czwartek, 4 marca 2021

Durarara!! oneshot - Sidła

         No więc... ostatnio znalazłem folder, gdzie trzymałem wszystkie rzeczy na bloga w czasach jak go jeszcze regularnie prowadziłem. I znalazłem tam o dziwo kilka skończonych oneshotów, między innymi ten, jeszcze jakiś z Harry'ego Pottera, bodajże z Detroit i... no to tutaj to było pisane parę lat temu, pewnie w okresie jak byłem ABSOLUTNIE ZAJARANY Shizayą (ta faza mi wraca co kilka lat) i postanowiłem, że ja wrzucę. Bo czemu ma siedzieć w szufladzie, ani to nie długie, ani nie odkrywcze, ale fajnie będzie trochę to miejsce rozruszać. Nie straciłem więc czasu na bazgranie tego shota, cały czas skrobię Przepaść!

No, nie przedłużam, miłego! >w<


***

Jeszcze się chyba nie zdarzyło, żeby nie bolało.

Za każdym razem miałem niepokojąco trafne wrażenie, że ta bestyjka specjalnie dla mnie znajduje w sobie coraz to nowsze pokłady sił, byle tylko sprawić bym przez jak najdłuższy czas nie mógł chodzić. To na swój sposób urocze,  choć nadal bolesne.

W sumie, jakby się tak nad tym głębiej zastanowić, to bardziej niż ból przeszkadzał mi w tym momencie zapach śmieci. Shizu-chan, jak już chciałeś się wyżyć, to nie mogłeś zaciągnąć mnie w jakieś romantyczniejsze miejsce? Ah, mógłbyś też poprzedzić seks jakąś randką, postawić mi dobre otoro, zadbać, żebym był w nastroju, poczuł się kochany, a nie tylko dupczony!

Ale ty tego nie zrobisz, ponieważ jesteś zwykłą bestią, a nie człowiekiem, prawda? Bestie nie bawią się w takie podchody, nie zabierają do restauracji, nie trzymają się za rączki; bestie węszą, zupełnie jak ty, a gdy wyczują ofiarę, rzucają się na nią bez ostrzeżenia i robią swoje.

Taki właśnie zawarliśmy układ: seks jako urozmaicenie naszych potyczek, a czasem wręcz ich zastępstwo. Zmartwiłbym się, gdybyś nagle zaczął to traktować nieco poważniej i zauważył, że dociskanie mnie do chropowatego, ceglanego muru, w otoczeniu przepełnionych kontenerów na śmieci, jest co najmniej niewłaściwe. A w każdym razie może się dla mnie skończyć przeziębieniem, w końcu miałem na sobie w tym momencie tylko cienką, podwiniętą aż pod samą szyję, czarną bluzkę. Dodatkowo naprawdę boleśnie obtarłem sobie policzek i dłonie, będzie za to kara, Shizu.

– Z czego się cieszysz, mendo? – usłyszałem tuż przy swoim uchu twardy, rozeźlony głos blondyna.

Chyba zbliżał się do końca, bo nagle przyspieszył i wzmocnił pchnięcia.

– Shizu-chan, nie-ah! Nie uważasz, że powinieneś mnie lepiej trak-mmm! Traktować? – zapytałem z lisim uśmieszkiem na ustach, choć co rusz jego agresywne ruchy kruszyły moje maski i zmuszały mnie do przywdziewania ich na nowo.

– Ciebie? Niby za co? – prychnął bez entuzjazmu, bardziej zajęty stosunkiem, niż rozmową ze mną.

– Chociażby za-ACH! Za to, że pozwalam ci się rozładowa-ać! – Irytowało mnie, że nie miałem pełnej władzy nad swoim głosem, że przyjemność i ból były wyczuwalne w moim tonie bardziej, niż zwyczajowa, sztuczna słodycz i ironia.

Co ty ze mną robisz, Shizu-chan, że tracę przy tobie kontrolę?

– Zamknij się – padł rozkaz, a po nim mężczyzna uniósł moją nogę, jeszcze mocniej dopychając mnie do muru i używając sobie na całego, aż w końcu doszedł.

Z jednej strony ten fakt był dla mnie wybawieniem, bo powoli zaczynałem opadać z sił i lada chwila najpewniej zsunąłbym się po tym murze, zostawiając po sobie krwawy ślad z czegoś, co wcale nie przypominałoby dalej mojego policzka i dłoni; z drugiej strony byłem zawiedziony, bo i mi zaczynało się robić przyjemnie (ah te napady masochizmu!), szczerze mówiąc liczyłem na to, że wyciągnę z tego stosunku jakąkolwiek korzyść dla siebie, ale Shizu-chan to przecież potwór, a wszystkie potworki mają w sobie zaszczepiony egoizm, momentami nawet większy niż ten ludzki.

Dlatego właśnie Shizu-chan nie pozwolił, bym cokolwiek z tego miał, zgarnął całą przyjemność dla siebie.

Poczułem, jak bestia wysuwa się ze mnie, a po chwili coś zaczyna mi spływać po udach. „Coś”, nazywajmy rzeczy po imieniu – jego sperma.

– Shizu-chan, a użyć prezerwatywy to nie łaska? – zapytałem cicho, wciąż próbując złapać oddech. Powoli opadłem na kolana, chwyciłem moją odrzuconą na bok, nieco poplamioną bluzę, rozścieliłem ją niedbale pod murem i usiadłem na niej na boku uda. Musiałem przeczekać tą chwilę, kiedy kolana miałem jak z waty, a przed oczami zaczynały tańczyć mi mroczki.

Shizuo był naprawdę wymagającym partnerem.

– Zapomniałem wziąć – mruknął jedynie, zapinając spodnie i – o dziwo – podając mi moje własne, których i tak nie byłem w stanie w tym momencie na siebie włożyć. Zaraz potem wyjął z kieszeni paczkę swoich ulubionych papierosów i odpalił jednego.

Nawet nie miałem zamiaru się wycierać ze swojej krwi i zrzutu tego potwora, moje ubrania i tak były brudne, kilka plam więcej nie zrobi im różnicy.

Ugh, chcę wrócić do domu i wziąć prysznic, czułem się naprawdę, ale to NAPRAWDĘ nieczysty.

– A nie pomyślałeś, że możesz mnie czymś zarazić? – zapytałem, posyłając mu prowokujący uśmiech. – Albo… ja ciebie? – dodałem po chwili, tonem, jakbym coś sugerował.

Potwór, rzecz jasna, łyknął to jak pelikan, momentalnie zbladł, najpewniej wyobrażając sobie sceny typu: ja dający dupy wszystkim po kolei w jakimś zapomnianym przez świat podziemnym klubie dla gejów, ja wesoło dowiadujący się, że złapałem każdą możliwą chorobę przenoszoną drogą płciową, a na końcu ja, który z podstępem wypisanym na twarzy zwabia Shizu-chana do tego zaułka, uprzednio telepatycznie sprawiając, żeby zapomniał wziąć z domu gumki i móc go zarazić czym tylko się da. Totalnie prawdopodobny scenariusz!

– Ty mała wszo! – ryknął z furią, dopadając do mnie i zaciskając dłoń na mojej szyi. TROSZECZKĘ zbyt mocno.

Zaśmiałem się ochryple, a w odpowiedzi na to poczułem, jak jego palce mocniej wbijają mi się w skórę i unoszą kilka centymetrów w górę. Nie żebym narzekał, ale całkiem miło mi się oddychało, póki Shizu-chan nie postanowił tego przerwać, więc… halo, bestyjko, możesz przestać napastować moje niewinne drogi oddechowe?

– Ża-ahrtowałem…! – wykrztusiłem, wciąż z uśmiechem na ustach. Momentami mój potworek był aż za prosty, tak łatwo się dawał.

Tylko jedno słowo, a jednak uspokoiło go na tyle, by w miarę się opanował i puścił moją szyję. Jeszcze kilka miesięcy temu w takiej sytuacji już dawno oddzieliłby głowę od reszty mojego ciała, teraz jednak nie miał sumienia tego robić.

Nie myśl, Shizu-chan, że nie widzę, jak co rusz wracasz spojrzeniem na moje uda, w większości przysłonięte naciągniętą na nie bluzką. Co sobie myślisz, kiedy widzisz te siniaki i to, co ze mnie wycieka? Obrzydzenie? Czy może wyrzuty sumienia? Nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się w tym zestawieniu i trzeci wariant: smutek spowodowany tym, że nie udało ci się przy okazji powyrywać mi nóg, żebym już nigdy więcej nie mógł do ciebie przyjść.

Odkaszlnąłem, dotykając opuszkami palców obolałej szyi.

– Rany, Shizu-chan, za kogo ty mnie masz? Serio przeszło ci przez myśl, że mogę dawać każdemu wokół i zbierać w sobie wszelkie paskudztwa? – zapytałem z teatralnym wyrzutem, jednak rozbawienie nadal nie chciało opuścić mojej twarzy.

– Dziwisz mi się? Jesteś pchłą, a pchły lubią skakać – burknął, zaciągając się mocno papierosem i o dziwo nie przejmując faktem, że klęczy właśnie na nieco podmokłej ziemi, pełnej brudu, kawałków śmieci, wyrzuconej starej sałatki…

Mmm, urocze środowisko.

– Pozwól, że cię oświecę. W tej chwili kocham… przepraszam, RŻNĘ się tylko z tobą, Shizu-chan. – Potwór drgnął lekko na to oświadczenie. Oh, czyżby coś poczuł po tym wyznaniu? – Zresztą, nawet gdybym chciał, to po rundce z tobą zwyczajnie nie byłbym w stanie sypiać z innymi. Może z kobieta-nie. Też nie. Ty mnie po prostu wykańczasz – zaśmiałem się i sięgnąłem po rzucone mi wcześniej spodnie. Mokre i brudne, będę musiał jak najszybciej wrócić do siebie, to obrzydliwe, żeby chodzić w ciuchach, które wcześniej dotknął Shizu-chan.

Nieco niezgrabnie, bo tyłek wciąż mnie bolał, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa, ale jakoś wciągnąłem na siebie spodnie i nawet udało mi się wstać. Bluzy wolałem nie zakładać, więc przerzuciłem ją sobie na przedramieniu.

– Izaya. – Shizu-chan rzucił peta na ziemię i przygniótł lekko butem. Nie musiał tego robić, było tak mokro, że sam by zgasł. – Nie uważasz, że coś jest nie tak w naszej obecnej relacji? Może powinniśmy coś zmienić? – zapytał niepewnie.

O nie, lepiej o tym nie myśl, Shizuo.

– Zmienić? Wydawało mi się, że seks to właśnie ta zmiana i odskocznia od rutyny – zauważyłem trafnie, nieco krążąc wokół tematu, który byłem pewien, że bestia pragnie poruszyć.

– Chodzi mi o inny typ zmian. A konkretnie o nas. Może byśmy spróbowali…?

– Nie – przerwałem mu natychmiast. – Shizu-chan, chcesz mnie zabić? Na chwilę obecną uprawiamy seks średnio raz w tygodniu, gdybyśmy weszli w jakikolwiek pokręcony typ związku, mieli siebie na telefon, a po jakimś czasie być może ze sobą zamieszkali, to stosunek odbywalibyśmy średnio raz dziennie. O ile nie więcej. Wybacz, ale ja i mój tyłek tego nie przeżyjemy, więc muszę odmówić. – Oczywiście, że powód był inny. Ale nie chciałeś go usłyszeć, więc podałem ci najprostszą wersję, bestyjko.

– Będę delikatniejszy… – podjął Heiwajima, szybko jednak przerwał mu mój śmiech.

– Ty? Delikatniejszy? – Roześmiałem mu się prosto w twarz, nawet nie próbując się opanować. – Shizu-chan, potwory i delikatność nie idą w parze, co chyba nie raz i nie dwa udowodniłeś zarówno mi, jak i sobie. – Wyminąłem go, chcąc jak najszybciej opuścić ten zaułek. – Nie potrafiłbyś się opanować. Zrobiłbyś to co zawsze: wkurzył się i wziął mnie siłą.

Trafiłem w dziesiątkę, rzucenie mu tego faktu prosto w twarz niemal zbiło go z nóg. Shizuo stał jak zalany betonem, a ja mogłem spokojnie dokuśtykać się z powrotem na nieco wyludniony chodnik, zamówić taksówkę i wrócić do mieszkania.

Nie martw się, Shizu-chan, za jakiś czas wrócę. Przyjdę do ciebie i zaciągnę cię w te sidła od nowa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz