sobota, 12 grudnia 2020

Rozdział 13: Koniec i początek

Uh oh, trochę minęło! Na wstępie chcę bardzo podziękować wszystkim, którzy na tę „Przepaść” czekali, pojawiało się w czasie mojej nieobecności sporo komentarzy (zarówno tutaj jak i na Wattpadzie), gdyby nie one, to pewnie nie zmotywowałbym się do powrotu!

Szczerze? Zacząłem pisać nowy rozdział tego opka już ponad pół roku temu… i napisałem go tak do połowy, po czym wena mi umarła. Wróciłem do sprawy bodajże kilka dni temu i od razu natrzaskałem zarówno rozdział 13, jak i 14 (mam zatem jeden w zapasie). Nie wiem, co po tych dwóch rozdziałach, 15 rozdział napocząłem, ale kij wie, kiedy mnie znowu tak najdzie, no nie będę ukrywać, że w ostatnich latach fanfików nie pisuję i zwyczajnie ciężko mi wrócić do tego, co było kiedyś. ALE! Postaram się ogarnąć i chociaż tę „Przepaść” napisać do końca, póki będzie na nią czekać przynajmniej jedna osoba, to tak na dobre jej nie porzucę!

Pewnie widać, że mój styl się zmienił, sporo rzeczy się zmieniło, trudno przez te dwa-trzy lata nie ewoluować, co nie? Mam nadzieję, że to nie będzie razić, a raczej da jakieś… poczucie nowej ery? Idk, łapajcie to gówno, aktualnie piszę bez długoterminowego planu, bo pogubiłem wszystkie notatki, zobaczymy co z tego wyjdzie~


***

Trochę zdążyło się w moim życiu pozmieniać przez te parę lat. W pierwszej kolejności zadziała się wyprowadzka z bloku w którym kiedyś mieszkałem razem ze Springiem, jako że kompletnie nic mnie tam już nie trzymało, bo raz, że Złotko zniknęło, dwa, że pizzeria pana Fazbeara została zamknięta, tak więc byłem stosunkowo bezrobotny. Zresztą, nawet gdyby lokal jakimś cudem przetrwał i mimo wszystko funkcjonował, najpewniej i tak bym się zwolnił. Za dużo złych wspomnień, za duża trauma, przez którą masę czasu musiałem chodzić do psychologa.

Blisko rok posiedziałem z mamą i tatą w naszym rodzinnym gniazdku, żeby trochę się uspokoić po tym wszystkim, ale niestety wybrałem na to bardzo słaby okres. Pan Pazurek ciężko chorował, non stop musieliśmy latać z nim do weterynarza, aż w końcu trzeba było podjąć decyzję o uśpieniu go. Tyle lat z nami był i ubarwiał nam życie swoimi psotami, że po jego zniknięciu cały dom opanowała zbiorowa depresja. Mama szczególnie mocno przeżyła stratę, w końcu to ona była z nim najbliżej.

 Minęło sporo czasu nim ta największa fala smutków poszła w niepamięć. Po niej musiałem w końcu zdecydować, co chcę robić ze swoim życiem, bo przecież nie mogłem w nieskończoność zalegać u staruszków i udawać, że taki stan rzeczy jest w porządku. Poza tym… kiedy urwał się temat Pana Pazurka, a siedzenie w domu zaczęło powiewać nudą, moje myśli uparcie wracały do tematów, które z całych sił próbowałem od siebie odegnać. To jak z przeczytaniem wkurwiającego, hejterskiego komentarza na ważny dla ciebie temat – niby się zirytujesz i spróbujesz zignorować, ale jak cię to naprawdę uderzy, to potrafi po miesiącach się przypomnieć w zupełnie randomowym momencie i popsuć ci humor. Nerwowi ludzie zrozumieją ten problem.

Nie mogłem udawać, że epizodu z pizzerią Fazbeara nigdy nie było, bo jednak praca w tym lokalu i pierwsze liźnięcie pozornie dorosłego życia, zabrało mi kilka lat i odcisnęło na mnie swoje piętno. Dość traumatyczne piętno, te ociekające krwią roboty i widok martwego ciała najpewniej będą się za mną wlokły do końca życia, ale powoli udało mi się wyjść ze stanu kompletnego szoku i w miarę pozbierać się do kupy. Znaczy, może nie tyle do kupy, co zebrać potłuczone kawałki wazonika mojej egzystencji, skleić je ze sobą na ślinę i udawać, że tak jest dobrze. Choć nie było.

Pewnie nietrudno się domyślić, że w tym całym myślowym bajzlu pojawiał się też Spring. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy odtwarzałem w myślach naszą ostatnią rozmowę, zastanawiając się, czy gdybym inaczej zareagował, był bardziej stanowczy albo powiedział coś innego, to blondyn zdecydowałby się jednak zostać. Za każdym razem stwierdzałem, że nie, nie zostałby. Nie zależało mu aż tak, jak sądziłem; facet nie miał tak naprawdę żadnych powodów, żeby trwać u mego boku. Gdzieś tam z tyłu głowy łudziłem się, że być może nie był ze mną tak do końca szczery, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia, bo nawet gdybym zebrał się na odwagę, zechciał o niego zawalczyć i o tym pogadać, to zwyczajnie nie miałem jak tego zrobić. Złotko chyba zbudowało sobie podziemny bunkier albo przekwalifikowało się na mieszkańca Marsa, bo ni jak nie mogłem go nigdzie znaleźć.

Szukałem jak głupi, choć nadzieja i początkowa werwa szybko zaczynały mnie opuszczać. W trakcie tej akcji poszukiwawczej zdążyłem załapać się na studia. Obrany przeze mnie kierunek może nie był najwyższych lotów, ale w tamtym okresie nie miałem na siebie kompletnie żadnego pomysłu; gdzieś się zagubił ten ambitny dzieciak z tysiącem pomysłów na sekundę, którym kiedyś byłem.

Zapierdol z nauką i akademik dobrze mi zrobiły. Udało mi się kompletnie od wszystkiego odciąć, zapomniałem o smutkach z rodzinnego domu i zmartwionych spojrzeniach staruszków, którzy najwidoczniej nie uwierzyli, kiedy wyjeżdżając zapewniałem ich, że wszystko jest dobrze, o starych znajomych, z którymi kontakt niemal całkowicie mi się urwał, o pizzerii i związanej z nią traumie, a po pewnym czasie również o Springu.

Jakoś tak się złożyło, że w międzyczasie spiknąłem się z laską z mojego roku, Lolbit. Złapaliśmy wspólny język i po paru miesiącach samo poszło. No, tylko że po oficjalnym wejściu w związek, okazała się być typem obsesyjnej zazdrośnicy; gdy byliśmy sami robiła się słodka i gorąca jak pieprzony, kusicielski sukkub; tymczasem na uczelni, zwłaszcza jak na horyzoncie pojawiała się inna dziewczyna, pluła jadem na kilometr i prawie na pewno była gotowa zamordować z zimną krwią potencjalną rywalkę. Nie żeby coś, na początku to było całkiem podniecające, babka z pazurem, która dziko o mnie walczy i te sprawy, ale potem zaczęły się akcje w stylu sprawdzania mi telefonu, robienie awantur o wypady z kumplami, te sprawy. Ostatecznie zerwałem z nią pół roku przed skończeniem studiów, chyba tylko fakt, że była dobra w łóżku i miała czym oddychać, pozwolił mi z nią wytrzymać aż tyle czasu. Szalę przeważył temat potencjalnego ślubu, który nagle zaczęła poruszać, a który już na dobre mnie spłoszył.

Zwiałem jak ostatni tchórz, kiedy zaczęło się robić za poważnie? Owszem, ale wolałem wykonać taktyczny w tył zwrot, póki mnie jeszcze nie zaobrączkowała, niż obudzić się nagle po czterdziestce ze świadomością, że mam żonę psycholkę, zero przyjaciół, okropną, stresującą pracę i na dobitkę dwójkę pyskujących dzieciaków, które wracają do domu tylko wtedy, kiedy zaczyna im brakować kasy.

Cudowny scenariusz na życie, czyż nie? Swoją drogą, co za wstrętny Bóg Fatalnych Związków się do mnie przyczepił, że ponad dziewięćdziesiąt procent moich przygód kończyło się albo kłótniami, albo odkryciem psychodelicznych zapędów drugiej połówki, albo ucieczką partnera w przysłowiowe Bieszczady?

Wracając do tematu: nie mam pojęcia jak, ale skończyłem te studia. Trzy lata kurwienia i narzekania, ale skończyłem!

Zaraz po szkole wynająłem sobie mieszkanko, jako że regularnie czepiałem się różnych prac i zdążyłem odłożyć dość przyzwoitą sumkę, którą dodatkowo powiększyły „drobniaki” od mamy i taty. Podobno miałem w nim współlokatora, ale facet traktował to miejsce jak bazę regeneracyjną, widziałem go może ze dwa razy w przeciągu kilku ostatnich tygodni.

Nim całkowicie rozgościłem się w nowym lokum, staruszkowie postanowili uhonorować mój sukces podarowaniem mi pierwszego auta. Prawko zrobiłem jeszcze na pierwszym roku, już wtedy rodzice zapowiedzieli, że jeżeli skończę te studia, to sprezentują mi jakiś samochód – ot w nagrodę za ciężką pracę i z dobroci serc.

Ta, rozpieszczany ja. Mieszkanko było, auto było, ostatnim, czego mi brakowało, była jakaś stała praca, w której nie płaciliby mi jak murzynom w kopalni szafirów na Madagaskarze. Kto wie, może w trakcie ogarniania swojej sytuacji finansowej poznałbym kogoś, z kim byłbym na poważnie?

 

 

Z głośnym, zbolałym jękiem rannego manata, wtoczyłem się do mieszkania, niedbale zdejmując buty i rzucając torbę z rzeczami gdzieś na podłogę.

Dzień był zdecydowanie do dupy, zmęczony byłem jak jasna cholera, głodny i w dodatku wkurwiony, a po agresywnym zdjęciu z siebie przepoconych ubrań (gorąco było jak w piekle), jedyne co miałem siłę zrobić, to wyjąć sobie loda z zamrażarki i uwalić się z nim na kanapie w samych majtkach. Jak się mieszka samemu, to można sobie pozwolić na takie luzy.

Pyszny rożek od razu ugłaskał moje wewnętrzne cerbery i rozluźnił na tyle, że zdecydowałem się sięgnąć na leżącego na stoliku laptopa bez obaw, że zaś się wkurwię na ten zmulający złom i wyrzucę go przez okno. Pierwsze co, to sprawdziłem maila, w drugiej kolejności tumblra, chłonąc te szatańskie memy, arty i teorie spiskowe jak gąbka, a w trzeciej kolejności fejsa.

Brwi mimowolnie powędrowały mi w górę, kiedy zauważyłem, że napisał do mnie Freddy. Znaczy, nie było dziwnym, że napisał, z nim jako ostatnim utrzymywałem urywany co prawda, ale jednak kontakt; dziwnym było, że napisał mi coś więcej, niż „Hej, jak leci?”.

 

Fredduch

Hej. Dawno się nie widzieliśmy, jeżeli u ciebie wszystko w porządku i masz taką możliwość, to może chcesz się spotkać?

 

Spotkać… po tylu latach to zaczynało mi się wydawać niemal nierealne. Zupełnie jakbym zostawił tamtych ludzi w jakimś innym wymiarze i obecnie mógł ich jedynie wspominać.

Cholera, Freddy był dostępny i chyba zdążył już zauważyć, że odczytałem wiadomość od niego. Wypadałoby coś odpisać.

 

Ja

Faktycznie minelo troche czasu w sumie czemu nie, sobota?

 

Chciałem tego? Chciałem znowu do tego wracać? Przecież teraz miałem nowych znajomych, nową pracę, nowe życie, po cholerę odświeżałem tą traumę sprzed paru lat?

Heh… może jednak trochę tęskniłem. Bądź co bądź, nim nastał TEN dzień, bawiliśmy się naprawdę fajnie. Pomińmy fakt, że lekko mnie sumienie tykało, że tak się od nich wszystkich odciąłem i zostawiłem. No ale co miałem robić? Udawać, że chcę pamiętać? Zwłaszcza przez tamten pierwszy rok?

 

Fredduch

Gdzie chcesz się spotkać?

 

No właśnie, gdzie?

Zerknąłem szybko na profil Freddy’ego, chcąc się upewnić, czy facet nadal mieszka w tym samym miejscu. Jak się okazało, zdążył się wynieść kilka ulic dalej, także dzielił nas od siebie kawałek drogi. Szybki zerk w mapy Google, dzięki którym błyskawicznie znalazłem miejsce niemal idealnie pośrodku trasy.

 

Ja

Kawiarenka na rogu przy parku w centrum?

 

Fredduch

Mi odpowiada. To do soboty, Bonnie!

 

Chyba nieco inaczej widziała mi się rozmowa o pierwszym od lat spotkaniu z nim. Jakoś tak bardziej… emocjonalnie? Bardziej na luzie?

Za dużo wymagam od życia.

 

 

Pogoda i okolica były irytująco perfekcyjne. Wyobraźcie sobie taki miejski park żywcem wyjęty z typowej family friendly reklamy – wietrzyk ćwierkuje, ptaszki szumią, na niebie ani jednej chmurki, idealnie zielona trawa, zero kup i śmieci, gdzieś w oddali bawiące się dzieci, dla efektu jeszcze para z pieskiem. Jakby cały świat zamienił się nagle w bezproblemowe pola koszących smutek jak farmer stonkę, Teletubisiów.

Z serduchem w gardle i żołądku w trzustce pchnąłem szklane drzwiczki małej, utrzymanej w oldschoolowym stylu kawiarenki, uruchamiając tym samym zmyślny mechanizm zawieszonego nad nimi dzwonka, który perfidnie zdradził moją obecność w lokalu.

Przyznam, że w pierwszej chwili nie poznałem Freddy’ego, co prawda rozglądając się po tych trzech osobach na krzyż, które zajmowały losowo wybrane stoliki, zatrzymałem na nim wzrok, ale tak się skubany zmienił, że dopiero po dłuższej chwili ośmieliłem się stwierdzić, że to to tam to chyba Fazbear i wypada do niego podejść. Pewności nabrałem dopiero wtedy, gdy przywołał mnie do siebie gestem.

Chwila, wróć, świat jest podły, a pola Teletubisiów to kłamstwo, równie dobrze mogłem właśnie odpowiadać na zaczepkę jakiegoś handlarza nerkami młodych dziewic!

– Trochę się nie widzieliśmy, co? – zagadnął na powitanie, z przyjaznym uśmiechem na ustach.

Czyli jednak Freddy.

– Ta, trochę się wszystko pochrzaniło i jakoś nie miałem na nic głowy. Sorry za to. W sensie, to całe odcięcie się i w ogóle – mówiłem, zajmując miejsce naprzeciwko niego. – Zmieniłeś się jak cholera, stary! Ledwo cię poznałem! – dodałem nieco żywiej, chcąc rozruszać rozmowę.

Jak te kilka lat temu Freddy uchodził za pana perfekcyjnego – zgolony na zero, fryzura na młodego Boga, ubrania prasowane pięć razy dziennie i wyglądające jak świeżo ze sklepu – tak teraz zmienił styl na nieco odważniejszy. Nie tylko jego ubiór wydał mi się mniej formalny, ale i cały on. Zmężniał, wyhodował sobie krótką brodę, nieco przybyło mu w barach, a i rysy twarzy się nieco wyostrzyły. Choć w głosie nadal słyszałem starego dobrego Freddy’ego.

W sumie to nie powinienem być zaskoczony, w końcu minęło-NIE, to totalnie zasługa tej brody. Niczego więcej.

– Ty za to ani trochę, choć zapamiętałem cię jako nieco… głośniejszą osobę. Tymczasem kulturalne spotkanie w kawiarence i nie zacząłeś się wydzierać zaraz po wejściu? – zaśmiał się z rozbawieniem.

– No wiesz co, za kogo ty mnie masz? Może Foxy by tak zrobił, ale… Ej, właśnie, a co u rudego? I u reszty? Ogólnie u naszej starej paczki? – dopytywałem, szczerze zaciekawiony co życie zafundowało reszcie. W międzyczasie podeszła do mnie młoda kelnerka, wręczając menu.

– Powiem ci, że trochę się działo – mruknął nieco smętniej Fazbear, mechanicznie mieszając łyżeczką w swojej filiżance z kawą, którą najpewniej zamówił sobie w oczekiwaniu na mnie. – Foxy ma się świetnie. Znaczy, OBECNIE ma się świetnie. Bo wcześniej nie było tak kolorowo, narobił sobie trochę kłopotów i był na odwyku.

– Ale… jesteście jeszcze ze sobą, czy już niezbyt? – wtrąciłem trochę nieśmiało.

– Tak, jesteśmy. Nie mam pojęcia jakim cudem, bo zdążyliśmy się rozejść na pół roku, podczas którego próbował mi zwiać za granicę, ale potem znowu się zeszliśmy. Kompletnym przypadkiem – dodał, uśmiechając się przy tym lekko, najpewniej przywołując do siebie wspomnienia z tamtego okresu. – Jeżeli chodzi o resztę, to nie mam z nimi kontaktu. O Mangle wiem tylko tyle, że rozeszła się z Chicą i wyjechała z miasta, nic więcej. To niezbyt były moje sprawy, także nie dopytywałem.

– No co ty, kurczaczek z niunią się rozeszli? A tak za sobą ćwierkały… – pokręciłem głową, absolutnie zaskoczony. Szczerze mówiąc to te studia i ogarnianie życia zajęły mi tyle czasu, że momentami zdawało mi się, jakbyśmy ledwie miesiąc temu byli na tamtych felernych wakacjach w górach.

Kawiarenka była ciasna, przesiadywały w niej dwie, podejrzanie mordujące nas wzrokiem babcie, także  zdecydowaliśmy się szybko wypić swoje zamówienia (Fredduch kawę, ja bubble tea) i zaraz po tym zaczerpnąć świeżego powietrza, bo kij wie co takie starowinki były w stanie zrobić jak się je rozdrażniło.

– Zakładam, że o Springu też nic nie wiesz? – zapytałem, z rękami w kieszeniach jeansów siadając na niskim murku przed spożywczakiem, obok którego się zatrzymaliśmy.

Pytanie wyszło machinalnie, ale czy tak naprawdę chciałem o nim cokolwiek wiedzieć? Przez tyle lat próbowałem zapomnieć, więc po co rozdrapuję stare rany?

– Nie. Myślałem, że się z nim kontaktowałeś po tym wszystkim, w końcu jego… znaczy, to były dla niego na pewno ciężkie chwile, a byliście dość blisko, prawda? – Brunet oparł się tyłem o ścianę, tuż obok wejścia do sklepu. – Choć fakt faktem, że tamten okres był mordęgą dla nas wszystkich.

– Uwierz, że próbowałem, ale on po prostu zniknął. No przepadł, jak kamień w wodę, numer telefonu zmienił, na necie umarł, nikt go nie widział, nikt nic nie wie. – Wzruszyłem ramionami. – Tak w sumie, to czemu akurat teraz się do mnie odezwałeś? Znaczy, ja też niezbyt wyskakiwałem z propozycjami na spotkania, trochę mi głupio po tym wszystkim…

– Daj spokój nic się nie stało. – Freddy machnął ręką, skrupulatnie ignorując fakt, że do spożywczaka wtaczał się właśnie jakiś spity menel. Oj, jebało od niego wódą i to mocno. – Szczerze, to myślałem, o tym od dłuższego czasu, ale jakoś nie mogłem się przemóc. Chciałem zebrać znowu starą paczkę, spotkać się całą grupą. Wiesz, rozstaliśmy się w dość nieprzyjemnych okolicznościach, wszyscy zaczęli odchodzić tak bez słowa, najpierw ty i Spring, potem dziewczyny. Pomyślałem, że skoro minęło już tyle czasu, to ewentualne urazy i pretensje nie powinny być aż tak zaognione, a skoro tak, to dobrze by się było znów zobaczyć. Nawet gdybyśmy mieli zaraz po tym spotkaniu na powrót się rozstać, ale przynajmniej nikt nie odszedłby bez uprzedzenia, każdy by każdemu wszystko wyjaśnił – wytłumaczył.

– Nie zrozum mnie źle, to super pomysł, ale… reszta ma już chyba swoje życia. To nie jest coś jak spotkanie ze starą klasą, to przywołuje wspomnienia, mogą wrócić jakieś stare konflikty, cokolwiek. Nie wiem, w jakim byliście stanie z dziewczynami, kiedy się rozchodziliście, ale sam rozumiesz, że to, co stało się w pizzerii nie jest czymś, co ktokolwiek z nas chciałby wspominać – wyraziłem opinię, choć emocjonalnie nie do końca zgadzałem się ze swoimi słowami. Nasza paczka trzymała się naprawdę dobrze, ale fakty były takie, że minęło dużo czasu, inni – to znaczy ziomki z lokalu, dziewczyny i Spring – mogli nie podzielać tego zdania. W końcu, kto wie, może niektórzy z nich właśnie planują ślub, spodziewają się dziecka albo dopadła ich jakaś inna z tych gównianych rzeczy, które przytrafiają się większości dorosłych.

– Wiem, Bonnie. Pisałem do wszystkich, jak na razie tylko ty odpowiedziałeś – odezwał się Fazbear, ledwo wstrzymując obrzydzenie, kiedy owego śmierdzącego, pijanego jegomościa, wyprowadził za szmaty jeden z klientów. Widać facet wewnątrz sprawiał jakieś problemy, na szczęście po wyrzuceniu na dwór tylko się zachwiał, roztoczył wokół nas swój jakże rzygopędny aromat, burknął coś pod nosem i slalomem poszedł chodnikiem przed siebie. – Przyznaję, że miałem nadzieję na większy odzew. Wydawało mi się, że byliśmy ze sobą bardziej zżyci.

– Ja też, stary. Ja też – przytaknąłem mu, odchrząkując z ulgą, kiedy wiatr rozwiał ten okropny smród. – Wiesz co, chwilowo jestem w trakcie ogarniania sobie jakiejś lepszej (jakiejkolwiek) pracy, ale może spotykalibyśmy się co jakiś czas? Nie chcę znowu urywać kontaktu.

– Jak najbardziej jestem za. Następnym razem wyciągnę też Foxy’ego, pewnie chciałby się z tobą zobaczyć.

– A w sumie to czemu dzisiaj rudemu zaszczytu spotkania ze mną poskąpiłeś? – zapytałem, unosząc pytająco brew.

– Bez obrazy, ale trochę się bałem, że to spotkanie może nie wypalić. Wiesz, że się pogryziemy, nie dogadamy, czy coś w tym guście. Chciałem wybadać grunt, Foxy jest po odwyku, ma wyrok w zawieszeniu, wolałem mu oszczędzić ewentualnych nieprzyjemności – wyjaśnił krótko brunet, zerkając na godzinę na phonie.

– Nieprzyjemności? Ze mną? No wiesz co, jak możesz! – Teatralne oburzenie zmiksowane ze sceniczną otchłanią czarnej rozpaczy, no bo jak to tak, mnie osądzać o wszczynanie kłótni? MNIE? Niedopuszczalne. – A tak poważnie, rozumiem, w czym rzecz. Czekaj, wyrok? Wow, rudy aż tak narozrabiał?

– Mówiłem ci, że próbował zwiać za granicę. Jego przewinienia mocno się z tym tematem łączyły – powiedział Freddy, gestem dając mi znać, żebym poszedł za nim. Trochę niechętnie, ale wstałem z wygodnego murka. – No, mniejsza o to, zmieńmy temat. Opowiadaj co tam u ciebie słychać? Jak czasem do ciebie pisałem, to zdobywałeś się co najwyżej na krótkie: „dobrze” albo „niedobrze”.

– Taaa, byłem trochę zalatany i szczerze mówiąc nie miałem głowy na trzaskanie referatów – przyznałem ze skruchą. – Co tam u mnie… no studia skończyłem, mam mieszkanie, mam auto, dobrej pracy szukam, lasek nie wyrywam po akcjach, jakie wyczyniała mi moja była, nasz kot rodzinny umarł. To chyba tyle. Życie jak życie. – Wzruszyłem ramionami, gratulując sobie w myślach, że zdołałem upchnąć pięć lat egzystencji w jednym zdaniu.

– Skończyłeś studia? No to gratuluję! I przykro mi z powodu kota. To był ten biały, wredny, co wam go Chica pilnowała, a potem przez miesiąc próbowała chodzić tyłem, pewna, że zaraz wyskoczy zza rogu i ją rozszarpie?

– Tak, to dokładnie ten – uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie tamtych dni. Faktycznie, biedna blondyna po tym przymusowym wcieleniu się w rolę kociej niani, miała schizy i zawały w pracy przez dobre kilka tygodni. – Minęło trochę czasu, także już się z tym nieco oswoiłem, a w każdym razie nie wołam go po całym mieszkaniu, jak odwiedzam staruszków.

– Życie nie rozpieszcza, ale trzeba przez to jakoś przebrnąć – mruknął, nieco posępnie. – No, może zmieńmy temat. Szukasz pracy, tak? Chyba będę mógł ci pomóc.

 

 

– Chica? No cześć, kochana, kopę lat! – przywitałem się, szczerząc jak głupi gdy tylko dźwięk oczekiwania w telefonie zmienił się w nieco niemrawe „halooo?”.

Nie sądziłem, że blondyna odbierze, prawdopodobnie zaważył tu fakt, że na liście zmian w moim życiu znalazła się także zmiana numeru telefonu, inaczej zapewne skończyłbym tak jak Freddy, któremu zostało ino słuchanie automatycznej sekretarki po nieudanych próbach skontaktowania się ze starą ekipą.

– Bonnie? – Jej senny, znużony głos momentalnie się ożywił. Odetchnąłem z ulgą, bo serio bałem się, że dziewczyna po prostu się rozłączy.

– A kto inny? Mów, co u ciebie słychać, nie gadaliśmy chyba ze sto lat! – Sam się zaskoczyłem tym nagłym rozentuzjazmowaniem. Przeszedłem z kuchni do salonu i rozłożyłem się wygodnie na kanapie. – Po prawdzie to z mojej winy kontakt się tak cholernie urwał, wybacz.

– Daj spokój, ja tak samo oderwałam się od naszej grupki, kiedy… no, nieważne, nie przejmuj się! – zbagatelizowała. – Co u mnie… w sumie po staremu. Prawie. Zmieniło się tylko tyle, że już nie jestem z Mangle.

– Widziałem się ostatnio z Freddym, wspominał mi o tym. Coś się stało, czy po prostu przestało iskrzyć? – zapytałem, ale szybko się poprawiłem. – Nie musisz odpowiadać, jak chcesz, to możemy po prostu ominąć ten temat – zapewniłem gorąco, bojąc się, że wywrę na kurczaczku za duży nacisk i na dzień dobry po takiej przerwie ją do siebie zniechęcę.

– Nie, spokojnie, przecież to nie jest jakieś wielkie tabu, czy coś. Tak naprawdę, to chyba nic się nie stało. Znaczy, według mnie, bo nie zauważyłam, by coś było nie tak. Po prostu któregoś dnia Mangle powiedziała, że powinnyśmy z tym skończyć, spakowała się i wyjechała bez słowa wyjaśnienia. Nie wiem, czy kogoś poznała i bała mi się przyznać, czy po prostu zaczęło jej się ze mną nudzić…

– Nudzić? Z tobą? Szczerze wątpię, złociutka – wszedłem jej w słowo.

– Sama nie wiem. A u ciebie wszystko gra? – zmieniła temat, wyczuwając, że zaczyna się robić lekko niezręcznie i że nie bardzo wiem, co jej odpowiedzieć.

– Jest o niebo lepiej, niż tych parę lat temu, to na pewno. Zdążyłem skończyć studia, wyjść z deprechy, a obecnie zaczynam pracować nad odnowieniem kontaktów z naszą paczką. Jak na razie mam na koncie Freddy’ego, ciebie, a za tydzień powinienem odhaczyć też Foxy’ego – pochwaliłem się swoim odnowionym społecznym skillem, sięgając po stojące na ławie słone paluszki. Niby niekulturalnie chrupać podczas rozmowy, ale nie mogłem się powstrzymać.

– No popatrz, a ja byłam pewna, że to wszystko jest nie do odratowania. Jak znowu będziesz widział się z Freddym, to mocno go ode mnie przeproś, pisał i dzwonił, a ja jak głupia bałam się odpowiedzieć. Sama nie wiem, czemu, chyba trochę dziwnie mi było po takim czasie… no i myślałam, że nasza paczka przywoła wspomnienia z tamtego okropnego okresu, kiedy się od nas odłączyłeś. Rany, nie sądziłam, że tak się ucieszę słysząc twój głos! – Blondyna pociągnęła nosem.

– Czy ty płaczesz…? – Zmarszczyłem brwi i zatrzymałem paluszka w połowie drogi do ust.

– Nie… Znaczy tak. To te emocje, zaraz mi przejdzie! – zapewniła, nieco płaczliwym głosem i smarknęła głośno.

– Spokojnie, wdech i wydech!

– Staraaaam się! – wyjojczała. – Najlepiej to zorganizuj sobie chwilę i wpadnij do mnie któregoś dnia, żebym cię mogła wyściskać! A jak dasz radę, to namów też Freddy’ego i Foxy’ego! Będzie super, przeprowadziłam się i mam teraz małe, urocze mieszkanko, zjemy ciacha, wypijemy kawkę i…! – zaczęła, rozemocjonowana, wyraźnie porzucając plan rozpłakania się.

– Spokojnie, spokojnie! Sama daj im znać, a jak się zgodzą, to umówimy się na któryś dzień, co? – zaproponowałem, nieco tłamsząc jej nagły wybuch entuzjazmu. – Na takie oficjalne spotkanie koniecznie masz mi skombinować makowca, zabiłbym za kawałek.

– Tak jest, kapitanie, będzie makowiec! – powiedziała ze śmiechem. – Fajnie byłoby też zaprosić Springa, co nie?

– Uhhh, to raczej nie wyjdzie, nikt nie ma z nim kontaktu. Nie mam pojęcia gdzie jest, z kim jest, nawet numer zmienił, padalec mały. Freddy też próbował zasięgnąć języka, ale słabo mu to wyszło – odchrząknąłem z lekkim zmieszaniem i postanowiłem popić paluszki otwartą kilka dni temu, kompletnie odgazowaną Colą.

– Jak to nie wiesz, gdzie jest? U mnie. Znaczy, w moim mieście – oświadczyła blondyna, z lekkim zdziwieniem w głosie.

Zakrztusiłem się.

– Co?! – charknąłem, gdy już udało mi się złapać oddech. – Jak to w twoim mieście?!

– No, normalnie – mruknęła, nieco speszona. – Widuję go czasem na ulicy, zwykle dziesięć chodników dalej i gubię go, nim daję radę do niego podbiegnąć, ale jestem pewna, że to on.

– O rany… – Z wrażenia aż mi mowę odebrało. Zacząłem już myśleć, że Złotko stanie się tylko historią, że w życiu go już nie spotkam. A tu taka niespodzianka. – Słuchaj, możesz podać mi swój adres? I… miałabyś jutro czas?

– Co kombinujesz?

– Chciałbym wpaść do ciebie, tak w ramach pre-orderu naszego oficjalnego spotkania i nieco się za Springiem porozglądać. Fajnie by było na cały dzień, jeśli to nie probl-brzmię w tej chwili jak ostatni creep, prawda?

– Żaden problem – przerwała mi. – Ja wszystko w stu procentach rozumiem, wiem, że ci zależy, tylko musisz wpaść przed pierwszą po południu, bo potem do pracy wychodzę, a tak to ci klucze zostawię i będziesz miał do dyspozycji moje gniazdko przez cały dzień, aż do wieczora. Co ty na to?

– Nie no, to chyba przesada, nie mogę ci się tak narzucać. – Podrapałem się po policzku, wyraźnie zmieszany. Po tylu latach Chica ot tak chce mi przy pierwszym spotkaniu powierzyć własne mieszkanie? A jakbym przekwalifikował się w światowej klasy złodziejaszka z upodobaniem do obrabiania niskich blondynek i bym ją okradł? Skąd w niej tyle zaufania, przecież mogłem się kompletnie zmienić!

– Daj spokój, gdyby mi to nie odpowiadało, to bym tego nie zaproponowała.

Blondyna podała mi swój adres, pogadaliśmy jeszcze chwilę, doszlifowując szczegóły spotkania i wyjaśniając, jak tam do niej dojechać. Upłynęła dobra godzina, nim w końcu się rozłączyłem, w głowie mając istne tornado, a w brzuchu stado dzikich węży.

Oczywiście, że chciałem spotkać blondyna. Jeszcze dwie godziny temu dałbym wszystko za informację o nim, ale teraz, kiedy stała przede mną wizja rychłego stanięcia twarzą w twarz, naszedł mnie niepokój. Co miałem mu powiedzieć? Czego od niego oczekiwałem? Minęło tyle lat, Spring równie dobrze może już mieć kogoś innego i prowadzić normalne, ustatkowane życie, w którym tylko zasiałbym niepotrzebny zamęt.

Może pomysł szukania go nie był taki znowu dobry?

 

***

 

Wystrój mieszkanka Chici nie był specjalnie dużym zaskoczeniem, dziewczyna nadal lubiła cukierkową estetykę, dlatego w jej gniazdku ściany nosiły się w radosnych, pastelowych kolorach, półki i szafki wypełniały bibeloty, poukładane równiutko i symetrycznie, przez co nie miało się ani wrażenia ogólnie panującego bałaganu, ani przesytu, na domiar złego wyraźnie lubiła motywy uroczych, animcowych słodyczy, dlatego też zakupiła pełno podstawek, mat, ozdóbek, talerzyków i filiżanek z uśmiechniętymi, różowymi babeczkami. No normalnie jakby się do swojskiej cukierni weszło, wrażenie potęgował zapach świeżych wypieków, który uderzył we mnie już od progu.

– Wejdź, wejdź! – zaprosiła mnie energicznie blondyna, w pierwszej kolejności kulturalnie wpuszczając mnie do mieszkania, a w drugiej uwieszając mi się na szyi. – Rany, strasznie się stęskniłam, chyba nie zdawałam sobie z tego sprawy póki do mnie nie zadzwoniłeś! Dobra, chodź do kuchni, zdążyłeś na ciacha, właśnie upiekłam! – obwieściła wesoło i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ruszyła krótkim korytarzykiem w stronę oddzielonej półścianką, małej kuchni, nieco ciasnej, ale w gruncie rzeczy przytulnej.

Dopiero po zdjęciu butów zdałem sobie sprawę, że niemal całą powierzchnię podłogi pokrywają miliardy puchatych dywaników. Całkiem przyjemnie, zwłaszcza jak się stoi na nich w skarpetkach, ale na pewno nie chciałoby mi się każdego z osobna odkurzać i czyścić. Poruszając się po tym dywanikowym szlaku prędko dotarłem do źródła pysznych zapachów, jakimi były kruche ciasteczka, aktualnie przekładane przez blondynę z blachy do ładnej, porcelanowej miseczki.

– Nieźle się tu urządziłaś – zacząłem, przysiadając na jednym z dwóch ustawionych przy wąskim stoliku krzeseł.

– A, wiesz, dwa lata temu umarła moja babcia i zostawiła mi w spadku to mieszkanko, bo byłam jej jedyną wnuczką. Wyremontowałam, wyperfumowałam i teraz mam tu swój śliczny kącik, tylko sąsiedzi trochę średnio przyjemni. No, ale mniejsza o to – powiedziała, stawiając miskę na blacie przede mną, a sama usiadła na pozostałym wolnym miejscu. – Opowiadaj, co się u ciebie działo! Mamy pół godziny zanim będę musiała wychodzić, więc się streszczaj, jestem strasznie ciekawa!

Opowiedziałem kurczaczkowi w skrócie jak sobie poczynałem przez ostatnich kilka lat. Wspomniałem o studiach, nowym mieszkaniu, szukaniu pracy, a kiedy dotarłem do Lolbit, lekko się dziewczyna wzdrygnęła.

– Coś nie tak? – przerwałem, nie wiedząc skąd się wzięła jej reakcja. – Znasz ją?

– Uhh… tak pół na pół, niezbyt za nią przepadam. Ona była z rodziny Mangle, jakaś kuzynka czy coś, kiedyś nas sobie przedstawiono, ale niespecjalnie zaiskrzyło.

– Jestem w stanie zrozumieć dlaczego. – pokiwałem powoli głową, wspominając sceny, jakie ta panna potrafiła mi odjebać. – A u ciebie? Też się pochwal jak życie zlatuje.

– Wiesz, w sumie to średnio mam co opowiadać. Po rozstaniu z Mangle nieco nie wiedziałam co ze sobą zrobić, potem babunia odeszła i trafiłam tutaj, znalazłam całkiem miłą pracę i od tamtego czasu się urządzam. Nie miałam jakichś szczególnych reform w egzystencji, poza zmianą statusu związku na fejsie. – Posłała mi gorzki uśmiech, ale nie wyglądała na jakąś okropnie przybitą, pewnie zdążyła się już po tym pozbierać.

– Słuchaj, jak ci czasami smutno, czy samotnie, to dzwoń, co nie. Do mnie, do Freddy’ego, do Foxy’ego, nasza paczka była naprawdę mocno zżyta, jestem pewien, że chłopaki tęsknią za tobą tak samo jak ja.

– Awww, Bonnie, to było przeurocze! Ale chyba jednak czułabym się głupio zwalając ze swoimi smutkami na innych. – Wzięła sobie z miski jedno z ciasteczek, takich kruchych z kawałkami czekolady, podmuchała i wcisnęła sobie na raz całe do buzi. Ośmieliło mnie to, więc poszedłem w jej ślady i OMÓJBOŻE, te ciacha były absolutnie genialne! – Ej, a tak w ogóle – wznowiła, przełknąwszy wypiek. – To co u BonBona?

– U BonBona? A skąd to nagłe zainteresowanie? – Uniosłem brwi ze zdziwieniem, bo za kij nie mogłem skojarzyć, czy Chica miała jakieś mocniejsze więzy z moim kuzynem, albo chociaż takie, żeby po tylu latach pamiętała jego imię.

– A tak ostatnio sobie o nim myślałam, wiesz? Nie, nie, nie, nie w tym sensie myślałam, nie rób takiej miny! Po prostu mi się przypomniał i zastanawiałam się co u niego.

– Uh… mieliśmy bardzo słaby kontakt. Mogę powiedzieć tylko tyle, że żyje i najpewniej sobie radzi, bo nie doszły mnie słuchy żeby żebrał pod kościołem.

– Ah… myślałam, że skoro jesteście rodziną i w pracy trochę wam się polepszyły relacje, to będziesz zorientowany, czy wszystko u niego gra.

– Wiesz, to „bycie rodziną” to na takiej zasadzie, jak posiadanie ciotki w innym kraju, ale takiej, do której nikt z bliskich się od dawna nie odzywa. W sensie, czasem mama do swojej siostry dzwoni i przy okazji o niego pyta, ale to nigdy nie są konkrety czy jakieś szczegóły. Serio, zaskoczyłaś mnie tym.

– Hej, no on też się z nami trzymał, martwiłam się po prostu! – fuknęła z lekkim zawstydzeniem, pałaszując kolejne ciastko. Nie żebym jej żałował, ale w takim tempie sama wyje tę miskę. – On miał trochę nie halo dziewczynę albo faceta jak jeszcze pracowaliśmy u Freddy’ego, co nie?

– No coś mi wspominał, faktycznie. Też mi się wydawało, że ma jakieś problemy z partnerką, ale nigdy mi się jakoś obszerniej nie zwierzył, także w tym temacie wiem tyle co ty, o ile nie mniej. Dobra, koniec BonBona. Słuchaj, a… jak widujesz czasem Springa, to powiedz mi, zmienił się jakoś mocno? – dopytałem, bo już nie mogłem wytrzymać, obawy obawami, ale mnie zwyczajnie zżerała ciekawość.

Reakcja Chici mogła być jedna, od razu się niunia uśmiechnęła szeroko i zrobiła minę zawodowej sziperki. Uh oh, niepokojące.

– Słuchaj, powiem ci, że coś w nim zostało sprzed paru lat, ale generalnie to kompletnie zmienił styl! Zapuścił włosy, zaczął się ubierać bardziej… wiesz, tak niby goth, ale elegancko, no i te seksowne glany, BOŻE, ja mam taką słabość do długich glanów z klamrami! I często go widzę w towarzystwie młodszego chłopaczka, ale tak… no sporo młodszego, to pewnie ktoś z jego rodziny, brat czy coś w tym stylu.

Oh. Wow. Aż takich rewelacji się nie spodziewałem. Znaczy, to zabrzmi głupio, ale cholernie mnie zaskoczyło, że blondyn nosi się teraz w ciężkich butach i ma długie włosy; bardziej nawet niż fakt, że ma brata. Chwila.

– A ten jego domniemany brat to na ile lat wyglądał?

– Czy ja wiem… z dziewięć, dziesięć? A czemu pytasz?

– Przez chwilę się wystraszyłem, że może Springuś sobie bobo trzasnął na odgonienie smutków i obecnie jest szczęśliwą głową rodziny. Czekaj. Zabrzmiałem jak najgorszy skurwiel, ja oczywiście CHCĘ, żeby był szczęśliwy, po prostu…

– Taak, czaję, Bonnie, wiem o co ci chodzi. Jeżeli za czasów Freddy’ego nie ukrywał przed nami, że ma dzidziusia, to to na pewno nie jest jego szkrab; za duży, żeby zdążył go zrobić przez te kilka lat. No ale mówiłam ci, że zwykle jak go widywałam, to z daleka, nie miałam okazji z nim pogadać ani nic z tych rzeczy, więc nie jestem w stanie ci powiedzieć niczego na pewno. – Chica wzruszyła bezradnie ramionami i zaczęła sobie dziobać kolejne ciastko.

Pogadaliśmy jeszcze trochę o tym, co się u nas działo, zjedliśmy ciastka, zapiliśmy herbatą, kurczaczek poinstruowała mnie jeszcze na jakich ulicach często Springa widywała (wymownie do mnie mrugała przy dawaniu tych instrukcji) i tak jak się wcześniej umówiliśmy, wyszła do pracy, zostawiając mi klucze i mieszkanie pod opieką aż do późnego wieczora.

Jak już zabrakło jej radosnego szczebiotania, to naszły mnie naprawdę ogromne wątpliwości i strach. Siedziałem jak ten kołek przy kuchennym stoliku, pochylony nad pustą miską po ciastkach i toczyłem wewnętrzną batalię w kwestii tego, czy wyjść na miasto i się porozglądać, czy jednak sobie odpuścić.

Jak to w ogóle miałoby wyglądać? Zauważę Springa na drugim końcu ulicy, pobiegnę do niego sprintem, kilka metrów od niego się zatrzymam, potrącę ramieniem i zacznę od „o, wybacz, nie zauważyłem ci-O, SPRING, no coś takiego, co za przypadek!”? Albo wejdę za nim do sklepu, poczekam na dogodny moment, coś w stylu Złotko będzie za niskie, żeby sięgnąć do najwyższej półki, więc ja podejdę, podam mu to i „O, Springi, ty tutaj? LUBISZ WAFELKI RYŻOWE, JAK ZNACZNA CZĘŚĆ POPULACJI NASZEJ PLANETY? Niezwykłe, ja też je uwielbiam, pogadajmy o tym!”?

Im dłużej się zastanawiałem, tym do coraz bardziej irracjonalnych pomysłów dochodziłem, a z każdym kolejnym wykminionym planem utwierdzałem się w fakcie, że nie mam pojęcia jak miałbym z nim zacząć rozmowę. O czym ja w ogóle miałbym z nim gadać? W sensie, chyba nie wypadałoby podbić do niego i zacząć od razu pierdolić o krwawiącym serduszku, też pewnie by nie uwierzył, że wpadłem na niego przypadkiem. Co zatem miałem powiedzieć? Już na początku przyznać się, że od dłuższego czasu próbowałem go znaleźć? Nie, to odpadało, musiałbym przyznać, że mi zależy, a aż takiego kretyna nie mam zamiaru z siebie zrobić, w końcu raz, że Spring może już mieć innego faceta, poukładane życie i w ogóle, a dwa, że to on mnie wykorzystał i porzucił. Chciałem wierzyć, że mnie wtedy okłamał, że powiedział to by mnie do siebie zrazić, ale nadal boli jak kaktus w dupsku.

Aż do wieczora siedziałem w mieszkanku Chici i rozmyślałem nad tym, jak mógłbym zacząć rozmowę, ale ostatecznie zrezygnowałem. Nie, poprawka, nie zrezygnowałem, stchórzyłem. Nie potrafiłem wyobrazić sobie jak do niego podbić, co powiedzieć na początek, żeby nie było niezręcznie, BAŁEM SIĘ jego reakcji na moją osobę.

 

 

– Jestem! – rozległo się wołanie rozpogodzonej Chici, a chwilę potem trzaśnięcie drzwiami. – Nawet nie wiesz jak mi fajnie z tym, że nie wracam do pustego mieszkania! Uhhh, ale był dzisiaj zapiernicz, no padam z nóg normalnie! – Ptaszyna władowała się do kuchni, rzuciła torebkę obok krzesła i rozsiadła się na nim wygodnie. – Ale mi się trafił dzisiaj wredny klient, kłóciłam się z nim dobre pięć minut, aż w końcu musiałam zawołać kolegę, żeby go wyprosił! Pierwszy raz miałam taką sytuację, zestresowałam się jak cholera!

– Gość się do ciebie z łapami rzucał? – zapytałem czujnie, marszcząc brwi.

– Niee, tylko krzyczał, ale nie mogłam go odgonić i kolejkę blokował, a sam nie chciał wyjść i no. Znajomy musiał interweniować. Nieważne, mów mi! Znalazłeś go? Rozmawialiście? Umówiliście się? – Oparła się łokciami na blacie i majtając w powietrzu niesięgającymi do ziemi nóżkami zaczęła mnie zasypywać lawiną pytań.

– A… no nie. Nie umówiliśmy się. Ani nie rozmawialiśmy. – Podrapałem się nerwowo po karku, trochę uciekając przed nią spojrzeniem. No co? To nie było kłamstwo, po prostu pominąłem pewne fakty.

– Ojejku, szkoda, nie trafiłeś na niego, tak? Ale to nic, ja na mieście jestem codziennie, na pewno za jakiś czas znowu go gdzieś dojrzę i przyrzekam ci, złapię go i siłą wyciągnę numer!

– Zabrzmiało, jakbyś miała zamiar go pobić w jakiejś ciemnej alejce póki grzecznie nie napisze ci na karteczce kontaktu do niego – zaśmiałem się z lekkim rozbawieniem. – Ale serio, nie kłopocz się, ja… uh, szczerze mówiąc, nie szukałem go dzisiaj.

– Dokładnie ta-co? Nie szukałeś? – Chice nagle opadł entuzjazm. Spojrzała na mnie zdezorientowana, jakbym jej obwieścił, że mam uczulenie na tlen. – Ale dlaczego? Coś się stało?

– Wiesz… jak zacząłem o tym myśleć tak na spokojnie, to dotarło do mnie, że nie mam pojęcia co mam mu powiedzieć, jak zacząć rozmowę, jak w ogóle go zaczepić. Byłem cholernie podjarany jak mi powiedziałaś, że mieszkacie w tym samym mieście, myślałem, że przyjadę, znajdę go, wyjaśnimy sobie parę spraw i będzie dobrze, ale to trochę trudne.

– Bonnie. Mordeczko. Mordunio. Mordusiu. Zapomniałeś o nim przez te… ile to było, pięć, sześć lat?

– Bardzo się starałem i na chwilę mi się udało.

– A wyobrażałeś sobie czasem, że się znowu schodzicie?

– … Może. To prywatne.

– Fapałeś sobie do pornosków z osobami, które są do niego podobne?

– Ja-zaraz, co? – zmarszczyłem brwi, wytrącony z rytmu tym pytaniem. – A ktoś w ogóle tak robi? Fapanie do pornosów z ludźmi którzy przypominają twoich byłych brzmi jak ostro poroniony pomysł!

– Ja czasem tak robię…

– Oh… bez obrazy zatem. Co miało na celu to wypytywanie?

– Uświadomienie ci, że nie przestało iskrzyć i powinieneś spróbować, bo będziesz się zadręczał do końca życia, że przepuściłeś okazję do przekonania się, czy tę relację da się jeszcze odratować – obwieściła wszem i wobec panna Chica, wstając, podchodząc do lodówki i wyciągając sobie z niej nadgryzioną kanapkę z pomidorkiem.

– A ty się czasem jakichś „Łez Cennet” nie naoglądałaś? Niektóre relacje się kończą i nic się na to nie poradzi, trzeba iść dalej – westchnąłem ciężko, pierwszy raz w życiu próbując brzmieć i myśleć jak ktoś dojrzały.

– Powiedział facet, który jak usłyszał, że mieszkam w pobliżu jego byłego, to bez zastanowienia wsiadł w auto i przyjechał. – Posłała mi rozbawiony uśmiech, na który nie mogłem odpowiedzieć tym samym. No miała mnie, spryciara mała.

– Dobra, nie będę ci przeszkadzał, pewnie zmęczona po robocie jesteś, a ja ci tu jeszcze marudzę. – Wstałem od stołu (tak, prawie cały dzień przy nim spędziłem) i zacząłem się powoli zbierać. – Trzymaj się, Chica, następnym razem wpadam na makowca.

– Coś ty, wiesz jak mi miło, że w końcu tu sama nie siedzę? Możesz zostać nawet na noc jak masz ochotę! – zapewniła z entuzjazmem, ostatni gryz kanapki odkładając na blat szafki.

– Lepiej nie, przeploteczkujemy całą noc i jutro do pracy jak zombie pójdziesz. Umówimy się na ciacho, może następnym razem Foxy’ego i Freddy’ego ze sobą przywiozę.

– Mmmmm, no dobra, niech będzie. Ale i tak jak spotkam Springa, to wezmę od niego numer dla ciebie, może jednak będziesz chciał z nim pogadać, albo chociaż mu napisać. – Blondyna potuptała za mną aż na korytarz i obserwowała jak wkładam buty.

– Serio doceniam, kochana, ale może lepiej do Springa nie podchodź, kij go wie, czy po tylu latach znowu nie zaczął ludzi w kotle z wrzącą smołą gotować.

– Aj tam, przesadzasz, Spring był naprawdę spoko. Pisaliśmy nawet gejowe rp przez pewien czas!

Zamarłem w trakcie wiązania sznurówki.

– Coś ty? Żartujesz? Masz jeszcze to rp?

– Pewnie, że mam! Ale ci nie pokażę, bo to było prywatne i porno, i się wstydzę.

No proszę, żebym po tylu latach takich rzeczy się o Springusiu dowiadywał? O chuj… ja całe życie myślałem, że jak wisiał na telefonie to z Fredbearem pisał, a on pewnie z Chicą zboczone yaoice napierdalał. Ochuj.

 


 Już w drodze do domu naszły mnie myśli, za które na pewno zarobię w grudniu od Świętego Mikołaja w dupę. Jak tak jechałem po zmroku drogą pomiędzy dwoma ciągnącymi się aż po horyzont polami, przypomniała mi się Chica ze swoim fapaniem do pornosów z osobami podobnymi do swoich ex. Na początku miałem dość sceptyczne podejście, ale cholera, coś się we mnie rozpaliło na myśl o zrobieniu sobie dobrze do czegoś, w czym brałby udział jakiś młody, szczuplutki blondyn.

Naprawdę nie mogłem wyrzucić Springtrapa ze swojej głowy.

Pod swój blok dotarłem ponad godzinę później, zaparkowałem, wbiegłem po schodach na czwarte piętro, wpadłem do swojego gniazdka jak huragan, prędko wybadałem, czy jest w nim mój współlokator i po wstępnym ogarnięciu się od razu włączyłem laptopa. Miałem nadzieję, że ten złom nie będzie mi dzisiaj robił problemów i normalnie pornhuba załaduje.

– Świetnie – mruknąłem z zadowoleniem sam do siebie, gdy sfatygowany życiem laptop bez dłuższego mulenia wczytał stronę główną wyżej wymienionego serwisu.

Od razu wpisałem w polu wyszukiwania klucze typu „gay”, „blonde” i „fuck”, bo okurwa, byłem już TAKI podjarany, choć teoretycznie powinienem mieć opory przed zwalaniem sobie do wyobrażeń o minionym seksie ze Springiem i rozdrapywania starych ran.

W zasadzie zacząłem je rozdrapywać od kiedy przyjechałem do Chici, teraz to już chuj z tym.

W oko wpadł mi naprawdę urodziwy, młody chłopaczek z blond włosami i wydziaranym rękawem. Moje Złotko tatuaży nie miało, ale to szczegół, grunt, że miałem dobrą rozgrzewkę do fapania, wczuwając się w pieprzącego zakneblowaną piękność, gościa.

Rozgrzewkę, bo niestety filmik okazał się idiotycznie krótki, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Zescrollowałem w dół i zacząłem szukać w polecanych jakichś obiecujących miniaturek. Trafiłem na porno z równie fajną dupą, tym razem dłuższe, bo udające, że ma fabułę i przy nim już udało mi się dojść, ale nie chciałem na tym poprzestać. Znowu rzucił mi się w oczy na jednej z miniaturek chłopak z tatuażami, tym razem zamiast w filmik kliknąłem w nazwę użytkownika, żeby podejrzeć jego profil i o panie, dużo tego było, ale wszystko krótkie, tak po dwie minutki, a dłuższe materiały były tylko dla kont premium. Włączyłem sobie kolejny filmik i nagle mnie zmroziło. Dopiero bez knebla, lin i opaski na oczach go poznałem.

Spring.



8 komentarzy:

  1. No boże, w końcu. Chyba dwa lata czekałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, trochę mi się z tym opowiadaniem umarło, ale wrócił mi zapał, żeby to dokończyć!
      Also, naprawdę mi miło i głupio jednocześnie, że mimo upływu lat nadal tu zaglądasz! :)

      Usuń
  2. JEST JEST JEST JEST JAK JA SIE KU**** CIESZĘ

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż do dziś mój cholerny złom mi nawet tego rozdziału nie chciał pokazać
    Jak się już ogarnęłam że takowy istnieje to kliknęłam w niego z prędkością światła
    Ale czytałam dobre 3 godziny bo bałam się to przeczytać heh
    Zwłaszcza początek mnie przeraził
    Tyle razy wyobrażałam sobie jak historia mogłaby toczyć się po poprzednim rozdziale
    Miałam od chuja pomysłów
    No ale za nic w świecie by mi do głowy nie przyszło że to będzie kilka lat później!!!
    Niezły szok
    I to całe zło i deprecha jaką wiał początek...
    Cały kurwa rozdział miałam zawał i trzęsłam się jakbym jebanej padaczki dostała
    Po Bonniem wsm bym się takiego życia spodziewała xD
    O Freddym albo było nie za wiele albo nie pamiętam bo w końcu o nim to ze 2 godziny temu czytałam
    Po Rudym odwyku się spodziewałam od dawien dawna xD
    Ale jakoś tak zabił mnie fakt że Chica i Mangle zerwały!!!
    To się wydaje tak kurewsko smutne
    Ale opis tego ich zerwania daje mi nadzieję że może to jeszcze nie koniec
    Ale cholerna wie heh
    No i Spring gwiazdeczką porno...
    Z jednej strony bardzo mi to do niego pasuje
    A z drugiej zdaje się jakieś takie nienaturalne
    Wsm jego nowa stylówa też mi cholernie do niego pasuje xD
    No ale najbardziej jestem ciekawa co się mogło dziać u mojej ulubionej postaci - BonBona!!!
    Cieszy mnie fakt że był tu wspomniany
    Nawet jeśli tylko trochę to nadzieja że dalej sobie o nim poczytam jest~
    I jak tak myślę to jakaś część mnie żałuje że Bonnie nie opisał dokładniej jakiejś bardziej pojebanej akcji z Lolbit xD
    Bo to co się tam odwalało musiało być niewątpliwie ciekawe~
    Welp, chyba tyle z moich przemyśleń
    Niepełnych bo niepełnych gdyż jest późno dość, ja jestem śpiąca i czytałam to z przerwami
    Aleee
    Lecę czytać kolejny rozdział bo widziałam że jest i przeczytam go choćbym jutro miała paść
    Z góry mówię że ten był świetny~
    I tak cholernie się cieszę że historia leci dalej!!!
    Bye~!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shhh, twój złomek na pewno się starał~
      No widzisz, zaskoczyłem z tym timeskipem! To, że będzie tak duża rozbieżność czasowa między pierwszą serią "Przepaści" a drugą, było dla mnie wiadome jeszcze te kilka lat temu, kiedy regularnie to pisałem i w sumie dobrze, że się z tymi planami nie wygadałem, niespodziankę zrobiłem. >w<
      Jezus maria, oddychaj! xD Znaczy, ja cię totalnie rozumiem, sam tak mam jak czytam ulubione fiki i nagle dzieje się jakaś pojebna akcja, też muszę rozdział na raty dzielić, bo za duże emocje. W zasadzie to naprawdę się cieszę, że ten fanfik spodobał ci się na tyle, być miała przy nim tak silne uczucia. qwq
      A wiesz co, na moment obecny nie mam planu Chici z Mangle łączyć, to miało być takie... idk, pokazanie, że no życie się zmienia, związki najpierw są, a potem się rozpadają. Nie wiem, czy dobrze to ujmuję, w sensie... no. xux
      Bonniemu też się wydawało nierealne, ŻYCIE ZASKAKUJE, ale mam (niedokończony) plan na ten wątek z pornosami, to ma uzasadnienie (mam nadzieję, że sensowne) i się w przyszłości rozwiąże! .0.
      Spring od zawsze miał vibes gdzieś na granicy elegancika i gotha-emoska, w pierwszej części Przepaści obstawiał pierwsze, teraz to drugie. xD
      BonBon jeszcze się pojawi, to pewne, także jego historia jeszcze będzie ciągnięta!
      Nooo, związek z Lolbit to był ino we wspominkach, ale jeśli jesteś tego ciekawa, to może króliczek opowie jakiś przypadek ze swoją byłą przy okazji rozmowy z kimś. .0.
      Bardzo Ci dziękuję za taki długi komentarz i takie zaangażowanie! Przepraszam, że dopiero odpisuję, ostatnie miesiące były nieco pokręcone i szczerze mówiąc zapomniałem tu zajrzeć. x-x Trzymaj się, do następnego! :)

      Usuń
  4. Bardzo się cieszę że napisałeś kontynuację! Od blisko trzech lat regularnie sprawdzałam czy wleciał nowy rozdział i dziś w końcu nastał ten cudowny moment. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeju, tyle czekałeś/łaś?! Rany, jak mi głupio, powinienem był się za ten fik zabrać dużo wcześniej... ale wena wróciła, będę to ciągnąć dalej! >w<

      Usuń