sobota, 19 czerwca 2021

Harry Potter oneshot - Kolacja rodzinna

 No więc oneshot z Harry'ego Pottera. Kto się spodziewał? Bo ja absolutnie nie, nigdy nie byłem mega wkręcony w to uniwersum, ot po prostu jakiś czas temu zacząłem słuchać do grania w Viscerę audiobooków z HP w wykonaniu Fronczewskiego (ahhhh, Fronczewski~) i naszło mnie na Drarry. qwq

Pierwsza sprawa: jak wspomniałem, nie jestem specjalistą od Harry'ego, traktujcie to jako naprawdę bardzo luźne podejście do świata z ksiunżków, jeśli w oneshocie są jakieś rażące błędy hańbiące kanon, to najmocniej za nie przepraszam!

Wszyscy co czekają na Przepaść - nie martwcie się, ten oneshot został napisany już parę miesięcy temu (idk czemu dopiero teraz go wrzucam), więc nie marnowałem na niego czasu, cały czas ostro nad 17 rozdziałem pracuję i tu mały spoiler: będzie się w nim działo. =w= ... Znaczy mam nadzieję, jestem dopiero w 1/3, wstępnie planuję ostrą akcję, ale jak się za mocno rozpiszę, to możliwe, że przeniesie się ona do rozdziału 18. x-x

No, nie przedłużam już, indżoj ma frends!


***


Malfoy był pieprzonym perfekcjonistą. Harry wiedział to od lat, ale nadal nie mógł się nadziwić ile precyzyjnej pracy jego facet potrafił wkładać w – z pozoru nic nieznaczące – pierdoły.

– Draco, do jasnej cholery, to kolacja rodzinna, nie obiad z Ministrem, jestem pewien, że twoi rodzice nie obrażą się, jak jeden z talerzy nie będzie ustawiony na stole od linijki! – jęknął Harry, któremu ręce opadły na widok Dracona zbliżającego się do ich pięknie zastawionego stołu z miną „Ej, zaraz, coś mi tutaj nie gra, trzeba to naprawić, szybko!”. Ta, w sumie nic nowego, chodził z tą miną bezustannie od przeszło trzech dni i dopieszczał ich skromne, aczkolwiek przytulne gniazdko, zamieniając je powoli w drugą rezydencję Malfoyów.

– Nikt cię nie zmusza do ustawiania tych talerzy pod odpowiednim kątem, sam to zrobię, nie wtrącaj mi się tutaj. – Malfoy machnął na swojego partnera ręką, zbyt zajęty, żeby jakoś dłużej i poważniej z nim podyskutować o tym, że symetria na stole podczas ważnego posiłku przynosi szczęście. Niby nie był przesądny, ale Stwórco drogi, przyda mu się każde koło ratunkowe, skoro wieczorem mieli się tu pojawić Lucjusz z Narcyzą.

– Ja mam się nie-DRACONIE LUCJUSZU MALFOYU, ja ci przypominam, że to jest NASZ dom i mam prawo się wtrącać do spraw z nim związanych ile tylko zechcę! – obruszył się Potter, kategorycznie zaznaczając, że nie, tak łatwo to się go kochanek nie pozbędzie. – A powiem ci, że to naprawdę dobrze, że się wtrącam do tych twoich maniakalnych przygotowań, bo gdyby nie ja, to zamieniłbyś nasze cieplutkie gniazdko w jakieś podziemne lochy z meblami z kryształu!

– Meble z kryształu… – zamyślił się blondyn.

– Draco, NIE.

Harry założył ręce na piersi i stanął ledwie krok za swoim partnerem, wpatrując się w jego zgarbione nad idealnie uprasowanym obrusem plecy tak długo, aż w końcu Draco westchnął ciężko, poddał się z przesuwaniem o milimetr w lewo kieliszka przy miejscu zarezerwowanym dla jego ojca i niezbyt zadowolony obrócił się przodem do Pottera.

Kiedyś chudy, wymizerniały Harry nie robił na nim większego wrażenia, bo Malfoy był podobnej postury i wzrostu co on, a na dodatek o głowę bił go w kwestii pewności siebie, ale teraz? Teraz, kiedy ten zakichany dupek śmiał go przerosnąć i nabrać masy, Draco aż zasychało w gardle pod ciężarem jego dominującej postawy i przewagi fizycznej. Proszę nie zrozumieć tego źle – Potter nie stał się nagle kulturystą z sześciopakiem i karkiem jak piramida w Gizie; nadal było lekko widoczne to, że przez kilkanaście pierwszych lat życia był skrajnie zaniedbywany i głodzony, ale umówmy się – jak przez dekadę ryzykuje się życie w walce z niebezpiecznymi przestępcami i regularnie wyjeżdża na nawet kilkutygodniowe obławy w warunkach polowych, to nie da się nie nabrać zdrowej, męskiej muskulatury, a ta w połączeniu z porozsiewanymi na jego opalonej skórze bliznami, krótką brodą i długimi włosami wiązanymi w niezbyt schludny kok, z którego zawsze wystawało kilka dłuższych kosmyków, prezentowała się naprawdę oszałamiająco. Malfoy ze swoją arystokratyczną, białą cerą i niemal chłopięcym ciałem mimo dobijania do trzydziestki, nie miał najmniejszych szans w potyczce z Harrym, a przynajmniej nie bez różdżki w ręku.

– Potter, ty sobie chyba nie zdajesz sprawy z powagi sytuacji – wycedził przez zaciśnięte zęby, opryskliwością starając się zamaskować fakt, że tych kilka dni postu chętnie zakończyłby właśnie w tej chwili, nawet na jego idealnie przygotowanym stole.

– Uwierz, że zdaję, tylko raz w życiu widziałem cię AŻ TAK zdenerwowanego i obaj wiemy, o jakiej sytuacji mówię.

Draco uciekł wzrokiem w bok, przygryzając lekko dolną wargę. Tak, wiedział o czym mówił jego partner. O dniu, w którym jak ostatni gówniarz naiwnie uwierzył, że jego rodzice mogą przejawiać ludzkie odruchy.

 

***

 

To było jeszcze w czasach szkolnych. Jego związek z Potterem zaczął się cicho – ukradkowe spojrzenia, obciąganie na pustym korytarzu, seks w kiblu, generalnie nikt niczego nie podejrzewał, bo przecież na co dzień nadal się wyzywali, unikali swojego towarzystwa, a czasem nawet zwracali przeciwko sobie różdżki. Aż w końcu któregoś razu Draco otworzył oczy po fantastycznym lodziku i dostrzegł przed swoją twarzą zawieszonego w powietrzu, oniemiałego Irytka. Iii takim sposobem plotka poszła w eter. Już nawet pomijając to, że zarówno Gryffindor jak i Slytherin ryczały o zakazanej miłości między dwoma nienawidzącymi się domami (apfu, jak tak można, pogwałcenie honoru, APFU!), to sam Harry i Draco mieli zwyczajnie dość tej całej szopki i udawania. Wtedy właśnie Potter w przebłysku mądrości stwierdził, że on oficjalnie tę plotkę potwierdzi i namówił Draco do tego samego. A przecież wszyscy wiedzą, że ojciec Dracona bacznie się wszystkiemu przygląda i stara się wszystko kontrolować, także… minęły dwa tygodnie od ich ujawnienia nim w końcu poprosił syna na rozmowę. Bardziej monolog, w którym Draco słuchał, a Lucjusz nad wyraz cierpliwie tłumaczył, że to tylko fanaberia, młodzieńczy eksperyment (szkoda, że akurat z Potterem), że on to rozumie, teraz takie czasy zwariowane, że chłopcy próbują z chłopcami, ale niech Draco już przestanie.

Draco nie przestał. Zamiast tego zaprosił Harry’ego do swojego domu i oficjalnie przedstawił go jako swojego chłopaka. Niby zdawał sobie sprawę, czym to groziło, ale zarażony niezdrowym optymizmem swojej miłości uwierzył, że być może myli się co do rodziców, że jeżeli twardo postawi ich przed faktem dokonanym pod tytułem „Halo, macie syna geja, który umawia się z nemezis Czarnego Pana, żyjcie z tym”, to odpuszczą i zrozumieją, że taki już po prostu jest.

Spoiler, nie zrozumieli. Jeszcze tego samego wieczoru Draco został poproszony o spakowanie się. Mieli zamiar wysłać go na drugi koniec świata do jakiejś zwariowanej, dalekiej ciotki, na pytanie co z Hogwartem odpowiedzieli, że dalsza edukacja nie będzie mu już potrzebna, generalnie chcieli doprowadzić do tego, by wszystkie czystokrwiste rodziny czarodziejskie, ba, żeby CAŁY czarodziejski świat zapomniał, że państwo Malfoyowie mieli kiedykolwiek syna. A jednak mimo tych rygorystycznych kroków, zdecydowali się go nie usuwać z drzewa rodzinnego. Mieli najwyraźniej nadzieję, że pobyt na kompletnym zadupiu, w towarzystwie wariatki i bez większych wygód sprawi, że Draco zmięknie i wróci z podkulonym ogonem przyznając, że się pomylił i że posłusznie poślubi kobietę, którą wskaże jego ojciec. Ale Draco nie miał zamiaru wracać. Więcej, nie miał zamiaru w ogóle do tej ciotki jechać.

Doskonale pamiętał, że spakował wtedy pół swojego pokoju, całą garderobę, wszystkie szaty, kaszmirowe koszule, buty, za które Weasleyowie mogliby wykarmić całą swoją rodzinę przez miesiąc, książki potrzebne do szkoły, puchaty dywan zakrywający większą część podłogi w pokoju, nawet meble. Wszystko to, kierowane różdżką blondyna, podlatywało do otwartego kufra, zdobionego herbem rodowym Malfoyów, a dotarłszy do jego wieka zmniejszało się do rozmiarów pudełka zapałek i pakowało do środka. Harry wtedy spróbował rozładować napięcie i zapytał, czy ściany też ma zamiar spakować, ale Draco nawet się nie uśmiechnął. Od kilku minut zagryzał dolną wargę, która zdążyła wręcz zsinieć, starając się hamować napływające do oczu łzy. Każdy miałby chwilę słabości dowiedziawszy się, że ten surowy i wymagający, ale jednak ojciec, który zawsze stał za tobą murem i ta pobłażliwa, kochająca matka, nie akceptują cię takiego, jakim jesteś i są gotowi spieprzyć ci życie, bylebyś tylko był taki, jak to sobie zaplanowali.

Kiedy wieko kufra się zatrzasnęło, Draco – wciąż nie patrząc na stojącego po środku pustego pomieszczenia Pottera – rzucił szybko na skrzynię czar, który miał uniemożliwić przemieszczanie się obiektów w jego wnętrzu. Miało to zapobiec obtłuczeniu się, lub kompletnym zniszczeniu mebli, potrzebował ich, to było jego jedyne zabezpieczenie finansowe, jego jedyna własność, którą mógł zabrać z tego domu i sprzedać, żeby mieć pieniądze na przeżycie, bo – jak zostało już powiedziane – nie miał zamiaru posłusznie wejść do kominka i przenieść się… zaraz, na zadupiu mają w ogóle jakieś kominki? W każdym razie, miał plan, żeby za swoje meble wydulić nieco drobnych i mieć na życie po ukończeniu Hogwartu, a ten moment zbliżał się wielkimi krokami.

Kufer zmniejszył się do rozmiarów nesesera i wskoczył w wyciągniętą dłoń Malfoya, który już zawrócił w kierunku drzwi.

 

– Kurwa… – zaklął blondyn, pociągając nosem ze szczerą nadzieją, że Potter uzna to wynik stania na deszczu od paru minut.

Stali oparci łokciami o balustradę mostu i wpatrzeni w przepływającą pod nimi wodę; mokli, ale żaden nie wyciągnął różdżki, żeby coś z tym zrobić.

– No to… co masz zamiar teraz zrobić? Do końca ferii zostały jeszcze dwa dni, gdzie chcesz się podziać? – zagaił nieśmiało brunet, przecierając rękawem okulary. Powinien był zapamiętać to zaklęcie na to, żeby odbijała się od nich woda.

– Nie wiem. Sprzedam trochę swoich rzeczy, wynajmę pokój w Dziurawym Kotle, czy gdzieś w okolicy i przeczekam.

– A jak twój ojciec cię znajdzie? Dziurawy Kocioł to bardzo oczywiste miejsce, a co jeśli kogoś przyśle tam po ciebie i siłą zmusi do–

– O Boże, Potter, zamknij się na jedną, pierdoloną minutę! Nie wiem co zrobię, nie wiem jak zrobię i nie wiem kiedy zrobię, na razie nie mam zamiaru robić nic, później się pomartwię o jakieś „nieoczywiste miejsce”, gdzie mój ojciec nie wyśle za mną kawalerii, jasne?! – wykrzyczał to ostrzej niż zamierzał, ale w tej chwili był niemożebnie poirytowany. Zdawał sobie sprawę, że wyżywanie się na Harrym jest mocno słabe, zważywszy na to, że tylko on przy nim został i jeszcze usiłował pomóc, ale… chyba po prostu potrzebował uwolnić tę całą frustrację, która gromadziła się w nim od chwili, kiedy z ust Lucjusza padły pierwsze słowa, zapowiadające, że ich rozmowa nie skończy się dobrze.

A wraz z krzykiem poszły i pierwsze łzy. Zamaskowane przez deszcz, niemal niewidoczne dla osoby bez wady wzroku, a co dopiero dla na wpół ślepego Pottera z zalanymi pinglami.

A mimo to Harry wiedział. Wiedział, że Draco płacze. Nic nie powiedział, po prostu przytulił go do siebie, opierając się plecami o barierkę i pozwalając, by Malfoy spoczął na nim całym ciężarem, przyciskając czoło do ramienia Harry’ego, palce jednej z dłoni wczepiwszy mocno w sweter Chłopca Który Przeżył, a wierzchem drugiej zakrywając sobie usta i drgając jak w spazmach, targany szlochem, którego za żadne skarby świata nie chciał zwokalizować. Już wystarczająco mocno wstydził się tego, że stracił nad sobą panowanie na tyle, by rozryczeć się jak pięciolatek na oczach Pottera, nie musiał mu też robić słuchowiska; regularne pociągnięcia nosem musiały zatem brunetowi wystarczyć.

 

Byli na samym dnie, więc potem mogło być już tylko lepiej.

Harry stanął na wysokości zadania i aż do końca ferii ulokował Draco na Grimmauld Place 12, w myślach gratulując sobie swojego sprytu. Po śmierci Syriusza dom jeszcze bardziej opustoszał i obrósł nową warstwą kurzu, ale przynajmniej był bezpieczny – nikt poza członkami Zakonu Feniksa nie znał jego lokalizacji, a to oznaczało, że choćby Lucjusz na głowie stanął, nie znajdzie swojego syna. A pewnym jest, że jak już do niego dotrze, że Draco się nie posłuchał i nawiał, będzie chciał go znaleźć, najpewniej przerażony myślą, że jego potomek może latać swobodnie po kraju bez żadnej kontroli i przynosić wstyd jego nazwisku.

A potem? A potem na scenę wkroczył Dumbledore, z ochotą stając murem za chłopakiem Harry’ego i uświadamiając jego ojcu, że jeżeli ot tak zabierze go z Hogwartu, to wszyscy się o tym dowiedzą i zaraz zaczną się pytania dlaczego tak poważana rodzina nie chce, by jej jedyny potomek ukończył w pełni edukację. Na ten argument Lucjusz nie był przygotowany i póki jego syn znajdował się w szkole, trzymał się od niego z daleka.

Po skończeniu Hogwartu Harry nie pozwolił Draco odejść w siną dal i kontynuować marzenie o zostaniu sprzedawcą używanych mebli. Wstępnie uwili sobie gniazdko w starym domu rodzinnym zmarłego ojca chrzestnego Pottera, ale bardzo szybko przenieśli się z niego do zakupionego przez Harry’ego, jednorodzinnego domku w uroczej okolicy, z dala od wszystkiego i wszystkich. Nie zakwaterowali się tam jednak od razu, najpierw obaj ustalili sobie zajęcia w życiu – Harry jako auror, a Draco jako jeden z osobistych medyków aurorów, całkiem nowego zastępu przeszkolonych w sztuce leczenia czarodziei, których praca polegała na błyskawicznym, dalekosiężnym aportowaniu się do rannego aurora, gdy on lub jego koledzy wezwali medyka. Praca jak w szpitalu – o każdej porze dnia i nocy mogło dojść do wypadku i nieważne, czy słońce czy deszcz, czy jest się w piżamie czy w samym ręczniku, trza było prędko naciągnąć portki na dupę, chwycić zawsze trzymaną w pogotowiu torbę z eliksirami leczniczymi i prędko odpowiedzieć na zaklęcie wzywające, co kończyło się automatyczną aportacją do rannego aurora.

Obaj wybrali sobie niebezpieczne i stresujące fuchy, ale chyba właśnie takie prace były im potrzebne, bo ani Harry, ani Draco nie widzieli siebie za biurkiem, tonąc w papierach.

W każdym razie, jak już Harry otrzymał status pełnoprawnego aurora, jego dom stał się miejscem chronionym najpotężniejszymi znanymi zaklęciami, jak w wypadku każdej bazy wypadowej osób pracujących w tej branży. A skoro miejsce zamieszkania Harry’ego było niewykrywalne, to i miejsce zamieszkania Dracona było niewykrywalne, zatem czy Lucjusz chciał ich odwiedzić jak człowiek, czy napaść jak rozjuszony pies, zwyczajnie nie mógł tego zrobić.

 

***

 

I takim sposobem dochodzimy do tej sceny, kiedy po latach Draco zdecydował się na ponowną konfrontację ze swoją rodziną.

Blondyn zaczesał nerwowo palcami włosy do tyłu i w końcu skrzyżował spojrzenie z Harrym.

– A może to nie jest dobry pomysł? Może tylko rozdrapię tym stare rany? – zapytał cicho, o wiele mniej pewny swego, niż jeszcze chwilę temu.

– Daj spokój, jak nie spróbujesz teraz, to nie spróbujesz nigdy. Oni nie będą żyć wiecznie, Draco, a jeśli umrą zanim zdążysz się z nimi pogodzić, to będziesz się tym zadręczał już do końca życia.

– No tak, ale… co jeśli nic się nie zmieniło? Co jeśli tylko powtórzą mi to, co powiedzieli lata temu?

– Wtedy – tu Harry teatralnie podparł się pod boki. – Każę Dupkowi zabrać całe jedzenie, żeby się nie zmarnowało jak przeciągnę twojego ojca za szmaty przez stół i dam mu po ryju.

– Uwielbiam, kiedy robisz się taki rycerski, ale oboje dobrze wiemy, że twoje serce nowonarodzonego jagniątka ci na to nie pozwoli. Założę się, że najostrzejszym, co byś mu zdołał powiedzieć to „Psze pana tatku Dracona, bardzo proszę o bycie miłym dla swojego syna, bo inaczej będę zmuszony pokazać panu drogę powrotną do kominka”. – Malfoy wywrócił oczami, ale objął rękami swojego partnera za szyję i przyciągnął go do długiego, leniwego pocałunku, podczas którego smakowali się nawzajem, o dziwo bez żadnej walki i ukrytej rywalizacji, a ot, dla poczucia się miło, dla samej pieszczoty. – Poza tym powinniśmy przemianować naszego skrzata na coś mniej… no. Imię „Dupek” to przesada.

– Shhh, Draco, on nie wie, że jego imię go obraża, jak mu je zmienisz, to zacznie pytać dlaczego i dowie się, jak bardzo go matka skrzywdziła! A to mu złamie jego skrzacie serduszko! – zaperzył się Harry, jedną ręką poprawiając okulary na nosie, a drugą obejmując Dracona w talii.

– Myślę, że podwyżka otrze jego łzy, a ja w końcu przestanę czuć się głupio za każdym razem, kiedy go wołam… – burknął blondyn, chwilę rozkoszując się bliskością partnera, a potem znienacka wyślizgując się z jego objęć. – Seks potem, teraz muszę sprawdzić, czy w całym domu jest wystarczająco imponująco!

– Dupek posprzątał, ty dodatkowo wszystko nabłyszczyłeś, ja stałem obok i dzielnie podawałem ci szmatki, jestem pewien, że bardziej imponująco ten dom nie może już wyglądać. Nie, ani się waż zmieniać wystroju na lochy z meblami z kryształu!

 

Oczekiwana kolacja nadeszła szybciej, niż się Malfoy spodziewał, po prostu w jednej chwili miał cztery godziny do przybycia ojca, w następnej duża wskazówka wielkiego, wiekowego zegara wskazywała dwunastkę, a mała siódemkę.

– Spóźniają się… – zamarudził nerwowo Malfoy.

– O pół minuty… – uspokoił go Harry.

– Na pewno udostępniłeś im nasz kominek?

– Oczywiście, że tak, przypominałeś mi o tym od zeszłego tygodnia po trzy razy dziennie, nie miałem szansy zapomnieć tego zrobić.

– Ale na pewno udostępniłeś go NA TEN WIECZÓR? Może znowu ci się dzień tygodnia popierdzielił i udostępniłeś na wczoraj, zamiast…

Draco przestał wyrzucać z siebie wątpliwości, bo oto wygasły dotąd kominek rozjarzył się nagle wielkim jęzorem ognia. Wyłaniająca się z płomieni dama nie przypominała już Narcyzy Malfoy, jaką jej syn pamiętał sprzed lat. Postarzała się okropnie, nawet magiczne zabiegi upiększające nie zdołały w pełni ukryć dzieła, jakie dokonał czas. Nieco przytyła i zaczęła nosić się w sukniach innego kroju, niż dotychczas. Miała na sobie przesadnie dużo biżuterii i pachniała delikatnymi, całkiem przyjemnymi perfumami.

– Draco! – wykrzyknęła od razu, dopiero po chwili rozpoznając w stojącym przed nią blondynie jej syna. Nim drugi jęzor ognia zalśnił w kominku, już ściskała i całowała swojego pierworodnego w policzki.

Z równie miłym uśmiechem chciała podejść do Harry’ego, ale kiedy tylko jej wzrok prześlizgnął się z Dracona na Pottera i dojrzała KTO stoi obok jej syna, twarz jej stężała, a radosne zmarszczki zniknęły. Zacisnęła mocniej zęby, przełknęła dyskretnie ślinę i ledwie zauważalnie skinęła głową, odsuwając się o krok. Lucjusz Malfoy już wychodził z kominka, ubrany jak zawsze ponadprzeciętnie elegancko, ogolony i pełen arystokratycznej gracji w każdym, nawet najmniejszym geście. Harry widział to, jak sztywno prostuje plecy i lekko unosi głowę gdy idzie, to, jak równo i dokładnie stawia kroki, to, jak z chłodną obojętnością taksuje rozgrywającą się przed nim sytuację. Widział to i poczuł, że zna te zachowania lepiej, niż własną kieszeń, bo na co dzień widział je u Dracona.

W przeciwieństwie do Narcyzy, jej mąż nie poddał się mijającym latom w aż takim stopniu. Siwizna była u niego praktycznie nieodróżnialna od dawnego koloru włosów, a dobra kondycja i markowe ubrania świetnie ukrywały fakt, że jego ciało się zmienia.

– Synu… – skinął na przywitanie Draconowi, odnosząc się do niego z o wiele większym dystansem niż żona, ale tak samo jak ona skrupulatnie ignorując obecność Harry’ego.

Draco najwyraźniej nie kwapił się do przyjaźniejszych gestów, stwierdzając, że skoro ojciec i matka zdobyli się na powitanie go jak ową szaloną ciotkę, do której przed laty chcieli go wysłać, a jego partnera kompletnie zignorowali, to mogą się walić, on do nich ręki nie wyciągnie.

– Em… kolacja jest już podana, może porozmawiamy przy stole? Tędy proszę? – Potter uśmiechnął się uprzejmie, przejmując inicjatywę i zaprowadził państwo Malfoyów do jadalni. Mimo, że wszystkie potrawy czekały tu na nich już dobre pół godziny, nadal parowały, jakby dopiero wyjęte z pieca.

„Rany, może powinienem się był ogolić? Może przesadziliśmy z wyborem dań na tę kolację, w końcu jest późno, starsi ludzie chyba nie mogą się przejadać na noc-ZNACZY NIE TO, ŻEBY PAŃSTWO MALFOYOWIE BYLI STARZY, na Merlina, czy ja zamknąłem Jagódkę w sypialni, czy zostawiłem ją w ogrodzie?” – myślał gorączkowo Harry. Jagódka była ich najnowszym (i jedynym) dzieckiem. Znaczy… tak jakby dzieckiem. Mieszkała z nimi od roku i była dorastającą samiczką gromoptaka.

Przy którejś aurorskiej misji Harry’ego w lasach, Bóg jeden wie na jakim zadupiu, znaleźli z chłopakami rannego, młodego gromoptaka, ledwie od ziemi odrósł, nie większy był od labradora. Nigdy nie dowiedzieli się kto i czemu ją tam porzucił, w każdym razie owy ktoś obciął jej przednią parę skrzydeł i zostawił ją ranną, żeby wilki dokończyły dzieła. Harry ze swoją grupą rozbili wtedy obóz i zajęli się maluchem, wezwali nawet Malfoya (ależ Potter po powrocie oberwał od szefowej po dupie za „nieuzasadnione wezwanie medyka”), żeby ją opatrzył („Czy ja ci wyglądam na weterynarza, idiot-OH, no dobra, przynajmniej spróbuję jej te rany odkazić!”). Podkarmiali ją przez cały tydzień, a po powrocie do cywilizacji Harry zaniósł ją do lecznicy, gdzie stwierdzili, że no niestety, kaleką będzie, nie da rady odtworzyć straconych skrzydeł w taki sposób, by swobodnie mogła latać, dlatego nie można jej już wypuścić na wolność, bo zwyczajnie sobie nie poradzi. A że Jagódka polubiła Harry’ego, a Harry Jagódkę, to brunet szepnął słówko tu i tam, dostał pozwolenie na zatrzymanie jej i proszę – obecnie rosła jak na drożdżach, raz na tydzień doglądana przez weterynarza.

Jezu, on NAPRAWDĘ miał nadzieję, że Jagódka grzecznie spała w sypialni, przecież jak wpadnie im tu z dworu przez drzwi na tarasie (wiecznie uchylone, nawet jak jest sezon os i Malfoy dostaje zawału, że coś bzyczącego i w paski wleci im do środka), cała w błocie i wskoczy na stół, to rodzice Dracona zejdą na miejscu na zawał. A on naprawdę nie chciał mieć przy stole martwych Lucjusza i Narcyzę, on chciał, żeby ta kolacja przebiegła w spokoju i miłości, żeby Draco w końcu doszedł do ładu ze staruszkami.

Miał szczerą nadzieję, że nikt nie widzi, jak nerwowo raz po raz zerka w okno na przeciwległej ścianie, próbując dostrzec, czy przypadkiem gdzieś na zewnątrz nie tupta młody gromoptak.

Posiłek zaczął się dość spokojnie, sztywno życzyli sobie smacznego i zabrali się do niezbyt entuzjastycznego jedzenia, zapewne chcąc sobie pozapychać buzie, żeby nie musieć rozmawiać.

– Więc, mieszkasz z Potterem, synku…? – zaczęła trochę niezręcznie Narcyza, delikatnie ocierając usta serwetką.

– Jak widać – odparł sztywno Draco.

– I przez te wszystkie lata, kiedy ciebie nie było, mieszkaliście razem, czy…? – Mamuśka chyba chciała wybadać grunt i to do tego stopnia, że zignorowała TO spojrzenie, jakie rzucił jej Lucjusz.

– Owszem, mieszkaliśmy razem. – Blondyn uparł się, żeby odpowiadać jak najmniejszą ilością słów.

– Po tym, jak skończyliśmy szkołę, mieszkaliśmy przez jakiś czas w starym domu mojego ojca chrzestnego. Potem kupiliśmy ten dom i jak tylko ogarnęliśmy sobie pracę i unormowaliśmy wszystkie sprawy w życiu, wprowadziliśmy się tu. To było… około dziesięciu lat temu, od tego czasu tak, mieszkamy tu ze sobą. – Harry, jak na niepoprawnego herosa przystało, postanowił chwycić pałeczkę i spróbować zachęcić wszystkich do rozmowy. A kij wie, może jak się rozgadają, to zejdą na luźniejsze tematy.

Draco kopnął go w łydkę pod stołem.

– Słyszałem, że jesteś… że jest pan aurorem – rzucił niby to od niechcenia Lucjusz, obdarzając Harry’ego najchłodniejszym spojrzeniem, jakie tylko był w stanie z siebie wykrzesać.

Ta niby niewinna sugestia zdecydowanie była prowokacją.

– Owszem, jest. Praca dobra jak każda inna, z tą różnicą, że on w niej naprawdę coś robi i nie musi lizać innym dup, żeby go z niej nie wywalili. – Draco odezwał się, nim Potter zdążył chociażby otworzyć usta.

Twarz Lucjusza wykrzywiła się w groźnym grymasie, a brwi Narcyzy ściągnęły się, tworząc jedną, wygiętą linię.

– M-może jeszcze wina, co? – zaproponował szybko Harry, nim atmosfera zdążyła zgęstnieć.

– Rany, zaprosiłem was, bo myślałem, że chcecie się ze mną dogadać, a wy oczywiście robicie to co zwykle, mącicie! Nie możecie przyjść do syna na obiad jak normalni, cholera, rodzice, zapytać co tam w pracy, ponarzekać na pogodę, cokolwiek?! – No i poszło, S. S. Cierpliwość Dracona zaczął tonąć. Teraz już nikt nie udawał, że próbuje dalej jeść, albo że nagle interesuje go kieliszek z winem.

– Przyszlibyśmy do syna na obiad jak normalni rodzice, zadawalibyśmy normalne pytania i poruszali normalne tematy, gdyby nasz syn też był normalny! – wypalił wściekle Lucjusz, a Narcyza jedynie otworzyła i zamknęła usta. Chyba chciała poprzeć męża, ale po krótkim namyśle uznała, że jego riposta była już i tak zbyt bolesna, by mogła cokolwiek dodać.

Malfoy senior jeszcze nawet nie skończył mówić, jak nagle jego syn poderwał się z krzesła, omal go nie przewracając i wycelował w niego oskarżycielsko palcem.

– Wiesz co jest naprawdę nienormalne w tej rodzinie?! To, że nie mogę być po prostu sobą, że jeśli chcę, byście uważali mnie za swojego syna, to muszę być taki jak chcecie i robić to, co mi każecie! Nie kochacie mnie jak swoje dziecko, tylko jak przedłużenie tego waszego zasranego rodu! – wycedził z jadem w głosie.

– Draco… – Matka chłopaka aż zasłoniła usta dłonią, w takim była szoku.

Teraz i Lucjusz wstał, mierząc się z Draconem na spojrzenia, pochylony nad wyjątkowo dobrze doprawioną, nadziewaną jabłkami kaczką. Dupek się postarał.

– Jak śmiesz, niewdzięczny smarkaczu? – wysyczał, nagle realnie przypominając Harry’emu węża i to do tego stopnia, że przez myśl mu przemknęło, czy Lucjusz nie jest potajemnie wężoustym. – Ten ród, który tak bezczelnie znieważasz, dał ci życie w luksusowej posiadłości z tabunem sług na jedno twoje skinienie palcem! Ten ród dawał ci wszystko, czego tylko zapragnąłeś! Chciałeś najnowszą miotłę? Dostałeś! Cała twoja drużyna dostała! Chciałeś nową szatę wyjściową? Dostałeś trzy z najnowszej kolekcji!

– W dupie mam twoje zasrane miotły i szaty, tato! Wiesz co, wolałbym już żyć w nędzy jak Weasleye, ale mieć przynajmniej w porządku rodziców, których obchodzi coś więcej, niż „dobre imię naszej rodziny”! – wykrzyczał z pasją Draco, a Juliusza i Narcyzę zatkało.

Weasleye byli jak karta pułapka, której ich syn właśnie użył i sprzątnął im z pola bitwy wszystkie asy.

– Ekhm – odkaszlnął Harry, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Nie wyszło, nikt na niego nie spojrzał. – Uważam, że powinni państwo lepiej traktować… – Ale został zignorowany.

– Nie bądź śmieszny, Draco. – Malfoy senior pokręcił głową z politowaniem.

– To ty nie bądź śmieszny! Po co tak naprawdę zgodziliście się tu przyjść, co? Liczyliście, że po tylu latach pokażę się wam z czystokrwistą żoną u boku i co najmniej pięcioletnim pierworodnym?! Chuj a nie żona, bo wasz syn jest, kurwa, gejem! Niech to w końcu do was dotrze!

– Draco… – spróbowała łagodniej Narcyza. Na dźwięk jej miękkiego głosu blondyn wyraźnie spuścił z tonu, nawet nie wyglądał już aż tak bojowo jak przy walce z ojcem przed chwilą. – Posłuchaj, synku… jesteś jeszcze młody, ale zaczynasz już dorastać do wieku, w którym warto założyć rodzinę…

– No nie, znowu się zaczyna… – Młodemu Malfoyowi ręce opadły. Dosłownie i w przenośni, bo matka tak go zabiła tą powracającą jak bumerang formułką, że biedny aż opadł z powrotem na krzesło. Na szczęście Lucjusz zrobił to samo, wyraźnie licząc, że może żona coś ugra.

– No bo sam pomyśl, gdybyś teraz znalazł sobie jakąś koleżankę, za dwadzieścia lat miałbyś już dorosłe dzieci. A tak, to zostaniesz sam…

– Z Harrym.

– …nie będziesz miał żadnej pociechy, która poda ci szklankę wody, albo…

– Albo „przedłuży nasz zasrany ród”, tak? A jakbym zrobił dziecko mugolce, to bylibyście szczęśliwi?

– Draco, nie bądź… – zaczął cicho Harry.

Lucjusz i Narcyza skrzywili się nieopanowanie.

– Tak myślałem… – prychnął Draco. – Bawicie się w tą „czystą krew”, całe dzieciństwo praliście mi mózg, że ta formułka ma wielkie znaczenie, ale powiem wam, że chuja ma, a nie znaczenie. Co to w ogóle kogo obchodzi, czy ktoś ma w rodzinie samych czarodziejów, mugoli, czy pół na pół? – Blondyn był już kompletnie wyprowadzony z równowagi. Oparł się nisko na krześle, skrzyżował ręce na piersi i założył nogę na nogę, wszystko, byle tylko pokazać, jak bardzo ma wyjebane.

Potter od kilku chwil patrzył na niego z wysoko uniesionymi brwiami. To na pewno Draco powiedział, a nie jakiś ukryty goblin za zlewem? Jego Draco wyrażający się z taką pogardą o sprawach czystości krwi i broniący mugoli?

Czy zbliża się apokalipsa? Gdzieś w jakiejś mugolskiej książce pisało, że przed apokalipsą niebo zacznie spadać, zwierzęta zaczną mówić ludzkim głosem… a Draco zacznie bronić mugoli. To ostatnie Harry dopisał sobie w myślach, ale był w stu procentach pewien, że ten punkt powinien się w tamtej książce znaleźć.

– Koniec tego, wychodzimy, Narcyza – zarządził Lucjusz, wyglądający obecnie, jakby miał zaraz dostać białej gorączki. Wstał, chwycił oparta o krzesło laskę z różdżką i już miał odejść bez pożegnania w kierunku kominka, kiedy jego małżonka również zerwała się na nogi i złapała go za ramię.

– Kochanie, czekaj! – Matka Dracona wpatrywała się z bólem w oczach w syna. – Draco… a może jednak byś się zdecydował na… dojrzalszy krok? Znamy bardzo przyzwoitą czarownicę w twoim wieku, jej ród piastuje czystość krwi od kilkudziesięciu pokoleń, gdybyś tak… no już dobrze, nie mówię, że masz z nią brać ślub, skoro tak bardzo nie chcesz, ale gdybyście tak razem… ekhm, dodali kolejną gałąź w naszym drzewie rodzinnym? Co ci zaszkodzi spotkać się z nią raz czy dwa…? – próbowała przekonywać z uśmiechem, który bardzo szybko spełzł jej z ust i przerodził się w zakłopotanie na widok miny syna. – Dracuś… czy to naprawdę musi być Potter?

– Mam rozumieć, że cieszylibyście się, gdybym ułożył sobie życie z jakimś innym facetem? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem młody Malfoy. Jego matka nie odpowiedziała.

– Draco – odezwał się znów Lucjusz, ale nie obrócił się przodem do syna. – Nasze drzewo rodzinne skończy się na mnie i na Narcyzie, skoro tak bardzo nie chcesz na nim być. Nie przedstawiaj się już moim nazwiskiem. – To zdecydowanie nie była prośba, tylko rozkaz. Chłodny, skrywający wściekłość rozkaz.

Minutę później po rodzicach Dracona nie było już śladu. No, może poza kilkoma małymi języczkami ognia tlącymi się rozpaczliwie na dnie kominka.

– Em… Draco? Naprawdę mi przykro – zaczął nieporadnie Harry, czując się niemożebnie głupio, że stał się świadkiem tej kłótni i niemożebnie słabo, że nie wtrącił swoich trzech groszy, ani jakoś żywiej nie bronił swojego partnera, tylko pozwolił im wszystkim krzyczeć.

– To im powinno być przykro – prychnął z niesmakiem Draco. – Na gobelinie rodzinnym ubędzie im najseksowniejszego członka. Beze mnie to będzie bardzo smutny i nieciekawy gobelin.

– Jesteś pewien? Nie masz po prostu za dużego ego, Malf- – Harry urwał w pół zdania i zasłonił usta dłonią. – Na brodę Merlina, przepraszam. To z przyzwyczajenia.

– Nic się nie stało. Ale faktycznie, teraz nie mam żadnego nazwiska, także… może chcesz mi pomóc to zmienić?



1 komentarz:

  1. Cudowne! Uwielbiam drarry, przeczytałam już wszystkie jakie się dało, z tego powodu cierpię na niedosyt opowiadań z tym shipem. Możesz sobie wyobrazić moją radość gdy zobaczyłam, że napisałeś shota właśnie z drarry (wchodzę na bloga regularnie czekając na Przepaść lub inne twoje twory, kocham Twój styl pisania oraz twoje historie). Świetny shot, Draco i Harry wiernie oddani kanonowi. Dzięki i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń