Jaaa nie
wiem co się stało, no usiadłem dzisiaj i w jeden dzień cały rozdział napisałem.
óuó''' Znaczy, to dobrze! ta Przepaść już mi od kilku tygodni po głowie
chodziła, ale nie mogłem się za nią zabrać, bo kurde w ostatnich miesiącach
wkręciłem się w Genshin Impact i oderwać się od tego nie mogłem! Tak na
marginesie, chcecie jakieś oneshoty z Gejshina? .0.
Dobrej, nie przedłużam, miłego czytania!
***
Do: Stringi 13:23
Hej, wybacz ze nie pisałem dzisiaj
Od: Stringi 13:28
Nic się nie stało, praca?
Do: Stringi 13:30
Nie, policja
Westchnąłem ciężko ze zmęczeniem i zacząłem mu tłumaczyć.
Dzień zaczął się spokojnie, miałem wolne, więc zaplanowałem,
że spędzę czas na robieniu kreatywnych rzeczy; padło na upieczenie ciacha, bo mi
Chica taki smak tamtym makowcem zostawiła, że nie mogłem wytrzymać. Pobiegłem szybko
do sklepu po jakieś drożdże i po powrocie od razu zacząłem kleić. W którymś
momencie nie mogłem znaleźć cukru, pomyślałem, że mój współlokator znowu go
używał i zamiast do wspólnej szafki schował do swojej, otworzyłem jego skrytkę
na zupki chińskie i…
No. Tu jest moment, w którym zaczyna się akcja z policją.
Między kubeczkami z japońskimi makaronami dostrzegłem woreczek z jakimś białym
proszkiem, każdy się już na pewno domyśla, że to były dragi. Nie miałem
pojęcia, że facet ćpa, myślałem, że tylko pije aż do przepalenia obwodów, także
był to dość spory szoczek. Zaskakująco łatwo było mi sobie wyobrazić jak
którejś nocy mu odbija i przychodzi do mnie do pokoju z nożem, żeby
poćwiartować i sprzedać na części moje piękne, młode ciało, wolałem nie czekać
i nie sprawdzać czy faktycznie obudziłbym się któregoś dnia bez nerek, więc od
razu zadzwoniłem na psy, jak na grzecznego obywatela przystało. Ja się
wychowałem w porządnej, zgodnej z prawem rodzinie, moim największym
przestępstwem w życiu było przejście na czerwonym, twarde narkotyki to było coś
z czym do tej pory miałem do czynienia tylko za pośrednictwem telewizji i neta.
Takim sposobem policja przyszła do mieszkanka, zabezpieczyła
dowody rzeczowe, przesłuchała mnie i dzięki absolutnemu przypadkowi złapała
przy okazji właściciela owych woreczków, bo ten niespodziewanie wrócił do
mieszkania i za późno zauważył, że pały tym razem nie przyjechały do kłócącej
się parki z mieszkania pod nami, tylko do nas. Mnie też zgarnęli po wstępnym
przeszukaniu mieszkania, żeby dokładniej o wszystko wypytać i zebrać zeznania,
ale dość szybko wypuścili, bo nie miałem z tą sprawą nic wspólnego poza tym, że
miałem nieszczęście z tym gościem mieszkać.
Do: Springi 13:42
No i wlasnie wracam do domu, jestem padniety i glodny, bo
nie zdazylem zrobić tego ciacha, ratunku
Od: Springi 13:48
Niezła przygoda, dzbanie.
Posłałem w ekran telefonu mocno obruszone spojrzenie, jakbym
spodziewał się, że Spring zobaczy moją wykrzywioną w obrazie majestatu mordę i
się skruszy. Nim jednak zdążyłem mu coś odpisać, wysłał kolejnego eska.
Od: Springi 13:51
Chica ciacha upiekła i mówi, że jak masz czas to możesz
wpaść.
Zatrzymałem się na pasach, czekając na zielone.
Był teraz u kurczaczka? I chciał, żebym wpadł? To
zaproszenie absolutnie wynagrodziło mi cały stres z ostatnich godzin, no
momentalnie humor mi wrócił!
Czym prędzej wróciłem do mieszkania, policja prosiła, żebym
nie zaglądał do pokoju mojego ex współlokatora, ale po reszcie kawalerki raczej
mogłem się normalnie krzątać. W międzyczasie przedzwoniłem szybko do
właściciela lokum i poinformowałem co tu się u nas dzisiaj zadziało, żeby nie
był zaskoczony, a potem odpaliłem na YouTube poradnik „Jak skleić sernik –
wersja dla idiotów” i zacząłem czarować.
Jakieś półtorej godziny później wyposażony w blachę sernika,
żeby utuczyć towarzystwo (okej, 11/12 blachy, kawałek sobie dzióbnąłem bom
głodny), wsiadłem do auta i ruszyłem z kopyta w stronę miasta Chici.
– Tak tak, już jadę! Jestem w… no prawie w połowie
drogi! – poinformowałem, gdy w pewnej chwili rozdzwonił mi się telefon, a po
odebraniu i przełączeniu na głośnomówiący w aucie rozbrzmiał zniecierpliwiony
głos podekscytowanej Chici.
– Bonnie, cholero jedna, co ci tak długo zajęło?!
Spring już ma zamiar wychodzić, chyba mu się znudziło czekanie na ciebie! –
okrzyczała mnie konspiracyjnym szeptem. Najpewniej gdzieś się w rogu mieszkanka
zaszyła z telefonem, żeby Złotko jej nie usłyszało.
– Czekał na mnie? – zdziwiłem się.
– Po części? No dobra, może nie do końca czekał, ale
przygotował się na to, że możesz się pojawić. A mi naprawdę coraz trudniej wymyśla
się argumenty czemu powinien zostać, nawet jego brat zaczyna już prosić, żeby
wracali do domu!
– Cholera, weź ich zagadaj czymś na pół godziny, sernik
wam wiozę, nie możecie wzgardzić sernikiem!
– Taka okazja żeby z nim pogadać, a ty, cholera,
zmarnowałeś czas na sernik?!
– Wydawało mi się, że nie powinienem jechać bez
łapówki!
Niby byłem na odcinku polnej drogi, gdzie zdecydowanie nie
powinienem pędzić za szybko, ale jakoś tak odruchowo docisnąłem gazu. I co? I o
mały włos zająca nie przejechałem, niech mi Bozia świadkiem, od dzisiaj będę co
wieczór klepał zdrowaśki za to, że nic za mną nie jechało i w ostatniej chwili
udało mi się wyhamować na tyle, żeby szarak zdążył przebiec na drugą stronę!
Pod kamienicę Chici podjechałem zestresowany i zgrzany
jakbym te 100km przebiegł na własnych nóżkach, wypadłem z auta jak tornado,
jedną ręką zgarniając blachę z siedzenia, drugą wyjmując kluczyki ze stacyjki,
zamknąłem swojego złomka i popędziłem do mieszkania blondyny.
– Bonnie, wreszcie! Aleśmy się na ciebie naczekali! No
wchodź, wcho-o matko, sernik, daj mi go, pokroję! – Blondyna, jak zawsze zbyt
energiczna i rozgadana, przytuliła mnie krótko na powitanie, zakosiła łapówkę,
łaskawie pozwalając wejść do środka i zaraz zniknęła w kuchni, do której ruszyłem
za nią tak szybko, jak tylko zdjąłem buty. Miejsce narodzin jej przepysznych
wypieków było sercem tego domu, odpowiednikiem salonu, zatem mogłem się
spodziewać, że zastanę tam Springa i jego młodsze rodzeństwo.
Mogłem, ale po przekroczeniu progu i tak poczułem się
zaskoczony i zestresowany jego widokiem. Znaczy, szczęśliwy, ale nie byłem
pewien jak się zachować, nie do końca sobie to przemyślałem. Miałem zachowywać
się luźno? W końcu ostatnio trochę zaczęliśmy ze sobą gadać, więc teoretycznie
Złotko już nie było na mnie złe po tamtej akcji w parku… prawda?
– Hej – rzuciłem w końcu z krzywym uśmiechem na ryju, mając
nadzieję, że jakoś udało mi się tym zamaskować zdenerwowanie.
Jezusie słodki, jakie to było dziwne znów być tak blisko
niego i się nie kłócić od pierwszego spojrzenia. Chyba tylko ja tak
emocjonalnie podchodziłem do tego spotkania, bo Spring nie wyglądał jakby moje
pojawienie się mocniej go ruszyło. Siedział w poprzek krzesła, oparty plecami o
ścianę i z wyciągniętymi nogami, wokół palca okręcał sobie kosmyk związanych w
luźny kucyk, długich blond włosów i po mniej więcej dwóch sekundach wpatrywania
się we mnie stracił zainteresowanie, bo odwrócił wzrok.
– Wyglądasz jakby cię łoś po drodze potrącił – skwitował
krótko.
– Właściwie to zając – poprawiłem, bo OJ, Springi nawet nie
wiedział jak blisko był prawdy.
– Potrąciłeś króliczka?! – wtrącił się jego młodszy brat,
dopiero teraz przykuwając moją uwagę.
No szczyl faktycznie na maksymalnie dziesięć lat wyglądał,
całkiem podobny był do Złotka, te same szare oczy i złote pukle na głowie, ale
nos i rysy twarzy miał kompletnie inne. Niemniej dzieciak był dość uroczy. I
najwyraźniej przerażony moją domniemaną zbrodnią.
– Nie nie, na szczęście nie! – wyjaśniłem szybko, obawiając
się, że na dzień dobry rozpłaczę Springowi rodzeństwo, to byłby wyjątkowo słaby
początek wizyty. Odsunąłem sobie wolne krzesło, dosiadając się do nich do
stołu. – Jestem Bonnie, ja i twój brat pracowaliśmy kiedyś ra-
– Wiem, Spring o tobie mówił – wtrącił młody, absolutnie
mnie tym zaskakując. Posłałem Złotku krótkie spojrzenie, ale ten udawał, że
nagle bardzo zainteresował go blat szafki i taktycznie odwrócił głowę w drugą
stronę. Wydawało mi się, czy miał czerwone uszy?
– O? Mówił o mnie? Coś w stylu, że mam krzywy ryj? I pewnie
opowiadał jak któregoś razu zaryłem klientowi twarzą prosto w zamówienie i…
– Nie, w zasadzie to wspominał cię dosyć ciepło, często mi
opowiadał jak się poznaliście!
– Nieprawda – przerwał mu nagle blondyn, piorunując brata
spojrzeniem.
To była taka abstrakcja, że na moment wyjebało mnie z
planszy. Czyli jednak miałem jakieś miejsce w Springowym serduszku i
najwyraźniej byłem na tyle wysoko w rankingu, by wspominał o mnie swojemu
rodzeństwu! Połechtało mnie to po ego i mocno ucieszyło.
– Prawda, nie wolno kłamać, przecież często o nim mówiłeś –
obstał twardo przy swoim ten mały… Plush? Dobrze pamiętałem?
– Uuu, Springi, ktoś tu cię chyba wkopał! – zaćwierkała nad
nami rozbawiona Chica, stawiając przed każdym talerzyk z ukrojonym kawałkiem
sernika, a na końcu donosząc nam całą blachę, żeby można było brać dokładki i
dosiadła się do nas.
– Nie mówiłem, zdawało ci się.
– Nie zdawało, pamiętam!
– Jestem starszy, mam rację, cicho być, albo zaraz
dostaniesz szlaban na dobranocki.
– C-ZA CO?!
– Za stawianie oporu, młody człowieku.
Chica zamiast jeść zaczęła się śmiać, ja też gdzieś tam
cichutko sobie parsknąłem, bo oj bojku, Złotko w roli rodzica to dopiero było
przedstawienie!
– A ty z czego rżysz? – Blondyn spiorunował mnie wzrokiem,
więc bardzo inteligentnie zapchałem sobie paszczę sernikiem i udawałem, że nie
dosłyszałem pytania.
Generalnie nasze pierwsze spotkanie przebiegło naprawdę miło
i spokojnie. Pierwsze, bo tamtej akcji w parku nie liczę, to było coś, o czym
wolałbym zapomnieć. Zjedliśmy sernik, zjedliśmy drugą partię Chicowych ciach,
które w międzyczasie się upiekły, trochę powspominaliśmy, pośmialiśmy się,
próbowaliśmy powstrzymać Plusha przed opierdoleniem całej miski słodkości i nie
wiedzieć kiedy czas nam zleciał aż do wieczora.
– O cholera, już tak późno? – Chica ze zdziwieniem zerknęła
na wyświetlacz swojego phone’a i zaraz dla potwierdzenia wyjrzała przez okno.
Ciemno było jak w wilczej norze, ileśmy godzin przegadali o kompletnych
pierdołach? – Springi, macie czym wrócić do domku? – zapytała nieco zmartwiona,
podając Plushowi serwetkę, żeby wytarł sobie buzię z czekolady.
– Ta, nie martw się, wezmę taksówkę – machnął ręką. – Pomóc
ci tu ogarnąć? – zapytał właścicielki mieszkania, wymownie zerkając na pełen
brudnych naczyń stolik.
– Coś ty, nie trzeba!
– No dobra, to będziemy się powoli zbierać, Plush.
– Ale ja jeszcze nie chcę…
– Wydawało mi się, że wcześniej marudziłeś żebyśmy wracali.
– Ale wtedy ciocia nie dała mi jeszcze słodyczy i nie było
Bonnie’ego – burknął z lekkim ofuknięciem.
– Ciocia… – Chica zakryła dłonią usta w geście absolutnego
wzruszenia.
– Nie było fajnie beze mnie…? – Spapugowałem gest kurczaczka,
równie mocno poruszony tym nagłym awansem w oczach dziesięciolatka.
Spring był mniej rozemocjonowany, zgarnął z oparcia swoją
torbę, wstał i jakby nigdy nic ruszył do wyjścia.
– Za chwilę dobranocka, a Chica ci nie włączy telewizora –
poinformował.
– … ALE PRZECIEŻ DZISIAJ LECI ECKHART! – zakrzyknął ze
zgrozą Plush i w te pędy zsunął się z krzesła, lecąc na złamanie karku za
bratem.
– A wiesz, że chyba oglądałem Eckharta jak byłem młodszy? –
zagadnąłem do blondyny po tym jak szczaw zniknął w korytarzu i zaraz sam
wstałem, przeciągając się z lekkim odrętwieniem. – Spróbuję namówić Springa żeby
dał się podwieźć. Wrócę później i pomogę ci posprzątać, okej?
– W zasadzie to już ciemno, jak chcesz to możesz zostać na
noc. Chyba, że z rana masz pracę? – zaproponowała Chica, już zaczynając zbierać
talerzyki.
– A nie, mam na popołudnie, jak ci to nie wadzi to chętnie
zostanę!
– No i świetnie! Leć do Springa, a ja zaraz sprawdzę czy mam
gdzieś drugą kołdrę i czy ta piekielna kanapa po babuni się rozkłada.
Złota kobieta, mówiłem to już? Podziękowałem jej krótko i
szybko poleciałem do Złotka, żeby mi zwiać nie zdążył, ale jak się okazało
niepotrzebnie się martwiłem; mojego blondaska zatrzymał brat i buty na
sznurówki, których młody nie umiał sam zawiązać.
– Jak to było, Springi? Coś kiedyś mówiłeś, że twoje dzieci
przynajmniej będą w stanie buty sobie same wiązać? – rzuciłem zaczepnie i zaraz
wziąłem swoje adidasy.
– Przymknij się – fuknęło z obruszeniem Złotko, zasuwając
Plushowi zamek kurtki aż pod samą szyję i poprawiając mu rękawy. Ahhh, ten
dawny pedant nadal w nim żył!
– Może was podwieźć, co? Jestem autem, także to żaden
problem! – zaoferowałem luźno, starając się udawać, że dopiero co mi ten pomysł
wpadł do głowy.
– Miłe, ale nie, dzięki. – Springi odmówił, najwyraźniej
zbyt dumny by przyjąć moją pomoc.
– Ale Eckhart, nie zdążymy… – zamarudził z dołu Plush,
ciągnąc starszego za rękaw.
– Masz dziesięć lat, Plushtrap, zniesiesz to jak mężczyzna
albo obejrzysz go sobie później na necie.
– ALE ECKHART – powtórzył uparcie, jeszcze agresywniej
ciągnąc blondyna za rękaw.
Starszy z braci w końcu się poddał i spojrzał na mnie
zmordowanym wzrokiem, jasno mówiącym, że ma taką jazdę za każdym razem jak są
poza domem w okolicach wieczorynki.
– Ile bierzesz za paliwo? – zapytał.
– Jeden wypad na kawę. – Zaszczyciłem Springa firmowym
uśmiechem i wyjątkowo zalotnym spojrzeniem wyposzczonego mastodonta.
Zdecydowanie mu tym nie zaimponowałem.
– Słaby tekst, ale brzmi taniej niż taksówka, więc może być.
– Wzruszył ramionami i przekręcił zamek w drzwiach, wychodząc z Plushem za rękę
na klatkę schodową.
Cóż, nie wydawał się zachwycony, ale nie odmówił! Spory
sukces! Wyszedłem zaraz za nimi i wspólnie we trójkę udaliśmy na parking po
drugiej stronie ulicy bo ten bezpośrednio pod kamienicą jak zwykle był zapchany
i już po chwili dotarliśmy do mojej dumy na czterech kołach.
Spring, jak na odpowiedzialną mamę przystało, najpierw
otworzył tylne drzwi, wpuszczając brata na tylne siedzenie i pomagając mu
zapiąć pas, dwa razy przy tym sprawdzając, czy na pewno dobrze go dopiął.
– Masz jakąś nawigację? – zapytał, wsiadając na przedni fotel
od strony pasażera.
– Umarła tydzień temu, ciągle jestem w żałobie.
– Net w telefonie?
– Jestem przed wypłatą, zużyłem transfer, obecnie ostatnie
grosze wydaję na eski z tobą.
– Super, to będę cię prowadził. Prosto, na pierwszym
skrzyżowaniu w prawo – poinstruował, zapinając pas (jaki dobry przykład dziecku
daje!) i moszcząc się wygodniej w fotelu.
To miała być tylko podwózka, ale naprawdę się ucieszyłem, że
się na nią zgodził. Było trochę chłodno, ciemno jak w dupie, w aucie pachniało
tanim odświeżaczem-choinką zawieszoną na lusterku, z radia cicho leciała
muzyka, a ja usilnie próbowałem przypomnieć sobie jak się prowadzi i nie zerkać
co rusz na Springa. Niby miałem dzisiaj sporo okazji żeby mu się przyjrzeć, ale
wciąż było mi mało. Te długie włosy, u dziewczyn zawsze mnie warkocze do dupy
irytowały, bo ci to w nocy wpadało do buzi jak z nią spałeś, pod prysznicem
rury zatykało i wszędzie, dosłownie WSZĘDZIE w mieszkaniu fruwały wypadnięte pojedyncze
włosy. Najgorzej jak się taki w jedzeniu znalazło, fuj. Ale u Springa taki fryz
był całkiem pociągający, zaskakująco mu pasował. No i cholera, on był już
bliżej czterdziestki niż trzydziestki, prawda? A nadal wyglądał młodo, jakby
niedawno dwudziestkę przekroczył; trochę to było straszne, że nie widziałem u
niego żadnych oznak starzenia się, mnie już kilka zmarszczek przybyło, zrobiły
mi się lekkie zakola i te sprawy, a u niego nic. No kurde, jak u Japończyka!
– W prawo – odezwał się, wyciągając mnie z zamyślenia.
– A, tak tak! – włączyłem kierunkowskaz i skręciłem we
wskazanym kierunku. I znowu zapadła między nami cisza. – A ten, nie szukasz
może jakieś nowego mieszkania?
– Nie.
– Bo po dzisiejszym pewnie zostanę bez współlokatora, więc
gdybyś chciał…
– Bonnie, nie będę dziecka sto kilometrów do szkoły woził. I
tak jakby mam tu robotę, poza tym BŁAGAM CIĘ, naprawdę pomyślałeś, że
mieszkanie razem w wynajętej kawalerce TERAZ to dobry pomysł?
– Teraz? Znaczy innym razem będzie w porządku? – podłapałem,
zbyt pełen nadziei, by wychwycić wszystko inne co mówił.
– Nie, nie będzie – uciął twardo blondyn, nie docenił jednak
mojego uporu.
– Niby czemu nie? Przecież wraca nam kontakt, moglibyśmy…!
– Bonnie. Z łaski swojej PRZESTAŃ NACISKAĆ, dobrze? Mam
teraz ogarnianie Plusha, problemy rodzinne i dwie prace na głowie, nie dokładaj
mi do tego wszystkiego siebie i swojego wzroku kopniętego szczeniaczka! Rany,
sześć lat, a z ciebie jest jeszcze większy dzieciak niż wcześniej!
– Dwie prace? – podłapał siedzący z tyłu dziesięciolatek. –
Myślałem, że pracujesz tylko w tym sklepie?
– … Wziąłem sobie ostatnio coś drobnego po godzinach –
odpowiedział, obracając się na moment do brata, ale zaraz ukrył się z powrotem
w fotelu i posłał mi takie spojrzenie, jakby serio spodziewał się, że mam
zamiar wypaplać szczawiowi, że daje dupy na pornhubie i z góry chciał mnie
ostrzec, że jedno słowo i nie żyję. – W lewo – mruknął po chwili, cały spięty.
To miała być fajna przejażdżka, mieliśmy pogadać, zbliżyć
się, miałem wyjść na tego miłego. Czemu moje plany nigdy nie szły tak jak
chciałem?
Dojechaliśmy na małe osiedle, całkiem ładne, zadbane, dobrze
oświetlone. Kompletnie inna bajka od tego w czym żyliśmy za czasów pizzerii, no
ale nie ma co się dziwić, blondyn miał teraz taką pracę, że stać go było na
wynajem, a skoro mieszkał z młodszym bratem to na pewno zależało mu na lepiej
wyglądającej okolicy, a nie melinie.
Springi wysiadł jak tylko zatrzymałem się przy chodniku i
obszedł auto, pomagając bratu się odpiąć i przy okazji dając mu klucz do
mieszkania.
– Idź pierwszy, tylko powoli na schodach – polecił mu,
zamykając za nim drzwi. Dobrze przeczuwałem, że chciał mi coś powiedzieć i
zawczasu otworzyłem okno po swojej stronie. – Kawa aktualna, dzbanie – odezwał
się trochę ciszej, stając przy drzwiach od mojej strony. – I dzięki za
podwózkę.
– Nie ma problemu. Piątek? – zaproponowałem.
– Może być piątek. I, uh… wybacz za wcześniej, pewnie znowu
zabrzmiałem jak ostatni sukinsyn. Po prostu teraz przeprowadzka to ostatnie o
co chciałbym się martwić, mieszkamy tu z Plushem dopiero od kilku miesięcy,
wiesz? Dla niego zmiana mieszkania to był okropny stres, wolałbym, żeby trochę
po tym odpoczął.
Nie odezwałem się. Trochę mnie zamurowało, chyba pierwszy
raz w życiu słyszałem, żeby Spring mówił w taki sposób, żeby próbował brzmieć
MIŁO. Chyba nie tylko z zewnątrz się zmienił przez te lata.
– Nie, coś ty, rozumiem, to ja z tym wyskoczyłem bez
myślenia. To… uh. Do piątku?
– Do piątku – uśmiechnął się delikatnie na pożegnanie i
odszedł w stronę drzwi prowadzących do wnętrza bloku.
Jeszcze chwilę siedziałem w aucie, próbując ochłonąć. Dzień
się zaczął tragicznie, ale koniec końców zaliczyliśmy ze Złotkiem jakiś postęp!
No i ta kawa w piątek! Nie mogę ukryć, że byłem pełen nadziei, modliłem się,
żeby coś z tego wyszło.
Niedługo potem wróciłem do mieszkania Chici. Biedna zdążyła
już sama wszystko posprzątać, a jeszcze pościeliła mi rozkładaną kanapę, no
poczułem się jak u mamy w domu!
– Nie rozpieszczaj mnie tak, bo zacznę częściej zostawać! –
zagroziłem ze śmiechem, wdzięczny jak cholera, że tak się dla mnie postarała.
– W zamian za moją dobroć wisisz mi coś dobrego, może jakąś
zapiekankę? Ale kurde, nie gadajmy o jedzeniu, powiedz co ze Springiem! –
naskoczyła na mnie, podgryzając sobie jedno z ostatnich ciastek, w czasie gdy
ja dokonywałem inspekcji rzeczonej kanapy. Trochę mała była, ale zaskakująco
wygodna.
– No więc o dziwo dobrze, umówiliśmy się na kawunię w
piątek. Ahhhh, chciałbym, żebyśmy po tej kawie ruszyli naprzód. Już nie mówię o
seksie, ale nawet jakiś mały buziak byłby wystarczający! – Tęsknie wpatrzyłem
się w sufit; wciąż byłem rozemocjonowany po tym co stało się na końcu naszej
przejażdżki i już nie mogłem się doczekać następnego piątku.
– O rany, to super! Jezus Maria, szczerze mówiąc to
zaczynałam już trochę myśleć, że Spring niezbyt miał ochotę się z tobą zadawać,
a pisał do ciebie z czystej litości i przygotowywałam się już na to, żeby
delikatnie zacząć ci go wybijać z głowy.
– … Że co?! – poderwałem się na łokciach z mięciutkiej kołderki,
patrząc na nią zdruzgotany i absolutnie zdradzony.
– Ale skoro był dla ciebie taki miły, umówił się na kawę i
zdaniem Plusha często o tobie wspominał, to chyba jednak nadal ma do ciebie
słabość, więc wszystko w porządku!
– Chica, jak mogłaś, przecież byliśmy przyjaciółmi!
– No toć żartuję, nie dramatyzuj, gdybym naprawdę była
zdania, że Spring chce żebyś się od niego odwalił, to bym ci z nim nie
pomagała! A teraz sio pod prysznic, bo rano mam pracę, muszę się wyspać i nie
chcę żebyś się tłukł po łazience o trzeciej rano – zarządziła twardo, wskazując
mi palcem drzwi.
– Ta jest – przytaknąłem posłusznie. – Ej, zaraz, chwila!
Chica nie znasz kogoś z naszego starego miasta
kto szuka mieszkania?
– Nie, a co? – zapytała z zainteresowaniem.
– Aaa szkoda. Bo zostałem już pewnie bez współlokatora, a
szczerze mówiąc trochę się boję, że kolejny ćpun się przypałęta, fajnie by było
kogoś znajomego, albo chociaż sprawdzonego sobie znaleźć – przyznałem z lekkim
zawodem.
– O, rozumiem, ale przykro mi, nie mam stamtąd zbyt wielu
znajomych, a wszyscy z którymi ciągle mam kontakt mają już mieszkania. Jestem
pewna, że jak się rozejrzysz to kogoś znajdziesz, zapytaj Freddy’ego i
Foxy’ego, oni mają tam sporo kolegów, może akurat któryś czegoś szuka! A co z
twoimi rodzicami? Przecież oni też mieszkają nie tak daleko od ciebie, może
mają kogoś do polecenia? – zasugerowała.
– A wiesz, że to całkiem niezłe pomysły są? Dzięki wielkie,
jak zawsze coś dobrego mi podsuwasz!
No i na tym urwała się nasza pogawędka, Chica poszła spać, a
ja wskoczyłem pod prysznic, biorąc ze sobą wcześniej ofiarowane mi przez
dziewczynę, różowe dresowe spodenki, bo przecież przyjechałem tu tak
spontanicznie, że nie miałem na tę nockę żadnych ubrań na zmianę, a goły nie
będę spać, żeby przypadkowo kurczaczka nie zgorszyć porannymi widokami.
Szorując włosy pod strumieniem ciepłej wody moje myśli
zaczęły kręcić się wokół rodziców. Już jakiś czas ich nie odwiedzałem, nawet
dzisiaj nie zadzwoniłem żeby im powiedzieć o tym co się stało. Może powinienem
to zrobić? Tak, zdecydowanie powinienem.
Czysty, pachnący, odziany w różowy dres i dla kontrastu nagi
od pasa w górę, wyszedłem z łazienki i wróciłem na pościeloną specjalnie dla
mnie kanapę. Chwyciłem phone’a i… cholera. Nie było za późno żeby do niej
dzwonić? Nie no, pora nie była aż tak tragiczna, najwyżej nie odbierze.
– Bonnie? Synku, sto lat cię nie widziałam, gdzie ty się
podziewasz? – pierwsze co mnie powitało po ledwie dwóch sygnałach, to
rozemocjonowany głos mojej rodzicielki.
– Cześć mamo! Jakie sto lat, byłem w domu ze dwa tygodnie
temu! – wybroniłem się. – U was w porządku, wszyscy zdrowi?
– O dwa tygodnie za długo, wpadłbyś to bym ci słoików z
dżemami dała! – Aż się uśmiechnąłem pod nosem. Domowe konfiturki zaczyna się
doceniać dopiero wtedy, jak traci się do nich stały dostęp; skusiła mnie tymi
słoiczkami, chyba w następnych dniach się tam do nich wybiorę. – A wszystko tu
u nas w porządku, kochanie, tato zdrowy, ja zdrowa, jesteśmy w trakcie
negocjacji czy adoptujemy ze schroniska psa czy kota.
– Słoiki z chęcią przyjmę. O, myślicie o nowym zwierzaku?
Jeśli mój głos się liczy, to jestem za kotem.
– No to przegłosowane, trzy do zera!
– Zaraz, nikt nie głosował za psem? To o co były te
negocjacje skoro oboje chcieliście kota?
– Shhh!
Zaśmiałem się z rozczuleniem, no cali rodzice!
– A, mamo, słuchaj. W zasadzie to zadzwoniłem, bo chciałem o
coś zapytać. Bo widzisz dzisiaj wyszła taka sytuacja, że mój współlokator tak
jakby… no już nie jest moim współlokatorem. – Troszeczkę ponaginałem fakty, nie
chciałem mamie zrobić stresu na noc. – No i teraz szukam sobie kogoś do
mieszkania, chciałbym kogoś znajomego albo chociaż zaufanego, kto nie będzie mi
robił kłopotów. Nie znasz może kogoś kto się za czymś rozgląda?
– A wiesz, synku, że w zasadzie bardzo dobrze, że pytasz?
– No coś ty, masz dla mnie kogoś?
– A i owszem! Tak ze trzy dni temu dzwoniła do mnie twoja
ciocia i mówiła, że jej BonBonek zmienia mieszkanie i nie może sobie nic
fajnego znaleźć! To ja jej jutro powiem, że ty kogoś szukasz, na pewno oboje
będą zachwyceni!
Zbladłem. Nagle pożałowałem, że do niej zadzwoniłem, gdybym
miał tu i teraz lampę z dżinem i tylko jedno życzenie, to zażyczyłbym sobie
cofnąć się w czasie o dziesięć minut i nigdy nie wykonać tego telefonu.
– BonBon? Aaa, eee, a on nie będzie… znaczy… bo wiesz. My
się w sumie słabo dogadujemy, może niech…?
– Jakie słabo dogadujecie? Przecież on jest wpatrzony w
ciebie jak w obrazek! No i to twój kuzyn, nie będzie ci wygodniej mieszkać z
rodziną niż z obcym? A może ty bardziej o jakiejś pannie myślałeś, co?
– Nie, mamo, o żadnej pannie!
– A szkoda, znalazłbyś sobie w końcu jakąś fajną kobietkę, a
nie ciągle sam jesteś. No to dam jutro cioci znać, postanowione! Ale teraz to
ja już muszę kończyć, Bonnieś, jest u mnie koleżanka i specjalnie do kuchni
wyszłam, żeby z tobą pogadać. Papa, kocham cię!
– Ja ciebie też…
Niemrawo nacisnąłem czerwoną słuchawkę i obrażony na telefon
rzuciłem go gdzieś w pościel. Zachciało mi się po ludzku płakać, w co ja się
wpakowałem?!
W przeciągu kilku dni wszystko się w mieszkaniu uspokoiło.
Policja zrobiła swoje, wysłali kogoś kto razem z właścicielem mieszkania
przeszukiwał pokój mojego współlokatora, do mnie na wszelki wypadek też
zajrzeli, ale oczywiście nie znaleźli nic gorszego od puszki po piwie na
parapecie i po ogarnięciu wszystkich procedur dali mi spokój.
Z BonBonem sprawa była już ustalona, cioteczka jak się tylko
dowiedziała, to od razu potwierdziła że on się wprowadzi, więc chcąc nie chcąc
jak tylko właściciel potwierdził, że pokój się zwolnił przez złamanie umowy i
lada dzień matka ćpuna wpadnie odebrać jego rzeczy, bo on na dołku to nie może,
poinformowałem go, że ktoś znajomy już się czai na wynajem jak coś.
I takim sposobem w czwartek wprowadził się rzeczony delikwent.
– Boooonnieeeee! – zaćwierkał, wchodząc do środka z dwiema
wielkimi walizami. – Aaaaahhh, jak ja cię dawno nie widziałem! Już kilka
ładnych lat! Pomożesz mi z tymi walizkami? Ciężkie są!
Byłem już na to gotowy. Odkąd dowiedziałem się, że będziemy
razem mieszkać, przygotowywałem się mentalnie na tego małego gremlina i
doskonale wiedziałem jak się z nim obchodzić, żeby nie wlazł mi na głowę.
– Ależ oczywiście, że ci pomogę! – zapewniłem, wychodząc do
niego z kuchni z miską płatków (cini minis) w rękach. – Widzisz te drzwi po
prawej? To twój pokój – powiedziałem i wróciłem do kuchni.
– … Bonnie, nie, nie o taką pomoc mi chodziło! Znaczy
dziękuję, bo nie byłem pewien gdzie jest mój kącik, ALE LICZYŁEM, ŻE POMOŻESZ
MI JE TAM WTASZCZYĆ! – zagęgał z niezadowoleniem, porzucając walizy w
przedpokoju i przytuptując za mną.
– Trzeba było wziąć mniej szmatek, to byś teraz nie stękał –
stwierdziłem chłodno, oparty tyłem o blat szafki i w ostatniej chwili zdążyłem
podnieść ręce z miską, bo ta mała wesz ni z gruszki ni z pietruszki przykleiła
się do mnie. Ależ miałem ochotę wylać mu mleko na głowę! – BonBon, fiucie mały,
PRZESTRZEŃ OSOBISTA!
– W SEKSOWNYM TYŁKU MAM PRZESTRZEŃ OSOBISTĄ, potrzebuję kontaktu
fizycznego, dawno cię nie widziałem i mam teraz smutek, bo mój tygrys wyrzucił
mnie z mieszkania, pocieszaj mnie! – zażądał sztucznie płaczliwym głosem,
przyklejony do mojej koszulki w dinozaury z taką pasją, jakby to ona miała
wysłuchać jego gorzkich żali, a nie ja.
– Zaraz, jak to cię z mieszkania… czekaj, zgubiłem wątek.
Czy ten tygrys to ten sam co z wtedy, jak parę lat temu gadaliśmy?
– Tak, ten sam!
– I… mieszkałeś z nim, a on cię wyrzucił?
– Dokładnie, okrutnik!
Mentalnie podstawiłem tutaj mema z papieżem. Powoli
odstawiłem płatki na blat.
– Wiesz, gdyby nie chodziło o ciebie, to bym się przejął. W
sensie, zawsze wpadasz z deszczu pod rynnę, pewnie cię wyrzucił bo byłeś
wkurzający i lepiłeś się do niego jak rzep psiego ogona, nie dziwię się jak to
się skończyło. Mam tylko jedną małą prośbę. METR ODE MNIE, BO DZWONIĘ PO PAŁY!
– DLACZEGO STRASZYSZ MNIE POLICJĄ?! JESTEŚMY RODZINĄ!
Przyjacielską wymianę zdań przerwało nam głośne pukanie
dochodzące gdzieś z sufitu. Sąsiadom chyba się nie spodobało aż tak
entuzjastyczne zjednoczenie kuzynostwa po latach.
– Widzisz? Odklej się i bądź cicho, bo nie ja, tylko oni po
policję zadzwonią! – zagroziłem, nie spodziewając się, że BonBon uwierzy, ALE
UWIERZYŁ i momentalnie ode mnie odskoczył z miną tak przerażoną, jakby już
teraz stały przed nim pały i prosiły o niestawianie oporu kiedy będą go zakuwać
w dyby i prowadzić na szubienicę.
– Dobra, skoro już musimy razem mieszkać…
– Zaraz, jak to musimy? Myślałem, że to ty zaproponowałeś
żebym się wprowadził? – Chłopak posłał mi nieśmiały uśmiech.
– Taaa, no wyszło trochę niezręcznie, szukałem kogoś do
mieszkania, zadzwoniłem do mamy i zapytałem czy nikt ze znajomych się za niczym
nie rozgląda, a ona powiedziała, że twoja mama do niej dzwoniła i mówiła, że ty
się rozglądasz. Nie miałem w tej sprawie głosu, machina ruszyła, a zgaduję, że
mimo wszystko jesteś lepszym towarzystwem niż naćpany choleryk, więc z dwojga
złego…
– Oooo, ja też cię kocham! – wyznał z rozczuleniem,
najwyraźniej uznając moją krótką opowieść za podprogowe przekazanie mu wyrazów
miłości.
– BonBon, jesteś TYLE od tego, żebym narysował ci kredą na
podłodze korytarz od twojego pokoju do kibla i zabronił wychodzić za linię!
– A co z korytarzem do wyjścia? I do kuchni? Czasami muszę
wychodzić i coś zjeść! No i przydałby się też korytarz do twojego pokoju,
wiesz?
– Absolutnie nie, jeszcze słowo a postawię cię w kącie
twarzą do ściany i każę przemyśleć swoje zachowanie! Dobra, gdzie te walizki… –
burknąłem wkurzony, ostatecznie dla świętego spokoju pomagając landrynie z
wtaszczeniem bagaży do jego pokoju.
Resztę wieczoru drogi kuzyn spędził na rozpakowywaniu się i
przyzwyczajaniu do nowego miejsca, na moje szczęście tak go to zmęczyło, że
błyskawicznie zasnął i nie zawracał mi więcej gitary.
Gorzej, że następnego dnia miałem randeczkę i wolałem, żeby
gnój się o tym nie dowiedział. Dlatego właśnie opracowałem perfekcyjny plan:
pójdę rano do roboty, popołudniu nie wrócę do mieszkania, tylko pojadę do
Chici, wezmę u niej prysznic i się ogarnę, pojadę ze Springiem na kawusię i
wrócę do domu jakby nigdy nic.
Przesadzałem i dawałem się wyrzucić z własnej przestrzeni życiowej?
Owszem, ale wolałem być królem dramatów niż po wszystkim przeżyć kolejne
przesłuchanie, tym razem przeprowadzone przez BonBona i opiewające w wyjątkowo
niezręczne pytania, których po kilku godzinach zapewne nie będę umiał
ignorować, bo jestem na to zbyt nerwowy.
Pierwsze fazy planu szły idealnie. Rano wstałem, wygoniłem z
kibla zasypiającego nad zlewem ze szczoteczką w ustach kuzyna, ogarnąłem się i
pojechałem w te pędy do roboty. Dopiero w trakcie pracy zorientowałem się, że
nie wziąłem ze sobą ładnych ubrań na zmianę i tak czy siak muszę wrócić do
mieszkania, także moja konspiracja poszła się jebać.
– BonBon? W domu ty? – zapytałem po wejściu do swojego
lokum, a że nie dostałem żadnej odpowiedzi, to zadowolony popędziłem do swojego
pokoju.
W pierwszej chwili nie zauważyłem nic niezwykłego, wszystko
zdawało się być na swoim miejscu; dopiero po chwili przekopywania zawartości
szafki z koszulami zorientowałem się, że coś jest nie tak. Było w niej kilka
szmatek, które były na mnie za małe i nie pamiętałem, żebym je wcześniej
widział. Olśnienie spadło na mnie jak piorun z jasnego nieba.
Gnida tu była. Rozejrzałem się jeszcze raz po pokoju i
faktycznie, na moim łóżku leżała jakaś kartka, a na niej krzywą kaligrafią
landryny pisało: „Szafa w moim pokoju była trochę za malutka, więc część moich
rzeczy dałem do ciebie! O3<”. Zmiąłem liścik w dłoniach i czym prędzej
zacząłem otwierać wszystkie szuflady w komodzie, a w końcu drzwiczki od szafy.
Wszędzie, dosłownie WSZĘDZIE poupychał swoje szmaty, jego gacie były wymieszane
z moimi gaciami, TA ZNIEWAGA OZNACZAŁA WOJNĘ!
Moje militarne zapędy przerwał dzwonek telefonu, bojowy
nastrój nieco opadł gdy zobaczyłem soczyste „Stringi” na wyświetlaczu. To dość
niespodziewane, że zadzwonił, może był na tę randkę tak samo najarany jak ja?
– Hej Spring! Słuchaj, właśnie się ogarniam, będę tak…
– Bonnie, zamknij twarz. Mam problem.
– Problem? Jaki problem? – zapytałem czujnie. Coś się stało?
– Potrzebuję, żebyś przyjechał po Plusha i się nim zajął
przez weekend.
– Zaraz, co? Znaczy, nie ma problemu, jutro co prawda
pracuje, ale mój kuzyn powinien być w domu, tylko no… co się stało, że tak
nagle? – Już się domyślałem, że z randki nici. – A Chica? Ona nie ma czasu?
– Zarobiona jest aż do niedzieli. Bonnie, proszę, to
naprawdę ważne. Możemy przełożyć tę kawę na inny raz?
Coś mi się w jego tonie nie podobało. Brzmiał za spokojnie i
za grzecznie, on… naprawdę mnie prosił. W sensie, no nie oszukujmy się, to
Spring, zazwyczaj nawet jak czegoś potrzebował, to nie dawał odczuć, że o to
prosi, tylko wycierał ci ryj o glebę i jeszcze do niego pluł. Welp, chodziło o
jego brata, domyślałem się, że teraz Plush to jego słaby punkt i jest w stanie
schować dla szczyla dumę do kieszeni, ale nadal, czemu tak nagle chciał żebym
się nim zajął?
Przez głowę przeszła mi nieprzyjemna myśl, że może znowu ma
zamiar rozkładać nogi przed kamerą aż do poniedziałku, albo że na planie tak go
zerżnęli, że chodzić nie może. Dosłownie zacząłem widzieć przed oczami sceny z
tamtych pornosów.
– Będę za godzinę, gdzie będziesz czekał? – zapytałem ze
ściśniętym gardłem.
– Nie ja, tylko Plush, idioto. Jego masz zabrać, nie mnie.
– Najpierw chcę zobaczyć co jest nie tak, że nagle mi go
oddajesz na cały weekend.
– Nie…
– Spring, nie jestem debilem, coś się z tobą stało, prawda?
Zajmę się twoim bratem, ale najpierw chcę cię zobaczyć, gdzie będziesz czekał?
– … Park. Tylko nie przy fontannie, po drugiej stronie, tam
gdzie nikt nie chodzi – powiedział w końcu. Byłem już w połowie drogi do auta.
– Dobra, czekaj tam, postaram się być jak najszybciej.
– Ile mam ci zapłacić?
– Zwariowałeś? Płacić możesz opiekunce, a nie mnie. Będę za
godzinę.
Chwilę potem rozłączyłem się, wsiadłem do auta i ruszyłem w
te pędy, gnany najgorszymi przeczuciami. Spring mi nic nie wyjaśnił, nie
powiedział co się stało, więc mogłem sobie tylko wyobrażać możliwie najgorsze
scenariusze, pędząc odcinkiem autostrady, a potem polną drogą, denerwując się
gdy dwa razy utknąłem na mieście w korku.
W końcu jednak podjechałem pod rzeczony park, szybkim
krokiem idąc w stronę fontanny, żeby mieć jakiś punkt odniesienia i już po
drodze wybierając numer do Springa.
– Dobra, w którą stronę od fontanny? Średnio znam ten park,
kieruj mnie – poleciłem jak tylko odebrał.
Spod fontanny przeszedłem ścieżką w jakieś krzaki, z krzaków
na zaniedbaną, betonową dróżkę, a z niej do lasku. Nie wyglądało to na część
parku, miejsce było zaniedbane i porzucone, nic dziwnego że nikt tutaj nie
przychodził ani na spacery ani pobiegać, zabić się szło na pełnej dziur dróżce.
Kawałek nerwowego marszu tą ścieżką i w końcu go zobaczyłem
na jednej z ławek.
Wyglądał okropnie. Oko podbite, na policzku wielki siniak,
nos rozcięty, tak samo jak warga. Czemu nie poszedł do szpitala, tylko
przywlókł się tutaj? To był jakiś odruch kota, którego jak auto potrąci to
wpełza byle dalej w krzaki, żeby nikt nie widział jak umiera?
Słysząc, że się zbliżam, obrócił twarz w moją stronę.
Wydawał się absolutnie zaskoczony moim widokiem.
– Serio przyszedłeś… – mruknął cicho, nie protestując gdy
usiadłem obok niego i delikatnie wziąłem jego twarz w dłonie, ze zgrozą
przyglądając się siniakom.
– Oczywiście, że przyszedłem. Kto cię tak urządził? –
zapytałem, teraz zauważając, że na jego smukłych nadgarstkach też są siniaki,
jakby ślady palców. – To stało się na jednym z… no wiesz? W sensie, w twojej
pracy?
– Nie – odpowiedział od razu. – Możesz pojechać po Plusha?
Od kilku godzin jest sam w mieszkaniu.
– Odbiło ci? Jedziesz do szpitala i to w trybie
natychmiastowym! To jest ważniejsze, wiem że się martwisz, ale twój brat
poradzi sobie przez chwilę sam. No już, chodź, podwiozę cię!
– Bonnie, nie. Nie mam ubezpieczenia, nie mogę iść –
zaprotestował gdy spróbowałem go zachęcić do wstania.
– Jak to nie masz? Przecież pracujesz?
– Tak, ale nie do końca legalnie. Facet który robi te filmy
to bardziej hobbysta nie zawodowiec, dobrze nam płaci, ale no… wszyscy poza
właścicielem konta jesteśmy tam na czarno, bo podatki – wyznał po chwili
wahania.
– A co z tą pracą w sklepie? – dopytałem niepewnie,
pamiętając jak jego brat wspominał o tym w aucie.
– Od jakiegoś czasu już tam nie robię. Bonnie, możesz mnie
zostawić i pojechać po Plusha? Błagam cię, to naprawdę jest trudna sytuacja.
No i co ja miałem robić? Zostawić go tutaj, żeby za jakiś
czas powlókł się do domu i do rana smętnie wpatrywał w lusterko, płacząc nad
swoją zmaltretowaną buźką? No ale z drugiej strony zobowiązałem się już do
opieki nad Plushem, nie mogłem tego olać.
– Czekaj moment, mam pomysł – powiedziałem, wstając z ławki
i wyjmując telefon. Przedzwoniłem szybko do Chici. – Chica, słońce, jesteś w
domu?
– Hej Bonnie! Nie, niestety ja w pracy, dzisiaj aż do
zamknięcia, więc będę u siebie dopiero w nocy. A co?
– Słuchaj, a mógłbym w twoim mieszkaniu na moment ulokować
Plusha? Wpadłbym do ciebie do pracy po klucze i za jakąś godzinę ci je oddał,
zgoda?
– E? No okej, nie ma problemu, ale co się stało, że Plusha
mi podsyłasz, nie miałeś być na randce?
– Długa historia, później ci opowiem. Zaraz będę! –
Rozłączyłem się i odwróciłem do Złotka. – Cicho, nie, teraz ja mówię –
powiedziałem, widząc, że ten już otwiera usta. Zamknął je jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, muszę częściej być taki stanowczy. – Wezmę od ciebie
Plusha, dam go do mieszkania Chici na moment, poogląda sobie bajki, zje ciacha,
czy na co tam będzie miał ochotę. Potem wrócę tu po ciebie, podwiozę do domu i
pomogę ci się ogarnąć, zgoda? Nie waż się zaprzeczyć, za mocno się postarałem z
tym genialnym planem, nie popsujesz mi go! Czekaj na mnie, będę za pół godziny!
– obwieściłem i zacząłem realizację swoich niecnych knowań.
Springi nie mógł wrócić do domu póki był w nim brat, więc
wziąłem od blondyna numer do młodego, napisałem mu, że zaraz będę i żeby się
ubrał, bo go na moment do Chici podwiozę, a potem jedzie na weekend do mnie. W
międzyczasie Spring do niego przedzwonił, potwierdzając moją wersję wydarzeń,
więc dzieciak się nie bał że go pedofil chce porwać, jak zacząłem im się na
klatkę dobijać bo domofon okazał się popsuty.
Tak to ładnie zaplanowałem, że kilka minut i już jechałem z
Plushem na tylnym siedzeniu do pracy Chici, to się nazywa prędkość!
– A gdzie Spring? – zapytał szczaw.
– Trochę mu coś w pracy wypadło. Musi teraz pozałatwiać
sobie kilka spraw, nie chce żeby odbił się na tobie stres z tym związany,
dlatego posiedzimy sobie przez weekend razem! Znaczy, dzisiaj i w niedzielę,
jutro idę do pracy, ale w mieszkaniu jest też mój kuzyn, na pewno go polubisz,
on się tobą zajmie! – skłamałem okrutnie, przecież BonBon o niczym nie
wiedział, a ja nie miałem pojęcia jakie ma podejście do dzieci w realnym życiu,
a nie w pracy! Co jak się nie zgodzi, albo okaże beznadziejny i nie będę mógł
tej dwójki zostawić samej?
– Znaczy Spring już wrócił?
– Wrócił? Skąd? – zapytałem czujnie, patrząc na niego w
lusterku.
– Był w domu. Znaczy, w naszym domu rodzinnym. Już z niego
wrócił? Czemu nie przyszedł do mnie?
– Ah… um, no tak, wrócił, ale naprawdę coś okropnie ważnego
stało się w jego pracy i nie był w stanie. Dlatego mnie poprosił o zajęcie się
tobą! Słuchaj, na godzinkę zostawię cię u cioci Chici, pooglądasz sobie bajki,
zrobię ci szybko jakiś obiad i wyskoczę na moment na miasto, bo też mam ważną
sprawę do załatwienia, a potem wrócę i pojedziemy do mnie, okej? Spring już do
ciebie dzwonił, ale jak się boisz, że cię porywam czy coś w tym stylu, to
zapytaj go o wszystko jeszcze raz, przysięgam ci, że zabieram cię za jego
zgodą!
Pogawędkę przerwało nam dojechanie do cukierni, w której
pracowała Chica. Wyskoczyłem szybko z auta, wziąłem od niej klucz i
pojechaliśmy z Plushem do jej kamienicy. Tam wpuściłem młodego do mieszkania,
włączyłem mu Cartoon Network, szybko zrobiłem na obiad ryż z warzywami, zostawiając
Chice kartkę na stole z listą wszystkiego co zużyłem na obiad dla młodego,
razem z kilkoma dyszkami na zakupy, upewniłem się, że ma wszystko do
przetrwania, nie czuje się źle i gdy przytaknął, że wszystko okej, wybiegłem z
mieszkania, polecając mu zamknąć drzwi na zamek i nikomu nie otwierać, a gdyby
ktoś się dobijał, to ma powiedzieć, że Chici nie ma w domu i niech przyjdzie
później.
Chyba udzieliła mi się paranoja Złotka, bo zapukałem do
sąsiadów, tych o których kurczaczek niepochlebnie się wyrażała, poinformowałem,
że w mieszkaniu Chici zostawiłem na godzinę dziesięciolatka i poprosiłem, żeby
w miarę możliwości zwracali uwagę czy pod drzwi kogoś podejrzanego nie zawiało,
albo czy – nie daj Stwórco – nie czuć stamtąd jakiegoś dymu albo czegoś, no
różnie bywa. Babka była średnio zachwycona moim requestem, jej mężulek również,
no ale o brzdąca się sprawa rozchodziła, więc zgodziła się mieć oko czy nic się
złego u Plusha nie dzieje. Ale patrzyła przy tym na mnie co najmniej jakbym na
jej oczach papieża zaszlachtował, domyślałem się, że pewnie puści plotę, że
Chica sobie ze mną dziecko zrobiła za nastoletnich lat i teraz jej szczawia pod
drzwi podrzucam, no ale chuj, miałem większe zmartwienia niż raszpla z długim
językiem.
Wróciłem do parku tak szybko jak się dało. Spring musiał być
naprawdę w niezłym szoku po tym pobiciu go, bo nadal nie ruszył się z ławki,
skulony na niej i smętnie wpatrzony w ziemię siedział i czekał, jak zostawiony
na placu zabaw pięciolatek na rodzica.
– Chodź. Z Plushem wszystko okej, jest u Chici, teraz kolej
na ciebie – pomogłem mu wstać i zaprowadziłem do auta.
Milczał przez całą drogę na osiedle, nawet nie patrzył w
moją stronę. Musiał być zmęczony, obolały i zjedzony stresem. Zaparkowałem pod
jego blokiem, w ciszy poprowadził mnie na klatkę schodową i schodami w górę, na
trzecie piętro, gdzie było jego mieszkanie.
– Weź sobie usiądź. Gdzie masz jakąś apteczkę, wodę
utlenioną, cokolwiek? – zapytałem, idąc tuż za snującym się na wpół martwo
Springiem i zamykając za nami drzwi.
Wchodząc do mieszkania lądowało się bezpośrednio w salonie,
także na całe szczęście Złotko nie miało długiej drogi na malutką kanapę, na
którą padło jak trup, wydając z siebie ledwie pojedyncze jęknięcie. Musiała
minąć chwila, nim w końcu wskazał mi głową drzwi po prawej, komentując je
krótkim „łazienka, w szafce”.
– Nie bój nic, zajmę się tobą, zaraz będziesz jak nowy! –
zapewniłem, bardziej chyba próbując uspokoić samego siebie niż jego.
Wszedłem do wskazanego pomieszczenia, nieco ciasnej
łazieneczki. Pierwsze co, to zacząłem przeszukiwać szafkę pod zlewem, w której
na szczęście szybko znalazłem jakieś waciki i wodę utlenioną, powinno starczyć
na te rozcięcie, na siniaki przyniosę mu później lodu.
– Będzie szczypać – ostrzegłem, nasączając wacik wodą i ło,
się Spring skrzywił jak przyłożyłem mu go do rany na nosie, próbując ją
przemyć. Aż słyszałem jak w zetknięciu z zaschniętą krwią odkażacz zaczyna
syczeć, musiało piec jak diabli. – Szczęście w nieszczęściu, że nie masz
żadnych złamań. Wiem, że to słaba chwila, ale serio nie możesz mi powiedzieć
kto to zrobił?
– Nie chce mi się teraz gadać, nie czuję twarzy – uciął
temat, zaciskając mocno zęby i postanawiając po męsku przemilczeć moje zabiegi.
Przemyłem mu wszystkie widoczne rany i w zasadzie to było
najlepsze co mogłem zrobić. Nie miał jakichś poważniejszych obrażeń, typu
połamane żebra, wybity bark, czy nos do nastawienia (przy których i tak nie
umiałbym pomóc, swoją drogą), więc więcej niż przetrzeć go wacikiem i przynieść
z kuchni szmatę z lodem uczynić nie mogłem.
– Dzięki – powiedział zbolałym głosem, przykładając sobie
ścierę z lodem do policzka.
– Plush mówił, że podobno byłeś w waszym domu rodzinnym. Coś
się tam stało, tak? – postanowiłem drążyć. Złotko lekko drgnęło, ale nie
odpowiedziało, więc po kilku chwilach przestałem go męczyć i zamiast tego
poszedłem jeszcze raz do kuchni po szklankę wody, pytając czy nie jest głodny,
albo czegoś nie potrzebuje.
– Daj mi coś przeciwbólowego. Leki są w kuchni, w szafce nad
lodówką – poprosił, a ja od razu wstałem i zaraz do niego wróciłem z pudełkiem
jakiegoś Ibupromu. Wziął sobie tabletkę popijając wodą i opadł ciężko plecami
na tylne oparcie kanapy, absolutnie martwy. – Jedź już po Plusha, nie chcę żeby
siedział sam.
– Plushowi nic nie będzie, jest u Chici. Trochę boję się
zostawić cię samego w takim stanie, nie wyglądasz za dobrze, Spring – wyraziłem
wątpliwości, obrzucając go mocno powątpiewającym spojrzeniem. Wydawało mi się,
że gdyby nie brat, to nie chciałby żebym go tu zostawił.
– Bonnie, ja mam 36 lat, potrafię się sobą zająć. Po prostu
jestem zmęczony.
Miałem ochotę wytknąć mu to i tamto, ale dzisiaj oberwał już
wystarczająco mocno, nie potrzebował jeszcze moich dogryzek.
– Chcesz, żebym po kogoś do ciebie zadzwonił? Jakiegoś
znajomego czy coś?
– Nie trzeba. Nie wyglądam najpiękniej, wolę to wyleżeć sam
– posłał mi krzywy uśmiech, wymownie wskazując na śliwę pod okiem. Cóż, optymista
by powiedział, że skoro silił się na żarty, to chyba jeszcze nie umiera.
– Dla mnie wyglądasz – mruknąłem po chwili pod nosem, trochę
nieśmiało.
– Co?
– Najpiękniej – powiedziałem i gnany sytuacją i emocjami, pocałowałem
go.
To był przypływ natchnienia, nie panowałem nad tym co robię,
uznałem po prostu, że to świetny moment. I niestety chyba tylko ja. Złotko nie
odwzajemniło pieszczoty, ani na początku, ani nawet po chwili smakowania jego
warg. Odsunąłem się, niepewny czy właśnie wszystkiego nie spieprzyłem, ale
blondyn nie wydawał się zły, zirytowany czy zniesmaczony. Wydawał się po prostu
zmęczony.
– Wybacz, nie chciałeś…? – zapytałem spłoszony, ale wpadł mi
w słowo.
– To nie jest dobry czas, Bonnie.
– A kiedy będzie dobry? Po co zgodziłeś się odnowić ze mną
kontakt i umówić się na randkę, skoro nie masz zamiaru pozwolić mi się do
ciebie zbliżyć? Wiesz, że ja liczę na więcej.
– Chwilowo mam trochę problemów na głowie, nie jestem w
stanie ogarniać ich, brata i jeszcze ciebie.
– Dlaczego zaliczasz mnie jako „rzecz do ogarniania”,
przecież ja ci chcę pomóc, wesprzeć, a nie robić kłopot!
– Tak, wiem, pomogłeś, wsparłeś, ja jestem wdzięczny, ale…
uhh. Zauważ proszę, że mam prawie czterdzieści lat, a moje życie jest obecnie
tak nieogarnięte i rozjebane, że zarabiam na pornhubie. I to na lewo. Mam na
utrzymaniu dziesięcioletniego brata, a na chwilę obecną nic w moim życiu nie
jest stałe, ani praca, ani mieszkanie.
– Związek mógłby być stały – podsunąłem.
– Bonnie, proszę cię. Nie mam na to siły. Gdybym teraz w coś
się z tobą wpakował, musiałbym rzucić obecną pracę. Nawet gdybym od razu
znalazł inną, to nie mam żadnej konkretnej szkoły ani studiów, nie zarabiałbym
na tyle, by móc zapewnić mojemu bratu życie na poziomie. Ja… ja chwilowo po
prostu… nie wiem. Po prostu chcę, żeby zrobiło się prościej.
Tooo nie była moja wyobraźnia, pod koniec głos mu się trochę
załamał, a do tego odwrócił głowę, więc miałem pewność, że nieco mu nerwy
puszczają.
Westchnąłem ciężko i położyłem mu rękę na głowie,
zmierzwiając nią lekko złote włosy.
– I właśnie po to tu jestem, debilu.
Jak Bonnie zdawał się być raczej zaskoczony narkotykami u swego dawnego współlokatorato miałam takie "ale dlaczego"
OdpowiedzUsuńBonnie znał go jednak lepiej niż taki przeciętny czytelnik, a jednak taki przeciętny czytelnik od początku miał w głowie takie "no ćpun jak nic" hehe~
Spotkanko Bonniego ze Springiem i Plushem u kurczaczka było tak cholernie uroczeee!!!
No wata cukrowa na piśmie heh~
I aż mi z radości chyba serce stanęło jak faktycznie w rozdziale przytoczyłeś tą przypominajkę o nadopiekuńczości przy wiązaniu sznurówek
No serce mi niemal nie wytrzymało i pękło napełnione wielką ilością radości!!!
Każda chwila jak Springi odzywa się miło daje mi takie "bosze co się właśnie stało"
Mindfuck as hell
Ale przy tym...
Nie uroczy
Cudowny?
Nwm jak to nazwać bo od wczoraj mi słów brakuje
Ale pewnie wiesz o co chodzi~
Rozdział jak każdy nowy czytałam tak przerywając co chwila na opanowanie emocji bo czytam w nocy a rodzice myślą że śpię i jakbym zaczęła piszczeć to byłby problem
Ale no
Kiedy Bonnie do mamy dzwonił i mówił że szuka współlokatora
To zaraz po tym przerwałam
Bo wewnętrzny głos podpowiadał mi że "no do życia wróci króliczek" ale z drugiej strony miałam takie "nie ty głupia dzido zdaje ci się, za bardzo zafiksowana jesteś"
I pierwsze przeczucie się sprawdziło
Jednak książka o znakach zodiaku mojej psiapsi ma rację
Ludzie spod mego znaku mają instynkt i często trafnie strzelają
Wróżba woskowa też dziwnie prawdziwa była -,-
No ale wracając
Czyżby mój króliś już nie był z tym okrutnym Nightmarem?
Chyba że coś źle widzę ale jak tak to obwińmy za to niewyspanie i fakt że jest 3 nad ranem jak to piszę
Ale jak dobrze myślę to jestem szczęśliwa~
No bo tak żyć z kimś kto cię traktuje TAK (jeśli od tego co widzeliśmy nic się nie zmieniło) to przecież rujnuje się sobie życie i psychikę
No ale jakoś tu moja radość umiera
Bo potem ten pobity Spring
I Bonnie usiłujący się nim zająć
I pocieszyć go
Tzn z początku to takie smutno-słodkie było
Ale pod koniec już autentycznie bolało
Kiedy opanowany raczej Springtrap faktycznie zaczyna się łamać
I mówi coś tak niesamowicie niewinnie i boleśnie słodkiego
To wiesz że sprawy mają się naprawdę tragicznie
A ostatnie zdanie mnie dobiło i po raz kolejny moje serce codziennie przeze mnie samą kruszone zostało złamane i kolejną godzinę spędzę płacząc
Bo po prostu jest jakoś tak ułożone
Takie
No czuły ton i wydźwięk przy dodaniu obelgi boli jak cholera
Strasznie mi się kojarzy z moją byłą przyjaciółką aka byb obiektem westchnień z którą relacja urwała się dość głupio, boleśnie i nieodwracalnie
I to ona często mówiła mi coś pocieszającego w taki sposób
Który znów nwm jak można nazwać
Ale myślę że wiesz o co mi chodzi
Może zbyt emocjonalnie do tego podchodzę
Ale od przeszło roku tego typu właśnie zdania sprawiają, że wszystko co dobre, piękne i radosne momentalnie dla mnie niknie
Zostawiając po sobie tylko ból, tęsknotę i samotność
Ale może to i lepiej heh
Łatwiej będzie wczuć się w przebieg wydarzeń, prawda?
Dobra za dużo się na niepotrzebne tematy rozgadałam
Stanowczo za dużo
Jestem dowodem na to że nie pije się energetyków o północy
No ale nic
Tak podsumowując rozdział zajebisty jak totalnie zawsze!!!
I dzięki faktowi że Wgl się pojawił dziś się czuję jak władca świata
Najpierw widzę kolejny odcinek Helluva Boss a zaraz potem widzę że ty dodałeś nowy rozdział Przepaści
No lepiej już być nie może!!!
Rozdział jest słodki i bolesny w tym samym czasie
Ale takie skrajności to to, co kocham najbardziej
Może przez mój znak zodiaku?
Bo i to się wsm zgadzało
...
Dobra muszę się zamknąć xD
Ale ni
Rozdział cudowny
I trudniej będzie się jeszcze doczekać kolejnego bo się dzika akcja pojawiła!!!
Kurde kiedyś Bonnie był ranny i Springi się nim musiał zająć a teraz role się odwróciły
Tylko że Bonnie trafił do szpitala a Spring nie bardzo może
No i wpierdolenie się w deszczu pod auto a zostanie pobitym to jednak nie to samo
Zaczynam się mocno martwić o Springa
O mój... CO ZA DŁUGI KOMENTARZ! Bardzo ci za niego dziękuję, naprawdę mnie uszczęśliwiło, że chciało ci się tak rozpisać! To mega miłe! >w<
Usuń1. Jego współlokator w mojej głowie wyglądał bardziej jak ktoś kto chleje aż do przepalenia obwodów, na czynsz ma z pieniędzy od starych i w zasadzie więcej go nie ma niż jest, podobny pogląd miał Bonnie, stąd szoczek jak znalazł w randomowej szafce kuchennej ćpańsko. qwq
2. Ahahaha, tak, przytoczyłem! Szczerze mówiąc już o tej rozmowie o wiązaniu sznurówek z pierwszych rozdziałów nie pamiętałem, więc nie pojawiłaby się tutaj gdyby nie zostało mi przypomniane! >w<
3. Chyba wiem, Spring i bycie miłym jest jakieś nienaturalne, ale jednak do siebie pasuje, jak truskawki z żółtym serem. xD
4. Uhuhuhu, no to faktycznie udało ci się dobrze strzelić, WILD BONBON APPEARED XD
5. Kwestia jego bycia lub nie bycia z nim jeszcze będzie poruszona, chciałbym z tego zrobić nieco taki kamień milowy do poprawienia jego kontaktów z Bonniem!
6. Ojjj tak, temat zjebanej sytuacji Springa będzie jeszcze przez jakiś czas motywem przewodnim i do pewnego momentu będzie z tym tylko gorzej. xux
Bardzo współczuję straty przyjaciółki-krasza, mordko! Aż mi głupio, że nieświadomie ci ją przypomniałem...
Dziękuję wielkie za taki długi i motywujący komentarz! Gejshinek mnie ostatnio wciąga, ale postaram się szybciej te rozdziały pisać! >w<
Do następnego, pozdrawiam!
Byłem z tym opowiadaniem gdy było zaledwie pięć rozdziałów i cholera jasna jak tu wszedłem po dwóch latach to się rozpłakałem i to dosłownie. Pamiętam jak przez pierwszy rok zaglądałem tu codziennie z nadzieją, że może będzie nowy rozdział Przepaści i aż mnie kłuło w serduchu. Kiedy tylko zobaczyłem, że sa nowe rozdziały zrobiłem sobie maraton i przeczytałem wszystko od początku w dwa dni. Tak bardzo się cieszę, że wróciłeś! Na nowo odkryłem w sobie to dziecko fnafa którym być przestałem gdy wyszło Sister location czy jakoś tak QWQ''
OdpowiedzUsuńTak czy siak, cieszę się i to cholernie bardzo. Brak mi słów by to określić <3
Twoje pisanie jak zwykle cudowne, to właśnie ty zainspirowałeś mnie by zacząć pisać samemu! I robię to od 2015 roku. Rzadko kiedy piszę kometarze ale cholera jasna tym razem po prostu musiałem.
Będąc szczerym to od początku Przepaści podejrzewałem Springa o anoreksję ale cóż, chyba nie trafiłem QWQ;; Cholernie ciekawi mnie jego historia bo tak jakby bardzo się z nim utożsamiałem ;^;
Bonnie cholera jedna skradł moje serce równie bardzo bo cholera jasna no to jest druga strona mnie xd Szczególnie pod tym rozdziałem mnie tak bardzo rozczulił... Zawsze sprawiasz, że śmieję się jak debil by potem płakać i znowu się uśmiechnąć. Nawet kiedy mam jedno ze swoich załamań (choruję na depresję) to i tak za każdym razem twoje opowiadanie poprawia mi humor.
Dziękuję, że dzięki tobie miałem odwagę spełnić się w pisaniu. Dziękuję za to, że zawsze potrafisz poprawić mi humor.
Dziękuję, że po prostu jesteś <3
A ja się rozpłakałem czytając ten komentarz, więc jest remis, zią. qwq
UsuńJest mi strasznie miło, że moje pracy stały się dla ciebie zapalnikiem do tworzenia własnych rzeczy, kreatywność górą! Jeśli chcesz, to możesz podrzucić link do miejsca gdzie publikujesz swoje prace, chętnie zerknę! :D
Więc, lekki spoiler, Spring przechodził ją będąc jeszcze nastolatkiem, wyszedł z tego, ale została mu maniera bycia nieco niezdrowo chudym i zapominania o jedzeniu. Także no choroba była, zostawiła po sobie ślad, ale już jej nie ma, ja go i tak w tym opku wystarczająco mocno skrzywdziłem, nie dokładajmy mu więcej. qwq
Arc Springa nadciąga w kolejnych rozdziałach, także jeszcze się dowiesz! >w<
Więc, jestem tak poruszony twoim komentarzem, że nie umiem napisać jak mi się ciepło na serduszku zrobiło i jak wiele to dla mnie znaczy. Czuję się dumny, że mogłem powołać do życia coś co daje ci uśmiech na mordce, bardzo dziękuję, że zdecydowałeś się napisać ten komentarz i mam szczerą nadzieję, że uda ci się pokonać tą wstrętną deprechę! Nie dawaj jej satysfakcji, stłucz na kwaśne jabłko i wyłaź z niej! >w<
Trzymaj się i nie puszczaj, do następnego rozdziału! :D
Ahhh! Więc jednak zgadłem z tą anoreksją! W sumie nic dziwnego bo sam mam ED polegający na tym, że albo się głodzę albo jem jak nienormalny QWQ;;
UsuńCo do moich książek to od jakiegoś czasu mam nowe konto i dobrze bo te stare książki to cringe ksksksksk
Kaqtus69 na wattpadzie, chwilowo nie znajdziesz tam nic więcej niż kilka wierszy (wielkie opowiadanie jest w drodze, BL ofc)
Jak zobaczyłem, że mi odpisałes to serce mi na moment stanęło i to legitnie. Cieszę się z tego jak cholera <3
Tak, trafiłeś w dyszkę! ojeju, brzmi to poważnie, mam nadzieję, że byłeś z tym u lekarza ziom, lepiej takich rzeczy nie zostawiać samym sobie!
UsuńWłaśnie zerknąłem na twoje prace na wattpadzie, przeczytałem wiersze które tam były i mam nadzieję, że będziesz je pisywał dalej i w większej ilości, widzę talent który trzeba rozwijać, mordko! >w< Nie umiem ocenić ich w profesjonalny, merytoryczny sposób, bo na poezji znam się jak jeż na obsłudze sokowirówki, mogę ino stwierdzić, że wychodzi ci to naprawdę dobrze i z czasem, jak będziesz pisać więcej, to będzie wychodzić jeszcze lepiej! Tak w najprostszych słowach: podobały mi się twoje twory, wiesz jakie emocje chcesz nimi przekazywać i co za ich pomocą pokazać!
Twórz dalej, do następnego! >w<
JA DOSŁOWNIE SIĘ POPŁAKAŁEM PRZYSIĘGAM JAK ZOBACZYŁEM ŻE MNIE OBSERWUJESZ HSHSHSHSH
UsuńI nie, nie byłem z tym u lekarza bo rodzice twierdzą , że to nie choroba tylko mój idiotyzm ;-;
Tak cholernie się cieszę, że podobały ci się moje wiersze! Mam też nadzieję, że równie bardzo spodoba ci się moja autorska książka nad którą pracuje. Planuje pierwszy rozdział wydać 30 maja (nadal nad nim pracuje cholercia)
CIESZĘ SIE I KURDE NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ KOLEJNEGO ROZDZIAŁU KSKSKSKSKSKSKSK
Also, gdzie można ci podesłac arty? Tak bardzo mi się spodobała wizja Springa E boya czy tam gotha , że normalnie muszę to nabazgrać! <3
OJEJU, NIE PŁAKAJ! QWQ
UsuńUhhh, to niedobrze x-x
A więc będę czekać do 30 maja i ostro czytać! >w<
Postaram się za nowy rozdziałek zabrać jakoś niedługo!
starkholmaks@gmail.com <- dawaj tutaj! Czuję się onieśmielony, że chcesz mi fanarta bazgrnąć qwq Czy życzysz sobie, by został tylko dla mnie, czy może mogę zrobić na blogu zakładeczkę z fanartami i go do niej wstawić, żeby wszyscy widzieli? .0.
To już tylko od ciebie zależy słońce! Dziękuję za meila OWO
UsuńDo zobaczenia w kolejnym rozdziale kskskks
Siema.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobało to opowiadanie. Chciałam zapytać, czy jest szansa na jego kontunuację?
Z góry dziękuję za odpowiedź.
Pozdrawiam :)
Szkoda ze kontynuacji nie widać ani nie słychać.. Mam nadzieję że kiedyś będzie.. W końcu czekam od dobrych czterech lat.
OdpowiedzUsuń