Wszyscy co czekają na Przepaść - nie martwcie się, ten oneshot został napisany już parę miesięcy temu (idk czemu dopiero teraz go wrzucam), więc nie marnowałem na niego czasu, cały czas ostro nad 17 rozdziałem pracuję i tu mały spoiler: będzie się w nim działo. =w= ... Znaczy mam nadzieję, jestem dopiero w 1/3, wstępnie planuję ostrą akcję, ale jak się za mocno rozpiszę, to możliwe, że przeniesie się ona do rozdziału 18. x-x
No, nie przedłużam już, indżoj ma frends!
***
Malfoy był pieprzonym perfekcjonistą. Harry wiedział to od
lat, ale nadal nie mógł się nadziwić ile precyzyjnej pracy jego facet potrafił
wkładać w – z pozoru nic nieznaczące – pierdoły.
– Draco, do jasnej cholery, to kolacja rodzinna, nie obiad z
Ministrem, jestem pewien, że twoi rodzice nie obrażą się, jak jeden z talerzy
nie będzie ustawiony na stole od linijki! – jęknął Harry, któremu ręce opadły
na widok Dracona zbliżającego się do ich pięknie zastawionego stołu z miną „Ej,
zaraz, coś mi tutaj nie gra, trzeba to naprawić, szybko!”. Ta, w sumie nic
nowego, chodził z tą miną bezustannie od przeszło trzech dni i dopieszczał ich
skromne, aczkolwiek przytulne gniazdko, zamieniając je powoli w drugą
rezydencję Malfoyów.
– Nikt cię nie zmusza do ustawiania tych talerzy pod
odpowiednim kątem, sam to zrobię, nie wtrącaj mi się tutaj. – Malfoy machnął na
swojego partnera ręką, zbyt zajęty, żeby jakoś dłużej i poważniej z nim
podyskutować o tym, że symetria na stole podczas ważnego posiłku przynosi
szczęście. Niby nie był przesądny, ale Stwórco drogi, przyda mu się każde koło
ratunkowe, skoro wieczorem mieli się tu pojawić Lucjusz z Narcyzą.
– Ja mam się nie-DRACONIE LUCJUSZU MALFOYU, ja ci
przypominam, że to jest NASZ dom i mam prawo się wtrącać do spraw z nim
związanych ile tylko zechcę! – obruszył się Potter, kategorycznie zaznaczając,
że nie, tak łatwo to się go kochanek nie pozbędzie. – A powiem ci, że to
naprawdę dobrze, że się wtrącam do tych twoich maniakalnych przygotowań, bo
gdyby nie ja, to zamieniłbyś nasze cieplutkie gniazdko w jakieś podziemne lochy
z meblami z kryształu!
– Meble z kryształu… – zamyślił się blondyn.
– Draco, NIE.
Harry założył ręce na piersi i stanął ledwie krok za swoim
partnerem, wpatrując się w jego zgarbione nad idealnie uprasowanym obrusem
plecy tak długo, aż w końcu Draco westchnął ciężko, poddał się z przesuwaniem o
milimetr w lewo kieliszka przy miejscu zarezerwowanym dla jego ojca i niezbyt
zadowolony obrócił się przodem do Pottera.
Kiedyś chudy, wymizerniały Harry nie robił na nim większego
wrażenia, bo Malfoy był podobnej postury i wzrostu co on, a na dodatek o głowę
bił go w kwestii pewności siebie, ale teraz? Teraz, kiedy ten zakichany dupek
śmiał go przerosnąć i nabrać masy, Draco aż zasychało w gardle pod ciężarem jego
dominującej postawy i przewagi fizycznej. Proszę nie zrozumieć tego źle –
Potter nie stał się nagle kulturystą z sześciopakiem i karkiem jak piramida w
Gizie; nadal było lekko widoczne to, że przez kilkanaście pierwszych lat życia
był skrajnie zaniedbywany i głodzony, ale umówmy się – jak przez dekadę
ryzykuje się życie w walce z niebezpiecznymi przestępcami i regularnie wyjeżdża
na nawet kilkutygodniowe obławy w warunkach polowych, to nie da się nie nabrać
zdrowej, męskiej muskulatury, a ta w połączeniu z porozsiewanymi na jego
opalonej skórze bliznami, krótką brodą i długimi włosami wiązanymi w niezbyt
schludny kok, z którego zawsze wystawało kilka dłuższych kosmyków, prezentowała
się naprawdę oszałamiająco. Malfoy ze swoją arystokratyczną, białą cerą i
niemal chłopięcym ciałem mimo dobijania do trzydziestki, nie miał najmniejszych
szans w potyczce z Harrym, a przynajmniej nie bez różdżki w ręku.
– Potter, ty sobie chyba nie zdajesz sprawy z powagi
sytuacji – wycedził przez zaciśnięte zęby, opryskliwością starając się
zamaskować fakt, że tych kilka dni postu chętnie zakończyłby właśnie w tej
chwili, nawet na jego idealnie przygotowanym stole.
– Uwierz, że zdaję, tylko raz w życiu widziałem cię AŻ
TAK zdenerwowanego i obaj wiemy, o jakiej sytuacji mówię.
Draco uciekł wzrokiem w bok, przygryzając lekko dolną wargę.
Tak, wiedział o czym mówił jego partner. O dniu, w którym jak ostatni gówniarz
naiwnie uwierzył, że jego rodzice mogą przejawiać ludzkie odruchy.
***
To było jeszcze w
czasach szkolnych. Jego związek z Potterem zaczął się cicho – ukradkowe
spojrzenia, obciąganie na pustym korytarzu, seks w kiblu, generalnie nikt
niczego nie podejrzewał, bo przecież na co dzień nadal się wyzywali, unikali
swojego towarzystwa, a czasem nawet zwracali przeciwko sobie różdżki. Aż w
końcu któregoś razu Draco otworzył oczy po fantastycznym lodziku i dostrzegł
przed swoją twarzą zawieszonego w powietrzu, oniemiałego Irytka. Iii takim
sposobem plotka poszła w eter. Już nawet pomijając to, że zarówno Gryffindor
jak i Slytherin ryczały o zakazanej miłości między dwoma nienawidzącymi się
domami (apfu, jak tak można, pogwałcenie honoru, APFU!), to sam Harry i Draco
mieli zwyczajnie dość tej całej szopki i udawania. Wtedy właśnie Potter w
przebłysku mądrości stwierdził, że on oficjalnie tę plotkę potwierdzi i namówił
Draco do tego samego. A przecież wszyscy wiedzą, że ojciec Dracona bacznie się
wszystkiemu przygląda i stara się wszystko kontrolować, także… minęły dwa
tygodnie od ich ujawnienia nim w końcu poprosił syna na rozmowę. Bardziej
monolog, w którym Draco słuchał, a Lucjusz nad wyraz cierpliwie tłumaczył, że
to tylko fanaberia, młodzieńczy eksperyment (szkoda, że akurat z Potterem), że
on to rozumie, teraz takie czasy zwariowane, że chłopcy próbują z chłopcami,
ale niech Draco już przestanie.
Draco nie przestał.
Zamiast tego zaprosił Harry’ego do swojego domu i oficjalnie przedstawił go
jako swojego chłopaka. Niby zdawał sobie sprawę, czym to groziło, ale zarażony
niezdrowym optymizmem swojej miłości uwierzył, że być może myli się co do
rodziców, że jeżeli twardo postawi ich przed faktem dokonanym pod tytułem
„Halo, macie syna geja, który umawia się z nemezis Czarnego Pana, żyjcie z
tym”, to odpuszczą i zrozumieją, że taki już po prostu jest.
Spoiler, nie
zrozumieli. Jeszcze tego samego wieczoru Draco został poproszony o spakowanie
się. Mieli zamiar wysłać go na drugi koniec świata do jakiejś zwariowanej,
dalekiej ciotki, na pytanie co z Hogwartem odpowiedzieli, że dalsza edukacja
nie będzie mu już potrzebna, generalnie chcieli doprowadzić do tego, by
wszystkie czystokrwiste rodziny czarodziejskie, ba, żeby CAŁY czarodziejski
świat zapomniał, że państwo Malfoyowie mieli kiedykolwiek syna. A jednak mimo
tych rygorystycznych kroków, zdecydowali się go nie usuwać z drzewa rodzinnego.
Mieli najwyraźniej nadzieję, że pobyt na kompletnym zadupiu, w towarzystwie
wariatki i bez większych wygód sprawi, że Draco zmięknie i wróci z podkulonym
ogonem przyznając, że się pomylił i że posłusznie poślubi kobietę, którą wskaże
jego ojciec. Ale Draco nie miał zamiaru wracać. Więcej, nie miał zamiaru w
ogóle do tej ciotki jechać.
Doskonale pamiętał, że
spakował wtedy pół swojego pokoju, całą garderobę, wszystkie szaty, kaszmirowe
koszule, buty, za które Weasleyowie mogliby wykarmić całą swoją rodzinę przez
miesiąc, książki potrzebne do szkoły, puchaty dywan zakrywający większą część
podłogi w pokoju, nawet meble. Wszystko to, kierowane różdżką blondyna, podlatywało
do otwartego kufra, zdobionego herbem rodowym Malfoyów, a dotarłszy do jego
wieka zmniejszało się do rozmiarów pudełka zapałek i pakowało do środka. Harry
wtedy spróbował rozładować napięcie i zapytał, czy ściany też ma zamiar
spakować, ale Draco nawet się nie uśmiechnął. Od kilku minut zagryzał dolną
wargę, która zdążyła wręcz zsinieć, starając się hamować napływające do oczu
łzy. Każdy miałby chwilę słabości dowiedziawszy się, że ten surowy i
wymagający, ale jednak ojciec, który zawsze stał za tobą murem i ta pobłażliwa,
kochająca matka, nie akceptują cię takiego, jakim jesteś i są gotowi spieprzyć
ci życie, bylebyś tylko był taki, jak to sobie zaplanowali.
Kiedy wieko kufra się
zatrzasnęło, Draco – wciąż nie patrząc na stojącego po środku pustego pomieszczenia
Pottera – rzucił szybko na skrzynię czar, który miał uniemożliwić
przemieszczanie się obiektów w jego wnętrzu. Miało to zapobiec obtłuczeniu się,
lub kompletnym zniszczeniu mebli, potrzebował ich, to było jego jedyne
zabezpieczenie finansowe, jego jedyna własność, którą mógł zabrać z tego domu i
sprzedać, żeby mieć pieniądze na przeżycie, bo – jak zostało już powiedziane –
nie miał zamiaru posłusznie wejść do kominka i przenieść się… zaraz, na zadupiu
mają w ogóle jakieś kominki? W każdym razie, miał plan, żeby za swoje meble
wydulić nieco drobnych i mieć na życie po ukończeniu Hogwartu, a ten moment
zbliżał się wielkimi krokami.
Kufer zmniejszył się
do rozmiarów nesesera i wskoczył w wyciągniętą dłoń Malfoya, który już zawrócił
w kierunku drzwi.
– Kurwa… – zaklął
blondyn, pociągając nosem ze szczerą nadzieją, że Potter uzna to wynik stania
na deszczu od paru minut.
Stali oparci łokciami
o balustradę mostu i wpatrzeni w przepływającą pod nimi wodę; mokli, ale żaden
nie wyciągnął różdżki, żeby coś z tym zrobić.
– No to… co masz
zamiar teraz zrobić? Do końca ferii zostały jeszcze dwa dni, gdzie chcesz się
podziać? – zagaił nieśmiało brunet, przecierając rękawem okulary. Powinien był
zapamiętać to zaklęcie na to, żeby odbijała się od nich woda.
– Nie wiem. Sprzedam
trochę swoich rzeczy, wynajmę pokój w Dziurawym Kotle, czy gdzieś w okolicy i przeczekam.
– A jak twój
ojciec cię znajdzie? Dziurawy Kocioł to bardzo oczywiste miejsce, a co jeśli
kogoś przyśle tam po ciebie i siłą zmusi do–
– O Boże, Potter,
zamknij się na jedną, pierdoloną minutę! Nie wiem co zrobię, nie wiem jak
zrobię i nie wiem kiedy zrobię, na razie nie mam zamiaru robić nic, później się
pomartwię o jakieś „nieoczywiste miejsce”, gdzie mój ojciec nie wyśle za mną kawalerii,
jasne?! – wykrzyczał to ostrzej niż zamierzał, ale w tej chwili był niemożebnie
poirytowany. Zdawał sobie sprawę, że wyżywanie się na Harrym jest mocno słabe,
zważywszy na to, że tylko on przy nim został i jeszcze usiłował pomóc, ale…
chyba po prostu potrzebował uwolnić tę całą frustrację, która gromadziła się w
nim od chwili, kiedy z ust Lucjusza padły pierwsze słowa, zapowiadające, że ich
rozmowa nie skończy się dobrze.
A wraz z krzykiem
poszły i pierwsze łzy. Zamaskowane przez deszcz, niemal niewidoczne dla osoby
bez wady wzroku, a co dopiero dla na wpół ślepego Pottera z zalanymi pinglami.
A mimo to Harry
wiedział. Wiedział, że Draco płacze. Nic nie powiedział, po prostu przytulił go
do siebie, opierając się plecami o barierkę i pozwalając, by Malfoy spoczął na
nim całym ciężarem, przyciskając czoło do ramienia Harry’ego, palce jednej z
dłoni wczepiwszy mocno w sweter Chłopca Który Przeżył, a wierzchem drugiej
zakrywając sobie usta i drgając jak w spazmach, targany szlochem, którego za żadne
skarby świata nie chciał zwokalizować. Już wystarczająco mocno wstydził się
tego, że stracił nad sobą panowanie na tyle, by rozryczeć się jak pięciolatek
na oczach Pottera, nie musiał mu też robić słuchowiska; regularne pociągnięcia
nosem musiały zatem brunetowi wystarczyć.
Byli na samym dnie,
więc potem mogło być już tylko lepiej.
Harry stanął na
wysokości zadania i aż do końca ferii ulokował Draco na Grimmauld Place 12, w
myślach gratulując sobie swojego sprytu. Po śmierci Syriusza dom jeszcze
bardziej opustoszał i obrósł nową warstwą kurzu, ale przynajmniej był
bezpieczny – nikt poza członkami Zakonu Feniksa nie znał jego lokalizacji, a to
oznaczało, że choćby Lucjusz na głowie stanął, nie znajdzie swojego syna. A
pewnym jest, że jak już do niego dotrze, że Draco się nie posłuchał i nawiał,
będzie chciał go znaleźć, najpewniej przerażony myślą, że jego potomek może
latać swobodnie po kraju bez żadnej kontroli i przynosić wstyd jego nazwisku.
A potem? A potem na
scenę wkroczył Dumbledore, z ochotą stając murem za chłopakiem Harry’ego i
uświadamiając jego ojcu, że jeżeli ot tak zabierze go z Hogwartu, to wszyscy
się o tym dowiedzą i zaraz zaczną się pytania dlaczego tak poważana rodzina nie
chce, by jej jedyny potomek ukończył w pełni edukację. Na ten argument Lucjusz
nie był przygotowany i póki jego syn znajdował się w szkole, trzymał się od
niego z daleka.
Po skończeniu Hogwartu
Harry nie pozwolił Draco odejść w siną dal i kontynuować marzenie o zostaniu
sprzedawcą używanych mebli. Wstępnie uwili sobie gniazdko w starym domu
rodzinnym zmarłego ojca chrzestnego Pottera, ale bardzo szybko przenieśli się z
niego do zakupionego przez Harry’ego, jednorodzinnego domku w uroczej okolicy,
z dala od wszystkiego i wszystkich. Nie zakwaterowali się tam jednak od razu,
najpierw obaj ustalili sobie zajęcia w życiu – Harry jako auror, a Draco jako
jeden z osobistych medyków aurorów, całkiem nowego zastępu przeszkolonych w
sztuce leczenia czarodziei, których praca polegała na błyskawicznym,
dalekosiężnym aportowaniu się do rannego aurora, gdy on lub jego koledzy
wezwali medyka. Praca jak w szpitalu – o każdej porze dnia i nocy mogło dojść
do wypadku i nieważne, czy słońce czy deszcz, czy jest się w piżamie czy w
samym ręczniku, trza było prędko naciągnąć portki na dupę, chwycić zawsze
trzymaną w pogotowiu torbę z eliksirami leczniczymi i prędko odpowiedzieć na
zaklęcie wzywające, co kończyło się automatyczną aportacją do rannego aurora.
Obaj wybrali sobie
niebezpieczne i stresujące fuchy, ale chyba właśnie takie prace były im
potrzebne, bo ani Harry, ani Draco nie widzieli siebie za biurkiem, tonąc w
papierach.
W każdym razie, jak
już Harry otrzymał status pełnoprawnego aurora, jego dom stał się miejscem
chronionym najpotężniejszymi znanymi zaklęciami, jak w wypadku każdej bazy
wypadowej osób pracujących w tej branży. A skoro miejsce zamieszkania Harry’ego
było niewykrywalne, to i miejsce zamieszkania Dracona było niewykrywalne, zatem
czy Lucjusz chciał ich odwiedzić jak człowiek, czy napaść jak rozjuszony pies,
zwyczajnie nie mógł tego zrobić.
***
I takim sposobem dochodzimy do tej sceny, kiedy po latach
Draco zdecydował się na ponowną konfrontację ze swoją rodziną.
Blondyn zaczesał nerwowo palcami włosy do tyłu i w końcu
skrzyżował spojrzenie z Harrym.
– A może to nie jest dobry pomysł? Może tylko rozdrapię tym
stare rany? – zapytał cicho, o wiele mniej pewny swego, niż jeszcze chwilę
temu.
– Daj spokój, jak nie spróbujesz teraz, to nie
spróbujesz nigdy. Oni nie będą żyć wiecznie, Draco, a jeśli umrą zanim zdążysz
się z nimi pogodzić, to będziesz się tym zadręczał już do końca życia.
– No tak, ale… co jeśli nic się nie zmieniło? Co jeśli tylko
powtórzą mi to, co powiedzieli lata temu?
– Wtedy – tu Harry teatralnie podparł się pod boki. – Każę
Dupkowi zabrać całe jedzenie, żeby się nie zmarnowało jak przeciągnę twojego
ojca za szmaty przez stół i dam mu po ryju.
– Uwielbiam, kiedy robisz się taki rycerski, ale oboje
dobrze wiemy, że twoje serce nowonarodzonego jagniątka ci na to nie pozwoli. Założę
się, że najostrzejszym, co byś mu zdołał powiedzieć to „Psze pana tatku
Dracona, bardzo proszę o bycie miłym dla swojego syna, bo inaczej będę zmuszony
pokazać panu drogę powrotną do kominka”. – Malfoy wywrócił oczami, ale objął
rękami swojego partnera za szyję i przyciągnął go do długiego, leniwego
pocałunku, podczas którego smakowali się nawzajem, o dziwo bez żadnej walki i
ukrytej rywalizacji, a ot, dla poczucia się miło, dla samej pieszczoty. – Poza
tym powinniśmy przemianować naszego skrzata na coś mniej… no. Imię „Dupek” to
przesada.
– Shhh, Draco, on nie wie, że jego imię go obraża, jak
mu je zmienisz, to zacznie pytać dlaczego i dowie się, jak bardzo go matka
skrzywdziła! A to mu złamie jego skrzacie serduszko! – zaperzył się Harry,
jedną ręką poprawiając okulary na nosie, a drugą obejmując Dracona w talii.
– Myślę, że podwyżka otrze jego łzy, a ja w końcu przestanę
czuć się głupio za każdym razem, kiedy go wołam… – burknął blondyn, chwilę
rozkoszując się bliskością partnera, a potem znienacka wyślizgując się z jego
objęć. – Seks potem, teraz muszę sprawdzić, czy w całym domu jest wystarczająco
imponująco!
– Dupek posprzątał, ty dodatkowo wszystko
nabłyszczyłeś, ja stałem obok i dzielnie podawałem ci szmatki, jestem pewien,
że bardziej imponująco ten dom nie może już wyglądać. Nie, ani się waż zmieniać
wystroju na lochy z meblami z kryształu!
Oczekiwana kolacja nadeszła szybciej, niż się Malfoy
spodziewał, po prostu w jednej chwili miał cztery godziny do przybycia ojca, w
następnej duża wskazówka wielkiego, wiekowego zegara wskazywała dwunastkę, a
mała siódemkę.
– Spóźniają się… – zamarudził nerwowo Malfoy.
– O pół minuty… – uspokoił go Harry.
– Na pewno udostępniłeś im nasz kominek?
– Oczywiście, że tak, przypominałeś mi o tym od zeszłego tygodnia
po trzy razy dziennie, nie miałem szansy zapomnieć tego zrobić.
– Ale na pewno udostępniłeś go NA TEN WIECZÓR? Może znowu ci
się dzień tygodnia popierdzielił i udostępniłeś na wczoraj, zamiast…
Draco przestał wyrzucać z siebie wątpliwości, bo oto wygasły
dotąd kominek rozjarzył się nagle wielkim jęzorem ognia. Wyłaniająca się z
płomieni dama nie przypominała już Narcyzy Malfoy, jaką jej syn pamiętał sprzed
lat. Postarzała się okropnie, nawet magiczne zabiegi upiększające nie zdołały w
pełni ukryć dzieła, jakie dokonał czas. Nieco przytyła i zaczęła nosić się w
sukniach innego kroju, niż dotychczas. Miała na sobie przesadnie dużo biżuterii
i pachniała delikatnymi, całkiem przyjemnymi perfumami.
– Draco! – wykrzyknęła od razu, dopiero po chwili
rozpoznając w stojącym przed nią blondynie jej syna. Nim drugi jęzor ognia
zalśnił w kominku, już ściskała i całowała swojego pierworodnego w policzki.
Z równie miłym uśmiechem chciała podejść do Harry’ego, ale
kiedy tylko jej wzrok prześlizgnął się z Dracona na Pottera i dojrzała KTO stoi
obok jej syna, twarz jej stężała, a radosne zmarszczki zniknęły. Zacisnęła
mocniej zęby, przełknęła dyskretnie ślinę i ledwie zauważalnie skinęła głową,
odsuwając się o krok. Lucjusz Malfoy już wychodził z kominka, ubrany jak zawsze
ponadprzeciętnie elegancko, ogolony i pełen arystokratycznej gracji w każdym,
nawet najmniejszym geście. Harry widział to, jak sztywno prostuje plecy i lekko
unosi głowę gdy idzie, to, jak równo i dokładnie stawia kroki, to, jak z
chłodną obojętnością taksuje rozgrywającą się przed nim sytuację. Widział to i
poczuł, że zna te zachowania lepiej, niż własną kieszeń, bo na co dzień widział
je u Dracona.
W przeciwieństwie do Narcyzy, jej mąż nie poddał się
mijającym latom w aż takim stopniu. Siwizna była u niego praktycznie nieodróżnialna
od dawnego koloru włosów, a dobra kondycja i markowe ubrania świetnie ukrywały
fakt, że jego ciało się zmienia.
– Synu… – skinął na przywitanie Draconowi, odnosząc się do
niego z o wiele większym dystansem niż żona, ale tak samo jak ona skrupulatnie
ignorując obecność Harry’ego.
Draco najwyraźniej nie kwapił się do przyjaźniejszych
gestów, stwierdzając, że skoro ojciec i matka zdobyli się na powitanie go jak
ową szaloną ciotkę, do której przed laty chcieli go wysłać, a jego partnera
kompletnie zignorowali, to mogą się walić, on do nich ręki nie wyciągnie.
– Em… kolacja jest już podana, może porozmawiamy przy stole?
Tędy proszę? – Potter uśmiechnął się uprzejmie, przejmując inicjatywę i
zaprowadził państwo Malfoyów do jadalni. Mimo, że wszystkie potrawy czekały tu
na nich już dobre pół godziny, nadal parowały, jakby dopiero wyjęte z pieca.
„Rany, może powinienem się był ogolić? Może przesadziliśmy z
wyborem dań na tę kolację, w końcu jest późno, starsi ludzie chyba nie mogą się
przejadać na noc-ZNACZY NIE TO, ŻEBY PAŃSTWO MALFOYOWIE BYLI STARZY, na Merlina,
czy ja zamknąłem Jagódkę w sypialni, czy zostawiłem ją w ogrodzie?” – myślał
gorączkowo Harry. Jagódka była ich najnowszym (i jedynym) dzieckiem. Znaczy…
tak jakby dzieckiem. Mieszkała z nimi od roku i była dorastającą samiczką
gromoptaka.
Przy którejś aurorskiej misji Harry’ego w lasach, Bóg jeden
wie na jakim zadupiu, znaleźli z chłopakami rannego, młodego gromoptaka, ledwie
od ziemi odrósł, nie większy był od labradora. Nigdy nie dowiedzieli się kto i
czemu ją tam porzucił, w każdym razie owy ktoś obciął jej przednią parę
skrzydeł i zostawił ją ranną, żeby wilki dokończyły dzieła. Harry ze swoją
grupą rozbili wtedy obóz i zajęli się maluchem, wezwali nawet Malfoya (ależ
Potter po powrocie oberwał od szefowej po dupie za „nieuzasadnione wezwanie
medyka”), żeby ją opatrzył („Czy ja ci wyglądam na weterynarza, idiot-OH, no
dobra, przynajmniej spróbuję jej te rany odkazić!”). Podkarmiali ją przez cały
tydzień, a po powrocie do cywilizacji Harry zaniósł ją do lecznicy, gdzie
stwierdzili, że no niestety, kaleką będzie, nie da rady odtworzyć straconych
skrzydeł w taki sposób, by swobodnie mogła latać, dlatego nie można jej już
wypuścić na wolność, bo zwyczajnie sobie nie poradzi. A że Jagódka polubiła
Harry’ego, a Harry Jagódkę, to brunet szepnął słówko tu i tam, dostał
pozwolenie na zatrzymanie jej i proszę – obecnie rosła jak na drożdżach, raz na
tydzień doglądana przez weterynarza.
Jezu, on NAPRAWDĘ miał nadzieję, że Jagódka grzecznie spała
w sypialni, przecież jak wpadnie im tu z dworu przez drzwi na tarasie (wiecznie
uchylone, nawet jak jest sezon os i Malfoy dostaje zawału, że coś bzyczącego i
w paski wleci im do środka), cała w błocie i wskoczy na stół, to rodzice
Dracona zejdą na miejscu na zawał. A on naprawdę nie chciał mieć przy stole
martwych Lucjusza i Narcyzę, on chciał, żeby ta kolacja przebiegła w spokoju i
miłości, żeby Draco w końcu doszedł do ładu ze staruszkami.
Miał szczerą nadzieję, że nikt nie widzi, jak nerwowo raz po
raz zerka w okno na przeciwległej ścianie, próbując dostrzec, czy przypadkiem
gdzieś na zewnątrz nie tupta młody gromoptak.
Posiłek zaczął się dość spokojnie, sztywno życzyli sobie
smacznego i zabrali się do niezbyt entuzjastycznego jedzenia, zapewne chcąc
sobie pozapychać buzie, żeby nie musieć rozmawiać.
– Więc, mieszkasz z Potterem, synku…? – zaczęła trochę
niezręcznie Narcyza, delikatnie ocierając usta serwetką.
– Jak widać – odparł sztywno Draco.
– I przez te wszystkie lata, kiedy ciebie nie było,
mieszkaliście razem, czy…? – Mamuśka chyba chciała wybadać grunt i to do tego
stopnia, że zignorowała TO spojrzenie, jakie rzucił jej Lucjusz.
– Owszem, mieszkaliśmy razem. – Blondyn uparł się, żeby
odpowiadać jak najmniejszą ilością słów.
– Po tym, jak skończyliśmy szkołę, mieszkaliśmy przez jakiś
czas w starym domu mojego ojca chrzestnego. Potem kupiliśmy ten dom i jak tylko
ogarnęliśmy sobie pracę i unormowaliśmy wszystkie sprawy w życiu,
wprowadziliśmy się tu. To było… około dziesięciu lat temu, od tego czasu tak, mieszkamy
tu ze sobą. – Harry, jak na niepoprawnego herosa przystało, postanowił chwycić
pałeczkę i spróbować zachęcić wszystkich do rozmowy. A kij wie, może jak się
rozgadają, to zejdą na luźniejsze tematy.
Draco kopnął go w łydkę pod stołem.
– Słyszałem, że jesteś… że jest pan aurorem – rzucił
niby to od niechcenia Lucjusz, obdarzając Harry’ego najchłodniejszym
spojrzeniem, jakie tylko był w stanie z siebie wykrzesać.
Ta niby niewinna sugestia zdecydowanie była prowokacją.
– Owszem, jest. Praca dobra jak każda inna, z tą różnicą, że
on w niej naprawdę coś robi i nie musi lizać innym dup, żeby go z niej nie
wywalili. – Draco odezwał się, nim Potter zdążył chociażby otworzyć usta.
Twarz Lucjusza wykrzywiła się w groźnym grymasie, a brwi
Narcyzy ściągnęły się, tworząc jedną, wygiętą linię.
– M-może jeszcze wina, co? – zaproponował szybko Harry, nim
atmosfera zdążyła zgęstnieć.
– Rany, zaprosiłem was, bo myślałem, że chcecie się ze mną
dogadać, a wy oczywiście robicie to co zwykle, mącicie! Nie możecie przyjść do
syna na obiad jak normalni, cholera, rodzice, zapytać co tam w pracy,
ponarzekać na pogodę, cokolwiek?! – No i poszło, S. S. Cierpliwość Dracona
zaczął tonąć. Teraz już nikt nie udawał, że próbuje dalej jeść, albo że nagle
interesuje go kieliszek z winem.
– Przyszlibyśmy do syna na obiad jak normalni rodzice,
zadawalibyśmy normalne pytania i poruszali normalne tematy, gdyby nasz syn też
był normalny! – wypalił wściekle Lucjusz, a Narcyza jedynie otworzyła i
zamknęła usta. Chyba chciała poprzeć męża, ale po krótkim namyśle uznała, że
jego riposta była już i tak zbyt bolesna, by mogła cokolwiek dodać.
Malfoy senior jeszcze nawet nie skończył mówić, jak nagle
jego syn poderwał się z krzesła, omal go nie przewracając i wycelował w niego
oskarżycielsko palcem.
– Wiesz co jest naprawdę nienormalne w tej rodzinie?! To, że
nie mogę być po prostu sobą, że jeśli chcę, byście uważali mnie za swojego
syna, to muszę być taki jak chcecie i robić to, co mi każecie! Nie kochacie
mnie jak swoje dziecko, tylko jak przedłużenie tego waszego zasranego rodu! –
wycedził z jadem w głosie.
– Draco… – Matka chłopaka aż zasłoniła usta dłonią, w
takim była szoku.
Teraz i Lucjusz wstał, mierząc się z Draconem na spojrzenia,
pochylony nad wyjątkowo dobrze doprawioną, nadziewaną jabłkami kaczką. Dupek
się postarał.
– Jak śmiesz, niewdzięczny smarkaczu? – wysyczał, nagle
realnie przypominając Harry’emu węża i to do tego stopnia, że przez myśl mu
przemknęło, czy Lucjusz nie jest potajemnie wężoustym. – Ten ród, który tak
bezczelnie znieważasz, dał ci życie w luksusowej posiadłości z tabunem sług na
jedno twoje skinienie palcem! Ten ród dawał ci wszystko, czego tylko
zapragnąłeś! Chciałeś najnowszą miotłę? Dostałeś! Cała twoja drużyna dostała!
Chciałeś nową szatę wyjściową? Dostałeś trzy z najnowszej kolekcji!
– W dupie mam twoje zasrane miotły i szaty, tato! Wiesz co,
wolałbym już żyć w nędzy jak Weasleye, ale mieć przynajmniej w porządku
rodziców, których obchodzi coś więcej, niż „dobre imię naszej rodziny”! –
wykrzyczał z pasją Draco, a Juliusza i Narcyzę zatkało.
Weasleye byli jak karta pułapka, której ich syn właśnie użył
i sprzątnął im z pola bitwy wszystkie asy.
– Ekhm – odkaszlnął Harry, żeby zwrócić na siebie ich uwagę.
Nie wyszło, nikt na niego nie spojrzał. – Uważam, że powinni państwo lepiej
traktować… – Ale został zignorowany.
– Nie bądź śmieszny, Draco. – Malfoy senior pokręcił
głową z politowaniem.
– To ty nie bądź śmieszny! Po co tak naprawdę zgodziliście
się tu przyjść, co? Liczyliście, że po tylu latach pokażę się wam z
czystokrwistą żoną u boku i co najmniej pięcioletnim pierworodnym?! Chuj a nie
żona, bo wasz syn jest, kurwa, gejem! Niech to w końcu do was dotrze!
– Draco… – spróbowała łagodniej Narcyza. Na dźwięk jej
miękkiego głosu blondyn wyraźnie spuścił z tonu, nawet nie wyglądał już aż tak
bojowo jak przy walce z ojcem przed chwilą. – Posłuchaj, synku… jesteś jeszcze
młody, ale zaczynasz już dorastać do wieku, w którym warto założyć rodzinę…
– No nie, znowu się zaczyna… – Młodemu Malfoyowi ręce
opadły. Dosłownie i w przenośni, bo matka tak go zabiła tą powracającą jak
bumerang formułką, że biedny aż opadł z powrotem na krzesło. Na szczęście
Lucjusz zrobił to samo, wyraźnie licząc, że może żona coś ugra.
– No bo sam pomyśl, gdybyś teraz znalazł sobie jakąś
koleżankę, za dwadzieścia lat miałbyś już dorosłe dzieci. A tak, to zostaniesz
sam…
– Z Harrym.
– …nie będziesz miał żadnej pociechy, która poda ci szklankę
wody, albo…
– Albo „przedłuży nasz zasrany ród”, tak? A jakbym zrobił
dziecko mugolce, to bylibyście szczęśliwi?
– Draco, nie bądź… – zaczął cicho Harry.
Lucjusz i Narcyza skrzywili się nieopanowanie.
– Tak myślałem… – prychnął Draco. – Bawicie się w tą „czystą
krew”, całe dzieciństwo praliście mi mózg, że ta formułka ma wielkie znaczenie,
ale powiem wam, że chuja ma, a nie znaczenie. Co to w ogóle kogo obchodzi, czy
ktoś ma w rodzinie samych czarodziejów, mugoli, czy pół na pół? – Blondyn był
już kompletnie wyprowadzony z równowagi. Oparł się nisko na krześle, skrzyżował
ręce na piersi i założył nogę na nogę, wszystko, byle tylko pokazać, jak bardzo
ma wyjebane.
Potter od kilku chwil patrzył na niego z wysoko uniesionymi
brwiami. To na pewno Draco powiedział, a nie jakiś ukryty goblin za zlewem? Jego
Draco wyrażający się z taką pogardą o sprawach czystości krwi i broniący
mugoli?
Czy zbliża się apokalipsa? Gdzieś w jakiejś mugolskiej
książce pisało, że przed apokalipsą niebo zacznie spadać, zwierzęta zaczną
mówić ludzkim głosem… a Draco zacznie bronić mugoli. To ostatnie Harry dopisał
sobie w myślach, ale był w stu procentach pewien, że ten punkt powinien się w
tamtej książce znaleźć.
– Koniec tego, wychodzimy, Narcyza – zarządził Lucjusz,
wyglądający obecnie, jakby miał zaraz dostać białej gorączki. Wstał, chwycił
oparta o krzesło laskę z różdżką i już miał odejść bez pożegnania w kierunku
kominka, kiedy jego małżonka również zerwała się na nogi i złapała go za ramię.
– Kochanie, czekaj! – Matka Dracona wpatrywała się z bólem w
oczach w syna. – Draco… a może jednak byś się zdecydował na… dojrzalszy krok?
Znamy bardzo przyzwoitą czarownicę w twoim wieku, jej ród piastuje czystość
krwi od kilkudziesięciu pokoleń, gdybyś tak… no już dobrze, nie mówię, że masz
z nią brać ślub, skoro tak bardzo nie chcesz, ale gdybyście tak razem… ekhm,
dodali kolejną gałąź w naszym drzewie rodzinnym? Co ci zaszkodzi spotkać się z
nią raz czy dwa…? – próbowała przekonywać z uśmiechem, który bardzo szybko
spełzł jej z ust i przerodził się w zakłopotanie na widok miny syna. – Dracuś…
czy to naprawdę musi być Potter?
– Mam rozumieć, że cieszylibyście się, gdybym ułożył sobie
życie z jakimś innym facetem? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem młody Malfoy.
Jego matka nie odpowiedziała.
– Draco – odezwał się znów Lucjusz, ale nie obrócił się
przodem do syna. – Nasze drzewo rodzinne skończy się na mnie i na Narcyzie,
skoro tak bardzo nie chcesz na nim być. Nie przedstawiaj się już moim
nazwiskiem. – To zdecydowanie nie była prośba, tylko rozkaz. Chłodny,
skrywający wściekłość rozkaz.
Minutę później po rodzicach Dracona nie było już śladu. No,
może poza kilkoma małymi języczkami ognia tlącymi się rozpaczliwie na dnie
kominka.
– Em… Draco? Naprawdę mi przykro – zaczął nieporadnie Harry,
czując się niemożebnie głupio, że stał się świadkiem tej kłótni i niemożebnie
słabo, że nie wtrącił swoich trzech groszy, ani jakoś żywiej nie bronił swojego
partnera, tylko pozwolił im wszystkim krzyczeć.
– To im powinno być przykro – prychnął z niesmakiem Draco. –
Na gobelinie rodzinnym ubędzie im najseksowniejszego członka. Beze mnie to
będzie bardzo smutny i nieciekawy gobelin.
– Jesteś pewien? Nie masz po prostu za dużego ego,
Malf- – Harry urwał w pół zdania i zasłonił usta dłonią. – Na brodę Merlina,
przepraszam. To z przyzwyczajenia.
– Nic się nie stało. Ale faktycznie, teraz nie mam żadnego nazwiska, także… może chcesz mi pomóc to zmienić?
Cudowne! Uwielbiam drarry, przeczytałam już wszystkie jakie się dało, z tego powodu cierpię na niedosyt opowiadań z tym shipem. Możesz sobie wyobrazić moją radość gdy zobaczyłam, że napisałeś shota właśnie z drarry (wchodzę na bloga regularnie czekając na Przepaść lub inne twoje twory, kocham Twój styl pisania oraz twoje historie). Świetny shot, Draco i Harry wiernie oddani kanonowi. Dzięki i życzę weny!
OdpowiedzUsuń