Uh oh, trochę minęło! Na wstępie chcę bardzo podziękować
wszystkim, którzy na tę „Przepaść” czekali, pojawiało się w czasie mojej
nieobecności sporo komentarzy (zarówno tutaj jak i na Wattpadzie), gdyby nie
one, to pewnie nie zmotywowałbym się do powrotu!
Szczerze? Zacząłem pisać nowy rozdział tego opka już ponad
pół roku temu… i napisałem go tak do połowy, po czym wena mi umarła. Wróciłem
do sprawy bodajże kilka dni temu i od razu natrzaskałem zarówno rozdział 13,
jak i 14 (mam zatem jeden w zapasie). Nie wiem, co po tych dwóch rozdziałach,
15 rozdział napocząłem, ale kij wie, kiedy mnie znowu tak najdzie, no nie będę
ukrywać, że w ostatnich latach fanfików nie pisuję i zwyczajnie ciężko mi wrócić
do tego, co było kiedyś. ALE! Postaram się ogarnąć i chociaż tę „Przepaść”
napisać do końca, póki będzie na nią czekać przynajmniej jedna osoba, to tak na
dobre jej nie porzucę!
Pewnie widać, że mój styl się zmienił, sporo rzeczy się
zmieniło, trudno przez te dwa-trzy lata nie ewoluować, co nie? Mam nadzieję, że
to nie będzie razić, a raczej da jakieś… poczucie nowej ery? Idk, łapajcie to
gówno, aktualnie piszę bez długoterminowego planu, bo pogubiłem wszystkie
notatki, zobaczymy co z tego wyjdzie~
Trochę zdążyło się w moim życiu pozmieniać przez te parę lat.
W pierwszej kolejności zadziała się wyprowadzka z bloku w którym kiedyś
mieszkałem razem ze Springiem, jako że kompletnie nic mnie tam już nie
trzymało, bo raz, że Złotko zniknęło, dwa, że pizzeria pana Fazbeara została
zamknięta, tak więc byłem stosunkowo bezrobotny. Zresztą, nawet gdyby lokal
jakimś cudem przetrwał i mimo wszystko funkcjonował, najpewniej i tak bym się
zwolnił. Za dużo złych wspomnień, za duża trauma, przez którą masę czasu
musiałem chodzić do psychologa.
Blisko rok posiedziałem z mamą i tatą w naszym rodzinnym
gniazdku, żeby trochę się uspokoić po tym wszystkim, ale niestety wybrałem na
to bardzo słaby okres. Pan Pazurek ciężko chorował, non stop musieliśmy latać z
nim do weterynarza, aż w końcu trzeba było podjąć decyzję o uśpieniu go. Tyle
lat z nami był i ubarwiał nam życie swoimi psotami, że po jego zniknięciu cały
dom opanowała zbiorowa depresja. Mama szczególnie mocno przeżyła stratę, w
końcu to ona była z nim najbliżej.
Minęło sporo czasu
nim ta największa fala smutków poszła w niepamięć. Po niej musiałem w końcu
zdecydować, co chcę robić ze swoim życiem, bo przecież nie mogłem w
nieskończoność zalegać u staruszków i udawać, że taki stan rzeczy jest w porządku.
Poza tym… kiedy urwał się temat Pana Pazurka, a siedzenie w domu zaczęło
powiewać nudą, moje myśli uparcie wracały do tematów, które z całych sił
próbowałem od siebie odegnać. To jak z przeczytaniem wkurwiającego,
hejterskiego komentarza na ważny dla ciebie temat – niby się zirytujesz i
spróbujesz zignorować, ale jak cię to naprawdę uderzy, to potrafi po miesiącach
się przypomnieć w zupełnie randomowym momencie i popsuć ci humor. Nerwowi
ludzie zrozumieją ten problem.
Nie mogłem udawać, że epizodu z pizzerią Fazbeara nigdy nie
było, bo jednak praca w tym lokalu i pierwsze liźnięcie pozornie dorosłego
życia, zabrało mi kilka lat i odcisnęło na mnie swoje piętno. Dość traumatyczne
piętno, te ociekające krwią roboty i widok martwego ciała najpewniej będą się
za mną wlokły do końca życia, ale powoli udało mi się wyjść ze stanu
kompletnego szoku i w miarę pozbierać się do kupy. Znaczy, może nie tyle do
kupy, co zebrać potłuczone kawałki wazonika mojej egzystencji, skleić je ze
sobą na ślinę i udawać, że tak jest dobrze. Choć nie było.
Pewnie nietrudno się domyślić, że w tym całym myślowym
bajzlu pojawiał się też Spring. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy
odtwarzałem w myślach naszą ostatnią rozmowę, zastanawiając się, czy gdybym
inaczej zareagował, był bardziej stanowczy albo powiedział coś innego, to
blondyn zdecydowałby się jednak zostać. Za każdym razem stwierdzałem, że nie,
nie zostałby. Nie zależało mu aż tak, jak sądziłem; facet nie miał tak naprawdę
żadnych powodów, żeby trwać u mego boku. Gdzieś tam z tyłu głowy łudziłem się,
że być może nie był ze mną tak do końca szczery, ale to i tak nie miało żadnego
znaczenia, bo nawet gdybym zebrał się na odwagę, zechciał o niego zawalczyć i o
tym pogadać, to zwyczajnie nie miałem jak tego zrobić. Złotko chyba zbudowało
sobie podziemny bunkier albo przekwalifikowało się na mieszkańca Marsa, bo ni
jak nie mogłem go nigdzie znaleźć.
Szukałem jak głupi, choć nadzieja i początkowa werwa szybko
zaczynały mnie opuszczać. W trakcie tej akcji poszukiwawczej zdążyłem załapać
się na studia. Obrany przeze mnie kierunek może nie był najwyższych lotów, ale
w tamtym okresie nie miałem na siebie kompletnie żadnego pomysłu; gdzieś się zagubił
ten ambitny dzieciak z tysiącem pomysłów na sekundę, którym kiedyś byłem.
Zapierdol z nauką i akademik dobrze mi zrobiły. Udało mi się
kompletnie od wszystkiego odciąć, zapomniałem o smutkach z rodzinnego domu i
zmartwionych spojrzeniach staruszków, którzy najwidoczniej nie uwierzyli, kiedy
wyjeżdżając zapewniałem ich, że wszystko jest dobrze, o starych znajomych, z
którymi kontakt niemal całkowicie mi się urwał, o pizzerii i związanej z nią
traumie, a po pewnym czasie również o Springu.
Jakoś tak się złożyło, że w międzyczasie spiknąłem się z
laską z mojego roku, Lolbit. Złapaliśmy wspólny język i po paru miesiącach samo
poszło. No, tylko że po oficjalnym wejściu w związek, okazała się być typem
obsesyjnej zazdrośnicy; gdy byliśmy sami robiła się słodka i gorąca jak
pieprzony, kusicielski sukkub; tymczasem na uczelni, zwłaszcza jak na
horyzoncie pojawiała się inna dziewczyna, pluła jadem na kilometr i prawie na
pewno była gotowa zamordować z zimną krwią potencjalną rywalkę. Nie żeby coś,
na początku to było całkiem podniecające, babka z pazurem, która dziko o mnie
walczy i te sprawy, ale potem zaczęły się akcje w stylu sprawdzania mi
telefonu, robienie awantur o wypady z kumplami, te sprawy. Ostatecznie zerwałem
z nią pół roku przed skończeniem studiów, chyba tylko fakt, że była dobra w
łóżku i miała czym oddychać, pozwolił mi z nią wytrzymać aż tyle czasu. Szalę
przeważył temat potencjalnego ślubu, który nagle zaczęła poruszać, a który już
na dobre mnie spłoszył.
Zwiałem jak ostatni tchórz, kiedy zaczęło się robić za
poważnie? Owszem, ale wolałem wykonać taktyczny w tył zwrot, póki mnie jeszcze
nie zaobrączkowała, niż obudzić się nagle po czterdziestce ze świadomością, że
mam żonę psycholkę, zero przyjaciół, okropną, stresującą pracę i na dobitkę
dwójkę pyskujących dzieciaków, które wracają do domu tylko wtedy, kiedy zaczyna
im brakować kasy.
Cudowny scenariusz na życie, czyż nie? Swoją drogą, co za wstrętny
Bóg Fatalnych Związków się do mnie przyczepił, że ponad dziewięćdziesiąt
procent moich przygód kończyło się albo kłótniami, albo odkryciem
psychodelicznych zapędów drugiej połówki, albo ucieczką partnera w przysłowiowe
Bieszczady?
Wracając do tematu: nie mam pojęcia jak, ale skończyłem te
studia. Trzy lata kurwienia i narzekania, ale skończyłem!
Zaraz po szkole wynająłem sobie mieszkanko, jako że
regularnie czepiałem się różnych prac i zdążyłem odłożyć dość przyzwoitą sumkę,
którą dodatkowo powiększyły „drobniaki” od mamy i taty. Podobno miałem w nim
współlokatora, ale facet traktował to miejsce jak bazę regeneracyjną, widziałem
go może ze dwa razy w przeciągu kilku ostatnich tygodni.
Nim całkowicie rozgościłem się w nowym lokum, staruszkowie
postanowili uhonorować mój sukces podarowaniem mi pierwszego auta. Prawko
zrobiłem jeszcze na pierwszym roku, już wtedy rodzice zapowiedzieli, że jeżeli
skończę te studia, to sprezentują mi jakiś samochód – ot w nagrodę za ciężką
pracę i z dobroci serc.
Ta, rozpieszczany ja. Mieszkanko było, auto było, ostatnim,
czego mi brakowało, była jakaś stała praca, w której nie płaciliby mi jak
murzynom w kopalni szafirów na Madagaskarze. Kto wie, może w trakcie ogarniania
swojej sytuacji finansowej poznałbym kogoś, z kim byłbym na poważnie?
Z głośnym, zbolałym jękiem rannego manata, wtoczyłem się do
mieszkania, niedbale zdejmując buty i rzucając torbę z rzeczami gdzieś na podłogę.
Dzień był zdecydowanie do dupy, zmęczony byłem jak jasna
cholera, głodny i w dodatku wkurwiony, a po agresywnym zdjęciu z siebie
przepoconych ubrań (gorąco było jak w piekle), jedyne co miałem siłę zrobić, to
wyjąć sobie loda z zamrażarki i uwalić się z nim na kanapie w samych majtkach.
Jak się mieszka samemu, to można sobie pozwolić na takie luzy.
Pyszny rożek od razu ugłaskał moje wewnętrzne cerbery i
rozluźnił na tyle, że zdecydowałem się sięgnąć na leżącego na stoliku laptopa
bez obaw, że zaś się wkurwię na ten zmulający złom i wyrzucę go przez okno.
Pierwsze co, to sprawdziłem maila, w drugiej kolejności tumblra, chłonąc te
szatańskie memy, arty i teorie spiskowe jak gąbka, a w trzeciej kolejności
fejsa.
Brwi mimowolnie powędrowały mi w górę, kiedy zauważyłem, że
napisał do mnie Freddy. Znaczy, nie było dziwnym, że napisał, z nim jako
ostatnim utrzymywałem urywany co prawda, ale jednak kontakt; dziwnym było, że
napisał mi coś więcej, niż „Hej, jak leci?”.
Fredduch
Hej. Dawno się nie widzieliśmy, jeżeli u ciebie wszystko w
porządku i masz taką możliwość, to może chcesz się spotkać?
Spotkać… po tylu latach to zaczynało mi się wydawać niemal
nierealne. Zupełnie jakbym zostawił tamtych ludzi w jakimś innym wymiarze i
obecnie mógł ich jedynie wspominać.
Cholera, Freddy był dostępny i chyba zdążył już zauważyć, że
odczytałem wiadomość od niego. Wypadałoby coś odpisać.
Ja
Faktycznie minelo troche czasu w sumie czemu nie, sobota?
Chciałem tego? Chciałem znowu do tego wracać? Przecież teraz
miałem nowych znajomych, nową pracę, nowe życie, po cholerę odświeżałem tą
traumę sprzed paru lat?
Heh… może jednak trochę tęskniłem. Bądź co bądź, nim nastał
TEN dzień, bawiliśmy się naprawdę fajnie. Pomińmy fakt, że lekko mnie sumienie
tykało, że tak się od nich wszystkich odciąłem i zostawiłem. No ale co miałem
robić? Udawać, że chcę pamiętać? Zwłaszcza przez tamten pierwszy rok?
Fredduch
Gdzie chcesz się spotkać?
No właśnie, gdzie?
Zerknąłem szybko na profil Freddy’ego, chcąc się upewnić,
czy facet nadal mieszka w tym samym miejscu. Jak się okazało, zdążył się
wynieść kilka ulic dalej, także dzielił nas od siebie kawałek drogi. Szybki
zerk w mapy Google, dzięki którym błyskawicznie znalazłem miejsce niemal
idealnie pośrodku trasy.
Ja
Kawiarenka na rogu przy parku w centrum?
Fredduch
Mi odpowiada. To do soboty, Bonnie!
Chyba nieco inaczej widziała mi się rozmowa o pierwszym od
lat spotkaniu z nim. Jakoś tak bardziej… emocjonalnie? Bardziej na luzie?
Za dużo wymagam od życia.
Pogoda i okolica były irytująco perfekcyjne. Wyobraźcie
sobie taki miejski park żywcem wyjęty z typowej family friendly reklamy –
wietrzyk ćwierkuje, ptaszki szumią, na niebie ani jednej chmurki, idealnie
zielona trawa, zero kup i śmieci, gdzieś w oddali bawiące się dzieci, dla
efektu jeszcze para z pieskiem. Jakby cały świat zamienił się nagle w
bezproblemowe pola koszących smutek jak farmer stonkę, Teletubisiów.
Z serduchem w gardle i żołądku w trzustce pchnąłem szklane
drzwiczki małej, utrzymanej w oldschoolowym stylu kawiarenki, uruchamiając tym
samym zmyślny mechanizm zawieszonego nad nimi dzwonka, który perfidnie zdradził
moją obecność w lokalu.
Przyznam, że w pierwszej chwili nie poznałem Freddy’ego, co
prawda rozglądając się po tych trzech osobach na krzyż, które zajmowały losowo
wybrane stoliki, zatrzymałem na nim wzrok, ale tak się skubany zmienił, że
dopiero po dłuższej chwili ośmieliłem się stwierdzić, że to to tam to chyba
Fazbear i wypada do niego podejść. Pewności nabrałem dopiero wtedy, gdy
przywołał mnie do siebie gestem.
Chwila, wróć, świat jest podły, a pola Teletubisiów to
kłamstwo, równie dobrze mogłem właśnie odpowiadać na zaczepkę jakiegoś
handlarza nerkami młodych dziewic!
– Trochę się nie widzieliśmy, co? – zagadnął na powitanie, z
przyjaznym uśmiechem na ustach.
Czyli jednak Freddy.
– Ta, trochę się wszystko pochrzaniło i jakoś nie miałem na
nic głowy. Sorry za to. W sensie, to całe odcięcie się i w ogóle – mówiłem,
zajmując miejsce naprzeciwko niego. – Zmieniłeś się jak cholera, stary! Ledwo
cię poznałem! – dodałem nieco żywiej, chcąc rozruszać rozmowę.
Jak te kilka lat temu Freddy uchodził za pana perfekcyjnego
– zgolony na zero, fryzura na młodego Boga, ubrania prasowane pięć razy
dziennie i wyglądające jak świeżo ze sklepu – tak teraz zmienił styl na nieco odważniejszy.
Nie tylko jego ubiór wydał mi się mniej formalny, ale i cały on. Zmężniał,
wyhodował sobie krótką brodę, nieco przybyło mu w barach, a i rysy twarzy się
nieco wyostrzyły. Choć w głosie nadal słyszałem starego dobrego Freddy’ego.
W sumie to nie powinienem być zaskoczony, w końcu
minęło-NIE, to totalnie zasługa tej brody. Niczego więcej.
– Ty za to ani trochę, choć zapamiętałem cię jako nieco…
głośniejszą osobę. Tymczasem kulturalne spotkanie w kawiarence i nie zacząłeś
się wydzierać zaraz po wejściu? – zaśmiał się z rozbawieniem.
– No wiesz co, za kogo ty mnie masz? Może Foxy by tak
zrobił, ale… Ej, właśnie, a co u rudego? I u reszty? Ogólnie u naszej starej
paczki? – dopytywałem, szczerze zaciekawiony co życie zafundowało reszcie. W
międzyczasie podeszła do mnie młoda kelnerka, wręczając menu.
– Powiem ci, że trochę się działo – mruknął nieco smętniej
Fazbear, mechanicznie mieszając łyżeczką w swojej filiżance z kawą, którą
najpewniej zamówił sobie w oczekiwaniu na mnie. – Foxy ma się świetnie. Znaczy,
OBECNIE ma się świetnie. Bo wcześniej nie było tak kolorowo, narobił sobie
trochę kłopotów i był na odwyku.
– Ale… jesteście jeszcze ze sobą, czy już niezbyt? –
wtrąciłem trochę nieśmiało.
– Tak, jesteśmy. Nie mam pojęcia jakim cudem, bo zdążyliśmy
się rozejść na pół roku, podczas którego próbował mi zwiać za granicę, ale
potem znowu się zeszliśmy. Kompletnym przypadkiem – dodał, uśmiechając się przy
tym lekko, najpewniej przywołując do siebie wspomnienia z tamtego okresu. –
Jeżeli chodzi o resztę, to nie mam z nimi kontaktu. O Mangle wiem tylko tyle,
że rozeszła się z Chicą i wyjechała z miasta, nic więcej. To niezbyt były moje
sprawy, także nie dopytywałem.
– No co ty, kurczaczek z niunią się rozeszli? A tak za sobą
ćwierkały… – pokręciłem głową, absolutnie zaskoczony. Szczerze mówiąc to te
studia i ogarnianie życia zajęły mi tyle czasu, że momentami zdawało mi się,
jakbyśmy ledwie miesiąc temu byli na tamtych felernych wakacjach w górach.
Kawiarenka była ciasna, przesiadywały w niej dwie, podejrzanie
mordujące nas wzrokiem babcie, także zdecydowaliśmy się szybko wypić swoje
zamówienia (Fredduch kawę, ja bubble tea) i zaraz po tym zaczerpnąć świeżego
powietrza, bo kij wie co takie starowinki były w stanie zrobić jak się je
rozdrażniło.
– Zakładam, że o Springu też nic nie wiesz? – zapytałem, z
rękami w kieszeniach jeansów siadając na niskim murku przed spożywczakiem, obok
którego się zatrzymaliśmy.
Pytanie wyszło machinalnie, ale czy tak naprawdę chciałem o
nim cokolwiek wiedzieć? Przez tyle lat próbowałem zapomnieć, więc po co
rozdrapuję stare rany?
– Nie. Myślałem, że się z nim kontaktowałeś po tym
wszystkim, w końcu jego… znaczy, to były dla niego na pewno ciężkie chwile, a
byliście dość blisko, prawda? – Brunet oparł się tyłem o ścianę, tuż obok
wejścia do sklepu. – Choć fakt faktem, że tamten okres był mordęgą dla nas
wszystkich.
– Uwierz, że próbowałem, ale on po prostu zniknął. No
przepadł, jak kamień w wodę, numer telefonu zmienił, na necie umarł, nikt go
nie widział, nikt nic nie wie. – Wzruszyłem ramionami. – Tak w sumie, to czemu
akurat teraz się do mnie odezwałeś? Znaczy, ja też niezbyt wyskakiwałem z
propozycjami na spotkania, trochę mi głupio po tym wszystkim…
– Daj spokój nic się nie stało. – Freddy machnął ręką,
skrupulatnie ignorując fakt, że do spożywczaka wtaczał się właśnie jakiś spity
menel. Oj, jebało od niego wódą i to mocno. – Szczerze, to myślałem, o tym od
dłuższego czasu, ale jakoś nie mogłem się przemóc. Chciałem zebrać znowu starą
paczkę, spotkać się całą grupą. Wiesz, rozstaliśmy się w dość nieprzyjemnych
okolicznościach, wszyscy zaczęli odchodzić tak bez słowa, najpierw ty i Spring,
potem dziewczyny. Pomyślałem, że skoro minęło już tyle czasu, to ewentualne
urazy i pretensje nie powinny być aż tak zaognione, a skoro tak, to dobrze by
się było znów zobaczyć. Nawet gdybyśmy mieli zaraz po tym spotkaniu na powrót
się rozstać, ale przynajmniej nikt nie odszedłby bez uprzedzenia, każdy by
każdemu wszystko wyjaśnił – wytłumaczył.
– Nie zrozum mnie źle, to super pomysł, ale… reszta ma już
chyba swoje życia. To nie jest coś jak spotkanie ze starą klasą, to przywołuje
wspomnienia, mogą wrócić jakieś stare konflikty, cokolwiek. Nie wiem, w jakim
byliście stanie z dziewczynami, kiedy się rozchodziliście, ale sam rozumiesz, że
to, co stało się w pizzerii nie jest czymś, co ktokolwiek z nas chciałby
wspominać – wyraziłem opinię, choć emocjonalnie nie do końca zgadzałem się ze
swoimi słowami. Nasza paczka trzymała się naprawdę dobrze, ale fakty były
takie, że minęło dużo czasu, inni – to znaczy ziomki z lokalu, dziewczyny i
Spring – mogli nie podzielać tego zdania. W końcu, kto wie, może niektórzy z
nich właśnie planują ślub, spodziewają się dziecka albo dopadła ich jakaś inna
z tych gównianych rzeczy, które przytrafiają się większości dorosłych.
– Wiem, Bonnie. Pisałem do wszystkich, jak na razie tylko ty
odpowiedziałeś – odezwał się Fazbear, ledwo wstrzymując obrzydzenie, kiedy
owego śmierdzącego, pijanego jegomościa, wyprowadził za szmaty jeden z
klientów. Widać facet wewnątrz sprawiał jakieś problemy, na szczęście po
wyrzuceniu na dwór tylko się zachwiał, roztoczył wokół nas swój jakże
rzygopędny aromat, burknął coś pod nosem i slalomem poszedł chodnikiem przed
siebie. – Przyznaję, że miałem nadzieję na większy odzew. Wydawało mi się, że
byliśmy ze sobą bardziej zżyci.
– Ja też, stary. Ja też – przytaknąłem mu, odchrząkując z
ulgą, kiedy wiatr rozwiał ten okropny smród. – Wiesz co, chwilowo jestem w
trakcie ogarniania sobie jakiejś lepszej (jakiejkolwiek) pracy, ale może
spotykalibyśmy się co jakiś czas? Nie chcę znowu urywać kontaktu.
– Jak najbardziej jestem za. Następnym razem wyciągnę też
Foxy’ego, pewnie chciałby się z tobą zobaczyć.
– A w sumie to czemu dzisiaj rudemu zaszczytu spotkania ze
mną poskąpiłeś? – zapytałem, unosząc pytająco brew.
– Bez obrazy, ale trochę się bałem, że to spotkanie może nie
wypalić. Wiesz, że się pogryziemy, nie dogadamy, czy coś w tym guście. Chciałem
wybadać grunt, Foxy jest po odwyku, ma wyrok w zawieszeniu, wolałem mu
oszczędzić ewentualnych nieprzyjemności – wyjaśnił krótko brunet, zerkając na
godzinę na phonie.
– Nieprzyjemności? Ze mną? No wiesz co, jak możesz! –
Teatralne oburzenie zmiksowane ze sceniczną otchłanią czarnej rozpaczy, no bo
jak to tak, mnie osądzać o wszczynanie kłótni? MNIE? Niedopuszczalne. – A tak
poważnie, rozumiem, w czym rzecz. Czekaj, wyrok? Wow, rudy aż tak narozrabiał?
– Mówiłem ci, że próbował zwiać za granicę. Jego
przewinienia mocno się z tym tematem łączyły – powiedział Freddy, gestem dając
mi znać, żebym poszedł za nim. Trochę niechętnie, ale wstałem z wygodnego
murka. – No, mniejsza o to, zmieńmy temat. Opowiadaj co tam u ciebie słychać?
Jak czasem do ciebie pisałem, to zdobywałeś się co najwyżej na krótkie:
„dobrze” albo „niedobrze”.
– Taaa, byłem trochę zalatany i szczerze mówiąc nie miałem
głowy na trzaskanie referatów – przyznałem ze skruchą. – Co tam u mnie… no
studia skończyłem, mam mieszkanie, mam auto, dobrej pracy szukam, lasek nie
wyrywam po akcjach, jakie wyczyniała mi moja była, nasz kot rodzinny umarł. To
chyba tyle. Życie jak życie. – Wzruszyłem ramionami, gratulując sobie w
myślach, że zdołałem upchnąć pięć lat egzystencji w jednym zdaniu.
– Skończyłeś studia? No to gratuluję! I przykro mi z powodu
kota. To był ten biały, wredny, co wam go Chica pilnowała, a potem przez miesiąc
próbowała chodzić tyłem, pewna, że zaraz wyskoczy zza rogu i ją rozszarpie?
– Tak, to dokładnie ten – uśmiechnąłem się lekko na
wspomnienie tamtych dni. Faktycznie, biedna blondyna po tym przymusowym
wcieleniu się w rolę kociej niani, miała schizy i zawały w pracy przez dobre
kilka tygodni. – Minęło trochę czasu, także już się z tym nieco oswoiłem, a w
każdym razie nie wołam go po całym mieszkaniu, jak odwiedzam staruszków.
– Życie nie rozpieszcza, ale trzeba przez to jakoś przebrnąć
– mruknął, nieco posępnie. – No, może zmieńmy temat. Szukasz pracy, tak? Chyba
będę mógł ci pomóc.
– Chica? No cześć, kochana, kopę lat! – przywitałem się,
szczerząc jak głupi gdy tylko dźwięk oczekiwania w telefonie zmienił się w
nieco niemrawe „halooo?”.
Nie sądziłem, że blondyna odbierze, prawdopodobnie zaważył
tu fakt, że na liście zmian w moim życiu znalazła się także zmiana numeru
telefonu, inaczej zapewne skończyłbym tak jak Freddy, któremu zostało ino
słuchanie automatycznej sekretarki po nieudanych próbach skontaktowania się ze
starą ekipą.
– Bonnie? – Jej senny, znużony głos momentalnie się ożywił.
Odetchnąłem z ulgą, bo serio bałem się, że dziewczyna po prostu się rozłączy.
– A kto inny? Mów, co u ciebie słychać, nie gadaliśmy chyba
ze sto lat! – Sam się zaskoczyłem tym nagłym rozentuzjazmowaniem. Przeszedłem z
kuchni do salonu i rozłożyłem się wygodnie na kanapie. – Po prawdzie to z mojej
winy kontakt się tak cholernie urwał, wybacz.
– Daj spokój, ja tak samo oderwałam się od naszej grupki,
kiedy… no, nieważne, nie przejmuj się! – zbagatelizowała. – Co u mnie… w sumie
po staremu. Prawie. Zmieniło się tylko tyle, że już nie jestem z Mangle.
– Widziałem się ostatnio z Freddym, wspominał mi o tym. Coś
się stało, czy po prostu przestało iskrzyć? – zapytałem, ale szybko się
poprawiłem. – Nie musisz odpowiadać, jak chcesz, to możemy po prostu ominąć ten
temat – zapewniłem gorąco, bojąc się, że wywrę na kurczaczku za duży nacisk i
na dzień dobry po takiej przerwie ją do siebie zniechęcę.
– Nie, spokojnie, przecież to nie jest jakieś wielkie tabu,
czy coś. Tak naprawdę, to chyba nic się nie stało. Znaczy, według mnie, bo nie
zauważyłam, by coś było nie tak. Po prostu któregoś dnia Mangle powiedziała, że
powinnyśmy z tym skończyć, spakowała się i wyjechała bez słowa wyjaśnienia. Nie
wiem, czy kogoś poznała i bała mi się przyznać, czy po prostu zaczęło jej się
ze mną nudzić…
– Nudzić? Z tobą? Szczerze wątpię, złociutka – wszedłem jej
w słowo.
– Sama nie wiem. A u ciebie wszystko gra? – zmieniła temat,
wyczuwając, że zaczyna się robić lekko niezręcznie i że nie bardzo wiem, co jej
odpowiedzieć.
– Jest o niebo lepiej, niż tych parę lat temu, to na pewno.
Zdążyłem skończyć studia, wyjść z deprechy, a obecnie zaczynam pracować nad
odnowieniem kontaktów z naszą paczką. Jak na razie mam na koncie Freddy’ego,
ciebie, a za tydzień powinienem odhaczyć też Foxy’ego – pochwaliłem się swoim
odnowionym społecznym skillem, sięgając po stojące na ławie słone paluszki.
Niby niekulturalnie chrupać podczas rozmowy, ale nie mogłem się powstrzymać.
– No popatrz, a ja byłam pewna, że to wszystko jest nie do
odratowania. Jak znowu będziesz widział się z Freddym, to mocno go ode mnie
przeproś, pisał i dzwonił, a ja jak głupia bałam się odpowiedzieć. Sama nie
wiem, czemu, chyba trochę dziwnie mi było po takim czasie… no i myślałam, że
nasza paczka przywoła wspomnienia z tamtego okropnego okresu, kiedy się od nas
odłączyłeś. Rany, nie sądziłam, że tak się ucieszę słysząc twój głos! –
Blondyna pociągnęła nosem.
– Czy ty płaczesz…? – Zmarszczyłem brwi i zatrzymałem
paluszka w połowie drogi do ust.
– Nie… Znaczy tak. To te emocje, zaraz mi przejdzie! – zapewniła,
nieco płaczliwym głosem i smarknęła głośno.
– Spokojnie, wdech i wydech!
– Staraaaam się! – wyjojczała. – Najlepiej to zorganizuj
sobie chwilę i wpadnij do mnie któregoś dnia, żebym cię mogła wyściskać! A jak
dasz radę, to namów też Freddy’ego i Foxy’ego! Będzie super, przeprowadziłam
się i mam teraz małe, urocze mieszkanko, zjemy ciacha, wypijemy kawkę i…! –
zaczęła, rozemocjonowana, wyraźnie porzucając plan rozpłakania się.
– Spokojnie, spokojnie! Sama daj im znać, a jak się zgodzą,
to umówimy się na któryś dzień, co? – zaproponowałem, nieco tłamsząc jej nagły
wybuch entuzjazmu. – Na takie oficjalne spotkanie koniecznie masz mi
skombinować makowca, zabiłbym za kawałek.
– Tak jest, kapitanie, będzie makowiec! – powiedziała ze
śmiechem. – Fajnie byłoby też zaprosić Springa, co nie?
– Uhhh, to raczej nie wyjdzie, nikt nie ma z nim kontaktu.
Nie mam pojęcia gdzie jest, z kim jest, nawet numer zmienił, padalec mały.
Freddy też próbował zasięgnąć języka, ale słabo mu to wyszło – odchrząknąłem z
lekkim zmieszaniem i postanowiłem popić paluszki otwartą kilka dni temu,
kompletnie odgazowaną Colą.
– Jak to nie wiesz, gdzie jest? U mnie. Znaczy, w moim
mieście – oświadczyła blondyna, z lekkim zdziwieniem w głosie.
Zakrztusiłem się.
– Co?! – charknąłem, gdy już udało mi się złapać oddech. –
Jak to w twoim mieście?!
– No, normalnie – mruknęła, nieco speszona. – Widuję go
czasem na ulicy, zwykle dziesięć chodników dalej i gubię go, nim daję radę do
niego podbiegnąć, ale jestem pewna, że to on.
– O rany… – Z wrażenia aż mi mowę odebrało. Zacząłem już
myśleć, że Złotko stanie się tylko historią, że w życiu go już nie spotkam. A
tu taka niespodzianka. – Słuchaj, możesz podać mi swój adres? I… miałabyś jutro
czas?
– Co kombinujesz?
– Chciałbym wpaść do ciebie, tak w ramach pre-orderu naszego
oficjalnego spotkania i nieco się za Springiem porozglądać. Fajnie by było na cały
dzień, jeśli to nie probl-brzmię w tej chwili jak ostatni creep, prawda?
– Żaden problem – przerwała mi. – Ja wszystko w stu
procentach rozumiem, wiem, że ci zależy, tylko musisz wpaść przed pierwszą po
południu, bo potem do pracy wychodzę, a tak to ci klucze zostawię i będziesz
miał do dyspozycji moje gniazdko przez cały dzień, aż do wieczora. Co ty na to?
– Nie no, to chyba przesada, nie mogę ci się tak narzucać. –
Podrapałem się po policzku, wyraźnie zmieszany. Po tylu latach Chica ot tak
chce mi przy pierwszym spotkaniu powierzyć własne mieszkanie? A jakbym przekwalifikował
się w światowej klasy złodziejaszka z upodobaniem do obrabiania niskich
blondynek i bym ją okradł? Skąd w niej tyle zaufania, przecież mogłem się
kompletnie zmienić!
– Daj spokój, gdyby mi to nie odpowiadało, to bym tego nie
zaproponowała.
Blondyna podała mi swój adres, pogadaliśmy jeszcze chwilę,
doszlifowując szczegóły spotkania i wyjaśniając, jak tam do niej dojechać.
Upłynęła dobra godzina, nim w końcu się rozłączyłem, w głowie mając istne
tornado, a w brzuchu stado dzikich węży.
Oczywiście, że chciałem spotkać blondyna. Jeszcze dwie
godziny temu dałbym wszystko za informację o nim, ale teraz, kiedy stała przede
mną wizja rychłego stanięcia twarzą w twarz, naszedł mnie niepokój. Co miałem
mu powiedzieć? Czego od niego oczekiwałem? Minęło tyle lat, Spring równie
dobrze może już mieć kogoś innego i prowadzić normalne, ustatkowane życie, w
którym tylko zasiałbym niepotrzebny zamęt.
Może pomysł szukania go nie był taki znowu dobry?
***
Wystrój mieszkanka Chici nie był specjalnie dużym
zaskoczeniem, dziewczyna nadal lubiła cukierkową estetykę, dlatego w jej
gniazdku ściany nosiły się w radosnych, pastelowych kolorach, półki i szafki
wypełniały bibeloty, poukładane równiutko i symetrycznie, przez co nie miało
się ani wrażenia ogólnie panującego bałaganu, ani przesytu, na domiar złego
wyraźnie lubiła motywy uroczych, animcowych słodyczy, dlatego też zakupiła
pełno podstawek, mat, ozdóbek, talerzyków i filiżanek z uśmiechniętymi,
różowymi babeczkami. No normalnie jakby się do swojskiej cukierni weszło,
wrażenie potęgował zapach świeżych wypieków, który uderzył we mnie już od
progu.
– Wejdź, wejdź! – zaprosiła mnie energicznie blondyna, w
pierwszej kolejności kulturalnie wpuszczając mnie do mieszkania, a w drugiej
uwieszając mi się na szyi. – Rany, strasznie się stęskniłam, chyba nie zdawałam
sobie z tego sprawy póki do mnie nie zadzwoniłeś! Dobra, chodź do kuchni,
zdążyłeś na ciacha, właśnie upiekłam! – obwieściła wesoło i nie czekając na
jakąkolwiek odpowiedź, ruszyła krótkim korytarzykiem w stronę oddzielonej półścianką,
małej kuchni, nieco ciasnej, ale w gruncie rzeczy przytulnej.
Dopiero po zdjęciu butów zdałem sobie sprawę, że niemal całą
powierzchnię podłogi pokrywają miliardy puchatych dywaników. Całkiem
przyjemnie, zwłaszcza jak się stoi na nich w skarpetkach, ale na pewno nie
chciałoby mi się każdego z osobna odkurzać i czyścić. Poruszając się po tym
dywanikowym szlaku prędko dotarłem do źródła pysznych zapachów, jakimi były
kruche ciasteczka, aktualnie przekładane przez blondynę z blachy do ładnej,
porcelanowej miseczki.
– Nieźle się tu urządziłaś – zacząłem, przysiadając na
jednym z dwóch ustawionych przy wąskim stoliku krzeseł.
– A, wiesz, dwa lata temu umarła moja babcia i zostawiła mi
w spadku to mieszkanko, bo byłam jej jedyną wnuczką. Wyremontowałam, wyperfumowałam
i teraz mam tu swój śliczny kącik, tylko sąsiedzi trochę średnio przyjemni. No,
ale mniejsza o to – powiedziała, stawiając miskę na blacie przede mną, a sama
usiadła na pozostałym wolnym miejscu. – Opowiadaj, co się u ciebie działo! Mamy
pół godziny zanim będę musiała wychodzić, więc się streszczaj, jestem strasznie
ciekawa!
Opowiedziałem kurczaczkowi w skrócie jak sobie poczynałem
przez ostatnich kilka lat. Wspomniałem o studiach, nowym mieszkaniu, szukaniu
pracy, a kiedy dotarłem do Lolbit, lekko się dziewczyna wzdrygnęła.
– Coś nie tak? – przerwałem, nie wiedząc skąd się wzięła jej
reakcja. – Znasz ją?
– Uhh… tak pół na pół, niezbyt za nią przepadam. Ona była z
rodziny Mangle, jakaś kuzynka czy coś, kiedyś nas sobie przedstawiono, ale
niespecjalnie zaiskrzyło.
– Jestem w stanie zrozumieć dlaczego. – pokiwałem powoli
głową, wspominając sceny, jakie ta panna potrafiła mi odjebać. – A u ciebie?
Też się pochwal jak życie zlatuje.
– Wiesz, w sumie to średnio mam co opowiadać. Po rozstaniu z
Mangle nieco nie wiedziałam co ze sobą zrobić, potem babunia odeszła i trafiłam
tutaj, znalazłam całkiem miłą pracę i od tamtego czasu się urządzam. Nie miałam
jakichś szczególnych reform w egzystencji, poza zmianą statusu związku na
fejsie. – Posłała mi gorzki uśmiech, ale nie wyglądała na jakąś okropnie
przybitą, pewnie zdążyła się już po tym pozbierać.
– Słuchaj, jak ci czasami smutno, czy samotnie, to dzwoń, co
nie. Do mnie, do Freddy’ego, do Foxy’ego, nasza paczka była naprawdę mocno
zżyta, jestem pewien, że chłopaki tęsknią za tobą tak samo jak ja.
– Awww, Bonnie, to było przeurocze! Ale chyba jednak
czułabym się głupio zwalając ze swoimi smutkami na innych. – Wzięła sobie z
miski jedno z ciasteczek, takich kruchych z kawałkami czekolady, podmuchała i
wcisnęła sobie na raz całe do buzi. Ośmieliło mnie to, więc poszedłem w jej
ślady i OMÓJBOŻE, te ciacha były absolutnie genialne! – Ej, a tak w ogóle –
wznowiła, przełknąwszy wypiek. – To co u BonBona?
– U BonBona? A skąd to nagłe zainteresowanie? – Uniosłem
brwi ze zdziwieniem, bo za kij nie mogłem skojarzyć, czy Chica miała jakieś
mocniejsze więzy z moim kuzynem, albo chociaż takie, żeby po tylu latach
pamiętała jego imię.
– A tak ostatnio sobie o nim myślałam, wiesz? Nie, nie, nie,
nie w tym sensie myślałam, nie rób takiej miny! Po prostu mi się przypomniał i
zastanawiałam się co u niego.
– Uh… mieliśmy bardzo słaby kontakt. Mogę powiedzieć tylko
tyle, że żyje i najpewniej sobie radzi, bo nie doszły mnie słuchy żeby żebrał
pod kościołem.
– Ah… myślałam, że skoro jesteście rodziną i w pracy trochę
wam się polepszyły relacje, to będziesz zorientowany, czy wszystko u niego gra.
– Wiesz, to „bycie rodziną” to na takiej zasadzie, jak
posiadanie ciotki w innym kraju, ale takiej, do której nikt z bliskich się od
dawna nie odzywa. W sensie, czasem mama do swojej siostry dzwoni i przy okazji
o niego pyta, ale to nigdy nie są konkrety czy jakieś szczegóły. Serio,
zaskoczyłaś mnie tym.
– Hej, no on też się z nami trzymał, martwiłam się po
prostu! – fuknęła z lekkim zawstydzeniem, pałaszując kolejne ciastko. Nie żebym
jej żałował, ale w takim tempie sama wyje tę miskę. – On miał trochę nie halo
dziewczynę albo faceta jak jeszcze pracowaliśmy u Freddy’ego, co nie?
– No coś mi wspominał, faktycznie. Też mi się wydawało, że
ma jakieś problemy z partnerką, ale nigdy mi się jakoś obszerniej nie zwierzył,
także w tym temacie wiem tyle co ty, o ile nie mniej. Dobra, koniec BonBona.
Słuchaj, a… jak widujesz czasem Springa, to powiedz mi, zmienił się jakoś
mocno? – dopytałem, bo już nie mogłem wytrzymać, obawy obawami, ale mnie
zwyczajnie zżerała ciekawość.
Reakcja Chici mogła być jedna, od razu się niunia
uśmiechnęła szeroko i zrobiła minę zawodowej sziperki. Uh oh, niepokojące.
– Słuchaj, powiem ci, że coś w nim zostało sprzed paru lat,
ale generalnie to kompletnie zmienił styl! Zapuścił włosy, zaczął się ubierać
bardziej… wiesz, tak niby goth, ale elegancko, no i te seksowne glany, BOŻE, ja
mam taką słabość do długich glanów z klamrami! I często go widzę w towarzystwie
młodszego chłopaczka, ale tak… no sporo młodszego, to pewnie ktoś z jego
rodziny, brat czy coś w tym stylu.
Oh. Wow. Aż takich rewelacji się nie spodziewałem. Znaczy,
to zabrzmi głupio, ale cholernie mnie zaskoczyło, że blondyn nosi się teraz w
ciężkich butach i ma długie włosy; bardziej nawet niż fakt, że ma brata.
Chwila.
– A ten jego domniemany brat to na ile lat wyglądał?
– Czy ja wiem… z dziewięć, dziesięć? A czemu pytasz?
– Przez chwilę się wystraszyłem, że może Springuś sobie bobo
trzasnął na odgonienie smutków i obecnie jest szczęśliwą głową rodziny. Czekaj.
Zabrzmiałem jak najgorszy skurwiel, ja oczywiście CHCĘ, żeby był szczęśliwy, po
prostu…
– Taak, czaję, Bonnie, wiem o co ci chodzi. Jeżeli za czasów
Freddy’ego nie ukrywał przed nami, że ma dzidziusia, to to na pewno nie jest
jego szkrab; za duży, żeby zdążył go zrobić przez te kilka lat. No ale mówiłam ci,
że zwykle jak go widywałam, to z daleka, nie miałam okazji z nim pogadać ani
nic z tych rzeczy, więc nie jestem w stanie ci powiedzieć niczego na pewno. – Chica
wzruszyła bezradnie ramionami i zaczęła sobie dziobać kolejne ciastko.
Pogadaliśmy jeszcze trochę o tym, co się u nas działo,
zjedliśmy ciastka, zapiliśmy herbatą, kurczaczek poinstruowała mnie jeszcze na
jakich ulicach często Springa widywała (wymownie do mnie mrugała przy dawaniu
tych instrukcji) i tak jak się wcześniej umówiliśmy, wyszła do pracy,
zostawiając mi klucze i mieszkanie pod opieką aż do późnego wieczora.
Jak już zabrakło jej radosnego szczebiotania, to naszły mnie
naprawdę ogromne wątpliwości i strach. Siedziałem jak ten kołek przy kuchennym
stoliku, pochylony nad pustą miską po ciastkach i toczyłem wewnętrzną batalię w
kwestii tego, czy wyjść na miasto i się porozglądać, czy jednak sobie odpuścić.
Jak to w ogóle miałoby wyglądać? Zauważę Springa na drugim
końcu ulicy, pobiegnę do niego sprintem, kilka metrów od niego się zatrzymam,
potrącę ramieniem i zacznę od „o, wybacz, nie zauważyłem ci-O, SPRING, no coś
takiego, co za przypadek!”? Albo wejdę za nim do sklepu, poczekam na dogodny
moment, coś w stylu Złotko będzie za niskie, żeby sięgnąć do najwyższej półki,
więc ja podejdę, podam mu to i „O, Springi, ty tutaj? LUBISZ WAFELKI RYŻOWE,
JAK ZNACZNA CZĘŚĆ POPULACJI NASZEJ PLANETY? Niezwykłe, ja też je uwielbiam,
pogadajmy o tym!”?
Im dłużej się zastanawiałem, tym do coraz bardziej
irracjonalnych pomysłów dochodziłem, a z każdym kolejnym wykminionym planem
utwierdzałem się w fakcie, że nie mam pojęcia jak miałbym z nim zacząć rozmowę.
O czym ja w ogóle miałbym z nim gadać? W sensie, chyba nie wypadałoby podbić do
niego i zacząć od razu pierdolić o krwawiącym serduszku, też pewnie by nie
uwierzył, że wpadłem na niego przypadkiem. Co zatem miałem powiedzieć? Już na
początku przyznać się, że od dłuższego czasu próbowałem go znaleźć? Nie, to
odpadało, musiałbym przyznać, że mi zależy, a aż takiego kretyna nie mam
zamiaru z siebie zrobić, w końcu raz, że Spring może już mieć innego faceta,
poukładane życie i w ogóle, a dwa, że to on mnie wykorzystał i porzucił.
Chciałem wierzyć, że mnie wtedy okłamał, że powiedział to by mnie do siebie
zrazić, ale nadal boli jak kaktus w dupsku.
Aż do wieczora siedziałem w mieszkanku Chici i rozmyślałem
nad tym, jak mógłbym zacząć rozmowę, ale ostatecznie zrezygnowałem. Nie,
poprawka, nie zrezygnowałem, stchórzyłem. Nie potrafiłem wyobrazić sobie jak do
niego podbić, co powiedzieć na początek, żeby nie było niezręcznie, BAŁEM SIĘ
jego reakcji na moją osobę.
– Jestem! – rozległo się wołanie rozpogodzonej Chici, a
chwilę potem trzaśnięcie drzwiami. – Nawet nie wiesz jak mi fajnie z tym, że
nie wracam do pustego mieszkania! Uhhh, ale był dzisiaj zapiernicz, no padam z
nóg normalnie! – Ptaszyna władowała się do kuchni, rzuciła torebkę obok krzesła
i rozsiadła się na nim wygodnie. – Ale mi się trafił dzisiaj wredny klient,
kłóciłam się z nim dobre pięć minut, aż w końcu musiałam zawołać kolegę, żeby
go wyprosił! Pierwszy raz miałam taką sytuację, zestresowałam się jak cholera!
– Gość się do ciebie z łapami rzucał? – zapytałem czujnie,
marszcząc brwi.
– Niee, tylko krzyczał, ale nie mogłam go odgonić i kolejkę
blokował, a sam nie chciał wyjść i no. Znajomy musiał interweniować. Nieważne,
mów mi! Znalazłeś go? Rozmawialiście? Umówiliście się? – Oparła się łokciami na
blacie i majtając w powietrzu niesięgającymi do ziemi nóżkami zaczęła mnie
zasypywać lawiną pytań.
– A… no nie. Nie umówiliśmy się. Ani nie rozmawialiśmy. –
Podrapałem się nerwowo po karku, trochę uciekając przed nią spojrzeniem. No co?
To nie było kłamstwo, po prostu pominąłem pewne fakty.
– Ojejku, szkoda, nie trafiłeś na niego, tak? Ale to nic, ja
na mieście jestem codziennie, na pewno za jakiś czas znowu go gdzieś dojrzę i
przyrzekam ci, złapię go i siłą wyciągnę numer!
– Zabrzmiało, jakbyś miała zamiar go pobić w jakiejś ciemnej
alejce póki grzecznie nie napisze ci na karteczce kontaktu do niego – zaśmiałem
się z lekkim rozbawieniem. – Ale serio, nie kłopocz się, ja… uh, szczerze
mówiąc, nie szukałem go dzisiaj.
– Dokładnie ta-co? Nie szukałeś? – Chice nagle opadł
entuzjazm. Spojrzała na mnie zdezorientowana, jakbym jej obwieścił, że mam
uczulenie na tlen. – Ale dlaczego? Coś się stało?
– Wiesz… jak zacząłem o tym myśleć tak na spokojnie, to
dotarło do mnie, że nie mam pojęcia co mam mu powiedzieć, jak zacząć rozmowę,
jak w ogóle go zaczepić. Byłem cholernie podjarany jak mi powiedziałaś, że
mieszkacie w tym samym mieście, myślałem, że przyjadę, znajdę go, wyjaśnimy
sobie parę spraw i będzie dobrze, ale to trochę trudne.
– Bonnie. Mordeczko. Mordunio. Mordusiu. Zapomniałeś o nim
przez te… ile to było, pięć, sześć lat?
– Bardzo się starałem i na chwilę mi się udało.
– A wyobrażałeś sobie czasem, że się znowu schodzicie?
– … Może. To prywatne.
– Fapałeś sobie do pornosków z osobami, które są do niego
podobne?
– Ja-zaraz, co? – zmarszczyłem brwi, wytrącony z rytmu tym
pytaniem. – A ktoś w ogóle tak robi? Fapanie do pornosów z ludźmi którzy
przypominają twoich byłych brzmi jak ostro poroniony pomysł!
– Ja czasem tak robię…
– Oh… bez obrazy zatem. Co miało na celu to wypytywanie?
– Uświadomienie ci, że nie przestało iskrzyć i powinieneś
spróbować, bo będziesz się zadręczał do końca życia, że przepuściłeś okazję do
przekonania się, czy tę relację da się jeszcze odratować – obwieściła wszem i
wobec panna Chica, wstając, podchodząc do lodówki i wyciągając sobie z niej
nadgryzioną kanapkę z pomidorkiem.
– A ty się czasem jakichś „Łez Cennet” nie naoglądałaś?
Niektóre relacje się kończą i nic się na to nie poradzi, trzeba iść dalej –
westchnąłem ciężko, pierwszy raz w życiu próbując brzmieć i myśleć jak ktoś
dojrzały.
– Powiedział facet, który jak usłyszał, że mieszkam w pobliżu
jego byłego, to bez zastanowienia wsiadł w auto i przyjechał. – Posłała mi
rozbawiony uśmiech, na który nie mogłem odpowiedzieć tym samym. No miała mnie,
spryciara mała.
– Dobra, nie będę ci przeszkadzał, pewnie zmęczona po
robocie jesteś, a ja ci tu jeszcze marudzę. – Wstałem od stołu (tak, prawie
cały dzień przy nim spędziłem) i zacząłem się powoli zbierać. – Trzymaj się,
Chica, następnym razem wpadam na makowca.
– Coś ty, wiesz jak mi miło, że w końcu tu sama nie siedzę?
Możesz zostać nawet na noc jak masz ochotę! – zapewniła z entuzjazmem, ostatni
gryz kanapki odkładając na blat szafki.
– Lepiej nie, przeploteczkujemy całą noc i jutro do pracy
jak zombie pójdziesz. Umówimy się na ciacho, może następnym razem Foxy’ego i
Freddy’ego ze sobą przywiozę.
– Mmmmm, no dobra, niech będzie. Ale i tak jak spotkam
Springa, to wezmę od niego numer dla ciebie, może jednak będziesz chciał z nim
pogadać, albo chociaż mu napisać. – Blondyna potuptała za mną aż na korytarz i
obserwowała jak wkładam buty.
– Serio doceniam, kochana, ale może lepiej do Springa nie
podchodź, kij go wie, czy po tylu latach znowu nie zaczął ludzi w kotle z
wrzącą smołą gotować.
– Aj tam, przesadzasz, Spring był naprawdę spoko. Pisaliśmy
nawet gejowe rp przez pewien czas!
Zamarłem w trakcie wiązania sznurówki.
– Coś ty? Żartujesz? Masz jeszcze to rp?
– Pewnie, że mam! Ale ci nie pokażę, bo to było prywatne i
porno, i się wstydzę.
No proszę, żebym po tylu latach takich rzeczy się o
Springusiu dowiadywał? O chuj… ja całe życie myślałem, że jak wisiał na
telefonie to z Fredbearem pisał, a on pewnie z Chicą zboczone yaoice
napierdalał. Ochuj.
Naprawdę nie mogłem wyrzucić Springtrapa ze swojej głowy.
Pod swój blok dotarłem ponad godzinę później, zaparkowałem,
wbiegłem po schodach na czwarte piętro, wpadłem do swojego gniazdka jak
huragan, prędko wybadałem, czy jest w nim mój współlokator i po wstępnym
ogarnięciu się od razu włączyłem laptopa. Miałem nadzieję, że ten złom nie
będzie mi dzisiaj robił problemów i normalnie pornhuba załaduje.
– Świetnie – mruknąłem z zadowoleniem sam do siebie, gdy
sfatygowany życiem laptop bez dłuższego mulenia wczytał stronę główną wyżej
wymienionego serwisu.
Od razu wpisałem w polu wyszukiwania klucze typu „gay”,
„blonde” i „fuck”, bo okurwa, byłem już TAKI podjarany, choć teoretycznie
powinienem mieć opory przed zwalaniem sobie do wyobrażeń o minionym seksie ze
Springiem i rozdrapywania starych ran.
W zasadzie zacząłem je rozdrapywać od kiedy przyjechałem do
Chici, teraz to już chuj z tym.
W oko wpadł mi naprawdę urodziwy, młody chłopaczek z blond
włosami i wydziaranym rękawem. Moje Złotko tatuaży nie miało, ale to szczegół,
grunt, że miałem dobrą rozgrzewkę do fapania, wczuwając się w pieprzącego zakneblowaną
piękność, gościa.
Rozgrzewkę, bo niestety filmik okazał się idiotycznie
krótki, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Zescrollowałem w dół i zacząłem
szukać w polecanych jakichś obiecujących miniaturek. Trafiłem na porno z równie
fajną dupą, tym razem dłuższe, bo udające, że ma fabułę i przy nim już udało mi
się dojść, ale nie chciałem na tym poprzestać. Znowu rzucił mi się w oczy na jednej
z miniaturek chłopak z tatuażami, tym razem zamiast w filmik kliknąłem w nazwę
użytkownika, żeby podejrzeć jego profil i o panie, dużo tego było, ale wszystko
krótkie, tak po dwie minutki, a dłuższe materiały były tylko dla kont premium.
Włączyłem sobie kolejny filmik i nagle mnie zmroziło. Dopiero bez knebla, lin i
opaski na oczach go poznałem.
Spring.
No boże, w końcu. Chyba dwa lata czekałem.
OdpowiedzUsuńTaak, trochę mi się z tym opowiadaniem umarło, ale wrócił mi zapał, żeby to dokończyć!
UsuńAlso, naprawdę mi miło i głupio jednocześnie, że mimo upływu lat nadal tu zaglądasz! :)
JEST JEST JEST JEST JAK JA SIE KU**** CIESZĘ
OdpowiedzUsuńCIESZĘ SIĘ, ŻE SIĘ CIESZYSZ! >w<
UsuńAż do dziś mój cholerny złom mi nawet tego rozdziału nie chciał pokazać
OdpowiedzUsuńJak się już ogarnęłam że takowy istnieje to kliknęłam w niego z prędkością światła
Ale czytałam dobre 3 godziny bo bałam się to przeczytać heh
Zwłaszcza początek mnie przeraził
Tyle razy wyobrażałam sobie jak historia mogłaby toczyć się po poprzednim rozdziale
Miałam od chuja pomysłów
No ale za nic w świecie by mi do głowy nie przyszło że to będzie kilka lat później!!!
Niezły szok
I to całe zło i deprecha jaką wiał początek...
Cały kurwa rozdział miałam zawał i trzęsłam się jakbym jebanej padaczki dostała
Po Bonniem wsm bym się takiego życia spodziewała xD
O Freddym albo było nie za wiele albo nie pamiętam bo w końcu o nim to ze 2 godziny temu czytałam
Po Rudym odwyku się spodziewałam od dawien dawna xD
Ale jakoś tak zabił mnie fakt że Chica i Mangle zerwały!!!
To się wydaje tak kurewsko smutne
Ale opis tego ich zerwania daje mi nadzieję że może to jeszcze nie koniec
Ale cholerna wie heh
No i Spring gwiazdeczką porno...
Z jednej strony bardzo mi to do niego pasuje
A z drugiej zdaje się jakieś takie nienaturalne
Wsm jego nowa stylówa też mi cholernie do niego pasuje xD
No ale najbardziej jestem ciekawa co się mogło dziać u mojej ulubionej postaci - BonBona!!!
Cieszy mnie fakt że był tu wspomniany
Nawet jeśli tylko trochę to nadzieja że dalej sobie o nim poczytam jest~
I jak tak myślę to jakaś część mnie żałuje że Bonnie nie opisał dokładniej jakiejś bardziej pojebanej akcji z Lolbit xD
Bo to co się tam odwalało musiało być niewątpliwie ciekawe~
Welp, chyba tyle z moich przemyśleń
Niepełnych bo niepełnych gdyż jest późno dość, ja jestem śpiąca i czytałam to z przerwami
Aleee
Lecę czytać kolejny rozdział bo widziałam że jest i przeczytam go choćbym jutro miała paść
Z góry mówię że ten był świetny~
I tak cholernie się cieszę że historia leci dalej!!!
Bye~!!!
Shhh, twój złomek na pewno się starał~
UsuńNo widzisz, zaskoczyłem z tym timeskipem! To, że będzie tak duża rozbieżność czasowa między pierwszą serią "Przepaści" a drugą, było dla mnie wiadome jeszcze te kilka lat temu, kiedy regularnie to pisałem i w sumie dobrze, że się z tymi planami nie wygadałem, niespodziankę zrobiłem. >w<
Jezus maria, oddychaj! xD Znaczy, ja cię totalnie rozumiem, sam tak mam jak czytam ulubione fiki i nagle dzieje się jakaś pojebna akcja, też muszę rozdział na raty dzielić, bo za duże emocje. W zasadzie to naprawdę się cieszę, że ten fanfik spodobał ci się na tyle, być miała przy nim tak silne uczucia. qwq
A wiesz co, na moment obecny nie mam planu Chici z Mangle łączyć, to miało być takie... idk, pokazanie, że no życie się zmienia, związki najpierw są, a potem się rozpadają. Nie wiem, czy dobrze to ujmuję, w sensie... no. xux
Bonniemu też się wydawało nierealne, ŻYCIE ZASKAKUJE, ale mam (niedokończony) plan na ten wątek z pornosami, to ma uzasadnienie (mam nadzieję, że sensowne) i się w przyszłości rozwiąże! .0.
Spring od zawsze miał vibes gdzieś na granicy elegancika i gotha-emoska, w pierwszej części Przepaści obstawiał pierwsze, teraz to drugie. xD
BonBon jeszcze się pojawi, to pewne, także jego historia jeszcze będzie ciągnięta!
Nooo, związek z Lolbit to był ino we wspominkach, ale jeśli jesteś tego ciekawa, to może króliczek opowie jakiś przypadek ze swoją byłą przy okazji rozmowy z kimś. .0.
Bardzo Ci dziękuję za taki długi komentarz i takie zaangażowanie! Przepraszam, że dopiero odpisuję, ostatnie miesiące były nieco pokręcone i szczerze mówiąc zapomniałem tu zajrzeć. x-x Trzymaj się, do następnego! :)
Bardzo się cieszę że napisałeś kontynuację! Od blisko trzech lat regularnie sprawdzałam czy wleciał nowy rozdział i dziś w końcu nastał ten cudowny moment. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńOjeju, tyle czekałeś/łaś?! Rany, jak mi głupio, powinienem był się za ten fik zabrać dużo wcześniej... ale wena wróciła, będę to ciągnąć dalej! >w<
Usuń