No więc... ostatnio znalazłem folder, gdzie trzymałem wszystkie rzeczy na bloga w czasach jak go jeszcze regularnie prowadziłem. I znalazłem tam o dziwo kilka skończonych oneshotów, między innymi ten, jeszcze jakiś z Harry'ego Pottera, bodajże z Detroit i... no to tutaj to było pisane parę lat temu, pewnie w okresie jak byłem ABSOLUTNIE ZAJARANY Shizayą (ta faza mi wraca co kilka lat) i postanowiłem, że ja wrzucę. Bo czemu ma siedzieć w szufladzie, ani to nie długie, ani nie odkrywcze, ale fajnie będzie trochę to miejsce rozruszać. Nie straciłem więc czasu na bazgranie tego shota, cały czas skrobię Przepaść!
No, nie przedłużam, miłego! >w<
Jeszcze się chyba nie zdarzyło, żeby nie bolało.
Za każdym razem miałem niepokojąco trafne wrażenie, że ta
bestyjka specjalnie dla mnie znajduje w sobie coraz to nowsze pokłady sił, byle
tylko sprawić bym przez jak najdłuższy czas nie mógł chodzić. To na swój sposób
urocze, choć nadal bolesne.
W sumie, jakby się tak nad tym głębiej zastanowić, to
bardziej niż ból przeszkadzał mi w tym momencie zapach śmieci. Shizu-chan, jak
już chciałeś się wyżyć, to nie mogłeś zaciągnąć mnie w jakieś romantyczniejsze
miejsce? Ah, mógłbyś też poprzedzić seks jakąś randką, postawić mi dobre otoro,
zadbać, żebym był w nastroju, poczuł się kochany, a nie tylko dupczony!
Ale ty tego nie zrobisz, ponieważ jesteś zwykłą bestią, a
nie człowiekiem, prawda? Bestie nie bawią się w takie podchody, nie zabierają
do restauracji, nie trzymają się za rączki; bestie węszą, zupełnie jak ty, a
gdy wyczują ofiarę, rzucają się na nią bez ostrzeżenia i robią swoje.
Taki właśnie zawarliśmy układ: seks jako urozmaicenie
naszych potyczek, a czasem wręcz ich zastępstwo. Zmartwiłbym się, gdybyś nagle
zaczął to traktować nieco poważniej i zauważył, że dociskanie mnie do
chropowatego, ceglanego muru, w otoczeniu przepełnionych kontenerów na śmieci,
jest co najmniej niewłaściwe. A w każdym razie może się dla mnie skończyć
przeziębieniem, w końcu miałem na sobie w tym momencie tylko cienką, podwiniętą
aż pod samą szyję, czarną bluzkę. Dodatkowo naprawdę boleśnie obtarłem sobie
policzek i dłonie, będzie za to kara, Shizu.
– Z czego się cieszysz, mendo? – usłyszałem tuż przy
swoim uchu twardy, rozeźlony głos blondyna.
Chyba zbliżał się do końca, bo nagle przyspieszył i wzmocnił
pchnięcia.
– Shizu-chan, nie-ah! Nie uważasz, że powinieneś mnie lepiej
trak-mmm! Traktować? – zapytałem z lisim uśmieszkiem na ustach, choć co rusz
jego agresywne ruchy kruszyły moje maski i zmuszały mnie do przywdziewania ich
na nowo.
– Ciebie? Niby za co? – prychnął bez entuzjazmu, bardziej
zajęty stosunkiem, niż rozmową ze mną.
– Chociażby za-ACH! Za to, że pozwalam ci się
rozładowa-ać! – Irytowało mnie, że nie miałem pełnej władzy nad swoim głosem,
że przyjemność i ból były wyczuwalne w moim tonie bardziej, niż zwyczajowa,
sztuczna słodycz i ironia.
Co ty ze mną robisz, Shizu-chan, że tracę przy tobie
kontrolę?
– Zamknij się – padł rozkaz, a po nim mężczyzna uniósł
moją nogę, jeszcze mocniej dopychając mnie do muru i używając sobie na całego,
aż w końcu doszedł.
Z jednej strony ten fakt był dla mnie wybawieniem, bo powoli
zaczynałem opadać z sił i lada chwila najpewniej zsunąłbym się po tym murze,
zostawiając po sobie krwawy ślad z czegoś, co wcale nie przypominałoby dalej
mojego policzka i dłoni; z drugiej strony byłem zawiedziony, bo i mi zaczynało
się robić przyjemnie (ah te napady masochizmu!), szczerze mówiąc liczyłem na
to, że wyciągnę z tego stosunku jakąkolwiek korzyść dla siebie, ale Shizu-chan
to przecież potwór, a wszystkie potworki mają w sobie zaszczepiony egoizm,
momentami nawet większy niż ten ludzki.
Dlatego właśnie Shizu-chan nie pozwolił, bym cokolwiek z
tego miał, zgarnął całą przyjemność dla siebie.
Poczułem, jak bestia wysuwa się ze mnie, a po chwili coś
zaczyna mi spływać po udach. „Coś”, nazywajmy rzeczy po imieniu – jego sperma.
– Shizu-chan, a użyć prezerwatywy to nie łaska? –
zapytałem cicho, wciąż próbując złapać oddech. Powoli opadłem na kolana,
chwyciłem moją odrzuconą na bok, nieco poplamioną bluzę, rozścieliłem ją
niedbale pod murem i usiadłem na niej na boku uda. Musiałem przeczekać tą
chwilę, kiedy kolana miałem jak z waty, a przed oczami zaczynały tańczyć mi
mroczki.
Shizuo był naprawdę wymagającym partnerem.
– Zapomniałem wziąć – mruknął jedynie, zapinając
spodnie i – o dziwo – podając mi moje własne, których i tak nie byłem w stanie
w tym momencie na siebie włożyć. Zaraz potem wyjął z kieszeni paczkę swoich
ulubionych papierosów i odpalił jednego.
Nawet nie miałem zamiaru się wycierać ze swojej krwi i
zrzutu tego potwora, moje ubrania i tak były brudne, kilka plam więcej nie
zrobi im różnicy.
Ugh, chcę wrócić do domu i wziąć prysznic, czułem się
naprawdę, ale to NAPRAWDĘ nieczysty.
– A nie pomyślałeś, że możesz mnie czymś zarazić? –
zapytałem, posyłając mu prowokujący uśmiech. – Albo… ja ciebie? – dodałem po
chwili, tonem, jakbym coś sugerował.
Potwór, rzecz jasna, łyknął to jak pelikan, momentalnie
zbladł, najpewniej wyobrażając sobie sceny typu: ja dający dupy wszystkim po
kolei w jakimś zapomnianym przez świat podziemnym klubie dla gejów, ja wesoło
dowiadujący się, że złapałem każdą możliwą chorobę przenoszoną drogą płciową, a
na końcu ja, który z podstępem wypisanym na twarzy zwabia Shizu-chana do tego
zaułka, uprzednio telepatycznie sprawiając, żeby zapomniał wziąć z domu gumki i
móc go zarazić czym tylko się da. Totalnie prawdopodobny scenariusz!
– Ty mała wszo! – ryknął z furią, dopadając do mnie i
zaciskając dłoń na mojej szyi. TROSZECZKĘ zbyt mocno.
Zaśmiałem się ochryple, a w odpowiedzi na to poczułem, jak
jego palce mocniej wbijają mi się w skórę i unoszą kilka centymetrów w górę.
Nie żebym narzekał, ale całkiem miło mi się oddychało, póki Shizu-chan nie
postanowił tego przerwać, więc… halo, bestyjko, możesz przestać napastować moje
niewinne drogi oddechowe?
– Ża-ahrtowałem…! – wykrztusiłem, wciąż z uśmiechem na
ustach. Momentami mój potworek był aż za prosty, tak łatwo się dawał.
Tylko jedno słowo, a jednak uspokoiło go na tyle, by w miarę
się opanował i puścił moją szyję. Jeszcze kilka miesięcy temu w takiej sytuacji
już dawno oddzieliłby głowę od reszty mojego ciała, teraz jednak nie miał sumienia
tego robić.
Nie myśl, Shizu-chan, że nie widzę, jak co rusz wracasz
spojrzeniem na moje uda, w większości przysłonięte naciągniętą na nie bluzką.
Co sobie myślisz, kiedy widzisz te siniaki i to, co ze mnie wycieka?
Obrzydzenie? Czy może wyrzuty sumienia? Nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się w
tym zestawieniu i trzeci wariant: smutek spowodowany tym, że nie udało ci się
przy okazji powyrywać mi nóg, żebym już nigdy więcej nie mógł do ciebie
przyjść.
Odkaszlnąłem, dotykając opuszkami palców obolałej szyi.
– Rany, Shizu-chan, za kogo ty mnie masz? Serio
przeszło ci przez myśl, że mogę dawać każdemu wokół i zbierać w sobie wszelkie
paskudztwa? – zapytałem z teatralnym wyrzutem, jednak rozbawienie nadal nie
chciało opuścić mojej twarzy.
– Dziwisz mi się? Jesteś pchłą, a pchły lubią skakać –
burknął, zaciągając się mocno papierosem i o dziwo nie przejmując faktem, że
klęczy właśnie na nieco podmokłej ziemi, pełnej brudu, kawałków śmieci,
wyrzuconej starej sałatki…
Mmm, urocze środowisko.
– Pozwól, że cię oświecę. W tej chwili kocham… przepraszam,
RŻNĘ się tylko z tobą, Shizu-chan. – Potwór drgnął lekko na to oświadczenie. Oh,
czyżby coś poczuł po tym wyznaniu? – Zresztą, nawet gdybym chciał, to po rundce
z tobą zwyczajnie nie byłbym w stanie sypiać z innymi. Może z kobieta-nie. Też
nie. Ty mnie po prostu wykańczasz – zaśmiałem się i sięgnąłem po rzucone mi
wcześniej spodnie. Mokre i brudne, będę musiał jak najszybciej wrócić do
siebie, to obrzydliwe, żeby chodzić w ciuchach, które wcześniej dotknął
Shizu-chan.
Nieco niezgrabnie, bo tyłek wciąż mnie bolał, a mięśnie
odmawiały posłuszeństwa, ale jakoś wciągnąłem na siebie spodnie i nawet udało
mi się wstać. Bluzy wolałem nie zakładać, więc przerzuciłem ją sobie na
przedramieniu.
– Izaya. – Shizu-chan rzucił peta na ziemię i
przygniótł lekko butem. Nie musiał tego robić, było tak mokro, że sam by zgasł.
– Nie uważasz, że coś jest nie tak w naszej obecnej relacji? Może powinniśmy
coś zmienić? – zapytał niepewnie.
O nie, lepiej o tym nie myśl, Shizuo.
– Zmienić? Wydawało mi się, że seks to właśnie ta zmiana i
odskocznia od rutyny – zauważyłem trafnie, nieco krążąc wokół tematu, który
byłem pewien, że bestia pragnie poruszyć.
– Chodzi mi o inny typ zmian. A konkretnie o nas. Może byśmy
spróbowali…?
– Nie – przerwałem mu natychmiast. – Shizu-chan, chcesz mnie
zabić? Na chwilę obecną uprawiamy seks średnio raz w tygodniu, gdybyśmy weszli
w jakikolwiek pokręcony typ związku, mieli siebie na telefon, a po jakimś
czasie być może ze sobą zamieszkali, to stosunek odbywalibyśmy średnio raz
dziennie. O ile nie więcej. Wybacz, ale ja i mój tyłek tego nie przeżyjemy,
więc muszę odmówić. – Oczywiście, że powód był inny. Ale nie chciałeś go
usłyszeć, więc podałem ci najprostszą wersję, bestyjko.
– Będę delikatniejszy… – podjął Heiwajima, szybko
jednak przerwał mu mój śmiech.
– Ty? Delikatniejszy? – Roześmiałem mu się prosto w twarz,
nawet nie próbując się opanować. – Shizu-chan, potwory i delikatność nie idą w
parze, co chyba nie raz i nie dwa udowodniłeś zarówno mi, jak i sobie. – Wyminąłem
go, chcąc jak najszybciej opuścić ten zaułek. – Nie potrafiłbyś się opanować.
Zrobiłbyś to co zawsze: wkurzył się i wziął mnie siłą.
Trafiłem w dziesiątkę, rzucenie mu tego faktu prosto w twarz
niemal zbiło go z nóg. Shizuo stał jak zalany betonem, a ja mogłem spokojnie
dokuśtykać się z powrotem na nieco wyludniony chodnik, zamówić taksówkę i
wrócić do mieszkania.
Nie martw się, Shizu-chan, za jakiś czas wrócę. Przyjdę do
ciebie i zaciągnę cię w te sidła od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz