No, w końcu się wzięłam i w końcu mniej więcej w klimaty Drogiego wróciłam, także... jak ktoś na to czekał, to łapać nowy rozdział, trochu się nad nim nasiedziałam, bo kompletnie nie mogłam rytmu złapać. x-x Raczej średnio mi to wyszło, bo przynudzające rozkminy bohaterów i te sprawy... no i nadal obstawiam na ilość, nie długość rozdziałów, dlatego akcja tak się wlecze. X"D
– Czego konkretnie miałeś nie robić? – Dyrektor oparł
łokcie na blacie biurka i zerknął ostro na siedzącego tuż przed nim,
Bonnie’ego.
– Nie wdawać się w bójki, zwłaszcza z Foxym, nie
denerwować nauczycieli, nie uciekać z lekcji i starać się omijać dyrektorski
dywanik szerokim łukiem – wyrecytował znudzonym głosem, wywracając przy
tym oczami.
– A ty co zrobiłeś? – Fazbear odchrząknął wymownie, w
odpowiedzi na ten mało kulturalny gest.
– Wdałem się w bójkę, zdenerwowałem pana Springtrapa,
uciekłem z jego lekcji i ostatecznie wylądowałem tutaj… – Uczeń westchnął
ciężko i spróbował oprzeć się wygodniej o drewniany zagłówek krzesła.
Mebel jak średniowieczne narzędzie tortur, minęło pięć
minut, a jego tyłek czuł się, jakby ktoś namiętnie wsadzał mu przez ostatnią
godzinę wyjątkowo gruby kij w dupę, uprzednio obsmarowawszy mu pośladki miodem
i wystawiwszy je na łaskę lub niełaskę Kubusia Puchatka.
Owszem, trafił tutaj jeszcze na początku lekcji, ale Fazbear
miał jakieś zebranie i sekretarka kazała mu siedzieć w poczekalni cholerne trzy
godziny. TRZY GODZINY! Od dwóch mógłby być już w domu, gdyby nie zwiał z tej
cholernej fizyki.
– No właśnie. Powiedz, co ja mam teraz z tobą zrobić?
Nie wygląda to za ciekawie, panie Bonnie. – Dyrektor pokręcił głową i przysunął
sobie pod nos jakieś papiery, na moment zawieszając na nich wzrok, a następnie
podnosząc go na siedzącego po przeciwnej stronie blatu biurka, ucznia.
– Ja wiem, że słabo wyszło… i że jestem kandydatem do
wyrzucenia z tej szkoły, ale proszę uwierzyć, że mi serio zależy, żeby tutaj
chodzić, a ta sytuacja z dzisiaj… to jedno, wielkie nieporozumienie! – zapewnił
szybko. – Dla pań sprzątających ta sytuacja z Jack-O-Bonniem mogła wyglądać
kompletnie jednoznacznie i niezaprzeczalnie na moją winę, ale serio, ja i Foxy
chcieliśmy tylko pomóc temu małemu… jak mu tam… no, temu pierwszoklasiście, bo
go zaczepiał!
– Ach tak… i jesteś w stu procentach pewien, że jeżeli
poproszę do siebie innych uczestników tej bijatyki, to potwierdzą twoją wersję
wydarzeń? – Freddy uniósł powątpiewająco brwi.
– Poza Jackiem, który pewnie będzie kłamał… to tak.
Raczej tak. – Chłopak przytaknął, choć trochę niepewnie. O ile nie wątpił, że
ten mały blondas by go poparł, o tyle ciekawym było, co by powiedział rudy,
gdyby dyro go poprosił. Kłamałby, żeby pozbyć się rywala, czy wręcz przeciwnie,
pomógłby mu?
– Rozumiem. – Fazbear splótł ze sobą dłonie i ułożył je na
swoim brzuchu.
Przez krótki moment trwała między nimi kompletna cisza,
dyrektor nad czymś rozmyślał, a Bonnie nie był pewien czy czekać, aż mężczyzna
raczy się odezwać, czy spierdalać póki nikt mu jeszcze nóżek z dupy nie
powyrywał.
– Mogę już…? – zaczął licealista, ale Freddy uniósł dłoń,
nakazując mu być cicho.
– To twoja ostatnia szansa, Bonnie. Jestem aż nadto
pobłażliwy i wiecznie cię kryć nie będę. Biorąc pod uwagę okoliczności bójki,
mogę przymknąć oko na nią, a nawet tą ucieczkę z lekcji. Ale zadzwonię do
twoich rodziców, poinformuje o całym zajściu i poproszę ich na rozmowę – zadecydował
Fazbear. – Możesz już iść, ale żeby mi to było ostatni raz, zrozumiano?
– T-tak panie dyrektorze! – Chłopak zająkał się lekko,
nie mogąc pojąć cóż to za siła nad nim czuwała, że mimo tylu wykroczeń i
notorycznego łamania regulaminu szkoły, dyro kolejny raz postanowił dać mu
szansę.
Uczeń wstał, pożegnał się kulturalnie i wyszedł z gabinetu
Freddy’ego, kierując się do wyjścia, bo dwie godziny ze Springtrapem były jego
ostatnimi lekcjami w tym dniu. Żeńska część klasy Bonnie’ego nie miała tyle
szczęścia. Panie czekały jeszcze dwie godziny wychowania fizycznego.
Chłopak wypadł z budynku jak huragan i od razu skierował się
w stronę parku. Przejście przez niego było najszybszą drogą do domu rudego, u
którego planował zabunkrować się na resztę dnia, jako że jego rodzina mniej
więcej znała adresy znajomych, z którymi zwykle się trzymał. Wolał nie wracać
do siebie póki istniała realna groźba, że Fazbear zadzwoni do jego matki.
Napisał do rodziców krótkiego SMS-a, że nocuje u kolegi i
żeby się nie martwili, po czym bezceremonialnie wyłączył telefon. Dobrze
wiedział, że najpierw będą wydzwaniać z wątami, że poszedł na nockę w tygodniu
i to bez książek na następny dzień, a później z krzykiem, dlaczego dyrektor
znowu prosi ich do szkoły.
Ta, już raz udało mu się odczuć rodzicielski gniew. To było
wtedy, gdy po raz pierwszy zawisła nad nim groźba wywalenia z budy. Wolał nie
przechodzić przez to ponownie.
Doskonale wiedział, gdzie mieszka Foxy. To już nawet nie
była kwestia Facebooka, po prostu pamiętał jego dom z czasów, gdy jeszcze się
kolegowali w pierwszych miesiącach po zaczęciu podstawówki. Chata rudzielca
stała tak jebitnie naprzeciwko rzeźby krasnala.
Poważnie. Po drugiej stronie ulicy, gdzie zaczynały się
tereny zielone, stał ludzkich rozmiarów, ogrodowy krasnal odlany z brązu, na
którego szyi powieszono tabliczkę: „Ku chwale poległych krasnali!”.