Było już ciemno, a Malik nadal nie wracał. W głowie Altaïra
zaczęły rodzić się chore wizje zarządcy, który postanowił pocieszyć się w
ramionach innego mężczyzny i to właśnie te obrazy byłego asasyna posuwanego
przez jakiś plebs, skłoniły go w końcu do wyjścia z biura i poszukania kochanka
na własną rękę… choć pewnie byłoby mu o wiele łatwiej, gdyby mógł użyć do tego
obu.
Przetrząsnął całe miasto, zajrzał w miejsca, w które
normalnie brzydziłby się zaglądać, ale poza kilkoma patrolami straży, jakimiś
bezdomnymi śpiącymi w ciemnych zaułkach i pewną wyjątkowo głośną parą, którą
słyszał z drugiego końca rynku, nie spotkał ani Malika, ani nikogo, kto mógłby
wiedzieć, gdzie on jest.
Zaczął się poważnie niepokoić. To nie było w stylu zarządcy,
żeby znikać na tak długo. No do kurwy nędzy, Altaïr może i był zdegradowany do
niższego stopnia, ale wciąż miał umiejętności Mistrza, powinien być w stanie
odnaleźć go w przeciągu kilku minut!
Na dachach rozstawiono niebezpiecznie dużą liczbę kuszników.
Mężczyzna nie miał czasu przekradać się między nimi i pojedynczo wybijać, więc
zeskoczył na ziemię i zaczął rozglądać się po ulicach.
Na jego drodze pojawił się kolejny patrol. Prędko zajął
miejsce na stojącej pod wysokim murem ławce i spuścił głowę, by kaptur
całkowicie zasłonił mu twarz. Teraz mógł wyglądać co najwyżej jak podróżujący
duchowny, nic więc dziwnego, że strażnicy kontynuowali wędrówkę, rozmawiając przy
tym swobodnie i kompletnie nie zwracając na niego uwagi.
– I ty serio wierzysz, że to jeden z asasynów? Jak dla
mnie wyglądał jedynie na nieuczciwego handlarza.
– Też tak na początku myślałem, ale pod płaszczem miał
na sobie szaty z ich symbolem i broń!
– Naprawdę? Ale żeby zabójca bez ręki…? Jakoś nie chce
mi się wierzyć, że kaleka mógłby być groźny. – Altaïr drgnął lekko na słowa
strażnika.
Mężczyźni zaczęli się oddalać, więc cicho wstał i niby od
niechcenia ruszył za nimi, pamiętając o złożonych w modlitewnym geście, dłoniach
i opuszczonej nisko głowie.
Z uwagą przysłuchiwał się ich – zdecydowanie zbyt głośnej –
rozmowie.
– No to byś się zdziwił! Miałem wartę blisko celi, do
której trafił. Słyszałem, że zanim go złapali, zdjął ponad piętnastu naszych i
to jakimś tępym nożem wysuwanym z rękawa! – Strażnik zaczął gestykulować, o
mało nie upuszczając trzymanej pochodni.
– Nie wierzę… – Drugi pokręcił głową, mocno wstrząśnięty. Obaj zatrzymali się na zakręcie uliczki prowadzącej na główny
plac, więc śledzący ich asasyn umknął za filar jednego z domostw, by nie mogli
go dostrzec. – To gdzie ty dzisiaj miałeś wartę? Zwykle obstawiają cię przy
wejściu.
– W zachodniej wieży, dali mi zmianę za tego chłystka,
którego dźgnął tamten złodziej.
– A, kojarzę. Podrzucili go nam z innego miasta, prawda?
Taką niedorajdę, jak on, posłali do najniebezpieczniejszej części więzienia?
– Też się zdziwiłem. Swoją drogą, współczuję tamtemu asasynowi.
– Dlaczego? – wyższy ze strażników wyraźnie się
zdziwił.
– Bo pilnuje go dowódca. Wiesz co o nim mówią za jego
plecami, nie? Podobno lubi chłopców.
– Ciszej, głupcze!
– Przecież wiesz, że to prawda… poza tym, może i ten śmieć
nie miał ręki, ale był niczego sobie… – Mężczyźni rozmawiali dalej, ale Altaïr
już ich nie słuchał.
Nowicjusz wymknął się im niepostrzeżenie i omijając wzrok
rozstawionych na dachach, kuszników, pomknął w kierunku części więzienia, w
której – jak sądził – był Malik.
W myślach bez przerwy krzyczał: „OKURWAOKURWAOKURWAOKURWA”,
co jakiś czas dodając do tej mało kreatywnej wiązanki jakieś mocniejsze
przekleństwo.
Jak mógł być takim idiotą?! Powinien był zacząć go szukać o
wiele wcześniej!
Bez problemów dotarł do celu, jednak włamanie do wieży
okazało się być wyzwaniem. Nie chciał podnosić zbędnego alarmu, więc nie
zabijał napotkanej straży.
Niczym cień przemykał od celi do celi, z piętra na piętro,
aż dotarł do najwyższych partii budowli. Jeżeli tutaj nie znajdzie zarządcy, to
chyba rzuci się z okna tych kilkanaście pięter w dół.
Cicho zaczął się skradać wzdłuż korytarza. Po obu jego
stronach rozmieszczone były cele pełne najgorszych skazańców z całego miasta. Momentami wręcz
wstrzymywał oddech, byle tylko żadnego z nich nie obudzić.
– No dalej, jutro trafisz na szubienicę, nie chcesz się
zabawić ten ostatni raz? – usłyszał głos, dobiegający z celi na końcu.
Szybszym krokiem zbliżył się do krat, a widząc rozgrywającą
się tam scenę, momentalnie stracił nad sobą panowanie.
Wpadł do otwartej celi jak burza i korzystając z momentu
zaskoczenia, wbił jeden z wiszących u swojego pasa noży prosto w szyję mężczyzny,
pochylającego się nad siedzącym pod ścianą, skutym Malikiem.
Strażnik charknął zaskoczony, przyciskając obie dłonie do
rany, z której obficie zaczęła tryskać krew, a już po chwili padł martwy na
kamienną podłogę.
– No wreszcie. Trochę ci to zajęło, nie powiem – prychnął
zarządca, wywracając oczami.
– Że co? Przychodzę tutaj i w ostatniej chwili ratuję ci
dupę przed tym zboczeńcem, a ty masz jeszcze pretensje?! – Altaïrowi ręce
opadły na widok lekko znudzonej, a wręcz zirytowanej miny kochanka.
– Nie, mój drogi. Nie ratujesz, tylko się guzdrzesz i to jak
jasna cholera.
– Może trochę wdzięczności, co?! – podniósł głos, ale
zaraz przypomniał sobie o innych więźniach, przebywających w pobliskich celach,
wrócił więc do głośnego szeptu.
– Mam ci się rzucić w ramiona… albo raczej w ramię, jak
jakaś pieprzona księżniczka?
– Jak chcesz być pieprzoną księżniczką, to zamiast w ramiona,
rzucaj mi się do łóżka. – Nowicjusz uśmiechnął się wrednie i odruchowo osłonił
przed ciosem, który nie nadszedł, bo jego kochanek nadal był skuty.
Przetrząsnął szybko zwłoki strażnika, znalazł klucz i rozkuł nim Malika. – Tak
w ogóle, jak ty im się dałeś złapać, co?
– Sam nie wiem, ktoś musiał coś na mnie szepnąć strażnikom,
bo patrol nagle zagrodził mi drogę, jak wracałem do biura. W dodatku miałem
przy sobie tylko ukryte ostrze – westchnął ciężko i zaraz po uwolnieniu,
podniósł się z podłogi.
– Nie bój nic, moja księżniczko, znajdę drania i skrócę jego
męki, jakie zapewne musi przeżywać w swoim parszywym ciele!
– Tak, tak, fascynujące. Widziałeś gdzieś po drodze moje
skonfiskowane rzeczy? – zapytał zarządca, mało przejęty oświadczeniem kochanka.
Altaïr kompletnie nie tak wyobrażał sobie tą scenę. Liczył
na jakieś buzi, a po powrocie nawet na seks, tymczasem wyglądało na to, że Al-Sayf
ma wszystkie jego starania w miejscu, do którego od paru dni próbował mu się
dobrać.
– I tyle? Żadnego: „Kocham cię, weź mnie tu i teraz, mój
bohaterze!”?! – prychnął, sfrustrowany brakiem jakiejkolwiek reakcji na ten
heroiczny ratunek.
– Chciałbyś, co? Nie powiem nic takiego, wolę, żebyś
poczuł się… jak to ty wtedy określiłeś… – Zarządca pogładził się palcami po
krótkiej bródce. – A, tak. NIEZRĘCZNIE.
Uwielbiam to! Po prostu doprowadza mnie to do śmiechu, strasznie podoba mi się Twój styl pisania. Jeśli mogę spytać; kiedy następna część? �� ☺ ❤
OdpowiedzUsuńMiło mi to słyszeć, fajnie, że ci się podoba. :)
UsuńMiniaturki już od tego tygodnia znowu będą wstawiane, skupiałam się przez ostatnie miesiące tylko na FNAFie, a to zaniedbałam... x'D
Dzięki za komentarz, pozdrawiam!
No tak, bo żeby szukać ukochanego, nie potrzebujesz martwić się o to, że coś mogło się mu stać... Musisz się e martwić o to, żeby go jakiś plebs nie posuwał ;D.
OdpowiedzUsuńGenialne w swojej prostocie!
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :).
Altair ma priorytety, warstwie plebsu mówimy "Nie!". XD
UsuńDzięki i również pozdrawiam! :D