Ledwo się z obiecanym terminem wyrobiłam przez kota i
szkołę, następnym razem zapowiedź dam dopiero po tym, jak rozdział/oneshot
będzie cały napisany i tylko korektę będę miała do zrobienia. x-x Co do
opowiadania, celowo nie ma tu opisu szlachcica, ani jego imienia, jest to
postać, którą każdy może sobie wyobrazić tak, jak chce. Nie przedłużając,
zapraszam do czytania. c:
***
Miasto to ponure miejsce. Wie o tym każdy, kto spędził w nim
choć sekundę. Pieniądze robią tutaj za wyznacznik człowieczeństwa – jeżeli
brzęczące monety wypełniają twoją sakwę, to bardzo prawdopodobne, że zostaniesz
uznany za przedstawiciela rasy ludzkiej. Gorzej z tymi, którzy nie mieli na
tyle szczęścia, czy sposobności, do wzbogacenia się. Takich osobników jest
tutaj mnóstwo; można ich spotkać tułających się po ulicach, leżących na
wilgotnych poboczach, a najczęściej rozszarpywanych przez kruki i dzikie psy w
ciemnych zaułkach. Tak właśnie wygląda jego dom. Pełen niesprawiedliwości,
która przez lata ciężkiej szkoły życia, powoli ukształtowała Mistrza Złodziei.
Ten skok w zamyśle Garretta miał być prosty i – co
najważniejsze – udany. Czy ktoś taki, jak on,
może marzyć o lepszej okazji, niż ta? Potrzebująca pieniędzy, owdowiała
niedawno baronowa i jej bogaty kuzyn szlachcic, który dobrodusznie postanowił
wesprzeć swoją rodzinę, przywożąc jej kufry pełne złota. Oczy złodzieja
widziały w tym wszystkim tylko jedno. Łup.
Pewnym było, że cała posiadłość biedniejącej szlachcianki
będzie obstawiona strażą, gdy już zawita do niej kuzyn wraz ze swoim
podarunkiem. Ryzyko było zawsze, ale czy bez niego czułby ten sam dreszczyk
adrenaliny, który towarzyszył każdej kradzieży?
Jak zwykle działał pod osłoną mroku i z jego pomocą umykał
przed wzrokiem uzbrojonych patroli. Poruszanie się po bujnych ogrodach,
otaczających całą willę, ułatwiała mu zapamiętana dokładnie mapa, którą przed
wyruszeniem tutaj otrzymał od swojego przyjaciela, Basso. Znając położenie
kilku bocznych wejść do piwnic, udało mu się bez wykrycia dostać do środka
posiadłości.
Nie oszczędził nic. Szukając komnaty ze skarbami szlachcica
zabierał wszystko, co wpadło mu w ręce i wydawało się cenne. Samo przejście korytarzami
domu baronowej wzbogaciło go na tyle, że mógłby już śmiało napełnić sobie
żołądek i kołczan ze strzałami.
To go jednak nie zadowoliło. Nie był podrzędnym,
niewyćwiczonym kieszonkowcem. Gdy w pobliżu było coś cennego, musiał to zdobyć.
Zgasił stojące na stole świece i ukrył się pod blatem przed
nadchodzącą ochroną. Nie dziwne, że szlachcic podarował baronowej aż tyle
bogactwa, dla niego to musiały być jedynie grosze, skoro miał możliwość
zatrudnienia takiej ilości strażników.
Uśmiechnął się pod nosem, wychodząc spod stołu i cicho
zakradł się bliżej drzwi, przy których stało kolejnych dwóch, rosłych mężczyzn.
Musiał ich jakoś rozproszyć i zmusić, by choć na moment opuścili posterunek.
Garrett zauważył stojący na małej komodzie, ustawionej pod
ogromnym obrazem zmarłego pana domu, szklany wazon z kwiatami. Schowany za
meblem, bezgłośnie ściągnął go z blatu, wyciągnął zwiędłe kwiaty dziękując
stwórcy, że w środku nie było wody i cisnął nim w głąb korytarza. Jeden z
ochroniarzy, widocznie zaniepokojony, odstąpił stanowiska każąc drugiemu na
siebie czekać, aż nie sprawdzi źródła hałasu.
Gdy tylko odszedł, Mistrz Złodziei wykiwał pozostałego na
miejscu strażnika, gasząc wodną strzałą pochodnię zawieszoną tuż nad jego
głową. Facet zaklął głośno gdy w jednej chwili zrobiło się wokół niego
kompletnie ciemno i od razu wyciągnął miecz. Skierował się w stronę z której,
jak mniemał, nadciągnął pocisk. Nie zauważył ukrytego w mroku złodzieja;
wyminął go, dając Garrettowi pełne pole do popisu. Mistrz od razu pomknął wyuczonym,
cichym krokiem do nieobstawionych chwilowo drzwi, wyciągnął z rękawów wytrychy
i błyskawicznie otworzył sobie drogę do skarbu. Wsunął się do środka i zamknął
je za sobą, tak więc gdy straż po krótkiej chwili wróciła na stanowiska, nie
była świadoma, że nieproszony gość jest już wewnątrz.
Spodziewał się klatek z ptakami lub psami, które będzie
zmuszony cichutko wyminąć, ale pomieszczenie w środku było podejrzanie puste.
Poza kilkoma szafkami i starym łożem, były tu tylko niestrzeżone skrzynie ze
złotem, a nieco dalej od nich stary regał z książkami.
Później pomyśli o głupocie taktycznej prawowitego
właściciela bogactw, teraz był zbyt podekscytowany zdobyciem łupu. Pod kapturem
i maską, nasuniętą aż na nos, widać było tylko żądne skarbów, czujne oczy, które
tym razem miały zwieść złodzieja.