– Ile jeszcze razy mam cię przepraszać?!
– jęknąłem zbolałym tonem. Ręce mi opadały (nie tylko one) jak na horyzoncie
pojawiało się Złotko, ciskające gromami ze swych przepięknych ocząt i
wyzwiskami z kpiąco uśmiechających się ust.
Chyba wiersze zacznę pisać, ostatnio mam
podejrzanie rozbudowane słownictwo. Dobra, spróbujmy. „Dupo, dupo ma luba, z
ciebie to jest zajebista ziuta, zawsze stawiasz mego fiuta".
Jak kiedyś pójdę na randkę i zaserwuje pannie
tego typu balladę, to przyjdzie mi umierać samotnie… a nie, przepraszam, w
towarzystwie dmuchanej lalki.
– Przygłupie, słuchasz mnie? – Coraz
mocniej podirytowany głos Springa wyrwał mnie z zamyślenia. Oho, wygląda na
wkurzonego, chyba coś mówił kiedy układałem swoje miłosne wiersze.
– Ta, słucham – mruknąłem, pochylony nad
miską z płatkami, smętnie wpatrując się w mleko i szukając w nim inspiracji.
– I…? – Uniósł brwi, czekając na moją
reakcję w kwestii jego wywodu, przy którym byłem uprzejmy się wyłączyć.
– Em… stuprocentowo cię popieram! – Uśmiechnąłem
się przesłodko chcąc ukryć zdenerwowanie. O kurwa, a jak ja się właśnie
zgodziłem na coś, na co wcale nie chciałbym się zgadzać?! Może ta blond menda
domyśliła się, że nie słucham i zaproponowała mi dziką orgię z użyciem
końskiego jebadła?!
– Ani trochę nie słuchałeś, co? – Westchnął
ciężko, zakładając ręce na piersi i kręcąc z politowaniem głową. – Naprawdę nie
możesz się skupić na jedną jebaną minutę, neandertalska pierdoło?
– Te, bez wyzwisk mi tutaj, jakbyś tak
nie przynudzał, to bym słuchał! – Wstałem od stołu w bojowym nastroju.
– Ale ja tylko chciałem ci uświadomić,
że wywróciłeś karton z mlekiem. – Wskazał leżące obok miski opakowanie i
wielką, białą kałużę na podłodze.
– Kurwa! – Od razu chwyciłem pierwszą
lepszą szmatę i zacząłem wycierać blat oraz kafelki. – Cholera by to, jeszcze
przed chwilą stał...!
Zmagałem się z małą, pełną laktozy powodzią,
a blondyn zamiast pomóc, usiadł na suchej części blatu i się przyglądał. Chuj
jeden.
Te problemy ze skupieniem się mam od niedawna.
Sam nie wiem przez co; moje wrodzone upośledzenie dupy zaczęło wychodzić na
światło dzienne? Czy może wciąż nie jestem w stanie wyrzucić z głowy tego
obrazu Fredbeara i Springa? Jak ja żałuję, że wtedy wszedłem tam bez pukania.
Może jakbym wykazał odrobinę kultury, to ominąłby mnie ten straszny widok.
– Nie tylko karton ci stał – usłyszałem
nad sobą rozbawiony głos Złotka. Aż mnie zmroziło kiedy dotarł do mnie
podprogowy sens tego zdania. – O czym tak namiętnie myślałeś? Albo i nie
myślałeś?
– Jeszcze jeden głupi tekst, a
dopilnuję, żebyś do pracy jeździł, kurwa, na wózku! – Nieco osłupiały wrzuciłem
mokrą szmatę do zlewu, ignorując jego pytanie.
– Przemoc to jedyne do czego się
uciekasz przy rozwiązywaniu swoich problemów? – Uniósł sceptycznie brwi. –
Pominąłeś plamę.
– W stosunku do ciebie to
najskuteczniejszy sposób, suczo – prychnąłem i zaraz zacząłem przyglądać się
podłodze. – Gdzie niby? Nie widzę… – W momencie, gdy to powiedziałem, Złotko
wzięło karton po mleku i wylało całą resztę jego zawartości. Na moje w chuja
wypucowane, nowe buty!
– Tutaj – uświadomił mnie z
przesłodzonym uśmiechem i zręcznie zsunął się z blatu, wychodząc z kuchni.
Krew mnie zalała. Jak nie jakieś auto,
terrorysta albo meteoryt, to ja go zabiję. Przysięgam. Gołymi rękami urwę tej
piździe łeb.