu takie tłumy?
Odetchnąłem głośno, z szerokim uśmiechem na ustach obserwując dobytek swojego życia. Tuż przed willą rozciągał się ogromny basen, obok niego stała fontanna czekolady, poza tym cały parking moich własnych, nowiutkich aut, a to wszystko zwieńczone ogromnym, pięknym ogrodem. Do tego sławne osobistości, które podziwiałem, jak również moi przyjaciele, byli tutaj i bawili się świetnie. No żyć nie umierać.
Freddy, jedną ręką obejmując Foxy’ego, a w drugiej trzymając lampkę bardzo drogiego szampana, zbliżył się do mnie. Od kiedy on chodzi w hawajskich koszulach?
– Yo, Bonniesław! – przywitał się, unosząc naczynie z trunkiem. – Słuchaj, ten twój prywatny burdel to kompletny odjazd! Ale nigdzie nie mogliśmy znaleźć z rudym jakichś futerkowych kajdanek w cętki, mógłbyś to załatwić? – Spojrzał na mnie jak zbite szczenię.
– Pewnie, dla kumpla wszystko! Zaraz je dostaniecie! – zapewniłem, nie mając zamiaru psuć im imprezy brakiem pieprzonych kajdanek. Takie seks-zabaweczki to przecież podstawa, plamą na honorze wydawał mi się sam fakt, że musieli przyjść i o nie prosić!
– Dzięki Bonnie, na ciebie to jednak można liczyć! – Fazbear uśmiechnął się i odszedł, zostawiając ze mną pirata.
Zauważyłem, że mimo luźnego ubioru, rudy wciąż miał założony na dłoni swój hak. Widać podchwycił moje spojrzenie, bo uniósł go na wysokość oczu.
– Aligator w twoim basenie odgryzł mi rękę. – Jakby chcąc potwierdzić swoje słowa, zdjął piracki atrybut. Pod nim faktycznie nie miał dłoni. Wzdrygnąłem się lekko na ten widok, ale zanim zacząłem przepraszać za niesubordynację swojego zwierzaka, rudy znów się odezwał. – Spoko, jest w porządku, mogę zamiast haka przyczepić sobie wibrator, Freddy to kocha! Nie mam pretensji! – Poklepał mnie po ramieniu, śmiejąc się głośno.
– To dobrze, stary. – Odetchnąłem z ulgą.
– Ej, widzisz tego palanta? – Wskazał palcem jakiegoś przystojnego, umięśnionego Latynosa, który aktualnie tańczył na dachu jednego z moich zajebistych wozów. – Mówił, że się w tobie kocha i zapraszał cię na seks! – Foxy spojrzał na mnie i poruszył wymownie brwiami.
– Eee… to miło. Wiesz co, jakiś się zmęczony nagle zrobiłem, ta impreza trwa już ponad tydzień, chyba pójdę się przespać – wykręciłem się i dyskretnie wycofałem do wnętrza mojej chaty.
Rudy jęknął z zawodem, drąc się, że zabawa nigdy się nie kończy, sen jest dla słabych, a on pragnie dosiąść strusia, ja byłem już jednak daleko i nie zwracałem na niego uwagi. Przechadzałem się wolno długimi korytarzami. Całe wnętrze było utrzymane w klimatach pizzerii Freddy’ego, takie same kafelki na ścianach, rysunki dzieciaków, lampy pod sufitem… no kropka w kropkę jak tamten lokal!
Po krótkiej wędrówce dotarłem do znajomych mi drzwi. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Pomieszczenie nie było tak wypasione, jak mogłoby się wydawać. Przypominało sypialnię w wynajmowanym przeze mnie i Springa mieszkanku, tyle że w tej wersji była ona nieco większa, a zamiast dwóch łóżek pod ścianami, po środku stało jedno, dwuosobowe.
Skoro już o blondynie mowa, też tutaj był. Jak zwykle leżał i czytał; nawet nie podniósł na mnie wzroku, ale zdawał się być świadomy mojej obecności. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy usiadłem obok niego.
– No wreszcie. Ile można na ciebie czekać, idioto? Czytam tę książkę już czwarty raz, a ty dopiero raczyłeś się zjawić! – Zamknął lekturę i spojrzał na mnie z wyrzutem, marszcząc przy tym brwi.
– Sorry, Złotko, byłem zajęty. Sam rozumiesz, trudno ogarnąć tak wielki tłum! – przeprosiłem najsłodszym tonem, na jaki było mnie stać. Wszedłem na pościel i próbując go udobruchać zacząłem obcałowywać jego odsłoniętą szyję. – Nie gniewaj się.
– Ech… nic tylko imprezy, a o mnie to już całkiem zapomniałeś – zamarudził, pozwalając mi jednak na te pieszczoty.
– No wiesz co, jak możesz tak mówić? W życiu bym nie zapomniał! Po prostu byłem zajęty! – Zsunąłem dłoń na jego udo i wolno przeniosłem ją na krocze.
– Wolałbym, żebyś zajmował się mną, a nie zabawą, wiesz, Bonnie?... Bonnie?... Bonnie!


Otworzyłem oczy i zamrugałem, powoli wracając do rzeczywistości. Coś niemiłosiernie mocno dźgało mnie w żebro. Gdy napastnik nie doczekał się ode mnie żywszej reakcji, zaczął w ten sam sposób znęcać się nad moimi ramionami i ukrytymi pod kołdrą udami. Fajnie, siniaki zawsze w modzie. W razie czego będę zgrywał ofiarę przemocy domowej, może wtedy ktoś wreszcie zobaczy mój ból i powie tej małej mendzie, że ma kategoryczny zakaz zbliżania się do mojej seksownej osoby.
– Bonnie! Bonnie, no wstawaj! – Piskliwy głos BonBona odebrał mi chęć do życia.
– Aaaawrghhhhh! – jęknąłem jak ranny łoś, namacałem poduszkę i ukryłem pod nią całą głowę.
– Bonnie, nie wygłupiaj się, późno już, Springi będzie krzyczał, jak nie wstaniesz! – Pchła usiadła na mnie i zaczęła mną mocno potrząsać.
– … Jakie stringi? – Nie ogarnąłem, bo poduszka skutecznie zagłuszała jego szczebiot.
– SPRINGI!
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z jednego, istotnego faktu. Ten Smerf nie powinien być w naszym mieszkaniu.
– Ja rozumiem, że jak wczoraj odwiedzał nas tabun sąsiadów po spaleniu tamtej zapiekanki, to mogłem po którymś razie zapomnieć zamknąć drzwi, ale jak, do jasnej cholery, wszedłeś tutaj teraz?! No na noc na pewno nie zostawiłem mieszkania otwartego dla złodziei! – Mimo oczekiwań drogiego kuzyna, jego obecność nie poprawiła mi humoru, a tylko utwierdziła w fakcie, że coraz lepiej przychodzi mi rozumienie pobudek samobójców.
– No jak to jak? Twój misiaczek mnie wpuścił! I w przeciwieństwie do ciebie był o wiele bardziej kulturalny! – Nadął poliki z lekkim oburzeniem, ale po chwili uśmiechnął się szatańsko. – Chyba wiem, przez kogo miał taki dobry humor…
– Jeszcze słowo, mały frędzlu, a wylecisz stąd oknem! – zagroziłem, podnosząc się nieco i podpierając na łokciach. – Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy! I złaź ze mnie! – Zepchnąłem BonBona i wstałem.
O ja mądry, zapomniałem, że zasnąłem bez ubrań, a teraz ot tak postanowiłem świecić gołą dupą przed napaloną wszą, której w oczach momentalnie pojawiły się gwiazdki zachwytu i chęć wyciągnięcia w moim kierunku swoich lepkich łapek.
Niedoczekanie! Chwyciłem leżące na podłodze bokserki, szybko je na siebie wciągnąłem, z szafy zabrałem jeszcze jakieś czyste ubrania i rzucając kurwami wyszedłem z sypialni, trochę za mocno obchodząc się z drzwiami, które przywaliły klamką w ścianę, tworząc w niej pokaźny ubytek.
Zignorowałem mijane po drodze Złotko i poszedłem do łazienki. Rzecz jasna zabarykadowałem się w niej, bo jeszcze kuzynek zechciałby „umyć mi plecy”. Nie ma chuja we wsi, nie jestem jakimś napalonym pedałem, żeby latać za każdym chętnym fiutem! Spring to Spring, z nim łączyło mnie coś innego co nigdy nie zaistnieje między mną a BonBonem.
Chłód wody pomógł mi otrzeźwieć po tej niezbyt miłej pobudce i ostudzić emocje. Po szybkim prysznicu względnie się ogarnąłem, zauważając przy okazji, że zbyt długie kłaki zaczynają wymykać mi się spod kontroli i kaskadami spadać na ryj. Proszę państwa, odkryto nowy gatunek, oto niezwykle zarośnięty, niesamowity i niepowtarzalny Bonn-yeti! Trzeba będzie się wybrać do fryzjera.
Nieco spokojniejszy i bez destrukcyjnych myśli, skierowanych w stronę – tak, zgadliście – kochanego kuzyna, wyszedłem z łazienki.
Na powitanie dostałem od Złotka po łbie. No ja pierdolę, czy jakakolwiek część mojego ciała będzie dzisiaj oszczędzona?! Jak nie jeden mi jebnie, to drugi! Zacząłem podejrzewać, że może w ich mniemaniu jestem jakimś pieprzonym masochistą, a te „niezwykle delikatne zabiegi” mnie podniecają!
– Ałć! A to za co?! – Spojrzałem na blondyna z dużym wyrzutem, zasłaniając rękami obolałą głowę. Że też ten kurdupel do niej dosięgał!
– Za zaspanie, przyprawienie mnie o ból dupy i wydzieranie się od samego rana, debilu – stwierdził tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Pospiesz się, bo przez ciebie się spóźnimy – ponagliło Złotko.
– Czekaj, czekaj! – Zatrzymałem go w przejściu do łazienki. – Czemu żeś tu wpuścił tego niebieskiego skurczybyka?! Zabić mnie chciał! Albo, co gorsza, zgwałcić! – Mimo szczerej wiary w istnienie empatii u tego małego księcia piekieł, Spring nie wyglądał na wzruszonego. Więcej, mój wywód wyraźnie go nudził.
– Dobijał się jak opętany do drzwi, drąc się, że specjalnie przyjechał wcześniej, żeby trochę nam poprzeszkadzać, czy coś w tym stylu. Nie dałem rady przez to spać, to go wpuściłem. Poza tym pomógł mi cię dobudzić, leniu. – Wzruszył ramionami i zręcznie wyminął mnie, idąc do umywalki, by przed lustrem zacząć się pizdrzyć i przylizywać włosy. Pedantyczny chuj.
– Ej, nie poprzeszkadzać! – zaprzeczył BonBon wychodząc z kuchni z michą pełną płatków. – Stęskniłem się za wami, pyśki!
– Ta, tyle że my za tobą jakoś nie bardzo. – Założyłem ręce na piersi i westchnąłem głośno. Nagle coś mnie tknęło. – Spring, jadłeś ty coś?
– Ta, jakiegoś tosta – odparł, mocno zajęty zaczesywaniem niesfornego kosmyka.
Spojrzałem na kuzyna, niemo pytając wzrokiem, czy to prawda. Skoro był tu już od rana, musiał widzieć. Nie to, że robiłem za Springową niańkę, ale, do cholery, wczoraj prawie nic nie jadł, potem cały wieczór go męczyłem, gdyby teraz na głodniaka poszedł do pracy, z pewnością musieliby go zbierać z kafelek i to by była moja wina; a póżniej pierdolone wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju, nienawidzę być miłym człowiekiem!
– Chyba nic nie jadł. Zresztą, nie wiem, byłem zajęty robieniem ci zdjęć. Patrz! – Odłożył płatki, wyciągnął z kieszeni phone i dumnie zaczął mi pokazywać poranną sesję.
Myślałem, że zejdę. Półnagie zdjęcia mnie… wstawione na FB z dopiskiem: „Mój Bonnieś po nocce ze swoim blond kochaniem. Uroczo wygląda, prawda? <3”. Patrzyłem to na wyświetlacz, to na kuzyna modląc się, żeby to nie była prawda.
– Usuń to – wysyczałem wściekle. Kryjcie się, demony i wysłannicy szatana, bo ciśnienie tak mi skoczyło, że zaraz zacznę spopielać wzrokiem! Na pierwszy ogień pójdzie BonBon.
– Och, daj spokój, patrz ile masz pozytywnych komentarzy! – Przesunął palcem po ekranie, pokazując mi reakcje tłumu. Jakże się przeraziłem, widząc pod tymi zdjęciami Freddy’ego, Foxy’ego i Chicę.
Nie myśląc co robię, rzuciłem się na BonBona, wyrywając mu z ręki narzędzie zbrodni. Miałem zamiar usunąć nieszczęsne zdjęcia i wszystko, co o mnie publikował, ale jak się okazało w tej małej, tęczowej, słodkiej landrynce też drzemie dusza wojownika.
Z dzikim okrzykiem „NIEEEEE!” skoczył mi na plecy i zaczął się ze mną szarpać, broniąc jak lew swojej zboczonej kolekcji fotek szanownego pana Bonnie’ego.
Pociągnął mnie za włosy, wyrywając mi całą garść kłaków. Syknąłem z bólu o mało nie puszczając phona, ale wciąż dzielnie broniłem go przed łapami kuzyna. W końcu nie dałem rady utrzymać równowagi z tym wiercącym się balastem na karku i runąłem na twarz, przywalając w panele. Ponownie: AUĆ.
Nie poddałem się jednak tak łatwo i ignorując potencjalne uszkodzenia ciała wciąż próbowałem – mimo dużych przeszkód – usuwać te cholerne zdjęcia.
Kuzynek nie miał zamiaru ustąpić mi tak łatwo, w końcu na szali był dorobek jego całego życia; zaczął mnie kopać i gryźć.
– Kurwa, BonBon, przestań! – warknąłem głośno i obróciłem się na plecy z zamiarem efektywnego zgniecenia przeciwnika. Ten jednak okazał się ode mnie sprytniejszy i nim zdążyłem go uwięzić pod sobą, również się obrócił i wylądował na moich udach. O nie, teraz miał lepszy dostęp do telefonu!
I właśnie w takiej pozie, ubarwionej przekleństwami, wyzwiskami, gryzieniem, kopaniem, pluciem i drapaniem, zastał nas wychodzący z łazienki Spring.
Momentalnie zamarliśmy w bezruchu patrząc na niego. On zrobił to samo, wpatrując się w nas z wysoko uniesionymi brwiami, szczoteczką w ustach i ręcznikiem na ramionach.
Wykorzystałem moment nieuwagi kuzyna i rzuciłem phone pod nogi Złotka.
– Nie! Oddaj mi go! – BonBon już prawie płakał. Chciał wstać i odebrać sprzęt blondynowi, który niepewnie podniósł go z ziemi, na szczęście udało mi się złapać i przytrzymać tego Smerfa.
– Spring, zrobię co zechcesz, tylko weź usuń te zdjęcia! Błagam! – Spojrzałem na Złotko z czystą desperacją. Jeżeli teraz mnie wystawi, to ten mały chuj odejdzie bezkarnie, wciąż mając swoją kolekcję, którą będzie mnie mógł zaszantażować w każdym momencie mojego smutnego życia!
Złotko patrzyło to na mnie, to na kuzyna. W końcu jego wzrok powędrował na wyświetlacz i zaczął coś majstrować w phonie, a widząc, że BonBon mi się wyrywa z wymalowaną na twarzy rozpaczą, wycofał się do łazienki, by tam dokończyć. Bądź co bądź trochę tego było i zajęło mu to dłuższą chwilę.
Gdy w końcu otworzył drzwi, mój kuzyn natychmiast do niego dopadł i odebrał telefon. Łzy stanęły mu w oczach.
– Moje zdjęęęciaaa! – Lamentował, gdy odkrył, że wszystko co miał zostało zniszczone.
Nie spodziewałem się, że blondyn faktycznie ot tak mi pomoże. Pozbierałem się szybko z ziemi  i otrzepałem ubranie.
– Em... no ten, dzięki – wydukałem do Springa.
– Tylko pamiętaj do czego się zobowiązałeś w zamian. – Posłał mi szatański uśmieszek.
No tak, a ja głupi myślałem przez chwilę, że on serio robi to bezinteresownie. Westchnąłem ciężko.
– Ok, no to co mam zrobić? – zapytałem bez krzty entuzjazmu.
– Co masz zrobić… – Udał, że strasznie nad tym rozmyśla. – Biorę to sobie na wynos. Odpowiem, jak się już zastanowię. – Wzruszył ramionami, wciąż w świetnym humorze.
Chciałem odpyskować, ale w jednej chwili jakiś niezidentyfikowany hałas postanowił perfidnie mi przerwać, przy okazji zagłuszając lamenty BonBona.
Wiercili.
Do chuja jasnego, mieszkamy obok starych dziadów, cały budynek jest ich pełen, czy takim zasuszonym emerytom serio chce się robić remonty od samego rana?!

***

Minęło kilka miesięcy od momentu, gdy BonBon stracił swoją kolekcję zdjęć oraz chwili spotkania Vince’a i Scotta. Od tamtego czasu mężczyźni zdążyli się zaprzyjaźnić, a dzięki nowej znajomości były strażnik powoli zaczął wracać do starego siebie. Znów regularnie wychodził z domu, udało mu się nawet spiąć i posprzątać syf w pokoju, który tworzyły głównie dziesiątki plastikowych kubeczków po kawie, będące pozostałością po okresie, gdy mężczyzna prawie w ogóle nie sypiał, bojąc się koszmarów.
Jutrzejszy dzień miał być wyjątkowy. Vincent w końcu odzyskał chęć do życia, a co za tym idzie – zdecydował się na powrót do pracy. Nijak nie widziało mu się życie o paru groszach, które podesłała mu jego była. Posadę miał zapewnioną, między innymi dzięki znajomości z Freddym, który w razie potrzeby szepnąłby ojcu co trzeba.
Vince, przytrzymując telefon ramieniem przy uchu, krzątał się po sypialni i szukał jakichś czystych ciuchów.
– Super stary, że w końcu wracasz! Mamy tam teraz taką nieogarniętą hołotę, że świetnie się wpasujesz! – zaśmiał się gitarzysta. Jego głos od razu poprawił mężczyźnie humor. Miło było słyszeć, że nie wszyscy mają go w dupie i ktoś się jednak stęsknił.
– Nieogarnięta hołota mówisz? To ty tam pewnie stoisz na czele, co? – odgryzł się z rozbawieniem, wyrzucając z szafy wygniecione koszule. Minęła dłuższa chwila nim udało mu się znaleźć coś przyzwoitego, w czym mógł bez obaw wyjść. – Lekki stres mnie bierze, nie wiem, czy dam radę znowu chodzić w mundurze. Jak ostatnim razem go na sobie miałem… wtedy… no wiesz.
– Ta, wiem… – Na moment zapadła między nimi cisza. W końcu Bonnie odchrząknął, zmieniając temat. – Scott cię oprowadzi, Vince. Z twoich opowieści o nim wnioskuję, że facet ma mniej nasrane w głowie niż ja, przy nim nie zginiesz! Jakoś to będzie, w razie czego wal do mnie śmiało.
– Dzięki. – Mężczyzna uśmiechnął się lekko do swojego odbicia w lustrze. – Dobra Bonnie, ja kończę, mam randkę z panem S. Jak się spóźnię to mi nogi z dupy powyrywa, a jutro w robocie żyć nie da. Trzymaj się. – Tym akcentem zakończył rozmowę i spojrzał na zegarek.
Cholera, już tak późno?!
Vince, klnąc głośno, spiął poślady i w ekspresowym tempie zaczął się przebierać. Nie minęło piętnaście minut, jak wypadł z domu i pognał w kierunku małego baru, gdzie przyjaciel powinien już na niego czekać.
Faktycznie tam był, gdy mężczyzna dotarł na miejsce. Scott wybrał stolik na zewnątrz, bo dzień był wyjątkowo ciepły. Siedział z phonem i zajadał frytki, a tuż przed nim, na tacce, leżała druga porcja i burger.
Były strażnik z ochotą dosiadł do kolegi.
– Witam moje słoneczko. Jak dzień mija? – zapytał z szelmowskim uśmiechem na ustach i od razu wyciągnął rękę, chcąc ukraść mu frytkę.
– Won z łapami, masz swoje! – Scott zdzielił go po dłoni, broniąc dzielnie swojej porcji. – Nie słoneczkuj mi tutaj, musimy pogadać.
– Chętnie. Ale w moim łóżku. – Poruszył wymownie brwiami i zabrał się za uwalnianie swojego burgera z papierka. Zdążył już wystygnąć.
– Vince, bez głupich żartów. To serio ważne. – Mężczyzna westchnął ciężko i schował telefon, przysuwając się z krzesłem bliżej blatu, na którym oparł wygodnie łokcie. – Jesteś pewny, że jutro dasz sobie radę?
– Bez problemu. A w razie czego będę miał ciebie pod ręką, prawda? – zapytał i wziął dużego gryza swojej buły. Od rana nic nie jadł, był poważnie głodny.
– O ile to twoje „pod ręką” nie wyewoluuje w „pod tobą”, to owszem, będę cię pilnować i pomogę jakby co. Masz szczęście, że jesteśmy jutro na tej samej zmianie. – Powoli chrupał frytki i obserwował ukradkiem kolegę.
– Hah hohuj, hy ha hi hyhąham ha hehyhyhe hehe? – mruknął z wyczuwalną pretensją w głosie Vince, oczywiście z pełnymi ustami.
Scott uniósł brew starając się rozszyfrować wiadomość, niestety średnio mu to wychodziło.
– Co? Co znaczy „hyhąham”? – zapytał, gdy mężczyzna w końcu przełknął.
– Daj spokój, czy ja ci wyglądam na niewyżyte zwierzę? – powtórzył, podsuwając sobie pojemniczek z ketchupem i obficie umaczając w nim frytkę.
– No… tak. Dokładnie tak wyglądasz. – Cawthon wywrócił oczami. – Nie możesz sobie znaleźć jakiejś fajnej dziewczyny? Czemu przyczepiłeś się akurat do mnie?
– Bo jesteś słodki, zabawnie reagujesz na moje jakże oryginalne próby podrywu i często mi stawiasz… – wyliczał, mordując kolejne frytki w ketchupie. Przy ostatnim zamilkł na moment. – Jedzenie, znaczy. Choć nie obraziłbym się, gdybyś zrobił to w tym drugim znaczeniu. – Posłał mu zalotny uśmiech.
– Vince, bez obrazy, ale jeb się. Umówiłem się z tobą, chociaż wolałbym pójść do domu i się położyć, bo wyobraź sobie, że przez osiem godzin zapieprzałem w robocie. Chciałem jakoś cię wesprzeć przed jutrem, żebyś znowu nie zamknął się w sobie jak na początku naszej znajomości, a ty sobie, kurwa, jaja ze mnie robisz! – warknął oskarżycielsko.
– W życiu, nie robię! – Były strażnik od razu żywo zaprzeczył. – Propozycja seksu była jak najbardziej poważna!
– Vince, litości… – Scott, załamany, zakrył dłonią twarz. – Zjedz szybko i idziemy do ciebie.
– Do mnie? Czyżby jednak przekonał cię mój urok osobisty? – Poruszył wymownie brwiami.
– Nie. Musisz przymierzyć mundur. – Scott posłał mu najsłodszy uśmiech, na jaki było go w tej sytuacji stać.

***

Odgarnąłem z twarzy niesforne kosmyki, które non stop spadały mi na oczy. Niestety te zabiegi mało dały, bo po chwili cała kaskada kłaków widowiskowo spadła na mój krzywy ryj. Super.
– Bardzo zabawne! – Rzuciłem z wyrzutem w kierunku ledwo duszącego podły chichot, Złotka.
– Zapuść jeszcze brodę, a zaczną cię mylić z wilkołakiem – stwierdził z rozbawieniem i otworzył małą szafkę pod umywalką, przy której od dobrych dziesięciu minut sterczałem, wgapiając się w zawieszone nad nią lustro i uporczywie próbowałem cokolwiek zdziałać z fryzurą, która nijak nie miała zamiaru ustąpić. Nie dam rady grać na gitarze, jak co chwila będę zmuszony poprawiać wpadające do oczu i ust włosy.
– Darowałbyś sobie te komentarze i związał mi je czymkolwiek. – Westchnąłem głośno i bez zbędnych protestów pozwoliłem mu ogarnąć tą małą apokalipsę na mojej głowie, za pomocą gumki.
Nie miałem pojęcia, skąd on ją wytrzasnął.
– Tylko stwierdzam fakty. – Wzruszył ramionami. – Już od kilku miesięcy mówisz o pójściu do fryzjera, ale jakoś nie widzę, żebyś faktycznie się do niego wybierał.
– Bo nie mam czasu. Ciągle albo praca mnie męczy, albo ty. – Obróciłem głowę w bok, starając się dostrzec w lustrzanym odbiciu kucykowe dzieło blondyna. – Niewygodnie mi ze związanymi włosami… no ale czego się nie robi dla urody. – Dla teatralnego podkreślenia swoich słów, zarzuciłem szelmowsko purpurową kitą i zatrzepotałem swoją parodią rzęs.
– Nie chcę psuć twoich marzeń, ale brakuje ci krągłości, żeby móc liczyć na koronę miss piękności – uświadomił mnie łaskawie Spring.
– To drobne niedociągnięcie zastąpię faktem posiadania męskiej klaty. – Wypiąłem dumnie pierś do przodu.
– I w tym momencie chyba odwołam tamtą wzmiankę o wilkołaku. – Pokręcił głową, niezbyt poruszony moim prężeniem się.
– Czemu? – Zmarszczyłem podejrzliwie brwi.
– Bo poza tą bujną czupryną na głowie, mało masz włosów na innych częściach ciała. – Uśmiechnął się przesłodko.
– Ujmujesz mojej męskości! Wolałbyś, żebym robił w tym domu za włochatą miotełkę do kurzu?!
– Przynajmniej byś się do czegoś przydał. Ale nie martw się, to ci nie grozi. – Po tych słowach wykonał taktyczny w tył zwrot i opuścił łazienkę.
Oczywiście nie miałem zamiaru tak łatwo ustąpić i wkurzony pognałem za nim.
Czasem takie nasze poranne, luźne rozmowy mnie przerażały. Chyba zacząłem czuć się w jego towarzystwie zbyt swobodnie.


Na autobus, tradycyjnie, ledwo zdążyliśmy. Przeklęta komunikacja miejska, jak na złość ostatnimi czasy działała bez żadnych opóźnień!
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy jadąc sobie spokojnie, nagle poczułem, jak siedzący fotel za mną dzieciak, zaczął mnie ciągnąć za kucyk i drzeć się jak jebnięte kijem kocięcie. Kociącie? Kocię…? Dziecko kota!
– Mamo, mamo, pacz, ten pan ma takie tu fe fłosach! – zasepleniło, uradowane chuj wie czym, na szczęście siedząca obok niego kobieta momentalnie odłożyła telefon i interweniowała, widząc, że już mam zamiar się do nich obrócić i zrobić raban.
Aż takie dziwne, że facet ma włosy związane gumką…?
Gdy w końcu zjawiliśmy się w lokalu, przywitał nas niespotykany o tej porze harmider i hałas. Uniosłem brew i zerknąłem na Złotko, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Gdy zbliżyliśmy się do pokoju dla pracowników, dobiegły nas dźwięki podekscytowanych rozmów. Trochę niepewnie – bo w końcu nie mogłem mieć pewności, czy w środku nie szaleje przypadkiem Chica z okresem – nacisnąłem klamkę od drzwi i wszedłem do środka.
– Miiiiśkiiii! – Zanim zdążyłem ogarnąć co tu się odbywa, słodki jak martwe ciało mojej zapiekanki, BonBon, postanowił skoczyć mi na szyję i zacząć się przymilać, skutecznie odcinając dopływ powietrza i przy okazji zasłaniając świat swoją Smerfową czupryną. – No co to za brak entuzjazmu, moje gołąbeczki? A od kiedy ty gumką włosy związujesz? – Poza duszeniem zaczął mnie jeszcze za kłaki ciągnąć. Super.
– Uroczo – skomentowało Złotko, najpewniej wywracając w tym momencie oczami.
– Uheh-he…! – wyjęczałem ostatkiem sił, całą mocą spiętych i jakże seksownych pośladów, próbując odczepić od siebie napastnika.
Niestety, przegrałem. Liche porcje tlenu zostały doszczętnie odcięte, przed oczami przeleciało mi całe życie (podejrzanie dużo w nim dup), a strawiona beznadzieją świadomość, postanowiła spakować walizki.
– BonBon, puść go, bo nam tu zaraz chłopak zejdzie – usłyszałem po swojej lewej trochę zniecierpliwiony głos Freddy’ego.
Święci pańskie, chóry anielskie, czas iść do kościółka i na tacę dawać, bo oto w moim zjebanym życiu ktoś postanowił okazać mi miłosierdzie!
Łapczywie złapałem oddech, gdy ta mała picz w końcu mnie puściła.
– No wiesz co Freddy... nawet nie mogę się z moim Bonniem pomiziać. – Nadął policzki, wyraźnie sfochany. Oho, chyba właśnie jestem świadkiem tego słynnego przytupu nóżką i mentalnego paktu milczenia do czasu, aż ktoś księżniczki nie obłaskawi. – Przecież możemy się nim ze Springiem podzielić.
Blondyn uniósł brwi, mrużąc przy tym groźnie oczy i założył ręce na piersi. Niemal widziałem jak ta kreskówkowa żyłka pulsuje mu na skroni. Zaraz wybuchnie. Albo zarzuci jakąś mega mroczną groźbą gwałtu, ewentualnie śmierci.
– Mniejsza o to – przerwałem szybko, widząc, że Złotko już otwiera usta. – Co to za poruszenie od rana? – zapytałem Fazbeara.
– Nie mówili ci, że Vince wraca? Dzisiaj zaczyna, na razie na wspólnej zmianie ze Scottem, żeby się nieco zapoznać z lokalem – wyjaśnił brunet.
– Aaa, fakt, mówił mi o tym. I jak się czuje w nowym mundurze? Trochę kiepsko mu się on pewnie kojarzy po… no… po tamtym. – Odchrząknąłem znacząco. Lider pokiwał głową na znak, że rozumie. Wszyscy średnio mieliśmy chęć wracać do tematu tamtego wypadku, chociaż bezustannie krążył wokół naszych rozmów.
– Nie najgorzej, wyglądał na zestresowanego, ale poza tym trzymał się całkiem dobrze. – Lider uśmiechnął się delikatnie, ale szybko zmarszczył brwi i przyjrzał mi się uważniej.
– Co? – Obejrzałem się za siebie, ale to na mnie brunet lampił się, jakby mi kutas z szyi wyrósł.
– Od kiedy ty… w taki sposób związujesz włosy? – zapytał w końcu.
No ja pierdolę, gorzej niż stado gimbazjalistek, czy wszyscy zaraz zaczną mi tą jebaną gumkę wypominać?! Ja rozumiem, gdybym przyszedł do pracy bez spodni, wtedy niech się czepiają ile dusza zapragnie, bo jednak jakieś normy w tym kraju obowiązują, ale chyba nie ma prawa zakazującego facetowi związać jebane kudły!
– Serio? Najpierw BonBon teraz ty? Stary, proszę cię… – Przyłożyłem palce do nasady nosa, nawet nie patrząc na Springa, który pewnie miał z nas wszystkich największą bekę. – Co jest dziwnego w tym, że facet związuje włosy gumką?!
– No… znaczy… wiesz… zwykle się jednak tego nie robi w taki sposób. Znaczy, to dość… niecodzienny pomysł – zaczął Freddy, starając się delikatnie dobierać słowa.
– A przez „zwykle” kolega ma na myśli „nikt tak nie robi”, kuzynie – odezwała się w końcu sfochana panna BonBon.
– No jak to nikt? Co wy pierdolicie? – Zmarszczyłem brwi. O co im chodziło…?
– O, hej wam! – Chica, która właśnie skończyła szykować się w szatni na występ i żywo dyskutować z koleżeństwem, w końcu zauważyła, że przyszliśmy ze Springiem. – Jak tam u…? – zamilkła w pół zdania. Najpierw spojrzała na Freddy’ego, który tylko wzruszył ramionami, potem na stojącego obok BonBona, ale ten odpowiedział jej równie bezradnym spojrzeniem. – Em… Bonnie, kochanie moje… Mangle robiła szkołę fryzjerską, jak chcesz, to może cię podciąć… no chyba, że ta gumka we włosach jest jakimś… oznaczeniem? Albo może się z kimś założyłeś, że ją nosisz tak przy nas…? – Podrapała się po policzku i lekko zarumieniła, najwyraźniej speszona sytuacją.
– No miło by było, jakby twoja dziewczyna mi je podcięła, bo nijak nie mogę grać z takim buszem na łbie. Ale mam jedno, może trochę głupie pytanie: co wam do jasnej cholery przeszkadza, że mężczyzna związuje włosy gumką?! Kobiety mogą, a ja nie?! Bo co?! Bo kurwa trzymamy się zacofanych stereotypów łysego dresa?! Czy ja wyglądam, jak łysy dres?! – wydarłem się, nie szczędząc sobie przy tym żywego gestykulowania rękami, jak to miałem w zwyczaju robić zawsze, kiedy targały mną emocje.
– Bonnie, słońce, nie pluj się tak, bo robisz z siebie jeszcze większego kretyna niż zwykle. – Blondyn posłał mi przesłodki uśmiech. Kończył się już przebierać w robocze ciuchy.
– Będę się, do chuja pana, pluł! Bo mnie to, kurwa, wkurwia! – Kontynuowałem agresywny monolog.
– Ale Bonnie, nam tylko chodziło, że to dość… kontrowersyjne – odezwał się nasz kurczaczek. – No i kobiety przecież nie chodzą z czymś takim…
– No jak kurwa nie, jak co druga laska ma włosy związane gumką?!
– Ale zwykłą… do włosów. A nie kondomem – uświadomiła.
Zamarłem. W pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza.
Kondomem…? Jakim kurwa kondomem?
Zaraz, zaraz, połączmy wszystkie fakty. Rano włosy mi przeszkadzały. Spring się śmiał. Poprosiłem go, żeby mi je związał, więc to zrobił. Choć w sumie skąd w mieszkaniu dwóch facetów, z których do tej pory żaden nie miał długich włosów, nagle miałaby się znaleźć gumka do nich?
Zerknąłem w miejsce, gdzie przed chwilą stał Spring. Teraz była tam tylko jego torba, a jej właściciel najwidoczniej się ewakuował, przeczuwając co zaraz nastąpi.
– Zabiję tego ochujałego gnoja… – wysyczałem przez zaciśnięte zęby i wybiegłem z pokoju jak huragan, taranując wszystko i wszystkich na swojej drodze. Dobrze, że drzwi zostawiłem otwarte, bo pewnie nie przeżyłyby spotkania pierwszego stopnia z moją kurwicą.
Złotko dopadłem tuż przed wejściem do kuchni. Nie dałem mu szans na jakąkolwiek reakcję, bo doskoczyłem do niego w sekundę, a co dopiero na ucieczkę czy wezwanie pomocy.
O nie, nie. Nie bawimy się w ten sposób, mały zwyrodnialcu. Poznasz smak zemsty Lorda Ciemności Bonnie'ego.
Mało delikatnie zaciągnąłem go do kibla. Za piętnaście minut będą otwierać, więc kabiny świeciły już pustkami.
– Co to ma być? – Zszarpałem z włosów zawiązany na nich kondom i podetknąłem mu go pod sam nos. Kurwa, że do tej pory się nie skapnąłem i przez pół miasta tak z tym szedłem! – Ja się pytam czemu ty mi tą gumkę na włosach zawiązałeś?!
– No bo prosiłeś. – Uśmiechnął się niewinnie, jakby kompletnie nie widział w tej całej sytuacji swojej winy. Albo chciał, żebym ja przestał ją widzieć. Mała, manipulatorska szuja.
– Prosiłem żebyś mi, cholera, związał włosy! A nie okręcił wokół nich woreczek na spermę! – Nerwy mi już puszczały, momentami miałem ochotę go zatłuc za ten przemądrzały ton.
– Uściślając, prosiłeś żebym ci je związał CZYMKOLWIEK – naprostował.
– Chodziło mi o gumkę! Nie prezerwatywę! – Ledwo się powstrzymywałem przed obiciem mu buźki.
– Prezerwatywę, którą na początku tej rozmowy sam nazwałeś gumką. – Odkaszlną próbując się nie zaśmiać.
– Wcale…! – Już chciałem zaprzeczyć, ale uświadomiłem sobie, że ta wesz miała rację. Odetchnąłem głęboko, powoli się uspokajając. – Uwielbiasz mnie dręczyć, prawda?
– Nic nie poradzę na to, że tak łatwo się dajesz. – Wzruszył bezradnie ramionami i rozpoczął sprawne rozpinanie guzików mojej koszuli.
– Ejejej, co ty wyrabiasz? – Momentalnie odsunąłem się poza zasięg jego rąk. – Pogięło cię,  do otwarcia został niecały kwadrans, a ja nawet się nie przebrałem!
– No faktycznie, mamy mało czasu, więc lepiej się pospiesz, Freddy nie będzie zadowolony jak się spóźnisz, prawda? – Cwany uśmieszek nie schodził mu z ust.
Prychnąłem ze zdegustowaniem, ale ciężko było mi się oprzeć wizji dzikiego seksu w kiblu.
– Nie znoszę cię. – Złapałem go za ramię i wepchnąłem do jednej z kabin.
– Nawzajem, króliczku. – Zaśmiał się i bez sprzeciwów pozwolił mi zsunąć z siebie spodnie. Obróciłem go tyłem do siebie, by mógł wygodnie oprzeć się o ściankę kabiny. – Aż żal byłoby nie wykorzystać tej gumki w jakiś bardziej pożyteczny sposób, prawda? – Zerknął na mnie przez ramię.
Wtedy właśnie w mojej głowie zrodziło się niezwykle istotne pytanie. On to zaplanował, czy wszystko było jednym wielkim przypadkiem?


– Cholera… – Złotko starało się złapać oddech, ale ciężko mu to szło. Ja zresztą nie byłem lepszy. – I twoim zdaniem jak ja mam teraz pracować, gówniarzu?
– Co się czepiasz, sam chciałeś. – Wyrzuciłem do sedesu zużytą prezerwatywę.
– Ale nie żebyś wyjebał mnie jak szmatę! – Doprowadził się do porządku i podciągnął spodnie.
– Miało być szybko i było szybko, nie narzekaj! – Wywróciłem oczami i zapiąłem spodnie.
– Byłoby jeszcze szybciej, gdybyś co chwilę nie zwalniał żeby włosy poprawić, księżniczko. – Parsknął śmiechem.
– TO TRZEBA MI BYŁO JE, KURWA, ZWIĄZAĆ NORMALNĄ GUMKĄ, POJEBIE!
Rzuciłem mu krótkie: „Na razie!” i pobiegłem się ogarnąć, bo za moment miałem mieć występ.

***

Blondyn, klnąc wymyślnie, powoli opuścił łazienkę i rozmasowując obolałe cztery litery, skierował się do kuchni. Zanim wszedł do środka postarał się opanować kowbojski krok, poprawił fryzurę i dopiero wtedy nacisnął klamkę.
Byle tylko Fredbear przypadkiem czegoś nie zauważył.
– Cześć – przywitał się grzecznie Spring.
– Hej – usłyszał po chwili cichą odpowiedź. Zrobiło się trochę nieswojo. Fredbear wyraźnie nie miał chęci na rozmowę, więc kiedy zaczął temat, Złotko było pewne, że mężczyzna zmusza się do każdego słowa. – Widzę, że dobrze wam się układa.
– Nie wiem o czym mówisz – stwierdził nieco zbyt szybko i oparł się tyłem o blat. Zły pomysł, dół pleców ciągle go bolał.
– Daj spokój, przecież widzę. Chcę tylko wiedzieć, czy ten Bonnie dobrze cię traktuje. – Stanął obok Springtrapa i skrzyżował ręce na piersi.
– Rany, Fredbear, to tylko…
– Seks znajomość? – dokończył za niego były kochanek.
– Tak jakby… coś w tym stylu. – Blondyn podrapał się ze zdenerwowaniem po policzku.
– Myślałem, że się w nim zakochałeś i dlatego się rozstaliśmy. – Spuścił głowę wpatrując się smętnie w podłogę.
– Mój drogi, mówiłem ci przecież, że po prostu coś się między nami wypaliło. Ty też to czułeś, prawda? – Mówiąc to, Złotko nie ośmieliło się rzucić nawet jednego, przelotnego spojrzenia w jego kierunku.
– Chyba. Sam nie wiem – mruknął niepewnie Fred.
– Wiesz. Dobrze wiesz, że ciągnęliśmy to tylko z przyzwyczajenia. Miło było okazywać sobie czułość, ale to już kompletnie nie było to, co na początku. – Zerknął na Fredbeara.
– Jeżeli zależy ci tylko na seksie, nie musieliśmy się od razu rozstawać, przecież…
– Musieliśmy – przerwał mu ostro. – Doskonale zdajesz sobie sprawę, że jesteś za wrażliwy na seks bez miłości.
– Może z czasem by było lepiej? Może to był tylko chwilowy kryzys? – podsunął mężczyzna z lichą nadzieją na to, że Spring go poprze.
– Chwilowe kryzysy nie trwają tak długo. – Złotko wywróciło oczami. – Fredbear, mnie też jest przykro, ale bez sensu byłoby się tak męczyć. Sądziłem, że jak ze sobą zerwiemy to znajdziesz sobie kogoś, z kim będziesz naprawdę szczęśliwy.
– To nie takie łatwe – westchnął ciężko.
– Gdybyś chociaż zaczął szukać, to owszem, byłoby.
– Spring, ja nie jestem taki jak ty! Nie potrafię ot tak pogodzić się z tym, że dobra, coś się skończyło, ale nie ma co marnować sobie życia i czas się zabrać za szukanie kogoś nowego! Za bardzo mi na tobie zależało, żeby z dnia na dzień zrozumieć, że to już nie jest to. – Wyciągnął rękę w kierunku byłego partnera i pogładził go nią delikatnie po policzku.
– Zajechało dramą. Koniec tych smutów, bo zaraz obaj depresji dostaniemy. – Blondyn postanowił rozluźnić nieco atmosferę, bo jeżeli miałby do końca dnia siedzieć z nim taki przybity, to chyba by zwariował. – Nie myśl sobie, że mam zamiar zapominać o naszej znajomości. Ale naprawdę myślę, że lepiej będzie wrócić do relacji zwykłych przyjaciół.
– Trochę mi z tym trudno… ale dopóki będę miał cię przy sobie, to w porządku. – Mężczyzna objął Złotko ramieniem. – Tylko wiesz, jakby ten twój Bonnie coś ci zrobił, to od razu do mnie wbijaj, jasne?
– Tak mamo. Teraz będzie wykład z serii: „Nie rozmawiaj z obcymi, codziennie jedz śniadanie…”?
– Spring, ja poważnie mówię! – Uśmiechnął się delikatnie.
– Ja też. No, czas zabrać się do roboty. – Blondyn odsunął się od szafki, poza zasięg rąk byłego partnera.
– Ej, Springi, mam ostatnie pytanie – odezwał się Fred, nim Złotko zdążyło przejść do kuchni po zamówienia.
– Jakie? – Blondyn zatrzymał się i obrócił przodem do niego.
– Co ty tak dziwnie chodzisz? – Fredbear uniósł brwi. Trybiki w jego głowie obracały się z taką prędkością, że aż zaczęły dymić. Dopiero po dłuższej chwili niezręcznej ciszy zrozumiał, w jakiej sytuacji widywał u Złotka taki styl chodzenia, gdy jeszcze byli razem. – Och…

***

– Nie ma problemu, możesz przyjść nawet dzisiaj. – Mangle bez krępacji zdjęła przy mnie roboczą bluzkę, na co jej – momentami nadwrażliwa – dziewczyna zareagowała dzikim piskiem i przytuleniem swojej drugiej połówki od tyłu, rozpaczliwie starając się zasłonić rękami jej bujne piersi, które, co prawda, i tak ukrywały się w staniku.
– Nie pokazuj mu się tak! To widok tylko dla mnie! – Chica wtuliła twarz w plecy swojej miłości.
– Dziubku, przestań szaleć, nie jestem goła. – Kobieta westchnęła ciężko, starając się znaleźć w sobie pokłady anielskiej cierpliwości dla tej małej wariatki.
– Dokładnie. Zluzuj, Chica, przecież ci jej nie zabiorę – zaśmiałem się z rozbawieniem. – W sumie czemu nie, mogę wpaść nawet zaraz, o ile wam to nie przeszkadza.
– Spoko. I tak nie planowałyśmy chyba nigdzie wychodzić po pracy. – Białowłosa włożyła bluzkę i spojrzała na Chicę. – Zgadzasz się?
– Pewnie, wpadaj Bonnie kiedy dusza zapragnie! Tylko może bez kondomów we włosach, dobra? – Posłała mi ciepły uśmiech.
– Jeszcze raz mi ta blond gnida taki numer zrobi, a serio zafunduję mu bilet w jedną stronę na OIOM – burknąłem i przerzuciłem przez ramię torbę z rzeczami. – Widziałyście może Vincenta? – zapytałem.
– Nie, jakoś nie było chwili, żeby do niego zajść. – Chica wzruszyła bezradnie ramionami. – Facet kończy dopiero za dwie godziny, więc dzisiaj raczej z nim nie pogadamy. – Dziewczyna wzruszyła bezradnie ramionami. Już po chwili wyszliśmy we trójkę z szatni.
– Fakt. Chciałem go zaprosić na jakiś romantyczny wieczorek przy piwie, razem z naszą starą ekipą. Co myślicie?
– Super pomysł! Tęsknie za czasami, kiedy wspólnie wszystko oblewaliśmy, czasem całe noce siedzieliśmy w barze. Foxy zawsze jak się upił to śmiesznie gadał! – Chica uśmiechnęła się do własnych wspomnień. – Może zadzwoń do niego i się umów… powiedzmy na jutro, o ile będzie wszystkim odpowiadać. A ja zaproszę resztę! Pójdziemy wszyscy razem! Ty, Mangle, też!
– Oczywiście, że ja też, ktoś musi pilnować, żebyś za dużo nie wypiła. – Białowłosa pokręciła z rozbawieniem głową.
– Ooo, popijawę robicie? – BonBon rzecz jasna MUSIAŁ nas usłyszeć. Po prostu musiał. Zaraz do nas podbiegł. – Mogę się dołączyć?
– Żadna popijawa, raczej ciepłe przyjęcie Vince’a z powrotem w szeregach. – Wywróciłem oczami, starając się go ignorować. Przylepa jedna. No i nadal nie wybaczyłem mu tych zdjęć.
– Nazywaj to jak chcesz, kuzynie. I tak pójdę z wami. – Wyszczerzył się. Oj, miałem ja momentami ochotę walnąć go w te idealne ząbki. – A teraz gdzie się razem wybieracie?
– Nie twój zasrany in… – zacząłem, ale ktoś postanowił perfidnie mi przerwać.
– Bonnie poprosił Mangle, żeby go podcięła, więc idziemy do nas – poinformowała Chica, najwyraźniej nie wyczuwając buchających ode mnie ogni piekielnych.
– Rozumiem… znudziło mu się już noszenie prezerwatywy we włosach, tak? – zapytał niewinnie Toy.
No zaraz mu jebnę.

***

– Kawy? – Scott położył na blacie biurka, tuż przed rozłożonym w fotelu Vincentem, kubek z parującym płynem.
– Dzięki. – Mężczyzna od razu po niego sięgnął i upił łyk. Kiepski pomysł, bo niestety podniebienia z granitu to on nie miał. – Gorące!
– A co myślałeś, że zimna będzie? – zaśmiał się strażnik, siadając obok niego i przełączając widoczny na monitorze obraz z kamery.
Goście już powoli wychodzili, wcześniejsze tłumy przerzedziły się do tego stopnia, że jakiś wyjątkowo niekulturalny bachor rozłożył się na trzech krzesełkach przy jednym ze stolików.
– Wiesz… myślałem, że jak tu wrócę to nie dam rady. Że znowu będę przeżywał tamten dzień, ale jakoś podejrzanie neutralnie do tego podszedłem – mruknął cicho, z zamyśleniem wpatrując się w ekran.
– No i dobrze. Nie chciałbym cię znowu widzieć takiego zdołowanego. – Cawthon przełączył na inną kamerę, popijając przy tym swoją kawę. – Kiedy pierwszy raz cię spotkałem, wyglądałeś jak jedno wielkie nieszczęście. Nawet nie chcę myśleć co się z tobą działo wcześniej.
Vincent uśmiechnął się i przysunął do niego z fotelem, obejmując drugiego strażnika ramieniem.
– Cieszy mnie, że się o mnie martwisz. Chyba zrozumiałem twoją aluzję, mój słodki. – Posłał drugiemu stróżowi lubieżny uśmiech i położył mu dłoń na udzie.
– Jeszcze jeden podejrzany ruch, a ta gorąca kawa wyląduje na twoich spodniach, zboku! – Scott trzepnął go po głowie teczką z papierami i błyskawicznie odjechał z fotelem w bok.
– Ałć! A to za co?! – Vincent spojrzał na niego z wyrzutem, rozmasowując dłonią obolałe miejsce.
– Za jajco! Nie klej się do mnie jak jesteśmy w pracy! – burknął strażnik, z nieskrywanym oburzeniem. – Zwłaszcza pierwszego dnia!
– Mam rozumieć, że drugiego będziesz bardziej przychylny? – zaśmiał się, ale zaraz spoważniał, widząc przez moment coś niepokojącego na ekranie. Niestety po sekundzie Scott przełączył na inną kamerę i interesujący go obiekt zniknął. – Możesz cofnąć…? – poprosił.
– Pewnie. A coś się stało? –  Mężczyzna spełnił prośbę kolegi. Vince dłuższą chwilę wpatrywał się w ekran.
– On nadal pracuje w pizzerii…? Myślałem, że już go do pracy blisko dzieci nie dopuszczą. – Pochylił się w przód, bliżej monitora.
– Przenieśli go, ale wciąż jest częścią ekipy. Czemu pytasz? – Scott spojrzał zdziwiony na drugiego strażnika.
– Bez powodu… po prostu dawno się już z Fredbearem nie widziałem.

***

– Nie kręć się, bo ci ucho obetnę! – zbeształa mnie zniecierpliwiona Mangle.
– No to weź mi wytłumacz co ten dekiel tutaj robi! – prychnąłem, wzrokiem mordując rozwalonego na kanapie BonBona.
Picz jebana siedziała sobie wygodnie i popijała herbatkę razem z Chicą, rzucając mi ukradkiem podejrzane spojrzenia.
Ja już wiem, co mu się w tej ślicznej główce roiło. Z pewnością na pierwszym miejscu było to niewinne pytanie: „Do czego wykorzystałeś ten kondom z włosów, Bonnie?”.
Już ja go znam, nie ma bata, żeby nie miał jakichś zbereźnych myśli!
– Siedzi i nic poza tym, więc mógłbyś być dla niego trochę milszy. – Białowłosa wywróciła oczami, grzebieniem zaczesując mi nieco włosów do góry i przycinając je równiutko.
– Jestem aż za miły, a on to perfidnie wykorzystuje – burknąłem i spaliłem spojrzeniem tą roześmianą mordę kuzyna. Dobrze dogadywał się z Chicą, niech Mangle poczeka, aż zacznie jej dziewczynę podrywać, to też go znienawidzi! – Czemu nie zostałaś fryzjerką? Świetnie ci to idzie!
– Jakoś nigdy mnie do tego nie ciągnęło, szkołę skończyłam tylko za namową rodziny, sama się tym nie interesuję. – Odłożyła nożyczki i podłączyła maszynkę do prądu. – Wygolić ci ten bok, czy się jednak rozmyśliłeś?
– Wygól – przytaknąłem. Szczerze mówiąc, brakowało mi starego fryzu. Był wygodny.
– Ooo, wracasz do licealnego stylu? Dawno cię już takiego nie widziałem! – zaćwierkał BonBon, odkładając filiżankę z herbatką i zbliżając się niebezpiecznie szybko w moją stronę.
Tylko twardy wzrok Mangle powstrzymał mnie przed kolejną wyrafinowaną groźbą, posłaną w kierunku kuzyna. Najchętniej władowałbym go do jakiejś beczki, wieczko zabił gwoździami, wynajął łódź, popłynął aż na Antarktydę i tam porzucił samotną beczkę w prezencie dla głodnych misiów polarnych. Żryjcie to ścierwo, pierdolone niedźwiedzie!
– Ale faktycznie ci tak ładnie! – Chica zaintrygowana usiadła na krańcu blatu małego stolika, idealnie naprzeciwko nas. – Szkoda, że nie znałam cię, jak chodziłeś do szkoły, musiałeś być słodki – zaśmiała się, ale szybko spoważniała, słysząc ostrzegawcze chrząknięcie Mangle. – Bonnie jest słodki, a ty seksowna, moja królowo! – dodała szybko, nie chcąc jej zdenerwować.
– Uważaj Chica, bo mój prześladowca, wyżej zwany Toy Bonniem, jeszcze cię zagryzie w jakichś krzakach za domniemane „podrywanie” mnie. Wiesz ile on miał w phonie moich zdjęć? Podpowiem: o wiele za dużo, jak na zdrowego psychicznie człowieka! – Nie miałem zamiaru przestać mu wypominać tych zboczonych fetyszy.
– To ja może przypomnę, że je wszystkie pogrzebałeś żywcem! A wiesz ile mi zajęło nazbieranie takiej kolekcji?! – odparował z oburzeniem, zakładając ręce na piersi.
– Pieprz się ze swoim chorym hobby, nie pozwoliłem się fotografować! – Wierzgnąłem dziko, gotów zerwać się z krzesełka i mimo podpisanego paktu pokojowego, obić mu mordę.
– CISZEJ! – przerwała nam Mangle, ostro wkurwiona tymi sprzeczkami. – Jeszcze słowo, a obu was ogolę na łyso! – zagroziła.
– Radzę wam wziąć jej groźby na poważnie – mruknęła Chica. – Kiedyś powiedziała, że jeżeli nie zacznę wracać trzeźwa z imprez, to będę ją miała na dupie do końca życia. Zignorowałam to. I wiecie co? Od tamtej pory mam tatuaż na pośladku… z jej imieniem.


Dramatyczna historia Chici przeraziła nas obu na tyle, że milczeliśmy i siedzieliśmy jak na szpilkach aż do momentu opuszczenia ich mieszkania. Ja z nową fryzurą, a mały Smerf ze swoim zwyczajowym, wkurzającym uśmieszkiem.
– No, skoro pań już z nami nie ma, to może zdradzisz w końcu jak skończył ten nieszczęsny kondom? – zapytał niewinnie, kiedy weszliśmy do parku.
Wiedziałem, że mu to po głowie chodzi! Po prostu wiedziałem!
– Nie twój zasmarkany interes – burknąłem, niestety ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. – W koszu – dodałem szybko, widząc, że Toy Bonnie już otwiera usta, najpewniej chcąc mnie dalej namawiać do zdradzenia tej wielkiej tajemnicy.
– Nie o to mi chodziło! – Nadął policzki z jawnym urażeniem.
– Ej, słuchaj, ty nie masz własnego życia, że koniecznie chcesz wejść z butami w moje? – Westchnąłem ciężko, wkładając ręce do kieszeni. Było chłodno.
– Z butami? Niee, ja po prostu okazuję ci przyjaźń! – Uśmiechnął się szeroko.
– Trochę dziwną masz definicję „przyjaźni”. – Uniosłem brew. – Weź sobie kogoś znajdź i przestań mnie męczyć, co? – zasugerowałem delikatnie.
– Nie męczę cię, po prostu lubię twoje towarzystwo! – zaprotestował, starając się nie podnosić głosu bo przed nami szła jakaś para staruszków. Jeszcze by go babcia torebką zlała za wydzieranie się na środku chodnika. – A tak poza tym, to ja kogoś mam.
– Nie żartuj… ktoś wytrzymuje z taką małą przylepą jak ty? – Uśmiechnąłem się wrednie, już szykując w głowie falę ewentualnych pocisków.
– Bardzo zabawne, Bonnie, bardzo – prychnął. – No w tym problem, że nie wytrzymuje. Dlatego nie spotykamy się za często.
– Nie dziwię jej się, też bym ograniczał kontakt z tobą do niezbędnego minimum, gdybym mógł. – Wzruszyłem ramionami.
– Ej no, myślałem, że mnie jakoś pocieszysz czy coś! – obruszył się.
– Nie będę się nad tobą litował jak nad delfinią sierotką, to twoja wina, że jesteś nieznośny, zmień się to może ta niuńka pomyśli o tobie na poważnie. – Wywróciłem oczami. Nie miałem ochoty na ckliwe pogaduszki o złamanym serduszku BonBona. Gdyby moja dziewczyna miała w telefonie tyle zboczonych zdjęć jakiegoś faceta i nadawała na tak wysokich falach jak on, to też albo spotykałbym się z nią tylko na seks, albo w ogóle zerwał.
– Myśli na poważnie… ale to dość… kontrowersyjna osoba. – Podrapał się po policzku, lekko speszony tym tematem.
– Moja wina, że sobie taką partnerkę wybrałeś? – Byliśmy już prawie pod moim blokiem, więc przyspieszyłem. – No to trzym się, stary – pożegnałem się, już szukając po kieszeniach klucza. Wziąłem go, tak…?
– Em… Bonnie? – Pociągnął mnie nieśmiało za rękaw. – Bo wiesz, pociąg mi już dawno uciekł i raczej nie mam jak wrócić do domu, więc… – zaczął, robiąc oczka skopanego przez los, dziecka biedy.
– Nie – przerwał mu od razu. – Nie będziesz cholera znowu u mnie spał, bo znając życie jak tylko zasnę, to staniesz nade mną z aparatem i aż do rana będziesz cykał zboczone fotki, które wstawisz na Twarzoksiążkę, potem wyżresz wszystko co słodkie z szafek, popijesz mlekiem i pójdziesz spać do mojej szuflady z gaciami! – W międzyczasie udało mi się z pomocą domofonu i czekającego na górze Springa dostać na klatkę, więc po tym potoku słów, wszedłem na nią i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Nie ma chuja we wsi, drugi raz się nie dam, niech bydle męczy kogoś innego!

***

– Ach… Foxy! – Fazbear jęczał głośno, obserwując jak jego twardy penis znika w ustach kochanka. Na Boga, jak on nieziemsko dobrze obciągał!
Freddy miał wrażenie, że mógłby dojść od samego widoku rozpalonej twarzy rudego, który niestety w tym momencie postanowił przerwać i zostawić jego członka w spokoju.
– Dobrze ci? – zapytał, podwijając jego koszulkę aż do obojczyka i łapczywie dosysając się do twardych sutków bruneta.
Freddy był dzisiaj niespotykanie chętny, aż żal byłoby tego nie wykorzystać.
– T-tak… ale jutro praca, więc nie przesadzaj, dobrze? – poprosił, zamykając oczy i rozkoszując się gorącym dotykiem mężczyzny.
– Wiesz, że nie dam rady się powstrzymać. Nie przy tobie – szepnął mu do ucha i zręcznie obrócił ich na materacu, by teraz to Freddy leżał na nim. – Może dzisiaj sobie na mnie poskaczesz, co? – zaproponował z lubieżnym uśmieszkiem na ustach.
– Głupek… – burknął Fazbear, ale musiał przyznać, że ta opcja wydawała się o wiele bardziej kusząca, niż zwykłe wypieprzenie przez rudzielca, po którym jutro w robocie ledwo mógłby stać, o kilkugodzinnych występach nawet nie wspominając.
Miał na sobie jedynie luźną koszulkę, którą podwinął wysoko i przytrzymał zębami; dłońmi oparł się o klatkę piersiową swojego partnera i usiadł mu na udach, lekko ocierając się o naprężonego członka kochanka. Wcześniejsza gra wstępna pobudziła bruneta na tyle mocno, że teraz był gotowy zachowywać się jak wyuzdana ladacznica, byle tylko osiągnąć spełnienie.
– No dalej, skarbie. Chcę cię już pieprzyć. – Rudy przygryzł dolną wargę i poruszył lekko biodrami dla zachęty.
Policzki Fazbeara pokryły się szkarłatnym rumieńcem, gdy chłopak potarł dłonią penis kochanka i nakierował go na swoje…
Wtedy właśnie rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Obaj zamarli w bezruchu, Freddy – przerażony jak spłoszona antylopa – momentalnie stracił nastrój na seks, odskoczył i zaczął zbierać swoje ubrania.
– Spodziewasz się kogoś? – Brunet spojrzał podejrzliwie na rudego. – Czyżby jakiś inny kochanek?
– Co? Skąd, nie pieprz głupot! – Foxy, mocno wkurwiony, że ktoś przerwał im w takim momencie, zaczął kląć głośno na czym to ten świat stoi. – No kurwa mać. A może to po prostu zignorujmy? Chętnie bym kontynuował.
– Zwariowałeś? Idź i zobacz kto to! – ponaglił go Freddy, a z racji tego, że nie mógł znaleźć ani spodni, ani bokserek, które wcześniej zostały z niego zdjęte, naciągnął mocno koszulkę, by względnie zakrywała mu tyłek. Nie pomogło, więc przykrył się cały kołdrą. – No idź!
– Już, już… – Mężczyzna westchnął głośno, wyjął z szuflady jakąś bieliznę i wyszedł z sypialni, po drodze zakładając na siebie czarne bokserki. Zamknął za sobą drzwi, żeby nikt mu tam Freddy’ego nie podglądał i poszedł w stronę wejścia do mieszkania.
Poirytowany i w niemal Adamowym stroju, otworzył natrętowi, który się do nich dobijał. Przekręcił zamek, zdjął łańcuch i… jego oczom ukazał się Toy Bonnie.
– Cześć! – Chłopak uśmiechnął się promiennie do zaskoczonego rudzielca. – Mogę wejść? – zapytał od razu.
– Co ty tutaj robisz? – wydukał Foxy, bo ten gość był ostatnią osobą, jakiej by się tu o tej porze spodziewał. Zakładał, że to Bonnie musiał sypnąć adresem, bo nie widział innej możliwości skąd BonBon mógł wiedzieć, gdzie mieszka.
– Długa historia. – Machnął ręką i wprosił się do środka. – Mogę spać na kanapie, nie jestem wybredny. Na śniadanko lubię wafle z dżemem, masz może? A, no i jak coś, to nie krępuj się fapać czy ruchać, zachowuj się, jakby mnie tu nie było! – poinstruował grzecznie, już rozgaszczając się w salonie.
– Zaraz, co? Ty chcesz tu spać?! – Foxy złapał się za głowę. Niedorzeczność sytuacji sprawiła, że przez jedną, piękną chwilę miał nadzieję, że to tylko jakiś idiotyczny sen.
Niestety mocne dźgnięcie w żebra przywróciło go na ziemię. Freddy, już ubrany, wyszedł do nich i brutalnie przywołał swojego partnera do porządku.
– Co tu się dzieje? – zapytał, mierząc spojrzeniem to Foxy’ego, to BonBona.
– Bonnie nie zgodził się, żebym u niego nocował, do domu nie mam już jak wrócić, bo pociąg kolejny dopiero w środku nocy bym miał, więc pomyślałem, że wpadnę do was – wyjaśnił Toy, z tym samym, szerokim uśmiechem.
– Ej no, koleś, ja wiem, że ty jesteś kuzynem mojego kumpla, ale…! – zaczął niezbyt przyjemnym tonem Foxy, już mając zamiar złapać małego Smerfa za kłaki i wywalić za drzwi. Na jego nieszczęście wtrącił się Fazbear.
– No skoro nie masz gdzie spać, to możesz zostać u nas tą jedną noc; jest późno, nie ma sensu, żebyś wracał do Bonnie’ego, nawet jeżeli udałoby mi się go przekonać, żeby cię do siebie wpuścił. – Brunet westchnął głośno. – Idę spać. Foxy, wyciągnij mu jakąś pościel – rozkazał twardo.
– Ale… – Rudy dyskutowałby. Dyskutowałby walecznie! No ale jak ma dyskutować z wkurwionym Freddym, który aż ociekał żądzą mordu? – … Nie ma sprawy – burknął w końcu i podszedł do szafki w której trzymał pościel. Wyciągnął niespodziewanemu gościowi jakiś koc wraz z poduszką i rzucił mu je na kanapę. – Jak nam znowu przerwiesz, konusie, to nie żyjesz – ostrzegł, nim otworzył drzwi do sypialni i po krótkiej wymianie groźnych spojrzeń ze Smerfem, dołączył do Freddy’ego.
Jak dzisiaj nie wykorzysta okazji, to prawdopodobnie do końca tygodnia nie zarucha. Młody Fazbear ostatnio dużo pomagał ojcu w biznesie i nie miał dla niego tyle czasu co kiedyś, więc każda okazja na seks była bezcenna.
Położył się zaraz za odwróconym do niego plecami brunetem, objął go i zaczął całować po karku.
– No chyba śnisz, że będziesz mnie pieprzył jak ktoś jest w pokoju obok – warknął Freddy i odsunął się aż do ściany, uciekając z rąk Foxy’ego.
– A jak czasem kochamy się w pizzerii po pracy? Wtedy też ktoś może nas przyłapać. Nocny stróż wcześniej przyjdzie albo woźny i jakoś ci to nie przeszkadza. A teraz co się dzieje? – zapytał łagodnym tonem, mając nadzieję, że odrobina delikatności przekona jego kochanka.
– Ale jak jesteśmy u ciebie to co innego. Nie dzisiaj, Foxy. Następnym razem. – Freddy postawił stanowczo na swoim, zakrył się kołdrą i już więcej nie odpowiadał na delikatne zachęty rudzielca. – Miej trochę kultury i idź z tym do łazienki. „Nie” znaczy „nie”.
– Ech… jak chcesz. – Rozzłoszczony mężczyzna wstał z łóżka i wyszedł załatwić problem w samotności. Kiedy przechodził obok salonu, usłyszał urywek rozmowy BonBona przez telefon.
– Słodko, że się martwisz, ale nie bój się, Foxy mnie przenocował, także wracaj do swojego kochania i koniecznie…
Trzasnął drzwiami od łazienki. Najchętniej to pomasturbowałby się nad zwłokami tego małego, upierdliwego frędzla.

***

– Czyś ty kompletnie zgłupiał?! – Spring naskoczył na mnie jak rozjuszony manat, zaraz po tym jak obwieściłem, że wygnałem z naszego terenu małą wredotę i mamy wieczór tylko dla siebie. – Ty serio nie masz mózgu… – Pomasował palcami skroń, próbując uspokoić tą wściekle pulsującą żyłkę. – Dzwoń do niego – rozkazał władczo, sięgając po stojący na stoliku przed kanapą, kubek pełen gorącej herbaty.
– Po jaką cholerę? – Zmarszczyłem brwi, niezadowolony z jego reakcji na dość prostą aluzję, że będzie seks. – Co ty się tak nim przejmujesz? Smerfy bardzo dobrze radzą sobie w trudnych warunkach – stwierdziłem obojętnie, na co blondyn zmrużył groźnie oczy. Oj, niedobrze. Coraz mocniej go wkurzam. – No dobra, dobra, zadzwonię. Ale możesz być pewien, że nie odbierze mi tu zaraz i nie zacznie się żalić, że a). ktoś go okradł albo rozczłonkował, b). umarł pod jakimś śmietnikiem i c). wpadł pod jakąś morderczą taczkę, oponę, tir czy inny chuj. – Dla świętego spokoju wyjąłem telefon z kieszeni i poszukałem odpowiedniego kontaktu. Naprawdę nie wiem co jest nie tak z moim życiem, że zgodziłem się wymienić z nim numerami.
– W maksymalnie dziesięć sekund mogę ci udowodnić, że to, co powiedziałeś przed chwilą, było po prostu idiotyczne – prychnął i upił łyk herbaty.
– Serio, panie Pozjadałem-Wszystkie-Rozumy-I-Na-Każdym-Kroku-Próbuję-Udowadniać-Bonnie'emu-Że-Jest-Idiotą? Okej, zakładam się o dychę, że w życiu nie uda ci się to w tak krótkim czasie. – Uśmiechnąłem się kpiąco, pewien łatwego zarobku.
– Serio chcesz stracić tyle kasy? Dobra. Niech ci będzie. – Wzruszył ramionami.
– Dawaj, zmierzę ci czas. – Włączyłem w phonie stoper, chwilowo porzucając plan dzwonienia do kuzyna. – Iii… start!
– Gdyby naprawdę ktoś go okradł, rozczłonkował, albo umarłby czy wpadł pod auto i został poważnie okaleczony, to możesz być pewien, że nie odebrałby, a już na pewno nie zaczął się żalić. – Uśmiechnął się przesłodko.
Zatrzymałem stoper. 6,5 sekundy. Szczęka mi opadła chyba do samej piwnicy; jak ta mała pizda mogła mnie tak wykiwać?!
– Myślałem, że będziesz wymyślał jakiś kontrargumenty na moje przypuszczenia! A nie cholera takie coś! – oburzyłem się, nie mogąc ot tak uznać swojej porażki.
– Jakie „coś”? Miałem ci udowodnić, że twoje słowa były bez sensu. I udowodniłem. – Wzruszył ramionami ze szczerym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. – Moją dychę poproszę. – Wyciągnął dłoń przed siebie.
– Pieprzony kurdupel… – warknąłem pod nosem i wyjąłem z kieszeni papierek, wręczając mu go z nieukrywaną pogardą. – Obyś kupił sobie za to jakiegoś mocno kalorycznego batona, zgrubł, nie zmieścił się w autobusie i musiał biec do pracy na własnych, tłustych nóżkach!
– Groźba kreatywna, ale mocno odbiegająca od rzeczywistości – odparł ze śmiechem.
– Pieprz się – warknąłem z agresją. Zapamiętać: nigdy się z tą mendą o nic nie zakładać, bo zawsze wszystko tak poprzekręca, że koniec końców wyjdzie na jego.
A, właśnie. To wspomnienie o batonach przypomniało mi, że tradycyjnie lodówka dla Springa była za daleko i pewnie jak zwykle nic na kolację nie jadł. Umarłby z głodu, gdyby nie ja! Powinien być wdzięczny, a nie mnie jeszcze okradać tymi swoimi manipulatorskimi sztuczkami!
Wstałem z kanapy i poszedłem do kuchni.
– Co robisz? – Blondyn uniósł brew zdziwiony, że ot tak przerwałem sprzeczkę. Widział, że wchodzę do kuchni, a i tak wciąż miał ten wielki znak zapytania nad głową. Był chyba jedyną osobą na świecie, której to pomieszczenie automatycznie nie kojarzyło się z jedzeniem.
– Spaghetti czy ryż z warzywami? – Mało grzecznie odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Udało mi się znaleźć w szafkach składniki tylko na te dwa, proste dania.
– Niech będzie ryż – mruknęło Złotko, idąc za mną i siadając sobie na blacie pustego stołu.
Lubił mnie obserwować w czasie gotowania. Ciekawe, czy miał nadzieję coś podłapać i w miarę możliwości przestać być tak kulinarnie niedorozwiniętym, czy zwyczajnie gapił mi się na dupę.
– Wiesz, że nie musisz gotować specjalnie dla mnie? Wziąłbym sobie jakiś jogurt i tyle – odezwał się po chwili ciszy.
– Ta, ta, jeden jogurt raz na tydzień byś jadł, gdybyś sobie o nim, oczywiście, przypomniał. Normalni ludzie wyznają zasadę kilku posiłków dziennie, wiesz? – Zerknąłem na niego przez ramię, ale zaraz wróciłem do krojenia warzyw. – To i tak cud, że w ogóle byłeś w stanie utrzymać się na nogach, jak się poznaliśmy.
– Czemu? – zapytał, szczerze zdziwiony tym stwierdzeniem.
– Jeszcze się pytasz? Skóra i kości, blady jak ściana, wyglądałeś jak po roku na bezludnej wyspie… na której był tylko piasek – stwierdziłem nad wyraz poważnie.
– Przesadzasz. – Wywrócił oczami.
– Nie, nie przesadzam, byłeś jak chodzące zombie. W sumie nadal jesteś za chudy, dlatego dobrodusznie gotuję ci obiadki, bo skoro nie masz cycków, to chcę cię móc chociaż złapać za dupę, a nie za kości. – Wzdrygnąłem się lekko, wkładając paczkę ryżu do wody. Co ja pierdzielę?
– No proszę, kto by pomyślał, że masz wobec mnie takie wymagania. – Pokręcił głową z uśmiechem na ustach i zsunął się z blatu, zachodząc mnie od tyłu. – Dzwoń do niego. Popilnuję tego ryżu. – Wyjął mi z tylnej kieszeni telefon i włożył go do ręki.
Chcąc nie chcąc chyba serio musiałem to zrobić, mimo pewności, że BonBon już znalazł sobie jakieś przytulne gniazdko… jak zwykle. Czemu to ja wychodzę na tego złego? To on mi się chciał do domu wpierdolić, nie pytając mnie o zdanie, a akurat dzisiaj nie miałem ochoty się z nim użerać; wystarczy mi, że muszę dzień w dzień walczyć ze Złotkiem i tym jego charakterkiem!
– Żyjesz, Smerfie? Czy szlajasz się po ulicach? – zapytałem po usłyszeniu głośnego: „Taaaak?” w słuchawce.
– Hehe, wiedziałem, że zadzwonisz! Słodko, że się martwisz, ale nie bój się, Foxy mnie przenocował, także wracaj do swojego kochania i koniecznie opowiedz mi jutro jak wam noc zleciała! – wymruczał, koniec wypowiedzi zwieńczając cukierkowym chichotem.
– Przymknij się, larwo mała, bo zaraz przedzwonię do Foxy’ego, żeby ci przed drzwiami gazetkę rozłożył, chrupki wysypał i tam kazał spać! Dobranoc! – Tym agresywnym akcentem zakończyłem dyskusję i nie czekając na jego odpowiedź, rozłączyłem się.
Wróciłem do Springa i gotującego się już ryżu. Po kilku minutach nasza kolacja była gotowa, usiedliśmy w kuchni przy stole, porzucając na ten wieczór dzikie maniery kanapowców, których żelazna zasada mówi, że najlepiej jedzonko smakuje na kanapie przed tv.
W międzyczasie przypomniało mi się o planie zrobienia popijawy, więc wyjąłem phone i napisałem szybko do Vince’a.
– Nie wiesz, że na romantycznych kolacjach patrzy się na drugą osobę, a nie na telefon? – odezwało się Złotko, któremu ta cisza zaczynała już najwyraźniej ciążyć.
– Romantyczna kolacja w zasyfionej kuchni. – Zaśmiałem się i schowałem telefon po otrzymaniu odpowiedzi. – Pisałem do Vince’a, robimy małą popijawę, żeby uczcić jego powrót do nas. Może też się przyłączysz?
– Świeczki zapalić i będzie jak znalazł. Poza tym nie jest zasyfiona, wysprzątałem ją – dodał z oburzeniem, no bo jak śmiałem nie zauważyć. – Czemu nie. Kiedy?
– Ano tak, pan pedant nie wytrzymałby gdyby miał mieszkać pod jednym dachem z milimetrową warstwą kurzu na pokrywce od słoika schowanego głęboko w szafce. – Wywróciłem oczami z lekkim rozbawieniem. – Jutro po robocie. Nie będzie za ostro, więc się nie martw, że się upiję i cię wyrucham na stole, czy coś.
– Nie martwię się. Gdybyś się upił, to prędzej zabrałbyś się za ruchanie krzesła, niż mnie. – Zaśmiał się, znowu zaczynając grzebać widelcem w talerzu z miną filozofa, zamiast normalnie zjeść jak człowiek. Gorzej niż z dzieckiem.
– Czy ja mam cię, przepraszam, zacząć zaraz karmić? – Zmarszczyłem brwi, patrząc wymownie to na niego, to na wciąż pełny talerz.
– Daj mi spokój, nie jestem głodny. – Westchnął głośno, ale dla świętego spokoju przestał się bawić tym co mu przygotowałem i zaczął jeść.
– Nigdy nie jesteś. A tak swoją drogą… – Przerwał mi okropny hałas. Wiercili. Znowu. No ja pierdolę, czy oni robią coś poza wierceniem?! Czy ci ludzie życia nie mają, że od kilku jebanych miesięcy regularnie wiercą?!
Odczekaliśmy kilka minut. Było już późno, więc miałem prawo złożyć skargę za zakłócanie ciszy nocnej, ale na szczęście przestali.
– Wiesz co, zmęczony się robię. Seks przełożymy na jutro, zresztą dzisiaj już raz ruchałeś, a ja nie jestem tutaj po to, żeby cię rozpieszczać – stwierdziło Złotko, wstając od stołu.
– Spoko. Możesz pozmywać? Ja idę wziąć prysznic. – Zrzuciłem na niego całą pracę, bo sprawiedliwość musi być: kto nie gotuje, ten zmywa, o!
Złotko, bez jakichkolwiek protestów, wstało od stołu i od razu wzięło się do roboty, byle tylko jak najszybciej skończyć i móc iść spać.
Zgarnąłem szybko z pokoju czystą bieliznę i na dłuższą chwilę zniknąłem w łazience.
Sądziłem, że chłodny prysznic mnie otrzeźwi, ale nie ma chuja, zmęczenie wygrało z zimną wodą. Gdy w końcu pojawiłem się w sypialni, Springa jeszcze nie było.
Nie ma to jak chwila ciszy i spokoju. W samych bokserkach położyłem się na swoim łóżku, wskoczyłem pod kołdrę i obrócony przodem do ściany miałem zamiar jak najszybciej zasnąć. Byłem wykończony, bo ostatnio ciągle przesypiałem niecałe pięć, czy tam sześć godzin
Już prawie odleciałem, gdy nagle poczułem jak materac tuż za mną lekko się ugina i ktoś kładzie się obok mnie.
Złotko ułożyło się wygodnie tuż za mną i zaczęło miziać mnie po włosach. To było o wiele przyjemniejsze od typowych ciosów w żebro, łydę, czy – jak sam to określał – „mój wielki, pusty łeb”.
– Ładnie ci z takim fryzem – powiedział, okręcając sobie kosmyki z mojego niewygolonego boku wokół palców.
– Mhmmm… – mruknąłem nieprzytomnie.
I co wtedy? Wiercenie. Jebane wiercenie, kurwa.
Wokół nas mieszkają sami staruszkowie, więc oni po prostu wyłączają aparaty słuchowe, czy co tam mają i niech lud hałasuje ile chce, ale ja, w tym wypadku na swoje nieszczęście, słyszę dobrze. Aż za dobrze i na pewno w takim rabanie nie zasnę.
– No kurwa jego jebana, pierdolona, ochujała mać! – To był tak agresywny zryw z łóżka, że mało brakowało, bym nie staranował i zdeptał (tym razem) zupełnie niewinnego blondyna.
Wyjąłem z szafy jakieś dresy i w samych spodniach wyszedłem z mieszkania. Kilka sekund później Springi pewnie słyszał jak mało delikatnie dobijam się do mieszkania sąsiada, a potem robię mu awanturę jak stąd na Alaskę. Ja pierdolę, prawie pół godziny stałem tam i darłem na niego ryj, facet był starszy, ale nie stary na tyle, żeby nie ogarnąć, że w nocy się, kurwa, nie wierci!
Jak sąsiedzi usłyszeli, że ja robię raban, to nagle cały blok wyszedł robić go ze mną, bo jak się okazało, inni też mieli już tego dosyć; tylko czekali, aż ktoś pierwszy krzyknie: „Nie!”. Postraszyliśmy go policją, postraszyliśmy skargami do właściciela i dziadek obiecał wiercić sobie w ciągu dnia. Coś tam mówił, że półkę przymocowywał, no ale, na chuje święte, robił to od kilku miesięcy!
Wróciłem na górę cały nabuzowany, klnąc pod nosem gorzej niż szewc i trzaskając wszystkimi drzwiami, jakie próbowały stanąć mi na drodze.
Złotko nie spało, leżało i czytało jakąś książkę. Widząc mnie, od razu ją odłożyło.
– Długo ci zeszło – stwierdził blondyn. – Ale przynajmniej jest już cicho.
– No kurwa, ludzie do pracy wstają a ten chujek nie ogarnia, że o tej godzinie się jebanych remontów nie robi! – Położyłem się i wciąż wkurwiony próbowałem zasnąć.
– Agresywny człowiek. – Spring wywrócił oczami, przysuwając się do mnie bliżej, zgasił lampkę na szafce przy łóżku, oparł głowę wygodnie na moim ramieniu i zamknął oczy. – Branoc.
Jaka ta menda potrafiła się momentami robić słodka i niewinna.
– Wkurwiony jestem… – burknąłem. Nagle coś mi wpadło do głowy. – A wiesz jak najlepiej rozładować emocje? – Zsunąłem rękę na jego tyłek.
– Jeszcze jeden ruch, a oberwiesz w jaja tak mocno, że ci nosem wypłyną – usłyszałem jego zaspany głos. Mówił to tak niewinnie, jakby wkopywanie komuś jąder do nosa było czymś naturalnym i codziennym, a nie złym i nienormalnym. Wzdrygnąłem się i odsunąłem od niego.
– Branoc – odpowiedziałem.
Ale to nie była dobra noc. Co zasnąłem, to widziałem przed oczami spełnienie jego chorej groźby.


Do roboty poszedłem nieprzytomny. Pewnie brzmiałem i wyglądałem jak wyłowiony ze ścieków okoń, bo dzieci tym razem chętniej smarkały w spodnie Fredducha niż moje.
Chica już wczoraj przez telefon zdążyła wypaplać komu się dało, że będzie imprezka, więc poza naszą paczką, która chciała przywitać strażnika, dołączyli się znajomi BonBona i Puppet z BB. Zasięg plotek tej dziewczyny jest zdumiewający.
W ciągu dnia nie działo się za wiele, albo byłem zbyt nieogarnięty, żeby przyswoić pewne wydarzenia. W każdym razie do wieczora dzielnie przetrwałem!
– Stary, dawaj pyska, ile ja cię już nie widziałem! – Vince objął mnie ramieniem, gdy tylko dojrzał mnie w umówionym miejscu spotkania w lokalu. Godziny pracy mieliśmy tak podzielone, że na co dzień nie mieliśmy szans na siebie ot tak wpaść. Tylko dzięki tej małej popijawie udało nam się spotkać. – Co u ciebie? Opowiadaj! Jednak nie ma to jak pogadać w cztery oczy.
– U mnie to co zwykle, bieda i ból dupy. – Westchnąłem z lekkim uśmiechem na ustach. – Bardziej mnie ciekawi co z tobą.
– Ze mną cudnie, całe dnie spędzam w towarzystwie odpornego na mój urok, Scotta. – Zaśmiał się. – A, właśnie! Przypomnij, że muszę ci go przedstawić, facet serio pomógł mi stanąć na nogi!
– Z tego co mi mówiłeś przez telefon, to chyba coś innego ci dzięki niemu stawało… – Parsknąłem śmiechem, ale mocny kuksaniec w bok szybko przywołał mnie do porządku.
– A ty co, całą noc ruchałeś, że masz takie wory pod oczami? – zapytał.
– Nie. Wierciłem. – Z bólem przywoływałem wspomnienia z ostatniego wieczoru.
– Zwał jak zwał. – Wzruszył ramionami. – Dobra, chodź już, reszta pewnie na nas czeka! – Ponaglił mnie i pociągnął za ramię do wyjścia.


Bar, w którym wszyscy się zebrali, był niecałe dziesięć minut drogi od pizzerii, więc już po chwili byliśmy na miejscu.
Towarzystwo zajęło niemal połowę dostępnej przestrzeni i praktycznie wszystkie stoliki. Dosiedliśmy się do nich, od razu ktoś podsunął mi pod nos kufel z piwem. No nie wypadało odmówić, więc upiłem sporego łyka i odstawiłem naczynie z powrotem na blat.
Wzrokiem starałem się odnaleźć w tym tłumie Springa, ale hołota była tak żywa, że nie sposób było dostrzec jego blond czuprynę między ludźmi. Ciekawe, czy jednak zdecydował się przyjść?
– Rozumiem, że już wszystko u ciebie w porządku, tak? Bo wiesz, jakbyś czegoś potrzebował, to zawsze możesz śmiało do mnie walić. – Nachyliłem się bardziej nad blatem stolika przy którym siedzieliśmy, żeby nikt z tu obecnych, poza strażnikiem, nie miał szans mnie usłyszeć.
– Okres kompletnego doła już mi minął, pochodziłem trochę po psychologach, raczej wszystko się już ułożyło. Ale dzięki. To, że mogę na tobie polegać, serio dużo dla mnie znaczy. – Uśmiechnął się delikatnie, ale wzrok smętnie wbił w nieokreślony punkt na stoliku. Nie był ze mną do końca szczery. Gdy dostrzegł, że czujnie mu się przyglądam, od razu wyprostował się na krześle i wyszczerzył. – No, a to jest właśnie Scott! – Vince objął mocno ramieniem mężczyznę, który dopiero co do nas podszedł.
– Miło poznać. – Podaliśmy sobie ręce, facet wyglądał na trochę onieśmielonego tą całą wrzawą, ale wydawał się być w porządku.
– Dzięki za dbanie o niego, przez ten cały czas – zaczął, podsuwając sobie krzesełko. – Czasami do mnie się nie chciał odzywać, a po telefonach od ciebie od razu mu przechodziło. Fajnie, że ten zboczony dupek znalazł sobie takiego dobrego kumpla. – Uśmiechnął się do mnie i spróbował odkleić od siebie Vince-przylepę.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, Foxy i Chica postanowili zbiorowo napaść na strażnika i po swojemu (czyli buziakami od dziewczyny i butelką trunku od rudzielca) go przywitać. Były krzyki, były śmiechy, był alkohol (który Freddy starał się z całych sił izolować od rudzielca). Chyba tylko fakt, że właściciel baru znał się z Puppetem, sprawił, że nie wyrzucił nas stąd po tym, jak swoim zachowaniem przepłoszyliśmy resztę klientów.
A właśnie, mój niedoszły wybawiciel mieszkaniowy wraz z BB już z pół godziny temu zniknęli w kiblu…
Vince szybko zapoznał się i polubił z całą paczką BonBona, o dziwo z moim kuzynem na czele. Jak można lubić tą małą Smerfią pierdołę?
Foxy coś mi tam na niego marudził, że jak ja mogłem mu podesłać kuzyna w tak krytycznym momencie, potem coś, że nie mógł przez niego zaruchać, ale rudy, mimo starań Fazbeara, tak się spił, że średnio rozumiałem, co do mnie mówił.
Dopiero o północy powoli zaczęliśmy się rozchodzić. Pierwsza poszła Chica... źle to ująłem, nie poszła, bo była niesiona przez Mangle. Kurczaczek upił nam się praktycznie niczym, no bo co ona wypiła? Dwie szklanki piwa? Byłem zdumiony, że można mieć aż tak słabą głowę. Zaraz po nich wybył Toy Freddy i Toy Chica, BonBon o dziwo zebrał się koło pierwszej, twierdząc, że ktoś po niego przyjedzie. Pewnie się z tą swoją niuńką umówił.
Nagle w kieszeni zawibrował mi telefon z SMS-em od blondyna, który łaskawie mnie uświadomił, że jeżeli się spiłem, to mogę nie wracać, bo i tak mnie do mieszkania nie wpuści. Słodko.
– Serio dzięki, że o mnie pomyśleliście. Miło wracać do takich ludzi. – Vincent z szerokim uśmiechem oparł się na ramieniu Scotta, żeby przypadkiem się nie przewrócić.
Niby nie piliśmy dużo, a niektórzy i tak się chwiali. Poza Foxym. On wypił więcej, niż ja przez cały rok.
– Spoko, stary. Trzeba trzymać się razem, nie? – Odwzajemniłem uśmiech. – Dobra, gołąbeczki, spadać będę, późno już. – Wstałem od stołu, kasę za piwo zostawiając na blacie.
– My też już idziemy. – Przyjaciel Vincenta chyba zrozumiał w końcu, że tak łatwo nie pozbędzie się pijanego strażnika ze swojego ramienia.
– No wiesz co, dopiero się rozkręcałem! – zaprotestował, gdy facet zaczął go ciągnąć w kierunku wyjścia z lokalu.
– Wali od ciebie. Marsz pod prysznic a potem grzecznie lulu – zadecydował za niego Scott.
– My też się zbieramy. Bonnie, pomógłbyś mi z nim? Idziemy w tą samą stronę. – Freddy wskazał leżącego na blacie rudzielca. Zalał się w trzy dupy, jak zwykle. Jeszcze nie widziałem, żeby z jakiejkolwiek imprezy wrócił trzeźwy.
– Pewnie. – Od razu podszedłem do nich i pomogłem Fazbearowi z podniesieniem Foxy’ego.
Mieliśmy z tym lekki kłopot, ale ostatecznie postawiliśmy go na nogi i zmusiliśmy do wyjścia z baru.
Mniej więcej w połowie drogi złapał nas deszcz, który chyba nieco otrzeźwił pijanego mężczyznę. Wciąż się kiwał i opierał na Freddym, ale przynajmniej był już w stanie iść, a nie szurać po chodniku nogami.
– Było całkiem spoko, takie imprezki pomagają się odprężyć – mruknął Freddy, ignorując zapijaczone pomruki swojego chłopaka.
– Jeszsze ja, jeszesz, o mój błoszsz, chyba szygneee! – zamajaczył Foxy.
– Zdecydowanie tak. Vincent wydawał się być zadowolony, teraz już wszystkich zna i pewnie łatwiej mu się będzie wpasować w towarzystwo – odparłem i wyjąłem  z kieszeni wibrujący phone. Wyświetlacz od razu pokrył się kropelkami wody, zakląłem i w miarę możliwości ochroniłem go rękawem bluzy. Spring już serio się niecierpliwił. – Poradzisz z nim sobie? – Wskazałem rudego.
– Tak, do jego mieszkania jest kilka minut drogi. Wracaj już do siebie, bo jutro do roboty, Bonnie. – Lider uśmiechnął się do mnie, pożegnał i szybko przeprowadził swojego chłopaka przez ulicę, póki nic nie jechało. Rany, tak zacinało, że ledwo było coś widać!
Zerknąłem na godzinę. Parę minut po pierwszej. Zaraz będę w domu, wysuszę się i od razu do łóżka, bo następnego dnia padnę.

***

Zniecierpliwiony BonBon naciągnął kaptur na głowę i stał tak w deszczu, czekając aż zjawi się jego partner. Obiecał, że po niego przyjedzie, potem mieli wybrać się wspólnie do jednego z kilku wynajmowanych przez mężczyznę mieszkań i w nim spędzić resztę nocy.
Ich problem polegał na tym, że tylko jeden z nich traktował tę znajomość jak luźny związek. Drugi był mocno zaangażowany.
W końcu tuż przed Smerfem zatrzymało się czarne auto z przyciemnianymi szybami. Toy Bonnie uśmiechnął się szeroko i od razu otworzył przednie drzwi. Mina mu zrzedła, jak zobaczył siedzącą na tylnym siedzeniu, półnagą niunię, która właśnie nieporadnie próbowała ubrać bluzkę. Kierowca zdawał się nieporuszony tym faktem, ani gromami jakimi ciskał w niego z oczu przemoczony chłopak.
BonBon westchnął ciężko i wsiadł, a żeby podkreślić swoje niezadowolenie, mocno trzasnął drzwiami.
– Co to za jedna? – zapytał po chwili ciszy, wzrok wlepiając gdzieś za okno i udając, że kompletnie go nie obchodzi przemoczona bluza i cieknąca z włosów woda. Było mu zimno, a ten dupek na domiar złego włączył klimatyzację.
– Koleżanka z pracy. Podwiozę ją pod blok i jedziemy do mnie – odpowiedział mu mężczyzna, lekko znudzonym tonem, nie zaszczycając swojego chłopaka nawet jednym spojrzeniem.
– Aha. Mógłbyś wyłączyć klimę? Zimno mi – poprosił.
– Nie mógłbym – uciął prędko kierowca.
Dziewczyna nie brała udziału w dyskusji. Wyglądała jakby była naćpana, bujne loki miała w kompletnym nieładzie, makijaż rozmazany, spódnicę lekko naddartą. Widać było, że jego facet ostro sobie z nią poczynał.
W milczeniu dotarli pod jej blok. Kobieta, lekko się chwiejąc, wysiadła z auta, posłała mężczyźnie buziaka i nieco pokracznym krokiem ruszyła na klatkę schodową, a już po chwili auto z głośnym piskiem opon ruszyło dalej.
Jechali w kompletnej ciszy. BonBon od czasu do czasu pociągał nosem, albo ocierał wierzchem dłoni spływające po policzkach krople. Jak wcześniej cieszył się na ich spotkanie, tak teraz kolejny raz dopadło go to okropne poczucie beznadziei. Nie miał wyrzutów, że Nightmare sypiał z innymi, bo sam się zgodził na taki rodzaj związku, ale wciąż naiwnie wierzył, że to się z czasem zmieni. Że serio coś między nimi zaiskrzy poza łóżkiem
Auto zatrzymało się na parkingu. Wysiedli z niego i weszli do elegancko wyglądającego bloku. Wjechali windą na ostatnie piętro i udali się do jednego z zaledwie dwóch luksusowych mieszkań znajdujących się na tym piętrze. Nightmare miał kasę. Miał jej naprawdę dużo i stać go było na wygody.
Facet bez słowa zdjął płaszcz i rzucił go niedbale na oparcie skórzanej kanapy.
– Rozbieraj się – rozkazał, patrząc obojętnie na BonBona.
– M-mhm… – przytaknął chłopak, lekko trzęsącymi się dłońmi rozpinając zamek bluzy i kładąc ją obok jego płaszcza. Dopiero teraz widać było, jak bardzo przemókł; włosy i ubrania lepiły się do jego dygoczącego z zimna, szczupłego ciała.
– Cały – dodał po chwili jego kochanek, widząc, że BonBon stoi jak to ciele i się trzęsie. Toy już chciał zaprotestować, ale szybko ugryzł się w język. Posłusznie zdjął bluzkę, a po niej rozpiął i z lekkim wahaniem zsunął z siebie spodnie. To samo zrobił z bielizną. – Uklęknij – padło kolejne polecenie.
Zdążył już pogodzić się z rolą zabawki, dlatego nawet nie zdziwiło go, gdy po wykonaniu rozkazu Nightmare szarpnął go za włosy, przyciskając jego policzek do swojego, wciąż ukrytego w spodniach, członka.
Zapowiadała się długa noc.

***

Spring spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia w nocy, a Bonnie’ego nadal nie było.
Debil. Przecież wiedział, że blondyn na niego czeka, więc czemu jeszcze nie wraca?! Dwie godziny temu napisał, że już wyszli i za moment będzie! A tymczasem okazało się, że zrobił sobie z niego jaja i ominął dom szerokim łukiem.
Wkurwione Złotko chodziło to po kuchni, to po salonie, to po sypialni, zaglądając we wszystkie okna i próbując się do niego dodzwonić, ale jak na złość nie odbierał.
Może za dużo wypił i do kogoś poszedł…?
Nie, raczej nie. Obiecał, że tego nie zrobi, miał wrócić trzeźwy.
No ale gdzie się w takim razie podziewał?
Nerwy nie pozwalały mu myśleć o spaniu, ani znaleźć sobie miejsca, w którym usiedziałby dłużej niż pięć minut.
W końcu ciszę w mieszkaniu przerwał głośny dzwonek telefonu. Spring odetchnął z ulgą i odebrał, już gotowy opierniczać tego idiotę.
– Co ty sobie…?! – zaczął agresywnie.
– Springuś, słońce – przerwał mu Bonnie. Miał jakiś dziwny głos. – Mam do ciebie małą prośbę.
– Jaką? – Blondyn zmarszczył brwi, momentalnie spuszczając z tonu.
– Mógłbyś spakować mi potrzebne rzeczy i przynieść je jutro do szpitala? – zapytał jakby nigdy nic.
– Że co?! Coś ty znowu odpierdolił, że jesteś w szpitalu?! – Złotko aż usiadło z wrażenia.
– Hehe, a co, martwisz się? – Blondyn oczami wyobraźni niemal widział, jak w tym momencie Bonnie uśmiecha się zaczepnie.
– Ani trochę, padalcu! Jak zwykle sprawiasz kłopoty! – Od razu żywo zaprzeczył.
– Mam rozumieć, że ta informacja cię obeszła?
– Dokładnie! – przytaknął zdenerwowany Spring.
– Ale odebrałeś od razu. Czyli na mnie czekałeś. – Po tym stwierdzeniu zapadła krótka chwila ciszy. – Naprawdę nie zasmuciłoby cię, gdybym zniknął…?



6 komentarzy:

  1. Hejo!
    To jest to, na co kazałaś mi czekać tyle czasu, znosić tyle mąk i domysłów... Nie jestem zawiedziona. Ani trochę. Jestem świeżo po przeczytaniu i ewidentnie brak mi słów.
    Jednak zaczynając od początku: BonBon. Taki typowy, irytujący dzieciak, którego zabiłabym na miejscu, a nie powstrzymywała się jak bohaterowie. Dla takich jak on aborcja powinna być dozwolona do... Wybacz, nie pamiętam dokładnie, ale tak do 20 lat xD I niepokoi mnie fakt, że ma pełno zdjęć Bonniego - rozumiem, można kochać kuzyna, ale bez przesady! ;-; Dzięki jednemu z końcowych fragmentów jednak zapałałam do niego czymś na rodzaj sympatii. Ale tak minimalnie, nie przeskakujmy z jednego krańca na drugi. Widać, że jest mu ciężko i musi jakoś odreagować to, w co wkopał się z Nightmarem.
    Fredbear - nie uwierzę, że od tak odpuści sobie Springa i od tak wycofa się w cień. Czuję, że nasz króliczek będzie miał z nim jeszcze trochę problemów, niestety ;-;
    Ale chyba powinnam skupić się na tym, co najbardziej mnie poruszyło w tym rozdziale - nie chcemy przecież kilometrowej analizy rozdziału, bo nigdy nie przepadałam za tego typu zabawami literackimi X"D
    Przez swój sentyment do głównego bohatera w cholerę poruszyła mnie ostatnia część. Niby Spring udaje takiego niedostępnego, a jednak martwi się o fioletowego. Do tego obawiam się, co się stało - prowadzona piosenką "Die in a Fire" od razu zobaczyłam Vincenta z siekierą w dłoni... Powiedz, ze to nieprawda! ;-;
    Ten rozdział ląduje w moim folderze dla ukochanych prac i liczę, że w najbliższym czasie nie dość, że wstawisz kolejny rozdział, to zaklepiesz sobie drugie miejsce na piedestale ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, musiałaś znosić naprawdę wiele MĄK czekając na moje wypociny. X'DDD
      Gdyby każdy płód miał przed urodzeniem plakietkę z opisem zawartości, to z pewnością - ty brutalu! - zabijałabyś wszystkie płody oznaczone tagiem 'zjebany jak BonBon'. QWQ Ano odreagować trochę musi, w końcu taką dramą z nim strzeliłam...! *Pokazuje wielkość dramatyzmu sytuacji*.
      Dobrze czujesz! ;_; Ale nic to, no potem go wyeliminujemy i z dramy BonBon'owej zrobi się drama ogólna i ze zjebanego opka powstanie jeden wielki, cholera, dramat! ;_; Ej, ale wyobrażasz sobie kłótnie Fredbear'a i Bonni'ego? B: "Ja lepiej rucham!" F: "Ja go szanuje!" B: "Ja mam seksowną dupę!" F: "Ooo z tym faktem rywalizować się nie da...".
      No tak, po co nam kilometrowa analiza - Powiedziała Tama, po czym tupnęła wojowniczo nóżkami i zrobiła analizę na pół kilometra. XD
      Czyli jednak to opko jest w stanie poruszyć i wywołać jakieś inne uczucia niż "Ja pierdole, co ten debil tu za truchło tworzy..." X'D
      To nieprawda! DD: Nie martw się, nie ma w tym wszystkim siekiery... ani Vince'a. QwQ
      To takie motywujące, że jestem w twoim folderze. Q____Q
      Dzięki za koment (I że ci się te moje smęty czytać chciało) i również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ooo, a jednak Złotko się martwi o Bonnie'go :D Tylko tego przyznać nie chce.
    Foxy i jego słaba głowa do trunków znowu w akcji jak widzę, no, może nie aż tak słaba jak u Chici ;) *szczerze mówiąc to trochę współczuję Freddy'emu i Mangle, że muszą robić za 2 niańki*
    Ach, Bonnie i te jego senne marzenia :D
    Szczerze to nie wiedziałam, że BonBon ma aż taką obsesję na punkcie kuzynka, jego wpis na fejsie rozłożył mnie na łopatki.
    Złotko pewnie nic by sobie z tego nie robiło, ale wzmianki o "blond-włosym kochasiu" nie mógł puścić płazem :D Jezu, jak ja lubię tę małą szuję :D
    Impreza widzę, że była udana, aż dziw, że lokal nie poszedł z dymem ;)
    Eee, a co to się stało, że Bonnie w szpitalu? D:
    No to lecę czytać dalej, standardowo pozdrawiam i życzę weny! ^^
    Haniko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A przyznać się nie chce, bo to mu popsuje *odgłosy wymownego kaszlu* sekretne plany *odgłosy jeszcze bardziej wymownego kaszlu*. =w=
      Taaa, Chica to do picia się nie nadaje. xux O ile Freddy na to niańczenie narzeka, o tyle dla Mangle to definicja uroku Chici... no i ta babka to jednak ma dużo cierpliwości. xD
      Obsesja = ciągłe wkurzanie go. XD
      Również pozdrawiam i dzięki! :)

      Usuń
  3. Aha, czyli jest tak, jak myślałam... BonBon to naprawdę cholerna pierdoła. No nie umie się ustawić w życiu no, łajza jedna... Ech. Rozdział super, jak zawsze. Jak Złotko musiało tyle czekać na Bonniego, to już było jasne, że coś jest na rzeczy :/. No i niech w końcu Scott ulegnie Vince'owi, no kto by go nie chciał? ;D
    Lecę czytać dalej, pozdrawiam cieplutko i weny życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie każdy potrafi, a to to ma talent do pakowania się w najgorszy bigos, so... krzyżyk na drogę dla niego? qwq
      Scott, ja widać, ma opory. XDDD Z serii: kiedy twa wymarzona białogłowa jest waćpanem i nie leci na ciebie nagiego w łóżku. xux
      Nawzajem i dzięki za komentarz! :)

      Usuń