niedziela, 16 października 2016

(Miniaturka AC) Dzień 4 cz.1 - Śniadanie

Witam wszystkich! No i w pakiecie z DN macie miniaturkę. Przyznam, że trochę na szybko ją pisałam, bo - jak się okazało - zeszycik, gdzie miałam napisane trzy kolejne części "Tygodnia"... tak jakby zaginął. x'D Wątpię, żeby udało mi się go odnaleźć, więc minuta ciszy dla poległych miniaturek. ;-;
Nie przedłużając, zapraszam do czytania! :)

***

– Kochanie, gość przyszedł, żąda arbuzów… mam go wygonić? – zapytał Altaïr, rozsuwając zasłonkę, za którą wśród góry poduch leżał Malik.
Zarządca nie był tego dnia w zbyt dobrej kondycji i mimo starań, asasynowi nie udało się wyciągnąć go z łóżka. W dodatku jego kochanek kazał mu zająć się biurem, a każdą próbę rozmowy szybko ucinał w wyjątkowo niemiły, nawet jak na niego, sposób.
 Tym razem nie było inaczej. Mężczyzna obrócił się do niego plecami, wtulił w wielką poduchę i kompletnie olał pytanie swojego partnera.
Nowicjusz średnio wiedział co ma robić. Skoro Malik zaniemógł przez tajemniczą chorobę, powszechnie nazywaną „Foch Forever”, to on – Wielki Mistrz Altaïr, musiał się wszystkim zajmować. Problem polegał na tym, że nie miał pojęcia jak wydawać racje żywnościowe i wypełniać te wszystkie pozwolenia na zabójstwa. Malik by go zabił, jakby narobił mu bałaganu w papierach i w jedno popołudnie roztrwonił całą zawartość spiżarni.
– To ja… ten… dam mu tego arbuza. – Powoli wycofał się z Malikowej samotni i wrócił do oczekującego na posiłek, młodego asasyna, który przyszedł tu po misji.
– Mistrzu Altaïrze, panu Zarządcy coś się stało, że dziś to ty zajmujesz się biurem? – zapytał młodzik, ze zdziwieniem obserwując jak Ibn-La’Ahad kładzie na niskim stoliku tuż przed nim, pokaźnych rozmiarów arbuz.
– Ma mentalny okres – stwierdził zdegradowany mistrz, wzruszając przy tym lekko ramionami.
Wyciągnął z pochwy sztylet i zaczął wycinać nim dziurę w owocu. Niestety jedną ręką szło mu to wyjątkowo topornie, w efekcie zarówno on, stół, podłoga jak i jego gość, byli cali w soku.
– Ale jak to…? – Młody zamrugał ze zdziwieniem, dyskretnie ścierając kawałki swojego obiadu z twarzy.
– Tak to. Krwawi z wyimaginowanej pochwy, ma fochy i nie jest w stanie obsłużyć cię tym arbuzem… to trochę źle brzmi. – Asasyn podsunął świeżakowi owoc z nieporadnie wyciętą dziurą. – Smacznego.
– Em... dziękuję? – Dzieciak skrzywił się lekko, nie mając pojęcia z której strony zacząć jeść i jak dobrać się do słodkiego wnętrza w taki sposób, żeby nie pobrudzić szaty oraz nie urazić, stojącego nad nim, mistrza. – Może pan Malik zwyczajnie nie ma sił? Pewnie też przydałby się mu jakiś dobry posiłek – zasugerował nieśmiało.
– Może… – W głowie nowicjusza powoli zaczęła zapalać się lampka. – A nawet na pewno! – stwierdził z nagłym entuzjazmem. – Żryj szybciej, nie mam na ciebie czasu! – ponaglił młodego zabójcę.
Gdy tylko młodzik zjadł, Altaïr zapakował mu do sporej, skórzanej torby trochę owoców i w mało subtelny sposób wyprosił go z biura.
Wydawało mu się to głupie, ale nie znajdował innego wyjaśnienia dla złego humoru kochanka. Poza tym jednym wybrykiem nie zrobił poprzedniego dnia… znaczy poprzedniej nocy nic innego, co mogłoby go aż tak zirytować.


Wędrujące po niebie słońce wreszcie zdołało wedrzeć się do sypialni i pokonać poduszkowy wał, którym Malik próbował osłonić się przed światem.
Rafiq jęknął z niezadowoleniem i chcąc nie chcąc, musiał się w końcu podnieść.
Czuł się okropnie. Wciąż miał przed oczami martwe ciało brata, wydawało mu się, jakby tej nocy przeżył walkę w świątyni ponownie. Gdyby nie wsparcie Altaïra, który siedział z nim przez kilka godzin i uspokajał... O cholera, Altaïr!
Al-Sayf zerwał się jak oparzony, a jego zmącony umysł w jednej chwili otrzeźwiał. Zauważył leżącą z boku szatę, chwycił ją i prędko zaczął ubierać.
Potraktował go tak okropnie, a asasyn tyle dla niego zrobił. Musiał go jak najszybciej przeprosić!
Rozsunął zasłonkę i wydostał się z poduszkowego więzienia. Momentalnie uderzył go intensywny, bliżej nieokreślony zapach.
Zaintrygowany nieznaną wonią, udał się w kierunku głównego pomieszczenia w biurze, skąd – jak sądził – ją wyczuwał.
Po przekroczeniu progu momentalnie pożałował, że nie został w swoim małym azylu. Ręce… znaczy ręka mu opadła na widok tej sceny.
Altaïr stwierdził, że będzie dzisiaj chodził TYLKO w kapturze i odziany wyłącznie w niego rozłożył się wygodnie na jego biurku. Żeby było śmieszniej, cały obłożony był smakowicie wyglądającymi owocami, poza bananem, który ułożył sobie między nogami (on akurat nie wydawał się Malikowi zbyt zachęcający), a wokół niego paliło się kilkanaście kadzidełek, zadymiających całe biuro.
– No hej, skarbie. Pamiętasz jak wczoraj prosiłem, żebyś zrobił mi śniadanie nago? No więc… postanowiłem, że to ja je dla ciebie zrobię – zamruczał seksownie, zdejmując ze swojego torsu pokrojone, świeże mango. – Masz ochotę na kawałek…?
Malik wyszedł.

7 komentarzy:

  1. O mój Boże xd
    To było świetne :D
    Czekam na next :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałam się przekonać, ale nie przepadam za tak górnolotnym językiem i takimi realiami... ☹

    ~Arco Iris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Język jest oczywiście stylizowany, bo to poważne ff nie jest, tylko komedia. XD A realia są z gry, więc... to już akurat nie moja inicjatywa. XD
      Dzięki za koment, pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. No nie no, ten to musiał coś wymyślić, no musiał xD. Kurna, umieram no...
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby Altair czegoś nie odwalił, to świat by się skończył. XD
      Również pozdrawiam i wenę ślę! :)

      Usuń
  4. I potem Al Mualim się dziwi, że zarządcy zapijają traumy w barach

    OdpowiedzUsuń